ŚWIĘTA RODZINA BOGA Z LUDŹMI
Małżeństwo.
Zaczątkiem rodziny jest stały związek kobiety i mężczyzny, których miłość połączyła tak, że stali się żoną i mężem. Gdy z tego związku rodzą się dzieci, rodzina rozszerza się i staje się coraz bogatsza. Małżeństwo i życie rodzinne występuje we wszystkich kulturach i cywilizacjach. Można je nazwać małżeństwem naturalnym. Istotną nowością jest małżeństwo chrześcijańskie. Jest ono związkiem, w którym kobieta i mężczyzna do swojej miłości wpuszczają Boga. W ten sposób w ludzki związek dwojga wkracza Duch Święty, a związek ten staje się związkiem trojga - sakramentem. W chwili, gdy młodzi podają sobie ręce i składają wobec Boga przysięgę trwania w wierności, Duch Święty wchodzi między nich i w nich, i przesyca ich miłość Boską miłością. Widzialnym przejawem wylania Ducha Świętego na małżeństwo jest znak owinięcia rąk stułą. Duch Święty staje się przewodnikiem małżonków, On porządkuje ich życie, uczy pokonywać naturalne odmienności kobiety i mężczyzny. Bóg, bowiem, stworzył ich bardzo różnymi, nie tylko fizycznie, ale przede wszystkim emocjonalnie, psychicznie, a nawet duchowo. Stworzył ich jak dwa żywioły - wodę i ogień, oba silne, oba mające różne pragnienia, aspiracje, dążenia. Tworzenie związku między nimi bywa łatwe tylko na poziomie komplementarności fizycznej. W sferze emocjonalnej, psychicznej i duchowej rodzą się często napięcia, które potęguje nasz nieład moralny - niecierpliwość, skłonność do dominacji, egoizm. Wspólne życie wymaga miłości, a miłość wysiłku, w którym ludzkie możliwości są niewystarczające - potrzeba mocy Boga. Taki jest właśnie Boski zamysł: dać małżonkom na stałe trzecią Osobę, Ducha Świętego, który będzie w nich źródłem Boskiej miłości. Zatem między małżeństwem naturalnym a chrześcijańskim jest różnica zupełnie fundamentalna.
Zaczątkiem rodziny jest stały związek kobiety i mężczyzny, których miłość połączyła tak, że stali się żoną i mężem. Gdy z tego związku rodzą się dzieci, rodzina rozszerza się i staje się coraz bogatsza. Małżeństwo i życie rodzinne występuje we wszystkich kulturach i cywilizacjach. Można je nazwać małżeństwem naturalnym. Istotną nowością jest małżeństwo chrześcijańskie. Jest ono związkiem, w którym kobieta i mężczyzna do swojej miłości wpuszczają Boga. W ten sposób w ludzki związek dwojga wkracza Duch Święty, a związek ten staje się związkiem trojga - sakramentem. W chwili, gdy młodzi podają sobie ręce i składają wobec Boga przysięgę trwania w wierności, Duch Święty wchodzi między nich i w nich, i przesyca ich miłość Boską miłością. Widzialnym przejawem wylania Ducha Świętego na małżeństwo jest znak owinięcia rąk stułą. Duch Święty staje się przewodnikiem małżonków, On porządkuje ich życie, uczy pokonywać naturalne odmienności kobiety i mężczyzny. Bóg, bowiem, stworzył ich bardzo różnymi, nie tylko fizycznie, ale przede wszystkim emocjonalnie, psychicznie, a nawet duchowo. Stworzył ich jak dwa żywioły - wodę i ogień, oba silne, oba mające różne pragnienia, aspiracje, dążenia. Tworzenie związku między nimi bywa łatwe tylko na poziomie komplementarności fizycznej. W sferze emocjonalnej, psychicznej i duchowej rodzą się często napięcia, które potęguje nasz nieład moralny - niecierpliwość, skłonność do dominacji, egoizm. Wspólne życie wymaga miłości, a miłość wysiłku, w którym ludzkie możliwości są niewystarczające - potrzeba mocy Boga. Taki jest właśnie Boski zamysł: dać małżonkom na stałe trzecią Osobę, Ducha Świętego, który będzie w nich źródłem Boskiej miłości. Zatem między małżeństwem naturalnym a chrześcijańskim jest różnica zupełnie fundamentalna.
Chrześcijańska rodzina stanowi w planie Bożym środowisko, gdzie ludzie uczą się miłości. Jest szkołą miłości, takiej miłości, jaka jest w Bogu. Nie jest ani pasmem przyjemności, ani pasmem udręk. Jest miejscem poznawania się, znoszenia różnic, dźwigania skutków grzechów i trwania w woli dążenia do dobra. Ludzie mają zamieszanie w głowach, gdy chodzi o rozumienie, czym jest miłość. Dla niektórych jest tylko stanem emocjonalnym, który przychodzi i odchodzi. Całe sprymitywizowanie miłości, zredukowanie jej do zachwytu, pożądania, seksu jest dziełem szatańskim. Miłość jest czymś znacznie większym i właśnie w normalnej, zdrowej rodzinie są warunki, by ją poznawać i ćwiczyć się w jej praktycznym wykonywaniu. Jej naukę w chrześcijańskim związku małżeńskim zapewnia Duch Święty. Każdy, kto w nim żyje, wie, jakie występują trudności: znoszenie odmienności, leczenie poranień, schorzeń, upadków. Miłość nie jest gotowym szczęściem, ale drogą do szczęścia, wymagającą oczyszczenia z egoizmu, a sytuacja ścierania się dwojga temu oczyszczeniu wyjątkowo sprzyja. Jednak, by doszło do oczyszczenia, nie do wojny, niezbędna jest moc Ducha Świętego. Rodzina chrześcijańska, czerpiąca siłę z Boga, jest wyjątkowo skuteczną nauką miłości i ważnym narzędziem prowadzenia ludzi do Królestwa Bożego.
Przemiany w małżeństwie.
Nasze drogi, jako małżonków, zaczynają się od przedszkola miłości, gdzie jesteśmy zafascynowani płcią, urodą, tajemniczością, świeżością. Zachwyt budzi druga osoba – inna, „obca”, mająca głęboką odmienność, indywidualność, dojrzałość, a nawet królewskość. Ma wielki potencjał zewnętrzny, fizyczny i wewnętrzny, wydaje się wyjątkowa i nagle z tym wszystkim staje się „moja”. Nabieram do niej praw, mogę mieć przystęp do niej w całości, do wszystkich jej tajemnic, całej intymności. Mogę wiedzieć o niej wszystko i cieszyć się tym, że nie zamyka przede mną niczego. Na tym etapie miłości dominuje chęć przywłaszczenia sobie drugiej osoby i rozkoszowania się nią bez ograniczeń.
Nasze drogi, jako małżonków, zaczynają się od przedszkola miłości, gdzie jesteśmy zafascynowani płcią, urodą, tajemniczością, świeżością. Zachwyt budzi druga osoba – inna, „obca”, mająca głęboką odmienność, indywidualność, dojrzałość, a nawet królewskość. Ma wielki potencjał zewnętrzny, fizyczny i wewnętrzny, wydaje się wyjątkowa i nagle z tym wszystkim staje się „moja”. Nabieram do niej praw, mogę mieć przystęp do niej w całości, do wszystkich jej tajemnic, całej intymności. Mogę wiedzieć o niej wszystko i cieszyć się tym, że nie zamyka przede mną niczego. Na tym etapie miłości dominuje chęć przywłaszczenia sobie drugiej osoby i rozkoszowania się nią bez ograniczeń.
Jednak nie jest możliwe zatrzymanie się tylko na tym etapie. Gdy przychodzą dzieci, swoimi potrzebami odciągają nas od skupienia na sobie. Uczymy się, że miłość, to coraz bardziej zabieganie o dobro innych, za cenę częściowej rezygnacji z siebie. Wtedy miłość nie ogranicza się, ale rozszerza i pogłębia, staje się dojrzalsza przez wyjście z egocentrycznego kręgu swoich wad.
Niektórzy jednak nie chcą z niego wychodzić. Woleliby poprzestawać tylko na fascynacji, a gdy ona mija, szukać innej. A fascynacje nieuchronnie wietrzeją. Druga osoba mniej zachwyca, staje się znana, związek z nią nie wystarcza. Przestajemy być wzajemnie dla siebie wspaniali, piękni i pociągający. Zmieniamy się. Starzejemy. Jeżeli człowiek nie odkrywa, że szczęście miłości leży w narastającej obfitości dawania, z przedszkola miłości wpadamy w pułapkę miłości własnej, zaspakajania tylko swoich pragnień, pozornego samospełniania się. Ratunkiem dla miłości jest dążenie do dobra drugiej osoby, do coraz większej bezinteresowności. Mniej ważny staje się kontakt fizyczny, łatwe emocje, ważniejsza jest dobra wola, cierpliwość, zaparcie się siebie, pomysłowość obdarowywania. I nie jest to zmierzch miłości, ale pełnia rozwoju; nie pomyłka Boga, któremu nie udała się starość, ale finezyjna trampolina do rozwoju; nie przekleństwo przemijania tego, co się miało, ale błogosławieństwo zdobywania czegoś więcej, co w całej pełni rozwinie się w Królestwie Bożym. A więc, na czym będzie to polegało?
Święta Rodzina jako przypowieść o Królestwie Bożym.
Bóg stwarzając ludzi kobietą i mężczyzną, i powołując do małżeństwa ma określony zamysł, który w opisie stworzenia w Księdze Rodzaju jest tylko zarysowany. Dalsze jego etapy mają miejsce w Nowym Testamencie. Ważnym obrazem pokazującym, do czego Bóg dalej małżonków prowadzi, jest obraz rodziny Maryi i Józefa z Nazaretu, w której przyszedł na świat Jezus Chrystus. Nie jest to typowa rodzina, ale małżeństwo, w które, nim zostało skonsumowane, wkroczył Duch Święty i związał się miłosnym aktem z Maryją. Dzięki Niemu Maryja poczęła i porodziła Syna, który stał się Synem Boga i Jej. Małżonek ziemski Maryi, Józef miał pozostać ze swą żoną w stanie małżeńskiej czystości. Takie wyjątkowe małżeństwo i taka wyjątkowa rodzina nie jest pod względem, o którym teraz mówimy, wzorem dla nas na czasy doczesne. Jest, jak większość tekstów Ewangelii, przypowieścią o Królestwie Bożym.
Bóg stwarzając ludzi kobietą i mężczyzną, i powołując do małżeństwa ma określony zamysł, który w opisie stworzenia w Księdze Rodzaju jest tylko zarysowany. Dalsze jego etapy mają miejsce w Nowym Testamencie. Ważnym obrazem pokazującym, do czego Bóg dalej małżonków prowadzi, jest obraz rodziny Maryi i Józefa z Nazaretu, w której przyszedł na świat Jezus Chrystus. Nie jest to typowa rodzina, ale małżeństwo, w które, nim zostało skonsumowane, wkroczył Duch Święty i związał się miłosnym aktem z Maryją. Dzięki Niemu Maryja poczęła i porodziła Syna, który stał się Synem Boga i Jej. Małżonek ziemski Maryi, Józef miał pozostać ze swą żoną w stanie małżeńskiej czystości. Takie wyjątkowe małżeństwo i taka wyjątkowa rodzina nie jest pod względem, o którym teraz mówimy, wzorem dla nas na czasy doczesne. Jest, jak większość tekstów Ewangelii, przypowieścią o Królestwie Bożym.
O Królestwie Bożym nauczał Jezus, że w nim ludzie nie będą się żenić ani za mąż wychodzić, lecz będą jak aniołowie w niebie. Gdy kobieta miała na ziemi nawet pięciu mężów, żaden z nich nie będzie w niebie jej mężem, bo w niebie nie będzie małżeństwa w ludzkim sensie tego słowa. A więc żyjąc na ziemi w małżeństwie, a także powstrzymując się na ziemi od małżeństwa, zawsze przygotowujemy się przez szkołę miłości do zupełnie innego życia w Królestwie Bożym. Będziemy w nim dla siebie nie żonami i mężami, ale jak aniołowie, albo, jak mówi Chrystus w innym miejscu, braćmi i siostrami. Obie drogi – małżeństwa i pozostawania w stanie bezżennym dla Królestwa Bożego – są przygotowaniem do „czegoś więcej”, czego małżeństwo ziemskie jest zapowiedzią i znakiem. Dopiero to „więcej” okaże się dla nas najwyższą wartością i pełnią rozwoju miłości. Czym więc będzie to „więcej”?
Św. Jan pisze, że obecnie jesteśmy dziećmi Bożymi, ale jeszcze się nie objawiło, czym będziemy. Wiemy, że gdy się to objawi, będziemy do Niego podobni, bo ujrzymy go takim, jakim jest. Na obecnym etapie żyjemy w małżeństwie lub bez niego, ale zawsze, jako dzieci Ojca. Związek z Ojcem ma miejsce od dnia chrztu i jest w nas dominujący, gdy chodzi o więź z Bogiem. Otrzymujemy wtedy Ducha Świętego, a On tworzy w nas mieszkanie dla Boga i przyłącza do Chrystusa, przez co stajemy się Jego przybranym rodzeństwem. Osobisty związek z Ojcem jest najważniejszym etapem naszego życia duchowego. Mówi o nim już Stary Testament: Miłowałem Izraela, gdy jeszcze był dzieckiem, i syna swego wezwałem z Egiptu. Im bardziej ich wzywałem, tym dalej odchodzili ode Mnie, składali ofiary Baalom i bożkom palili kadzidła. A przecież Ja uczyłem chodzić Efraima, na swe ramiona ich brałem; oni zaś nie rozumieli, że przywracałem im zdrowie. Pociągnąłem ich ludzkimi więzami, a były to więzy miłości. Byłem dla nich jak ten, co podnosi do swego policzka niemowlę - schyliłem się ku niemu i nakarmiłem je. (Oz 11,1-4) Bóg jest Ojcem, który kocha nas, jako swoje dzieci. Dzięki temu uczymy się rozszerzać swoją miłość. Mamy nie tylko współmałżonków, ale braci i siostry, wobec których jesteśmy wolni od erotycznego przywłaszczania i otwarci na relacje przyjaźni. W Królestwie Bożym właśnie te relacje będą dominujące, gdy chodzi o relacje poziome, między nami. Jednocześnie narasta w nas wyjątkowa relacja pionowa. Mówi o niej Chrystus: jednego macie Mistrza, Jezusa Chrystusa, a wy wszyscy braćmi jesteście. Z Ewangelii wyłania się przejmujący obraz Królestwa Bożego, w którym jesteśmy rodzeństwem w Bożej rodzinie, ale mamy jednego Pasterza, przedmiot wiary, fascynacji i miłości, Chrystusa. To On, jako Bóg i człowiek, daje ludziom swojego Ojca. Chrystus nigdy nas nie nudzi, jest głęboko otwarty przed nami, ale i przerastający nas, jako Syn Boży i nieogarniony dla nas pod każdym względem w swym pięknie. Pismo Święte stopniowo, w sposób bardzo wyważony przygotowuje nas do nowej prawdy, że to On będzie naszą miłością małżeńską, naszym Oblubieńcem i stopniowo w tę prawdę nas wprowadza.
Bóg zakochany w oblubienicy.
Temat oblubienicy i zakochanego Oblubieńca był zapoczątkowany i szeroko rozwinięty już w Starym Testamencie przez proroków Izajasza, Jeremiasza, a przede wszystkim Ozeasza i został rozwinięty w Pieśni nad Pieśniami. Rozdziały 2 i 3 Księgi Ozeasza są historią Izraela ukazaną, jako historia miłości Boga do swego ludu. Przede wszystkim Bóg obwieszcza, że pokładanie nadziei nie w Nim, ale w bóstwach pogańskich, jest dla Niego zdradą małżeńską: Spór prowadźcie z waszą matką, prowadźcie spór! Ona, bowiem już nie jest moją żoną, a Ja już nie jestem jej mężem. Winna usunąć znaki nierządu ze swej twarzy i spomiędzy swych piersi ozdoby cudzołożnicy. Matka ich, bowiem uprawiała nierząd, okryła się hańbą ta, co je poczęła; mówiła, bowiem: Pobiegnę za swymi kochankami, co chleb mi dają i wodę, wełnę, len, oliwę i napój. (Oz 2,2.5.) Skutkiem tej niewierności będą dla małżonki Boga nieszczęścia, o których mówi prorok: Obnażę ją zupełnie i stanie się taka jak w dzień swych urodzin; uczynię ją podobną do pustyni, sprawię, że będzie jak ziemia wyschnięta, i umrze z pragnienia. Dzieciom jej nie okażę litości, bo są to dzieci nierządu. Dlatego zamknę jej drogę cierniami i murem otoczę, tak, że nie znajdzie swych ścieżek. Za kochankami swymi pobiegnie, ale ich nie dogoni; zacznie ich szukać, ale nie znajdzie. (Oz 2,3-4,6-7)
Temat oblubienicy i zakochanego Oblubieńca był zapoczątkowany i szeroko rozwinięty już w Starym Testamencie przez proroków Izajasza, Jeremiasza, a przede wszystkim Ozeasza i został rozwinięty w Pieśni nad Pieśniami. Rozdziały 2 i 3 Księgi Ozeasza są historią Izraela ukazaną, jako historia miłości Boga do swego ludu. Przede wszystkim Bóg obwieszcza, że pokładanie nadziei nie w Nim, ale w bóstwach pogańskich, jest dla Niego zdradą małżeńską: Spór prowadźcie z waszą matką, prowadźcie spór! Ona, bowiem już nie jest moją żoną, a Ja już nie jestem jej mężem. Winna usunąć znaki nierządu ze swej twarzy i spomiędzy swych piersi ozdoby cudzołożnicy. Matka ich, bowiem uprawiała nierząd, okryła się hańbą ta, co je poczęła; mówiła, bowiem: Pobiegnę za swymi kochankami, co chleb mi dają i wodę, wełnę, len, oliwę i napój. (Oz 2,2.5.) Skutkiem tej niewierności będą dla małżonki Boga nieszczęścia, o których mówi prorok: Obnażę ją zupełnie i stanie się taka jak w dzień swych urodzin; uczynię ją podobną do pustyni, sprawię, że będzie jak ziemia wyschnięta, i umrze z pragnienia. Dzieciom jej nie okażę litości, bo są to dzieci nierządu. Dlatego zamknę jej drogę cierniami i murem otoczę, tak, że nie znajdzie swych ścieżek. Za kochankami swymi pobiegnie, ale ich nie dogoni; zacznie ich szukać, ale nie znajdzie. (Oz 2,3-4,6-7)
Jednak Bóg będzie wierny i dzięki swej wytrwałej miłości doprowadzi swą małżonkę do nawrócenia. Kiedy ona przekona się, jakim błędem była zdrada, powróci i z powrotem pokocha swego Boga: Pójdę i wrócę do mego męża pierwszego, bo wówczas lepiej mi było niż teraz. (Oz 2,7) Jednak stanie się to dzięki wyjątkowo upartej, tkliwej i pełnej poświęcenia postawie zakochanego Boga, któremu zależy na swej żonie: zwabię ją i wyprowadzę na pustynię, i przemówię do jej serca. (Oz 2,14) Dzięki temu nastąpi odnowienie zaślubin: odpowie jak w dniu, w którym wychodziła z ziemi egipskiej. I stanie się w owym dniu - wyrocznia Pana - że nazwie Mnie: Mąż mój, a już nie powie: Mój Baal. Usunę z jej ust imiona Baalów, a imion ich już się nie wspomni. I poślubię cię sobie na wieki, poślubię przez sprawiedliwość i prawo, przez miłość i miłosierdzie. Poślubię cię sobie przez wierność, a poznasz Pana. (Oz 2,15-17,19-20) Zaślubiny te będą trwałe na wieczność, oparte na miłości i miłosierdziu, będą ostateczną formą przymierza, które dotąd opierało się na prawie i sprawiedliwości, a teraz dojdzie do nich jeszcze miłość. Zaślubiny są szczytową formą zbliżenia się Boga do ludzi, darem Miłosiernego, konsekwencją jego zakochania w nas, przebaczenia nam wszystkich grzechów i oczyszczenia nas. Tym, jak się to wszystko dokona, poświęcony będzie dopiero Nowy Testament. Bogiem, który zwiąże się z ludźmi zaślubinami, będzie wcielony i zmartwychwstały Syn Boży.
Ojciec wyprawia wesele Synowi.
Zaślubiny króla są ważnym tematem biblijnym. Pojawiają się one w Starym Testamencie. Miłujesz sprawiedliwość, wstrętna ci nieprawość, dlatego Bóg, twój Bóg, namaścił ciebie olejkiem radości hojniej niż równych ci losem; wszystkie twoje szaty pachną mirrą, aloesem; płynący z pałaców z kości słoniowej dźwięk lutni raduje ciebie. Córki królewskie wychodzą ci na spotkanie, królowa w złocie z Ofiru stoi po twojej prawicy. Posłuchaj, córko, spójrz i nakłoń ucha, zapomnij o twym narodzie, o domu twego ojca! Król pragnie twojej piękności; on jest twym panem, oddaj mu pokłon! I córa Tyru [nadchodzi] z darami; możni narodu szukają twych względów. W całej pełni chwały wchodzi córa królewska; złotogłów jej odzieniem. W szacie wzorzystej wiodą ją do króla; za nią dziewice, jej druhny, wprowadzają [ją] do ciebie. Przywodzą ją z radością i z uniesieniem, przyprowadzają do pałacu króla. (Ps 45,8-16).
Jest to opis królewskich zaślubin. Panem młodym jest król Izraela, hojnie obdarowany przez Boga szczęściem i potęgą, a żoną jest córka króla jakiegoś obcego kraju - niezwykle piękna i bogato ubrana, która stoi po prawicy króla, jako niemal równa mu królowa. Tekst wyjątkowo dobrze pasuje do sytuacji Chrystusa, który w nauczaniu też podejmuje temat zaślubin, choć nie mówi wprost o jego wszystkich szczegółach. Temat Oblubieńca i oblubienicy dotyczy szczytowego i ostatecznego spełnienia planów Bożych i, jak inne, dotyczące spraw ostatecznych, jest pozostawiony rozwojowi w tradycji Kościoła. Jednak Chrystus mówi wyraźnie o królu, który wyprawia ucztę weselną synowi i zaprasza wszystkich, a oni jednomyślnie się wymawiają. Mówi też o pannach, które nie mają cierpliwości, by wiernie czekać z lampami na pana młodego, by wejść z nim do jego domu.
Chrystus w dwóch ważnych momentach, na początku i końcu swej drogi, mówi o sobie w kontekście uczty weselnej. Podczas Ostatniej Wieczerzy zapowiada, że odchodzi i z owocu winnego krzewu pić będzie uroczyście z Apostołami dopiero na uczcie (weselnej) w Królestwie Bożym. To obwieszcza na końcu, zaś na początku świętuje wesele w Kanie Galilejskiej, gdzie, mimo obecności młodych, On staje się najważniejszy, bo bez Niego zabrakłoby wina – znaku weselnej radości. O radość tę upomina się Maryja, która jest tu nazywana nie Matką, ale Niewiastą - biblijną oblubienicą Boga. Ewangelia pokazuje, jak Jezus przez całe swe życie przygotowuje się do roli Oblubieńca, który ma zbawić i doprowadzić na ucztę weselną w Królestwie Bożym swoją oblubienicę, która najpierw unika Go, ale w końcu staje się czysta jak Maryja. To Chrystus okazuje się Bogiem z tekstów Ozeasza, który walczy o ludzi, jak o umiłowaną kobietę, ratuje ją przed nieszczęściem, jakim jest jej niewierność, oczyszcza ją i doprowadza do niesłychanej intymności ze Sobą.
Miłości pragnę. U początku Objawienia Bóg ukazuje się nam, jako Istota najwyższa, najdoskonalsza i wszechmocna. Jako takiej Istocie, Bogu niczego nie brakuje i stworzenie nie może Go niczym wzbogacić. Ta myśl stała się na przestrzeni wieków w Kościele bardzo ważna. A jednak z jej powodu, śmiało można powiedzieć, że została w teologii zaniedbana inna prawda objawiona, o której Biblia mówi nawet więcej niż o wielkości Boga – mianowicie prawda, że Bóg pragnie być przez stworzenie kochany. Będziesz miłował Pana Boga twego (Lb…) jest najważniejszym przykazaniem dla Żydów i chrześcijan, jednak wyjaśnienie tego, co znaczy kochać Boga, często było sprowadzane do pewnych wymogów formalnych, choć prorocy mówią wyraźnie w imieniu Boga – miłości pragnę, nie krwawej ofiary, poznania Boga bardziej niż całopaleń (…). Miłość ludzka Bogu teoretycznie nic nie dodaje, a jednak On pragnie być kochany, potrzebuje tej miłości, jak człowiek, który jest w pełni człowiekiem, a jednak potrzebuje kochającej go drugiej osoby ludzkiej. Tak jak człowiek jest stworzony do miłości, by inni ludzie kochali go, a przede wszystkim, by kochał go Bóg, tak samo do Istoty Boga należy potrzeba posiadania osób, które będą Go kochały. Miłość jest dużo ważniejszą i pełniejszą prawdą o Bogu, niż Jego transcendencja i sprawiedliwość. Aż dziwne, że to, co jest centralną prawdą nauczania św. Jana o Bogu, który jest Miłością, tak bywało i bywa przez ludzi i w nauczaniu duszpasterzy zaniedbywane.
Powołaniem człowieka jest pokochanie Boga, czyli innymi słowy – poznanie Go. Słowo „znać” ma niezwykle głęboki sens, oznacza nie tylko znajomość tego, co Bóg objawił, ale przede wszystkim spotkanie i doświadczenie osobiste Boga. To przeżywanie Boga zawsze było najważniejsze w życiu świętych. Dążymy do Boga przez wiarę, ale wiara zaczyna się od wierzenia w to, co objawiono, ale potem staje się wierzeniem i zaufaniem osobiście Bogu i naśladowaniem Go, a w końcu ma doprowadzić do więzi z Bogiem, w której ufam Mu i naśladuję Go, ponieważ Go znam, jest mi bliski, kocham Go. Znać kogoś to być z nim w intymnej więzi. Więź żony z mężem, ich współżycie, jest nazywane wzajemną znajomością. Maryja dziwi się, jak może mieć dziecko bez poznania męża. Bóg zna nas do dna, ale chce też, byśmy wszyscy od najmniejszego do największego poznali Go i pokochali. To poznanie przerasta nasze wyobrażenie do tego stopnia, że nie czytamy słów Pisma Świętego z pełnym zrozumieniem. Bóg chce, byśmy przez Chrystusa – Boga i Człowieka – weszli z Nim w intymną więź żony z Mężem. Paweł mówi, że w pełni stanie się to po śmierci, gdy ujrzymy Go twarzą w twarz, co oznacza poznanie w pełni, bo twarz jest całą prawdą o osobie, jej obrazem. Paweł mówi też, że ujrzymy Boga przez Chrystusa takim, jakim jest, co stanowi stwierdzenie samo w sobie niesamowite, gdyż oznacza, że Najwyższy odda się nam taki, jaki jest, cały, niczego nie zasłoni. Będziemy zanurzać się do głębi w Jego intymność, poznawać Go całego, a że jest niewyczerpany, poznawanie to będzie zaspakajać nas i napełniać małżeńską rozkoszą przez całą wieczność. Chrystus ma rozkosz zjednoczenia z Ojcem (Prz 8), a my będziemy mieli rozkosz zjednoczenia z Chrystusem.
Doświadczenie duchowe.
Ludzie, jako wspólnota i każdy człowiek z osobna jest powołany do ostatecznego celu, jakim jest stanięcie się dzieckiem Ojca i oblubienicą Syna. Stanowi to wielkie misterium. Od dnia chrztu Ojciec bierze nas, jako swoje dzieci i oddaje Synowi, byśmy doszli do związku miłości z Nim. Chrystus kształtuje nas, zabiega o nas, jak chłopak o dziewczynę: zależy Mu, pragnie i prowadzi na pustynię, by mówić nam do serca. Droga życia duchowego jest drogą, na której zaczynamy od wiary i nadziei, ale prowadzeni jesteśmy do miłości. Chrystus uczy nas, co to znaczy kochać - Jego, a przez Niego Ojca. Ewangelia objawia, że kochać Boga to kochać Chrystusa, a kochać Chrystusa to żyć według Jego nauki, wypełniać Jego wolę, która jest największym dobrem. Do tego powołany jest Kościół, co Chrystus wyraził dobitnie po zmartwychwstaniu. Nim Piotra uczynił fundamentem, trzykrotnie powiedział mu, że oczekuje od niego miłości. Nie przyjaźni ucznia z Nauczycielem, ale głębokiej miłości angażującej całego człowieka. Tego też Chrystus oczekuje od Kościoła i od nas. Dlatego dopuszcza zło, próby, pokusy, trudności, czyli wyprowadza na pustynię, byśmy przekonali się, że jest jedynym prawdziwym dobrem, oparciem – nasz Oblubieniec, który jako jedyny potrafi mówić nam do serca, a nie do głowy, nie inspirować intelektualne dywagacje, ale poruszać serce, rozkochać nas w sobie i przemieniać swoją miłością.
Ludzie, jako wspólnota i każdy człowiek z osobna jest powołany do ostatecznego celu, jakim jest stanięcie się dzieckiem Ojca i oblubienicą Syna. Stanowi to wielkie misterium. Od dnia chrztu Ojciec bierze nas, jako swoje dzieci i oddaje Synowi, byśmy doszli do związku miłości z Nim. Chrystus kształtuje nas, zabiega o nas, jak chłopak o dziewczynę: zależy Mu, pragnie i prowadzi na pustynię, by mówić nam do serca. Droga życia duchowego jest drogą, na której zaczynamy od wiary i nadziei, ale prowadzeni jesteśmy do miłości. Chrystus uczy nas, co to znaczy kochać - Jego, a przez Niego Ojca. Ewangelia objawia, że kochać Boga to kochać Chrystusa, a kochać Chrystusa to żyć według Jego nauki, wypełniać Jego wolę, która jest największym dobrem. Do tego powołany jest Kościół, co Chrystus wyraził dobitnie po zmartwychwstaniu. Nim Piotra uczynił fundamentem, trzykrotnie powiedział mu, że oczekuje od niego miłości. Nie przyjaźni ucznia z Nauczycielem, ale głębokiej miłości angażującej całego człowieka. Tego też Chrystus oczekuje od Kościoła i od nas. Dlatego dopuszcza zło, próby, pokusy, trudności, czyli wyprowadza na pustynię, byśmy przekonali się, że jest jedynym prawdziwym dobrem, oparciem – nasz Oblubieniec, który jako jedyny potrafi mówić nam do serca, a nie do głowy, nie inspirować intelektualne dywagacje, ale poruszać serce, rozkochać nas w sobie i przemieniać swoją miłością.
Gdy weźmiemy, zatem, pod uwagę całość nauczania Starego i Nowego Testamentu, wszystko, o czym do tej pory powiedzieliśmy, widzimy, że Chrystus prowadzi nas do małżeństwa ze sobą. Ludzka rodzina została stworzona na obraz relacji Bożych, jesteśmy na ziemi żonami i mężami, albo rezygnujemy z tego dla Królestwa, zawsze po to, by od relacji ziemskich dojść do relacji Boskich, których najpierw musimy najpierw nauczyć się na ziemi, w ludzkiej rodzinie. Ta rodzina jest przygotowaniem do relacji rodzinnej z Chrystusem. Małżeństwo chrześcijańskie, dlatego jest głębszym misterium, bo łączy nas z Chrystusem. Od małżeństwa mężczyzny z kobietą prowadzi do małżeństwa kobiety i mężczyzny z Chrystusem (por. List do Efezjan).
Jest to misterium dla wielu zaskakujące i nawet wierzący nie są w większości na razie do niego przygotowani. A jednak niektórzy świeci i mistycy na pewnym etapie życia duchowego doświadczają go już tu i teraz, na ziemi. Ich życie staje się już zakochaniem w Chrystusie - Oblubieńcu. Kiedyś dojdą do tego wszyscy. Miłość do Chrystusa ma dojrzewać w nas. Zaczyna się od uwierzenia, potem powoli tężeje do zaufania i przywiązania, a za nimi idzie naśladowanie i życie według Ewangelii. Odkrywamy, że istotą miłości jest czynienie dobra, że tylko wtedy jest ona autentyczna.
A jednak chodzi o to, by odkryć jeszcze więcej: że życie według Ewangelii jest możliwe tylko wtedy, gdy, jak Maryję, przeniknie nas Duch Święty, dojdzie do związku, który będzie inspirował do miłości. Nie jest, więc, prawdą, że miłość to tylko czyny. Miłość polega na spotkaniu, zjednoczeniu i poznaniu Ukochanego, a skutkiem tego dopiero będą czyny – naśladowanie Ukochanego. W spotkaniu, zjednoczeniu i poznaniu jest miejsce na wolę naśladowania, ale jest też miejsce na uczuciowe przywiązanie do Ukochanego, jak do ziemskiego małżonka, co więcej na przylgniecie do Niego nie tylko duchem, ale i ciałem. Źródłem zakochania się w Nim jest zafascynowanie, najbardziej porusza serce przeżywanie tego, że jestem tylko małą oblubienicą, a mam tak wielkiego Oblubieńca, najwyższego Króla, Pana nad panami, mogę Go poznawać, oglądać, jakim jest i mieć w intymnej bliskości. To przeżycie wstrząsa duszą i ciałem.
Jesteśmy stworzeni do życia w ciele, teraz doczesnym potem zmartwychwstałym, takim jak ciało Chrystusa. On jest Pierworodnym Synem, który pierwszy otrzymał od Ojca to, co my mamy otrzymać po Nim – zbawienie i życie wieczne w ciele. Właśnie w tym chwalebnym ciele będziemy spotykać się z Chrystusem. Doczesne nasze ciało jest tylko zapowiedzią tego ciała chwalebnego, bo jest skażone przez grzech tak jak psychika i dusza. A jednak Chrystus, jak stwierdza św. Jan, już teraz zaczyna z nami życie wieczne. Wchodzi w wieź duchową, a nawet, do pewnego stopnia, więź fizyczną. W ciele zmartwychwstałym możliwe będzie pełne zjednoczenie, przeniknięcie nas przez Chrystusa, akt miłości oblubienicy. Jego zapowiedzią jest małżeństwo doczesne, życie w pewnym stopniu w jedności i w pewnym stopniu przenikanie się fizyczne. Miłość małżonków przygotowuje do miłości z Chrystusem w ciele zmartwychwstałym.
W Królestwie Bożym jednego będziemy mieli Ukochanego – Chrystusa, a wszyscy będziemy braćmi i siostrami. To przeżycie miłości z Chrystusem dochodzi w pewien ograniczony sposób do głosu nie tylko w duszy, ale i ciele doczesnym u świętych i mistyków, o czym mówią nieraz, choć bardzo ostrożnie. Mówią nie tylko o czynach miłości, ale o silnym uczuciu do Chrystusa - na modlitwie i w kontakcie z Eucharystią. Uczucia te są połączone z wielką tęsknotą, mocnym pragnieniem, głodem, pożądaniem, potrzebą dotykania, czyli nie tylko bliskością duchową, ale i fizyczną. Seksualność jest w nas także częścią upragnionego, choć ledwie zaczątkowego poznania upragnionego Pana. Jest to wielka tajemnica zażyłości, o której mistycy mówią z największa powściągliwością, gdyż jest to sprawa wyjątkowo intymna. Dlatego wolą, by ich zakochanie wyśpiewała za nich Pieśń nad Pieśniami: Niech mnie ucałuje pocałunkami swych ust! Bo miłość twa przedniejsza od wina. Woń twych pachnideł słodka, olejek rozlany - imię twe, dlatego miłują cię dziewczęta. Pociągnij mnie za sobą! Pobiegnijmy! Król wprowadził mnie do swoich komnat. Cieszmy się i weselmy tobą, sławmy twą miłość nad wino, [jakże] słusznie cię miłują dziewczęta! (Pnp 1,2-4)
Diakon Jan, czerwiec 2016
OBLUBIENIEC I OBLUBIENICA
Są
w Starym Testamencie dwa czasowniki określające bardzo bliskie więzi
międzyludzkie: przylgnąć (dawaq) i poznać (jada). Przylgnąć do siebie
mogą dwie osoby połączone więzami wielkiej przyjaźni (np. Dawid i
Jonantan), a jeszcze bardziej dwoje zakochanych, połączonych wielką
miłością: A kiedy Tobiasz słuchał słów Rafała, że ona jest jego krewną z
pokolenia z domu ojca jego, zapłonął ku niej wielką miłością i serce
jego przylgnęło do niej. (Tb 6,19) To przylgniecie, jak to w
małżeństwie, jest pełne zmysłowej bliskości. Podobnie rzecz się ma z
poznaniem. Jest ono znajomością dogłębną, intymną, przenikającą tajniki
człowieka, która w mentalności ludzi Biblii kryje się za zwracaniem się
do kogoś po imieniu: Znam cię po imieniu i jestem ci łaskawy (Wj 33,12),
jak mówi Bóg do Mojżesza, a jeszcze bardziej za zbliżeniem małżeńskim,
gdzie odkrywana jest ludzka nagość. Maryja poślubiona, ale jeszcze nie
mieszkająca z Józefem, mówi do Anioła: nie znam męża. Obu tych słów
użyją prorocy na określenie więzi, w jaką Bóg chce wejść z Izraelem. Sam
Bóg powie o sobie w sposób świadczący o dogłębnym związku z Izraelem:
Jedynie was znałem ze wszystkich narodów na ziemi, dlatego was nawiedzę
karą za wszystkie wasze winy (Am 3,2) i jednocześnie wezwie, by Jego lud
ze swej strony potraktował wierność Prawu jako miłosne przylgniecie do
nie byle kogo, ale wielkiego Boga z synajskiego przymierza: Za Panem,
Bogiem swoim, pójdziesz. Jego się będziesz bał, przestrzegając Jego
poleceń. Jego głosu będziesz słuchał, Jemu będziesz służył i przylgniesz
do Niego. (Pwt 13,5) Będzie to warunek ocalenia życia: wy, coście
przylgnęli do Pana, Boga waszego, dzisiaj wszyscy żyjecie. ( Pwt 4,4)
Nieco później, w obliczu upadku narodowej klęski, Jeremiasz powie
otwarcie, że Bóg w kolejnych odnowieniach Przymierza będzie dążył do
tego, by być poznanym przez wszystkich: I nie będą się musieli wzajemnie
pouczać jeden mówiąc do drugiego: Poznajcie Pana! Wszyscy bowiem od
najmniejszego do największego poznają Mnie - wyrocznia Pana, ponieważ
odpuszczę im występki, a o grzechach ich nie będę już wspominał. (Jr
31,34) Drogą do tego poznania będzie oczyszczenie. W nauczaniu proroków
tego okresu staje się coraz bardziej widoczne, że gdy chodzi o więź Boga
z ludem wybranym obraz małżeństwa odgrywa coraz większą rolę. Bóg
będzie się posługiwał nawet prorokiem wraz z jego żoną. Poruszający jest
tu los Ozeasza, który biorąc wiarołomną kobietę Gomer, staje się
obrazem Boga związanego z Izraelem. Jeszcze bardziej tragicznie wygląda
życie Ezechiela, który upostaciowuje Boga stojącego w obliczu ginącej z
ręki Nabuchodonozora Jerozolimy, przeżywając śmierć własnej żony.
To właśnie Ozeasz i Ezechiel najpełniej objawią, że relacja
jaka przeżywa Bóg z nami i którą chce nam uświadomić, jest miłosną
bliskością, dobrze dającą się zilustrować związkiem małżeńskim. Ciekawe,
że już pogaństwo przeczuwało, iż współżycie może być aktem religijnym,
dającym więź z bóstwem. Oczywiście Objawienie ostro potępiło tego
rodzaju praktyki, a jednak prorocy posłani przez Boga z przekonaniem
posługiwali się tym samym językiem erotycznej miłości. Jak naganne było
przylgniecie do Baal-Peora, tak konieczne będzie przylgniecie do Jahwe.
On jest bowiem jedynym Bogiem i jedynym małżonkiem swego ludu. Wobec
takiej miłości Boga jawne staje się, że wszelkie bałwochwalstwo, tak
tępione przez proroków, jest po prostu zdradą małżeńską. Ezechiel daje
bardzo rozbudowany obraz więzi Izraela z Bogiem. Lud Boży jest
niemowlęciem porzuconym na pustkowiu. Bóg zajął się nim i ochronił jego
życie. A gdy dziecko to wyrosło na piękną dziewczynę ale skazane było na
poniewierkę nierządnicy wśród pogańskich bóstw, on ją pokochał i okrył
jej nagość, biorąc ją dla siebie. Ślubem, którym się z nią związał było
synajskie przymierze. Następnie obdarzył ją bogato i wziął sobie za
królową małżonkę. W dniu twego urodzenia wyrzucono cię na puste pole -
przez niechęć do ciebie. Oto Ja przechodziłem obok ciebie i ujrzałem
cię, jak szamotałeś się we krwi. Rzekłem do ciebie, gdy byłaś we krwi:
Żyj, rośnij! Uczyniłem cię jak kwiat polny. Rosłaś, wzrastałaś i doszłaś
do wieku dojrzałego. Piersi twoje nabrały kształtu i włosy twoje stały
się obfitsze. Ale byłaś naga i odkryta. Oto przechodziłem obok ciebie i
ujrzałem cię. Był to twój czas, czas miłości. Rozciągnąłem połę płaszcza
mego nad tobą i zakryłem twoją nagość. Związałem się z tobą przysięgą i
wszedłem z tobą w przymierze - wyrocznia Pana Boga - stałaś się moją.
Obmyłem cię wodą, otarłem z ciebie krew i namaściłem olejkiem. Następnie
przyodziałem cię wyszywaną szatą, obułem cię w trzewiki z miękkiej
skórki, opasałem bisiorem i okryłem cię jedwabiem. Ozdobiłem cię
klejnotami, włożyłem bransolety na twoje ręce i naszyjnik na twoją
szyję. Włożyłem też pierścień w twój nos, kolczyki w twoje uszy i
wspaniały diadem na twoją głowę. Zostałaś ozdobiona złotem i srebrem,
przyodziana w bisior oraz w szaty jedwabne i wyszywane. Jadałaś
najczystszą mąkę, miód i oliwę. Stawałaś się z dnia na dzień piękniejsza
i doszłaś aż do godności królewskiej. (Ez 16,5-13) Cóż tego, że miała
wszystko. I tak Boga zdradzała.
Relacje
Boga z ludem wybranym mają wszystkie cechy takiego miłosnego związku.
Bóg kocha swoją żonę: dba o jej bezpieczeństwo, strój, pragnie jej,
pieści ją obmywając i namaszczając. Oczekuje od niej jednego –
wierności. Nie będziesz miał cudzych bogów obok Mnie! (Wj 20, 3). A
konsekwencje niewierności są zgodne z prawem i obyczajami tamtych
czasów: oddalenie, publiczne napiętnowanie, hańba i to właśnie spotyka
lud Boży z ręki Asyryjczyków i Chaldejczyków. A jednak Bóg nigdy nie
zdecyduje się na cofnięcie swej miłości i będzie dążył do odbudowy
związku: Dlatego chcę ją przynęcić, na pustynię ją wyprowadzić i mówić
jej do serca. (...) I będzie Mi tam uległa jak za dni swej młodości, gdy
wychodziła z egipskiego kraju. I stanie się w owym dniu - wyrocznia
Pana - że nazwie Mnie: Mąż mój, a już nie powie: Mój Baal. (...) W owym
dniu zawrę z nią przymierze. (...) I poślubię cię sobie [znowu] na
wieki, poślubię przez sprawiedliwość i prawo, przez miłość i
miłosierdzie. Poślubię cię sobie przez wierność, a poznasz Pana. (Oz 2,
16-22) Każde odnowienie przymierza jest coraz mocniejszym mówieniem do
serca, przez co w oczyszczeniu pogłębia się poznanie Boga jako małżonka.
Jest to więź coraz intymniejsza, w której, w jakimś momencie, jest
miejsce na zaślubiny. Taka droga stanowi dla człowieka poważne wyzwanie,
otwiera perspektywy oszałamiającej miłości, od której kręci się w
głowie. Jednak drogę do takiego małżeńskiego zjednoczenia z Bogiem
zacznie otwierać dopiero Odkupienie, Nowe Przymierze i objawienie
rzeczywistości Boga w Trójcy Jedynego.
Jezus
wielokrotnie przypomni uczniom o konieczność bycia gotowym do
uczestnictwa w uroczystości weselnej pana młodego: Królestwo niebieskie
podobne jest do króla, który wyprawił ucztę weselną swemu synowi (Mt
22,2); Podobne będzie królestwo niebieskie do dziesięciu panien, które
wzięły swoje lampy i wyszły na spotkanie pana młodego. (...) Gdy się pan
młody opóźniał, zmorzone snem wszystkie zasnęły. Lecz o północy
rozległo się wołanie: Pan młody idzie, wyjdźcie mu na spotkanie! (...)
Te, które były gotowe, weszły z nim na ucztę weselną i drzwi zamknięto.
(...) Czuwajcie więc, bo nie znacie dnia ani godziny (Mt 25,1-13); Niech
będą przepasane biodra wasze i zapalone pochodnie! A wy [bądźcie]
podobni do ludzi, oczekujących swego pana, kiedy z uczty weselnej
powróci, aby mu zaraz otworzyć, gdy nadejdzie i zakołacze. (Łk 12,
35-36) Choć wszyscy rozumieją, że chodzi tu o dzień ostateczny i życie
wieczne, Jezus nie mówi wyraźnie, o czyje zaślubiny chodzi. U Jana mamy
na ten temat pewną sugestię. Oto Jezus początkiem znaków swej publicznej
działalności uczynił wesele w Kanie, gdzie obdarował weselników ogromną
ilością wina. A wino jest znakiem wesela. Co więcej Jezus jest tam
razem z Niewiastą, której później, w chwili zawarcia nowego przymierza
powierzy swój lud i którą uczyni wzorem oblubienicy. Tymczasem
stwierdza, że te gody weselne i ten brak wina nie jest sprawą ani Jego
ani jej, ale na jej prośbę przemieni wodę w wino jako znak innych godów,
tych które staną się aktualne, gdy najpierw nadejdzie Jego godzina. A
zatem Jezus podczas wesela, w obecności oblubienicy, dwunastu i
zgromadzonego ludu wskaże na swoje przyszłe gody.
Paweł powie już wyraźnie, że czyniąc Chrystusowi uczniów
wśród mieszkańców Koryntu, czyni ich Jego małżonką: Jestem bowiem o was
zazdrosny Boską zazdrością. Poślubiłem was przecież jednemu mężowi, by
was przedstawić Chrystusowi jako czystą dziewicę. Obawiam się jednak,
ażeby nie były odwiedzione umysły wasze od prostoty i czystości wobec
Chrystusa w taki sposób, jak w swojej chytrości wąż uwiódł Ewę. (2 Kor
11, 2-3) Co więcej, nowa Chrystusowa małżonka jest chroniona zazdrością
Boga, który prócz siebie nie znosi innych bogów jako konkurentów do jej
serca. Ona jest nową Ewą, ciałem z ciała i kością z kości nowego Adama –
Chrystusa. Tak więc z obu Przymierzy wyłania się obraz ludu Bożego,
powołanego do zaślubin z Chrystusem, a gody, do których lud ma być
przygotowany, są jego osobistymi godami z Chrystusem. Naszym osobistym i
zbiorowym powołaniem jest stać się umiłowaną małżonką Baranka. Ziemskie
małżeństwo, w którym wielu jest dane żyć na świecie, okazuje się
szkołą intymnego zbliżenia nie tylko z drugim człowiekiem, ale także
jeszcze bardziej z Chrystusem, po części teraz a w pełni w wieczności.
Dlatego opuści człowiek ojca i matkę, a połączy się z żoną swoją, i będą
dwoje jednym ciałem. Tajemnica to wielka, a ja mówię: w odniesieniu do
Chrystusa i do Kościoła (Ef 5:31-32). Człowiek opuszcza ojca i matkę, by
przylgnąć do Chrystusa, a z Nim wrócić do Ojca w niebie – wejść w życie
Trójcy Świętej, Rodziny Bożej.
Chrystus wychodzi z Łona Ojca, a Jego życie jako Syna od
początku, od dni wieczności jest powołane i otwarte na zamysł stwórczy
Ojca. Obu przenika ten sam Duch, który w Synu jest Duchem więzi z Ojcem,
a w Ojcu Duchem więzi z Synem. Zamysłem Ojca jest rozszerzanie Bożej
Rodziny, przygarniając do Niej dzieci stworzone w podobieństwie do Syna.
Duch Ojca i Syna emanuje mocą stwórczą i przenika to, co stwarza,
czyniąc zdolnym do podobieństwa i bliskości, a nawet zjednoczenia z
Synem. Jednak Duch ten jest także Duchem wolności, która czyni
stworzeniu wielką przestrzeń rozwoju - stworzenie zatem jest powołane do
dojrzewania. Cały ten proces bierze na siebie Syn i odbywa się on przez
więź stworzenia z Nim i naśladowanie Go. W tej więzi stworzenie
przebywa drogę od odkrycia swej wolności jako swobody, przez odrzucanie
Syna, aż po odkrycie wolności jako wspaniałej szansy na szczęście
dziecka z Ojcem i oblubienicy z Oblubieńcem. Na tej drodze Oblubieniec
ofiarowuje się za oblubienicę, by ją ocalić, oczyścić i z sobą
zjednoczyć. A gdy tego dokona, wraca z nią na rękach do Ojca. Wtedy
Duch obejmuje Ojca i Syna wraz z Jego oblubienicą. Tak osiąga zenit
zamysł Ojca.
Droga
Oblubieńca prowadzącego oblubienicę do miłości i powrotu do Niego jest
drogą ofiary, drogą Baranka. Podejmuje On tę drogę z miłości jako dar
dla Ojca i dla oblubienicy. Chce przywrócić Ojcu córkę, a córce Ojca. Ta
ofiara doprowadzi Baranka do zaślubin ze swoim ludem, co jest lekko
zarysowane już w nauczaniu ziemskim Jezusa. Bierze On na siebie grzech
oblubienicy, gdy staje na równi z nią, grzeszną w wodach Jordanu, a z
góry spływa upodobanie Ojca. Solidaryzuje się z nią, córką marnotrawną,
gdy za nią odchodzi z domu Ojca i cierpi jej los wśród upokorzeń; potem
jednak wraca i odzyskuje pełnię godności wśród radosnej uczty. Zachowuje
się jak Oblubieniec z tekstu Ezechiela, kiedy wyrusza w góry, w
poszukiwaniu zagubionej owieczki. A gdy ją z trudem znajduje, bierze
czule na ramiona. Potem, w wielki czwartek po raz ostatni pijąc wino
całą swą nadzieję składa w winie nowym, podczas bliskiej już uczty w
domu Ojca. A kiedy Jego ofiara dochodzi do szczytu, skupia przy Sobie,
pod krzyżem niewiastę i umiłowanego ucznia, i łączy ich więzią
macierzyńską, by z mocy Jego krwi stali się zaczątkiem nowego,
oczyszczonego ludu - oblubienicy. Właśnie tu, gdzie wypłynęła krew i
woda, daje początek nowej relacji wszelkiego stworzenia ze Sobą,
mistycznego zjednoczenia z czystą oblubienicą. On zanurza się w nią, w
niej umiera z miłości i w niej zmartwychwstaje dla jej wyniesienia.
Wtedy zaczyna żyć w niej, a stając się z nią jednym ciałem wprowadza ją
do swojej jedności z Ojcem. Pierwszą i najświętszą cząstką tego
mistycznego ciała swej oblubienicy czyni Maryję, nową Ewę. My wchodząc w
lud Boży i jego więź z Oblubieńcem, jesteśmy także z nią mistycznym
ciele oblubienicy. Ona może prowadzić nas do Oblubieńca, a może też On
wskazywać nam ją - wzorową oblubienicę.
I
nadchodzi dzień zaślubin Baranka w życiu indywidualnym każdego
człowieka, a w końcu też dla całej wspólnoty ludu Bożego. Daje się
słyszeć jakby głos wielkiego tłumu i jakby głos mnogich wód, i jakby
głos potężnych gromów, które mówiły: Alleluja, bo zakrólował Pan Bóg
nasz, Wszechmogący. Weselmy się i radujmy, i dajmy Mu chwałę, bo
nadeszły Gody Baranka, a Jego Małżonka się przystroiła, i dano jej oblec
bisior lśniący i czysty - bisior bowiem oznacza czyny sprawiedliwe
świętych. (Ap 19, 6-8) Gody Baranka, Jego zaślubiny z ludem dokonują się
po osądzeniu Wielkiej Nierządnicy, która jest fałszywą oblubienicą,
udaje ją wobec świata, a w istocie jest małżonką Bestii. Po dokonaniu w
świecie oczyszczenia z niej, wyłania się Oblubienica Baranka. Jej
ozdobą, tym co lśni czystością i decyduje o jej pięknie są sprawiedliwe
czyny świętych. Świętość pochodzi od Baranka, a sprawiedliwość czynów z
własnoręcznego obmycia się w Jego krwi. Chwała Oblubienicy wynika zatem
ze zjednoczenia z Nim. Dlatego Maryja, która daje się tak mocno poznać w
naszych czasach, objawia piękno Oblubieńca.
A
w naszym indywidualnym wymiarze jest trochę podobnie. Oto człowiek nosi
w sobie piętno Nierządnicy, jej bałwochwalstwo i nieczystość. Wszystko
bowiem, co jest na świecie, a więc: pożądliwość ciała, pożądliwość oczu i
pycha tego życia nie pochodzi od Ojca, lecz od świata. (1 J 2,16) Rzecz
w tym by pożądliwość ciała została przemieniona w czyste pragnienie
Oblubieńca, pożądliwość oczu w tęsknotę za Pełnią w Bogu, a pycha tego
życia w życie małego dziecka z Ojcem. Kiedy Baranek raz dotknie ogniem
miłości mej pożądliwości, wówczas dokona spalenia jakiejś części
członków mieszkającej we mnie nierządnicy. Wówczas w tym miejscu mojego
ciała nierządnego nastąpi odsłonięcie prawdziwego ciała oblubienicy, w
sposób czysty spragnionej oblubieńca. Tak stopniowo w ciele pożądliwym
wzrasta zjednoczenie z Oblubieńcem. Jest to proces nieprzerwanego
oczyszczenia. W jakimś momencie przechodzący Oblubieniec, okrywając
swoim płaszczem moją nierządną nagość, podatność na bałwochwalstwo i
bezradność wobec pychy, może pokazać jak mnie kocha i jak jestem Jego
oblubienicą. I zaczyna się czas wielkiej miłości: Ja śpię, lecz serce me
czuwa: Cicho! Oto miły mój puka! Otwórz mi, siostro moja, przyjaciółko
moja, gołąbko moja, ty moja nieskalana, bo pełna rosy ma głowa i
kędziory me - kropli nocy. Suknię z siebie zdjęłam, mam więc znów ja
wkładać? Stopy umyłam, mam więc znów je brudzić? Ukochany mój przez
otwór włożył rękę swą, a serce me zadrżało z jego powodu. Wstałam, aby
otworzyć miłemu memu, a z rąk mych kapała mirra, z palców mych mirra
drogocenna - na uchwyt zasuwy. Otworzyłam ukochanemu memu, lecz ukochany
mój już odszedł i znikł; życie mię odeszło, iż się oddalił. Szukałam
go, lecz nie znalazłam, wołałam go, lecz mi nie odpowiedział. Spotkali
mnie strażnicy, którzy obchodzą miasto, zbili i poranili mnie, płaszcz
mój zdarli ze mnie strażnicy murów. Zaklinam was, córki jerozolimskie:
jeśli umiłowanego mego znajdziecie, cóż mu oznajmicie? Że chora jestem z
miłości. (Pnp 5,2-8) Oblubieniec puka, chce przemienić moje
pożądliwości w czyste pragnienie Jego. Wtedy pojawia się wahanie: czy to
on, czy warto rezygnować z wygody, tracić drogocenną mirrę świata.
Kiedy oblubienica pokona opór i podejdzie do drzwi, okaże się, że
Oblubieniec odszedł. I pozostanie sama ze swoją tęsknotą i miłością.
Wtedy zacznie szaleć z żalu, bólu i tęsknoty. A kiedy Oblubieniec
przyjdzie następnym razem, krócej będzie się ociągać, ale spotkanie
będzie również jak mgnienie oka, a dominującym uczuciem będzie tęsknota.
Przyjdź Oblubieńcze. Maranatha.
Diakon Jan, 2013
POST
Wziąłem
do ręki plik kartek. To moje zapiski powstałe na przestrzeni lat. Ileż
to razy w tym czasie sięgałem po Słowo, nachylałem się nad nim,
osłaniałem je dłońmi przed wiatrem, jak płomień lampy, a potem wdychałem
unoszące się nad nim wonie i notowałem skrzętnie. Ileż to razy szedłem
na targ po oliwę, a gdy świeciła dyskretnie, uczestniczyłem w bliskości,
niosłem na rękach płomień kochany. Lecz zimny wiatr owiewał mnie,
dawałem się mu wchłonąć, lampa bladła, płomień przygasał, a zapach
zażyłości ulatywał. Mizernym kagankiem usiłowałem oświetlić drogę, by
nie przeoczyć, gdy On będzie szedł. Gdzie jesteś mój Mężu. On chodzi tak
cicho. Doszedłem do drzwi i stoję zziębnięty, czekając aż otworzą.
Rozwiewają się moje kartki, deszcz rozmazuje na nich litery. Gdy zamykam
oczy wszystko jest czytelne, gdy znów je otwieram – stają się
niezrozumiałe, jakbym nigdy ich nie dotykał.
Pismo
Święte na przestrzeni ośmiu wieków, poczynając od Ozeasza (VIII p.n.e.)
pokazuje Boże starania o poślubienie swojej oblubienicy. Objawia się
jako zakochany Oblubieniec, który zabiega o swoją kobietę, niezmiennie
ją kocha i pragnie się z nią połączyć. Tymczasem Oblubienica jest
zmienna, kapryśna i niewierna w swojej postawie, gdzie indziej lokuje
swoje serce, a jednak, mimo tego, stale w oczach Bożych jest piękna i
warta miłości. (...) chcę ją przynęcić, na pustynię ją wyprowadzić i
mówić jej do serca. (...) i będzie Mi tam uległa jak za dni swej
młodości, gdy wychodziła z egipskiego kraju. I stanie się w owym dniu -
wyrocznia Pana - że nazwie Mnie: Mąż mój, a już nie powie: Mój Baal.
Usunę z jej ust imiona Baalów i już nie będzie wymawiać ich imion. (Oz
2,16-19)
Jak
wiadomo związki mężczyzn i kobiet chodzą w naszym życiu nieraz bardzo
krętymi drogami i bardziej niż inne relacje międzyludzkie nie chcą się
poddawać zamysłom Bożym. I właśnie nie tylko wtedy, gdy w domu panuje
harmonijna miłość, ale przede wszystkim, gdy jedno pragnie wykorzystać
drugie, gdy je rani albo zatruwa jego życie, wówczas związek dwojga
szczególnie nabiera cech związku każdego z nas – ludzi z Bogiem. Więź
dwojga może być piękna, porywać radością świadczenia drugiemu dobra, tak
samo jak piękne może być życie wiary, z Oblubieńcem, na którego się
czeka, mając płonącą lampę, pełną oliwy. Wtedy wydaje się, że już się
prawie Go ma. Ale więź dwojga może być chora a nawet toksyczna i wtedy
przychodzi pytanie, czy można przestać kochać. Ludziom się to zdarza,
ale Bogu nie – On nie odstępuje nigdy swojej Oblubienicy, bo taka jest
istota Miłości. Zdewaluowało się nam słowo miłość. Zdaje się ograniczać
tylko do czerpania z siebie wzajemnej przyjemności, albo do wzajemnego
towarzyszenia sobie jako zapłaty za inne wzajemnie świadczone sobie
usługi. Dlatego przywołajmy słowo przyjaźń, bo ona bardziej kojarzy się z
bezinteresownością. Miłość zatem to przyjaźń, w której następuje
zjednoczenie w jedno ciało, dla wspólnego życia. I życie wiary jest taką
właśnie miłością – łączącą mnie z Bogiem.
Wszystkim,
co dla mnie ważne tu i co przechodzi tam, jest to, żeby Pan Młody był
ze mną. Potrzebuję do tego celu oliwy, która rozświetli mrok drogi,
gdzie idzie Oblubieniec, rozświetli mi, bym Go nie przeoczył. A
Oblubieniec chodzi cicho. Dlatego bez względu na to kim jestem, co mam i
czym się zajmuje, zabiegam i próbuję dać z siebie wszystko, by Pan
Młody był ze mną. Wtedy jestem silny i szczęśliwy, nawet w cierpieniu.
Czy goście weselni mogą pościć, dopóki Pan Młody jest z nimi? (Mk 2,19)
Nie jest to pobożne gadanie, ale potwierdza się w życiu duchowym
świętych. Spotkanie z Oblubieńcem, doznanie jego silnych ramion to stan
upragniony, już teraz wyczuwalny i możliwy do cząstkowego przeżycia,
mimo mojej mizerii, ale przede wszystkim to początek zaślubin, wielkiego
zjednoczenia, do którego zmierzam. Jego szkołą jest moje małżeństwo.
Niedoskonałe zjednoczenie osób przygotowuje mnie do najdoskonalszego
spełnienia w akcie wiecznotrwałej, jednoczącej miłości. I poślubię cię
sobie [znowu] na wieki, poślubię przez sprawiedliwość i prawo, przez
miłość i miłosierdzie. Poślubię cię sobie przez wierność, a poznasz
Pana. (Oz 2, 21-22)
Lecz
w Ewangelii, w kontekście godów weselnych Chrystus mówi o poście.
Dlaczego? Czy goście weselni mogą pościć, dopóki pan młody jest z nimi?
Nie mogą pościć, jak długo pana młodego mają u siebie. Lecz przyjdzie
czas, kiedy zabiorą im pana młodego, a wtedy, w ów dzień, będą pościć.
(Mk 2,19-20) Jest to dla nas ważne i pełne znaczenia, zwłaszcza, gdy
chcemy podjąć post i zadajemy sobie pytanie, czym on jest. Tyle bowiem
razy przeżywaliśmy okres Wielkiego Postu i tyle razy czyniliśmy różne
postanowienia, a życie nasze niewiele się zmieniało. Czym więc jest
post? Znaczenie potoczne tego terminu jest stosunkowo wąskie i dla życia
duchowego niewystarczające.
Jestem
szczęśliwy w zażyłości z moim Oblubieńcem, ale nie zawsze Go mam.
Przychodzi dzień cierpienia, strapienia, kiedy zabierają mi Go, a wtedy
przeżywam post. Czym jest zatem post? Post to czas smutnej rozłąki z
Bogiem, to sposób życia w tym stanie rozłąki. A ta rozłąka jest częścią
mojego życia, podobnie jak zażyłość, obie stanowią dwie strony tego
samego medalu. Zażyłość i rozłąka czyli post. To właśnie chcę poddać
dalszej refleksji
Taki duchowy post ma trojakie oblicze.
Jest
to po pierwsze asceza, czyli wysiłek, staranie, by panować nad
przeszkodami we mnie samym, utrudniającymi spotykania z Oblubieńcem.
Zatem to czujność nad organizacją mojego czasu, nad sposobem odżywiania
się, nad posiadaniem dóbr, nad zbytnim skoncentrowaniem na sobie,
przywiązywaniem wagi do wygód i przyjemności. Potocznie właśnie to
rozumiemy pod pojęciem postu. Ascezę. Jest ona przydatna, zaleca ją
Gospa w Medjugorje, warto ją stosować i powinna być dobierana
indywidualnie dla człowieka. Jest ważna, ale nie najważniejsza.
Po
drugie post, to wysiłek szukania i poznawania Oblubieńca. Odbywa się on
przez dary dostępne w Kościele: modlitwę, wsłuchanie w Słowo i
karmienie się Sakramentem. Ktoś powie, przecież to robię od lat i co w
tym wyjątkowego? Otóż nie! Chodzi o to, by zacząć nie od praktyk w
ogóle, ale od nastawienia: mam Oblubieńca, który mnie pragnie i którego
chcę pragnąć i ja. Świadomie i z determinacją skupiam się na tym
pragnieniu i staraniu o spotkanie Upragnionego. On jest Kimś moim,
osobistym... On chce mnie mieć, a ja oddaję Mu siebie. Jeszcze teraz nie
umiem się oddać Mu do końca, ale już cały jestem o to staraniem. Wtedy
zaczyna się post.
I
po trzecie post to głód Oblubieńca, tęsknota za Nim, cierpienie duszy z
powodu tego, że jeszcze nie mogę mieć Go całkowicie. Ten post spływa z
góry, jest chorobą z powodu braku zjednoczenia z Bogiem, z powodu
przemijalności obecnych spotkań z Nim, jest skargą: chora jestem z
miłości. Ten post znamy z życia duchowego świętych: Faustyny, Katarzyny
ze Sieny, może być nam dawany po cząsteczce, jako darmowy dar
Oblubieńca.
Post
zatem trzeba pojmować szeroko, bo jest to duch postu, czyli duch życia
na tym świecie już razem z moim Oblubieńcem, życia w sposób nieunikniony
niepełnego. Post to czas i miejsce wychowania Oblubienicy. Post zatem
to pustynia, przez którą szli Izraelici z Egiptu do Ziemi Obiecanej. Na
tę pustynię Oblubienica zostaje wyprowadzona przez Oblubieńca, tu
doznaje różnych przykrości i niedostatków: brak jej jedzenia, wody, boi
się, napadają ją Amalekici... Dzięki tym trudnościom przeżywa potrójny
post: ćwiczy ciało i duszę, szuka Boga i tęskni za Jego Ziemią Obiecaną.
Wreszcie napotkała warunki, w których może przeżywać głęboką sensowność
i szczęście uległości Oblubieńcowi. Jej serce roztapia się jak wosk, a
Oblubieniec mówi do niego czule. Przynęcona na pustynię staje po raz
pierwszy w życiu w perspektywie nieznanego dotąd mistycznego
zjednoczenia, pustynia to w jej życiu tego zjednoczenia zadatek. Wita
dzień, w którym przez jej dumne gardło zaczyna przechodzić wyznanie: Mąż
mój, następują zaślubiny...
I pozna Boga!
Diakon Jan, 3 marca 2006
JAK ŁAZARZ Z BETANII
Jakimi Bóg nas stworzył
Jak
pokazuje opis z Księgi Rodzaju, Bóg stworzył nas z prochu ziemi i dał
nam do życia nie nasz własny oddech, ale Swój oddech. Żyjemy więc życiem
Boga. O co tu chodzi? Chodzi przede wszystkim o to, że Bóg uczynił nas z
kruchego tworzywa, a więc podatnych na grzech i śmierć, a mimo tego
powołał nas do życia wiecznego. Jak to możliwe? Czy proch nie stał się
naszym przekleństwem, skazaniem na straszny los? Nie, ponieważ On
uczynił dla nas możliwym zło i śmierć, a nawet śmierć na wieki
(potępienie), a mimo tego otworzył przed nami szeroką drogę do tego,
żeby nic z tych rzeczy nas nie zniszczyło. Mamy bowiem Boga, Jego życie
jest w nas, Nim oddychamy, Nim się karmimy jak drzewem życia. Bóg więc
stworzył nas kruchymi, ale sprawił, że możemy nie popaść w przykre
skutki tej kruchości, jeśli tylko stale jesteśmy z Bogiem i trzymamy się
Go mocno.
Ktoś
powie: lepiej byłoby zostać stworzonym z betonu, a nie z gliny. Czyżby
lepiej? Znaczyłoby to, że lepiej zostać stworzonym tak, by móc żyć bez
Boga i nie musieć stale się Go trzymać. Czy to nie zastanawiające, że
tak się upieramy, by móc żyć bez Boga? Dlaczego tak bardzo chcielibyśmy
móc żyć bez Niego? Czy takie życie byłoby dla nas jakąś wartością? Jest
akurat odwrotnie. Życie bez Boga to życie samotne, aspołeczne, a Bóg w
Trójcy Świętej nie jest samotny, ale żyje we wspólnocie Osób i kocha
Kogoś, a nie tylko samego siebie. My zaś wolimy kochać samych siebie.
Bóg wiedział, że jeżeli będziemy mocni sami w sobie i będziemy mogli żyć
bez Niego, na pewno spróbujemy tak żyć. I będzie to naszą tragedią.
Dlatego bycie kruchym i posiadanie żywotnej potrzeby Boga jest dla nas
Łaską, a nie przykrą koniecznością. Dzięki temu, że jesteśmy z prochu,
potrzebujemy Boga, szukamy Go i trzymamy się Jego, a wtedy nie odczuwamy
skutków swej kruchości. Gdybyśmy zaś byli mocni sami, nie bylibyśmy
zainteresowani Bogiem i pogrążylibyśmy się w egoizmie, który
doprowadziłby nas do śmierci wiecznej.
Na czym polega życie wieczne
Ono
sprowadza się do tego, że jestem stale w obecności Boga. Jak napisał
św. Paweł (Rz 8,8-11) polega ono na tym, że ten sam Duch Święty, który
przebywa w Ojcu i Synu, i łączy ich w jedności miłości Bożej, ten sam
Duch przychodzi do nas od Ojca i Syna, i przenika nas, zamieszkując w
nas. Przez tę obecność w nas Ducha stajemy się jednością z Synem Bożym,
na podobieństwo którego zostaliśmy stworzeni. Zostajemy złączeni z
Jezusem, jak gałązki z pniem krzewu, stajemy się członkami jednego
ciała, nawet można powiedzieć, że stajemy się jednym ciałem z Synem
Bożym jak Adam z Ewą. Ewa stworzona z Adama jest ciałem z jego ciała, a
my stworzeni według wzoru Chrystusa jesteśmy ciałem z Jego ciała,
nie odrębną i samolubną jednostką. Bycie z kimś jednością nie jest u
Boga czymś dziwnym, ale jest normalne. Syn jest jedno z Ojcem i dlatego
Jezus, Syn wcielony, jest też jedno z Ojcem i choć na ziemi jest w ciele, nie
może żyć bez Ojca i stale musi się Go trzymać. Dzięki temu żyje. Dla
Jezusa normalne jest więc życie z Ojcem, a nie samodzielnie. A dla nas?
My
też potrzebujemy tak żyć. Ojciec tak nas ukształtował, że On jest dla
nas największym dobrem i wielką potrzebą. Jeżeli to rozumiemy i
doceniamy, to jest to nasze wielkie dobro. Bogu chodzi o to, by nam
zależało na naszym życiu wiecznym i na Bogu, żebyśmy sami o nie dbali,
jak dbamy o odżywianie. Dar życia wiecznego to dar Boga, jest on tak
wielki, że nie ma większego dobra. Potrzeba dziękować za ten dar,
pragnąć go i starać się przede wszystkim o niego, a nie o to, by żyć jak
najwygodniej. Życie wieczne więc to nie jest życie po śmierci ale życie
z Bogiem. Ono zaczyna się już teraz, gdy żyjemy z Bogiem, poznajemy Go,
wchodzimy z nim w relację wiary i miłości. A wiara od zaufania prowadzi
nas do pełni jaką jest więź miłości. Miłość z Bogiem to zjednoczenie z
Bogiem w jednym ciele Zmartwychwstałego, w związku na wzór małżeństwa.
Łazarz z Betanii
Łazarz
choruje i umiera ponieważ jest z prochu ziemi. I Jezus choć płacze nad
nim, nie traci głowy i nie stara się za wszelką cenę ocalić go od
śmierci. Przyjmuje jego śmierć jako normalną. Chce dzięki tej śmierci
przekazać nam wszystkim coś ważnego na temat życia wiecznego i swojej w
nim roli. Będzie tłumaczył Marii i Marcie, że jest zmartwychwstaniem i
życiem. Człowiek podatny na śmierć rozpada się, ale Jezus przez swoją
śmierć i zmartwychwstanie przywraca nas do życia i to wiecznego.
Ale
skoro On zapewnia Łazarzowi życie, to dlaczego płacze nad jego
śmiercią. Jezus płacze, bo Łazarz umarł bez Niego, jeszcze nie
skorzystał z Jego zmartwychwstania. Aby skorzystać, musi poczekać na
zmartwychwstanie. Łazarz stoi na granicy Testamentów. Do tej pory nie
żył dla Jezusa i jeśli umarł, umarł jeszcze nie z Nim. Ale teraz
sytuacja ta radykalnie się zmieni. Łazarz będzie pierwszym, który
skorzysta ze zmartwychwstania Jezusa. Wróci do życia doczesnego, aby
jego życie doczesne stało się nowym życiem z Jezusem i dla Jezusa.
Wskrzeszony Łazarz będzie głównym świadkiem mocy Jezusa, Pana życia i
śmierci. Przywrócone życie Łazarza trafia w centrum uwagi Żydów, jako
przykład, że Jezus jest dawcą życia wiecznego. Wskrzeszony Łazarz od
dnia powstania z grobu żyje innym życiem, jest silnie złączony losem z
Jezusem i żyje dla Niego, jako świadek jego posłannictwa.
Wiemy,
że Żydzi planowali zabicie Łazarza. Nie wiemy, czy to się dokonało, być
może tak, ale niezależnie od tego jego nowe życie po wskrzeszeniu było
życiem dla Jezusa, oddaniem się całkowicie do Jego dyspozycji, by być
świadkiem, że Jezus jest Zmartwychwstaniem i Życiem wiecznym, by żyć
odtąd dla Niego i być może niedługo umrzeć dla Niego. Ale umrzeć po raz
drugi już nie tak jak poprzednio, z powodu choroby, ale umrzeć dla
Jezusa. Wskrzeszony Łazarz zyskał powołanie, by żyć dla Jezusa. I to
jest też nasze powołanie.
Diakon Jan, kwiecień 2014
Umarliście bowiem - mówi św. Paweł. Kiedy umarliśmy? Dla grzechu umarliśmy w dniu chrztu - wyjaśnia Apostoł. Ale wcześniej umarliśmy dla życia, dla szczęścia na tym świecie i przede wszystkim życia wiecznego. Straciliśmy je. Wiedliśmy życie bez perspektyw, pokaleczone grzechem, który rozpanoszył się wśród nas i odłączył nas od Boga. Byliśmy jak pole wyschniętych kości. I na to pole, do nas umarłych na skutek występków, przyszedł Chrystus. Dotknął nas i naszego zła, jak w Wielki Czwartek brudnych nóg Apostołów. To dotkniecie doprowadziło Go do cierpienia, a nawet do pohańbienia przez zawieszenie na drzewie Krzyża. Nie chciał nas zostawić bez życia i dla nas zdecydował się poddać skutkom naszego grzechu.
Jednak Syn Boży nie mógł pozostać umarły. On jeden wart był życia i dlatego w Jego przypadku Ojciec interweniował. Wskrzesił Go do życia i potwierdził tym samym, że Jezus, który wcześniej stał się człowiekiem, prawdziwie jest Synem Bożym. Ale nie tylko dla Syna interweniował Bóg. Najpierw Jemu dał nowe życie w ciele, w którym znów mógł On jeść i pić z uczniami i w którym zajął swoje jedyne, niepowtarzalne mieszkanie w domu Ojca. W nim to Zmartwychwstały wiedzie życie ukryte w Bogu.
Jednak Ojcu chodzi nie tylko o to. Uczynił swego Syna człowiekiem i posyłał do nas nie tylko po to. A więc po co?
Świat jest jeszcze pogrążony w ciemności nocy, kiedy Maria Magdalena wychodzi chyłkiem, by płakać nad martwym ciałem Jezusa. I wtedy to, nieoczekiwanie zastaje grób Jezusa... OTWARTYM. Bóg otworzył grób Syna sam, by pokazać, że nie ma tam już Jego ciała, że wróciło ono do życia, do Niego. Ale nie tylko po to Bóg otworzył ten grób. Ojciec otworzył grób, by stał się on źródłem z którego odtąd ludzie na całym świecie będą mogli czerpać nowe życie. Ten grób stał się źródłem. Z niego, otwartego i pustego bije moc Ducha Świętego, która przywróciła do życia Jezusa i od tamtego dnia będzie przywracać do życia także nas. Dokonuje się to jednak nie automatycznie, ale wymaga naszego wybrania się do grobu, jak Piotr, Jan i Maria Magdalena. Zmartwychwstały podnosi do życia każdego, kto w Niego wierzy, każdego kto jak św. Jan ujrzał otwarty grób, pogrzebowe płótna nie osłaniające już ciała, ale puste i uwierzył, że Jezus żyje ukryty w Bogu. Tę wiarę otrzymujemy i potwierdzamy w naszym chrzcie. Wtedy umieramy dla starego życia i zmartwychwstajemy do nowego, w którym żyjemy już w jedności z Chrystusem, pojednani z Ojcem, zdolni wejść do Jego ukrycia, gdzie na razie przebywa tylko Chrystus. Otrzymujemy też moc przemiany tego życia.
Wzorem człowieka, który wierzy w przywracającą do życia moc Zmartwychwstałego jest Jan Paweł II, który umierał uczepiony Krzyża, pewny, że Krzyż przeprowadzi go ze śmierci do zmartwychwstania. Jego beatyfikacja jest świętem tej właśnie pewności, że kto umiera z Chrystusem, z Chrystusem też żyje i stanie się do Niego podobny także ciałem.
Kiedy Chrystus ponownie przyjdzie i zedrze zasłonę, wówczas to ukrycie w Bogu zjednoczonych ze Zmartwychwstałym stanie się jawne. Na razie przeżywamy to w wierze i życiu duchowym. W pewnym momencie historii wszystko jednak zostanie odkryte, zasłona zostanie rozdarta. Czyż nie rozdarła się ona już w jerozolimskim Przybytku, w Wielki Piątek? Odsłoniła prawdę o tym, gdzie odtąd będzie przebywał Bóg - w nowej, żywej świątyni, ciele Zmartwychwstałego.
O zaiste błogosławiona noc!
PIEŚŃ NA DZIEŃ NOWEGO ŻYCIA
Umarliście bowiem - mówi św. Paweł. Kiedy umarliśmy? Dla grzechu umarliśmy w dniu chrztu - wyjaśnia Apostoł. Ale wcześniej umarliśmy dla życia, dla szczęścia na tym świecie i przede wszystkim życia wiecznego. Straciliśmy je. Wiedliśmy życie bez perspektyw, pokaleczone grzechem, który rozpanoszył się wśród nas i odłączył nas od Boga. Byliśmy jak pole wyschniętych kości. I na to pole, do nas umarłych na skutek występków, przyszedł Chrystus. Dotknął nas i naszego zła, jak w Wielki Czwartek brudnych nóg Apostołów. To dotkniecie doprowadziło Go do cierpienia, a nawet do pohańbienia przez zawieszenie na drzewie Krzyża. Nie chciał nas zostawić bez życia i dla nas zdecydował się poddać skutkom naszego grzechu.
Jednak Syn Boży nie mógł pozostać umarły. On jeden wart był życia i dlatego w Jego przypadku Ojciec interweniował. Wskrzesił Go do życia i potwierdził tym samym, że Jezus, który wcześniej stał się człowiekiem, prawdziwie jest Synem Bożym. Ale nie tylko dla Syna interweniował Bóg. Najpierw Jemu dał nowe życie w ciele, w którym znów mógł On jeść i pić z uczniami i w którym zajął swoje jedyne, niepowtarzalne mieszkanie w domu Ojca. W nim to Zmartwychwstały wiedzie życie ukryte w Bogu.
Jednak Ojcu chodzi nie tylko o to. Uczynił swego Syna człowiekiem i posyłał do nas nie tylko po to. A więc po co?
Świat jest jeszcze pogrążony w ciemności nocy, kiedy Maria Magdalena wychodzi chyłkiem, by płakać nad martwym ciałem Jezusa. I wtedy to, nieoczekiwanie zastaje grób Jezusa... OTWARTYM. Bóg otworzył grób Syna sam, by pokazać, że nie ma tam już Jego ciała, że wróciło ono do życia, do Niego. Ale nie tylko po to Bóg otworzył ten grób. Ojciec otworzył grób, by stał się on źródłem z którego odtąd ludzie na całym świecie będą mogli czerpać nowe życie. Ten grób stał się źródłem. Z niego, otwartego i pustego bije moc Ducha Świętego, która przywróciła do życia Jezusa i od tamtego dnia będzie przywracać do życia także nas. Dokonuje się to jednak nie automatycznie, ale wymaga naszego wybrania się do grobu, jak Piotr, Jan i Maria Magdalena. Zmartwychwstały podnosi do życia każdego, kto w Niego wierzy, każdego kto jak św. Jan ujrzał otwarty grób, pogrzebowe płótna nie osłaniające już ciała, ale puste i uwierzył, że Jezus żyje ukryty w Bogu. Tę wiarę otrzymujemy i potwierdzamy w naszym chrzcie. Wtedy umieramy dla starego życia i zmartwychwstajemy do nowego, w którym żyjemy już w jedności z Chrystusem, pojednani z Ojcem, zdolni wejść do Jego ukrycia, gdzie na razie przebywa tylko Chrystus. Otrzymujemy też moc przemiany tego życia.
Wzorem człowieka, który wierzy w przywracającą do życia moc Zmartwychwstałego jest Jan Paweł II, który umierał uczepiony Krzyża, pewny, że Krzyż przeprowadzi go ze śmierci do zmartwychwstania. Jego beatyfikacja jest świętem tej właśnie pewności, że kto umiera z Chrystusem, z Chrystusem też żyje i stanie się do Niego podobny także ciałem.
Kiedy Chrystus ponownie przyjdzie i zedrze zasłonę, wówczas to ukrycie w Bogu zjednoczonych ze Zmartwychwstałym stanie się jawne. Na razie przeżywamy to w wierze i życiu duchowym. W pewnym momencie historii wszystko jednak zostanie odkryte, zasłona zostanie rozdarta. Czyż nie rozdarła się ona już w jerozolimskim Przybytku, w Wielki Piątek? Odsłoniła prawdę o tym, gdzie odtąd będzie przebywał Bóg - w nowej, żywej świątyni, ciele Zmartwychwstałego.
O zaiste błogosławiona noc!
Diakon Jan, 2014
ŚWIĄTYNIA BOGA Z LUDŹMI
Świątynia. Bóg
jest transcendentny, to znaczy przekracza cały nasz świat, jest od
niego nieporównanie większy. Człowiek, żyjąc w świecie, sam z siebie,
nie jest w stanie nie tylko Boga spotkać, ale nawet o Nim myśleć, ująć
Go w dostępnych mu kategoriach i poznać. Między Bogiem i światem
rozciąga się przepaść odrębności. I właśnie ten Bóg, tak nieskończenie
większy od świata, z własnej inicjatywy zniża się do nas, sprawia, że
możliwe będzie nasze z Nim obcowanie. A czyni to bez utraty własnej
Boskiej tożsamości, w ten sposób, że Siebie, całą prawdę o Sobie
umieszcza w łonie świata, w dniu kiedy go stwarza. To zniżenie jest
możliwe dlatego, że świat i człowiek zostaje stworzony na podobieństwo
Stwórcy, jest odbiciem Boga, jak odcisk na papierze - odbiciem pieczęci.
Odbicie to jakościowo coś innego, niż pieczęć, ale nosi w sobie jej
wyraźne podobieństwo. Zniżenie się Boga do nas idzie tak daleko, że Bóg
umieszcza w świecie swoją obecność, sprawia że powstają specjalne
„miejsca” służące naszemu spotkaniu z Nim. Bogu właśnie chodzi o
spotkanie, ponieważ stworzył człowieka po to, by w życiu wiecznym
właśnie spotkał się z Nim i głęboko się z Nim zjednoczył. Do osiągnięcia
tego celu potrzebne są środki, by Bóg stawał się nam dostępny,
poznawalny. Biblia od początku wprowadza takie środki, a są nimi
świątynie, miejsca na tym świecie, a jednak mające ten wyjątkowy
przywilej, że Bóg jest jakoś obecny na tych miejscach. Świątynia jest na
świecie, Bóg mieszka w transcendencji, a jednak w jakiś wyjątkowy,
niezrozumiały dla człowieka sposób, owa transcendencja pochyla się w tym
miejscu nad światem i buduje z nim więź. Symbolem tej więzi, właściwej
tylko dla świątyni, są we śnie Jakuba w Betel schody, po których mogą
schodzić i wchodzić aniołowie – wysłańcy Boży.
Ponieważ
Bóg jest jeden, w Starym Testamencie włożony będzie ogromny wysiłek, by
przekonać człowieka, że świątynia może być tylko jedna. Taką jedyną
świątynią będzie świątynia w Jerozolimie. Stanowi ona proroczą zapowiedź
prawdziwej świątyni Boga z ludźmi, którą jest, objawiony w Nowym
Testamencie, Syn Boży, Jezus Chrystus, który stał się człowiekiem i
zamieszkał miedzy nami. On jeden jest Tym, przez którego transcendentny
Bóg staje się nam bliski, z Kim możemy obcować, a w ten sposób osiągać
spotkanie z samym Bogiem. Chrystus jest jedyną Świątynią Boga. Dlaczego?
Ponieważ On w łonie Trójcy Świętej jest prawzorem stworzenia, na jego
obraz zostało ono powołane do istnienia i jeżeli w stworzeniu Bóg
zapragnął mieć swoje dzieci, to być dzieckiem Boga znaczy tyle, co być
podobnym do Jego Syna Chrystusa, a nawet mieć z Nim więź pokrewieństwa.
Dzięki temu pokrewieństwu od dnia Wcielenia i Narodzenia Bóg mieszkający
w Chrystusie może zamieszkać miedzy nami.
Grzech
burzy świątynię. Jak pokazuje Biblia, gdzie w świecie pojawia się Bóg w
swojej świątyni, tam zaczynają się koncentrować siły zła, dążące do
tego, by świątynię zburzyć i w ten sposób usunąć Boga ze świata. Bóg,
aby być w świecie, potrzebuje pośrednictwa świątyni, jakby swojego
ciała, a zło, wiedząc to, próbuje niszczyć to ciało. Bóg wtedy
przeciwdziała siłom zła i stale odbudowuje świątynię. Tak działo się ze
świątynią w Jerozolimie, burzoną kilkakrotnie, tak samo stało się z
Jezusem Chrystusem, który został ukrzyżowany i zabity. Jednak jak Bóg
doprowadzał do odbudowy swoich świątyń, tak samo ocalił człowieczeństwo
Jezusa, trwale chroniąc Go przed śmiercią przez doprowadzenie do
zmartwychwstania. Przez Zmartwychwstanie Bóg w kulminacyjnym momencie
dał wreszcie człowiekowi świątynię, która nie będzie mogła zostać więcej
zburzona. Wreszcie znalazło się na tym świecie miejsce dla Boga trwałe i
niezniszczalne.
Gdy
Bóg wprowadza w świat swego Zmartwychwstałego Syna, dając ludziom
możliwość jednoczenia się z Nim, przestają być potrzebne wszelkie inne
świątynie. Dlatego Bóg przestaje ich bronić, odbudowywać je, pozwala by
zło je zniszczyło, jak niszczy i unicestwia w przemijaniu cały świat.
Tak oto zburzenie świątyni jerozolimskiej staje się znakiem czasów
ostatecznych. Bóg mieszka już tylko w Chrystusie Zmartwychwstałym, żywym
w Kościele i w ludziach, a inne ziemskie świątynie, budowane tylko
rękami ludzkimi, ulegają wcześniej czy później zagładzie. Zagładzie
przez zło ulega wszystko, co nie jednoczy się ze Zmartwychwstałym, by
razem z Nim, być Bożą świątynią.
Czasy Kościoła.
Przyjściem Chrystusa na świat, co świętujemy w Boże Narodzenie, a potem
Jego nowym narodzeniem, w dniu zmartwychwstania, została zapoczątkowana
pełnia czasów, kiedy Kościół i każdy człowiek ma możliwość stać się
wraz ze Zmartwychwstałym świątynią Boga. Zmartwychwstały, wcielając się,
tworzy z nami ową jedyną na czasy ostateczne świątynię Boga. Bóg od tej
pory nie ma i nie chce mieć innego miejsca w świecie, jak ludzkie
serca, w których znajduje sobie świątynię. Co zechce być Jego świątynią,
wpuści Chrystusa do siebie, pozwoli się Bogu przeniknąć, stać się Jego
tabernakulum, to będzie chronione przez Boga, jako Jego świątynia na tym
świecie. A to, co w nas i w świecie odetnie się od Boga, nie zechce
stać się Jego sanktuarium, będzie ulegało zagładzie. I nie chodzi tu o
to, że człowiek żyjący w więzi z Bogiem, będzie chroniony przed złem i
cierpieniem. Przeciwnie, będzie atakowany. Jednak w nim, w jego sercu,
to co przeniknięte Bogiem, zostanie odnowione, ochronione i ostatecznie
przejdzie przez bramę śmierci do życia. Natomiast obszary nie
przeniknięte nowym życiem Zmartwychwstałego: cała postać tego świata,
nasze ciało i zasklepione w nas obszary, będą przemijać i ulegać
zagładzie. Tylko to, w co wszedł Bóg, gdzie zamieszkał jako w świątyni,
staje się mocne i opiera się złu i przemijaniu.
Tę
prawdę widać w opisach czasów ostatecznych. Mamy tam z jednej strony
podtrzymującą na duchu zachętę do nabrania ducha i podnoszenia głowy,
odnoszące się do tego wszystkiego, co jest świątynią, weszło w więź z
Chrystusem, i gorzkie słowa o nie pozostawaniu kamienia na kamieniu,
dotyczące rzeczy, w które nie wpuszczono Boga.
Czyż nie wiecie, że jesteście świątynią?
Tylko to, co jest świątynią, nie ulega zagładzie.
Diakon Jan, 2007