PROMIENIOWANIE DUCHEM
Dobrze jest, kiedy wokół nas jest jasno. Często brakuje nam
światła, a nawet, można powiedzieć, że brakuje
go stale. Wymowne są pełne nadziei słowa Izajasza: W dawniejszych czasach upokorzył [Pan] krainę Zabulona i krainę
Neftalego, za to w przyszłości chwałą okryje drogę do morza, wiodącą przez
Jordan, krainę pogańską. Naród kroczący w ciemnościach ujrzał światłość wielką;
nad mieszkańcami kraju mroków światło zabłysło. (Iz 8,23-9,1) Zajordanie,
krainy północne, przyznane w czasach Jozuego Zabulonowi i Neftalemu, jako
pierwsze uległy obcym najazdom i poganizacji. Ich sytuacja nie zmieniła się
wiele do czasów współczesnych Jezusowi. Nadal były pogardzanie przez prawowiernych
Żydów, jako ziemie, na których wiara w Boga mieszała się z pogaństwem. Dlatego
wiele mówiące jest to, że Jezus, choć urodził się w Betlejem, w Judei, mieszkał
właśnie w pogardzanej Galilei. Myśl, że jako Mesjasz powinien spektakularnie zabłysnąć
w świątyni jerozolimskiej, odrzucał jako pokusę. Ludzie przywiązują się do tradycji
i znaków, a świątynia była znakiem obecności Boga w Izraelu. Jednak Jezus nie
chciał podtrzymać jej znaczenia. Paweł z kolei nie pochwalał przywiązania chrześcijan
do mistrzów, od których przyjęli wiarę: Piotra, Apollosa, także do samego Pawła
(1 Kor 1,10-13). Apostoł wzywał, by jedyna, silna więź, jaka powstaje w nas,
była więzią z Chrystusem, który został za nas ukrzyżowany. Dlatego ważne jest,
by nie wiązać się nadmiernie z nikim na ziemi, nawet z bliskimi, lecz dążyć do
głębokiej więzi z Jezusem. Przed nami jest bowiem jedna, najważniejsza droga,
droga związania się z Jezusem i tylko z Jezusem, w sposób angażujący wszystkie nasze
siły. Bardziej z Nim, niż ze światem i ludźmi.
Tej to więzi mamy się uczyć, a jej początki są takie jak u Apostołów,
którzy pytają: Rabbi, gdzie mieszkasz
(J 1,38). Gdy poszli za Nim i zobaczyli, gdzie mieszka, zostali. A gdzie
mieszkał Jezus? Był Synem Bożym, ale nie mieszkał dalej u Ojca, ale przyszedł
do nas, zamieszkał w naszej krainie, a nawet w naszej ciemności. Opuścił Bożą
światłość i zstąpił w ciemność. Nie jest, więc,
daleko od nas pod warunkiem, że czujemy się narodem kroczącym w ciemności, mieszkańcem Galilei, a nie zadufanej
w sobie Jerozolimy. Jezus wkracza w krainę ciemności jako wyjątkowe światło i świeci
tam wyraźnie, kontrastując z bolesną ciemnością. Można Go spotkać na ścieżkach
Galilei i pośród pogan, tam pójść za Nim, poznać Go bliżej i przywiązać się do
Niego. I o to właśnie będzie Mu chodziło. Jezus zjawia się wśród nas niepozornie,
ubogo, słowem dziwnie, ale tak postrzegają Go tylko ci, którzy patrzą oczami mieszkańców
Jerozolimy, albo oczami kusiciela. Czyż Jezus nie powinien zaprezentować się okazale?
Rzecz w tym, że tak przemawia przez nas mniemanie o własnej jasności, nie
identyfikowanie się z galilejską ciemnością. A to nie jest prawdą o nas.
Dopiero, kiedy odnajdziemy w sobie ciemność i zobaczymy Jezusa przebywającego
przy nas w tej ciemności, nie zważającego wcale na grzech i kochającego nas
pomimo niego. Dopiero w ciemności odkrywamy organiczną bliskość między Nim, a nami.
Wtedy przywiązujemy się do Niego, a z Niego zaczyna promienieć na nas Jego
światłość.
Św. Jan pisze: A Słowo
stało się ciałem i rozbiło swój namiot wśród nas. I oglądaliśmy Jego
chwałę, chwałę, jaką Jednorodzony otrzymuje od Ojca, pełen łaski i prawdy.
(J 1,14) Światłość chwały Bożej jest ukryta w namiocie Jezusowego ciała, ale z
tego namiotu wypromieniowuje na nas, kiedy przechodzimy do Jezusa i żyjemy z
Nim, jak Apostołowie. Namiot rozbity w ciemności jest niepozorny, ale przez jego
szpary przebija autentyczna chwała Boża i szczęśliwi są ci, którzy ją widzą i
się nią sycą. Na tym polega wielkość i mądrość Boga, który ukrywa swą światłość
wśród świata, a nie, jak się wydaje szatanowi, na jego szczytach. Na szczytach światłość
nie znalazłaby podatnego gruntu. W ciemności, wśród zgłodniałych napotyka grunt,
bo spotyka biednych i pokornych ludzi. Jezus nie triumfuje otwarcie, a powierzchownie,
ale światłem swym trafia do wnętrza serc
ludzkich. Oświetla je z zewnątrz, a tam gdzie serce się otworzy, zaczyna wnikać
i przemieniać. Serce napromienione do głębi Duchem zmienia się, bo przywiązuje do Jezusa. Z czasem może
przywiązać się do Niego bardziej niż do kogokolwiek i czegokolwiek. Scena
powołania Apostołów (Mt 5,13-16), pokazuje jak stawiają oni Jezusa ponad coraz
większe sprawy, jedni ponad sieci, inni ponad łódź, w końcu niektórzy ponad
ojca. Droga przywiązania wiedzie w górę, od świata do Jezusa. Kto przeżył
przywiązanie do Niego, ma o czym dawać świadectwo. Ale żadne świadectwo nie
dokona tego, co może dokonać promieniejący Duch. On prześwietla nas i pociąga
do siebie. Kiedy wnika w głąb, napełnia Sobą serce, a ono zaczyna promienieć Nim i błyszczeć.
Św. Paweł pisze, o tym, jak można błyszczeć. (1 Kor 2,1-5)
Można błyszczeć elokwencją i mądrością, czyli własnymi, ludzkimi
umiejętnościami. Ale Paweł tak błyszczeć nie potrafi. On nawet jako faryzeusz,
nauczał tego, czym żył. Promieniał tym, co miał od Boga. A gdy Bóg dał mu
poznać Jezusa ukrzyżowanego, zaczął promienieć Nim. W takim promieniowaniu własnym
doświadczeniem nie ma atrakcyjności, jest cierpienie i poczucie niemocy. Głosi
się Boga, a w słuchaczach działa nie ludzkie słowo, ale Bóg. Dlatego owoce głoszenia
Chrystusa wynikają z Jego śmierci i zmartwychwstania. Nie ma w nich miejsca na przekonywanie
ani intelektualizowanie. Jest tylko ukazywaniem Ducha i mocy.
Dlaczego Ducha? Bo jako owoc zmartwychwstania Syna Bożego świat
otrzymuje właśnie Ducha. Spływa On na ludzi podczas Chrztu w imię Trójcy i
zamieszkuje w nich. Odtąd Duch działa w ludziach i przez ludzi. Najpierw
zmienia ich od wewnątrz, a potem, gdy sytuacja dojrzeje, promienieje z nich na
innych. Wtedy głoszenie Chrystusa przestaje być mówieniem o Nim, a staje się emanowaniem
Ducha na świat. Ten Duch wychodzi z jednych serc, a wnika w inne, by je także przemieniać.
Działaniem Ducha jest zawsze upodabnianie człowieka do Jezusa. Głoszenie jest
więc zupełnie innym dziełem, niż zwykłe nauczanie. Jest rozlewaniem mocy Ducha.
Dlatego głoszenie jest ukazywaniem mocy, pośredniczeniem
człowieka w działaniu wszechmocnego Boga. Gdy człowiek czuje Bożą siłę, wie, że
nikt inny nie działa tak, jak On. Głoszenie jest promieniowaniem Duchem, światłem
Jezusa, które uświęca człowieka. A uświęcony człowiek sam zaczyna promienieć i
przejawia się to nie tylko w jego słowach, ale przede wszystkim w czynach.
Czyny stają się naśladowaniem Jezusa. Poddając się mocy Ducha, którego mamy w
sercu, stopniowo stajemy się podobni do Jezusa i tym samym do Ojca.
Już Izajasz kładzie nacisk na czyny jako na jedyny prawdziwy
sprawdzian posiadania Ducha. Rozerwać
kajdany zła, rozwiązać więzy niewoli, wypuścić na wolność uciśnionych i
wszelkie jarzmo połamać; dzielić swój chleb z głodnym, do domu wprowadzić
biednych tułaczy, nagiego, którego ujrzysz, przyodziać i nie odwrócić się od
współziomków. Wtedy twoje światło wzejdzie jak zorza […]. Sprawiedliwość twoja
poprzedzać cię będzie, chwała Pańska iść będzie za tobą. (Iz 58, 6-8) Czyny
człowieka są nieodłącznie związane z posiadaniem światła i chwały Bożej.
Czynienie dobra bez Ducha jest mrzonką. Dlatego najważniejsza jest współpraca z
Duchem, a nie blokowanie Go, w pysze zastępowanie sobą, lecz przeciwnie pozwalanie
Mu na działanie.
Diakon Jan, luty 2017
NAJWIĘKSZY DAR JEZUSA
Chodzi o czyny.
Święty
Jan Chrzciciel mówi: Każde drzewo, które
nie przynosi dobrego owocu będzie wycięte i w ogień wrzucone (Mt 3,1-12). Każdy,
więc, ma przynosić dobry owoc. Kto nie przynosi dobrego owocu, nie jest zbawiony,
ponieważ wszyscy zbawieni będą przynosić dobry owoc. W Niebie, w miejscu
przebywania Boga ze świętymi, nie ma miejsca na złe owoce. Święci czynią dobro,
bo pełnią wolę Boga. Tak będzie w wieczności, do której zaproszeni są wszyscy -
nie tylko niektórzy, wybrani. Wszyscy. Wszyscy oni będą czynić dobro. Zła nie
będzie czynił nikt. A więc w chrześcijaństwie chodzi o czyny, nie o samą wiarę,
ale o wiarę i czyny z wiary. Zbawieni jesteśmy przez wiarę, która rozwija się
tak i pogłębia, która staje się tak intensywna, że w końcu owocuje dobrem i
tylko dobrem.
Na naszej drodze do Boga wszystko zaczyna się od decyzji
wiary, czyli od nawrócenia. Nawrócenie polega na tym, że na tyle uwierzyłem
Jezusowi, iż podjąłem decyzję zawrócenia z drogi. Człowiek urodził się w raju i
powinien w nim mieszkać, ale niestety stracił raj, opuścił go wskutek grzechu i
odtąd idzie, stale oddalając się od niego, jak wszystkie ciała niebieskie po
wielkim wybuchu. Jednak my nie jesteśmy bezwładnymi ciałami, ale wolnymi ludźmi
i możemy zawrócić z drogi oddalającej nas od Boga. Nawracamy się, to znaczy postanawiamy
i zawracamy, zaczynamy iść w przeciwnym kierunku – do Boga. Na drodze do Boga
zaczynamy się zmieniać i, im jesteśmy na powrót bliżej raju, tym lepsze
przynosimy owoce.
Czy wystarczy
nawrócenie?
Nawrócenie jest początkiem coraz lepszego owocowania. A zatem
pytamy, co może nam pomóc w nawróceniu, co może sprawić, że zawrócimy z drogi?
Czy wystarczy decyzja? Dzieje Izraela w Starym Testamencie były ilustracją
tego, że gdy Bóg postawi wymagania, pokaże, jakie jest owo idealne postępowanie
zgodne z Jego przykazaniami, czyli Jego wolą, a człowiek postanowi stosować się
do tych przykazań, to i tak nawrócenie się nie udaje. Ludzie sami z siebie nie
potrafią iść konsekwentnie za decyzją nawrócenia, łamią przykazania, oddalają
się na powrót od Boga i spotyka ich z tego powodu niewola, nieszczęścia, śmierć.
To jest jedna z centralnych prawd objawionych w Starym Testamencie: człowiek,
aby zaczął dobrze owocować, a nawet, aby tylko nawrócił się, potrzebuje Boga.
Sam niczego nie osiągnie.
Aby człowiek był zbawiony, nawrócił się i zaczął owocować,
będzie potrzebował od Boga mocy, którą przyniesie Mesjasz. On przywróci raj – królestwo
Boże. Prorocy zapowiadają różdżkę z pnia
Jessego - nowego Dawida (Iz 11,1-10). On zaprowadzi pokój, On będzie darem
dla wszystkich, On zostanie postawiony wszystkim, jako wzór. Jezus będzie przynosił
owoce i wszyscy mają zacząć przynosić owoce, jak Jezus. W ten sposób wokół
Niego powstaje i rozszerza się przestrzeń dobra – nawrócenia i owocowania. Jej
początek ogłosił właśnie Jan Chrzciciel. Jednocześnie, co również ogłosił Jan,
Jezus zaprowadza w tej przestrzeni bolesne doświadczenia dla ludzi złej woli.
Kto nie chce nawrócić się i owocować, ten doświadcza ucisku zła. Jezus okazuje
się najpiękniejszy, delikatny, łagodny dla ludzi dobrej woli, ale za razem
przykry dla tych, którzy, jak kupczący w świątyni, są do Niego nastawieni lekceważąco lub wrogo.
Mamy, więc, do czynienia z dwojakim działaniem Jezusa.
Pokój i ogień.
To
podwójne działanie Jezusa zapowiada już Jan Chrzciciel, mówiąc, że Mesjasz
będzie chrzcić Duchem Świętym i ogniem.
Duch Święty jest ogniem uświęcającym, napełniającym pokojem i
szczęściem ludzi, którzy są dobrej woli, a więc podjęli drogę nawrócenia i podążają nią. Ci
otrzymują Ducha, który ich pcha do przodu, ku owocowaniu.
Jednocześnie jednak Duch Święty jest ogniem bolesnym, który spala, bo wypala
zło, nieczystości, grzechy, wady w tych, którzy idą drogą złej woli. Dla ludzi zdeklarowanie złych Duch Boży jest
straszny, przykry i bolesny. Jezus tworzy ową
przestrzeń nawrócenia i owocowania w ten sposób, że udziela każdemu
człowiekowi, który chce przyjąć, Ducha Świętego, jako ogień uświęcający lub wypalający, a często po części i taki, i taki.
To właśnie On jest owym największym
darem Jezusa.
Ogień wypala. W ogniu starożytni oczyszczali kruszce.
Zanurzali je w ogniu, a ten topił szlachetny metal, czyniąc go podatnym, a
spalał zanieczyszczenia, które w ten sposób oddzielały się. Ogień jest znakiem
sądu i oczyszczającej przemiany. Kto przeszedł przez ogień jest czystym złotem
i przynosi tylko dobry owoc. Każdy, więc musi przejść przez ogień Ducha
Świętego. Dopóki ma w sobie wiele zanieczyszczeń to przejście bywa bolesne. Im
bliżej mu do czystego złota, do raju, tym więcej doświadcza ciepła radosnego pokoju
i świętości. Jezus daje nam Ducha, jako swój największy dar, a z naszej strony
chodzi tylko o jedno: by się Mu poddać i pozwolić działać. Wtedy On przyjęty przez
nas w dniu nawrócenia sprawia w naszym wnętrzu długofalowe oczyszczenie, które
prowadzi do coraz lepszego owocowania. Tak, więc ostatecznie ma dojść i
dochodzi w nas do dobrych czynów, ale nie jest to dziełem tylko naszego
wysiłku, jak sądzili Żydzi w czasach Jezusa, ale dziełem Ducha Świętego, z
którym świadomie współpracujemy. Przypisywanie sobie mocy Ducha Świętego jest
grzechem, przejawem ślepoty i znacznie osłabia dogłębność oczyszczenia, które
może uczynić jedynie Duch Boży.
Szklane naczynie.
Jesteśmy pięknym przejrzystym szklanym naczyniem, w które Bóg nalał wodę –
swojego Ducha. Jednak w raju, u początku za podszeptem złego wylaliśmy z siebie
owego Ducha, a ścianki naczynia zabrudziły się od wewnątrz i stały się zupełnie
nieprzejrzyste. Kiedy przyszedł Jezus do owego brudnego i pustego naczynia wlał
na powrót Ducha Świętego. Wejść w taki brud i bagno było dla Boga bolesne, co
pokazał Jezus na Krzyżu, ale Bóg podjął ten ból. Przebaczył grzesznikom i
napełnił ich z powrotem Duchem Świętym. Napełnił ich takich, jakimi są –
brudnych, ale woda wlana do brudnego naczynia, zaczyna rozmiękczać brud i
stopniowo zmywać go. Powoli stajemy się coraz czyściejsi i bardziej
przejrzyści. Coraz wyraźniej widać w nas Boga, który promienieje na świat.
Coraz lepiej też owocujemy - stajemy się święci. Ale to wszystko jest dziełem
Ducha Świętego. Bez Niego nie byłoby najmniejszych szans na zmycie
zadawnionego, wrytego głęboko od początku czasów brudu w nasze niegdyś piękne i
krystalicznie czyste szkło.
Jednak, gdy woda Bożego Ducha tylko stoi w nas, oczyszczenie
następuje bardzo powoli albo i wcale. Lepiej jest, gdy współpracujemy, gdy
wprowadzimy wodę w ruch, mieszamy, posługujemy się szczotką, a nawet druciakiem.
Pomyślmy, co możemy zrobić, czym są w praktyce naszego życia owe szorstkie
narzędzia. Z początku ciężko jest współpracować, ale potem poddawanie się
Duchowi Bożemu jest coraz większą rozkoszą. Chodzi o to, by zaangażować się w
pełni, zakochać w tym Bogu, który nas napełnia, a wtedy oczyszczenie następuje
z coraz większą intensywnością.
Święci.
Czym jest
owo oczyszczenie? Dążeniem do świętości. A świętość to pragnienie czystości
szkła, pragnienie przechowywania Ducha Bożego. Trzeba mieć świadomość, że oczyszczenie
dokonuje się mocą tego Ducha, mocą Chrystusa, nie naszą własną. Gdy przyjmujemy
Ducha Świętego, On przysposabia nas do owocowania. Nie ma miejsca na połowiczność.
Każdy nawrócony za życia dojdzie do pełni oczyszczenia i świętości w tym życiu,
albo ma drugą szansę w czyśćcu. Do Nieba wejdą tylko oczyszczeni i owocujący,
słowem święci, albo w ogóle nikt nie wejdzie. Jednak wejdą, bo świętość jest
realna i jest dla wszystkich. Nie ma połowiczności. Każdy ma być święty. Są
ludzie, którzy jeszcze za tego życia doznali znacznego stopnia uświęcenia, a
inni dojdą do nich w czyśćcu. Potrzeba świętych. To na nich stoi świat. Bóg
walczy o ratunek dla świata, a ludzie gremialnie Boga odrzucają. Ale są święci
i świat nie zginął, za sprawą złej woli szatana i jego stronników. Dzięki temu,
że święci współpracują z Jezusem w prowadzeniu walki duchowej o świat. Prowadzą
walkę, mocą posiadanego Ducha Świętego. Dobrze wykorzystują noszony w sercu Największy dar Jezusa.
Diakon Jan, grudzień 2016
O MIŁOŚCI PO ZESŁANIU DUCHA ŚWIĘTEGO
Czy można być doskonałym jak Ojciec? (Mt
5,43-48) Ludzie często uważają, że najlepiej się nie wychylać, nie robić
przesady w żadną stronę, być człowiekiem przeciętnym: porządnym, ale też korzystającym
z uroków świata. Świętość? To nie dla mnie, ja się do tego nie nadaję. Mam
niejedno na sumieniu. Dobrze! A czy święty Piotr nie miał niejednego na
sumieniu? A święty Paweł?
Dlaczego czynimy zło? Prawie każdy
człowiek, poza skrajnymi wyjątkami, zgodzi się z tym, że najlepiej jest
kierować się w życiu dobrem. Jeżeli tylko rozumiemy, na czym polega złośliwość
zła, na ogół nie chcemy go czynić. A jednak je czynimy zgodnie z zasadą św.
Pawła - widzę dobro, a narzuca mi się zło.
Co jest przyczyną tego, że ludzie czynią zło? Przede wszystkim lęk. Przeżywamy
lęk o siebie i inne osoby, na których nam bardzo zależy. Boimy się śmierci,
choroby, złej opinii, utraty pracy, samotności, arogancji władzy, a lęk
uruchamia w nas mechanizmy obronne. W stanie zagrożenia na dalszy plan idą
wartości, zasady, zwłaszcza te wyższe. W lęku zaczynamy reagować agresją,
przemocą, złością, nienawiścią, zemstą, mamy skłonność do generalizacji,
pejoratywnych uogólnień, a że nie chcemy tak reagować, winę przerzucamy na
innych. Przy większym nasileniu zła i słabszej odporności wpadamy w depresję,
wątpimy w dobro, a nieraz obwiniamy o nie Pana Boga. W tej sytuacji postulat,
żeby dobrze czynić tym, którzy źle czynią, wydaje się księżycowy. Nie czujemy
się na siłach wybaczyć, a co dopiero czynić dobro. Zapomnieć o krzywdzie? Nigdy
w życiu! Skrzywdzeni tracimy z oczu fakt, że odpowiedź złem na zło niczego nam nie
rozwiązuje, daje tylko krótką chwile odreagowania, przez którą zło ulega eskalacji.
Złem na zło odpowiada wielu. Tylko Bóg postępuje inaczej. Jak On reaguje na
zło?
Bóg jest wzorem dobra. Patrząc na Niego
przez Ewangelię, widzimy, że na zło reaguje dobrem. Czasem pytamy, gdzie był
Bóg, kiedy działo się to zło. Warto mieć świadomość, że w konflikcie między
nami, a dręczącym nas złem, Bóg nie jest trzecią, stojącą z boku stroną. On
jest w niego bezpośrednio zaangażowany, gdyż stworzył nas, jako swój obraz,
odbicie Siebie. Zło godząc w nas, godzi także w Niego. To pokazał na Krzyżu. Pokazał,
że Bóg, którego rani i boli postępowanie grzeszników, nie reaguje ani zemstą,
ani potępieniem. On pragnie każdego ocalić, uleczyć ze skutków zła i zbawić. Stworzony
przez Niego świat jest odbiciem Jego jednakowego obdarowywania miłością
wszystkich, jak deszcz, który pada na
złych i dobrych. Nam się ta równość ludzi wobec Boga trochę w głowie nie
mieści, dlatego chętnie dorabiamy sobie teorie o godniejszych i mniej godnych,
lepiej uposażonych i gorzej. Tymczasem kluczem do poznania Boga i zachwycenia
się Nim jest właśnie to, że zawsze możemy na niego liczyć, choćbyśmy nie wiem
jak zaplątali się w życiu. I właśnie ta świadomość jest kluczem do nawrócenia.
Kiedy czynię zło i oddalam się od Boga, prędko tracę wiarę, że coś ze mnie
jeszcze będzie. W takim też kierunku pcha mnie kusiciel. A Bóg w grzechu kocha mnie
tak samo, obdarowuje tak samo, a nawet bardziej, bo zależy Mu na mnie i to jest
powód, dla którego zawsze mogę się odbić od dna i zacząć nowe życie. Nie samemu,
ale właśnie z tą mocą, która spływa wszędzie i zawsze nie tylko na dobrych, ale
przede wszystkim na złych.
Chodzi, więc, o to, by mieć ambicję
naśladowania Ojca. Jeżeli kieruję się złem, to, dlatego że nie wierzę, że mam
miłość Boga. Jeżeli postępuje dobrze, to, dlatego że Jego moc mnie inspiruje i
umacnia. A ta moc pcha mnie zawsze do konfrontowania się z jedynym wzorem dobra,
jakim jest Bóg, Ojciec nasz i Stwórca, do którego zmierzam. Jezus mówi, byśmy
postawili sobie poprzeczkę wysoko i nie bali się, że nie doskoczymy. Mamy
naśladować Boga. Nie sami to wymyśliliśmy, ale takie otrzymaliśmy powołanie. I
jeżeli w to uwierzymy, i pozwolimy się Jezusowi prowadzić, a Duchowi Świętemu
działać w sobie, będziemy realnie zbliżać się do Ojca. A zbliżanie to jest nam
potrzebne, ponieważ w wieczności będziemy żyć właśnie z Nim.
Mierzenie w życiu w górę i dążenie do
szczytnego celu stawania się coraz bardziej podobnym do Boga, co było na
początku, a potem zniekształcił grzech pierworodny, daje doświadczenie wielkiego
pokoju i poczucie sensu życia. Niewiara w miłość Boga i we własne możliwości
tego sensu nas pozbawia. Kiedy czuję, że zawsze towarzyszy mi deszcz miłości Ducha
Świętego, nie tylko, gdy postępuję dobrze, ale także, gdy grzeszę, wtedy
zyskuję otuchę i napęd w kierunku dobra. Życie nabiera smaku. Jestem kochany, a
wizerunek Ojca we mnie jest z dnia na dzień oczyszczanym, by stawać się coraz
bardziej wyrazistym. Czyż zasada: doskonałymi
bądźcie, jak Ojciec wasz niebieski doskonały jest nie stanowi najwspanialszej
i najbardziej inspirującej reguły naszego życia.
Diakon Jan, maj 2015
CO NAM PRZESZKADZA?
Najważniejszy dar Chrystusa.
Duch Święty, trzecia Osoba Trójcy Świętej realizuje działanie Boże, które można określić jako działanie ad extra, na zewnątrz w stosunku do Boga. Pierwszym aktem tego działania jest stworzenie. Autor pierwszego rozdziału Księgi Rodzaju pisze, że na początku, kiedy ziemia była nieuporządkowanym bezładem i pustkowiem, kiedy ciemność była na powierzchni bezmiaru wód, tylko Duch Boży unosił się nad wodami. Wtedy ten Duch Boży swoim Słowem zaczął stwarzać porządkując ten bezład. Później, na przestrzeni zapoczątkowanej w ten sposób historii zbawienia, Bóg wielokrotnie działał na stworzenie, zawsze posługując się Słowem wypowiadanym i pisanym przez ludzkich pośredników, których ogólnie można nazwać prorokami. Prorocy, słudzy Słowa są namaszczani Duchem Świętym, który sprawia, że to, co ludzkie, zaczyna uobecniać Boga i wyrażać po ludzku to, co chce Bóg. Pełnią tego Słowa wyrażanego po ludzku jest Jezus Chrystus, wcielony Syn Boży. Jego poczęcie, zgodnie z porządkiem, o którym powiedzieliśmy wyżej, też musi być dziełem Ducha Świętego, który stworzył Go jako człowieka i to właśnie mówi Anioł Gabriel do Matki Najświętszej: Duch Święty zstąpi na Ciebie i moc Najwyższego osłoni Cię, dlatego Święte, które się narodzi będzie nazwane Synem Bożym. Od tej chwili Maryja ma w sobie Ducha Świętego.
Uroczyste obdarowanie Jezusa Duchem Świętym, aby był Słowem Boga, Mesjaszem, czyli Chrystusem, wykonawcą misji zbawczej dokonuje się u początku Jego działalności publicznej. Wtedy, podczas chrztu w Jordanie, Jezus zostaje namaszczony Duchem Świętym, by wykonywać swoje zadania w imieniu Boga. Poprzednik Jezusa, ostatni prorok Starego Testamentu, Jan Chrzciciel zapowiadając działalność Mesjasza, mówi o Nim przede wszystkim to, co najważniejsze: On was będzie chrzcił Duchem Świętym. Syn Boży ma w Sobie Ducha Świętego i nosi go w ciele przez cały czas swego życia i działania, a działanie to ma na celu jedno – przygotować i zrealizować wylanie Ducha Świętego na ludzi. To jest najważniejszy dar Chrystusa dla ludzi. O udzieleniu Apostołom Ducha Świętego piszą trzej Ewangeliści, że, jako konsekwencja zmartwychwstania, dokonało się ono w dniu Pięćdziesiątnicy, a czwarty ewangelista – Jan mówi, że dokonało się ono nawet już w dniu zmartwychwstania, wieczorem w Wieczerniku. Najważniejszym dziełem Chrystusa jest to, że po zmartwychwstaniu dał Ducha Świętego Kościołowi. Dzięki temu Duch Święty jest rozdzielany w Kościele i otrzymują Go wszyscy ludzie w miarę, jak dochodzą do wiary i przyjmują Chrzest.
Po co ludziom Duch Święty?
Czy nie wystarczą wskazówki, według których moglibyśmy żyć i dojść do Boga. Otóż nie, nie wystarczą, ponieważ zostaliśmy stworzeni nie tylko tak, by mieć jakieś tam życie wieczne, ale do szczególnego życia wiecznego, które polega na wyjątkowej bliskości i zjednoczeniu z Bogiem. Do wejścia w taką niebotyczną jedność potrzebny jest przewodnik, który nas tam zaprowadzi. Do wnętrza Samego Boga może nas zaprowadzić tylko Duch Święty. To po pierwsze. A po drugie - zło, które weszło w nas i rozpanoszyło się nie jest powierzchownym zranieniem, ale zniekształceniem naszego duchowego wnętrza. Grzech płynie z choroby ludzkiego serca i Bóg, aby nas doprowadzić z powrotem do Siebie, musi uzdrowić to serce, wprowadzić porządek w naszym wnętrzu. W tym celu musi wejść w nas Duch Święty, który przenika głębokości Boga i głębokości człowieka, i ten Duch Święty musi zostać przez nas wpuszczony i dopuszczony do chorych miejsc, jak lekarz. Z tych to dwóch powodów zbawienie dokonane przez Chrystusa ma swój finał w Zesłaniu Ducha Świętego, który przeniknie całą naszą poranioną duchowość, uzdrowi ją i podniesie do Boga.
Zatem, jak dążyć do Boga?
W świetle tego, co powiedzieliśmy, rodzi się pytanie, jak dążyć do Boga. Jakie podjąć starania, by skorzystać z Chrystusowego Odkupienia i dojść do celu, jakim jest Bóg. Gdzie skierować wysiłek i jak powinna wyglądać pobożność, by osiągnąć upragniony efekt? Otóż stwierdziwszy na wstępie, że wysiłek ludzki jest potrzebny i pobożność też ma swoje znaczenie, trzeba powiedzieć mocno i wyraźnie jedno: że dążyć do Boga należy, po pierwsze, nie własnym pomysłem, ani wysiłkiem i, po drugie, nie własną pobożnością, ale mocą posiadanego Ducha Świętego, przez poddawanie się Jemu i pozwalanie Mu działać. Trzeba zauważyć, że, niestety, ludzie stawiają Duchowi Świętemu liczne bariery, a Bóg nie działa, bez przyzwolenia ludzkiego, i to jest właśnie powód, dla którego żyjąc nawet pobożnie i korzystając z sakramentów, możemy mieć słaby rozwój duchowy i postęp moralny. Bo, co z tego, że pijemy wodę, kiedy ta woda jest niewystarczająco rozprowadzana po organizmie.
Co nam przeszkadza?
Przeszkadza nam przede wszystkim to, że zamiast kierować się Duchem Świętym, chcemy po swojemu realizować pomysły własnej pobożności. Robimy tak najpierw dlatego, że wolimy własne pomysły, bo nie mamy zaufania do Boga i obawiamy się przewodnictwa Ducha Świętego, jako Kogoś, kto może na nas sprowadzić nie wiadomo co. Jezus przyniósł coś nowego, młode wino, a my nie chcemy go brać. Prowadzenie Boże jest kroczeniem codziennie od starego, do nowego, z komnaty, do komnaty, a my nie chcemy nowego, ale by wszystko było znane, jak dotąd i oswojone. Ponieważ Bóg jest Najwyższy, obawiamy się wielkich wyzwań i nie do udźwignięcia krzyża. Nie rozumiemy, że ten Najwyższy jest największą, delikatną miłością wobec nas, nie stawia wyzwań, które nas przekroczą, nie czyha na nasze błędy, ale daje rzeczy najpiękniejsze i jarzmo najsłodsze. Cierpienie i udrękę sprowadza szatan a nie Bóg. Dać się prowadzić Bogu, to nie cofać się przed „nowym”, które On daje i pozwalać Mu działać w swoim sercu. Tymczasem my wolimy wszystko robić po swojemu i dlatego kręcimy się tylko wokół własnego ogona. Nie poznajemy Boga, tylko własne ograniczenia. To właśnie nam przeszkadza, że nie decydujemy się na poddanie Mu i zdanie się całkowicie na Niego. Pytamy, co robić, aby znaleźć życie, ale odpowiedzi na to pytanie szukamy w sobie, a nie u Ducha Świętego.
Więc jak się zdać na Ducha Świętego?
Warto uświadomić sobie, że samemu ze sobą, z własnymi pomysłami jest mi źle, biednie, ciasno, a gdy zdaję się na Boga, otwierają się przede mną cudowne, urokliwe przestrzenie. Nie wiem, co tracę, gdy nie decyduję się na prowadzenie przez największego Mistrza prowadzenia człowieka. Nie wiem, że nie ma się czego bać, bo On nigdy nie przytłacza nas, nie stawia wymagań nad miarę. Jest mistrzem pedagogiki.
Zobaczyć, jak często, zamiast dostosowywać się do Ducha Świętego, próbuję Jego dostosowywać do siebie. Czynię tak, bo boję się utracić kontrolę, wejść na nieznany grunt. Zauważyć to w sobie i pragnąć, i prosić, bym nie cofał się przed „nowym”, przed propozycjami Ducha Bożego.
Ważne jest pragnąć dużo, prosić o „wszystko” nie o „trochę”. Nie jest pokorą zgadzać się na minimum, mówić, że wystarczy mi miejsce w kąciku pod ścianą. Pokora to widzenie, że jestem małym, słabym człowiekiem, ale wiem, że Bóg mnie chce obdarować Wielkością. Pomyłką jest więc z mojej strony, a nie pokorą, odmawianie Bogu tego obdarowywania, chęć zatrzymania się na własnej, naturalnej małości. Człowiek pokorny nie dąży do Boga sam, nie ocenia siebie ani nisko, ani wysoko, wie, że ma grzechy, ale i ma wiele dobra, a całe to dobro pochodzi od Ducha Świętego. Człowiek pokorny jest zdumiony, jak piękny jest Bóg i nie skupia się na sobie, na własnych pomysłach, ale zajmuje się z pełną energią Bogiem. Dlatego wiele pragnie, niczego od Ducha Świętego się nie boi i wszystko, co Ten mu daje, bierze. A to branie go prowadzi, prowadzi, prowadzi...
Diakon Jan, luty 2015
ŻYCIE JAKO POWOŁANIE PROROCKIE
Pojawił się człowiek posłany przez Boga - Jan mu było na imię. Przyszedł on na świadectwo, aby zaświadczyć o światłości, by wszyscy uwierzyli przez niego Nie był on światłością, lecz posłanym, aby zaświadczyć o światłości. (J 1,6-8) Pokazać światłość, samemu nie będąc światłością, dać innym świadectwo o niej, aby także oni mogli ją poznać - oto kwintesencja powołania prorockiego. Dla tego celu prorok czerpie z czegoś, co wyczuwa w sobie, ale co nie jest nim. Aby to mieć najpierw musiał spotkać światłość i zacząć nią żyć, by ją poznać, a potem dopiero jest w stanie się nią dzielić. Ale nie dzielenie się stanowi jego główny problem - w owej bowiem godzinie będzie wam poddane, co macie mówić (Mt 10,19). Najważniejszym problemem proroka jest życie światłością, zgoda na to, by ona wzięła go w swoje posiadanie.
Aby spróbować powiedzieć o doświadczeniu prorockim, najpierw pokażmy, kim prorok jest we własnych oczach. Gdy Żydzi wysłali do niego z Jerozolimy kapłanów i lewitów z zapytaniem: Kto ty jesteś?, on wyznał, a nie zaprzeczył, oświadczając: Ja nie jestem Mesjaszem. Zapytali go: Cóż zatem? Czy jesteś Eliaszem? Odrzekł: Nie jestem. Czy ty jesteś prorokiem? Odparł: Nie! Powiedzieli mu więc: Kim jesteś, abyśmy mogli dać odpowiedź tym, którzy nas wysłali? Co mówisz sam o sobie? Odpowiedział: Jam głos wołającego na pustyni: Prostujcie drogę Pańską, jak powiedział prorok Izajasz. (J 1,19-23) Prorok nigdy nie powie, że jest prorokiem. On ma świadomość, że nie jest nikim więcej niż zwykły człowiek, a jego rola dającego świadectwo, czyli czyniącego Boga obecnym w świecie, jest rolą tworzywa w Bożym ręku. Jak czuje się tworzywo dotknięte charyzmatem palców Bożych? Bóg jest „przy nim”, będąc jednocześnie daleko „poza nim” i „ponad nim”. Człowiek nie traci ani na chwilę świadomości, że jest tylko nieudolnym, nieomal biernym uczestnikiem suwerennej mocy. Stąd wie, że nie ma najmniejszych podstaw do wyróżniania się, raczej przeciwnie – ze swoim powołaniem czuje się bardzo niezręcznie: nie jest nikim wyjątkowym, choć czuje, że dotyka Czegoś Wyjątkowego. Ale to Wyjątkowe, jest tak bardzo nie jego, tak kompletnie przerasta go, że on – człowiek nie dysponuje słowem na trafne określenie tego, kim jest. To bowiem, co w nim gra, jest jakościowo tak różne od niego samego, jest zażyłością z Bogiem tak niezasłużoną i tak wymykającą się poczuciu chluby, tak bardzo jest darem, że nie da się zrobić z niego użytku po swojemu, ani na własną rękę. Jeżeli bycie prorokiem kojarzy się z rolą charyzmatycznego przywódcy, dziedzica pewnej nobilitującej tradycji, to dar proroctwa nie stanowi z pewnością istoty takiej roli. Nie jestem Pomazańcem Boga, nie jestem wielkim sługą Jego Słowa - Eliaszem, nie jestem nawet żadnym z proroków – woła Jan.
Zatem, kim jestem, co jest istotą życia proroka? Jan szuka właściwego słowa i znajduje je u Izajasza. Jestem głosem. Głos jest niczym, głosu nie ma, jeśli jest czymś, to tylko niematerialnym brzmieniem, gdy tymczasem Kimś jest tylko ten, kto ów głos wydaje: prorok jest głosem wydawanym przez Boga. Bóg jest suwerenem, a ja jestem tylko tym, co ów Boży suweren mówi. Oto powód niemocy proroka w świecie.
Jego bezradność polega na tym, że prorok może tylko dawać świadectwo, a niczego nie może dekretować w sposób nie pozostawiający możliwości odrzucenia. Prorok w świecie czuje się udręczony swoją niemocą, tym bardziej, że w głębi doświadcza mocy, która okazuje się wobec niego tak potężna, a poza nim jest tak słaba, ponieważ poza nim poddaje się ograniczeniom wynikającym z niewiary świata. I tak ma być, gdyż Bóg tak ukonstytuował prorockie powołanie. Jest to konsekwencja delikatności Bożej miłości, z której świat szeroko korzysta, a nawet powszechnie ją wyzyskuje, a z nią niemoc proroków. Jest to niemoc Jana uwięzionego i ściętego, niemoc Chrystusa biczowanego i posłanego na Krzyż, niemoc Pawła.
Z kolei pytamy, co czuje prorok, czego nie wyczuwa żaden inny człowiek? A prorok odpowiada: Duch Pana Boga nade mną, bo Pan mnie namaścił. Posłał mnie, by głosić dobrą nowinę ubogim, by opatrywać rany serc złamanych, by zapowiadać wyzwolenie jeńcom i więźniom swobodę; (Iz 61,1) Po pierwsze prorok czuje obecność Boga w swoim życiu, Jego rękę nad sobą. Nazywa to działaniem Ducha Bożego, bo ruah yahweh przychodzi z zewnątrz, przenika człowieka, aby przez niego objawić Boga, czyli kreować w ludzkim kształcie rzeczywistość nie z tego świata. To doświadczenie napełnia serce proroka pokojem, ale jednocześnie temu sercu się wymyka. Prorok nie może na temat swojego zetknięcia z Bogiem rozprawiać, teoretyzować. Gdy zostaje dotknięty, widzi tylko to, co należy do istoty jego powołania: nadchodzące od Boga wyzwolenie. Prorok widzi je wokół siebie i obwieszcza innym tylko dzięki temu, że najpierw zobaczył je w sobie, za sprawą Ducha Świętego. Gdy poczułem rękę Boga, przeczuwam zbliżające się wyzwolenie, ale nieszczęsny ja człowiek mogę tylko wyzwolenie to zapowiadać, nie mam mocy, by je realizować, bo tylko Bóg tego dokonuje. Treścią wewnętrznego życia proroka staje się zażyłość z Bogiem i kontemplacja rodzących się w sercu zapowiedzi, a nawet znaków. Czyn zbawczy jest wyłączną domeną Boga.
Gdy jednak prorok zostaje wstrząśnięty treścią własnego posłannictwa, nie może nie dzielić się jego owocami. Owoce te są dla wszystkich ludzi, ale, gdy spływają, prorok doświadcza ich niejako pierwszy. Są nimi radość, zbawienie i sprawiedliwość. Ogromnie się weselę w Panu, dusza moja raduje się w Bogu moim, bo mnie przyodział w szaty zbawienia, okrył mnie płaszczem sprawiedliwości, jak oblubieńca, który wkłada zawój, jak oblubienicę strojną w swe klejnoty. (Iz 61,10) Wielka jest radość i pokój zażyłości z Bogiem. Ma ono miejsce mimo grzechu, ponieważ również prorok doznaje wyzwolenia z grzechu, które Bóg przygotowuje ludziom. Poddając się Bogu jako prorok, pozwala, by zbawienie jego dotknęło jako pierwszego. Tak Bóg zbawiający - miłosierny, odpuszczający i wyzwalający - okazuje się Bogiem najpierw proroka. Prorok doświadcza także Bożej sprawiedliwości, która oznacza zamysł Boży, plan stworzenia, zbawienia i doprowadzenia do pełni. Świadomość takich właśnie perspektyw, gdy się nimi żyje, daje niezwykłą pewność i bezpieczeństwo, mimo utrapień. Zbawienie i sprawiedliwość stają się i dla proroka ciepłym płaszczem na chłodną porę nocną.
W Słowie Bożym sprawiedliwość i zbawienie przybierają obrazową postać zaślubin. Ale przecież nie byłoby takich obrazów, gdyby najpierw nie zrodziły się one i nie zostały przeżyte w sercach proroków. To oni w duchowym doświadczeniu stają się pierwsi uczestnikami zaślubin, czy to w roli oblubieńca, gdy występują wobec świata w imieniu Boga, czy to w roli oblubienicy, gdy sami przeżywają swoją więź z Bogiem, jego bezgraniczną miłość. W ten sposób płaszcze zbawienia i sprawiedliwości przystrajające proroków, stają się ich strojami weselnymi. Oni już teraz uczestniczą w godach swego Pana, które przecież dopiero swoim życiem zapowiadają.
A gdybyśmy zapytali, co prorok chciałby przekazać nam, słuchającym ich słowo, usłyszelibyśmy z pewnością: Zawsze się radujcie, nieustannie się módlcie! W każdym położeniu dziękujcie, taka jest bowiem wola Boża w Jezusie Chrystusie względem was. Ducha nie gaście, proroctwa nie lekceważcie! Wszystko badajcie, a co szlachetne - zachowujcie! Unikajcie wszystkiego, co ma choćby pozór zła. Sam Bóg pokoju niech was całkowicie uświęca, aby nienaruszony duch wasz, dusza i ciało bez zarzutu zachowały się na przyjście Pana naszego Jezusa Chrystusa. Wierny jest Ten, który was wzywa: On też tego dokona. (1 Tes 5, 16-24) Tyle masz powodów do radości i wdzięczności, bądź wrażliwy na Boga, nastrojony niejako na Jego nieprzerwany odbiór. Niech twoje życie będzie nieustanną modlitwą: w każdej chwili i każdym czynem. Tylko wtedy będziesz miał szansę na zażyłość z Bogiem - w twoim sercu zacznie dynamicznie działać Duch Święty, a ty pozwalaj Mu działać i poddawaj to działanie stałej refleksji, własnemu zrozumieniu i rozeznaniu. Dbaj o czystość serca. Wreszcie powiem ci coś najważniejszego - cokolwiek zdziałasz w swoim życiu, nie daj się zwieść, za tym co czynisz stoi twój Bóg – sprawca wszystkiego we wszystkich. On przecież zapowiedział: w czasach ostatecznych wyleję Ducha mego na wszelkie ciało, a synowie wasi i córki wasze prorokować będą, starcy wasi będą śnili, a młodzieńcy wasi będą mieli widzenia. Nawet na niewolników i niewolnice wyleję Ducha mego w owych dniach. (Jl 3,1-2).
Diakon Jan, 2013