poniedziałek, 3 września 2018

POBOŻNA OBŁUDA

Wyobraźmy sobie Żydów czasów współczesnych Jezusowi, żyjących w prawie dwutysiącletniej tradycji wiary w Boga Abrahama, Izaaka i Jakuba, w ustalonym kulcie ofiarniczym w świątyni, żyjących od szabatu do szabatu, od święta Paschy do święta Paschy, by wspominać wyjście z Egiptu, czytać Prawo i Proroków i tęsknić za Mesjaszem. Tęsknić! Ale gdyby przyszedł czy umieliby Go przyjąć? No bo gdzie mógłby się On zmieścić pomiędzy żelaznymi tradycjami, świętami i przepisami? Gdzie?

Kiedy nagle pojawia się Jezus, pojawia się poza oficjalnym nurtem funkcjonowania kapłanów, uczonych w Piśmie, Sanhedrynu. Naucza nie z ich katedry, ale spomiędzy ludzi. Głosi rzeczy trochę podobne do nauki rabinów, a jednak różne. Mówi o bliskości Królestwa Bożego, wzywa do pogłębionego, bardziej duchowego rozumienia Prawa i pokazuje moc Boga na potwierdzenie swojego nauczania. Jego słuchacze dziwili się: cóż to jest, jakaś nowa nauka z mocą nad chorobami, złymi duchami i grzechem, nawet zdolną przywracać do życia? Prorocy kiedyś też działali z mocą, ale nie taką i nie tak intensywnie, no i ileż to już lat nie było w Izraelu proroków – kilka wieków. Przez to Izrael zatracił gotowość świeżego i bezpośredniego obcowania z mocą Boga. Trzymał się od Niego na dystans, zachowywał przepisy, składał ofiary. Boga miał wielkiego, wspaniałego, nie zniżającego się zbytnio do ludzi, a w miejscu Najświętszym świątyni spotykał się z Nim tylko Najwyższy Kapłan i to raz do roku.

Tymczasem Jezus ogłasza bliskie i bezpośrednie działanie Boga w ludziach. A przecież Żydzi nawet nie wymawiali Jego Imienia, mówili Pan – Adonai, a stopniowo nawet i to zastępowali eufemizmami – Anioł, Niebiosa. Jezus piętnuje takie postępowanie jako obłudę, ponieważ z jednej strony miało ono służyć szacunkowi i czci dla Boga, ale z drugiej towarzyszyło mu całkowite zaniedbywanie stanu moralnego serc. Te serca na zewnątrz były niby czyste dzięki dbałości o formy zewnętrzne, ale w środku brudne z powodu złego postępowania i braku duchowej więzi z Bogiem. Jezus wzywa do tego, by formy zewnętrzne harmonizowały z życiem wewnętrznym. Jeżeli wewnątrz Bóg jest daleki, a na zewnątrz pokazuję Jego wielką bliskość, to jest to obłuda. (Mt 23) Zagrożenie obłudą występuje nie tylko u Żydów z Ewangelii, ale jest jak najbardziej problemem chrześcijan. Nauczyliśmy się czytając Ewangelię, traktować ostre potępienia postawy faryzeuszów ze strony Jezusa jako historyczne, dziś nieaktualne, a przecież one dotyczą tak samo nas w Kościele.

Cały świat ma być zbawiony, dlatego Jezus wzywa do nawrócenia wszystkich, poczynając od tych, co są najbliżej – od nas w Kościele. Nawrócenie takie nie jest możliwe siłami człowieka, ale wymaga właśnie mocy Bożej zaczerpniętej od Jezusa, mocy, która ma być przez nas wpuszczona do serc i przyjęta. A przyjęcie Boga w Jego mocy wymaga od nas kontaktu z Nim. Kontaktu, więc obcowania, styczności, bezpośredniości! Dlatego pierwszą jest rzeczą, byśmy wyzbywali się dystansu do Boga i chodzenia wokół Niego na bezpieczną odległość. Robimy to niby z szacunku, a w istocie przez fałszywy szacunek, fałszywą pokorę. Nie korzystamy z Bożej mocy, bo trzymamy ją na odległość. Jest to powszechne w naszym pobożnym życiu. Jezus wzywał, by być prostolinijnym, mówić - tak albo nie, być radykalnym, gorącym, nigdy letnim. I by nie ukrywać Jego samego za pojęciami, których ludzie nie rozumieją i które Go im zasłaniają. By mówić wprost o Jezusie i o rzeczywistej Jego obecności z nami po zmartwychwstaniu.

W naszej religijności oraz w teologii posługujemy się różnymi zastępczymi określeniami o rodowodzie z Biblii i tradycji, ale ludzie ich dziś nie rozumieją: chleb życia, kielich zbawienia. Dziś Bóg chce, aby mówić po prostu o Jezusie obecnym w tych znakach. W modlitwie eucharystycznej kapłan modli się: składamy Ci Ojcze chleb życia i kielich zbawienia, i dziękujemy, że nas wybrałeś abyśmy stali przed Tobą i Tobie służyli. Jednak lepiej jest i Bóg tego pragnie, by powiedzieć: składamy Ci Ojcze Twojego Syna Jezusa Chrystusa w chlebie życia i kielichu zbawienia, i dziękujemy Ci, że nas wybrałeś, abyśmy żyli z Tobą i Ciebie kochali.

Ludzie coraz mniej rozumieją język, który często pochodzi z zamierzchłej tradycji i ma rodowód starotestamentalny. Powszechnie używana modlitwa za zmarłych : „Wieczny odpoczynek racz im dać Panie, a światłość wiekuista niechaj im świeci na wieki wieków. Amen.” zawiera anachronizmy oddalające ludzi od rozumienia Boga i życia wiecznego. Życie wieczne nie ma nic wspólnego z „wiecznym odpoczynkiem”. Żydzi wierzyli, że po śmierci czeka ich Szeol, czyli przebywanie w jakimś miejscu pół-życia, jakby snu i braku działania Boga. Jezus daje nam życie wieczne, które jest kontynuacją i udoskonaleniem (przez uwolnienie od zła, w szczególności śmierci i oddalenia od Boga) obecnego życia. Będzie w nim miłość, wyjątkowo intymna bliskość z Bogiem i bliskość ludzi między sobą, czynienie dobra, obdarowywanie się wzajemne, twórczość, kreatywność, wszystko czego człowiek w głębi serca pragnie na tym świecie, a zło, zmęczenie, słabość fizyczna i duchowa, mu przeszkadzają. Nazywanie tego „odpoczynkiem wiecznym” jest mijaniem się z istotą darów Bożych opisanych np. w Ewangelii wg. św. Jana. A co do „światłości wiekuistej” to oczywiście chodzi o Boga i nazywanie w ten sposób Jego działania na nas, Jego miłości, uświecania nas przez całą wieczność jest eufemizmem, który niczego nie mówi ludziom o tym, kim Bóg jest i kim będzie dla nas przez całą wieczność. Bóg jest światłością na tym świecie, która rozświetla mroki grzechu, ale na tamtym świecie będzie dla nas kimś znacznie więcej. Potrzebne jest wyrażenie myśli tej modlitwy inaczej, może tak: „Życie na wieczność z Tobą daj im, prosimy cię Panie, a Miłość Twoja najwyższa niech ich ogarnie na wieki wieków. Amen.”

Najważniejsze jest, aby czytelna i owocna dla uczestników była Msza święta. W odczytanej Ewangelii (Mt 23) Jezus mówi, że nie ważny jest przybytek tylko Ten, kto w nim mieszka – Bóg, nie ważny jest tron tylko Ten, kto na nim zasiada – Bóg. I, że ważniejszy od ofiary jest ołtarz i – dodajmy – od ołtarza Ten, którego ołtarz oznacza. Wróćmy zatem do Mszy. Jest w niej złożone w ręce Kościoła poświecenie się Jezusa dla nas, by nas zbawić, czyli otworzyć nam drogę do Ojca. Jezus - Bóg, umierając i zmartwychwstając jako człowiek przeszedł od nas do Ojca, unicestwił nasz grzech, bo wziął nas w siebie grzesznych, a oddał Ojcu czystych. Msza jest drogą naszego oczyszczenia: oddajemy się Jezusowi brudni, a po konsekracji i komunii odzyskujemy siebie czystymi w sercu. Tak więc Jezus jest dla nas ołtarzem do składania naszego chorego życia, a potem odbierania z niego naszego życia już zdrowym. W międzyczasie jest konsekracja czyli śmierć Jezusa i zmartwychwstanie. Msza uobecnia je dla nas w każdym pokoleniu aż do skończenia świata. Tak więc najważniejszy we Mszy jest ołtarz, czyli Pan Jezus, który zabiera nas do Ojca, a Ojciec uświęca ofiarę, czyli nas. Jeśli to rozumiemy, rozumiemy też, że trzeba we Mszy nie być biernym, ale wykonać pracę – złożyć się na ołtarzu podczas ofiarowania i odebrać siebie odnowionego podczas komunii. To przejście Pana Jezusa z ziemi do Ojca jest naszą windą, wartą wszelkiej ceny z naszej strony.


Diakon Jan