Eseje - o eschatologii







ZAPROSZENI NA UCZTĘ

Królestwo niebieskie podobne jest do króla, który wyprawił ucztę weselną swemu synowi. Posłał więc swoje sługi, żeby zaproszonych zwołali na ucztę, lecz ci nie chcieli przyjść. Posłał jeszcze raz inne sługi z poleceniem: Powiedzcie zaproszonym: Oto przygotowałem moją ucztę: woły i tuczne zwierzęta pobite i wszystko jest gotowe. Przyjdźcie na ucztę! Lecz oni zlekceważyli to i poszli: jeden na swoje pole, drugi do swego kupiectwa, a inni pochwycili jego sługi i znieważywszy ich, pozabijali. Na to król uniósł się gniewem. Posłał swe wojska i kazał wytracić owych zabójców, a miasto ich spalić. Wtedy rzekł swoim sługom: Uczta wprawdzie jest gotowa, lecz zaproszeni nie byli jej godni. Idźcie więc na rozstajne drogi i zaproście na ucztę wszystkich, których spotkacie. Słudzy ci wyszli na drogi i sprowadzili wszystkich, których napotkali: złych i dobrych. I sala zapełniła się biesiadnikami. Wszedł król, żeby się przypatrzyć biesiadnikom, i zauważył tam człowieka, nie ubranego w strój weselny. Rzekł do niego: Przyjacielu, jakże tu wszedłeś nie mając stroju weselnego? Lecz on oniemiał. Wtedy król rzekł sługom: Zwiążcie mu ręce i nogi i wyrzućcie go na zewnątrz, w ciemności! Tam będzie płacz i zgrzytanie zębów. (Mt 22, 2-13)

Pierwsze zaproszenie. Przypowieść o zaproszonych na ucztę rysuje obraz Boga - potężnego króla, który świętuje wesele swojego syna. Ranga uroczystości jest ogromna, żeni się następca tronu, syn potężnego władcy. Wzięcie udziału w świętowaniu jest wielkim zaszczytem. Z takiej okazji normalnie zaprasza się władców, osoby równe godnością. A jednak ten król jest wyjątkowo hojny. Zaprasza na ślub syna swoich poddanych. Udział w zaślubinach będzie dla nich wyjątkowym darem, każdy z nich będzie szczęśliwy przychodząc. Król zatem spodziewa się szerokiego odzewu.

Król wiele sobie obiecuje po spotkaniu z poddanymi, a jednak spotyka go niespodziewany zawód. Weselnicy się wymawiają. Każdy z nich woli zajmować się codziennymi czynnościami, pracą na roli, handlem, zajęciami, które zresztą wykonują każdego dnia dzięki dobroci króla. Nikt nie chce świętować wraz ze swoim królem jego wyjątkowego dnia. Jest to zaskakujący i kompletnie niezrozumiały obrót spraw, ale tak właśnie zachowują się zaproszeni. 

Co więcej na ponaglenie ze strony sług swego pana odpowiadają agresją. Dochodzi do prześladowania i zabicia sług króla. Jest to atak bezsensowny, który mści się na samych atakujących. Spotyka ich śmierć, zło powoduje eskalację przemocy. Królestwo pogrąża się w zamieszkach, choć król pragnął czegoś całkiem przeciwnego: radości, dostatniego ucztowania, pokoju. Niepojęte jest, skąd biorą się owe krwawe wydarzenia. Przecież władca zaoferował ludziom coś najwspanialszego, a tymczasem spotkało go wyrafinowane odrzucenie. Jest to wielka tajemnica królestwa, tajemnica serca jego mieszkańców, tajemnica losu najlepszego z królów. Czy rozumiemy paradoks tej sytuacji? 

Jak reaguje król? Pozornie król mści się na poddanych. Jednak to tylko język pochodzący z retoryki Starego Testamentu. Wytracenie zabójców i zniszczenie miasta jest w istocie skutkiem zła, jakie uczynili ludzie. Atak przeciwko królowi zniszczył porządek w królestwie. Pisarze starotestamentalni najkrwawsze nawet skutki zła przypisują wprost Bogu. W duchu Nowego Testamentu powiemy dziś inaczej, że Bóg jest za zło odpowiedzialny pośrednio, bo stworzył ład, w którym zwrócenie się przeciw Stwórcy sprowadza na człowieka tragiczne skutki. Zło rodzi zło i niszczy złoczyńców, zaś Bóg nie mści zła, ale przeciwnie, broni przed nim ludzi. Jest Zbawicielem, który ratuje mieszkańców królestwa, przed konsekwencjami tego co uczynili, zabijając królewskie sługi. Jak zatem Bóg-Zbawiciel reaguje na zło w królestwie i odmowę przyjścia na ucztę? Pokazuje to ciąg dalszy przypowieści. Bóg kieruje drugie zaproszenie. 

Niegodni zaproszeni. Król, w trosce o poddanych, których chce mieć w swoim domu na uczcie, posyła do nich drugie zaproszenie. Ma ono miejsce w nowej sytuacji, w całkowicie zmienionych warunkach, w królestwie poranionym wojną, gdzie okazało się, że warunki nie są normalne: z dobrego serca nikt nie chce przyjąć dobra od króla. Nikt nie ma tyle dobrej woli. W przypowieści pada stwierdzenie, że uczta jest gotowa, król nie cofa zaproszenia, zawsze jest ono aktualne, tylko goście nie są jej godni, co okazało się od razu za pierwszym razem. Nikt nie jest godny wejść do domu króla, nikt nie ma wyczucia i zrozumienia, kim jest król, kim on - jego poddany i jak wyjątkową okazją jest sama uczta królewska. Czy zatem dom króla pozostanie pusty? 

Drugie zaproszenie. W takiej sytuacji pada drugie zaproszenie. Tym razem skierowane jest do wszystkich: złych i dobrych. Nikt nie jest godzien ucztować z królem i jego synem, ale król mimo tego zaprasza. Co więcej, król nie tylko zaprasza, ale stawia poddanych w sytuacji przymusowej: wszyscy będą musieli przyjść. Te zmienione warunki odpowiadają powszechności śmierci, jako skutku grzechu, każdy wcześniej czy później stanie u progu pałacu królewskiego i będzie musiał zmierzyć się z otrzymanym zaproszeniem. Król kieruje je teraz w różny sposób, ale przede wszystkim posyła nowe sługi na rozstajne drogi, w miejsca, gdzie krzyżują się ludzkie szlaki, gdzie ludzie podejmują krytyczne decyzje, gdzie nie mogą uniknąć spotkania z nim. Król ma przystęp do takich rozstajnych dróg, tam dociera do serc poddanych, potrafi dać każdemu szansę, coś mu powiedzieć. Co? Ano zapewne na temat tego, czego będzie później wymagał. Na temat stroju weselnego. 

Strój weselny. Król przyjmuje teraz każdego. Nie muszą być dobrzy. Wymaga jednak, by każdy się oczyścił, przywdział strój weselny, okrył nim swoją niegodność ucztowania z królem. Czym jest ten strój, pozwala nam zrozumieć poniższy tekst z Apokalipsy. 

Potem ujrzałem: a oto wielki tłum, którego nie mógł nikt policzyć, z każdego narodu i wszystkich pokoleń, ludów i języków, stojący przed tronem i przed Barankiem. Odziani są w białe szaty, a w ręku ich palmy. [...] A jeden ze Starców odezwał się do mnie tymi słowami: Ci przyodziani w białe szaty kim są i skąd przybyli? I powiedziałem do niego: Panie, ty wiesz. I rzekł do mnie: To ci, którzy przychodzą z wielkiego ucisku i opłukali swe szaty, i w krwi Baranka je wybielili. (Ap 7,9-14) 

Teraz jedynym warunkiem przyjęcia na ucztę jest przywdzianie stroju, który niegodnego czyni godnym spotkania z królem. Strój ten nazwano tu białą szatą. Co czyni zatem strój przychodzących białym? Przyjście z ucisku, skorzystanie z Baranka i opłukanie swoich szat w Jego wybielającej Krwi. Źródłem bieli, czyli godności zaproszonego, nie jest więc on sam, jego dobra wola, ale Baranek, czyli Jezus Chrystus - Odkupiciel, który przelał na Krzyżu za niego swoją krew, a potem dla niego zmartwychwstał. Jeden Chrystus jest godny być na uczcie. Ale uczta świętowana w gronie dwóch osób: Ojca-króla i Chrystusa-syna królewskiego byłaby niepełna. Król daje wszystkim, którzy gremialnie są wezwani do pałacu królewskiego, możliwość przywdziania stroju weselnego, białej szaty, która stanie się biała nie dzięki ich zasługom, ale dzięki Chrystusowi. Zatem opłukanie się w darze łaski wypływającej z ofiarowującego się za nas Chrystusa jest teraz jedynym warunkiem wejścia do Ojca. Jakże łagodne i miłosierne jest to wymaganie w porównaniu z poprzednim szukaniem godnych. Nie jesteśmy godni, ale mamy możliwość przykrycia swojej niegodności godnością Chrystusa, przyobleczenia się w Niego. Jak tego dokonać? 

Płukanie szat. Wybielające spotkanie z Chrystusem i zaczerpnięcie z Jego ofiary ma miejsce w chwili, gdy uznajemy siebie samych za niegodnych i wybieramy Jego jako jedynego oczyściciela. Jest to akt wiary w Chrystusa, podjęty wbrew uciskowi, a więc prawdziwie, a nie koniunkturalnie. W skrajnym przypadku może to oznaczać dla wierzącego palmę męczeństwa. Ale wiara jest drogą także dla tych, którzy nie poznali Chrystusa, będzie wtedy wiarą w Boga-Zbawiciela. Zewnętrznym przejawem wiary jest Chrzest, który oczyszcza człowieka i daje mu łaskę uświęcającą. Typowo jest on przyjmowany w Kościele, w wyjątkowych warunkach może nim być chrzest pragnienia. 

Ale szaty ochrzczonego brudzą się. Grzech osłabia naszą więź z Chrystusem. Dlatego dopóki trwam przy Chrystusie, grzechy moje są powszednie i moja szata może być płukana w Jego Krwi przez udział w Jego śmierci i zmartwychwstaniu poprzez Eucharystię. Ona jest najważniejszym miejscem spotkania w tym życiu z Chrystusem-Zbawicielem, miejscem obcowania z Bogiem, stałego oczyszczenia i odzyskiwania bieli. 

Jeżeli jednak grzech zniszczy mnie tak, że stracę nawet swoje trwanie przy Chrystusie i pokładanie w Nim nadziei, stracę wiarę i odpadnę od Kościoła - nadal jest miejsce przywdziania białej szaty. Będzie nim sakrament Pojednania. Bóg na wszystkich ścieżkach i rozstajnych drogach człowieka umieścił możliwość wybielania szat. Chodzi tylko o to, by po tę możliwość sięgnąć. 
 Diakon Jan, 2014







JAK MYŚLEĆ O ŻYCIU WIECZNYM?

Życie wieczne w naszym myśleniu wcale nie jest oczywiste, jego wartość w naszej świadomości na ogół nie jest wysoka, a w hierarchii życiowych spraw stawiamy je często na dalekiej pozycji. Nawet u ludzi zdawałoby się dojrzałych ten świat stosunkowo łatwo kształtuje przekonanie, że przyszłość, wykraczająca poza śmierć, jest czymś tak dalekim i nieokreślonym, że nie tylko nie potrafimy jej sobie wyobrazić, ale nawet nie wiemy w ogóle, jak o niej myśleć. Jednocześnie rzeczy tego świata są dla nas bliskie, jako owa przysłowiowa koszula dla ciała i je umiemy przeżywać bardzo konkretnie. Jest to skutek nie do końca schrystianizowanej formacji, w której Ewangelia nie została w pełni zrozumiana i przyjęta. Choć pewnie tak bywało zawsze, to jednak historia zna okresy i miejsca na ziemi, gdzie kultura i cywilizacja w swoim głównym nurcie miała wyraźny rys chrześcijańskiego myślenia o priorytecie życia wiecznego nad doczesnym. Takim okresem i miejscem była średniowieczna Europa. Ponieważ antyk był z ducha czymś przeciwnym, odkrywanie go na nowo w XIV wieku sprawiło, że wahadło ascetycznej pobożności zaczęło się wychylać w drugą stronę. Nastał Renesans, który upomniał się o doczesny wymiar człowieka i od tej pory wychylanie się tego wahadła trwa nieprzerwanie. Rewolucja humanizmu sprowadziła na świat atrakcje, które z powodzeniem wypierają myślenie o życiu wiecznym. Reformacja i Oświecenie powstały wyłom pogłębiły. Czasy Postmodernizmu doprowadziły już do wyraźnego zniszczenia w ludziach wizji życia wiecznego jako wartości. Największą wartość ma życie doczesne, a wieczność, jest przeszkodą w całkowitym oddaniu się doczesności i dlatego myślenie o wieczności trzeba całkowicie z ludzi wyeliminować. Wszędzie szerzy się propaganda doczesności, a jej potężnym motorem jest system ekonomiczny, który wielkie interesy ma w tym życiu, zaś żadnych nie ma w tamtym. A ofiara takiego myślenia jest jedna, jest nią poraniony człowiek, o którego wcześniej lub później, wieczność i tak się upomina. Dlatego spychanie jej z pola widzenia ludzi nie jest w ich interesie i co gorsza na tym świecie nie ma sił, które by o ten nasz interes dbały. Jedyną taką siłą jest Jezus Chrystus w Kościele.

On to od początku swej nauczycielskiej działalności przekonywał słuchaczy, że człowiek jest stworzony przez Boga i dla Boga, i dlatego największą wartość ma dla niego życie wieczne i tylko ono spełnia ludzkie aspiracje. Cóż bowiem za korzyść odniesie człowiek, choćby cały świat zyskał, a na swej duszy szkodę poniósł? Albo co da człowiek w zamian za swoją duszę? (Mt 16,26). Jezus w rozmowach tłumaczył, że najlepszym wyborem jest postawienie życia wiecznego na pierwszym miejscu, a doczesnego na drugim, jako służebnego wobec tego pierwszego. Kto nienawidzi swego życia na tym świecie, ten je zachowa na życie wieczne (J 12,25), nienawidzi, według semickiego sposobu mówienia, podkreślającego kontrasty, to „mniej kocha” życie doczesne, niż wieczne i mniej mu należy na tym pierwszym niż na tym drugim. Jezus mówi do bogatego młodzieńca: idź, sprzedaj wszystko co masz, a będziesz miał skarb w niebie (Mt 19,21), co dla niektórych może oznaczać wezwanie dosłowne, do życia w ubóstwie, ale dla wszystkich na pewno jest wezwaniem do odkrycia, że sprawy doczesne są nieporównanie mnie warte starania, niż życie wieczne z Bogiem. Bo Bóg jest bez porównania cenniejszy niż kilkadziesiąt lat nawet wygodnego życia. 

Chrystus uświadamia, jakie są autentyczne potrzeby człowieka, a do potrzeb tych należy bycie kimś wartościowym, twórczym, szanowanym, kochanym i trwałe posiadanie tych wartości. Ewangelia zastosowana w życiu pokazuje, że wszystkie je odnajdujemy, kiedy poznajemy Boga i On zagwarantowuje je nam na wieczność. Czy można mieć więcej? Człowiek pragnie tego, ale nie potrafi osiągnąć, ponieważ koncentruje się na doczesności i zaniedbuje myślenie o życiu wiecznym. Wyraziście ujmuje to św. Paweł pisząc: A co człowiek sieje, to i żąć będzie: kto sieje w ciele swoim, jako plon ciała zbierze zagładę; kto sieje w duchu, jako plon ducha zbierze życie wieczne (Ga 6,8). Naszym problemem jest to, że zaniedbujemy sianie w duchu i dlatego gubimy się w życiu doczesnym i tracimy z oczu wieczne. Już nawet nie potrafimy o nim myśleć, nie wiemy czym ono jest. A przecież Chrystus przynosi na ten temat słowa proste i klarowne. 

Co jest nam potrzebne do życia wiecznego? Odpowiedź jest z pozoru prosta: Jak Mojżesz wywyższył węża na pustyni, tak trzeba, by wywyższono Syna Człowieczego, aby każdy, kto w niego wierzy, miał życie wieczne (J 3,15); Kto wierzy w Syna, ma życie wieczne (J 3,36); To jest wolą Ojca Mojego, aby każdy, kto widzi Syna i wierzy w Niego miał życie wieczne (J 6,40). A więc, aby osiągnąć życie wieczne potrzeba jednego: uwierzyć w Chrystusa. Ale w tym myśleniu o Chrystusie jako drodze do życia wiecznego trzeba pójść dalej, by zrozumieć na czym ta droga wiary polega, ponieważ na pewno nie jest to wiara rozumowa, intelektualna, uznanie Jezusa za dawcę życia wiecznego, ponieważ taka wiara nie przemienia nas wewnątrz i nie pociąga. I wtedy sercem żyjemy życiem doczesnym i, co najwyżej, myślimy sobie, że kiedyś, oby jak najpóźniej, Bóg da nam jakieś tam życie wieczne. 

Czym więc jest życie wieczne? Ewangelia mówi to wyraźnie: bo życie [wieczne] się objawiło (1J 1,2), Bóg dał nam życie wieczne, a to życie jest w Jego Synu (1J 5,11). Życie wieczne to Jezus, który stał się człowiekiem, umarł, zmartwychwstał i odtąd żyje życiem wiecznym. Życie wieczne to On osobiście, On personalnie! To trzeba zrozumieć! Nasze życie wieczne to żyjący wiecznie Chrystus zmartwychwstały. On żyje wiecznie dla Siebie, ale nie tylko dla Siebie, bo także dla nas. Dla nas w ten sposób, że gdy uwierzymy w Niego, też zaczynamy żyć wiecznie jak On. Jak do tego dochodzi? Odpowiedź jest zawarta w jednej z najmocniejszych wypowiedzi Jezusa w Ewangelii Janowej: A to jest życie wieczne, aby znali Ciebie, jedynego prawdziwego Boga i tego którego posłałeś, Jezusa Chrystusa (J 17,3). Człowiek otrzymuje od Boga życie wieczne przez to, że POZNAJE Boga, a dzieje się to przez poznanie Jego wcielonego Syna. Czasownik poznawać (gr. ginosco) ma bardzo głębokie znaczenie. Maryja dziwi się podczas zwiastowania, w jaki sposób pocznie dziecko, skoro nie zna męża, czyli nie żyje z mężem. Znać kogoś to żyć z nim. Gdy Jakub i Jan chcą zostać uczniami Rabbiego Jezusa pytają Go, gdzie mieszka, aby zamieszkać z Nim i On zaprasza ich do bliskości ze sobą, mówiąc: chodźcie, a zobaczycie. Powołaniem uczniów i naśladowców Chrystusa jest życie z Nim, poznanie Go i pokochanie. Bo właśnie poznanie Boga i Jego Syna ma aż tak intymny wymiar jak miłość. Kto nie zbliży się do Jezusa za swojego doczesnego życia, nie pozna Jego nauki, nie doświadczy osobiście Jego radości i cierpienia, nie przywiąże się do Niego, nie zakocha w Nim, ten nie wykorzysta możliwości zbawienia, jakie daje mu Bóg. Bóg daje nam swojego Syna, byśmy przylgnęli do Niego w tym życiu i w ten sposób, jak przyklejeni, dali się pociągnąć do życia tamtego. Przylgniecie do Boga przez Jezusa (hebr. dawaq) jest zjednoczeniem z Nim, wszczepieniem w pień Jego winnego krzewu i nie oznacza ono tylko intelektualnej wiary, ale jest życiem w stanie zażyłości. 

To jest właśnie życie wieczne. Nie oznacza ono, że będziemy po śmierci jakoś tam żyli. Nie! Oznacza ono, że już teraz, odkąd przylgniemy do Jezusa, zżyjemy się z Nim, poznamy Go, zafascynujemy się Nim i pokochamy, odtąd mamy już życie wieczne, żyjemy życiem wiecznym z Nim i śmierć jest tylko formalną granicą, nie jakimś zasadniczym przełomem. Tym śmierć jest dla świętych. Głęboką prawdą okazuje się przysłowie: jakie życie, taka śmierć. Życie wieczne nie będzie „jakieś”, ono jest całkiem konkretne, jest przebywaniem i życiem z tym Jezusem, którego już teraz umiłowaliśmy i jeszcze bardziej umiłujemy, i przez Niego zbliżymy się z Ojcem, którego już poznaliśmy i jeszcze poznamy twarzą w twarz. Teraz widzimy niejasno, jak w zwierciadle, a w zwierciadle już się widzi coś, tylko że później zobaczymy to w pełni, dokładnie. Co zobaczymy? Że jesteśmy kochani, że Chrystus jest Najbliższą nam Osobą, że Bóg jest Najwyższym dla nas Dobrem, a największym naszym szczęściem jest służenie innym tym Dobrem. To jest właśnie życie wieczne. I jest w nim dużo pięknej aktywności przygotowanej dla nas, abyśmy ją pełnili.

Oto dlaczego szatan tak zajadle walczy, żebyśmy życie wieczne lekceważyli.

Diakon Jan, 2014





JAK MYŚLEĆ O ŻYCIU WIECZNYM? 


Życie wieczne w naszym myśleniu wcale nie jest oczywiste, jego wartość w naszej świadomości na ogół nie jest wysoka, a w hierarchii życiowych spraw stawiamy je często na dalekiej pozycji. Nawet u ludzi zdawałoby się dojrzałych ten świat stosunkowo łatwo kształtuje przekonanie, że przyszłość, wykraczająca poza śmierć, jest czymś tak dalekim i nieokreślonym, że nie tylko nie potrafimy jej sobie wyobrazić, ale nawet nie wiemy w ogóle, jak o niej myśleć. Jednocześnie rzeczy tego świata są dla nas bliskie, jako owa przysłowiowa koszula dla ciała i je umiemy przeżywać bardzo konkretnie. Jest to skutek nie do końca schrystianizowanej formacji, w której Ewangelia nie została w pełni zrozumiana i przyjęta. Choć pewnie tak bywało zawsze, to jednak historia zna okresy i miejsca na ziemi, gdzie kultura i cywilizacja w swoim głównym nurcie miała wyraźny rys chrześcijańskiego myślenia o priorytecie życia wiecznego nad doczesnym. Takim okresem i miejscem była średniowieczna Europa. Ponieważ antyk był z ducha czymś przeciwnym, odkrywanie go na nowo w XIV wieku sprawiło, że wahadło ascetycznej pobożności zaczęło się wychylać w drugą stronę. Nastał Renesans, który upomniał się o doczesny wymiar człowieka i od tej pory wychylanie się tego wahadła trwa nieprzerwanie. Rewolucja humanizmu sprowadziła na świat atrakcje, które z powodzeniem wypierają myślenie o życiu wiecznym. Reformacja i Oświecenie powstały wyłom pogłębiły. Czasy Postmodernizmu doprowadziły już do wyraźnego zniszczenia w ludziach wizji życia wiecznego jako wartości. Największą wartość ma życie doczesne, a wieczność, jest przeszkodą w całkowitym oddaniu się doczesności i dlatego myślenie o wieczności trzeba całkowicie z ludzi wyeliminować. Wszędzie szerzy się propaganda doczesności, a jej potężnym motorem jest system ekonomiczny, który wielkie interesy ma w tym życiu, zaś żadnych nie ma w tamtym. A ofiara takiego myślenia jest jedna, jest nią poraniony człowiek, o którego wcześniej lub później, wieczność i tak się upomina. Dlatego spychanie jej z pola widzenia ludzi nie jest w ich interesie i co gorsza na tym świecie nie ma sił, które by o ten nasz interes dbały. Jedyną taką siłą jest Jezus Chrystus w Kościele.

On to od początku swej nauczycielskiej działalności przekonywał słuchaczy, że człowiek jest stworzony przez Boga i dla Boga, i dlatego największą wartość ma dla niego życie wieczne i tylko ono spełnia ludzkie aspiracje. Cóż bowiem za korzyść odniesie człowiek, choćby cały świat zyskał, a na swej duszy szkodę poniósł? Albo co da człowiek w zamian za swoją duszę? (Mt 16,26). Jezus w rozmowach tłumaczył, że najlepszym wyborem jest postawienie życia wiecznego na pierwszym miejscu, a doczesnego na drugim, jako służebnego wobec tego pierwszego. Kto nienawidzi swego życia na tym świecie, ten je zachowa na życie wieczne (J 12,25), nienawidzi, według semickiego sposobu mówienia, podkreślającego kontrasty, to „mniej kocha” życie doczesne, niż wieczne i mniej mu należy na tym pierwszym niż na tym drugim. Jezus mówi do bogatego młodzieńca: idź, sprzedaj wszystko co masz, a będziesz miał skarb w niebie (Mt 19,21), co dla niektórych może oznaczać wezwanie dosłowne, do życia w ubóstwie, ale dla wszystkich na pewno jest wezwaniem do odkrycia, że sprawy doczesne są nieporównanie mnie warte starania, niż życie wieczne z Bogiem. Bo Bóg jest bez porównania cenniejszy niż kilkadziesiąt lat nawet wygodnego życia. 

Chrystus uświadamia, jakie są autentyczne potrzeby człowieka, a do potrzeb tych należy bycie kimś wartościowym, twórczym, szanowanym, kochanym i trwałe posiadanie tych wartości. Ewangelia zastosowana w życiu pokazuje, że wszystkie je odnajdujemy, kiedy poznajemy Boga i On zagwarantowuje je nam na wieczność. Czy można mieć więcej? Człowiek pragnie tego, ale nie potrafi osiągnąć, ponieważ koncentruje się na doczesności i zaniedbuje myślenie o życiu wiecznym. Wyraziście ujmuje to św. Paweł pisząc: A co człowiek sieje, to i żąć będzie: kto sieje w ciele swoim, jako plon ciała zbierze zagładę; kto sieje w duchu, jako plon ducha zbierze życie wieczne (Ga 6,8). Naszym problemem jest to, że zaniedbujemy sianie w duchu i dlatego gubimy się w życiu doczesnym i tracimy z oczu wieczne. Już nawet nie potrafimy o nim myśleć, nie wiemy czym ono jest. A przecież Chrystus przynosi na ten temat słowa proste i klarowne. 

Co jest nam potrzebne do życia wiecznego? Odpowiedź jest z pozoru prosta: Jak Mojżesz wywyższył węża na pustyni, tak trzeba, by wywyższono Syna Człowieczego, aby każdy, kto w niego wierzy, miał życie wieczne (J 3,15); Kto wierzy w Syna, ma życie wieczne (J 3,36); To jest wolą Ojca Mojego, aby każdy, kto widzi Syna i wierzy w Niego miał życie wieczne (J 6,40). A więc, aby osiągnąć życie wieczne potrzeba jednego: uwierzyć w Chrystusa. Ale w tym myśleniu o Chrystusie jako drodze do życia wiecznego trzeba pójść dalej, by zrozumieć na czym ta droga wiary polega, ponieważ na pewno nie jest to wiara rozumowa, intelektualna, uznanie Jezusa za dawcę życia wiecznego, ponieważ taka wiara nie przemienia nas wewnątrz i nie pociąga. I wtedy sercem żyjemy życiem doczesnym i, co najwyżej, myślimy sobie, że kiedyś, oby jak najpóźniej, Bóg da nam jakieś tam życie wieczne. 

Czym więc jest życie wieczne? Ewangelia mówi to wyraźnie: bo życie [wieczne] się objawiło (1J 1,2), Bóg dał nam życie wieczne, a to życie jest w Jego Synu (1J 5,11). Życie wieczne to Jezus, który stał się człowiekiem, umarł, zmartwychwstał i odtąd żyje życiem wiecznym. Życie wieczne to On osobiście, On personalnie! To trzeba zrozumieć! Nasze życie wieczne to żyjący wiecznie Chrystus zmartwychwstały. On żyje wiecznie dla Siebie, ale nie tylko dla Siebie, bo także dla nas. Dla nas w ten sposób, że gdy uwierzymy w Niego, też zaczynamy żyć wiecznie jak On. Jak do tego dochodzi? Odpowiedź jest zawarta w jednej z najmocniejszych wypowiedzi Jezusa w Ewangelii Janowej: A to jest życie wieczne, aby znali Ciebie, jedynego prawdziwego Boga i tego którego posłałeś, Jezusa Chrystusa (J 17,3). Człowiek otrzymuje od Boga życie wieczne przez to, że POZNAJE Boga, a dzieje się to przez poznanie Jego wcielonego Syna. Czasownik poznawać (gr. ginosco) ma bardzo głębokie znaczenie. Maryja dziwi się podczas zwiastowania, w jaki sposób pocznie dziecko, skoro nie zna męża, czyli nie żyje z mężem. Znać kogoś to żyć z nim. Gdy Jakub i Jan chcą zostać uczniami Rabbiego Jezusa pytają Go, gdzie mieszka, aby zamieszkać z Nim i On zaprasza ich do bliskości ze sobą, mówiąc: chodźcie, a zobaczycie. Powołaniem uczniów i naśladowców Chrystusa jest życie z Nim, poznanie Go i pokochanie. Bo właśnie poznanie Boga i Jego Syna ma aż tak intymny wymiar jak miłość. Kto nie zbliży się do Jezusa za swojego doczesnego życia, nie pozna Jego nauki, nie doświadczy osobiście Jego radości i cierpienia, nie przywiąże się do Niego, nie zakocha w Nim, ten nie wykorzysta możliwości zbawienia, jakie daje mu Bóg. Bóg daje nam swojego Syna, byśmy przylgnęli do Niego w tym życiu i w ten sposób, jak przyklejeni, dali się pociągnąć do życia tamtego. Przylgniecie do Boga przez Jezusa (hebr. dawaq) jest zjednoczeniem z Nim, wszczepieniem w pień Jego winnego krzewu i nie oznacza ono tylko intelektualnej wiary, ale jest życiem w stanie zażyłości. 

To jest właśnie życie wieczne. Nie oznacza ono, że będziemy po śmierci jakoś tam żyli. Nie! Oznacza ono, że już teraz, odkąd przylgniemy do Jezusa, zżyjemy się z Nim, poznamy Go, zafascynujemy się Nim i pokochamy, odtąd mamy już życie wieczne, żyjemy życiem wiecznym z Nim i śmierć jest tylko formalną granicą, nie jakimś zasadniczym przełomem. Tym śmierć jest dla świętych. Głęboką prawdą okazuje się przysłowie: jakie życie, taka śmierć. Życie wieczne nie będzie „jakieś”, ono jest całkiem konkretne, jest przebywaniem i życiem z tym Jezusem, którego już teraz umiłowaliśmy i jeszcze bardziej umiłujemy, i przez Niego zbliżymy się z Ojcem, którego już poznaliśmy i jeszcze poznamy twarzą w twarz. Teraz widzimy niejasno, jak w zwierciadle, a w zwierciadle już się widzi coś, tylko że później zobaczymy to w pełni, dokładnie. Co zobaczymy? Że jesteśmy kochani, że Chrystus jest Najbliższą nam Osobą, że Bóg jest Najwyższym dla nas Dobrem, a największym naszym szczęściem jest służenie innym tym Dobrem. To jest właśnie życie wieczne. I jest w nim dużo pięknej aktywności przygotowanej dla nas, abyśmy ją pełnili.

Oto dlaczego szatan tak zajadle walczy, żebyśmy życie wieczne lekceważyli.

Diakon Jan, grudzień 2013





NABIERZCIE DUCHA






Będą znaki na słońcu, księżycu i gwiazdach, a na ziemi trwoga narodów bezradnych wobec szumu morza i jego nawałnicy. Ludzie mdleć będą ze strachu, w oczekiwaniu wydarzeń zagrażających ziemi. Albowiem moce niebios zostaną wstrząśnięte. Wtedy ujrzą Syna Człowieczego, nadchodzącego w obłoku z wielką mocą i chwałą. 
 A gdy się to dziać zacznie, nabierzcie ducha i podnieście głowy, ponieważ zbliża się wasze odkupienie. Uważajcie na siebie, aby wasze serca nie były ociężałe wskutek obżarstwa, pijaństwa i trosk doczesnych, żeby ten dzień nie przypadł na was znienacka, jak potrzask. Przyjdzie on bowiem na wszystkich, którzy mieszkają na całej ziemi. Czuwajcie więc i módlcie się w każdym czasie, abyście mogli uniknąć tego wszystkiego, co ma nastąpić, i stanąć przed Synem Człowieczym. (Łk 21,25-28,34-36) 

Zadziwiające są dzisiejsze słowa Chrystusa. Mówi On, że będą się działy rzeczy trudne, nawet straszne, a potem wzywa swoich uczniów - nabierzcie ducha i podnieście głowy w postawie nadziei i optymizmu. Ten paradoks nie jest przypadkowy, nie jest też bez znaczenia. Można powiedzieć wręcz, że stanowi on istotę rzeczy, którą głosi Bóg człowiekowi. Inni będą się przerażać, ale wy - uczniowie właśnie wtedy powinniście się poczuć pewnie i bezpiecznie.

Co oznaczają rzeczy straszne, owe znaki na słońcu, księżycu i gwiazdach oraz trwoga narodów bezradnych? Pierwsi tym językiem nauczali prorocy Starego Testamentu, na przykład Izajasz (rozdz. 10), zapowiadający zagładę państwa Babilońskiego. Izrael zawsze żył jako monoteistyczna wysepka w morzu pogaństwa, Chrystus i jego uczniowie też byli taką wysepką w imperium rzymskim. Dziś sytuacja wierzących w Chrystusa nie jest wiele lepsza. Doznają różnorakiego ucisku.

W obliczu tego ucisku i cierpienia wierzący w Boga kierowali zawsze do Niego pełne niepokoju pytania - czy Bóg się za nimi ujmie? To w odpowiedzi na takie pytania prorocy głosili, że wierzący mogą się nie lękać, bo Bóg ich obroni, a nieprzyjaciół Boga spotka zagłada. Wielu sądziło i sądzi, że są to słowa z cyklu gróźb bez pokrycia i polegają na straszeniu karą Bożą. Jest to pogląd bardzo powierzchowny, bo treść Objawienia na ten temat jest zupełnie inna.

Zgodnie ze Słowem Bożym, świat i człowiek jest stworzony, z natury skonstruowany, jak roślina zasadzona nad wodą (Ps 1). Bez wody więdnie i usycha, a czerpiąc wodę, rozkwita. Tak Bóg stworzył świat, że w więzi z Nim rozwija się i osiąga sukcesy, natomiast bez Niego marnieje. Marnienie to najpierw nabiera wymiaru moralnego - staje się destrukcją postaw i relacji międzyludzkich, na przykład rodziny, potem obejmuje wymiar fizyczny - odbija się na naszym życiu i zdrowiu, a w końcu sięga po wymiar globalny - niszczy świat, zatruwa go, wprowadza totalitarne zniewolenia, chaos, destrukcje i wojny. Nieprawda głoszona i powtarzana zatruwa życie społeczne i wewnętrzne. Można pokazać logiczny związek między nieporządkiem moralnym a chaosem materialnym. Mimo tego wielu nie czuje się do tego przekonanym. Wielka jest bowiem presja, by człowiek dogadzał sobie i opacznie pojmował wolność. A dogadzanie sobie jest łatwe i chętnie przyjmowane. Poza tym leży ono w interesie (często materialnym) części z nas, a ostatecznie sprowadza na wszystkich cierpienie.

Zło samo niszczy świat, jego czynienie już stanowi karę, nie potrzeba specjalnej kary Bożej. Zło jest karą, bo Bóg jest największą nagrodą, a zło polega na braku bliskości z Bogiem. Grzech i grzesznicy swoim postępowaniem sami sprowa­dza­ją na siebie i niestety na innych karę w postaci różnych nieszczęść i nieludzkich warunków w jakich przychodzi ludziom żyć. To wszystko sprowadza przede wszystkim strach, bo zło wprowadza człowieka w stan lęku przed tym, co nieludzkie, a najbardziej przerażający i nieludzki jest zły duch i ci, którzy go naśladują. Kto zetknął się choć raz z egzorcyzmami i opętaniem, wie o czym mówię.

Gdzie jest w tej sytuacji Bóg? Otóż nie jest On po stronie karzącego gniewu, ale jest Zbawicielem i chce ratować przed złem.

Uczniowie Chrystusa, tak jak Izrael Starego Testamentu, w obliczu oceanu wrogiego im pogaństwa i rozpasania obyczajów czuli i czują lęk. Wołali do Boga i Bóg posyłał im proroków głoszących apokaliptyczne obietnice, że choć dopuszcza skutki zła grzeszników, swoich wiernych OCHRONI przez złem jaki tamci im gotują swoim grzechem. Na tym polega zbawcze działanie Boga, że ratuje od zła tego, kto pozwoli się uratować, a na innych, którzy nie pozwolą, niestety spadnie zło, które oni sami czynią. Taki jest porządek stworzenia ustalony na obraz Boży - istota podobna do Boga nie może być szczęśliwa bez Boga i gdy grzeszy i nie korzysta ze zbawienia, w sposób nieunikniony ginie.

Chrystus przyszedł na świat, by podać mu rękę, jak Piotrowi chwiejącemu się na falach obrazujących zło. Całe swoje życie ziemskie przeznaczył na to, by przekonać ludzi, iż Bóg tak umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, by każdy kto w Niego wierzy nie zginął ale miał życie wieczne. Misja Chrystusa to stanie po naszej stronie przeciwko złu, po stronie każdego grzesznika, przeciwko grzesznym postawom i osobie złego ducha. Chrystus pokonał złego i otworzył wszystkim drogę do zbawienia, problem tylko w tym żeby nie odpychać ręki Zbawiciela, ale się jej chwytać. Uczniowie Jezusa to są ci, którzy się Go uchwycili i oni mogą się czuć bezpiecznie. Jezus umarł za wszystkich, wszystkim otworzył dom Ojca i każdego, kto Mu na to pozwoli, skutecznie przeprowadzi do domu Ojca przez zamęt zła.

Problem w tym, żeby uwierzyć w tego Zbawiciela, Jego wyciągniętą rękę i jej nie odtrącić, ale trzymać się jej kurczowo i z wdzięcznością.

Chrystus nie zapowiada, że ten świat zostanie oczyszczony ze zła, raczej przeciwnie, zdaje się mówić, że zło będzie do końca niszczyć świat. Jednak, gdy to się będzie działo, uczniowie powinni czuć się pewnie, ponieważ są dziećmi Ojca i w życiu towarzyszy im Syn - opiekun i przewodnik po drogach pełnych grzechu i cierpienia. Z tego to właśnie powodu uczniowie mogą, widząc zło, poczuć się pewnie i nabrać ducha. Owe zaufanie, umocnienie płynące z posiadania Boga może być w nich silniejsze od strachu, jaki sprowadza zło. Chodzi o całkowite zaufanie. Bo, gdy zło niszczy życie i przeraża, Bóg jest silniejszy od zła i ratuje tych, którzy się mocy Boskiej trzymają. Rzecz w tym, żeby się trzymali.

Chrystus mówi też o tym, co przeszkadza człowiekowi mieć taką wiarę i pewność, że jest dzieckiem Ojca i umiłowanym „młodszym bratem” a nawet oblubienicą Chrystusa. Co przeszkadza człowiekowi wierzyć? 


Otóż zły skłania nas do chowania głowy w piasek, do znieczulania się. Jak ucieczką przed problemami są alkohol i narkotyki, tak samo jest nim dostatnie, powierzchowne życie w kulcie wszechobecnej rozrywki. A jednak wśród owych znieczulaczy Chrystus wymienia nie tylko obżarstwo i pijaństwo, ale i troski doczesne. Są one postawą wynikająca z przekonania, że wszystko jest w moich rękach, nikt o mnie nie dba i sam muszę zapewnić sobie wszystko. A jeśli nawet nie jest tak dosłownie, to jednak zło wciąga nas przynajmniej w kierat pracy od świtu do nocy bez szansy na czas dla rodziny, przyjaciół, na osobistą refleksję. Pochłonięcie troskami doczesnymi jest także znieczulaczem, który odwraca naszą myśl od celu do jakiego w sposób nieunikniony zdążamy - do Boga, który jest wspaniały, ale spotkanie z Nim wymaga od nas zaufania.

Chrystus zatem wzywa, by nie oddawać się owym znieczulaczom, ale wypełnić swoje życie postawą przeciwną - pełną świadomością celu, do jakiego idziemy i dojdziemy jutro. Ta postawa to postawa czuwania i modlitwy.

Czuwanie polega na tym, żeby mieć stale, już w tym życiu, świadomość, że jestem w obecności Bożej i każdy mój postępek ma ważkie konsekwencje. Świadomość obecności przy mnie, albo nade mną, Boga apeluje do mojego sumienia o unikanie zła. Zapominanie o Bogu - sprzyja czynieniu rzeczy złych. Modlitwa natomiast ma być jak najczęst­szym, najlepiej stałym zwracaniem się do Boga i słuchaniem, co mówi. Czuwanie i modlitwa podtrzymują naszą wiarę, a wiara daje sercu siłę zaufania, by w obliczu zła nie ulegać panice, ale podnosić głowę w pewności, że Bóg ocala. Wiara sprawia ten właśnie cud - cud pewności, że jestem odkupiony i prowadzony do upragnionego Boskiego świata, gdzie jest zwycięstwo nad złem.
Diakon Jan, grudzień 2012







CZAS JEST KRÓTKI

Jezus przyszedł do Galilei i głosił Ewangelię Bożą. Mówił: Czas się wypełnił i bliskie jest królestwo Boże. nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię. (Mk 1, 14-15)

Mówię, bracia, czas jest krótki. Trzeba więc, aby ci, którzy mają żony, tak żyli, jakby byli nieżonaci, a ci, którzy płaczą, tak jakby nie płakali, ci zaś, co się radują, tak jakby się nie radowali; ci, którzy nabywają, jak gdyby nie posiadali; ci, którzy używają tego świata, tak jakby z niego nie korzystali. Przemija bowiem postać tego świata. (1 Kor 7,29-31) 

Jezus mówi: Czas się wypełnił, napełnił się jak klepsydra, doszedł do kulminacyjnego momentu, kiedy wypełniają się dzieła Ojca. A dzieła Ojca w tym kulminacyjnym momencie polegają na tym, że Ojciec wyciąga rękę do człowieka, by go wydobyć z zapaści i stworzyć mu nowe życiowe perspektywy. Teraz właśnie jest moment, kiedy ojcowska ręka jest wyciągnięta, ojcowskie źródło żywe i bijące, i jest możliwość uzyskania miłości Ojca – jedynej, która zapewnia człowiekowi trwałą równowagę. Każdy inny, ziemski punkt oparcia jest nietrwały – przemi­jający, a Ojciec gwarantuje Pokój.

Jest więc szansa i jest właściwy moment. Chodzi o to, żeby tego momentu nie przegapić. A przegapić łatwo, bo człowiek odkłada decyzję o sięgnięciu po rękę Boga, z dziś na jutro, a z jutra na pojutrze. I tak czas ucieka, życie płynie, a przecież procesy duchowe dokonują się powoli. To, co dziś jesteśmy w stanie zrobić, jutro będzie dla nas zbyt trudne. Bóg zatem przynagla – nie zwlekaj, a św. Paweł – czas jest krótki. I jest on rzeczywiście krótki, bo wszystko pędzi i mija. Jezus zatem mówi, by teraz, w tym momencie, kiedy słyszysz, wyciągnij z tego wnioski, że bliskie jest Królestwo Boże. Jutro może być już za późno.

Czym jest Królestwo Boże? Jest to panowanie Boga Stwórcy nad całym stworzeniem, jest to cały zamysł Boga Ojca z którego wszystko wyszło i do którego wszystko zmierza. Królestwo Boże to dom Ojca, do którego jesteśmy powołani jako Jego dzieci. Ale Ojciec i Jego Królestwo stało się stworzeniu i w szczególności ludziom odległe z powodu grzechu. Dlatego Bogu zależy, żeby przywrócić stworzeniu Ojca, a Ojcu stworzenie. Co robi Ojciec w tym celu? Wyciąga rękę do ludzi posyłając im swojego Syna, aby zamieszkał pośród nich. Od tego momentu w istotny sposób przybliżył się ludziom Ojciec i Jego Królestwo. Jest to jedyna i niepowtarzalna szansa.

Ta szansa pojawia się nie tylko raz w historii, ona pojawia się wielokrotnie w życiu każdego człowieka w chwili, gdy sprawowana jest Eucharystia, czytane jest Słowo Boże, gdy kogoś spotykam, coś słyszę, czegoś się dowiaduję, łaska Boża pada na grunt mojego serca. I rzecz w tym, by w takiej chwili, szansy nie zmarnować, bo taka sama szansa drugi raz się nie powtórzy. A czas jest krótki. 

Do czego zatem wzywa Jezus, by czynić i nie zwlekać? Wierzyć w Ewangelię i się nawracać.

Jezus przynosi dobrą nowinę. Jest nią najważniejsza wieść o Bogu i o nas, po­chodząca wprost od Bożego Syna: że jesteśmy kochani jako dzieci Boże, bo mamy w Bogu swojego najprawdziwszego Ojca - dobrego i bliskiego, a do tego od dziś, od nadejścia pełni czasów mamy za sprawą Syna otwarty przystęp do Ojca. Poznanie prawdy o Ojcu Jezusa i Ojcu naszym, przełomowe dla naszego życia, to wiara w Ewangelię, czyli w życie wieczne z Ojcem, które zawdzięczamy pośrednictwu Syna.

Ale żeby doszło do tej wiary, a potem, by wiara ta mogła rozwijać się i owocować, potrzebna jest pewna zmiana w człowieku. Zmiany tej dokonuje Bóg, ale przy ścisłej współpracy ze strony człowieka. Nosi ona miano nawrócenia. Nawrócić się to przestawić całe swoje życie, a w tym swoją mentalność – z myślenia, w którym wszystko kręci się wokół człowieka, na myślenie, w którym centralne miejsce zajmuje Bóg. Święty Paweł ponagla, że to nawrócenie trzeba sobie wziąć do serca, ponieważ czas jest krótki.

A zatem, co robić, skoro czas jest krótki, co zmienić? Św. Paweł jako fundament nawrócenia stawia nam trzy wyzwania. Po pierwsze zobaczyć nietrwały, niepełny i przemijający charakter wszelkiego dobra, jakie mamy w tym życiu. Wszystko, czym tu żyjemy, nasze szczęście rodzinne, majątki i przyjemności nie zagoszczą w sposób trwały w naszym życiu, ale są tymczasowe. Czeka nas inne życie, nie w małżeństwie, bez posiadania. To życie przemija, tamto nie.

Po drugie wszystkie płacze, porażki, smutki, niepowodzenia, cierpienia, doświadczenia zła, a wresz­cie śmierci nie mają charakteru nieodwołalnego. To, co nas boli, również nie jest trwałe i przemija, zatem nie ma powodu do przerażenia, rozpaczy, można je przyjąć spokojnie, jeśli się naprawdę widzi dzieło Jezusa i dar Ojca.

I po trzecie w naszym życiu nie ma gwarancji trwałości i pewności jakichkolwiek sukcesów, radości, przyjemności, zwycięstw. Nie są one niczym ostatecznym i nie warto się do nich przywiązywać.

Zatem podstawą do nawrócenia, wyrobienia w sobie gotowości do przyjęcia Ojca i zarezerwowania dla Niego miejsca w centrum naszego życia, jest zdystansowanie się do tego wszystkiego, co niesie świat. Nie chodzi, mówi św. Paweł, by nie używać świata i jego wartości, ale by używać je tak, jakby się nie używało, czyli w sposób nie pozostawiający w nas trwałych śladów, bez przywiązywania się do rzeczy przemijających, a doszukując się zawsze we wszystkim tego, co trwałe. Taki dystans oznacza wolność od wszystkiego, co małe i wolność do wszystkiego, co większe.

Drogą do tej wolności i dystansu jest zawsze ciążenie ku środkowi. Nie ma powodu do skrajności, zarówno nie na miejscu jest płacz i rozpacz, jak i nieuzasadniona jest euforia. To, co najcenniejsze w tym życiu, pochodzi nie z tego życia, więc nie ma powodu szarpać się i rozpychać po tym życiu. Raczej uzasadniona jest równowaga pomiędzy tymi dwoma biegunami. Wyważone emocje, to one otwierają nas na Pokój pochodzący od Boga i w tym Pokoju powstaje klimat dla nawrócenia. To Bóg nas nawraca, ale my, by pozwolić Mu w nas działać, potrzebujemy stanu równowagi. Jak waga rozkołysana, która dąży do równowagi. 

Diakon Jan, 2006