sobota, 20 marca 2021

Spotkania ze Zmartwychwstałym

 


Pierwsze spotkania z Panem Jezusem zmartwychwstałym przedstawia św. Jan w 20 rozdziale swojej Ewangelii (w. 11-18). Ich treścią jest w istocie nasze nowe życie jakie dzięki Jezusowi mamy w Bogu. Podstawowym znamieniem nowego życia w sercach uczniów jest zobaczenie Jezusa żyjącego nowym życiem z Ojcem. To Ojciec pozwala nam spotkać się z Jezusem, dostrzec Go, widzieć, że żyje, jak żyje i co robi, zobaczyć, że Zmartwychwstały to naprawdę Jezus, ten sam, ale zarazem już nowy, chwalebny, wolny od ciężaru ludzkiego grzechu, który nosił na sobie za ziemskiego życia. Takim, zwycięskim nas grzechem zobaczyli Go apostołowie i nie tylko oni – także wielu innych uczniów. Jednak najbardziej poruszające było pierwsze spotkanie, jakiego Jezus udzielił tej spośród usługujących im kobiet, która najbardziej przylgnęła do Niego czystym, uwolnionym od złego ducha, sercem – Marii Magdalenie. Ona to wraz z innymi kobietami przyszła namaścić ciało Jezusa, nie zdając sobie sprawy, że nie będzie to możliwe. Gdy kobiety zastały otwarty i pusty grób, prawie wszystkie uciekły i powiadomiły apostołów. Tylko Maria Magdalena została przy grobie. Nie mogła sobie dać rady z myślą, że zabrano Pana z grobu. Wtedy spotkała przy grobie Jezusa, ale zanim do tego doszło najpierw przekonała się jak bardzo nie jest gotowa rozpoznać Go. Odczuła to samo, co  później przeżyli apostołowie podczas spotkania z Jezusem w Wieczerniku – to że uczeń musi być specjalnie przygotowany do rozpoznawania zmartwychwstałego Mistrza. Ten sam problem mamy i dzisiaj w Kościele, ludzie odchodzą od wiary ponieważ nie rozpoznają żyjącego obecnie z nami Jezusa, a nie rozpoznają gdyż nie przygotowują się do tego.

Kiedy Pan Jezus daje człowiekowi dar poznania Siebie, z początku człowiek może tak być, że nie jest w stanie Go rozpoznać i przyjąć. Dlaczego? Z powodu stanu swojego serca. Zbyt mało o tym wiemy i nauczamy. Serce niewierzące w ogóle nie widzi niczego poza doczesnością. Widzi rzeczy tego świata i z góry odrzuca wszelkie inne - nawet nie próbuje ich zrozumieć. Serce, które zaczyna i próbuje wierzyć, napotyka na dwie podstawowe trudności, które były też udziałem apostołów i Marii Magdaleny. Jan opisał to jej spotkanie z Mistrzem, ponieważ wielu z nas ma te same trudności rozpoznania Mistrza co ona i dzięki relacji Jana może oczyścić i pogłębić swoje spojrzenie na Jezusa zmartwychwstałego. Bo Jezusa zmartwychwstałego można zobaczyć. Jednak trzeba spełnić pewne podstawowe warunki. Trzeba najpierw odwrócić się od dwóch podstawowych pokus złego ducha dotyczących życia po śmierci. Dopiero wtedy można Go dostrzec w swoim sercu. Te dwie pokusy niewiary ciążą na ludziach jak dwa przekleństwa, przez które zły zaciemnia oczy i przytłacza serce.   

Pierwsze, to przytłoczenie nas samym faktem grobu, jako znaku powszechności śmierci. Groby są wszędzie, a każdy ma w środku trupie kości, czyli pozostałości człowieka, który był ale umarł i już go nie ma. Nie ma! Tak nam się wydaje i to jest dla nas bardzo przygnębiające. Kto umarł nie żyje, nie widzimy go, gdzie więc jest to życie wieczne? Aby uwierzyć w życie wieczne trzeba odwrócić się od grobu, nie dać się mu przytłoczyć. Bo dzięki Jezusowi zmartwychwstałemu właśnie śmierć, jaką grób  oznacza, stała się czymś tymczasowym, aktualnym tylko do czasu, a u kresu czasów jej moc przestaje działać. Z naszymi grobami jest jak z grobem Jezusa, który  jeszcze stoi, a jednak Jezus już żyje gdzie indziej - życiem wiecznym z Ojcem. I takie życie z Ojcem Ojciec ma też dla nas. Zatem trzeba odwrócić się od przygnębienia grobami, ponieważ  groby przemijają, a przychodzi nowe ludzkie życie w wieczności.

Drugie przytłaczające przeżycie to zwątpienie, że Jezus naprawdę zmartwychwstał. Nęka nas pokusa, która dzisiaj jest powszechna - że zniknięcie Jego ciała można wytłumaczyć inaczej – wykradnięciem, oszustwem, legendą. Im dłużej funkcjonuje świat, tym łatwiej nie dawać wiary przekazom z przeszłości. Zły duch mocno pracował od początku, by podkopać w nas wiarę w zmartwychwstanie. Zbudował w sercach wielu całą teologię opartą na przekonaniu o tylko mitycznym charakterze wiary w Jego powrót do życia. Dzisiaj mamy na świecie owoce tych wysiłków – wszędzie ludzie przekazują sobie i coraz młodszym pokoleniom niewiarę w zmartwychwstałego Mistrza i realność życia wiecznego.  Aby zobaczyć Mistrza realnego, tak jak Maria Magdalena i apostołowie, też potrzebujemy odwrócić się od tego drugiego zwątpienia – od ogrodnika, który, jak się zdawało Marii Magdalenie, zabrał i ukrył Jego ciało.

Zatem dopiero kiedy odwrócimy się dwa razy, mamy szansę spotkać Jezusa w sercu i usłyszeć jego czuły głos wołający nas po imieniu i w tym głosie usłyszeć ciepło Jego miłości do nas. Wtedy nie tylko odczytamy to, co zapisano w Ewangelii św. Jana: tak Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał…, ale przede wszystkim spotkamy Bożego Syna osobiście i poczujemy w sercu jego miłość tak gorącą, że nikt już nie będzie mógł nam wmówić, że Go nie ma. A u kresu czasów Jezus i tak stanie po prostu przed każdym i każdy Go zobaczy.

Później, kiedy Jezus przyszedł do apostołów, do Wieczernika, oni także wtedy, w pierwszej chwili nie poznali Go. Aby Go rozpoznać potrzebowali też dwóch doświadczeń podobnych do przeżycia Marii Magdaleny. Jest to ich indywidualna droga poznania Jezusa. Po pierwsze, trzeba było, aby usłyszeli od Jezusa słowa Pokoju – Pokój wam i aby wpuścili jego Pokój do swoich serc. Zmartwychwstały Jezus zawsze daje uczniom Pokój, a ten Pokój jest w sercach rozpoznawalny jako Boży, ponieważ jest stanem ducha zupełnie nie z tego świata. Tylko Jezus mówi o nim: Pokój zostawiam wam, pokój mój daję wam, nie tak jak świat daje ja wam daję (J 14,27). Świat daje namiastki Pokoju, chwilowe uspokojenie, obietnice, pozorne dobro. Jeżeli ktoś pragnie takiego Pokoju o jakim mówi Jezus i nie szuka namiastek Pokoju, wtedy może zobaczyć Jezusa. Bo On jest Pokojem.

A drugi dar jaki trzeba przyjąć od Jezusa, by Go ujrzeć, to powrót do Jego Męki. On był przybity do Krzyża i umarł, i to jest pewne ponad wszelką wątpliwość. Specjalnie po to na krzyż patrzył Jan i dla nas to zapisał w Ewangelii, byśmy mieli jego świadectwo, że włócznią przebito Mu serce, a z niego wypłynęła krew i woda (rozwarstwiona krew świeżo umarłego).  Jan utwierdza nas w fakcie Jego śmierci, bo jeśli umarł a teraz widzimy Go to musiał zmartwychwstać. Bo jeśli nie zmartwychwstał, to czcimy tylko legendy o Jego życiu. Dlatego miażdżącym dowodem zmartwychwstania jest tylko nasze doświadczenie spotkania z nim. Jeżeli tak jak apostołowie odkryjemy w Jezusie Pokój Boży i będziemy świadomi Jego śmiertelnych ran z Krzyża, a potem doświadczymy Go w sercu, wtedy jak apostołowie będziemy wiedzieli, że On żyje i my z Nim żyjemy. A jeśli jeszcze, jak Tomasz dotkniemy jego ciała w Eucharystii, wtedy spotkamy Go także tak, jak św. Łukasz napisał o uczniach idących do Emaus. Jeśli jednak zaniedbamy spotykanie z Nim, wtedy przyznajemy rację złemu duchowi, że Jezus daremnie przelał Krew.

Diakon Jan

2 NIedziela Wielkiego Postu - rekolekcja bielańskie

Konferencja II z 28.02.2021 

https://www.facebook.com/pg/Lasbielanski/posts/

BÓG MIŁOSIERNY - A CO MY NA TO?

Jest w nas skrzętnie skrywana słabość i niepewność. Mamy lęki, boimy się świata i tylu spraw  na świecie. Nawet jeżeli słabo wierzymy w Boga, i mamy liczne uprzedzenia do Kościoła, to mimo wszystko jest w głębi naszych serc jakieś niejasne przekonanie, że Ktoś powinien być, że świat od Kogoś zapewne pochodzi. Takie przekonanie tkwi na ogół na dnie naszych serc, zwłaszcza w sytuacjach kryzysowych, nawet jeśli w ogóle z tego przekonania nie korzystamy. Nawet jeśli uważamy Boga za kogoś niepotrzebnego.

Inna jest sytuacja, jeśli uważamy, że Boga nie zupełnie ma. Wtedy trzeba całkowicie odrzucić refleksję nad Nim, bo jeśli tylko ją dopuścimy niepokój o to, że może On jednak jest, czai się by dopaść nas w każdej chwili. Dlatego na ogół filozoficzna wiara ateistyczna w czystej postaci bardzo trudno się broni przez złem w świecie. Bóg bowiem czasem bywa nam potrzebny niezależnie od naszych przekonań. Taką sytuację przed laty przedstawił nam Krzysztof Kieślowski w filmie Dekalog I. Bohater filmu był niewierzący do czasu, kiedy jego mały, ukochany synek nie utopił się jeżdżąc na łyżwach. Wtedy zdesperowany ojciec tak długo szukał ratunku, dopóki nie poszedł do kościoła z wielkim kamieniem i nie rzucił go w ołtarz.

My możemy w Boga nie wierzyć, ale On powinien nas chronić. Bo jeśli coś się nie wiedzie, to musi być jego wina. W głębi serca czujemy, że powinniśmy być bezpieczni i Ktoś powinien nas bronić. Potrzebujemy Ojca. Dobrze, że tak myślimy, ale czy nie jest to myślenie trzyletniego dziecka? Ale ono ma rodziców i nie ma żadnych wrogów. Jeżeli jednak dorośli myślą o Bogu tak samo, to dlatego, że nie wiedzą w jak bardzo innej są sytuacji. Dorośli mają wrogów i to bardzo potężnych – złego ducha, który poprzysiągł im potępienie. I jeżeli nam się coś nie wiedzie, to nie jest to wina Boga, ale nasza, bo nie dopuszczamy do siebie Boga, by nas bronił. Skoro żyjemy w przekonaniu, że Bóg jest nam niepotrzebny i nie szukamy Go, nie pozwalamy Mu nas bronić. Wystarczy zapytać tych, którzy żyją blisko Boga, jak bardzo inne mają doświadczenie. Dopiero jeżeli odkryjemy, że Boga potrzebujemy i wyciągniemy rękę po jego pomoc, możemy być pewni, że nam pomoże i powtórzyć za św. Pawłem - Jeżeli Bóg z nami, któż przeciwko nam? (Rz 8,31) Gdy człowiek ma Boga ze sobą, okazuje się że owi potężni wrogowie nasi – sprawcy całego napędzania ludzi do zła – są bezradni. Wiara i bliskość Boga stawia wokół nas ochronę jak mur.

Bóg bardzo chce zajmować się nami i nas ratować przed złym duchem. To głębokie pragnienie naszego dobra jest największym wyrazem Jego miłosierdzia wobec nas. On nie chce, aby nasze własne grzechy nas zjadały. On da z siebie wszystko, by tak się nie stało. Ojciec posłał do nas Syna, na pokancerowany grzechem świat i zgodził się, że Syn będzie cierpiał – Bóg wydał Go na pastwę naszych grzechów, abyśmy zostali ocaleni, oczyszczeni ze zła. On, który nawet własnego Syna nie oszczędził, ale Go za nas wszystkich wydał, jakże miałby także wraz z Nim wszystkiego nam nie darować? (Rz 8,32) Chrystus cierpi z powodu czynionego przez nas zła, a dzięki temu całe to zło zostaje nam darowane. Chrystus dlatego cierpi, że całe nasze zło bierze na siebie, zły duch atakuje Go mając nadzieję, że gdy On, nasz Zbawiciel, zginie to i my także będziemy potępieni. Jednak Bóg całe zło nam darowuje, bo Jezus nie ginie a przeciwnie zmartwychwstaje i daje nam przebaczenie i życie wieczne.

Po tym wszystkim zostajemy całkowicie oczyszczenie z grzechu, gdy przyjmujemy Chrystusa jako Zbawiciela przez wiarę i wyrażający ją chrzest. Od tej chwili jesteśmy pod całkowitą ochroną Boga, jak pisze św. Paweł: Któż może wystąpić z oskarżeniem przeciw tym, których Bóg wybrał? Czyż Bóg, który usprawiedliwia? (Rz 8,33) W Bogu nie ma ani cienia oskarżycielstwa wobec nas, On nie szuka naszych grzechów, by je nam wytknąć, ale zaprasza nas do siebie, by je nam przebaczyć. Jeśli myślimy inaczej, mamy zupełnie mylny pogląd na temat Boga. Jeśli czujemy się winni, wewnętrznie oskarżani, to nie Bóg nas oskarża. Okazuje się, że paradoksalnie stale i z zapamiętaniem oskarża nas zły duch. Tak samo oskarżał przed Bogiem Hioba. Bóg nie chce nikogo potępić, chce, aby piekło było puste, a czy jest, to zależy tylko od nas. Któż może wydać wyrok potępienia? Czy Chrystus Jezus, który poniósł [za nas] śmierć, co więcej – zmartwychwstał, siedzi po prawicy Boga i przyczynia się za nami? (Rz 8,34) Tym, który chce nas potępić jest wyłącznie zły duch, a Jezus robi ze swej strony wszystko, by ataki złego nie odniosły skutku. On je wszystkie sprowadza na siebie i bierze w siebie cały ciężar ataków złego ducha na nas.

A że mamy tak potężną ochronę ze strony Jezusa i że tak wielka, pełna miłosierdzia miłość Boga nas otoczyła, dlatego możemy z zachwytem wyrazić za św. Pawłem swoją pewność, że wierząc i ufając Mu jesteśmy bezpieczni: Któż nas może odłączyć od miłości Chrystusowej? Utrapienie, ucisk czy prześladowanie, głód czy nagość, niebezpieczeństwo czy miecz? (Rz 8,35) Miłosierdzie Boga zasadza się w istocie na tym, że Jezus przyjmuje zamiast nas całe cierpienie od złego ducha. Dzięki Jezusowi żyjemy, a nie widzimy jak piękną, miłosierną miłością jesteśmy otoczeni i jak z jej powodu możemy być szczęśliwi, gdyż daje nam ona wielkie bezpieczeństwo od Jezusa. Jeśli ktoś to odkryje, jego serce może zadrżeć z powodu myśli, na co zasługuje Jezus, który nam okazał tak wielkie miłosierdzie.

Wielkim przykładem odwzajemnienia miłosierdzia Jezusa jest oprócz jednego z dziesięciu trędowatych także Maria Magdalena. Była to kobieta, która z początku czyniła w swoim życiu bardzo wiele zła. Pisze o niej św. Łukasz, że Jezus ją wyzwolił od siedmiu złych duchów (Łk 8,2) Siedem to w Biblii liczba oznaczająca pełnię, jak stworzenie całego świata w siedem dni. Tak samo Maria Magdalena była pełna zła. Ale Pan Jezus ją całkowicie uwolnił i to uwolnienie było dla tej nieszczęśliwej kobiety tak wielkim szokiem, że zrodziła się w niej wielka, przeogromna czysta miłość do Jezusa. Święty Jan Apostoł tak był zafascynowany jej czystą miłością, że poświęcił jej uwagę w najważniejszym momencie życia Jezusa. Maria Magdalena należała do wąskiego grona najbardziej kochających Jezusa osób, które miały odwagę przebić się przez kordony rzymskie i stanąć pod Krzyżem a potem iść w nocy do strzeżonego przez rzymian grobu. To właśnie jej Jezus ukazał się jako pierwszej i powiedział z miłością – Mario, a ona odparła - Rabbuni. Odpowiedzią Marii Magdaleny na wielkie miłosierdzie Jezusa była wielka  miłość do Niego, miłość, która przetrwała wszystkie przeszkody i połączyła ją z Mistrzem w wieczności.

O niej to napisał Jan, że odwróciła się do Jezusa zmartwychwstałego dwa razy – raz od grobu i wielkiego ludzkiego zwątpienia, że śmierć kończy wszystko. A drugi raz od pokusy, że Jezusa ciało wykradziono i nie było żadnego zmartwychwstania. Dopiero, gdy się przyjmie Boże miłosierdzie i odrzuci pokusy zwątpienia można Jezusa pokochać czystą i piękną miłością jak Maria Magdalena. Amen

Diakon Jan