Cykl: Dary Boże


Cykl : Dary Boże pochodzi z lat 1999 - 2001




O POZNAWANIU BOGA


Wiara ma swoje głębokie warstwy życia duchowego, dotyka najbardziej tajemniczych i intymnych sfer przeżywania. Tych właśnie sfer dotyczy pytanie - dlaczego wierzę, jak przebiega owa tajemnicza więź z Bogiem. Żaden wywód rozumowy, filozoficzny czy teologiczny, choć i te sposoby mówienia o Bogu są bardzo potrzebne, nie jest wystarczający, by wyrazić doświadczenie mojego serca. Życie wiarą jest życiem przeobfitym. Jest pełne wartości, które nadają mu smak, pełne sensu, który staje się solidnym kręgosłupem. Chodzeniem w świetle, które nadaje wprowadza upragniony porządek.

Gdy dziś chcę powiedzieć, co tak naprawdę tłumaczy moje całkowite i bezkompromisowe opowiedzenie się po stronie wiary, znajduję powód tylko jeden. W wierze otrzymałem wszystko, co może być najpiękniejsze - spotkałem Chrystusa, poznałem Ojca i znalazłem się w morzu miłości. Natomiast na gruncie oderwanym od wiary widzę tylko świat, piękny ale zimny i jakże niewystarczający. 
Wierzę, bo odkryłem, że Bóg jest moim Bogiem. Jest Kimś takim, że poznawszy Go, nie potrzebuję już niczego innego. Bo nic nie może się z Nim równać, wszystko okazuje się szare i zupełnie małe. A serce poruszone Bogiem do dna nie znajduje pojęć ani słów, ani sposobów przeżywania, aby wyrazić swój zachwyt. Drży jak struna poruszana niewidzialnymi palcami Wirtuoza. Taki jest Bóg! I choćbym powiedział - Taaki - albo nawet – Taaaaaaaaaaki – słowa są jak trawa. Chodzi bowiem o serce, by przebudziło się ze snu i przez wiarę weszło na drogi poznania. 

Wiara. Wiara oparta jest na Objawieniu się Boga. Niepojęty odsłonił się przez Objawienie, które rozpoczęło się dziełem stworzenia, nabrało pełni w przyjściu do świata Jezusa Chrystusa, a swoje uwieńczenie znalazło w Kościele. Potrzeba, by w ramach tego Objawienia, Pan stał się znany także i nam osobiście – jako bliski, kochany nade wszystko i niezastąpiony. 

Aby dał się nam poznać, bądźmy hojni, jak św. Augustyn. Pozwólmy Panu dotrzeć do siebie i poprowadzić się drogami poznania. 

Tymczasem już sam termin „poznanie” napotyka na nasz sprzeciw. Mówimy - Bóg jest transcendentny i niepoznawalny. Jeżeli możliwe jest poznanie Go, to co najwyżej w życiu przyszłym. Wówczas w moim sercu rodzi się sprzeciw. Owszem, po śmierci poznamy Go twarzą w twarz, ale już teraz spotykamy Go naprawdę. 

Nasze trudności z poznawaniem Boga już dziś wynikają z głębokiego niezrozumienia i braku zaangażowania. W życiu religijnym jesteśmy przyzwyczajeni do czegoś zupełnie innego. Ten świat i to życie są bliskie i wyraźne, o nich wiemy i stanowią pierwszy plan naszego życia. Boga zaś umieszczamy w tle, na drugim planie i traktujemy tylko jak przedmiot wiary, daleki i niewyraźny. I żyjemy spokojnie bez znajomości Boga w sercu.

Poznawanie Boga nadaje życiu sens i pokój.  Tymczasem na pierwszym planie jest Bóg. To On nadaje sens mojemu życiu, sprawia, że mimo ciężaru jest ono pełne radości i pokoju. Owszem, świat jest ważny, ludzie bliscy, a nasze działanie daje satysfakcję. Jednak radość i pokój zapewniające wewnętrzną równowagę przynosi jedynie więź z Bogiem. Jeśli jest ona prawdziwa i głęboka, angażuje nasze serca, wówczas życie nabiera zupełnie nowej jakości. Staje się życiem w narastającym poznaniu Ukochanego – rozpoczętym już teraz i otwartym ku wieczności. 

A to jest życie wieczne, aby znali Ciebie, Jedynego i Prawdziwego Boga oraz Tego, którego posłałeś, Jezusa Chrystusa. Ja Ciebie otoczyłem chwałą na ziemi przez to, że wypełniłem dzieło, które Mi dałeś do wykonania. (J 17, 3-4) 

Życie wypełnione jest ciągłym poszukiwaniem, dążeniem. Stale jesteśmy niezadowoleni i nienasyceni. Świat wręcz goni za pracą, postępem i pieniędzmi. Każe ludziom osiągać coraz więcej i to w coraz krótszym czasie. Czyni to powodowany pobudkami ekonomicznymi, rozpędzonym mechanizmem konkurencji. Całkowicie lekceważony jest fakt, że za utrzymanie pozycji w tym wyścigu człowiek płaci niezwykle wysoką cenę, cenę utraty pokoju wewnętrznego i szkody poniesionej na duszy. Przestaje stawiać sobie pytania płynące z głębi serca. 

Po co tak pędzić? Jaka jest wartość życia, w którym cała energia idzie na produkowanie dóbr - coraz wyższej jakości i w coraz większej ilości? Jaki takie życie ma dla nas sens? Czy można być w tych warunkach szczęśliwym? Wielu, których korzyści zależą od naszej pracy, nie jest zainteresowanych, byśmy sobie stawiali takie pytania. Jednak my sami chętnie, damy się zaprząc do takiego kieratu, jeśli nie będzie nic innego, co zawładnęłoby naszym sercem. 

Można wykonywać wiele dzieł, ale poczucie równowagi daje tylko to, czego wartość tkwi w ludziach, w przezwyciężaniu ich konkretnych bólów i problemów. Jednak, ludzie robią często z owoców naszych starań taki użytek, jakiego byśmy sobie nie życzyli. Gdy to odkryłem, zrozumiałem, że bardziej sensowne od ciągłego wyposażania ludzi w coraz nowsze narzędzia, jest pomaganie im by żyli w sposób coraz bardziej godny i wartościowy. A osiągnięcie tego celu okazuje się w znikomym stopniu zależeć od ilości posiadanych dóbr, a więc od tego, co świat ustawił na pierwszym miejscu. Osiągnięcie tego celu zależne jest przede wszystkim od ludzkiego serca i nie da się zrealizować bez przybliżenia człowiekowi Boga.

Życie staje się pełniejsze, radośniejsze, bardziej ubogacone pokojem w miarę jak wiara daje mi narastającą więź z Nim. Wówczas łaska prowadzi do poznania Ojca, który jest Źródłem. Poznawanie to pozwala należeć do Jego Domu i cieszyć najwyższym Pięknem Miłości.

Co zatem znaczy poznawać Boga? Najpierw znaczy to uczyć się, jaki jest Bóg: z nauki Kościoła, we wspólnocie, przez stałe karmienie się Słowem i Eucharystią, a nade wszystko przez modlitwę - osobistą, przedłużoną i nieustającą, głęboko przenikającą serce. 

Po wtóre poznawać Boga to znaczy coraz bardziej żyć w Jego obecności, przez łączenie z Nim każdego wydarzenia i każdej czynności swego życia. 

Po trzecie poznawać Boga to nabierać duchowej więzi z Nim. Wtedy Bóg pozwala dzielić w sercu tę Miłość, którą jest On sam i żyć mocą tej Miłości. Taka więź jest właśnie celem i istotą wiary. Prowadzi do uszczęśliwiającego poznania Ojca.

Poznawanie w języku Biblii ma sens przebywania blisko, intymnej łączności a nawet styczności właściwej mężowi i żonie w małżeństwie. Jakże się to stanie skoro męża nie znam?(Łk 1,34) O aż tak niedościgły horyzont poznawania Boga będzie tu chodziło. Dlatego człowiek nie poznaje Boga sam z siebie. To Bóg daje się mu poznawać w tym stopniu, w jakim się przed nami odsłania. Objawicielem Boga jest Jezus Chrystus, który otacza Boga chwałą na ziemi, to znaczy jest prawdziwym świadkiem ukazującym Ojca, sprawiającym, że ludzie zaczynają widzieć na ziemi blask Jego chwały i poznają w swoich sercach, jaki On jest.

Jezus jest takim świadkiem po pierwsze jako Jednorodzony Syn Boży znający Ojca odwiecznie. Ale także, co może dla nas bliższe i bardziej namacalne, jest nim jako człowiek - Syn Boży żyjący na ziemi w głębokiej więzi zjednoczenia z Ojcem i bliskiej znajomości Go. Dzięki tej głębokiej więzi Jezus mógł praktycznie służyć na ziemi Ojcu, doskonale wypełniając Jego wolę, dzieło, które otrzymał do wykonania. Tę misję wypełniał nie jako coś Mu narzuconego, ale jako dzieło własne, przyjęte i zaakceptowane, jako owoc woli całej Trójcy Świętej, wypełniany z Ojcem, w imieniu Ojca i dla Ojca z wielkiej miłości do Niego.

Tak więc tylko więź znajomości Boga pozwala człowiekowi wypełniać Bożą wolę, ponieważ drogi Boże dalece różnią się od ludzkich, a naśladowanie Boga w miłości wymaga przylgnięcia do Niego i czerpania z Niego wszystkich swoich sił. Inaczej cały trud człowieka staje się ponad siły, a w dodatku całkowicie daremny. Poznajcie prawdę, a prawda was wyzwoli (J 8,32). Ja jestem drogą prawdą i życiem (J 14,6). 
Diakon Jan 




INICJATYWA BOŻEJ MIŁOŚCI


Ktoś zamyślił to wszystko. Zapragnął nas gorąco i ser­de­cznie. Wolą i potrzebą Jego miłują­cego serca było mieć przy sobie osoby do Niego podobne, istoty bliskie i kochające. Właśnie dlatego zniżył się do nas, poświęcił się, by skierować ku nam strumienie swej łaski. Była to Jego wyłączna inicjatywa, do której nikt inny nie przyczynił się w najmniejszym stopniu, Jego decyzja płynąca z Miłości, która stanowi sedno Tajemnicy Boga. Jest to prawda dla nas fundamentalna, a stanowiąca punkt wyjścia całego orędzia biblijnego.
Obserwując uważnie świat i siebie, możemy zauważyć, że w tym samym życiu, w którym jako ludzie mamy tyle do powiedzenia i zdziałania, wszystko i tak bierze początek od Boga. Nasza rola jest niemała, ale i tak przychodzimy na gotowe, posługujemy się potencjałem możliwości, który został nam przygotowany przez Boga promieniejącego Miłością.
Spróbujmy zatem zachwycić się tą uprzywilejowaną sytuacją i zdać się całkowicie na Boga, który zawsze jest przed nami w drodze. Dostrzec znaki Jego łaski, która spieszy zawczasu i na czas. Przekonajmy się, że bardziej niż na własnych siłach, wrażliwości i zdolności przewidywania, polegać możemy na Bogu, przygotowującym nasze pomysły i wyprzedzającym starania. Jest to wielka Boża zapobiegliwość, dzięki której naprawdę mamy na czym się oprzeć.

Bóg pierwszy pragnie naszego życia. Gdy Pan Bóg uczynił ziemię i niebo, nie było jeszcze żadnego krzewu polnego na ziemi, ani żadna trawa polna jeszcze nie wzeszła [...]. Wtedy to Pan Bóg ulepił człowieka z prochu ziemi i tchnął w jego nozdrza tchnienie życia, wskutek czego stał się człowiek istota żywą. A zasadziwszy ogród w Eden na wschodzie, Pan Bóg umieścił tam człowieka, którego ulepił (Rdz 2, 4-8). 

Pan sam, z własnej inicjatywy, tworzy nasze ludzkie życie. Najświętsza Trójca pragnie dzieci noszących do Niej po­­do­­­bień­stwo i stwarza dla nich warunki do życia - żyzną oazę na bezwodnym pustkowiu. Dzieci jednak stale psu­ją owoce tej inicjatywy: nie korzystają z zamysłów Boga, nie pozwalają, by On działał pierw­szy. Same chcą rzą­dzić swoim życiem i podejmować walkę ze złem. Dlatego często przegrywają. A jednak wola, aby żyły, jest u Ojca niewzruszona, silniejsza niż jakikolwiek grzech. Nie bój się [...], gdyż spo­do­bało się Ojcu dać wam Królestwo (Łk 12,32). 

Bóg pierwszy obdarza mnie wartością w swoich oczach. Inicjatywa Bożej miłości wyraziła się najpierw w tym, że to Bóg nadał naszemu życiu wartość. Jesteśmy kimś dlatego, że Bóg pierwszy znalazł w nas upodobanie i wybrał dla siebie, kierowany miłością. Nie dla jakichś ludzkich względów, siły czy dobra, i bez najmniejszej naszej zasługi, bo sami z siebie jesteśmy grzesznikami. Nasza wartość jest zatem wartością w oczach Bożych, darem wyprzedzającym wszelkie nasze późniejsze osiągnięcia. Prawdę tę zauważamy w dziejach Izraela.

Bóg [...] usunie liczne narody przed tobą:[...]odda je tobie, a ty je wy­tę­pisz, obłożysz je klątwą [...]. Ty bowi­em jesteś narodem poświęconym Panu, Bogu twojemu. Ciebie wybrał Pan, Bóg twój, byś [...] był ludem będącym jego szczególna własnością. Pan wybrał was i zna­l­a­zł upodobanie w was nie dlatego, że liczebnie przewyższacie wszystkie narody [...], lecz ponieważ was umiłował [...].(Pwt 7,1-8) 

Izraelitom ży­jącym w XIII w. p.n.e. Bóg pozwolił i wręcz nakazał niszczyć obce ludy na swojej drodze, by mogli poczuć swoją przewagę – jednak nie przewagę osobistą nad ludami zamieszkującymi Kanaan, ale przewagę ich Boga, do którego należą, nad „bogami innych narodów”. Wtedy będą mogli poczuć się kimś wyjątkowym, jednak nie z powodu swoich zalet, lecz dzięki szczególnej przynależności do Jahwe - Boga Jedynego i Prawdziwego.
Zatem jako członkowie Ludu Bożego poczujmy się Jego szczególną własnością, tymi na których Bogu naprawdę zależy (por. 1P 5,7), których wyb­rał przed założeniem świata (Ef 1,4). I nic, ani żadna siła, ani nasz grzech, nie mogą tego wybrania odwrócić. Dokonać tego może tylko nasza osobista i świadoma od­mo­wa.

By zatem korzystać z Bożego wybrania, nie zawierajmy przymierzy z niczym, co niezgodne jest z Jego wolą - z du­cha­mi pychy, złości, niewiary, lenistwa, łatwizny, przyjemności i żą­dzy posia­dania. Nie idź­my z nimi na kom­pro­mis, lecz tępmy je i obkładajmy klątwą. Nie żałujmy niczego, co Pan usuwa sprzed naszych nóg na tej drodze, lecz skazujmy to na całkowite zniszczenie, bo niegodne są nas - Jego szczególnej włas­ności.

Nie bójmy się także, że nie damy sobie rady z licznymi narodami: przeciwnościami piętrzącymi się tym bardziej im skuteczniej zbliżamy się do Boga. Pan działa pierwszy. On, który miłuje swego syna, On , który poślubił swoją oblubienicę (Iz 49,15-16, Oz 2,16;11,1).
Bóg pierwszy interweniuje w naszą udrękę

Dosyć napatrzyłem się na udrękę ludu mojego w Egipcie [..], znam więc jego uciemiężenie. Zstąpiłem, aby go wyrwać z ręki Egiptu [...] do ziemi żyznej i przestronnej [...], na miejsce Kananejczyka [...]. (Wj 3,7-9)

Pan zna udrękę człowieka. Jej źródłem jest zniewolone serce. Wtedy zstępuje, Jego Majestat chce być blisko nas, by nas wyrwać z niewoli. A wyrywanie oznacza pokonywanie oporu. Opór przed wyzwoleniem to problem nas wszystkich, nie tylko wielkich grzeszników. Ujawnia się on tym ostrzej, im pewniej postępujemy na drodze ku Bogu. Wciąż ciągnie nas nie do Pana, ale do przegradzających drogę Kana­nej­czy­ków. Bóg chce usunąć ich z naszej drogi, a my wołamy: nie rób tego, zostaw ich, my się sami dogadamy.

Nie mamy odwagi tak naprawdę, do końca pragnąć wyzwolenia, bo zdaje się nam, że jego koszt będzie większy niż korzyści i jak Mojżesz wołamy: Wszak od tej chwili, gdy poszedłem do faraona, by przemawiać w Twoim imieniu, gorzej się on obchodzi z tym ludem, a Ty nic nie czynisz dla wybawienia tego ludu (Wj 5,23). Nasz brak odwagi i determinacji to także powód, dla którego Bóg musi działać pierwszy. 

Chrystus pierwszy buduje w nas życie Boże. I oto w wyniku woli i inicjatywy Bożej otrzymujemy Chrystusa. To On pierwszy wybrał nas i postanowił, że dzięki Jego łasce nasze życie będzie przynosić dobro.

Nie wyście mnie wybrali, ale Ja was wybrałem i przeznaczyłem was na to, abyście szli i owoc przynosili i by owoc wasz trwał. (J 15,16)

Nasza siła jest w Nim, a owocowanie, gdy odkryjemy, czym może być naprawdę piękny owoc ludzkiego życia, będzie nie efektem naszych gigantycznych samodzielnych wysiłków, ale darem łaski. Dlatego możemy nie bać się życia, ani zaproszenia do świętości.

Słuchając Chrystusa odnajdujemy w Jego ręku absolutne, choć czasem trudne, bezpieczeństwo. Z tej ręki nikt już nie może nas wyrwać. Nie zginą one [Chrystusowe owce] na wieki i nikt nie wyrwie ich z Mojej ręki. (J 10,28)

Ale nawet gdyby tej Chrystusowej ręki było jeszcze za mało, otrzymujemy większą gwa­rancję - nikt nie może nas wyrwać z ręki Ojca.

Ojciec mój, który Mi je dał jest większy od wszystkich. I nikt nie może ich wyrwać z ręki mego Ojca (J 10,29). 

Zobacz to przeżyj w sercu - sam Najwyższy, który JEST, zaangażował się po twojej stronie. A gdy to zobaczysz, odkryjesz jaki smak i jaki sens ma ludzkie życie. 
Diakon Jan



MIŁOSIERNY NASZ OJCIEC

Grzech. Kiedyś podeszła do mnie pewna młoda osoba. – Absolutnie nie mogę się zgodzić z tym, co mówi pan o grzechu pierworodnym i skłonności człowieka do zła. Chrzest gładzi grzech i daje nowe życie, w którym nie ma już grzesznej skłonności. – Naprawdę? – zdziwiłem się. – Więc Pani już nie grzeszy? – Tak – potwierdziła. – W miarę coraz głębszego nawrócenia grzech staje się w moim życiu coraz rzadszy. Już prawie go nie popełniam. 

Przyznaję, że byłem zdumiony. Obserwując świat, patrząc w siebie, a nawet na życie świętych nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że ludzie, którzy przeszli nawrócenie, nie popełniają grzechów. I jednocześnie wszystkich, którzy grzeszą nie uznałbym za dalekich od Boga. 

Tymczasem zło szerzy się w skali makro, w życiu społecznym. Tu jego potężnym sprzymierzeńcem jest powszechnie stosowana w polityce, w biznesie, w życiu zasada kierowania się interesem - swoim i grup, które się reprezentuje. Obowiązek dbania o interesy staje się kanonem zastępującym kanon moralny. Zasada ta jest konsekwencją nieporządku w skali mikro – egoizmu, lęku przed przeciwstawieniem się większości, braku wrażliwości, pomijaniem sprawiedliwości i miłości. Ofiarą tych wad padają wszyscy, także ludzie współpracujący z łaską. Oni nawet lepiej swoje upadki widzą i boleśniej przeżywają. Św. Paweł, nawet żyjąc w głębokiej więzi z Bogiem, wyznaje pokornie: Jestem świadom, że we mnie [...] nie mieszka dobro; bo łatwo przychodzi mi chcieć tego, co dobre, ale wykonać - nie. Nie czynię bowiem dobra, którego chcę, ale czynię to zło, którego nie chcę. (Rz 7,18-19) 

I właśnie przez swą ludzką słabość, a nie mimo niej, nasi święci stają się pełniejszym źródłem zachęty i nadziei. Bowiem droga do Boga nie wiedzie przez marzenia o jakiejś idealnej bezgrzeszności, ale przez pokorne czerpanie z miłości, jaką Bóg ma dla grzeszników.

W sercu człowieka, które ulega grzechowi, powstaje zamęt i złość. Potrzebuje ono oparcia w ciepłym i serdecznym Ojcu, duchowego przytulenia się zanim jeszcze cokolwiek zmieni się w nim na lepsze. Potrzebuje, by Ojciec zareagował miłością na zło. To jest fundamentalna potrzeba człowieka, ponieważ został stworzony do miłości. Bóg zna tę potrzebę i na jej zaspokojeniu opiera konstrukcję swego planu zbawienia. Przychodzi do grzeszników.

Wielkość przebaczenia. Rzeczywistość, w której żyjemy, ma kształt krzewu, którego pędy stale więdną i stale odradzają się na nowo. To więdnięcie bierze się z grzechu, a odradzanie się – z Boga, który miłością odpowiada na grzech, czyli z przebaczenia. Przebaczenie stoi w centrum Ewangelii i jest przebaczeniem nieograniczonym. 

Wtedy Piotr zbliżył się do Niego i zapytał: Panie, ile razy mam przebaczyć, jeśli mój brat wykroczy przeciwko mnie? Czy aż siedem razy? Jezus mu odrzekł: Nie mówię ci, że aż siedem razy, lecz aż siedemdziesiąt siedem razy (Mt 18,21-22). 

Bóg gotów jest przebaczać zawsze, bo inaczej człowiek zginałby w czarnej pustce. Ale ta nieograniczona i bezwarunkowa konieczność przebaczenia rozciąga się także na człowieka, co ilustruje przypowieść o nielitościwym słudze (Mt 18, 23-35). Grzech jest niewolą, jest jakby wiezieniem za długi. Każdy z nas ma wielki „dług” wobec Boga i mały - wobec ludzi. Bóg, chcąc mieć nas wolnymi, miłosiernie wyzwala od długu przypadającego na Niego. Od reszty niewoli uwolnić się możemy tylko sami, jeden drugiego nawzajem. Kto nie przebacza bratu, sprzeciwia się jego pełnemu wyzwoleniu, a przez to, przez swój brak miłosierdzia, pozostaje nadal w niewoli wszystkich swoich długów zaciągniętych wobec Boga.

Tak wiec przebaczenie jest koniecznością. Jedni mówią, że jest za trudne i ich przerasta, ale trudność bierze się stąd, że nie chcemy ustąpić, zrezygnować z tkwiącej w nas urazy. Z uporu tego może nas oczyścić tylko łaska.

Gdy doznaję krzywdy, rodzi się ból, a z niego bunt przeciwko memu winowajcy. I czuję, że nie mogę mu przebaczyć. Ale pod wpływem wewnętrznego światła widzę, że i ja czynię rzeczy podobne, choć nieco w inny sposób, może w innej skali, ale jest we mnie ten sam pociąg do zła, którego ofiarą padł mój winowajca. Tak odkrywam, że wcale nie jestem od niego lepszy, co powoduje jeszcze większy ból, wstyd i wściekłość. Teraz z powodu samego siebie. I zaczynam czuć, że nie mogę rzucić kamieniem, muszę przebaczyć, by samemu zrzucić z siebie ów ciężar. Gdy przebaczam, sam doznaję ulgi, dzięki łasce którą odkryłem. Wówczas Bóg leczy miejsce bolesnego zranienia jakie spowodował drugi człowiek i umieszcza w nim pokój.

Miłosierny ojciec i marnotrawny syn. Sytuacja w naszym życiu jest paradoksalna. Łatwo i miło jest odsuwać się od Boga, ale wtedy dopuszczamy do serca szatana i nie umiemy już powstrzymać jego dalszej agresji. Wszystko zaczyna się rozpadać. Dzieje się tak, jak u wrót domu Kaina, gdzie grzech czyli szatan czekał zaczajony, by wślizgnąć się, gdy tylko Kain zrobił najmniejszą szparkę. Kain zrobił ją, bo nie kochał swego brata, Abla i zazdrościł mu. Wtedy szatan opanował jego dom doprowadzając do morderstwa. 

Skutki grzechu nieskończenie przerastają grzesznika. Dlatego niezbędne jest, by Bóg przyszedł i wziął większą część tego ciężaru na siebie, by był miłosierny jak Matka Teresa pochylająca się nad nędzarzami. Tak odpychający jesteśmy od wewnątrz, choć na zewnątrz mili i pociągający. Jednak w Bogu jest niezachwiana determinacja. Nie bój się, mała trzódko, gdyż spodobało się Ojcu waszemu dać wam królestwo (Łk 12,32). Jego miłosierdzie chce i potrafi nas oczyścić.

Obrazem naszych relacji z Bogiem jest przypowieść o synu marnotrawnym i jego ojcu (Łk 15, 11-31) Syn jest wolnym dziedzicem dóbr ojca i może nimi dysponować jak chce. Ojciec pozwala synowi zabrać wszystko, co się mu należy i żyć na własną rękę, wyrzekając się oparcia w ojcu. Pozwala wszystko zmarnotrawić. Jednak z dala od ojca cały ów majątek syna okazuje się bezwartościowy, nie ratuje go przed głodem, samotnością, pustką i tęsknotą. Syn potrzebuje przebywania z ojcem, choć dotąd wcale sobie tego nie uświadamiał. Dlatego ojciec wie, że syn powróci i czeka. Chce przywrócić mu godność i prawa majątkowe. Jest w najwyższym stopniu szczęśliwy z jego powrotu.

Przypowieść pokazuje tajemnicę grzechu. Pułapka, z pozoru jest prosta, a jednak nie możemy jej uniknąć: wezmę dary Boże i będę nimi żył sam. Tymczasem jest to pokusa. Od wielkich nadziei na barwne życie droga wiedzie nieuchronnie do głodu, brutalnych upokorzeń i śmierci. A jednak my ludzie nie traktujemy tej przestrogi poważnie. I nie traktujemy poważnie przytrafiających się nam grzechów. Myślimy: coś w sobie skoryguję, coś poprawię, sam odpracuję stracone pieniądze. Ale tej straty nie mamy możliwości odpracować. Obowiązuje zasada: wszystko albo nic. Nie da się własnym wysiłkiem złagodzić efektu powrotu do Ojca bez grosza. Istnieje tylko rozwiązanie radykalne: całkowite zdanie się na Ojcowskie Miłosierdzie i powrót nędzarza, który wszystko będzie musiał przyjąć na nowo od Ojca. By doszło do takiego totalnego powrotu, musimy zobaczyć całą prawdę o sobie: moje pasanie świń, mój głód i upokorzenia. Bo jeśli powracam, to jest to powrót na serio, połączony z odzyskaniem pierścienia synowskiej godności i praw do majątku Ojca.

Twierdza warowna. Aby jednak po powrocie do Ojca w serce syna wymiecione i przyozdobione ponownie nie wślizgnął się szatan i nie doprowadził do następnej, jeszcze większej klęski, trzeba stać się twierdzą warowną przeciw nieprzyjacielowi. W sercu przebudzonym ze snu i oczyszczonym musi trwale przebywać Bóg - Ojciec miłosierny. A to wymaga głębokiej tęsknoty i usilnej prośby, potem zaś zaparcia się samego siebie i chłonięcia łaski w wielkiej pokorze. 
Diakon Jan 




DAR PRZEBACZENIA I OCZYSZCZENIA, cz I

Grzech. Grzech działa niszcząco na cały porządek. Obraża i rani człowieka pragnącego miłości. Niszczy jego życie, pozbawiając go oparcia, wewnętrznej siły i hamując jego rozwój. Burzy też jego ludzkie dzieła. Gdy patrzymy na grzech nie w kategoriach czysto intelektualnych, ale z pozycji życia wewnętrznego, okazuje się on wcale nie czymś nieokreślonym i względnym, jak chcieliby relatywiści moralni, ale jest prawdą o człowieku, która bardzo konkretnie wyłania się z codziennej praktyki życia. Gdy weźmiemy dowolny nasz czyn, obejrzymy go dokładnie, przeanalizujemy jego skutki, te widoczne na zewnątrz i te przeżywane w sercu, przekonamy się o prawdziwej jego wartości i obok blasku dobra uchwycimy tkwiącą w nim smugę zła. 

Bolesne skutki grzechu naszego i grzechu innych spadają na wszystkich. Są karą wymierzaną bez zawieszenia. Nie jest to jednak kara sensu stricto. Skutki te są następstwami grzechu i z woli Stwórcy należą do wewnętrznej jego natury. Są więc w jakimś sensie karą wymierzaną przez Boga, pierwszą przyczynę wszystkiego. A jednak Bóg nie wymierza jej, tak jak czło­wiek, aby zmusić winowajcę do posłuszeństwa. Tak wymierza zło za zło jedynie szatan, który nienawidzi człowieka i chce rozszerzać zakres zła. Bóg zaś z cierpieniem akceptuje grzech i jego bolesne skutki do czasu, ale ma je pod kontrolą i systematycznie im przeciwdziała.

Grzech dotyka nie tylko stworzenia. Bóg pokazuje, że jest on dla stworzenia czymś tak fatalnym, że niszczy jego życiodajną więź ze Stwórcą. Jednak jego następstwa idą jeszcze dalej. Bóg w swej miłości tak zniża się do nas i wchodzi w nasze życie, że grzech zaczyna obrażać, ranić i zadawać ból także Jemu. Dobrowolnie cierpi z powodu naszego grzechu. To cierpienie jest najpierw cierpieniem Chrystusa, który stał się człowiekiem, by przeżywać z nami i dobro, i zło. A właśnie to zło sprowadziło nań Mękę i śmierć. Następnie, przez miłość Osób Boskich, Chrystusowe cierpienie staje się udziałem całej Trójcy, bo Ojciec nie może nie być całym sercem zaangażowany w los Syna. Ból Boga wynika więc z samej natury Jego miłości.

Grzech jest zatem z miłości dopuszczonym wolnym działaniem człowieka uderzającym w Boga i całe Jego dzieło, niszczącym zaplanowaną przez Niego integralność. Ma on dwa skutki: najpierw godzi w Stwórcę i Źródło stworzenia, w samo centrum Jego miłości, a następnie wyrządza szkodę także Bożemu dziełu, krzywdząc ludzi i niszcząc rzeczy.
Wyzwolenie z grzechu przez Boże przebaczenie wyrażające się w ofierze Chrystusa. Grzech najpierw uderza w Boga, suwerennego inicjatora dzieła Stworzenia. Dlatego Zbawienie, uwolnienie stworzenia od tego źródła zniszczenia, wymaga przede wszystkim przebaczenia ze strony Boga. Polega ono na tym, że Bóg mimo grzechu nie cofa swej miłości, ale przeciwnie raniony i odpychany podtrzymuje ją, jak to ukazał w postawie Jezusa. Poniżany i maltretowany przez grzech, nadal kocha, bierze na siebie trud przebywania z grzesznikami i ich oczyszczania. Dzięki tej miłości grzech nie jest już przeszkodą w zjednoczeniu z Nim. Taki jest sens życia Jezusa, które całe jest przebaczeniem. Taki jest sens przebaczenia, które jest On gotów rozdzielać w sakramencie Pojednania. Człowiek, któremu się przebacza, otrzymuje dar. Jego grzech, dzięki Bogu, a nie człowiekowi, nie odłącza go już od Stwórcy. Gdy człowiek chce uczciwie z tego przebaczenia korzystać, Boże miłosierdzie gwarantuje mu życie wieczne.

Oczyszczenie ze skutków grzechu przez ludzkie przebaczenie. Przebaczenie Boga to nie wszystko, gdy chodzi o nasze oczyszczenie. Po pierwsze dlatego, że poza Bogiem także ludzie, wśród których żyjemy, zostali zranieni naszymi grzechami. Zatem porządkowanie pozostałego po nich nieładu wymaga naprawienia także naszych relacji z ludźmi. Z naszej strony potrzebna jest poprawa, a z ich strony - przebaczenie. Dopóki go nie uzyskamy, wciąż jesteśmy nie w pełni wolni od skutków naszych grzechów, trzymani przez nie jakby na uwięzi, chociaż już odwróciliśmy się od nich. 

Trudność z udzielaniem przebaczenia polega po ludzku na tym, że człowiek lubi pamiętać innym zło, aby brać na nich odwet za ból, którego doznaliśmy sami i aby ich kosztem poprawić sobie samopoczucie. Sami będąc w niewoli zła, które popełniliśmy i które wciąż krwawi przez to, że ludzie je nam przypominają, nie chcemy wyzwolić naszych winowajców od długu jaki zaciągnęli niegdyś raniąc nas. 

Właśnie dlatego Chrystus, w trosce o zbawienie wszystkich ludzi, uzależnił Boże przebaczenie od ich przebaczenia. Dopóki trzymamy braci na uwięzi krzywd, jakie nam wyrządzili, dopóty sami nie uzyskamy wyzwolenia. Przebaczenie przyjaciołom i wrogom jest wysiłkiem, który niweczy nieład i ból pozostały po grzechu. 

Oczyszczenie ze skutków grzechu przez ofiarę ludzkiej miłości. W świecie jednak jest o wiele więcej tego nie uporządkowania. Grzech jednych rani drugich i czyni ich skłonniejszymi do zła. Świat napełnia się ludźmi z jednej strony szerzącymi zło a z drugiej sfrustrowanymi złem i tracącymi wrażliwość sumienia. A ludzie sfrustrowani złem mnożą dobra, które wykonane bez miłości, źle służą innym. 

Oczyszczenie z tych rozproszonych w świecie skutków grzechu wymaga przede wszystkim gotowości przyjmowania z miłością cierpienia z ich powodu, aby w ten sposób przebaczyć wszystkim grzesznikom, którzy przyczynili się do zwiększenia sumy zła w świecie. Przebaczeniem tym trzeba objąć także Boga, który dopuszczając wolność, dopuścił także grzech i jego bolesne skutki. To przebaczenie wnosi w świat ożywczego ducha. 

Taką miłość i takie przebaczenie, przyczyniające się do porządkowania skutków grzechu wniósł w świat przede wszystkim Chrystus. Ale wnoszą je także ludzie, którzy powodowani Duchem Świętym przyjmują świat i cierpią w nim z miłością i przebaczeniem. Wszyscy święci przeżywający w sercu autentyczną miłość do Boga i do ludzi mogą składać ją z cierpiącym Chrystusem w ręce Ojca, by także służyła oczyszczeniu z grzechu. Bóg bierze tę miłość i umieszcza ją tam, gdzie istnieją potrzeby. Tak jest ona rozdzielana w Kościele. 

Ofiara Chrystusa znajduje rozszerzenie przez ludzi, którzy jak św. Paweł, radują się w cierpieniach za innych i ze swej strony w swoim ciele dopełniają braki udręk Chrystusa dla dobra Jego Ciała, którym jest Kościół (Kol. 1,24). 

Z tego grona ofiarowujących się wraz z Chrystusem nikt nie jest wyłączony. Każdy zaproszony jest, by we wspólnocie Kościoła ofiarowywać swe życie dla współdziałania w dziele oczyszczenia. Ze strony Boga jest to aktem wielkiej miłości, dla nas zaś ogromnym zaszczytem. Tak rozrasta się w Kościele mistyczna wspólnota tych, którzy ofiarnie i z miłością przebaczają wszystkim. Drobnym winowajcom, z których strachu, małości i braku wyobraźni wyrosła miernota i nędza świata. Konformistom, którzy idąc drogą łatwiejszą, wybierali mniejsze dobro, a przez to umniejszyli nasze wspólne życie, nie wnosząc w nie całego dobra Bożej woli, jakie było przygotowane.

Odpusty. Cała wspólnota miłości i świętości w Kościele przez wieki i aż do dziś ofiarowuje się zatem, aby ludzie, wyzwoleni przez Ofiarę Chrystusa, mogli doznawać oczyszczenia ze wszystkich następstw grzechu. Dlatego Kościół dysponuje odpustami, w których rzesza świętych ofiarowuje, swą miłość, tę która oparła się presji świata. Daje ją nam, by nie wlokły się za nami skutki naszych grzechów – nasze rany i zniewolenia. Warunki otrzymania odpustu wynikają ze zrozumienia, czym on jest. Najpierw odpust wymaga przyjęcia od Chrystusa Sakramentalnego przebaczenia. Potem zaś jest on zwróceniem się do Ducha Świętego, po łaskę, jakiej pragnęli i za którą ofiarowali moi święci bracia, idąc pod prąd światu. Miłość jaką mieli w sercu oddali Bogu do dyspozycji, byśmy i my mogli znaleźć czystość serca, w której oni są zanurzeni.
Diakon Jan








DAR PRZEBACZENIA I OCZYSZCZENIA, cz. II

W życiu stają przed nami zasadnicze dwa zadania. Po pierwsze nawiązanie więzi z Bogiem. Czynimy to wprost – przez przyjmowanie darów Bożych i pośrednio – przez zajmowanie się rzeczywistością ziemską. Drugie zadanie to stawianie oporu złu, które tej więzi z Bogiem chce przeszkodzić i tę rzeczywistość ziemską zdezorganizować. Zadania owe różnią się, ale ogólnie nie są czymś odrębnym, choć tak właśnie bywają traktowane. Sposób w jaki postrzegam ich wzajemny związek ma zasadniczy wpływ na moją duchowość – ile energii mam wkładać w szukanie Boga, a ile – w walkę z własną grzesznością? 

Z grzechem mam poważny problem. System wartości odczuwam jako ograniczenie wolności, dlatego wielu dokonuje w nim zasadniczych cięć albo je odrzuca. Jeżeli to zrobi, a ma w tym potężne lobby światowych sprzymierzeńców, poszerza swoje sumienie i może żyć spokojnie... Przez pewien czas. Na przeciwległym biegunie są tacy, którzy nie tylko traktują wartości moralne bardzo serio, nie tylko są rygorystami, ale czynią z walki z grzechem główne zadanie swojego życia wewnętrznego. Grzech jest w centrum ich pola widzenia, a formacja nabiera charakteru negatywnego – jej celem staje się zwalczanie zła. Postęp ku świętości oznacza mniejsze grzeszenie. Są duszpasterze, którzy wyznaczają walce z grzechem centralne miejsce w formacji duchowej. Każą koncentrować się na świadomości własnej grzeszności i większość wysiłku wkładać w rozpamiętywanie swej moralnej nędzy, jako drogi duchowego postępu. Tego rodzaju duchowość jest sprzeczna z Ewangelią i musi wzbudzić sprzeciw. Chce rozważyć bliżej te sprawy. 

Zajmowanie się oczyszczeniem serca stwarza niebezpieczeństwo, że zajmuję się wyłącznie sobą, albo w aspekcie negatywnym - jaki to jestem zły, albo pozytywnym – ile dobra wypracowałem. W obu wypadkach poruszam się w zaklętym kręgu samego siebie. Matka Boża w Medjugorie powiedziała: Wystarczy potraktować grzech dostatecznie poważnie, aby dalej się nim nie zajmować. Potraktować poważnie to dla mnie uznać go i nie mieć złudzeń co do samego siebie, uznać że nie mam dość siły, by samemu sobie z nim poradzić. A dalej się nim nie zajmować to nie roztrząsać grzechu i siebie, a zająć się poznawaniem Boga i rozwijaniem więzi z Nim. Taka postawa powoduje, że moja duchowość rozwija się wokół Boga, a moje grzechy powoli topią w Jego ogniu, na ile On na to pozwoli. Oczywiście, nie oznacza to, że całkowicie rezygnuję z przeciwstawiania się złu oporem własnej dobrej woli, ale że wysiłek woli bardziej kieruję pozytywnie - ku Bogu, niż negatywnie – przeciw grzechowi. W takiej postawie łatwiej przyjmuje się od Boga dary, które wypływają z Jego miłosierdzia, a są jedyną mocą zdolną dokonać mego oczyszczenia. 

Podstawowym darem oczyszczającym, jaki daje Bóg jest dar przebaczenia grzechów. U Boga obowiązuje zasada przebaczania siedemdziesiąt siedem razy, to znaczy jest to cierpliwe przebaczenie krzywdy, jaką mu wyrządziłem, każdorazowo, gdy uświadomię sobie tę krzywdę lub uznam ją, nie widząc jej jeszcze w całości, i gdy spełnię warunek, jaki Bóg stawia – mianowicie abym sam po ten dar przebaczenia się pofatygował, tzn. podjął wysiłek, by dotrzeć tam, gdzie dar ten jest udzielany i zwrócić się do jego szafarza.
Poruszający jest tekst Izajasza: Szukajcie Pana, gdy się pozwala znaleźć, wzywajcie Go, dopóki jest blisko! Niechaj bezbożny porzuci swą drogę i człowiek nieprawy swoje knowania. Niech się nawróci do Pana, a Ten się nad nim zmiłuje, i do Boga naszego, gdyż hojny jest w przebaczaniu. Bo myśli moje nie są myślami waszymi ani wasze drogi moimi drogami - wyrocznia Pana. Bo jak niebiosa górują nad ziemią, tak drogi moje - nad waszymi drogami i myśli moje - nad myślami waszymi. (Iz 55,6-9) Bóg góruje nade mną przede wszystkim tym, że jest hojny w przebaczanie, na tym polega jego bliskość. Potrzebuję osobistego doświadczenia, jak wielka jest ta przebaczająca miłość, aby doznać podziwu, jak nadludzko cierpliwy jest Bóg i otwarty na mnie – grzesznika. 

To doświadczenie jest tym bardziej osiągalne im mocniej ugrzęzłem w bagnie zła i dramatyczniej widzę, co to zło ze mnie czyni. Oczywiście bardzo trudno się z tego bagna wydobyć i często nie zdobywam się na to latami. Ale paradoksalnie wtedy właśnie jestem bliżej szansy nawrócenia, jeśli tylko narasta we mnie obrzydzenie do samego siebie, a nade mną – Boże miłosierdzie. Ono to sprawia, że gdy odżegnam się od tego zła, które mnie osacza, natychmiast mam przy sobie szokującą w swej czystości bliskość miłosiernego Boga. Oczywiście uchwycenie się tego miłosierdzia wymaga najpierw uznania własnego grzechu, a to jest w takiej chwili bardzo bolesnym upokorzeniem. Ale po przyjęciu upokorzenia następuje ulga. 

Czym jest Boże przebaczenie, pokazuje przypowieść o synu marnotrawnym. Jego począt­kiem i źródłem jest pragnienie Ojca, tęsknota za swoim dzieckiem, fakt że skoro Bóg raz mnie stworzył dla siebie, na swoje podobieństwo, to mimo moich grzechów nigdy ze mnie nie zrezygnuje – nie będzie chciał mnie utracić. Poradzi sobie ze złem, przez które świadomie się od Niego odcinam, zwiedziony złudzeniem, że bez Niego jest mi lepiej, Bóg nie chce pozwolić, bym się bez Niego zatracił. Dlatego nigdy nie zrezygnuje z utrzymania więzi ze mną i uporczywie realizuje swój plan zbawienia. Sednem Jego zbawczego działania jest doprowadzenie do miłości i jedności między Nim a mną, mimo mojego w różnym stopniu świadomego, ale jednak świadomego odchodzenia. 

Istotą planu Bożego jest z jednej strony prowadzenie mnie do sytuacji, w której sam zobaczę, jak jest mi źle i głodno z dala od Niego, i sam zdecyduję się wrócić, a z drugiej gorące zapewnienie z strony Boga, dające mi pewność, że gdy wrócę czeka na mnie przebaczenie. Polega ono nie tylko na całkowitym przywróceniu mi godności i szczęścia sprzed stanu grzechu, ale jest nawet czymś więcej - daniem mi wszystkiego, co przeznaczone jest dla Bożego dziecka, mimo że jestem człowiekiem z grzeszną przeszłością. Mój grzech został całkowicie uleczony, a jeżeli pozostał po nim ślad to tylko na podobieństwo ran na ciele Zmartwychwstałego, znaków pokazujących, że choć wszystko zostało przez Boga zgładzone, to jednak coś było - byłem grzesznikiem i czystość serca zawdzięczam Bożemu przebaczeniu i oczyszczeniu. 

Obrazem grzesznika i procesu przebaczenia jest Jezus Chrystus w czasie Męki. Wziął On na siebie mój grzech, tak że był wraz ze mną oddalony od Boga, przeżył to boleśnie i modlił się wtedy psalmem grzeszników: Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił? Umarł jako grzesznik z moimi grzechami i doświadczył losu grzesznika po śmierci. Jednak ponieważ zawsze był Synem Bożym, w Zmartwychwstaniu pokonał tę moją grzeszność i to oddalenie. Z moim grzechem dotarł na powrót blisko Ojca, jako grzesznik obarczony moimi grzechami zdobył dla mnie przebaczenie i oczyszczenie. Tą drogą zdobyłem przebaczenie i oczyszczenie. Wzięło się ono nie z czego innego jak, z wniesienia w chory świat, przez Mękę i zmartwychwstanie, obecności Boga, który od tej chwili wypala grzech swoim ogniem. Tak pomiędzy nami znalazł się Bóg, który wyszedł do nas na zewnątrz, a przez to ciemna czeluść poza jego domem stała się jego domu przedsionkiem. 

Mimo przebaczenia i oczyszczenia ważne jest, że na ciele Chrystusa pozostają Jego chwalebne rany - ślady naszych przebaczonych grzechów. Grzech jest ranieniem i zabijaniem człowieka z dala od Boga. Przebaczenie to przywracanie go do życia i przeniesienie z powrotem w bezpośrednią bliskość Boga – jak owieczki na ramionach Dobrego Pasterza. Ale kiedy przy Bogu następuje nasze oczysz­czenie – zaleczenie krwawiących ran, po ranach muszą pozostać jakby cienie, przypominające, gdzie byłem, skąd mnie przyniesiono i że moją nową, lśniącą, synowską szatę mam ze wspaniałego, pełnego poświęcenia Bożego miłosierdzia.
Diakon Jan



DAR PRAWDY

Niedostrzeganie prawdy jest jedną z najgroźniejszych dróg szerzenia się zła, przyczyną powstawania barier pomiędzy nami a Bogiem. Przyjęcie prawdy bowiem bywa dla nas trudne. Panicznie boimy się przykrej prawdy o sobie, a jeśli żyjemy nie zważając na prawdę, perspektywa odsłonięcia prawdy staje się dla nas coraz bardziej przykra. Ludzie wielokrotnie mogliby naprowadzić nas na prawdę, ale duma nie pozwala przyjąć od nikogo najmniejszej wskazówki. Jesteśmy tym bardziej drażliwi, im dalej brniemy w naszych złudzeniach.

Mijanie się z prawdą przybrało dziś postać systemu globalnego zniekształcania rzeczywistości. Gdy dążymy do swoich celów, często na naszej drodze staje dobro drugiego człowieka. Wtedy pojawia się pokusa, by postawić na swoim. Sumienie waha się, ale tylko przez chwilę, bo już świat podsuwa inne „racjonalne” kryteria. W świetle prawa jesteś w porządku. Tego wymaga interes ekonomiczny. Jest to uzasadnione względami psycholo­gii. Mniej ważny jest człowiek, mniej ważna rodzina, mniej ważne dziecko. A religia? Nie bądź śmieszny. 

Jak Piłat, zatracamy widzenie prawdy, bo nie widzimy jej w konkretnych sytuacjach i nie szukamy jej u źródła. Dopiero tam odsłaniają się nasze motywacje. Zraniliśmy drugiego człowieka, ponieważ szalało w nas niedowartościowanie, panowały nad nami lęki. To dlatego ślepo pragnęliśmy dodać sobie znaczenia i zrobić przyjemność. Gdybyśmy zobaczyli siebie głębiej, poznalibyśmy prawdę, że drogą krzywdy nie znajdziemy uspokojenia serca. 

Dostrzec prawdę można tylko czerpiąc od Boga dar wewnętrznego wzroku serca. Ma go każdy, a jednak widzenie prawdy jest tym wyraźniejsze, im większą mamy odwagę jej przyjmowania i mniej zamazujemy jasny obraz rzeczywistości presją uczuć i kompleksów.

Ojciec kłamstwa. Zakłamanie narasta pod naciskiem pokus. Szatan często przybiera postać „Anioła Światłości” (wg. św. Ignacego Loyoli), skłaniając do doraźnego mijania się z prawdą dla osiągnięcia pozytywnych efektów w dalszej perspektywie. Do pozytywów jednak nie dochodzi. Zniekształcanie prawdy okazuje się destrukcyjne dla wewnętrznej konstrukcji człowieka i dla świata. Potwierdza to historia, w której żadna intryga nie przyniosła ostatecznie dobra. Doprowadziła do pasma przemocy, dając tylko intrygantowi osiągnięcie partykularnych celów. 

Szerzenie zakłamania w człowieku jest podstawową metodą działania szatana. Świadczy o tym Pis­mo Święte. W raju (Rdz 2) wąż podsuwa człowiekowi myśl, iż Bóg być może nie powiedział prawdy, ostrzegając przed drzewem poznania dobra i zła jako nie służącym człowiekowi do życia. Tym samym zasugerował, że Bóg nie jest dobrym Ojcem, że nieszczerze ukrył przed ludźmi większe dobra, dostępne po spożyciu owocu drzewa życia. Człowiek sięgnął po ten owoc bo uwierzył w fałszywy obraz Boga. Tak zasugerowany fałsz o relacji między człowiekiem a Bogiem stał się istotą utraconego dziecięctwa Bożego. Od niej biorą początek ludzkie trudności z wiarą, która jest niczym innym jak więzią dziecka z Ojcem. Wszystkich tych zniekształceń prawdy doświadczył Jezus, aż po szczytową sugestię, że to ja - szatan jestem panem świata i a Ty - Mesjasz możesz go zbawić tylko idąc ze mną na kompromis.

Człowiek jest kuszony, by nie wytrwać w prawdzie jako czymś zbyt trudnym, by oprzeć się na nieprawdzie - łatwiejszej i przynoszącej korzyści. Takie odwrócenie porządku wprowadza nieład i fałsz jako szeroką bramę [...], która prowadzi do zguby (Mt 7,13).

Tak przez pokusy dochodzi nie tylko do tracenia z oczu prawdy, ale wręcz do walki z nią, wewnętrznego odrzucania i programowej niezgody, w imię doraźnych korzyści z fikcji.

Dlaczego więc walczymy z prawdą? Pismo Święte pokazuje przykłady ludzi, którzy nie zgadzali się na prawdę, jaką przynosiło życie i działalność proroków. Znaki, jakie czynili, budziły ich sprzeciw, bo godziły w interes człowieka. Herod dokonał okrutnego dzieciobójstwa (Mt 2,3) ze strachu przed utratą tronu. Żydzi szukali sposobu, by Chrystusa dyskretnie pojmać, skompromitować w oczach słuchaczy i skazać na śmierć, bo demaskował ich zło, a z Jego znaków niedwuznacznie wynikało, że wnosił w obowiązujący porządek religijny coś radykalnie nowego, nie ograniczającego się do ludzkiej wizji Boga i do zewnętrznych pozorów moralności.

Gdy więc Bóg prowadzi swoje zbawcze działanie, my zaczynamy z Nim walczyć nie godząc się na prawdę. On okazuje się Prawdą, dla nieoczyszczonego ludzkiego serca jakże niewygodną. Szatan sugeruje, iż Boża prawda stanowi zagrożenie: pozbawi cię wygody, odsłoni twój nieład, każe przyznać się do pomyłek, udowodni, że nic dotąd nie osiągnąłeś, będzie to dla ciebie poniżające. Nie chce, byśmy zrozumieli, że prawdziwym poniżeniem jest tkwienie w fałszu, a wyzwolenie wymaga tylko krótkotrwałego bólu oczyszczenia, po którym następuje radość i wolność prawdy. Stara się, byśmy z lęku pozostali zafałszowani i coraz bardziej tracili kontakt z rzeczywistością. Podsuwa nam obawę, że Ewangelia jest trudna, bo Bóg prowadzi swoje dzieci na Krzyż. Walczy o to, byśmy nie odkryli prawdy o Krzyżu: Jarzmo moje jest słodkie, a moje brzemię lekkie (Mt 11:30) i prawdy o świecie: Na świecie doznacie ucisku, ale miejcie odwagę: Jam zwyciężył świat (J 16:33). Jego sukcesem jest, gdy wycofamy się przed prawdą zapominając, iż nie jesteśmy sami, ale Bóg działa w nas i za nas.

Uciekając przed prawdą poprawiamy sobie samopoczucie zawzięcie oceniając innych jako gorszych, a gdy prawda zaprasza nas na spotkanie, wymawiamy się mówiąc: Kupiłem pole, muszę wyjść, aby je obejrzeć (Łk 14:18). I nie są to problemy tylko wielkich kłamców. Mijanie się z prawdą i pójście na ludzki kompromis zdarzyło się Piotrowi. Chrystus nazwał to dziełem szatana (Mt 16,23). Jest to jakże powszechne rozmijanie się z prawdą o woli Bożej i postępowanie bez refleksji, co Bóg sądzi na temat naszej decyzji. (Mt 7,15)

Dawca Prawdy. Często nie widzimy więc prawdy, a pytanie o nią uważamy za retoryczne. Cóż to jest prawda? (J 18:38). Tymczasem istnieje możliwość poznawania prawdy. Nie jest to jednak kwestia li tylko rozumu. Prawda wymyka się, gdy ulegamy pokusie drogi szerokiej i wygodnej. Trudności z „oczami” jakimi widzi się prawdę, są przejawem tego, że trudno nam zgodzić się, iż człowiek nie jest w stanie o własnych siłach poruszać się w labiryncie fałszu, jaki gotuje mu zło. Moc rozeznawania prawdy daje tylko Bóg, wprowadzając w nasze życie Chrystusa. Podczas, gdy Prawo zostało nadane przez Mojżesza, łaska i prawda przyszły przez Jezusa Chrystusa (J 1:17). W Jego ludzkim i Boskim bogactwie jest rzeczywista i w sumie jedyna droga do prawdy o potrzebach i perspektywach człowieka i o jego słabości. Ja jestem drogą i prawdą, i życiem. Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej jak tylko przeze Mnie (J 14:6). 

Prawda ma dla ludzkiego wnętrza znaczenie wyzwalające. Uwikłanie w zawiłościach fałszów i półprawd obciąża serce poczuciem miałkości życia i miernoty. Dopiero zdecydowane szaleństwo absolutnego i nieograniczonego rzucenia się w prawdę, jaka by ona nie była, przysparza sercu lekkości i uskrzydla, dodając piękna, jasności i świeżości. Tego trzeba doświadczyć, by uwierzyć i pójść za prawdą do końca. Jeżeli będziecie trwać w nauce mojej będziecie prawdziwie moimi uczniami i poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli (J 8:32). 

Dla pozostawania w prawdzie zasadnicze znaczenie ma to, by Bóg wziął nas w obronę przed pokusami. Chrystus przestrzega o tym dwukrotnie w miejscach, które należy uznać za decydujące: gdy się szykuje na Mękę, która jest najważniejszą prawdą Jego życia - Czuwajcie i módlcie się, abyście nie ulegli pokusie (Mt 26:41) i drugi raz, gdy daje uczniom modlitwę Ojcze nasz, wyrażającą prawdę o życiu - i nie dopuść, abyśmy ulegli pokusie, ale nas zachowaj od złego. (Mt 6:13) Tak więc ulegamy pokusom, zabijającym w nas poczucie rzeczywistości i widzenie siebie przez brak modlitwy i kontaktu z łaską. Nie widząc siebie szukamy winy u innych. Zaczynamy myśleć coraz bardziej po ludzku i nie umiemy wyczuć, co w naszym życiu jest Boże. Ulegamy sugestii, iż Bóg jest niepotrzebny, nadmiernie wymagający i stanowi dla nas zagrożenie. Z czasem zaczynamy walczyć przeciwko Niemu.

Diakon Jan






DAR POKOJU

Dar Pokoju. Pokój Boży jest dobrem, które decyduje o najwyższej jakości naszego życia. Jest to stan wewnętrznego speł­­nienia, przebywania w wolności i duchowej harmonii, która mie­szka w ser­­cu i porządkuje całego człowieka zapewniając mu stan szczęścia. 
Św. Paweł często powtarza: Łaska wam i Pokój od Boga Ojca naszego (Ef 1,2), a ludzkie pokolenia tak trudno przekon­ać, że Pokój otrzymuje się przez osobiste spot­­kanie z Bogiem, poznanie Go i wejście w Jego ży­cie. To znaczy w wierze. Niech Bóg wam udzieli pełni radości i Pokoju w wierze (Rz 15,13). 

Ten Pokój stał się darem dla nas dzięki Męce i Zmartwychwstaniu Chrystusa: Pokój mój daję wam. Nie tak jak daje świat Ja wam daję (J 14,27).

Obdarowywanie prz­ez Boga zaczęło się aktem stwórczym, usunięciem chaosu i zapew­nieniem możliwości życia w rajskim Pokoju. Jednak w związku z zaistnieniem grzechu proces stwarzania okazał się w raju nie zakończony. Musi być kontynuowany i będzie się nazywał zbawieniem. Dąży się w nim do pojednania, do tego, aby z dwóch rodzajów ludzi stworzyć w sobie jednego nowego człowieka wprowadzając Pokój (Ef 2,15). Bóg tworzy więc nowe stworzenie przez wprowadzenie w świat duchowych źródeł Pokoju, darów łaski będących owocami Zmartwychwstania Chrystusa, które stopniowo porządkują naszą wewnętrzną wolność. To prowadzi do życia w radości i Pokoju świętych.

Pokój darmowym darem miłości. Bóg ma Pokój. Ale wspaniałe jest to, że da­je Go człowiekowi. Sami, często boleśnie wygłodzeni, czujemy jak bardzo jest nam on potrzebny. Jest całym naszym szczęściem, a Bóg daje go darmo, z miłości czyli na mocy łaski (por. Rz 3, 24). I do źró­dła tej łaski z serca przywołuje. Wszyscy sprag­ni­e­ni przyj­dź­cie do wody (Iz 55,1). Ja pragnącemu dam darmo pić ze źródła wody życia (Ap 21,6). Wie jak bardzo jesteśmy spragnieni. 

Taki jest dar Pokoju udzielany nam w procesie stwarzania: od powołania do istnienia, aż po kulminację osiągniętą w Chrystusie. Wtedy to na wyciągnięcie ręki zostaje nam dana oczy­sz­czająca łaska, która rodzi do no­wego życia w Pokoju serca. A wszy­s­t­ko to wypływa z Bożej miłoś­ci. Gdyby zabrakło tylko tej Jego dobrej wo­li, nie by­ł­o­by świata ani naszego szczęścia. 

Lecz z dr­u­giej st­r­o­ny w całej konstrukcji świ­ata daremnie szukalibyśmy najmniejszego warunku, od którego Bóg uzależniałby z tego świata korzystanie. Dlatego życie, od poziomu biologii aż po ducha, gdzie otrzymujemy Pokój, okazuje się darem zupeł­nie dar­mowym. Skoro wyłącznie z tego korzystamy, czymże moglibyśmy się odwdzięczyć Dawcy. Oto miara naszej niemożności zdobycia Pokoju samemu, czy ku­pienia go od Boga. 

Wszystko więc, co napełnia nasze życie Pokojem, mamy od Boga zupełnie darmo. Jest tak dlatego, że Bóg daje nam coś swojego, coś czego będąc Bogiem i kochając nie można dać w inny sposób. Bóg jest bezinteresowny z samej swej Boskiej istoty i z Jego istoty wypływa również bezinteresowny dar Pokoju. 

Gdy odkrywam bogactwo radości i Pokoju, które zawdzięczam jedynie Bogu dzielącemu się swoim życiem i dopuszczającemu mnie do swej Rodziny, doznaję wstrząsu. Poznaję bowiem, jak bardzo góruje On nade mną swoją bezinteresownością.

Czym niebiosa górują nad ziemią? Bóg mówi: Niechaj bezbożny porzuci swą drogę i człowiek nieprawy swoje knowania. Niech się nawróci do Pana, a Ten się nad nim zmiłuje i do Boga na­szego, gdyż hojny jest w przebaczaniu. Bo myśli moje nie są myślami waszymi ani wasze drogi moimi drogami. Bo jak niebiosa górują nad ziemią, tak drogi moje - nad waszymi drogami i myśli moje - nad myślami waszymi (Iz 55,7-9).

Bóg zatem, choć najmądrzejszy i wszystko stworzył, okazuje się najbardziej godny podziwu nie przez swój rozum, ale przez swoje serce otwarte wobec każdego człowieka, przez swoją hojność obdzielania przebaczeniem i Pokojem. Gdy poznajemy Go, doświadczamy przede wszystkim jak straszliwie jesteśmy mali w swoim wyrachowaniu i ciasnocie, gdy On tymczasem góruje ogro­mem swego serca darmo i z poświęceniem rozdającego Pokój.

Poznanie takiego Boga to sprawa serca. Intelekt jest tu zupeł­nie bez­radny: Pokój Boży, który przewyższa wszelki umysł, będz­ie strzegł waszych serc i myśli (Flp 4,7) Bo Pokój to nie sprawa umysłu. Otrzymujemy go dzieląc wspólnotę z Bogiem.

Gdy poznajemy Go, Pokój ogarnia zarówno naszego ducha jak i sferę intelektu. I to dopiero uzdalnia nas do otwierania się naprawdę wobec drugiego człowieka, do służenia mu Pokojem, otrzymanym od Boga.

Bezinteresowność. To Chrystusowe wołanie o bez­­­interesowność posługi jest tak zdecydowane, gdyż sam Bo­ży Syn otrzymał wszystko darmo od Ojca: i siebie, i stworzenie. Dar ten dokonał się, gdy Ojciec przedwiecznie zrodził Go z Miłości i dał Mu pełnię swego Bóstwa. Chrystus nic nie ma czego by nie otrzymał i dlatego się nie chlubi, ale wielbi Ojca każdym włóknem Boskiego istnienia. 

Chrystus jest więc świadkiem tego, że nie można korzystać z daru, jeśli się samemu również nie obdarowuje. Nie można korzystać z Pokoju od Boga jeśli się samemu nie emanuje nim darmo na innych. Nie można korzystać z przebaczenia jeśli samemu się nie przebacza. Wierność tym zasadom trzeba wymodlić w swoim życiu.

Wszelkie czynienie dobra innym, a w szczególności posługa chorym, wartościowa jest w oczach Bożych, gdy sprowadza się do dzielenia z braćmi Bożego Pokoju. Dla chorego właśnie Pokój Boży jest najważniejszy i to w sposób nie pozostawiający cienia wątpliwości. Z tego Pokoju wypływać będzie także bezinteresowność naszej posługi. 

Przez życie duchowe najpierw bowiem odkryjemy Bożą bezinteresowność, aby potem samemu stać się jej narzędziem. I tylko na tej zasadzie posługa drugiemu człowiekowi naprawdę przyniesie mu Pokój i duchowe owoce. Darmo otrzymaliście, darmo dawajcie. (Mt 10,8) 

Wszelka nasza interesowność będzie tego Pokoju przeszkodą.
Diakon Jan 






DAR CIĘŻARU ŻYCIA

Ciężar życia jako dar, jako przygotowanie do dotknięcia Jezusa. Wtem jakaś kobieta, która dwanaście lat cierpiała na krwotok podeszła z tyłu i dotknęła się frędzli Jego płaszcza. Bo sobie mówiła: Żebym się choć Jego płaszcza dotknęła, a będę zdrowa. Jezus obrócił się, a widząc ją, rzekł: Ufaj córko, twoja wiara cię ocaliła. I od tej chwili kobieta była zdrowa. (Mt 9,20-22)

Przyjrzyjmy się postawie kobiety od lat cierpiącej na wycieńczające krwotoki. Bóg pozwolił, aby przez tak długo dźwigała cierpienie i wśród cierpienia toczył się w jej sercu proces, który można nazwać dojrzewaniem wiary. Przygotowanie do tej jedynej chwili, najważniejszej w życiu, gdy spotka osobiście Jezusa a spotykając Go będzie miała nie­zachwianą pewność – Tak, to na tę chwilę czekałam przez całe życie – i absolutną determinację – Wystarczy, że teraz dotknę Go, a będę zdrowa.

Ewangelia odsłania nam cząstkę tajemnicy dźwigania ciężaru życia: przeciwności, udręk, chorób, starości, śmierci, nie jako przekleństwa, ale jako daru. Chodzi o to, by każde trudne doświadczenie przeżyć, nie marnując otrzymanego czasu przygotowania i daru dorastania przez cierpienie. By z dni i lat peł­nych bólu, głodu i oczekiwania na szczęście wynieść nade wszystko gorące pragnienie spotkania i niezachwianą pewność dotknięcia swego Zbawcy.

Najpierw więc potrzeba, by przez czas udręki rozwijała się w moim sercu wrażliwość zdolna rozpoznać Jezusa, gdy będzie przechodził. Tylko On jest źródłem mocy i jak nikt inny zdolny jest mi pomóc i chce tego naprawdę.

Po wtóre chodzi o to, by doświadczenia zmiękczyły moje serce do pokornego przyjęcia spotkania z Uzdrowicielem jako wielkiego, nienależnego mi i przerastającego mnie daru. 
I po trzecie chodzi o to, bym przez czas cierpienia stawał się coraz bardziej ufny, że, aby uzyskać zbawienie, naprawdę nie trzeba czynić niczego wielkiego, przekraczającego moje moż­liwości. Wystarczy po prostu wyciągnąć rękę, jak dziecko, w geście bezradności i dotknąć zaledwie rąbka Jezusowego płaszcza.

Obraz dotknięcia Jezusowego płaszcza ma zatem głęboki wymiar duchowy. W życiu człowieka, istoty wspaniałej, potężnej i radosnej, ale także wielorako zbolałej, najważniejsza jest, tak naprawdę, nie pozycja w świecie, bo świat na nic się nie przyda, ale odnalezienie przychodzącej łaski i dotknięcie jej w swoim sercu.

Bóg sam wie najlepiej, w jakich warunkach dotknięcie to może się dokonać, a ponoszony ciężar życia może stać się darem i odegrać decydującą przygotowawczą rolę. Bez tego przygotowania, czy kobieta z Ewangelii szukałaby Jezusa w tłumie i dotykała Go z wiarą? Lata bólu uformowały jej serce, ścierając je w proch - czyniąc wrażliwym i pokornym do prawdziwej więzi z Bogiem. Gdy na ciężar życia odpowie się dziecięcym zaufaniem, spełnione są wszystkie warunki, by dotknięcie łaski pociągnęło za sobą przyjęcie jej do serca. A wtedy możliwe jest duchowe uzdrowienie.

Kroczenie w ciemności. A jednak ciężar życia to wyzwanie bardzo poważne. Doświadczając cierpienia mamy często poczucie absolutnej ciemności, niczego nie rozumiemy i czujemy się głęboko zagubieni w lęku, bólu i niezrozumieniu dróg woli Bożej. Cierpienie pozostawia wtedy bardzo głębokie rany: sprowadza niepokój, złość, bunt albo stany zaburzeń psychicznych. Wówczas często chwieją się podstawy naszej wiary i zaufania do Boga. 

O własnych siłach znieść tego nie jesteśmy w stanie. Jesteśmy wówczas wezwani, aby odnaleźć w sobie upór i wesprzeć się na Bogu. Jeśli wbrew udręce i ciemności, która nie pozwala zobaczyć prawie żadnej nadziei, uda się jednak odnaleźć strzępy zaufania i pokoju płynącego z osobistej bliskości z Nim. Jeśli cierpienie i przemijanie będziemy mogli skojarzyć nie ze strachem, klęską i rozpaczą, ale ze zbliżaniem się do kochanego Zbawiciela i upragnionego Ojca w Niebie. Wówczas możemy mówić o wielkiej łasce. Zstąpiła na nas i rozproszyła ciemności. 

Bywa jednak, że w obliczu cierpienia stajemy wobec wielkiej ciemności. Moc Boża z pewnością towarzyszy nam, ale my zupełnie jej nie widzimy. Czujemy się słabi i nieuporządkowani. Wówczas ważne jest odkrycie dla siebie słów Chrystusa: Wystarczy ci Mojej łaski. 

Aby je zrozumieć i przyjąć jako adresowane do nas zacznijmy od następującego spostrzeżenia. Gdy odkrywamy, że sami w najmniejszym stopniu nie mamy sił, by stawić czoło zaistniałej sytuacji, wówczas nabierzmy ducha i podnieśmy głowę, w naszym sercu zaczyna powstawać bardziej serio miejsce dla wiary, całkowitego zdania się na Boga. Teraz trzeba odkryć, gdzie jest sedno naszego problemu. A, mimo wielkiego cierpienia, tkwi ono nie w samym bólu, ale w przeżywanej w tej sytuacji straszliwej duchowej samotności. W pytaniu, czy jestem w obecności, która może być dla mnie oparciem i rozwiązaniem, czy też nie widzę jej, nie wierzę lub nie chcę i odpycham, jak pies kąsający rękę pana. Wtedy pozostaję w otchłani absurdu. 

Problem więc sprowadza się do zaufania, czy obecność Boga będzie dla mnie dostatecznie silnym bodźcem przeciwko ciemności, czy wierzę, że mi Ciebie i Twojej łaski wystarczy. Często z góry uważamy, że Bożych rozwiązań „nie wystarczy” i problem powinien znaleźć rozwiązanie ludzkie, jakie sami uważamy za właściwe. Tymczasem to ludzkie środki zawodzą, a łaski wystarcza zawsze, przeciw każdej ciemności. I aby dać nam przetrwanie za krótkie są nie ręce Boga, ale nasza gotowość zdania się na łaskę bez nieufności. Zatem wbrew własnej bezradności, jak zbolałe dziecko, składam moją ciemność w ręce Ojca i przywołuję wiarę, że wszystkiego może mi zabraknąć, ale nie Jego. Gdy wtedy, mimo bólu, zaczynam wyczuwać pokój i dystans wobec ciemności, znak to, że nadchodzi łaska i już nie jestem sam.

Ufne opieranie się na Bogu jest w naszym życiu zasadnicze. Kobieta cierpiąca na krwotok musiała odnaleźć wiarę zanim spotkaliśmy ją na kartach Ewangelii. Wiara nie usuwa ciemności, jednak sprawia charakterystyczny dystans, który bierze się z ożywienia nadziei.

Ofiara miłości. Nie mamy od Boga odpowiedzi na pytanie, dlaczego jego dar ma kształt ciężaru. Jednak dzięki Duchowi Świętemu odkrywamy jakąś cząstkę odpowiedzi. 
Ciężar nabiera pełnego wyrazu i daje się go przeżywać w poczuciu sensu, jeśli znajdziemy w sercu tak wielki dystans, że od bólu i ciemności potężniejsza okaże się miłość. Jest to dar największy, dar ofiary, który ciężar życia zmienia w coś pozytywnego, duchową moc, którą można przeciwstawić pysze, egoizmowi i grzechowi świata. 

W ten sposób właśnie przeżył swoje życie Chrystus. Na pierwszym miejscu umieścił On nie ciężar, który niósł, ale Miłość - prawdę, że zależy Mu na Ojcu i zależy Mu na nas i, że chce być w więzi ze wszystkimi, którzy Go odrzucają. I nie tylko chce, ale wręcz nie może ich pozostawić, bo wie, że inaczej by zginęli.

Dopóki człowiek i świat nie jest do końca oczyszczony by nabrać podobieństwa do zamiaru Bożego, tak długo zadaje ból Bogu i sobie. Tak długo też Chrystus a z Nim wszyscy, którzy przyjmują dar ciężaru życia, przyjmując ból składają ofiarę miłości. Dlaczego są na to gotowi? Bo uznają, że nie można pozostawić dzieci Bożych samych, w rozpaczy i na zatracenie.

Zatem ciężar życia nabiera zatem prawdziwego sensu dopiero, gdy jest podjęty z miłości. Ma on wtedy błogosławione skutki zbawcze. Najpierw przybliża człowieka do uzdrowieńczego dotknięcia Zbawiciela, potem zaś służy utrzymywaniu jego więzi z Bogiem. Gdy podejmujemy ciężar ten z miłością do Ojca i do ludzi, wchodzimy w dzieło tworzenia i oczyszczania świata wspólnie z Bogiem. Wciągnął On nas w tak zaszczytną przestrzeń współodpowiedzialności. 
Diakon Jan 








DAR ROZEZNANIA

Mamy wielorakie talenty: siłę rąk, zdolnych dźwigać niemałe ciężary, możliwości intelektu zdolnego przenikać tajniki świata, odporność psychiki zdolnej wytrzymywać wielkie próby i potęgę ducha, który tworzy budzące zachwyt dzieła. Nazywamy to wielkością człowieka, potęgą ludzkiego ducha. Całe to ludzkie wyposażenie okazuje się jednak małe. Słowa Chrystusa: po owocach ich poznacie uświadamiają nam, że trzeba bardzo ostrożnie podchodzić do oceny wartości dóbr świata. Świat jest piękny, na jego szczycie stoi człowiek, świata gospodarz, a pochwała człowieka i obrona jego praw zdaje się godzić wszystkich, niezależnie od światopoglądu. A jednak owoce działalności człowieka bywają mizerne, a oblicze świata pokrywa się w każdym pokoleniu nowymi rysami, pęknięciami i brudem. Bóg jest hojny, każdego zupełnie bezwarunkowo obsypał wielkimi możliwościami, nie ograniczając mu zakresu korzystania ze świata. Sprawił, że słońce wschodzi nad wszystkimi dokładnie tak samo.

Co więcej bogactwo człowieka jest głębsze, niż on sam potrafi to ocenić. Bóg towarzyszy mu, ponieważ człowiek jest jego dzieckiem, towarzyszy Mu do tego stopnia, że czegokolwiek człowiek by nie uczynił, dobra czy zła, posługując się otrzymanymi możliwościami, zawsze tak samo korzysta z Bożego wsparcia, które mu te możliwości dało. Widzę zatem, że Bóg tak mnie ukochał, iż zaryzykował bycie przeze mnie wciąganym w moje małe, płaskie, nieraz brudne sprawy. Bóg dźwiga na sobie ciężar mojego postępowania, cierpi, gdy nie jest ono zgodne z Jego wolą. A jest tak, bo dał mi tyle bez żadnych warunków wstępnych. 

Dlatego fakt, że czynię coś z pomocą Bożą i korzystam z mocy Bożej, jest czymś zwyczajnym, rzec można codziennym i nie znaczy wcale, że czynię wtedy to, co powinienem, ani to, co jest najlepsze w danej chwili. Mogę mieć solidne wyposażenie od Boga, z zewnątrz wyglądać na człowieka bez zarzutu, a jednak w istocie mieć tylko tych kilka nie pomnożo­nych talentów, które otrzymałem na początku. Chrystus w Kazaniu na Górze mówi mocno: Wielu powie Mi w owym dniu: Panie, Panie, czy nie prorokowaliśmy mocą Twego imienia i nie wyrzucaliśmy złych duchów mocą Twego imienia, i nie czyniliśmy wielu cudów mocą Twego imienia? Wtedy oświadczę im: Nigdy was nie znałem. Odejdźcie ode Mnie wy, którzy dopuszczacie się nieprawości! (Mt 7,21-23) 

Jeżeli nie damy Chrystusowi się poznać, a w Biblii poznać to znaczy zbliżyć się, przylgnąć, zawiązać intymną więź, podobną do małżeńskiej, to Chrystus powie: Nigdy was nie znałem, bo i nie związaliśmy się z Nim. Miał nas w ręku zaledwie „przez chwilę”, gdy tchnął w nas swoją iskrę w chwili stworzenia, a potem poszliśmy własną drogą. Gdy nie znam Pana, wszystko, co posiadam, czym żyję może się okazać w znacznym stopniu dziełem złego ducha. Wtedy rozminę się z Bogiem, bo nie zabiegam o Niego. Nie o Niego, a o siebie - własną chwałę. Możemy czynić rzeczy wielkie, charyzmatyczne: nauczać w imię Boga, Jego mocą zwalczać złe duchy, uzdrawiać, budować cywilizację, być świetnymi uczonymi, mistrzami, rodzicami..., a mimo tego rozminąć się z Bogiem, ponieważ nie wypełniamy Jego woli. To, co czynimy, nie płynie z miłości: ani do Niego ani do kogokolwiek. Tylko do siebie.

Chodzi w życiu zatem nie o nadzwyczajności, wspaniałe efekty, choć czasem i to może wystąpić, ale nigdy nie stanie się sednem. Sednem jest bowiem to, co pokazuje Bóg. On wie, co jest szczególnie odpowiednie dla mnie, co przyniesie mi największe owoce. I to mi podpowiada. Gdy za Nim idę, jestem zadziwiony, jak nieopisane, subtelne szczęście daje wędrowanie drogą, przy boku Najbliższego z bliskich i Najświętszego ze świętych. 

Wielu pyta, czym jest wola Boża i jak ją odczytać. Aby zrozumieć najpierw, czym ona jest, trzeba zauważyć, że Bóg to Istota o niezgłębionej mądrości. Dlatego obcowanie z Nim jest dla mnie najcenniejsze, jak z ojcem dla syna, z mistrzem dla ucznia. Wola Boża to tyle, co nieustanna obecność i pomoc. Aby ją dostrzegać i rozumieć, trzeba zacząć dostrzegać Boga i rozumieć Go jako konkret bliski sercu, jedyny punkt odniesienia i porządek w przestrzeni mojego życia. Innymi słowy, w najgłębszym sensie duchowym, trzeba sprzedać wszystko, co się ma, spełnić drugie przykazanie - nie mieć innego Boga oprócz Niego.

Ale jak to osiągnąć? Uznać, że słyszenie woli Bożej może być tylko darem i zacząć tego daru szukać. Koniecznie chcieć poznać Ojca. Nie bogatego narzeczonego, najpiękniejszą dziewczynę, czy ustosunkowanego przyjaciela. Nie mądrego doradcę, ale Ojca, który jedyny jest bogaty, piękny, ma najwyższą godność i mądrość. Ma to wszystko w sposób zupełnie nieoczekiwany, inny niż świat, niż ludzie. Jeżeli nie będzie mi na Nim zależało więcej niż na kimkolwiek i czymkolwiek innym, nie nauczę się rozeznawać woli Bożej, bo nie będę nasłuchiwać sercem. 

Tylko ona chroni przed uzależnieniami. Bowiem, gdy stale czynimy to, na co sami tylko mamy ochotę, przywiązujemy się do swoich chęci i wyborów. Gdy zaś przeciwnie, nastawimy życie na słuchanie, pytanie, czego chcesz Ty, co radzisz, to nawet jeśli na razie zdaje się nam, że nic nie słyszymy, już zaczynamy korzystać z Jego woli, bo odrywamy się od siebie, a programem życiowym czynimy inną wolę, przychodzącą w realności życia. 
Zobaczmy zatem, jak Bóg daje nam poznać, że ma Swoją wolę i że dobre jest dla nas stosowanie się do niej. Aby to zobaczyć, trzeba skupiać się na Nim i pytać, w czym wyraża się Jego wola. To nazywa się rozeznaniem duchowym. 

Rozeznając widzimy po pierwsze, że Bóg staje na drodze pragnieniom naszych serc. Wtedy jesteśmy wściekli, że nie możemy postawić na swoim - tak objawia się nasze zniewolenie. Jeżeli umiemy zrezygnować ze swojej woli, dostrzec, że nie jest ona jedyną możliwą, ani najlepszą z możliwych, wówczas dochodzi do głosu wolność mojego serca. 

Po drugie Bóg stawia nas w obliczu ciemności. Nie wiemy dokąd zmierza nasze życie, jakie stoją przed nami wyzwania i niebezpieczeństwa. Boimy się, a wtedy nie możemy liczyć na żadne rozeznanie. A jednak ta chwila jest ważna. Nic nie widzę, ale spodziewam się, że mogę liczyć na Ojca, że nie stanę wobec prób za trudnych, ani nie pozostanę bez Jego łaski. Przeciwnie będę pielęgnowany i obdarowywany, bo wiem, że Bóg mnie kocha i chce mnie w tym upewnić. Zawierzenie Bogu. Brzmi to tak teoretycznie, ale jest wyjątkowo praktyczne - daje upragnione bezpieczeństwo, pewność dziecka, które zawsze spokojnie wraca do domu. 

Po trzecie, w rozeznaniu ważne jest zrozumienie źródła swoich napięć, niepokojów i obaw. Czy rozumieć je jako „pogróżkę” Boga, czy „zemstę” złego ducha. Człowiek, bardziej jest sobą, gdy jest wolny i spokojny. Dlatego Bóg raczej uspakaja człowieka, a szatan straszy. Ważna to zasada, bo większość pobożnych chrześcijan stale daje się wodzić za nos złemu duchowi, przez codzienne zdenerwowania i lęki. 

Są jednak wyjątki od tej reguły, gdy chodzi o ugruntowane w nas złe postępowanie, do którego jesteśmy przywiązani. Wówczas Boże pozytywne działanie uwiera i boli, bo przełamuje złe przywiązania. Taki ból nie ominie nikogo. Stanowi doświadczenie rekolekcji, czy dobrej lektury. Gdy Bóg znajduje w nas zło, wystawia je na widok naszego sumienia i zaczyna je wypalać. Można powiedzieć, że im mniej się wtedy bronimy, mniej wypieramy prawdy o sobie, tym krótszy i łagodniejszy przebieg ma czas oczyszczenia. 

Wreszcie rozeznawaniu działania Bożego służą przychodzące nieustannie, na co dzień znaki: Słowo wypowiadane przez Boga, działanie Kościoła i przez opatrznościowo kierowane koleje naszego życia. Tylko oczy i uszy mieć szeroko otwarte, i czytać to wszystko jak żywą książkę, by rozeznać wolę Ojca na każdym kroku naszego życia.

Diakon Jan



DAR WOLNOŚCI WEWNĘTRZNEJ

Często jesteśmy poddawani wielorakim naciskom. Odczuwamy presję także na nasze wnętrze. Taka presja często popycha nas do konfliktu z dobrem. Doświadczając swych grzechów, wad i słabości ulegamy często pesymistycznemu przekonaniu, że niczego już nie da się w nas zmi­e­nić, wciąż wpadamy w to samo „bagno”, bo „tacy już po prostu jes­teś­my”. W ten sposób przez lata narasta w nas gorycz i zniechęcenie.
Za tym doświadczeniem „bylejakości” naszego życia, z która tak trudno nam zerwać, kryje się problem wewnętrznej niewoli. Wolność jest jednym z fundamentalnych darów Boga. Potrzebujemy wyzwolenia z niewoli uzależnień i nacisków, które są rezultatem działającej w nas nieczystości, a w istocie niepełnej więzi z Bogiem, potrzebujemy wyzwolenia do duchowej wolności, w której doświadczalibyśmy pokoju i równowagi płynącej z doświadczenia naszego Bożego dziecięctwa. Do tego wła­śnie zmierza zamysł Boży względem nas. Do wolności wyswobodził nas Chrystus (Ga 5,1) i ta wolność jest duchową rzeczywistością, która może stać się dostępna każdemu z nas. 

Bogaty młodzieniec (Mt 19,16-22) . Podszedł do Chrystusa bogaty młodzieniec i zapytał: co dobrego mam czynić, aby otrzymać życie wieczne. Młodzieniec ów nie był byle kim, był gorliwym Żydem i szukał niezawodnego sposobu na życie. Jeśli chcesz osiągnąć życie, zachowaj przykazania - wyjaśnia Chrystus. Przykazania to pierwszy krok we właściwym kierunku. Są one drogowskazami w gąszczu rzeczy, które na tym świecie możemy uczynić, pokazują, co życiu służy, a co je niszczy. 

Ale nawet, jeśli idzie się za przykazaniami, naszemu życiu nadal czegoś jeszcze brakuje. Dlatego Chrystus radzi: idź, sprzedaj, co posiadasz. Człowiek bowiem nie może tylko niewolniczo spełniać przykazań. Jeśli nie ma w sercu wolności, nie ma siły ich zachowywać, nie czuje też ich smaku ani wartości. Nie jest też w stanie postępować dobrze nie ze wzglądu na jakieś doczesne ale ze względu na najwyższą wartość poznania i pokochania swojego Ojca. 

Wolność i wewnętrzny nacisk na nasze ośrodki decyzyjne (Rz 7,15-22). Każdy człowiek, jak pisze św. Paweł, odczuwa niepokój w swoim wewnętrznym ośrodku decyzyjnym, jego „chcę” podlega wielorakim naciskom (ze strony na przykład pożądań, przyjemności, atrakcji, złudnych nadziei): nie czynię tego, co chcę, ale to czego nienawidzę. Wolność to pełnia władzy osoby nad sobą samym. Wolność musi być wolnością od wszystkiego, co, jak się okazuje w praktyce, nie służy naszemu życiu i wolnością do wszystkiego, co warto wybierać i z czego warto korzystać. Wolność więc to życie bez nacisków na nasze wnętrze. Czy jest ona możliwa? Okazuje się, że dostępuje się jej w wyniku współpracy z łaską: przez wewnętrzne oczyszczenia i mieszkanie Boga w naszym sercu. 

Wolność dziecka a zagubienie się niewolnika. Jeżeli w sposób otwieramy się na łaskę, by Pan wy­­ko­nywał przez nas to, co jest Jego wolą, a co będzie służyło życiu - naszemu i innych, wówczas poczujemy się Jego małymi dziećmi, doświadczymy szczęścia i po­ko­ju w sercu. Będzie to przejaw wolności. Jej źródłem, podstawą pokoju, będzie przekonanie, że mogę być spokojny i ufny, bo jestem kochanym synem Ojca, mimo wielkiej niedoskonałości moralnej odczuwanej w sercu i sumieniu. Aby wymodlić wolność i ocalić ją przed zakusami szatana trzeba z całkowitym spokojem i akceptacją moralnej nędzy podchodzić do siebie, być wdzięcznym za to, co w nas pozytywne i nie obawiać się tego co negatywne. Spokojnie stanąć z tym przed obliczem Ojca. Kto zaś nie czuje się synem, reaguje na życie i na Boga jak niewolnik, całą nadzieje pokładający jedynie w sumienności swojej ciężkiej i wykonywanej z zaciśniętymi zębami służby. 

Raj. Biblijny Raj jest obrazem przebywania z Bogiem - obcowania Ojca z synami. Synowie nie pytają tu, dlaczego nie należy spożywać owocu z drzewa poznania, ponieważ wiedzą, że Bóg - ich Ojciec - zapewnił im pełnię życia kryjącą się za obrazem drzewa życia. Wąż - szatan natomiast sugeruje, że Bóg nie jest Ojcem, że postąpił nieszczerze, bo zakrył rzekomo przed ludźmi większe dobra, które można by Bogu „wyr­wać” łamiąc zakaz i spożywając owoc drzewa poznania. Nie ufając Ojcu, nie czując się synem, człowiek ulega tej sugestii i wykopuje dystans pomiędzy sobą a Bogiem - dystans niewolnictwa. Traci Raj. Gdy żyje się więc z Bogiem w Raju i nosi się Go w sercu jako Ojca, Jego obecność staje się źródłem wolności. Nie będąc jeszcze żadnym ideałem, doświadcza się wolności - ograniczenia wewnętrznych nacisków na serce. Oto doświadczenie świętych - przeżycie zjednoczenia i Bożego dziecięctwa. 

Mentalność niewolnika. Przejawami duchowej niewoli są właściwe mentalności niewolnika kompleksy. Kompleks Boga, kiedy zdaje się On daleki i nieprzystępny. Służymy mu z lękiem i staramy się zasłużyć sobie na Niego, a to się nam nie udaje. Natomiast Bóg jest przeżywany jako bliski tylko dla tego, kto czuje się sy­nem. I syn wie, że choć zasłużyć sobie na Boga nie ma najmniejszej szansy, może mimo tego zawsze na Niego liczyć. Kompleks grzechu z kolei wypływa z przekonania, że porządny chrześcijanin powinien zawsze dobrze postępować. Ponieważ to staje się wyróżnikiem chrześcijaństwa, naszą reakcją na zdarzający się grzech bywa lęk, wstyd i bunt. Jest to postawa nie służąca nawróceniu, ponieważ świętość tu na ziemi nie jest tożsama z bezgrzesznością, ale bierze się z dopuszczenia do grzesznego serca Boga, który przyszedł do grzeszników. Chrystus się nie wstydził się naszego grzechu, ale w czasie męki stanął z nim na barkach wobec całego świata. Dlatego syn Ojca powinien wszystkie swoje upadki przyjmować ze spokojem i w poczuciu absolutnego bezpieczeństwa. Dalej spotykamy kompleks prawa. Jest to niechęć do wszelkich zakazów i bunt przeciwko nim. Tymczasem nam potrzeba zakazów. Są one wychowawcami naszej wolności, potrzebnymi dopóki wolność i zrozumienie tego jakie postępowanie służy życiu a jakie nie służy, nie znajdzie się w nas w pełniejszym rozkwicie. W sercu doświadczamy także kompleksu zmian, obawy przed wszelkimi zmianami w życiu, w sercu, w mentalności, w spojrzeniu na życie. Kompleks ten blokuje otwartość na łaskę, bo otwartość ta z reguły wymaga wysiłku radykalnej zmiany, nie opartej na racjonalnej kalkulacji, ale na zaufaniu do Boga, gdy Ten pokazuje nam, co przeszkadza naszemu życiu. Charakterystycznym przejawem mentalności niewolnika jest także pesymizm polegający na nie dostrzeganiu dobra, przypisywaniu wszystkim złej woli i spodziewaniu się bardziej niepomyślnego przebiegu wypadków, niż pomyślnego. Jest to przejaw ran duszy i zagubienia się w życiu z powodu utraty poczucia bezpieczeństwa opartego na niezawodnym Ojcu. I wreszcie jest w nas bariera, którą można by nazwać niezgodą na upokorzenia. Choć jest ona jakby naturalna, to jednak właśnie przez upokorzenia dokonuje się wiele ważnych oczyszczeń i uporządkowań w ludzkim sercu. Odruchowo boimy się ich. Kto jednak doświadczy pokoju serca jaki jest wynikiem oczyszczeń przez upokorzenia przyjęte i dobrze wykorzystane, ten nauczy się, że droga do synowskiej wolności biegnie przez gotowość do duchowego cierpienia. 

Ogień. Chrystus mówi: Przyszedłem ogień rzucić na ziemię (Łk 12,49). Jest to ogień darów duchowych, które oczyszczają i formują serce człowieka, czyniąc go wolnym synem Boga, nie zaś zalęknionym niewolnikiem. Jest to ogień Ducha św. Wielkim pragnieniem Chrystusa jest już dziś obdarowanie tym ogniem każdego z nas. Dla umieszczenia w świecie tego źródła oczyszczenia przyszedł On do nas podejmując wysiłek cierpienia i bólu miłości. Oby zrodziła się w nas gotowość odpowiedzi całym sercem na to wielkie pragnienie naszego Pana. 
Diakon Jan


TO WAS GORSZY?

Gdy Bóg pozwala się poznawać człowiekowi, stopniowo zaczyna mu ukazywać ze swego nieogarnionego bogactwa rzeczy coraz trudniejsze, które dla naszej ludzkiej małości bywają nawet gorszące. Zgorszenie i wątpliwości w wierze budzi powszechnie „słabość Boga”, subtelny przymiot pozornie sprzeczny z Boską wszechmocą. Bóg wydaje się słaby przez ogrom kredytu, jaki ofiarowuje ludziom nie spodziewając się niczego w zamian, przez miłosierny stosunek do zła i prowadzenie człowieka ciemnymi drogami swej Boskiej woli. Dlatego człowiek musi często stawiać czoło pokusom odrzucania Boga z powodu Jego słabości, pozornie przegrywającej z brutalną siłą świata. Jeśli chce on naprawdę wchodzić w zażyłość z Bogiem, musi zbliżać się do prawdy o Nim, a nie do uproszczeń skrojonych na ludzką miarę. 

Kredyt zaufania ofiarowany bezzwrotnie ludziom. Był pewien gospodarz, który założył winnicę. Otoczył ją murem, wykopał w niej tłocznię, zbudował wieżę, w końcu oddał ją w dzierżawę rolnikom i wyjechał. (Mt 21,33) 

Zobaczmy, jak postępuje Bóg zakładając świat. Buduje wszystko, oddaje ludziom i sam jakby wyjeżdża. Daje nam władzę i umiejętność czynienia sobie ziemi poddanej - zarządzania stworzeniem w Jego imieniu, a sam jakby staje z boku. Organizuje wszystko tak, by nasza aktywność była niezbędnym czynnikiem rozwoju. Mimo, że wie o naszej słabej, skłonnej do zła wolności traktuje nas jednak jak dojrzałych partnerów. Ukrywa się więc, pozwalając, by świat mógł funkcjonować według danych mu praw, a człowiek miał w nim jak największe znaczenie. Tak bardzo chciał dowartościować stworzenie i pozostawić mu jak najwięcej wolności, gdyż sam jest wolny i w swej wolności tak bardzo nas umiłował. 

Bóg jednak nie tylko wyjechał i pozostawił winnicę ludziom, a może raczej na pastwę ludzi. Później popełnił jeszcze większe szaleństwo. Wiedząc jacy jesteśmy i widząc, co się dzieje, posłał na ziemię kolejne zastępy nieuzbrojonych sług Słowa, a w końcu także swojego bezbronnego Syna. Tak bardzo, nie zważając na osobistą poniewierkę zależało Mu, by postępować z nami DELIKATNIE i nie używać osobistej nad nami przewagi. Jakże wielka to musi być przewaga i jakże wielka miłość, skoro Jego delikatność jest tak ogromna.

Oto powód dla którego świat wygląda tak, jakby Bóg wyjechał, a wszystko, nawet oddawanie Bogu należnej czci i miłości, było uzależnione tylko od ludzi, od ich dobrej woli i serca. Jest to ogromny kredyt zaufania, konsekwentnie udzielany wygląda jak słabość i bezbronność Boga, który przecież nie ma złudzeń co do naszej grzeszności. A jednak ryzykuje, bo w jego planach mamy się zmienić i w przyszłości być zupełnie inni. Tymczasem, jak bezkarne dzieci, czujemy się zwolnieni z wszelkiej odpowiedzialności i niszczymy Boże dzieło.

Jakże to trudne do przyjęcia!

Miłosierny stosunek do zła. Innym trudnym przymiotem Boga jest sposób, w jaki dokonuje On zbawienia człowieka od grzechu. W obecnym czasie Bóg nie usuwa grzechu całkowicie, ale przyjmuje go, jakby konsekruje, zmieniając jego rolę. Nie bójcie się, czyż ja jestem w miejsce Boga. Wy niegdyś knuliście zło przeciwko mnie, Bóg jednak zamierzył to jako dobro, żeby sprawić to co jest dzisiaj, że przeżył wielki naród. (Rdz 50,19)

Bóg nie pochwala zła, nazywa je po imieniu. Stwierdza, że jego oścień polega na tym, iż jest zabójcze dla czyniącego je człowieka. Jest to tak bardzo prawda, że, jak mówi Jezus, dla gorszyciela lepiej byłoby, gdyby został utopiony, a dla Judasza - gdyby się w ogóle nie narodził. Bóg objawia grzech. Ogrom cierpienia jakie spada na Jezusa pokazuje jego powszechność i odrażający charakter. Grzech bierze się z nienawiści szatana do Boga, z pychy i nędzy istot wolnych, które same chcą decydować, co dobre, co złe i jak Bóg powinien postępować.

A jednak Bóg dopuszcza zło. Przyjmuje grzech i jego skutki w ogromnym bólu Jezusa. W Jego planie zbawienia widać tymczasowe przyzwolenie na działanie ciemności, widać nawet, że Bóg w swej Opatrzności bierze w rachubę konkretne ludzkie złe postępki. Do tego stopnia panuje nad nimi, ze nawet sam je zamierza, by w dalszej perspektywie odegrały swą rolę jako dobro zaplanowane przez Boga. Dopuszczając zło jako swoją trudną wolę konsekruje je i zamienia w dobro. Uświęcając ludzki grzech zbawia od grzechu.

Tak więc Bóg dopuszczając na tym świecie grzech gotów jest nieograniczenie go odpuszczać. Ma nieskończone miłosierdzie wobec robotników swej winnicy i skutki ich złych czynów nieustannie bierze na siebie w celu odciążenia ich, niezdolnych udźwignąć konsekwencje swoich złych czynów. Jest to tajemnica wielkiego miłosierdzia Boga. Ale spróbujmy zrozumieć, że gdyby Bóg nie był taki, nasza sytuacja byłaby wręcz rozpaczliwa.

Czasem zdaje się nam, że najlepiej byłoby, gdyby Bóg w ogóle nie dopuścił do zła, a więc zniweczył wolność stworzeń. To przejaw chorej wolności. Jesteśmy tak uwikłani w zło, że w odruchu rozpaczy wolelibyśmy unicestwić siebie, niż ufnie zdać się na Boże miłosierdzie.
Dlatego, gdy Bóg akceptuje i dźwiga czarną rzeczywistość a nas uczy także pokornie ją akceptować i dźwigać, rozpoznawajmy czego oczekuje od nas i przyjmijmy to ze zrozumieniem. Jest to droga ocalenia, choć jakże trudna!

Zachęta do posłuszeństwa woli Bożej. Często mamy do Pana Boga różne pretensje. Dlaczego tego świata nie uczyniłeś miejscem szczęścia i zbawienia? Czemu świat, do którego nas powołujesz, wydaje się tak daleki, mało realny i pociągający? Dlaczego droga człowieka wiedzie przez ciemność? Tymczasem problem generalnie polega na tym, że jesteśmy powołani i prowadzeni do świata Bożego, który nas przerasta. Stopień zrozumienia, jaki mamy dla tego świata, jest zależny od stopnia poznania Boga i dojrzałości do zrozumienia Go. Póki to się nie stanie, póki serce na słowo Bóg nie bije nam szybciej, prawda o tym, że szczęście dla nas przeznaczone jest o wiele większe od szczęścia, które może się zmieścić w tym życiu i w tym świecie, jest dla nas pustym słowem. 

Na etapie poznawania Boga nieocenionym drogowskazem jest wola Boża. Jeśli zechcemy być jej posłuszni, zaprowadzi nas tam, gdzie jest się bliżej Boga i nauczy poznawania Go. Wówczas dobra i radości tego świata odczuwane będą jako coraz mniej znaczące i nie napełnią serca taką radością jak dobra Boże. Bo do dobra i szczęścia idzie się właśnie przez wypełnianie woli Boga. Nie jest to przymus albo narzucanie się, ale serdeczna rada wskazująca najlepszą drogę przez noc. Stawiając na swoim mało mogę dostrzec i przewidzieć.

A jednak raz przyjmujemy wolę Bożą z radością i miłością, a raz z rezerwą i niechęcią. Wszystko zależy od posiadanej z Nim więzi. Jakże przyjmowanie Twej woli bywa trudne!
Jak nie ulegać pokusie zgorszenia Bogiem trudnym?

Sednem poznawania i właściwego rozumienia Boga, który nieustannie stara się zbliżać do nas i nie ulegania pokusie zgorszenia trudnym, jest systematyczne czuwanie i modlitwa. Czuwajcie i módlcie się abyście nie ulegli pokusie. W czuwaniu i modlitwie prowadzonej systematycznie przez całe życie rozwija się więź duchowa z Bogiem i dojrzewa ludzka świętość. Gdy czuwam bowiem, podejmuję stałą, systematyczna troskę o swoje życie, abym go nie marnował, ale przeciwnie poznawał jego sens, a w nim twórcę sensu - Boga. Gdy zaś modlę się, otrzymuję czas poznawania Go - stykania się z Nim, przylegania do Niego, wspólnego z Nim życia. Wówczas odkrywam wolę Bożą jako najcenniejszego przewodnika, a moje życie staje się miejscem spotykania z Nim. Pogłębia to moje spojrzenie na życie i nie popełniam tylu błędów. Maleje gorycz, żal, kompleksy.

W naszym życiu dochodzi jednak często do zaniedbania owego czuwania i modlitwy, gdy dajemy się pochłonąć nadmiarowi zajęć i trosk tak, że przestaje nam zależeć na poznawaniu Boga. A zaniedbana więź z Nim daje z czasem trudne lęki, ucieczkę przed samym sobą i rozgoryczenie swoim życiem. I to dopiero okazuje się trudne do nadrobienia!

Diakon Jan









WDZIĘCZNOŚĆ I DZIĘKCZYNIENIE

Dostrzeganie darów Bożych. Żyjemy w świecie, który dostarcza nam pokarmu dla ciała, narzędzi pracy i odpoczynku, a jego piękno karmi nasze dusze. Obserwujemy też, że otaczająca rzeczywistość jest do nas dostosowana, zdolna nam służyć, a my mamy możność korzystania z niej. Gdy ponadto poznajemy prawa przyrody, zadziwiająco poddają się one naszemu rozumowi. Dzięki niemu potrafimy przetwarzać dobra świata, by używać ich w sposób jeszcze pełniejszy.


W świecie tym, przez jego przedmioty a jeszcze bardziej przez ludzi - ich postawę i działanie – spływa na nas wielorakie dobro, które przeżywamy w naszym wnętrzu. W niektórych przypadkach w dobru tym, jako sakramentalnym znaku, kryje się tajemnicza rzeczywistość duchowa, która, przyjęta przez nas, ma ogromny wpływ na nasze wnętrze: potrafi nas przemieniać i napełniać pokojem. Rzeczywistość ta przewyższa świat i w najmniejszym stopniu nie jest w naszych rękach. Nie da się jej zdobyć, kupić, ani na nią zasłużyć. Ktoś z własnej woli stawia ją na naszej drodze – bezwarunkowo i darmowo. Czy to zauważamy? 


W życiu więc korzystamy z tego, co niby „niczyje” leży na naszej drodze. Chełpimy się ogromnym postępem, tym że potrafimy wytworzyć urządzenia o niewiarygodnym stopniu złożoności i zaawansowania technologicznego, a jednak to, czego nie wytworzyliśmy, ale odkryliśmy i stosujemy (fizyka materii nieożywionej, biologia materii ożywionej, a nadto my sami i nasze możliwości) jest nieporównanie bardziej zaawansowane. Nie byłoby naszych dzieł, gdybyśmy nie korzystali z dóbr, które nie są naszymi dziełami. Nic nie ujmując człowiekowi widać, że cała jego twórczość przypomina raczej budowanie z gotowych klocków. 


W tej i w jeszcze głębszej perspektywie Objawienia stwierdzamy, że naprawdę wszystko, co mamy, otrzymujemy jako dar. Darem jest nawet to, co sami czynimy. Sami dla siebie bowiem też jesteśmy darem: Cóż masz, czego byś nie otrzymał? (1 Kor 4,7) 



Wdzięczność a rewanż. Bóg dając nam świat nie chciał niczego w zamian. Wszystko uczynił z ojcowskiej miłości: bezinteresownie i z radością, że może dać nam dobro, które wzbogaci nasze życie. My jednak nie wiemy, że mamy Ojca, nie czujemy się przezeń obdarowani i przyjmujemy wszystko jak rzeczy bezpańskie, znalezione na ulicy. Korzystamy, korzystamy, a nasze serca ani drgną. 


Czasem jednak, zwłaszcza w stosunkach międzyludzkich, gdy serce drgnie w poczuciu obdarowania, zaczynamy czuć się nieswojo. Chcemy się czym prędzej zrewanżować w celu wyrównania rachunków, aby niczego nikomu nie zawdzięczać. Dlaczego nie chcemy nic drugiemu zawdzięczać? Aby go utrzymać na dystans: niech sobie nie myśli, że darzymy go sercem. Rewanżujemy się więc z braku miłości, z nieufności i niechęci do drugiego człowieka. 


Tymczasem, jeśli ktoś obdarowuje nas naprawdę, czyni to z miłości, nie licząc na nic z naszej strony. My, jeśli zechcemy, możemy mu odpowiedzieć, ale tylko postawą równie bezinteresownej miłości – będzie to wówczas nasza wdzięczność.


Rewanżowanie się zaś nie jest wdzięcznością. Czasem nie rewanżując się mamy skrupuły, że jesteśmy niewdzięczni, a przecież obdarowanie sprzeczne jest z oczekiwaniem zapłaty. Jeśli coś kupujemy, trzeba zapłacić. Jeśli jednak przyjmujemy dar, zróbmy to tak by darczyńca mógł okazać się czysty i bezinteresowny. Nawet, jeśli nie był on wolny od oczekiwania na rewanż i trochę próbował nas kupić, rewanż rozwinie w nim to, co kupieckie, a zniszczy bezinteresowność. Wahanie między darem a interesem, rozstrzygnie na korzyść interesu. Tak więc nasza postawa przyjmowania dobra jako daru, bez rewanżu będzie dlań oczyszczająca.


Bóg zaś obdarowuje nas przeobficie zbawieniem z czystej miłości i ma jedynie nadzieję, że i my zdecydujemy się na miłość. Będzie to wówczas nasza wdzięczność, nie zapłata, bo Bóg sam nie liczył na nic udzielając nam łaski, ale spontaniczna i bezinteresowna miłość, która rodzi się w sercu doświadczającym bezinteresownego obdarowania miłością.


Taka wdzięczność jest oddaniem chwały Bogu, który zniża się do nas tak, iż nasze serca mogą do Niego dosięgnąć. Możliwość obudzenia się w nas wdzięczności Bogu jest dla nas zaszczytem. Stwarza sytuację wielkiej z Nim bliskości, w której następuje wymiana miłości. Sytuacja ta oczywiście również jest darem, darem Ducha Świętego w naszych sercach.




Wdzięczność otwiera serce na większe dary. Podstawą do zrozumienia znaczenia wdzięczności w naszych stosunkach z Bogiem może być opowiadanie o wdzięcznym samarytaninie (Łk 17,11-19). 


Dziesięciu trędowatych zostało uzdrowionych w drodze z miejsca, gdzie spotkali Jezusa do Jerozolimy, gdzie według Prawa mieli złożyć ofiarę za swoje oczyszczenie. Wtedy jeden z nich widząc, że jest uzdrowiony, wrócił chwaląc Boga donośnym głosem, upadł na twarz do nóg Jego i dziękował Mu. A był to Samarytanin. (15-16) Tylko on poczuł w sercu taką więź ze swoim Uzdrowicielem, że nie szczędził trudu by wrócić i stanąć przed Nim z wdzięczną miłością w sercu. Wdzięczność Samarytanina jest skoncentrowana na Bogu, któremu okazuje on uwielbienie, ale wylewa je u stóp Jezusa, bo uwierzył, że Jezus wyszedł od Boga i rozdaje Boże dary. A Jezus potwierdził, że powrót do Niego był właściwym sposobem okazania wdzięczności Bogu: żaden się nie znalazł, który by wrócił i oddał chwałę Bogu (18). 


Widać, że wdzięczność Chrystusowi była oddaniem chwały samemu Bogu, daniem świadectwa o obecności w naszym życiu Boga pełnego chwały. Wdzię­cz­ność jest właśnie tak ważna dlatego, że służy rozkrzewianiu na ziemi chwały Boga pełnego majestatu. 


Dzięki niej Samarytanin odszedł z większymi darami, niż pozostałych dziewięciu uzdrowionych. Otrzymał je, gdy usłyszał słowo: Wstań, idź, twoja wiara cię uzdrowiła (19) i odszedł w pokoju. Wydarzenie to jest szkołą przyjmowania darów. Najpierw Bóg obdarowuje a przez to uczy wdzięczności. Potem przez wdzięczność serce ludzkie dojrzewa do przyjmowania darów jeszcze większych, a otrzymując je uczy się nowej wdzięczności. Tak wzrasta w nim wdzięczność nieustająca Bogu, który jest największym darem dla człowieka. 




Wdzięczność to modlitwa, która najbardziej zbliża do Boga. Tak więc wdzięczność, gdy rozleje w naszych sercach miłość do Pana, staje się modlitwą, która najbardziej otwiera na Boga. Widać to w życiu Jezusa, którego dziękczynienie było stale obecną najgorętszą więzią z Ojcem, wypływającą ze świadomości obecności w Synu Ojcowskiego działania promieniejącego na ludzi: Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom.(Mt 11:25) 


Dziękczynienie było też siłą sprawczą Chrystusowych dzieł. Jezus wzniósł oczy do góry i rzekł: Ojcze, dziękuję Ci, żeś mnie wysłuchał. Ja wiedziałem, że mnie zawsze wysłuchujesz. Ale ze względu na otaczający Mnie lud to powiedziałem, aby uwierzyli, żeś Ty Mnie posłał. To powiedziawszy zawołał donośnym głosem: Łazarzu, wyjdź na zewnątrz! (J 11:41-43) (zob. także rozmnożenie chleba - J 6,11, ustanowienie Eucharystii - Mt 26,27). W Jezusowej wdzię­cz­ności tkwi więc najpierw pokora człowieka, który prosi, a potem ufna świadomość Syna, który już może dziękować, bo Ojciec zawsze słucha Jego próśb. Dlatego swoje posłannictwo zamyka w Eucharystii - cały stał się jedynym dziękczynieniem człowieka dla Boga Ojca.


Tego też uczy św. Paweł. Gdy wspomina chrześcijan ze swoich gmin, w jego sercu budzi się wdzięczność za łaskę, która potężnie poruszała ich serca: Dziękuję Bogu mojemu ilekroć was wspominam w każdej modlitwie (np. Flp 1,3).Wdzięczność jest najdoskonalszą formą prośby, prośbą o dobre dary zgodnie z wolą Bożą. Proszący wie, że przedkładaną sprawę najlepiej poprowadzi Bóg. Zdaje się więc na Niego, sam poprzestając na dziękczynieniu.

Paweł wie również, że wdzięczność przystoi zawsze, bo Pan zawsze jest po naszej stronie. Dlatego wzywa: w każdym położeniu dziękujcie. Taka jest bowiem wola Boża względem was (1 Tes 5, 16-18) Wdzięczność jest postawą dającą stały kontakt z Bogiem. Pozwala odkrywać i poznawać Jego wolę. Ożywia bowiem serce mocą Ducha św. i wyzwala w nim modlitwę. 
Diakon Jan





Z NICH ZAŚ NAJWIĘKSZA JEST MIŁOŚĆ

Gdybym posiadał wszelką wiedzę. Jesteśmy pochłonięci dziesiątkami spraw, które ludzie wysoko cenią, bo decydują one o ich pozycji w świecie. Do rzeczy tych należy po pierwsze poznawanie i panowanie. One to pokazują nasze wielkie możliwości, pozwalają nam zaspakajać pragnienia i stawać się kimś. Chcemy więc być aktywni, zmieniać oblicze życia w oparciu o potencjał tkwiący w świecie i o jego poznanie. Tworzymy apoteozę wiedzy, postępu, sukcesu. Wtłaczamy się wszyscy w system organizacji pracy, który wyciska z nas nieustające pomnażanie dóbr, wiedzy i umiejętności, każe nam tym sprawom poświęcać coraz więcej czasu i energii. Mamy zadowolenie z tego, ile osiągamy, że żyjemy wygodniej i jesteśmy coraz mądrzejsi. 


Tak żyje świat. A jak żyje Lud Boży? On też dąży do sukcesu. Chce wzrastać w wierze i dążyć do świętości. Z pobożnością praktykuje i modli się, sięga po Słowo Boże i wiedzę religijną, uczestniczy w rekolekcjach i wspólnotach. Pragnie daru proroctwa, aby Duch Święty udzielał jak najwięcej darów duchowych i abyśmy doznali ubogacenia duchowego. Wszystko oczywiście dla najszczytniejszych celów: rozwoju Kościoła i szerzenia Ewangelii. I jest to bardzo słuszne, ale.. 



To co częściowe. ...ale we wszystkim tym, do czego jako nieodrodne dzieci świata dążymy, tkwią pułapki. Podstawowe dwie to pułapka poznawania intelektualnego i pułapka poznawania duchowego. 


Na ostry snop Bożego światła reagujemy niechęcią. A Bóg ostrzega: 


Proroctwa się skończą (...),

wiedzy zabraknie (...).

Po części bowiem tylko poznajemy,

po części prorokujemy. (1 Kor 13,8-9)

Wiedzą uczeni i naukowcy, że badanie świata przypomina wchodzenie w coraz gęściejszy las. Każde odkrycie rodzi dziesiątki nowych, trudniejszych pytań, a każdy wynalazek przezwyciężając jeden z problemów, wprowadza długi szereg problemów nowych, bardziej złożonych. Wiedza i rozwój wymagają coraz więcej nakładów finansowych i zaangażowania ludzkich sił, czasu i obciążenia psychicznego.

Wiedzą też ci, którzy próbują kroczyć drogami świętości, jak kręta i pełna bólu jest ścieżka wiodąca ku Bogu. Ileż na niej ciemności i jak Bóg nieoczekiwanie wymyka mi się i ukrywa. Im głębiej poznaję Go uczciwym ludzkim wysiłkiem, przez Słowo, teologiczną refleksję i modlitwę, tym bardziej Jego rzeczywistość potężnieje przede mną, i widzę, że nie wystarczy mnie, aby się z nią zmierzyć.

Tak więc rzeczywistość, pośród której żyjemy, stawia opór i wymyka się nam. Przychodzą przeszkody, które sprawiają, że mam coraz mniej czasu, sił, zdrowia, aby się zaangażować i nagle odkrywam, że brak mi już możliwości działania, a rzeczywistość stoi, gdzie stała, nieporuszona, wielka, majestatyczna. Wczoraj cieszący się darem proroctwa, dziś odkrywam, że charyzmat skończył się, a może raczej to Bóg objawił się jako większy od wczorajszego daru.

W naszym życiu wszelkie poznanie, czy to intelektualne, czy to duchowe okazuje się naprawdę czymś tylko częściowym. Wędrujemy w góry z ciężkim plecakiem po nie wytyczonych szlakach. Wchodzimy na coraz mniej wyraźne skalne ścieżki wśród głazów i szczelin. Z coraz większym trudem znajdujemy nikłą możliwość przejścia. Aż w końcu drogę przegradza nam przepaść... Gdzie tkwił sens całej dotychczasowej mozolnej wędrówki?

To co doskonałe. Bóg objawia, że poznanie, to intelektualne i to duchowe, choć należy do naszego życia, stanowi jednak pułapkę, gdyż jest częściowe, niepełne i przemijające. Dlatego Bóg objawia sposób uniknięcia tej pułapki. Jest nim odkrycie w naszym życiu i umieszczenie na centralnym miejscu rzeczy­wistości jakże odmiennej, nieprzemijającej i niepozostawiającej niedosytu. Jest nią MIŁOŚĆ. Tylko ona nie jest częściowa, ale stanowi doskonałość, ponieważ napełnia sensem moje życie, nawet wtedy, gdy droga kończy się przepaścią. Ona jedyna daje doświadczenie radości i szczęścia, nawet wtedy, gdy wyraża się czynach najdrobniejszych, w optyce świata zupełnie niedostrzegalnych.

Miłość zawiera oderwanie od rzeczy, które można zgromadzić na bankowym, umysłowym czy duchowym koncie, a przez to jest w niej wielka wolność bycia do dyspozycji dla kogoś, kto potrzebuje miłości. Miłość to zauważenie, że gdy wędruję przez góry, wartość mojej wędrówce nadaje ten, z kim idę, a nie pokonanie kolejnych karkołomnych przejść.

Miłość jest z Boga i to ona stanowi najpełniejszą Bożą propozycję dla człowieka. Kto ją doceni, ten nigdy nie będzie się angażował sercem w ów wyścig, którego celem jest gromadzenie darów: materialnych, intelektualnych i duchowych. Zawsze będzie bowiem pamiętał, że w jakimś momencie stracą one swoją ważność, natomiast miłość będzie aktualna na wieki. Dlatego weźmie sobie ich tyle, ile będzie mu w życiu potrzebne do tego jednego, co nada jego krokom sens. Do czynienia miłości. I tylko jej poświeci swe serce.

Miłość jednak jest znacznie trudniejsza od wszystkich trudów poznawania i zdobywania, bo istnieje przeciwko niej straszliwy opór wewnątrz ludzkiego serca. Po pierwsze dlatego, że miłość nie szuka swego, nie ma w niej nic z dążenia do zaspokojenia ambicji i osiągnięcia sukcesu. Po drugie dlatego, że nie ma w niej nic z poprawiającego samopoczucie cieszenia się z niesprawiedliwości, jest jedynie krystalicznie czyste współweselenie się z prawdą. I po trzecie dlatego, że miłość nie tylko przebacza wszystko i zawsze, ale przebaczywszy po prostu nie pamięta złego. Miłość jest ponadto pełna cierpliwości, łaskawości, pokory, skromności i niesie w sobie kolosalną siłę do znoszenia naprawdę wszystkiego i bezgranicznego zaufania, nawet jeśli wiąże się to z ryzykiem i cierpieniem.

I właśnie dlatego wokół miłości toczy się straszliwa walka. Jesteśmy nieustannie zachęcani do oddawania się przede wszystkim rzeczom częściowym. Gruntowne wykształcenie, dobra praca, totalne zaangażowanie i sukcesy! Pomnażanie talentów! Kurczy się czysta przestrzeń, w której ogrom ludzkich potrzeb mógłby liczyć na mój czas i na moją bezinteresowność. A szatan szepcze: Nie łudź się. Bezinteresowna miłość jest nierealna.

Ale miłość jest z Boga i Bóg przychodząc na świat wprowadza weń miłość. Przyjęcie Boga daje moc kierowania się miłością i życia miłością. Jednak przyjęcie to oznacza przyjęcie prawdy, że miłość jest największa, a wszystkie inne wartości, które świat uważa za największe, są, owszem, w jakimś stopniu istotne, ale w sumie tylko częściowe i przemijające.

Gdybym zatem miast koncentrować życie na gromadzeniu, budował je na świadczeniu dobra niezależnie od tego, czego sam doznaję od ludzi... Gdybym nie pamiętał im złego, obdarzył zaufaniem i radował się z prawdy o nich... Gdybym był takim wariatem...


...wówczas doznałbym po wielokroć bólu, ale w mym sercu zamieszkałoby prawdziwe szczęście i każdego dnia odkrywałbym jego subtelny smak. Bo szczęście tkwi w miłości.

Diakon Jan