Eseje - Najwyższy Najbliższy - Oblubieniec





ŚWIĘTA RODZINA BOGA Z LUDŹMI


Małżeństwo.
Zaczątkiem rodziny jest stały związek kobiety i mężczyzny, których miłość połączyła tak, że stali się żoną i mężem. Gdy z tego związku rodzą się dzieci, rodzina rozszerza się i staje się coraz bogatsza. Małżeństwo i życie rodzinne występuje we wszystkich kulturach i cywilizacjach. Można je nazwać małżeństwem naturalnym. Istotną nowością jest małżeństwo chrześcijańskie. Jest ono związkiem, w którym kobieta i mężczyzna do swojej miłości wpuszczają Boga. W ten sposób w ludzki związek dwojga wkracza Duch Święty, a związek ten staje się związkiem trojga - sakramentem. W chwili, gdy młodzi podają sobie ręce i składają wobec Boga przysięgę trwania w wierności, Duch Święty wchodzi między nich i w nich, i przesyca ich miłość Boską miłością. Widzialnym przejawem wylania Ducha Świętego na małżeństwo jest znak owinięcia rąk stułą. Duch Święty staje się przewodnikiem małżonków, On porządkuje ich życie, uczy pokonywać naturalne odmienności kobiety i mężczyzny. Bóg, bowiem, stworzył ich bardzo różnymi, nie tylko fizycznie, ale przede wszystkim emocjonalnie, psychicznie, a nawet duchowo. Stworzył ich jak dwa żywioły - wodę i ogień, oba silne, oba mające różne pragnienia, aspiracje, dążenia. Tworzenie związku między nimi bywa łatwe tylko na poziomie komplementarności fizycznej. W sferze emocjonalnej, psychicznej i duchowej rodzą się często napięcia, które potęguje nasz nieład moralny - niecierpliwość, skłonność do dominacji, egoizm. Wspólne życie wymaga miłości, a miłość wysiłku, w którym ludzkie możliwości są niewystarczające - potrzeba mocy Boga. Taki jest właśnie Boski zamysł: dać małżonkom na stałe trzecią Osobę, Ducha Świętego, który będzie w nich źródłem Boskiej miłości. Zatem między małżeństwem naturalnym a chrześcijańskim jest różnica zupełnie fundamentalna. 
Chrześcijańska rodzina stanowi w planie Bożym środowisko, gdzie ludzie uczą się miłości. Jest szkołą miłości, takiej miłości, jaka jest w Bogu. Nie jest ani pasmem przyjemności, ani pasmem udręk. Jest miejscem poznawania się, znoszenia różnic, dźwigania skutków grzechów i trwania w woli dążenia do dobra. Ludzie mają zamieszanie w głowach, gdy chodzi o rozumienie, czym jest miłość. Dla niektórych jest tylko stanem emocjonalnym, który przychodzi i odchodzi. Całe sprymitywizowanie miłości, zredukowanie jej do zachwytu, pożądania, seksu jest dziełem szatańskim. Miłość jest czymś znacznie większym i właśnie w normalnej, zdrowej rodzinie są warunki, by ją poznawać i ćwiczyć się w jej praktycznym wykonywaniu. Jej naukę w chrześcijańskim związku małżeńskim zapewnia Duch Święty. Każdy, kto w nim żyje, wie, jakie występują trudności: znoszenie odmienności, leczenie poranień, schorzeń, upadków. Miłość nie jest gotowym szczęściem, ale drogą do szczęścia, wymagającą oczyszczenia z egoizmu, a sytuacja ścierania się dwojga temu oczyszczeniu wyjątkowo sprzyja. Jednak, by doszło do oczyszczenia, nie do wojny, niezbędna jest moc Ducha Świętego. Rodzina chrześcijańska, czerpiąca siłę z Boga, jest wyjątkowo skuteczną nauką miłości i ważnym narzędziem prowadzenia ludzi do Królestwa Bożego. 
Przemiany w małżeństwie. 
Nasze drogi, jako małżonków, zaczynają się od przedszkola miłości, gdzie jesteśmy zafascynowani płcią, urodą, tajemniczością, świeżością. Zachwyt budzi druga osoba – inna, „obca”, mająca głęboką odmienność, indywidualność, dojrzałość, a nawet królewskość. Ma wielki potencjał zewnętrzny, fizyczny i wewnętrzny, wydaje się wyjątkowa i nagle z tym wszystkim staje się „moja”. Nabieram do niej praw, mogę mieć przystęp do niej w całości, do wszystkich jej tajemnic, całej intymności. Mogę wiedzieć o niej wszystko i cieszyć się tym, że nie zamyka przede mną niczego. Na tym etapie miłości dominuje chęć przywłaszczenia sobie drugiej osoby i rozkoszowania się nią bez ograniczeń.
Jednak nie jest możliwe zatrzymanie się tylko na tym etapie. Gdy przychodzą dzieci, swoimi potrzebami odciągają nas od skupienia na sobie. Uczymy się, że miłość, to coraz bardziej zabieganie o dobro innych, za cenę częściowej rezygnacji z siebie. Wtedy miłość nie ogranicza się, ale rozszerza i pogłębia, staje się dojrzalsza przez wyjście z egocentrycznego kręgu swoich wad. 
Niektórzy jednak nie chcą z niego wychodzić. Woleliby poprzestawać tylko na fascynacji, a gdy ona mija, szukać innej. A fascynacje nieuchronnie wietrzeją. Druga osoba mniej zachwyca, staje się znana, związek z nią nie wystarcza. Przestajemy być wzajemnie dla siebie wspaniali, piękni i pociągający. Zmieniamy się. Starzejemy. Jeżeli człowiek nie odkrywa, że szczęście miłości leży w narastającej obfitości dawania, z przedszkola miłości wpadamy w pułapkę miłości własnej, zaspakajania tylko swoich pragnień, pozornego samospełniania się. Ratunkiem dla miłości jest dążenie do dobra drugiej osoby, do coraz większej bezinteresowności. Mniej ważny staje się kontakt fizyczny, łatwe emocje, ważniejsza jest dobra wola, cierpliwość, zaparcie się siebie, pomysłowość obdarowywania. I nie jest to zmierzch miłości, ale pełnia rozwoju; nie pomyłka Boga, któremu nie udała się starość, ale finezyjna trampolina do rozwoju; nie przekleństwo przemijania tego, co się miało, ale błogosławieństwo zdobywania czegoś więcej, co w całej pełni rozwinie się w Królestwie Bożym. A więc, na czym będzie to polegało? 
Święta Rodzina jako przypowieść o Królestwie Bożym. 
Bóg stwarzając ludzi kobietą i mężczyzną, i powołując do małżeństwa ma określony zamysł, który w opisie stworzenia w Księdze Rodzaju jest tylko zarysowany. Dalsze jego etapy mają miejsce w Nowym Testamencie. Ważnym obrazem pokazującym, do czego Bóg dalej małżonków prowadzi, jest obraz rodziny Maryi i Józefa z Nazaretu, w której przyszedł na świat Jezus Chrystus. Nie jest to typowa rodzina, ale małżeństwo, w które, nim zostało skonsumowane, wkroczył Duch Święty i związał się miłosnym aktem z Maryją. Dzięki Niemu Maryja poczęła i porodziła Syna, który stał się Synem Boga i Jej. Małżonek ziemski Maryi, Józef miał pozostać ze swą żoną w stanie małżeńskiej czystości. Takie wyjątkowe małżeństwo i taka wyjątkowa rodzina nie jest pod względem, o którym teraz mówimy, wzorem dla nas na czasy doczesne. Jest, jak większość tekstów Ewangelii, przypowieścią o Królestwie Bożym. 
O Królestwie Bożym nauczał Jezus, że w nim ludzie nie będą się żenić ani za mąż wychodzić, lecz będą jak aniołowie w niebie. Gdy kobieta miała na ziemi nawet pięciu mężów, żaden z nich nie będzie w niebie jej mężem, bo w niebie nie będzie małżeństwa w ludzkim sensie tego słowa. A więc żyjąc na ziemi w małżeństwie, a także powstrzymując się na ziemi od małżeństwa, zawsze przygotowujemy się przez szkołę miłości do zupełnie innego życia w Królestwie Bożym. Będziemy w nim dla siebie nie żonami i mężami, ale jak aniołowie, albo, jak mówi Chrystus w innym miejscu, braćmi i siostrami. Obie drogi – małżeństwa i pozostawania w stanie bezżennym dla Królestwa Bożego – są przygotowaniem do „czegoś więcej”, czego małżeństwo ziemskie jest zapowiedzią i znakiem. Dopiero to „więcej” okaże się dla nas najwyższą wartością i pełnią rozwoju miłości. Czym więc będzie to „więcej”? 
Św. Jan pisze, że obecnie jesteśmy dziećmi Bożymi, ale jeszcze się nie objawiło, czym będziemy. Wiemy, że gdy się to objawi, będziemy do Niego podobni, bo ujrzymy go takim, jakim jest. Na obecnym etapie żyjemy w małżeństwie lub bez niego, ale zawsze, jako dzieci Ojca. Związek z Ojcem ma miejsce od dnia chrztu i jest w nas dominujący, gdy chodzi o więź z Bogiem. Otrzymujemy wtedy Ducha Świętego, a On tworzy w nas mieszkanie dla Boga i przyłącza do Chrystusa, przez co stajemy się Jego przybranym rodzeństwem. Osobisty związek z Ojcem jest najważniejszym etapem naszego życia duchowego. Mówi o nim już Stary Testament: Miłowałem Izraela, gdy jeszcze był dzieckiem, i syna swego wezwałem z Egiptu. Im bardziej ich wzywałem, tym dalej odchodzili ode Mnie, składali ofiary Baalom i bożkom palili kadzidła. A przecież Ja uczyłem chodzić Efraima, na swe ramiona ich brałem; oni zaś nie rozumieli, że przywracałem im zdrowie. Pociągnąłem ich ludzkimi więzami, a były to więzy miłości. Byłem dla nich jak ten, co podnosi do swego policzka niemowlę - schyliłem się ku niemu i nakarmiłem je. (Oz 11,1-4) Bóg jest Ojcem, który kocha nas, jako swoje dzieci. Dzięki temu uczymy się rozszerzać swoją miłość. Mamy nie tylko współmałżonków, ale braci i siostry, wobec których jesteśmy wolni od erotycznego przywłaszczania i otwarci na relacje przyjaźni. W Królestwie Bożym właśnie te relacje będą dominujące, gdy chodzi o relacje poziome, między nami. Jednocześnie narasta w nas wyjątkowa relacja pionowa. Mówi o niej Chrystus: jednego macie Mistrza, Jezusa Chrystusa, a wy wszyscy braćmi jesteście. Z Ewangelii wyłania się przejmujący obraz Królestwa Bożego, w którym jesteśmy rodzeństwem w Bożej rodzinie, ale mamy jednego Pasterza, przedmiot wiary, fascynacji i miłości, Chrystusa. To On, jako Bóg i człowiek, daje ludziom swojego Ojca. Chrystus nigdy nas nie nudzi, jest głęboko otwarty przed nami, ale i przerastający nas, jako Syn Boży i nieogarniony dla nas pod każdym względem w swym pięknie. Pismo Święte stopniowo, w sposób bardzo wyważony przygotowuje nas do nowej prawdy, że to On będzie naszą miłością małżeńską, naszym Oblubieńcem i stopniowo w tę prawdę nas wprowadza. 
Bóg zakochany w oblubienicy. 
Temat oblubienicy i zakochanego Oblubieńca był zapoczątkowany i szeroko rozwinięty już w Starym Testamencie przez proroków Izajasza, Jeremiasza, a przede wszystkim Ozeasza i został rozwinięty w Pieśni nad Pieśniami. Rozdziały 2 i 3 Księgi Ozeasza są historią Izraela ukazaną, jako historia miłości Boga do swego ludu. Przede wszystkim Bóg obwieszcza, że pokładanie nadziei nie w Nim, ale w bóstwach pogańskich, jest dla Niego zdradą małżeńską: Spór prowadźcie z waszą matką, prowadźcie spór! Ona, bowiem już nie jest moją żoną, a Ja już nie jestem jej mężem. Winna usunąć znaki nierządu ze swej twarzy i spomiędzy swych piersi ozdoby cudzołożnicy. Matka ich, bowiem uprawiała nierząd, okryła się hańbą ta, co je poczęła; mówiła, bowiem: Pobiegnę za swymi kochankami, co chleb mi dają i wodę, wełnę, len, oliwę i napój. (Oz 2,2.5.) Skutkiem tej niewierności będą dla małżonki Boga nieszczęścia, o których mówi prorok: Obnażę ją zupełnie i stanie się taka jak w dzień swych urodzin; uczynię ją podobną do pustyni, sprawię, że będzie jak ziemia wyschnięta, i umrze z pragnienia. Dzieciom jej nie okażę litości, bo są to dzieci nierządu. Dlatego zamknę jej drogę cierniami i murem otoczę, tak, że nie znajdzie swych ścieżek. Za kochankami swymi pobiegnie, ale ich nie dogoni; zacznie ich szukać, ale nie znajdzie. (Oz 2,3-4,6-7) 
Jednak Bóg będzie wierny i dzięki swej wytrwałej miłości doprowadzi swą małżonkę do nawrócenia. Kiedy ona przekona się, jakim błędem była zdrada, powróci i z powrotem pokocha swego Boga: Pójdę i wrócę do mego męża pierwszego, bo wówczas lepiej mi było niż teraz. (Oz 2,7) Jednak stanie się to dzięki wyjątkowo upartej, tkliwej i pełnej poświęcenia postawie zakochanego Boga, któremu zależy na swej żonie: zwabię ją i wyprowadzę na pustynię, i przemówię do jej serca. (Oz 2,14) Dzięki temu nastąpi odnowienie zaślubin: odpowie jak w dniu, w którym wychodziła z ziemi egipskiej. I stanie się w owym dniu - wyrocznia Pana - że nazwie Mnie: Mąż mój, a już nie powie: Mój Baal. Usunę z jej ust imiona Baalów, a imion ich już się nie wspomni. I poślubię cię sobie na wieki, poślubię przez sprawiedliwość i prawo, przez miłość i miłosierdzie. Poślubię cię sobie przez wierność, a poznasz Pana. (Oz 2,15-17,19-20) Zaślubiny te będą trwałe na wieczność, oparte na miłości i miłosierdziu, będą ostateczną formą przymierza, które dotąd opierało się na prawie i sprawiedliwości, a teraz dojdzie do nich jeszcze miłość. Zaślubiny są szczytową formą zbliżenia się Boga do ludzi, darem Miłosiernego, konsekwencją jego zakochania w nas, przebaczenia nam wszystkich grzechów i oczyszczenia nas. Tym, jak się to wszystko dokona, poświęcony będzie dopiero Nowy Testament. Bogiem, który zwiąże się z ludźmi zaślubinami, będzie wcielony i zmartwychwstały Syn Boży.

Ojciec wyprawia wesele Synowi. 
Zaślubiny króla są ważnym tematem biblijnym. Pojawiają się one w Starym Testamencie. Miłujesz sprawiedliwość, wstrętna ci nieprawość, dlatego Bóg, twój Bóg, namaścił ciebie olejkiem radości hojniej niż równych ci losem; wszystkie twoje szaty pachną mirrą, aloesem; płynący z pałaców z kości słoniowej dźwięk lutni raduje ciebie. Córki królewskie wychodzą ci na spotkanie, królowa w złocie z Ofiru stoi po twojej prawicy. Posłuchaj, córko, spójrz i nakłoń ucha, zapomnij o twym narodzie, o domu twego ojca! Król pragnie twojej piękności; on jest twym panem, oddaj mu pokłon! I córa Tyru [nadchodzi] z darami; możni narodu szukają twych względów. W całej pełni chwały wchodzi córa królewska; złotogłów jej odzieniem. W szacie wzorzystej wiodą ją do króla; za nią dziewice, jej druhny, wprowadzają [ją] do ciebie. Przywodzą ją z radością i z uniesieniem, przyprowadzają do pałacu króla. (Ps 45,8-16). 
Jest to opis królewskich zaślubin. Panem młodym jest król Izraela, hojnie obdarowany przez Boga szczęściem i potęgą, a żoną jest córka króla jakiegoś obcego kraju - niezwykle piękna i bogato ubrana, która stoi po prawicy króla, jako niemal równa mu królowa. Tekst wyjątkowo dobrze pasuje do sytuacji Chrystusa, który w nauczaniu też podejmuje temat zaślubin, choć nie mówi wprost o jego wszystkich szczegółach. Temat Oblubieńca i oblubienicy dotyczy szczytowego i ostatecznego spełnienia planów Bożych i, jak inne, dotyczące spraw ostatecznych, jest pozostawiony rozwojowi w tradycji Kościoła. Jednak Chrystus mówi wyraźnie o królu, który wyprawia ucztę weselną synowi i zaprasza wszystkich, a oni jednomyślnie się wymawiają. Mówi też o pannach, które nie mają cierpliwości, by wiernie czekać z lampami na pana młodego, by wejść z nim do jego domu.
Chrystus w dwóch ważnych momentach, na początku i końcu swej drogi, mówi o sobie w kontekście uczty weselnej. Podczas Ostatniej Wieczerzy zapowiada, że odchodzi i z owocu winnego krzewu pić będzie uroczyście z Apostołami dopiero na uczcie (weselnej) w Królestwie Bożym. To obwieszcza na końcu, zaś na początku świętuje wesele w Kanie Galilejskiej, gdzie, mimo obecności młodych, On staje się najważniejszy, bo bez Niego zabrakłoby wina – znaku weselnej radości. O radość tę upomina się Maryja, która jest tu nazywana nie Matką, ale Niewiastą - biblijną oblubienicą Boga. Ewangelia pokazuje, jak Jezus przez całe swe życie przygotowuje się do roli Oblubieńca, który ma zbawić i doprowadzić na ucztę weselną w Królestwie Bożym swoją oblubienicę, która najpierw unika Go, ale w końcu staje się czysta jak Maryja. To Chrystus okazuje się Bogiem z tekstów Ozeasza, który walczy o ludzi, jak o umiłowaną kobietę, ratuje ją przed nieszczęściem, jakim jest jej niewierność, oczyszcza ją i doprowadza do niesłychanej intymności ze Sobą.
Miłości pragnę. U początku Objawienia Bóg ukazuje się nam, jako Istota najwyższa, najdoskonalsza i wszechmocna. Jako takiej Istocie, Bogu niczego nie brakuje i stworzenie nie może Go niczym wzbogacić. Ta myśl stała się na przestrzeni wieków w Kościele bardzo ważna. A jednak z jej powodu, śmiało można powiedzieć, że została w teologii zaniedbana inna prawda objawiona, o której Biblia mówi nawet więcej niż o wielkości Boga – mianowicie prawda, że Bóg pragnie być przez stworzenie kochany. Będziesz miłował Pana Boga twego (Lb…) jest najważniejszym przykazaniem dla Żydów i chrześcijan, jednak wyjaśnienie tego, co znaczy kochać Boga, często było sprowadzane do pewnych wymogów formalnych, choć prorocy mówią wyraźnie w imieniu Boga – miłości pragnę, nie krwawej ofiary, poznania Boga bardziej niż całopaleń (…). Miłość ludzka Bogu teoretycznie nic nie dodaje, a jednak On pragnie być kochany, potrzebuje tej miłości, jak człowiek, który jest w pełni człowiekiem, a jednak potrzebuje kochającej go drugiej osoby ludzkiej. Tak jak człowiek jest stworzony do miłości, by inni ludzie kochali go, a przede wszystkim, by kochał go Bóg, tak samo do Istoty Boga należy potrzeba posiadania osób, które będą Go kochały. Miłość jest dużo ważniejszą i pełniejszą prawdą o Bogu, niż Jego transcendencja i sprawiedliwość. Aż dziwne, że to, co jest centralną prawdą nauczania św. Jana o Bogu, który jest Miłością, tak bywało i bywa przez ludzi i w nauczaniu duszpasterzy zaniedbywane. 
Powołaniem człowieka jest pokochanie Boga, czyli innymi słowy – poznanie Go. Słowo „znać” ma niezwykle głęboki sens, oznacza nie tylko znajomość tego, co Bóg objawił, ale przede wszystkim spotkanie i doświadczenie osobiste Boga. To przeżywanie Boga zawsze było najważniejsze w życiu świętych. Dążymy do Boga przez wiarę, ale wiara zaczyna się od wierzenia w to, co objawiono, ale potem staje się wierzeniem i zaufaniem osobiście Bogu i naśladowaniem Go, a w końcu ma doprowadzić do więzi z Bogiem, w której ufam Mu i naśladuję Go, ponieważ Go znam, jest mi bliski, kocham Go. Znać kogoś to być z nim w intymnej więzi. Więź żony z mężem, ich współżycie, jest nazywane wzajemną znajomością. Maryja dziwi się, jak może mieć dziecko bez poznania męża. Bóg zna nas do dna, ale chce też, byśmy wszyscy od najmniejszego do największego poznali Go i pokochali. To poznanie przerasta nasze wyobrażenie do tego stopnia, że nie czytamy słów Pisma Świętego z pełnym zrozumieniem. Bóg chce, byśmy przez Chrystusa – Boga i Człowieka – weszli z Nim w intymną więź żony z Mężem. Paweł mówi, że w pełni stanie się to po śmierci, gdy ujrzymy Go twarzą w twarz, co oznacza poznanie w pełni, bo twarz jest całą prawdą o osobie, jej obrazem. Paweł mówi też, że ujrzymy Boga przez Chrystusa takim, jakim jest, co stanowi stwierdzenie samo w sobie niesamowite, gdyż oznacza, że Najwyższy odda się nam taki, jaki jest, cały, niczego nie zasłoni. Będziemy zanurzać się do głębi w Jego intymność, poznawać Go całego, a że jest niewyczerpany, poznawanie to będzie zaspakajać nas i napełniać małżeńską rozkoszą przez całą wieczność. Chrystus ma rozkosz zjednoczenia z Ojcem (Prz 8), a my będziemy mieli rozkosz zjednoczenia z Chrystusem. 
Doświadczenie duchowe. 
Ludzie, jako wspólnota i każdy człowiek z osobna jest powołany do ostatecznego celu, jakim jest stanięcie się dzieckiem Ojca i oblubienicą Syna. Stanowi to wielkie misterium. Od dnia chrztu Ojciec bierze nas, jako swoje dzieci i oddaje Synowi, byśmy doszli do związku miłości z Nim. Chrystus kształtuje nas, zabiega o nas, jak chłopak o dziewczynę: zależy Mu, pragnie i prowadzi na pustynię, by mówić nam do serca. Droga życia duchowego jest drogą, na której zaczynamy od wiary i nadziei, ale prowadzeni jesteśmy do miłości. Chrystus uczy nas, co to znaczy kochać - Jego, a przez Niego Ojca. Ewangelia objawia, że kochać Boga to kochać Chrystusa, a kochać Chrystusa to żyć według Jego nauki, wypełniać Jego wolę, która jest największym dobrem. Do tego powołany jest Kościół, co Chrystus wyraził dobitnie po zmartwychwstaniu. Nim Piotra uczynił fundamentem, trzykrotnie powiedział mu, że oczekuje od niego miłości. Nie przyjaźni ucznia z Nauczycielem, ale głębokiej miłości angażującej całego człowieka. Tego też Chrystus oczekuje od Kościoła i od nas. Dlatego dopuszcza zło, próby, pokusy, trudności, czyli wyprowadza na pustynię, byśmy przekonali się, że jest jedynym prawdziwym dobrem, oparciem – nasz Oblubieniec, który jako jedyny potrafi mówić nam do serca, a nie do głowy, nie inspirować intelektualne dywagacje, ale poruszać serce, rozkochać nas w sobie i przemieniać swoją miłością. 
Gdy weźmiemy, zatem, pod uwagę całość nauczania Starego i Nowego Testamentu, wszystko, o czym do tej pory powiedzieliśmy, widzimy, że Chrystus prowadzi nas do małżeństwa ze sobą. Ludzka rodzina została stworzona na obraz relacji Bożych, jesteśmy na ziemi żonami i mężami, albo rezygnujemy z tego dla Królestwa, zawsze po to, by od relacji ziemskich dojść do relacji Boskich, których najpierw musimy najpierw nauczyć się na ziemi, w ludzkiej rodzinie. Ta rodzina jest przygotowaniem do relacji rodzinnej z Chrystusem. Małżeństwo chrześcijańskie, dlatego jest głębszym misterium, bo łączy nas z Chrystusem. Od małżeństwa mężczyzny z kobietą prowadzi do małżeństwa kobiety i mężczyzny z Chrystusem (por. List do Efezjan).
Jest to misterium dla wielu zaskakujące i nawet wierzący nie są w większości na razie do niego przygotowani. A jednak niektórzy świeci i mistycy na pewnym etapie życia duchowego doświadczają go już tu i teraz, na ziemi. Ich życie staje się już zakochaniem w Chrystusie - Oblubieńcu. Kiedyś dojdą do tego wszyscy. Miłość do Chrystusa ma dojrzewać w nas. Zaczyna się od uwierzenia, potem powoli tężeje do zaufania i przywiązania, a za nimi idzie naśladowanie i życie według Ewangelii. Odkrywamy, że istotą miłości jest czynienie dobra, że tylko wtedy jest ona autentyczna. 
A jednak chodzi o to, by odkryć jeszcze więcej: że życie według Ewangelii jest możliwe tylko wtedy, gdy, jak Maryję, przeniknie nas Duch Święty, dojdzie do związku, który będzie inspirował do miłości. Nie jest, więc, prawdą, że miłość to tylko czyny. Miłość polega na spotkaniu, zjednoczeniu i poznaniu Ukochanego, a skutkiem tego dopiero będą czyny – naśladowanie Ukochanego. W spotkaniu, zjednoczeniu i poznaniu jest miejsce na wolę naśladowania, ale jest też miejsce na uczuciowe przywiązanie do Ukochanego, jak do ziemskiego małżonka, co więcej na przylgniecie do Niego nie tylko duchem, ale i ciałem. Źródłem zakochania się w Nim jest zafascynowanie, najbardziej porusza serce przeżywanie tego, że jestem tylko małą oblubienicą, a mam tak wielkiego Oblubieńca, najwyższego Króla, Pana nad panami, mogę Go poznawać, oglądać, jakim jest i mieć w intymnej bliskości. To przeżycie wstrząsa duszą i ciałem. 
Jesteśmy stworzeni do życia w ciele, teraz doczesnym potem zmartwychwstałym, takim jak ciało Chrystusa. On jest Pierworodnym Synem, który pierwszy otrzymał od Ojca to, co my mamy otrzymać po Nim – zbawienie i życie wieczne w ciele. Właśnie w tym chwalebnym ciele będziemy spotykać się z Chrystusem. Doczesne nasze ciało jest tylko zapowiedzią tego ciała chwalebnego, bo jest skażone przez grzech tak jak psychika i dusza. A jednak Chrystus, jak stwierdza św. Jan, już teraz zaczyna z nami życie wieczne. Wchodzi w wieź duchową, a nawet, do pewnego stopnia, więź fizyczną. W ciele zmartwychwstałym możliwe będzie pełne zjednoczenie, przeniknięcie nas przez Chrystusa, akt miłości oblubienicy. Jego zapowiedzią jest małżeństwo doczesne, życie w pewnym stopniu w jedności i w pewnym stopniu przenikanie się fizyczne. Miłość małżonków przygotowuje do miłości z Chrystusem w ciele zmartwychwsta­łym. 
W Królestwie Bożym jednego będziemy mieli Ukochanego – Chrystusa, a wszyscy będziemy braćmi i siostrami. To przeżycie miłości z Chrystusem dochodzi w pewien ograniczony sposób do głosu nie tylko w duszy, ale i ciele doczesnym u świętych i mistyków, o czym mówią nieraz, choć bardzo ostrożnie. Mówią nie tylko o czynach miłości, ale o silnym uczuciu do Chrystusa - na modlitwie i w kontakcie z Eucharystią. Uczucia te są połączone z wielką tęsknotą, mocnym pragnieniem, głodem, pożądaniem, potrzebą dotykania, czyli nie tylko bliskością duchową, ale i fizyczną. Seksualność jest w nas także częścią upragnionego, choć ledwie zaczątkowego poznania upragnionego Pana. Jest to wielka tajemnica zażyłości, o której mistycy mówią z największa powściągliwością, gdyż jest to sprawa wyjątkowo intymna. Dlatego wolą, by ich zakochanie wyśpiewała za nich Pieśń nad Pieśniami: Niech mnie ucałuje pocałunkami swych ust! Bo miłość twa przedniejsza od wina. Woń twych pachnideł słodka, olejek rozlany - imię twe, dlatego miłują cię dziewczęta. Pociągnij mnie za sobą! Pobiegnijmy! Król wprowadził mnie do swoich komnat. Cieszmy się i weselmy tobą, sławmy twą miłość nad wino, [jakże] słusznie cię miłują dziewczęta! (Pnp 1,2-4)
Diakon Jan, czerwiec 2016





OBLUBIENIEC I OBLUBIENICA

Są w Starym Testamencie dwa czasowniki określające bardzo bliskie więzi międzyludzkie: przylgnąć (dawaq) i poznać (jada). Przylgnąć do siebie mogą dwie osoby połączone więzami wielkiej przyjaźni (np. Dawid i Jonantan), a jeszcze bardziej dwoje zakochanych, połączonych wielką miłością: A kiedy Tobiasz słuchał słów Rafała, że ona jest jego krewną z pokolenia z domu ojca jego, zapłonął ku niej wielką miłością i serce jego przylgnęło do niej. (Tb 6,19) To przylgniecie, jak to w małżeństwie, jest pełne zmysłowej bliskości. Podobnie rzecz się ma z poznaniem. Jest ono znajomością dogłębną, intymną, przenikającą tajniki człowieka, która w mentalności ludzi Biblii kryje się za zwracaniem się do kogoś po imieniu: Znam cię po imieniu i jestem ci łaskawy (Wj 33,12), jak mówi Bóg do Mojżesza, a jeszcze bardziej za zbliżeniem małżeńskim, gdzie odkrywana jest ludzka nagość. Maryja poślubiona, ale jeszcze nie mieszkająca z Józefem, mówi do Anioła: nie znam męża. Obu tych słów użyją prorocy na określenie więzi, w jaką Bóg chce wejść z Izraelem. Sam Bóg powie o sobie w sposób świadczący o dogłębnym związku z Izraelem: Jedynie was znałem ze wszystkich narodów na ziemi, dlatego was nawiedzę karą za wszystkie wasze winy (Am 3,2) i jednocześnie wezwie, by Jego lud ze swej strony potraktował wierność Prawu jako miłosne przylgniecie do nie byle kogo, ale wielkiego Boga z synajskiego przymierza: Za Panem, Bogiem swoim, pójdziesz. Jego się będziesz bał, przestrzegając Jego poleceń. Jego głosu będziesz słuchał, Jemu będziesz służył i przylgniesz do Niego. (Pwt 13,5) Będzie to warunek ocalenia życia: wy, coście przylgnęli do Pana, Boga waszego, dzisiaj wszyscy żyjecie. ( Pwt 4,4) Nieco później, w obliczu upadku narodowej klęski, Jeremiasz powie otwarcie, że Bóg w kolejnych odnowieniach Przymierza będzie dążył do tego, by być poznanym przez wszystkich: I nie będą się musieli wzajemnie pouczać jeden mówiąc do drugiego: Poznajcie Pana! Wszyscy bowiem od najmniejszego do największego poznają Mnie - wyrocznia Pana, ponieważ odpuszczę im występki, a o grzechach ich nie będę już wspominał. (Jr 31,34) Drogą do tego poznania będzie oczyszczenie. W nauczaniu proroków tego okresu staje się coraz bardziej widoczne, że gdy chodzi o więź Boga z ludem wybranym obraz małżeństwa odgrywa coraz większą rolę. Bóg będzie się posługiwał nawet prorokiem wraz z jego żoną. Poruszający jest tu los Ozeasza, który biorąc wiarołomną kobietę Gomer, staje się obrazem Boga związanego z Izraelem. Jeszcze bardziej tragicznie wygląda życie Ezechiela, który upostaciowuje Boga stojącego w obliczu ginącej z ręki Nabuchodonozora Jerozolimy, przeżywając śmierć własnej żony. 


To właśnie Ozeasz i Ezechiel najpełniej objawią, że relacja jaka przeżywa Bóg z nami i którą chce nam uświadomić, jest miłosną bliskością, dobrze dającą się zilustrować związkiem małżeńskim. Ciekawe, że już pogaństwo przeczuwało, iż współżycie może być aktem religijnym, dającym więź z bóstwem. Oczywiście Objawienie ostro potępiło tego rodzaju praktyki, a jednak prorocy posłani przez Boga z przekonaniem posługiwali się tym samym językiem erotycznej miłości. Jak naganne było przylgniecie do Baal-Peora, tak konieczne będzie przylgniecie do Jahwe. On jest bowiem jedynym Bogiem i jedynym małżonkiem swego ludu. Wobec takiej miłości Boga jawne staje się, że wszelkie bałwochwalstwo, tak tępione przez proroków, jest po prostu zdradą małżeńską. Ezechiel daje bardzo rozbudowany obraz więzi Izraela z Bogiem. Lud Boży jest niemowlęciem porzuconym na pustkowiu. Bóg zajął się nim i ochronił jego życie. A gdy dziecko to wyrosło na piękną dziewczynę ale skazane było na poniewierkę nierządnicy wśród pogańskich bóstw, on ją pokochał i okrył jej nagość, biorąc ją dla siebie. Ślubem, którym się z nią związał było synajskie przymierze. Następnie obdarzył ją bogato i wziął sobie za królową małżonkę. W dniu twego urodzenia wyrzucono cię na puste pole - przez niechęć do ciebie. Oto Ja przechodziłem obok ciebie i ujrzałem cię, jak szamotałeś się we krwi. Rzekłem do ciebie, gdy byłaś we krwi: Żyj, rośnij! Uczyniłem cię jak kwiat polny. Rosłaś, wzrastałaś i doszłaś do wieku dojrzałego. Piersi twoje nabrały kształtu i włosy twoje stały się obfitsze. Ale byłaś naga i odkryta. Oto przechodziłem obok ciebie i ujrzałem cię. Był to twój czas, czas miłości. Rozciągnąłem połę płaszcza mego nad tobą i zakryłem twoją nagość. Związałem się z tobą przysięgą i wszedłem z tobą w przymierze - wyrocznia Pana Boga - stałaś się moją. Obmyłem cię wodą, otarłem z ciebie krew i namaściłem olejkiem. Następnie przyodziałem cię wyszywaną szatą, obułem cię w trzewiki z miękkiej skórki, opasałem bisiorem i okryłem cię jedwabiem. Ozdobiłem cię klejnotami, włożyłem bransolety na twoje ręce i naszyjnik na twoją szyję. Włożyłem też pierścień w twój nos, kolczyki w twoje uszy i wspaniały diadem na twoją głowę. Zostałaś ozdobiona złotem i srebrem, przyodziana w bisior oraz w szaty jedwabne i wyszywane. Jadałaś najczystszą mąkę, miód i oliwę. Stawałaś się z dnia na dzień piękniejsza i doszłaś aż do godności królewskiej. (Ez 16,5-13) Cóż tego, że miała wszystko. I tak Boga zdradzała. 


Relacje Boga z ludem wybranym mają wszystkie cechy takiego miłosnego związku. Bóg kocha swoją żonę: dba o jej bezpieczeństwo, strój, pragnie jej, pieści ją obmywając i namaszczając. Oczekuje od niej jednego – wierności. Nie będziesz miał cudzych bogów obok Mnie! (Wj 20, 3). A konsekwencje niewierności są zgodne z prawem i obyczajami tamtych czasów: oddalenie, publiczne napiętnowanie, hańba i to właśnie spotyka lud Boży z ręki Asyryjczyków i Chaldejczyków. A jednak Bóg nigdy nie zdecyduje się na cofnięcie swej miłości i będzie dążył do odbudowy związku: Dlatego chcę ją przynęcić, na pustynię ją wyprowadzić i mówić jej do serca. (...) I będzie Mi tam uległa jak za dni swej młodości, gdy wychodziła z egipskiego kraju. I stanie się w owym dniu - wyrocznia Pana - że nazwie Mnie: Mąż mój, a już nie powie: Mój Baal. (...) W owym dniu zawrę z nią przymierze. (...) I poślubię cię sobie [znowu] na wieki, poślubię przez sprawiedliwość i prawo, przez miłość i miłosierdzie. Poślubię cię sobie przez wierność, a poznasz Pana. (Oz 2, 16-22) Każde odnowienie przymierza jest coraz mocniejszym mówieniem do serca, przez co w oczyszczeniu pogłębia się poznanie Boga jako małżonka. Jest to więź coraz intymniejsza, w której, w jakimś momencie, jest miejsce na zaślubiny. Taka droga stanowi dla człowieka poważne wyzwanie, otwiera perspektywy oszałamiającej miłości, od której kręci się w głowie. Jednak drogę do takiego małżeńskiego zjednoczenia z Bogiem zacznie otwierać dopiero Odkupienie, Nowe Przymierze i objawienie rzeczywistości Boga w Trójcy Jedynego.

Jezus wielokrotnie przypomni uczniom o konieczność bycia gotowym do uczestnictwa w uroczystości weselnej pana młodego: Królestwo niebieskie podobne jest do króla, który wyprawił ucztę weselną swemu synowi (Mt 22,2); Podobne będzie królestwo niebieskie do dziesięciu panien, które wzięły swoje lampy i wyszły na spotkanie pana młodego. (...) Gdy się pan młody opóźniał, zmorzone snem wszystkie zasnęły. Lecz o północy rozległo się wołanie: Pan młody idzie, wyjdźcie mu na spotkanie! (...) Te, które były gotowe, weszły z nim na ucztę weselną i drzwi zamknięto. (...) Czuwajcie więc, bo nie znacie dnia ani godziny (Mt 25,1-13); Niech będą przepasane biodra wasze i zapalone pochodnie! A wy [bądźcie] podobni do ludzi, oczekujących swego pana, kiedy z uczty weselnej powróci, aby mu zaraz otworzyć, gdy nadejdzie i zakołacze. (Łk 12, 35-36) Choć wszyscy rozumieją, że chodzi tu o dzień ostateczny i życie wieczne, Jezus nie mówi wyraźnie, o czyje zaślubiny chodzi. U Jana mamy na ten temat pewną sugestię. Oto Jezus początkiem znaków swej publicznej działalności uczynił wesele w Kanie, gdzie obdarował weselników ogromną ilością wina. A wino jest znakiem wesela. Co więcej Jezus jest tam razem z Niewiastą, której później, w chwili zawarcia nowego przy­mierza powierzy swój lud i którą uczyni wzorem oblubienicy. Tymczasem stwierdza, że te gody weselne i ten brak wina nie jest sprawą ani Jego ani jej, ale na jej prośbę przemieni wodę w wino jako znak innych godów, tych które staną się aktualne, gdy najpierw nadejdzie Jego godzina. A zatem Jezus podczas wesela, w obecności oblubienicy, dwunastu i zgromadzonego ludu wskaże na swoje przyszłe gody.

Paweł powie już wyraźnie, że czyniąc Chrystusowi uczniów wśród mieszkańców Koryntu, czyni ich Jego małżonką: Jestem bowiem o was zazdrosny Boską zazdrością. Poślubiłem was przecież jednemu mężowi, by was przedstawić Chrystusowi jako czystą dziewicę. Obawiam się jednak, ażeby nie były odwiedzione umysły wasze od prostoty i czystości wobec Chrystusa w taki sposób, jak w swojej chytrości wąż uwiódł Ewę. (2 Kor 11, 2-3) Co więcej, nowa Chrystusowa małżonka jest chroniona zazdrością Boga, który prócz siebie nie znosi innych bogów jako konkurentów do jej serca. Ona jest nową Ewą, ciałem z ciała i kością z kości nowego Adama – Chrystusa. Tak więc z obu Przymierzy wyłania się obraz ludu Bożego, powołanego do zaślubin z Chrystusem, a gody, do których lud ma być przygotowany, są jego osobistymi godami z Chrystusem. Naszym osobistym i zbiorowym powołaniem jest stać się umiłowaną małżonką Baranka. Ziemskie małżeństwo, w którym wielu jest dane żyć na świe­cie, okazuje się szkołą intymnego zbliżenia nie tylko z drugim człowiekiem, ale także jeszcze bardziej z Chrystusem, po części teraz a w pełni w wieczności. Dlatego opuści człowiek ojca i matkę, a połączy się z żoną swoją, i będą dwoje jednym ciałem. Tajemnica to wielka, a ja mówię: w odniesieniu do Chrystusa i do Kościoła (Ef 5:31-32). Człowiek opuszcza ojca i matkę, by przylgnąć do Chrystusa, a z Nim wrócić do Ojca w niebie – wejść w życie Trójcy Świętej, Rodziny Bożej. 


Chrystus wychodzi z Łona Ojca, a Jego życie jako Syna od początku, od dni wieczności jest powołane i otwarte na zamysł stwórczy Ojca. Obu przenika ten sam Duch, który w Synu jest Duchem więzi z Ojcem, a w Ojcu Duchem więzi z Synem. Zamysłem Ojca jest rozszerzanie Bożej Rodziny, przygarniając do Niej dzieci stworzone w podobieństwie do Syna. Duch Ojca i Syna emanuje mocą stwórczą i przenika to, co stwarza, czyniąc zdolnym do podobieństwa i bliskości, a nawet zjednoczenia z Synem. Jednak Duch ten jest także Duchem wolności, która czyni stworzeniu wielką przestrzeń rozwoju - stworzenie zatem jest powołane do dojrzewania. Cały ten proces bierze na siebie Syn i odbywa się on przez więź stworzenia z Nim i naśladowanie Go. W tej więzi stworzenie przebywa drogę od odkrycia swej wolności jako swobody, przez odrzucanie Syna, aż po odkrycie wolności jako wspaniałej szansy na szczęście dziecka z Ojcem i oblubienicy z Oblubieńcem. Na tej drodze Oblubieniec ofiarowuje się za oblubienicę, by ją ocalić, oczyścić i z sobą zjednoczyć. A gdy tego dokona, wraca z nią na rękach do Ojca. Wte­dy Duch obejmuje Ojca i Syna wraz z Jego oblubienicą. Tak osiąga zenit zamysł Ojca. 


Droga Oblubieńca prowadzącego oblubienicę do miłości i powrotu do Niego jest drogą ofiary, drogą Baranka. Podejmuje On tę drogę z miłości jako dar dla Ojca i dla oblubienicy. Chce przywrócić Ojcu córkę, a córce Ojca. Ta ofiara doprowadzi Baranka do zaślubin ze swoim ludem, co jest lekko zarysowane już w nauczaniu ziemskim Jezusa. Bierze On na siebie grzech oblubienicy, gdy staje na równi z nią, grzeszną w wodach Jordanu, a z góry spływa upodobanie Ojca. Solidaryzuje się z nią, córką marnotrawną, gdy za nią odchodzi z domu Ojca i cierpi jej los wśród upokorzeń; potem jednak wraca i odzyskuje pełnię godności wśród radosnej uczty. Zachowuje się jak Oblubieniec z tekstu Ezechiela, kiedy wyrusza w góry, w poszukiwaniu zagubionej owieczki. A gdy ją z trudem znajduje, bierze czule na ramiona. Potem, w wielki czwartek po raz ostatni pijąc wino całą swą nadzieję składa w winie nowym, podczas bliskiej już uczty w domu Ojca. A kiedy Jego ofiara dochodzi do szczytu, skupia przy Sobie, pod krzyżem niewiastę i umiłowanego ucznia, i łączy ich więzią macierzyńską, by z mocy Jego krwi stali się zaczątkiem nowego, oczyszczonego ludu - oblubienicy. Właśnie tu, gdzie wypłynęła krew i woda, daje początek nowej relacji wszelkiego stworzenia ze Sobą, mistycznego zjednoczenia z czystą oblubienicą. On zanurza się w nią, w niej umiera z miłości i w niej zmartwychwstaje dla jej wyniesienia. Wtedy zaczyna żyć w niej, a stając się z nią jednym ciałem wprowadza ją do swojej jedności z Ojcem. Pierwszą i najświętszą cząstką tego mistycznego ciała swej oblubienicy czyni Maryję, nową Ewę. My wchodząc w lud Boży i jego więź z Oblubieńcem, jesteśmy także z nią mistycznym ciele oblubienicy. Ona może prowadzić nas do Oblubieńca, a może też On wskazywać nam ją - wzorową oblubienicę. 


I nadchodzi dzień zaślubin Baranka w życiu indywidualnym każdego człowieka, a w końcu też dla całej wspólnoty ludu Bożego. Daje się słyszeć jakby głos wielkiego tłumu i jakby głos mnogich wód, i jakby głos potężnych gromów, które mówiły: Alleluja, bo zakrólował Pan Bóg nasz, Wszechmogący. Weselmy się i radujmy, i dajmy Mu chwałę, bo nadeszły Gody Baranka, a Jego Małżonka się przystroiła, i dano jej oblec bisior lśniący i czysty - bisior bowiem oznacza czyny sprawiedliwe świętych. (Ap 19, 6-8) Gody Baranka, Jego zaślubiny z ludem dokonują się po osądzeniu Wielkiej Nierządnicy, która jest fałszywą oblubienicą, udaje ją wobec świata, a w istocie jest małżonką Bestii. Po dokonaniu w świecie oczyszczenia z niej, wyłania się Oblubienica Baranka. Jej ozdobą, tym co lśni czystością i decyduje o jej pięknie są sprawiedliwe czyny świętych. Świętość pochodzi od Baranka, a sprawiedliwość czynów z własnoręcznego obmycia się w Jego krwi. Chwała Oblubienicy wynika zatem ze zjednoczenia z Nim. Dlatego Maryja, która daje się tak mocno poznać w naszych czasach, objawia piękno Oblubieńca. 


A w naszym indywidualnym wymiarze jest trochę podobnie. Oto człowiek nosi w sobie piętno Nierządnicy, jej bałwochwalstwo i nieczystość. Wszystko bowiem, co jest na świecie, a więc: pożądliwość ciała, pożądliwość oczu i pycha tego życia nie pochodzi od Ojca, lecz od świata. (1 J 2,16) Rzecz w tym by pożądliwość ciała została przemieniona w czyste pragnienie Oblubieńca, pożądliwość oczu w tęsknotę za Pełnią w Bogu, a pycha tego życia w życie małego dziecka z Ojcem. Kiedy Baranek raz dotknie ogniem miłości mej pożądliwości, wówczas dokona spalenia jakiejś części członków mieszkającej we mnie nierządnicy. Wówczas w tym miejscu mojego ciała nierządnego nastąpi odsłonięcie prawdziwego ciała oblubienicy, w sposób czysty spragnionej oblubieńca. Tak stopniowo w ciele pożądliwym wzrasta zjednoczenie z Oblubieńcem. Jest to proces nieprzerwanego oczyszczenia. W jakimś momencie przechodzący Oblubieniec, okrywając swoim płaszczem moją nierządną nagość, podatność na bałwochwalstwo i bezradność wobec pychy, może pokazać jak mnie kocha i jak jestem Jego oblubienicą. I zaczyna się czas wielkiej miłości: Ja śpię, lecz serce me czuwa: Cicho! Oto miły mój puka! Otwórz mi, siostro moja, przyjaciółko moja, gołąbko moja, ty moja nieskalana, bo pełna rosy ma głowa i kędziory me - kropli nocy. Suknię z siebie zdjęłam, mam więc znów ja wkładać? Stopy umyłam, mam więc znów je brudzić? Ukochany mój przez otwór włożył rękę swą, a serce me zadrżało z jego powodu. Wstałam, aby otworzyć miłemu memu, a z rąk mych kapała mirra, z palców mych mirra drogocenna - na uchwyt zasuwy. Otworzyłam ukochanemu memu, lecz ukochany mój już odszedł i znikł; życie mię odeszło, iż się oddalił. Szukałam go, lecz nie znalazłam, wołałam go, lecz mi nie odpowiedział. Spotkali mnie strażnicy, którzy obchodzą miasto, zbili i poranili mnie, płaszcz mój zdarli ze mnie strażnicy murów. Zaklinam was, córki jerozolimskie: jeśli umiłowanego mego znajdziecie, cóż mu oznajmicie? Że chora jestem z miłości. (Pnp 5,2-8) Oblubieniec puka, chce przemienić moje pożądliwości w czyste pragnienie Jego. Wtedy pojawia się wahanie: czy to on, czy warto rezygnować z wygody, tracić drogocenną mirrę świata. Kiedy oblubienica pokona opór i podejdzie do drzwi, okaże się, że Oblubieniec odszedł. I pozostanie sama ze swoją tęsknotą i miłością. Wtedy zacznie szaleć z żalu, bólu i tęsknoty. A kiedy Oblubieniec przyjdzie następnym razem, krócej będzie się ociągać, ale spotkanie będzie również jak mgnienie oka, a dominującym uczuciem będzie tęsknota. Przyjdź Oblubieńcze. Maranatha.
Diakon Jan, 2013






                                                      

POST

Wziąłem do ręki plik kartek. To moje zapiski powstałe na przestrzeni lat. Ileż to razy w tym czasie sięgałem po Słowo, nachylałem się nad nim, osłaniałem je dłońmi przed wiatrem, jak płomień lampy, a potem wdychałem unoszące się nad nim wonie i notowałem skrzętnie. Ileż to razy szedłem na targ po oliwę, a gdy świeciła dyskretnie, uczestniczyłem w bliskości, niosłem na rękach płomień kochany. Lecz zimny wiatr owiewał mnie, dawałem się mu wchłonąć, lampa bladła, płomień przygasał, a zapach zażyłości ulatywał. Mizernym kagankiem usiłowałem oświetlić drogę, by nie przeoczyć, gdy On będzie szedł. Gdzie jesteś mój Mężu. On chodzi tak cicho. Doszedłem do drzwi i stoję zziębnięty, czekając aż otworzą. Rozwiewają się moje kartki, deszcz rozmazuje na nich litery. Gdy zamykam oczy wszystko jest czytelne, gdy znów je otwieram – stają się niezrozumiałe, jakbym nigdy ich nie dotykał. 

Pismo Święte na przestrzeni ośmiu wieków, poczynając od Ozeasza (VIII p.n.e.) pokazuje Boże starania o poślubienie swojej oblubienicy. Objawia się jako zakochany Oblubieniec, który zabiega o swoją kobietę, niezmiennie ją kocha i pragnie się z nią połączyć. Tymczasem Oblubienica jest zmienna, kapryśna i niewierna w swojej postawie, gdzie indziej lokuje swoje serce, a jednak, mimo tego, stale w oczach Bożych jest piękna i warta miłości. (...) chcę ją przynęcić, na pustynię ją wyprowadzić i mówić jej do serca. (...) i będzie Mi tam uległa jak za dni swej młodości, gdy wychodziła z egipskiego kraju. I stanie się w owym dniu - wyrocznia Pana - że nazwie Mnie: Mąż mój, a już nie powie: Mój Baal. Usunę z jej ust imiona Baalów i już nie będzie wymawiać ich imion. (Oz 2,16-19) 

Jak wiadomo związki mężczyzn i kobiet chodzą w naszym życiu nieraz bardzo krętymi drogami i bardziej niż inne relacje międzyludzkie nie chcą się poddawać zamysłom Bożym. I właśnie nie tylko wtedy, gdy w domu panuje harmonijna miłość, ale przede wszystkim, gdy jedno pragnie wykorzystać drugie, gdy je rani albo zatruwa jego życie, wówczas związek dwojga szczególnie nabiera cech związku każdego z nas – ludzi z Bogiem. Więź dwojga może być piękna, porywać radością świadczenia drugiemu dobra, tak samo jak piękne może być życie wiary, z Oblubieńcem, na którego się czeka, mając płonącą lampę, pełną oliwy. Wtedy wydaje się, że już się prawie Go ma. Ale więź dwojga może być chora a nawet toksyczna i wtedy przychodzi pytanie, czy można przestać kochać. Ludziom się to zdarza, ale Bogu nie – On nie odstępuje nigdy swojej Oblubienicy, bo taka jest istota Miłości. Zdewaluowało się nam słowo miłość. Zdaje się ograniczać tylko do czerpania z siebie wzajemnej przyjemności, albo do wzajemnego towarzyszenia sobie jako zapłaty za inne wzajemnie świadczone sobie usługi. Dlatego przywołajmy słowo przyjaźń, bo ona bardziej kojarzy się z bezinteresownością. Miłość zatem to przyjaźń, w której następuje zjednoczenie w jedno ciało, dla wspólnego życia. I życie wiary jest taką właśnie miłością – łączącą mnie z Bogiem. 

Wszystkim, co dla mnie ważne tu i co przechodzi tam, jest to, żeby Pan Młody był ze mną. Potrzebuję do tego celu oliwy, która rozświetli mrok drogi, gdzie idzie Oblubieniec, rozświetli mi, bym Go nie przeoczył. A Oblubieniec chodzi cicho. Dlatego bez względu na to kim jestem, co mam i czym się zajmuje, zabiegam i próbuję dać z siebie wszystko, by Pan Młody był ze mną. Wtedy jestem silny i szczęśliwy, nawet w cierpieniu. Czy goście weselni mogą pościć, dopóki Pan Młody jest z nimi? (Mk 2,19) Nie jest to pobożne gadanie, ale potwierdza się w życiu duchowym świętych. Spotkanie z Oblubieńcem, doznanie jego silnych ramion to stan upragniony, już teraz wyczuwalny i możliwy do cząstkowego przeżycia, mimo mojej mizerii, ale przede wszystkim to początek zaślubin, wielkiego zjednoczenia, do którego zmierzam. Jego szkołą jest moje małżeństwo. Niedoskonałe zjednoczenie osób przygotowuje mnie do najdoskonalszego spełnienia w akcie wiecznotrwałej, jednoczącej miłości. I poślubię cię sobie [znowu] na wieki, poślubię przez sprawiedliwość i prawo, przez miłość i miłosierdzie. Poślubię cię sobie przez wierność, a poznasz Pana. (Oz 2, 21-22) 

Lecz w Ewangelii, w kontekście godów weselnych Chrystus mówi o poście. Dlaczego? Czy goście weselni mogą pościć, dopóki pan młody jest z nimi? Nie mogą pościć, jak długo pana młodego mają u siebie. Lecz przyjdzie czas, kiedy zabiorą im pana młodego, a wtedy, w ów dzień, będą pościć. (Mk 2,19-20) Jest to dla nas ważne i pełne znaczenia, zwłaszcza, gdy chcemy podjąć post i zadajemy sobie pytanie, czym on jest. Tyle bowiem razy przeżywaliśmy okres Wielkiego Postu i tyle razy czyniliśmy różne postanowienia, a życie nasze niewiele się zmieniało. Czym więc jest post? Znaczenie potoczne tego terminu jest stosunkowo wąskie i dla życia duchowego niewystarczające. 

Jestem szczęśliwy w zażyłości z moim Oblubieńcem, ale nie zawsze Go mam. Przychodzi dzień cierpienia, strapienia, kiedy zabierają mi Go, a wtedy przeżywam post. Czym jest zatem post? Post to czas smutnej rozłąki z Bogiem, to sposób życia w tym stanie rozłąki. A ta rozłąka jest częścią mojego życia, podobnie jak zażyłość, obie stanowią dwie strony tego samego medalu. Zażyłość i rozłąka czyli post. To właśnie chcę poddać dalszej refleksji
Taki duchowy post ma trojakie oblicze. 

Jest to po pierwsze asceza, czyli wysiłek, staranie, by panować nad przeszkodami we mnie samym, utrudniającymi spotykania z Oblubieńcem. Zatem to czujność nad organizacją mojego czasu, nad sposobem odżywiania się, nad posiadaniem dóbr, nad zbytnim skoncentrowaniem na sobie, przywiązywaniem wagi do wygód i przyjemności. Potocznie właśnie to rozumiemy pod pojęciem postu. Ascezę. Jest ona przydatna, zaleca ją Gospa w Medjugorje, warto ją stosować i powinna być dobierana indywidualnie dla człowieka. Jest ważna, ale nie najważniejsza. 

Po drugie post, to wysiłek szukania i poznawania Oblubieńca. Odbywa się on przez dary dostępne w Kościele: modlitwę, wsłuchanie w Słowo i karmienie się Sakramentem. Ktoś powie, przecież to robię od lat i co w tym wyjątkowego? Otóż nie! Chodzi o to, by zacząć nie od praktyk w ogóle, ale od nastawienia: mam Oblubieńca, który mnie pragnie i którego chcę pragnąć i ja. Świadomie i z determinacją skupiam się na tym pragnieniu i staraniu o spotkanie Upragnionego. On jest Kimś moim, osobistym... On chce mnie mieć, a ja oddaję Mu siebie. Jeszcze teraz nie umiem się oddać Mu do końca, ale już cały jestem o to staraniem. Wtedy zaczyna się post. 

I po trzecie post to głód Oblubieńca, tęsknota za Nim, cierpienie duszy z powodu tego, że jeszcze nie mogę mieć Go całkowicie. Ten post spływa z góry, jest chorobą z powodu braku zjednoczenia z Bogiem, z powodu przemijalności obecnych spotkań z Nim, jest skargą: chora jestem z miłości. Ten post znamy z życia duchowego świętych: Faustyny, Katarzyny ze Sieny, może być nam dawany po cząsteczce, jako darmowy dar Oblubieńca. 

Post zatem trzeba pojmować szeroko, bo jest to duch postu, czyli duch życia na tym świecie już razem z moim Oblubieńcem, życia w sposób nieunikniony niepełnego. Post to czas i miejsce wychowania Oblubienicy. Post zatem to pustynia, przez którą szli Izraelici z Egiptu do Ziemi Obiecanej. Na tę pustynię Oblubienica zostaje wyprowadzona przez Oblubieńca, tu doznaje różnych przykrości i niedostatków: brak jej jedzenia, wody, boi się, napadają ją Amalekici... Dzięki tym trudnościom przeżywa potrójny post: ćwiczy ciało i duszę, szuka Boga i tęskni za Jego Ziemią Obiecaną. Wreszcie napotkała warunki, w których może przeżywać głęboką sensowność i szczęście uległości Oblubieńcowi. Jej serce roztapia się jak wosk, a Oblubieniec mówi do niego czule. Przynęcona na pustynię staje po raz pierwszy w życiu w perspektywie nieznanego dotąd mistycznego zjednoczenia, pustynia to w jej życiu tego zjednoczenia zadatek. Wita dzień, w którym przez jej dumne gardło zaczyna przechodzić wyznanie: Mąż mój, następują zaślubiny... 

I pozna Boga! 

Diakon Jan, 3 marca 2006






JAK ŁAZARZ Z BETANII

Jakimi Bóg nas stworzył
Jak pokazuje opis z Księgi Rodzaju, Bóg stworzył nas z prochu ziemi i dał nam do życia nie nasz własny oddech, ale Swój oddech. Żyjemy więc życiem Boga. O co tu chodzi? Chodzi przede wszystkim o to, że Bóg uczynił nas z kruchego tworzywa, a więc podatnych na grzech i śmierć, a mimo tego powołał nas do życia wiecznego. Jak to możliwe? Czy proch nie stał się naszym przekleństwem, skazaniem na straszny los? Nie, ponieważ On uczynił dla nas możliwym zło i śmierć, a nawet śmierć na wieki (potępienie), a mimo tego otworzył przed nami szeroką drogę do tego, żeby nic z tych rzeczy nas nie zniszczyło. Mamy bowiem Boga, Jego życie jest w nas, Nim oddychamy, Nim się karmimy jak drzewem życia. Bóg więc stworzył nas kruchymi, ale sprawił, że możemy nie popaść w przykre skutki tej kruchości, jeśli tylko stale jesteśmy z Bogiem i trzymamy się Go mocno. 

Ktoś powie: lepiej byłoby zostać stworzonym z betonu, a nie z gliny. Czyżby lepiej? Znaczyłoby to, że lepiej zostać stworzonym tak, by móc żyć bez Boga i nie musieć stale się Go trzymać. Czy to nie zastanawiające, że tak się upieramy, by móc żyć bez Boga? Dlaczego tak bardzo chcielibyśmy móc żyć bez Niego? Czy takie życie byłoby dla nas jakąś wartością? Jest akurat odwrotnie. Życie bez Boga to życie samotne, aspołeczne, a Bóg w Trójcy Świętej nie jest samotny, ale żyje we wspólnocie Osób i kocha Kogoś, a nie tylko samego siebie. My zaś wolimy kochać samych siebie. Bóg wiedział, że jeżeli będziemy mocni sami w sobie i będziemy mogli żyć bez Niego, na pewno spróbujemy tak żyć. I będzie to naszą tragedią. Dlatego bycie kruchym i posiadanie żywotnej potrzeby Boga jest dla nas Łaską, a nie przykrą koniecznością. Dzięki temu, że jesteśmy z prochu, potrzebujemy Boga, szukamy Go i trzymamy się Jego, a wtedy nie odczuwamy skutków swej kruchości. Gdybyśmy zaś byli mocni sami, nie bylibyśmy zainteresowani Bogiem i pogrążylibyśmy się w egoizmie, który doprowadziłby nas do śmierci wiecznej. 

Na czym polega życie wieczne
Ono sprowadza się do tego, że jestem stale w obecności Boga. Jak napisał św. Paweł (Rz 8,8-11) polega ono na tym, że ten sam Duch Święty, który przebywa w Ojcu i Synu, i łączy ich w jedności miłości Bożej, ten sam Duch przychodzi do nas od Ojca i Syna, i przenika nas, zamieszkując w nas. Przez tę obecność w nas Ducha stajemy się jednością z Synem Bożym, na podobieństwo którego zostaliśmy stworzeni. Zostajemy złączeni z Jezusem, jak gałązki z pniem krzewu, stajemy się członkami jednego ciała, nawet można powiedzieć, że stajemy się jednym ciałem z Synem Bożym jak Adam z Ewą. Ewa stworzona z Adama jest ciałem z jego ciała, a my stworzeni według wzoru Chrystusa jesteśmy ciałem z Jego ciała, nie odrębną i samolubną jednostką. Bycie z kimś jednością nie jest u Boga czymś dziwnym, ale jest normalne. Syn jest jedno z Ojcem i dlatego Jezus, Syn wcielony, jest też jedno z Ojcem i choć na ziemi jest w ciele, nie może żyć bez Ojca i stale musi się Go trzymać. Dzięki temu żyje. Dla Jezusa normalne jest więc życie z Ojcem, a nie samodzielnie. A dla nas? 

My też potrzebujemy tak żyć. Ojciec tak nas ukształtował, że On jest dla nas największym dobrem i wielką potrzebą. Jeżeli to rozumiemy i doceniamy, to jest to nasze wielkie dobro. Bogu chodzi o to, by nam zależało na naszym życiu wiecznym i na Bogu, żebyśmy sami o nie dbali, jak dbamy o odżywianie. Dar życia wiecznego to dar Boga, jest on tak wielki, że nie ma większego dobra. Potrzeba dziękować za ten dar, pragnąć go i starać się przede wszystkim o niego, a nie o to, by żyć jak najwygodniej. Życie wieczne więc to nie jest życie po śmierci ale życie z Bogiem. Ono zaczyna się już teraz, gdy żyjemy z Bogiem, poznajemy Go, wchodzimy z nim w relację wiary i miłości. A wiara od zaufania prowadzi nas do pełni jaką jest więź miłości. Miłość z Bogiem to zjednoczenie z Bogiem w jednym ciele Zmartwychwstałego, w związku na wzór małżeństwa. 

Łazarz z Betanii
Łazarz choruje i umiera ponieważ jest z prochu ziemi. I Jezus choć płacze nad nim, nie traci głowy i nie stara się za wszelką cenę ocalić go od śmierci. Przyjmuje jego śmierć jako normalną. Chce dzięki tej śmierci przekazać nam wszystkim coś ważnego na temat życia wiecznego i swojej w nim roli. Będzie tłumaczył Marii i Marcie, że jest zmartwychwstaniem i życiem. Człowiek podatny na śmierć rozpada się, ale Jezus przez swoją śmierć i zmartwychwstanie przywraca nas do życia i to wiecznego.

Ale skoro On zapewnia Łazarzowi życie, to dlaczego płacze nad jego śmiercią. Jezus płacze, bo Łazarz umarł bez Niego, jeszcze nie skorzystał z Jego zmartwychwstania. Aby skorzystać, musi poczekać na zmartwychwstanie. Łazarz stoi na granicy Testamentów. Do tej pory nie żył dla Jezusa i jeśli umarł, umarł jeszcze nie z Nim. Ale teraz sytuacja ta radykalnie się zmieni. Łazarz będzie pierwszym, który skorzysta ze zmartwychwstania Jezusa. Wróci do życia doczesnego, aby jego życie doczesne stało się nowym życiem z Jezusem i dla Jezusa. Wskrzeszony Łazarz będzie głównym świadkiem mocy Jezusa, Pana życia i śmierci. Przywrócone życie Łazarza trafia w centrum uwagi Żydów, jako przykład, że Jezus jest dawcą życia wiecznego. Wskrzeszony Łazarz od dnia powstania z grobu żyje innym życiem, jest silnie złączony losem z Jezusem i żyje dla Niego, jako świadek jego posłannictwa.

Wiemy, że Żydzi planowali zabicie Łazarza. Nie wiemy, czy to się dokonało, być może tak, ale niezależnie od tego jego nowe życie po wskrzeszeniu było życiem dla Jezusa, oddaniem się całkowicie do Jego dyspozycji, by być świadkiem, że Jezus jest Zmartwychwstaniem i Życiem wiecznym, by żyć odtąd dla Niego i być może niedługo umrzeć dla Niego. Ale umrzeć po raz drugi już nie tak jak poprzednio, z powodu choroby, ale umrzeć dla Jezusa. Wskrzeszony Łazarz zyskał powołanie, by żyć dla Jezusa. I to jest też nasze powołanie.

Diakon Jan, kwiecień 2014


















PIEŚŃ NA DZIEŃ NOWEGO ŻYCIA






Umarliście bowiem - mówi św. Paweł. Kiedy umarliśmy? Dla grzechu umarliśmy w dniu chrztu - wyjaśnia Apostoł. Ale wcześniej umarliśmy dla życia, dla szczęścia na tym świecie i przede wszystkim życia wiecznego. Straciliśmy je. Wiedliśmy życie bez perspektyw, pokaleczone grzechem, który rozpanoszył się wśród nas i odłączył nas od Boga. Byliśmy jak pole wyschniętych kości. I na to pole, do nas umarłych na skutek występków, przyszedł Chrystus. Dotknął nas i naszego zła, jak w Wielki Czwartek brudnych nóg Apostołów. To dotkniecie doprowadziło Go do cierpienia, a nawet do pohańbienia przez zawieszenie na drzewie Krzyża. Nie chciał nas zostawić bez życia i dla nas zdecydował się poddać skutkom naszego grzechu.


Jednak Syn Boży nie mógł pozostać umarły. On jeden wart był życia i dlatego w Jego przypadku Ojciec interweniował. Wskrzesił Go do życia i potwierdził tym samym, że Jezus, który wcześniej stał się człowiekiem, prawdziwie jest Synem Bożym. Ale nie tylko dla Syna interweniował Bóg. Najpierw Jemu dał nowe życie w ciele, w którym znów mógł On jeść i pić z uczniami i w którym zajął swoje jedyne, niepowtarzalne mieszkanie w domu Ojca. W nim to Zmartwychwstały wiedzie życie ukryte w Bogu.

Jednak Ojcu chodzi nie tylko o to. Uczynił swego Syna człowiekiem i posyłał do nas nie tylko po to. A więc po co?

Świat jest jeszcze pogrążony w ciemności nocy, kiedy Maria Magdalena wychodzi chyłkiem, by płakać nad martwym ciałem Jezusa. I wtedy to, nieoczekiwanie zastaje grób Jezusa... OTWARTYM. Bóg otworzył grób Syna sam, by pokazać, że nie ma tam już Jego ciała, że wróciło ono do życia, do Niego. Ale nie tylko po to Bóg otworzył ten grób. Ojciec otworzył grób, by stał się on źródłem z którego odtąd ludzie na całym świecie będą mogli czerpać nowe życie. Ten grób stał się źródłem. Z niego, otwartego i pustego bije moc Ducha Świętego, która przywróciła do życia Jezusa i od tamtego dnia będzie przywracać do życia także nas. Dokonuje się to jednak nie automatycznie, ale wymaga naszego wybrania się do grobu, jak Piotr, Jan i Maria Magdalena. Zmartwychwstały podnosi do życia każdego, kto w Niego wierzy, każdego kto jak św. Jan ujrzał otwarty grób, pogrzebowe płótna nie osłaniające już ciała, ale puste i uwierzył, że Jezus żyje ukryty w Bogu. Tę wiarę otrzymujemy i potwierdzamy w naszym chrzcie. Wtedy umieramy dla starego życia i zmartwychwstajemy do nowego, w którym żyjemy już w jedności z Chrystusem, pojednani z Ojcem, zdolni wejść do Jego ukrycia, gdzie na razie przebywa tylko Chrystus. Otrzymujemy też moc przemiany tego życia.

Wzorem człowieka, który wierzy w przywracającą do życia moc Zmartwychwstałego jest Jan Paweł II, który umierał uczepiony Krzyża, pewny, że Krzyż przeprowadzi go ze śmierci do zmartwychwstania. Jego beatyfikacja jest świętem tej właśnie pewności, że kto umiera z Chrystusem, z Chrystusem też żyje i stanie się do Niego podobny także ciałem.

Kiedy Chrystus ponownie przyjdzie i zedrze zasłonę, wówczas to ukrycie w Bogu zjednoczonych ze Zmartwychwstałym stanie się jawne. Na razie przeżywamy to w wierze i życiu duchowym. W pewnym momencie historii wszystko jednak zostanie odkryte, zasłona zostanie rozdarta. Czyż nie rozdarła się ona już w jerozolimskim Przybytku, w Wielki Piątek? Odsłoniła prawdę o tym, gdzie odtąd będzie przebywał Bóg - w nowej, żywej świątyni, ciele Zmartwychwstałego.

O zaiste błogosławiona noc!
 Diakon Jan, 2014



 



ŚWIĄTYNIA BOGA Z LUDŹMI

Świątynia. Bóg jest transcendentny, to znaczy przekracza cały nasz świat, jest od niego nieporównanie większy. Człowiek, żyjąc w świecie, sam z siebie, nie jest w stanie nie tylko Boga spotkać, ale nawet o Nim myśleć, ująć Go w dostępnych mu kategoriach i poznać. Między Bogiem i światem rozciąga się przepaść odrębności. I właśnie ten Bóg, tak nieskończenie większy od świata, z własnej inicjatywy zniża się do nas, sprawia, że możliwe będzie nasze z Nim obcowanie. A czyni to bez utraty własnej Boskiej tożsamości, w ten sposób, że Siebie, całą prawdę o Sobie umieszcza w łonie świata, w dniu kiedy go stwarza. To zniżenie jest możliwe dlatego, że świat i człowiek zostaje stworzony na podobieństwo Stwórcy, jest odbiciem Boga, jak odcisk na papierze - odbiciem pieczęci. Odbicie to jakościowo coś innego, niż pieczęć, ale nosi w sobie jej wyraźne podobieństwo. Zniżenie się Boga do nas idzie tak daleko, że Bóg umieszcza w świecie swoją obecność, sprawia że powstają specjalne „miejsca” służące naszemu spotkaniu z Nim. Bogu właśnie chodzi o spotkanie, ponieważ stworzył człowieka po to, by w życiu wiecznym właśnie spotkał się z Nim i głęboko się z Nim zjednoczył. Do osiągnięcia tego celu potrzebne są środki, by Bóg stawał się nam dostępny, poznawalny. Biblia od początku wprowadza takie środki, a są nimi świątynie, miejsca na tym świecie, a jednak mające ten wyjątkowy przywilej, że Bóg jest jakoś obecny na tych miejscach. Świątynia jest na świecie, Bóg mieszka w transcendencji, a jednak w jakiś wyjątkowy, niezrozumiały dla człowieka sposób, owa transcendencja pochyla się w tym miejscu nad światem i buduje z nim więź. Symbolem tej więzi, właściwej tylko dla świątyni, są we śnie Jakuba w Betel schody, po których mogą schodzić i wchodzić aniołowie – wysłańcy Boży.

Ponieważ Bóg jest jeden, w Starym Testamencie włożony będzie ogromny wysiłek, by przekonać człowieka, że świątynia może być tylko jedna. Taką jedyną świątynią będzie świątynia w Jerozolimie. Stanowi ona proroczą zapowiedź prawdziwej świątyni Boga z ludźmi, którą jest, objawiony w Nowym Testamencie, Syn Boży, Jezus Chrystus, który stał się człowiekiem i zamieszkał miedzy nami. On jeden jest Tym, przez którego transcendentny Bóg staje się nam bliski, z Kim możemy obcować, a w ten sposób osiągać spotkanie z samym Bogiem. Chrystus jest jedyną Świątynią Boga. Dlaczego? Ponieważ On w łonie Trójcy Świętej jest prawzorem stworzenia, na jego obraz zostało ono powołane do istnienia i jeżeli w stworzeniu Bóg zapragnął mieć swoje dzieci, to być dzieckiem Boga znaczy tyle, co być podobnym do Jego Syna Chrystusa, a nawet mieć z Nim więź pokrewieństwa. Dzięki temu pokrewieństwu od dnia Wcielenia i Narodzenia Bóg mieszkający w Chrystusie może zamieszkać miedzy nami.

Grzech burzy świątynię. Jak pokazuje Biblia, gdzie w świecie pojawia się Bóg w swojej świątyni, tam zaczynają się koncentrować siły zła, dążące do tego, by świątynię zburzyć i w ten sposób usunąć Boga ze świata. Bóg, aby być w świecie, potrzebuje pośrednictwa świątyni, jakby swojego ciała, a zło, wiedząc to, próbuje niszczyć to ciało. Bóg wtedy przeciwdziała siłom zła i stale odbudowuje świątynię. Tak działo się ze świątynią w Jerozolimie, burzoną kilkakrotnie, tak samo stało się z Jezusem Chrystusem, który został ukrzyżowany i zabity. Jednak jak Bóg doprowadzał do odbudowy swoich świątyń, tak samo ocalił człowieczeństwo Jezusa, trwale chroniąc Go przed śmiercią przez doprowadzenie do zmartwychwstania. Przez Zmartwychwstanie Bóg w kulminacyjnym momencie dał wreszcie człowiekowi świątynię, która nie będzie mogła zostać więcej zburzona. Wreszcie znalazło się na tym świecie miejsce dla Boga trwałe i niezniszczalne. 

Gdy Bóg wprowadza w świat swego Zmartwychwstałego Syna, dając ludziom możliwość jednoczenia się z Nim, przestają być potrzebne wszelkie inne świątynie. Dlatego Bóg przestaje ich bronić, odbudowywać je, pozwala by zło je zniszczyło, jak niszczy i unicestwia w przemijaniu cały świat. Tak oto zburzenie świątyni jerozolimskiej staje się znakiem czasów ostatecznych. Bóg mieszka już tylko w Chrystusie Zmartwychwstałym, żywym w Kościele i w ludziach, a inne ziemskie świątynie, budowane tylko rękami ludzkimi, ulegają wcześniej czy później zagładzie. Zagładzie przez zło ulega wszystko, co nie jednoczy się ze Zmartwychwstałym, by razem z Nim, być Bożą świątynią. 

Czasy Kościoła. Przyjściem Chrystusa na świat, co świętujemy w Boże Narodzenie, a potem Jego nowym narodzeniem, w dniu zmartwychwstania, została zapoczątkowana pełnia czasów, kiedy Kościół i każdy człowiek ma możliwość stać się wraz ze Zmartwychwstałym świątynią Boga. Zmartwychwstały, wcielając się, tworzy z nami ową jedyną na czasy ostateczne świątynię Boga. Bóg od tej pory nie ma i nie chce mieć innego miejsca w świecie, jak ludzkie serca, w których znajduje sobie świątynię. Co zechce być Jego świątynią, wpuści Chrystusa do siebie, pozwoli się Bogu przeniknąć, stać się Jego tabernakulum, to będzie chronione przez Boga, jako Jego świątynia na tym świecie. A to, co w nas i w świecie odetnie się od Boga, nie zechce stać się Jego sanktuarium, będzie ulegało zagładzie. I nie chodzi tu o to, że człowiek żyjący w więzi z Bogiem, będzie chroniony przed złem i cierpieniem. Przeciwnie, będzie atakowany. Jednak w nim, w jego sercu, to co przeniknięte Bogiem, zostanie odnowione, ochronione i ostatecznie przejdzie przez bramę śmierci do życia. Natomiast obszary nie przeniknięte nowym życiem Zmartwychwstałego: cała postać tego świata, nasze ciało i zasklepione w nas obszary, będą przemijać i ulegać zagładzie. Tylko to, w co wszedł Bóg, gdzie zamieszkał jako w świątyni, staje się mocne i opiera się złu i przemijaniu. 

Tę prawdę widać w opisach czasów ostatecznych. Mamy tam z jednej strony podtrzymującą na duchu zachętę do nabrania ducha i podnoszenia głowy, odnoszące się do tego wszystkiego, co jest świątynią, weszło w więź z Chrystusem, i gorzkie słowa o nie pozostawaniu kamienia na kamieniu, dotyczące rzeczy, w które nie wpuszczono Boga.
Czyż nie wiecie, że jesteście świątynią? 

Tylko to, co jest świątynią, nie ulega zagładzie.

Diakon Jan, 2007

Film wybitny o małym chłopcu, jego rodzinie i nauczycielu. Dla mnie zachwycający. Polecam