Eseje - o pasterzach







MĄDROŚĆ KRZYŻA

Tak też i ja przyszedłszy do was, bracia, nie przybyłem, aby błyszcząc słowem i mądrością głosić wam świadectwo Boże (1 Kor 2,1). Święty Paweł, pisząc do swojej gminy w Koryncie, wspomina jak zaczynał wśród nich swojej apostołowanie. Grecy zamiłowani byli w pięknym przemawianiu, wyjaśnianiu świata, rozumieniu jego zasad. Mieli swoją wielką tradycję intelektualną stworzoną przez filozofów, przyrodników, matema­ty­ków, takich jak między innymi trwale zapisani w historii: Sokrates, Platon czy Arystoteles. Oni to i im podobni w ciągu ośmiu stuleci przed Pawłem kładli podstawy pod rozumowe wyjaśnianie świata. To przywiązanie Greków do logicznego myślenia było z jednej strony ich wielkim atutem i czyniło z nich ludzi podatnych na prawdę, ale z drugiej strony przeszkadzało w zrozumieniu tego, co o Bogu wiedzieli Żydzi i Chrześcijanie na podstawie Objawienia. W rozdarciu zatem stanął Paweł na pograniczu wiary judaizmu i wiedzy greckiego pogaństwa, mając do ogłoszenia nie dające się wyrazić językiem filozofów prawdy, które pochodziły od samego Boga. Dlatego Paweł, choć kierował się rozumem, nie miał do przekazania słuchaczom z Koryntu wiedzy opartej na sile rozumu. Nie nawiązywał do filozofów, bo cała ich mądrość była dla niego bezużyteczna. Dlatego Paweł swoją naukę nazwie mądrością Bożą i prze­ciwstawi ją mądrości ludzkiej. Zastrzega się mówiąc, że mowa moja i moje głoszenie nauki nie miały nic z uwodzących przekonywaniem słów mądrości (w. 4).

Z tego to powodu Paweł jest też pełen obaw. Dysponuje bowiem czymś zupełnie innym niż to, czego oczekują Grecy i wyznaje im: stanąłem przed wami w słabości i w bojaźni, i z wielkim drżeniem (w. 3). Ta słabość głosicieli Chrystusa jest uniwersalna i ponadczasowa. Dziś też, w świecie opartym na rozumie i mądrości ludzkiej, trudno jest trafić do ludzi z mądrością Bożą, tym bardziej, że jest ona mądrością krzyża i trzeba powiedzieć za Pawłem: postanowiłem, będąc wśród was, nie znać niczego więcej, jak tylko Jezusa Chrys­tusa, i to ukrzyżowanego (w. 2). Głoszenie Chrystusa jest nauczaniem zupełnie innego porządku, niż nauczanie prawd filozoficznych. Jest głoszeniem ukrzyżowanego (w 2), ukazywaniem ducha i mocy (w. 4) po to, aby wiara wasza opierała się nie na mądrości ludzkiej, lecz na mocy Bożej (w.5).

O co tu chodzi? Na czym to głoszenie polega? Chodzi o to, że Bóg daje jako wzór postawę ukrzyżowanego, zabitego Syna Bożego i pokazuje, że dopiero przez taką postawę ludzką w pełni ujawnia się i rzeczywiście działa w świecie moc Boża. Dlaczego? Jak to zrozumieć? Bynajmniej nie jest to nie do zrozumienia. Trzeba tylko inaczej pomyśleć o Bogu. Bóg jest jedyną i największą mocą w całym wszechporządku, który istnieje. Świat powstał z Jego mocy i jest jakimś Jego odbiciem, jak ślad na papierze odbiciem pieczęci. A jednak ślad nie jest pieczęcią. Pieczęć stoi wyżej i jest jakościowo inna niż odbicie. Tak samo Bóg jest większy od świata i ludzki aparat rozumowy może o Bogu się wypowiedzieć tylko o tyle, o ile Bóg sam się zniży i wyrazi w świecie – objawi się. Dlatego teologia nie jest nauką o Bogu, ale o Objawieniu Boga w świecie i w Biblii. Ludzki rozum jest za słaby i Bóg musi sam wskazać jak go użyć, by móc myśleć o Bogu, by z ludzkich słów powstała Boska prawda o Nim. Kto głosi prawdę o Bogu i pokazuje ją ludziom, ten jest świadkiem Boga. Świadek Boga musi wyrzec się ludzkiej mądrości i poddać się Bogu, by Bóg sam się nim posłużył i przez niego się objawił. Dlatego świadek Boga nie może zasłaniać ludzką mądrością Boga, ale poczekać na Boska wykładnię. Ludzka mądrość nie jest Bogu potrzebna. Ona nawet przeszkadza objawiać się Bogu w prawdzie i z mocą. Bóg jest jedyną Mocą, moce świata są odblaskami tej Mocy. Całkowity, pełny, totalny świadek Boga nie używa zupełnie swojej mocy, ale pozwala by przez niego przepłynęła i ujawniła się Moc Boga. Świadkowi chodzi o przekazanie ludziom, że całe działanie bierze się z Mocy Boga, a człowiek tylko ją uobecnia i pokazuje. Dlatego świadek najlepiej głosi Boga, gdy staje w słabości, jako ukrzyżowany, jako bezradny. Wtedy Bóg działa bez przeszkód i w pełni. Takim świadkiem jest ukrzyżowany Jezus i dzięki jego totalnej niemocy w świecie rozlewa się moc Boga. Gdy, my uczniowie Jezusa chcemy pokazać Boga sobą, a nie Jezusem ukrzyżowanym i nie godzimy się na wyrzeczenie się własnej mocy, wtedy Bóg ma ograniczone możliwości działania przez nas.

Dlatego normalne jest, że uczeń Chrystusa przeżywa bojaźń i drżenie. Nie stara się stawiać na siebie, ale chce mieć więź z Bogiem, być z Nim zjednoczonym i oczekiwać od Niego tego, czego On chce wykonać własną Mocą. Uczeń czuje, że jest mocny tylko mocą Bożą, ilekroć niedomaga jako człowiek, to powiedział św. Paweł i tego doświadczał w prześladowaniach, niebezpieczeństwach, w cierpieniu fizycznym i duchowym. Dzięki tej własnej słabości na wzór Ukrzyżowanego, Paweł widział owoce nawrócenia u tych, którzy słuchali go, ale na których spływała Moc nie jego, Pawła, ale Boża. Apostoł zawsze, ze wszystkich sił wskazywał na Boga, a nie na siebie. Najlepiej czuł się, kiedy sam był słaby. Miał wiedzę i doświadczenie faryzeusza, ale to nie one decydowały o tym, że miał sku­teczność Apostoła Narodów. Zdecydowało o tym spotkanie ze Zmartwychwstałym i poddanie się Jego mocy, a przez całe życie znoszenie własnej słabości. Chrystus też, choć był Bogiem, Synem Bożym, zbawił świat nie przez swój Boski triumf, ale przez ludzką bezradność swojej Boskiej natury. My też możemy mieć wiele wiedzy wyniesionej ze studiów i seminariów, ale Bóg posłuży się nami o tyle, o ile będziemy działać nie tym co umiemy i kim jesteśmy, lecz pozwolimy działać Jemu samemu, przez nas, którzy nie nic umiemy i nic nie mamy. Nie jest to naiwny antyintelektualizm, ale tajemnica mądrości Krzyża. Nie działać samemu, ale dać ukrzyżować swoją moc, a pozwolić działać Mocy Boga.

Diakon Jan, marzec 2014






WSKAZYWAĆ CHRYSTUSA – NOSIĆ CHRYSTUSA


Od Starego do Nowego Testamentu



Od początku dziejów ludzie borykają się z problemem szukania kontaktu z Bogiem, którego przeczuwają. Człowiek żyje w przekonaniu, że świat jest zależny od jakiegoś Boga i wypatruje w tym świecie Jego śladów. Ma o Bogu mgliste pojęcie, ale czuje, że On musi być i jest mu potrzebny. Pragnąc go mieć po swojej stronie, próbując prosić Go o łaskawość, człowiek szuka w świecie sposobów dotarcia do Niego, bo gdzie indziej mógłby tych sposobów szukać i w jakich innych realiach jeśli nie ludzkich mógłby Boga spotkać.

Kiedy Bóg objawia się w Starym Testamencie, całe Jego objawienie opiera się też na wyrażeniu się w realiach ludzkich. W tym celu Bóg posługuje się prorokami. Sprawia, że pewni ludzie przekazują innym ludziom za pomocą swoich słów i czynów to, co Bóg chce przekazać. Są to prorocy. Prorokami są w istocie różni ludzie, wykonujący jedną misję, ukazywania w kategoriach ludzkich Boga. Są nimi prorocy sensu stricte ale i pisarze, wodzowie, królowie, słowem wszyscy, którzy się przyczynili do powstania Starego Testamentu jako Księgi i jako historycznej i religijnej tradycji Izraela. Misją tych proroków było wyrażać w sposób ludziom dostępny niedostępne działanie Boga, który nie należy do świata.

Bóg więc, odkąd powziął zamysł stworzenia, jest nastawiony na objawianie siebie stworzeniu, czyli ukazywanie siebie po ludzku. To objawienie ma dojść do zawrotnej głębi i intensywności, gdy Syn Boży, druga Osoba Trójcy Przenajświętszej wejdzie w świat w ludzkim ciele. Będzie to szczyt ukazania się Boga stworzeniu i ukoronowanie wszystkich wysiłków stworzenia, by Boga poznać. Dlatego powołaniem proroków było przygotować grunt pod to pełne objawienie się Boga w Chrystusie. To przygotowywanie gruntu to najpierw stworzenie myśli religijnej i środowiska religijnego, w którym ukształtują się między innymi takie pojęcia jak wiara, kult, świątynia, ofiara itp. Kiedy Chrystus zaczął działać, już nie musiał uczyć tych pojęć, miał do dyspozycji tradycję religijną, w którą wprowadzał to, co nowego miał do przekazania. Po wtóre przygotowanie gruntu dla Mesjasza czyli Chrystusa polegało na zapowiadaniu go, że będzie i wskazaniu na niego, na pewne jego cechy. Prorocy pokazywali Mesjasza, jako przyszłość, której jeszcze nie ma, która nadejdzie, wskazywali na niego, że przyjdzie i pojawi się wśród Izraela.

Szczególne miejsce wśród proroków zajął Jan Chrzciciel. Chrystus mówi o nim, że jest największy z proroków, jest jakby nowym Eliaszem, a Eliasz był wyjątkowy w Izraelu, ponieważ Pismo mówi o nim, że został wzięty do nieba na rydwanie ognistym. Wyjątkowość Jana polega na tym, że on doprowadził swoja misję prorocką do szczytu, bo kiedy wreszcie po wiekach Mesjasz przyszedł, Jan bezpośrednio przygotowywał Żydów na jego przyjście, a potem Jan stanął obok Mesjasza i po prostu wskazał na Niego: to jest Baranek Boży, który zgładzi grzechy świata. Takie było powołanie Jana jako proroka Starego Testamentu i on je wykonał gorliwie w szczytowym momencie realizowania się dzieł Bożych. Był największym z proroków, bo dokładnie wskazał Mesjasza, który stał obok niego, podczas gdy wszyscy jego poprzednicy tylko pokazywali niewyraźnie na kogoś, kto kiedyś będzie.

A kiedy Jan wskazał Chrystusa, zaczął się umniejszać i niknąć, stracił uczniów, został aresztowany i stracony. Przed śmiercią jeszcze zmagał się z duchową nocą wielkich wątpliwości, czy dobrze wskazał Mesjasza, czy właściwie wypełnił swoją misję. Myśl o tym, że może źle odczytał natchnienie Boże doprowadzała go do rozpaczy. Chrystus uspokoił Jana, że dobrze wskazał, bo On uzdrawia, oczyszcza, wskrzesza i tym samym realizuje zapowiedzi Izajasza i innych proroków. Nie wiemy, czy to uwolniło Jana od kryzysu, który jest nieodłączny od każdego powołania prorockiego, ale Jan umarł w Starym Testamencie, widząc tylko to, że zaczęło się nowe i że Chrystus triumfuje. Nie dożył czasu Nowego Testamentu, kiedy sam Chrystus przechodzi swój kryzys i też zmaga się z myślą, czy Bóg Go opuścił. A po Chrystusie, uczniowie też nie będą wolni od kryzysów i ciemności duchowej, bo każda misja w imieniu Boga jest w tym świecie narażona na ciemne wątpliwości, które Bóg dopuszcza jako oczyszczenie.

I tu właśnie zaczyna się Nowy Testament. Jest wypracowany ciężko Krwią Chrystusa, który zmartwychwstaje i z tego wydarzenia bierze się zupełnie nowy porządek. Wtedy zaczynają działać i wypełniać swoją misję uczniowie Chrystusa. Działają oni też w imieniu Boga, nawet w imieniu Mesjasza – Syna Bożego, a jednak Pismo nie nazywa ich prorokami. Dlaczego? Dlatego, że misja uczniów, choć mieści się kategoriach misji prorockich, to jednak jest radykalnie inna. Co więcej uczniami Chrystusa są nie tylko Apostołowie, choć oni uczniom przewodniczą, ale są nimi wszyscy ochrzczeni, zgodnie z zapowiedzią proroka Joela, że w czasach mesjańskich wyleje Bóg ducha prorockiego na cały lud Boży. Każdy ochrzczony, czyli ten który uwierzy w Chrystusa i zwiąże się z Nim, wchodzi w misję ucznia, niejako proroka Nowego Testamentu. Jednak misja ucznia Chrystusa jest radykalnie inna od misji proroka Starego Testamentu, do tego stopnia, że najmniejszy uczeń jest większy od największego proroka – Jana.

Dlaczego? Dlatego, że od dnia zmartwychwstania dla uczniów otwarta jest już pełnia zbawienia, które zaczyna się na tym świecie i polega na złączeniu się w jedno z Chrystusem. Chrystus po zmartwychwstaniu wciela się w społeczność uczniów i każdy uczeń uczestniczy w bliskości z Nim. Uczniowie tworzą z Chrystusem jedno ciało i oznacza to, że żyją w Nim, a On żyje w nich. Jest to mistyczne zjednoczenie a nawet przenikanie. Oznacza, że Bóg mieszka w uczniu jak w cielesnej świątyni, a uczeń jest ciałem Chrystusa. Uczniowie zatem noszą w sobie Chrystusa i przynoszą go dosłownie wszędzie tam, gdzie przychodzą. Uczeń samym sobą przynosi Chrystusa do innych ludzi, na tereny misyjne, wprowadza sobą Jego obecność wśród niewierzącego świata. Takie jest powołanie uczniów i przekracza ono swoją rangą powołanie prorockie, które było tylko wskazywaniem na Chrystusa, który stoi obok. Uczeń przynosi Chrystusa, którego ma w sobie.

Ta trudna prawda nie jest do zrozumienia, można ją zrozumieć tylko w ograniczonym stopniu. Jest ona do przeżycia. Kto przyjmuje chrzest, a potem coraz głębiej łączy się z Chrystusem przez oczyszczenie i uświęcenie, ten staje się świadkiem Chrystusa. Bycie świadkiem Chrystusa oznacza bycie jego nośnikiem, tym który Go przynosi i czyni obecnym. I to właśnie czyni Kościół jako wspólnota, to czynią uczniowie jako jego członkowie. Stają się oni coraz bardziej nie tymi co mówią o Chrystusie, ale co wnoszą Go w świat, uobecniają. Kapłani wnoszą jeszcze coś więcej, szczególną, osobistą obecność Chrystusa w Eucharystii, ale wszyscy uczniowie, własną związaną z Chrystusem osobą wnoszą coś nawet bardziej podstawowego, bez czego nie może się obyć Chrystus na tym świecie, mianowicie moc i swoje ludzkie działanie.

Dlatego szalenie ważne jest, by odkrywać w sobie tę misję noszącego Chrystusa, jak św. Krzysztof, misję noszącego Jego moc. Chrystus ma nową naukę z mocą i ta nauka i ta moc dostała się uczniom jako cząstkom należącym do Niego. Świadomość ucznia, że żyje z Chrystusem na co dzień, że jest Jego świątynią, że nosi Go i że zanosi Go w sobie świat, jest zasadnicza. To najważniejsza misja chrześcijanina. Nikt nie może się od niej wymówić, wszyscy, którzy zmierzają do zbawienia, są włączeni w ten proces, by poznawać Chrystusa, łączyć się z Nim, a wtedy stają się Jego cząstką i uczestniczą w Jego mocy, mogą z Chrystusem prosić Ojca, by posyłał tę moc innym. Jako połączeni z Chrystusem stajemy się dziećmi jednego Ojca. Wszyscy biegniemy ku temu samemu powołaniu i jesteśmy formowani do niego przez konieczne oczyszczenie, które czasem wymaga kryzysów takich jak kryzys Jana Chrzciciela. Jednak kryzysy tylko zbliżają do prawdy, że obcowanie z Chrystusem zawsze i wszędzie, noszenie Go w sobie jest najpiękniejszym doświadczeniem ludzkim teraz i na wieczność.

Diakon Jan, grudzień 2013






SÓL I ŚWIATŁO




Wy jesteście solą dla ziemi. Lecz jeśli sól utraci swój smak, czymże ją posolić? (Mt 5,13) Co jest smakiem soli? Co sprawia, że staje się ona skuteczna? Współcześni Jezusowi rolnicy palestyńscy byli przekonani, że sól ma właściwości użyźniające glebę. Na nią pada ziarno Słowa Bożego. Jeśli gleba jest żyzna, ziarno kiełkuje i wyrasta roślina, która przynosi owoce. Świat powinien być ziemią żyzną. Żyzności dodaje mu odrobina wsypanej w nią soli. Tą solą są uczniowie Jezusa. Jest ich mniejszość, ale mają silnie oddziaływać. Co jest w nich, co takiego jest w soli zdolnego przemieniać ludzkie serca, by stawały się żyzne dla Bożego Słowa? Co ma aż taką władzę nad glebą ludzkich serc?



Wy jesteście światłem świata. Nie zapala się światła i nie stawia pod korcem, ale na świeczniku. (Mt 5,14-15) Symbolika światła przewija się przez całe Pismo Święte. Światłością świata jest Bóg, jest nią zapowiadany Mesjasz, jest nią Jezus, który rodzi się w Betlejem. Świat pogrążył się w ciemności grzechu. W ciemności tej nie widać dla człowieka drogi do Boga. Przychodzący Chrystus oświetla ciemność i pokazuje człowiekowi drogę do Ojca. Swoją misję oświetlania ludziom drogi Chrystus powierza też uczniom. Mówi im, że z Jego powołania są także światłem dla ludzi. 




Ale uczniowie świecą światłem Chrystusa. Jest to światło nie tyle odbite od nich, ile płynące z ich wnętrza, gdzie przebywa Chrystus wraz z Ojcem i Duchem Świętym. Człowiek jest zatem światłem i solą, a Bóg, mieszkający w człowieku, jest źródłem tego światła i smakiem tej soli. Dlatego zadaniem człowieka staje się dbałość o to, by światło nie zostało przysłonięte, a sól nie zwietrzała. Człowiek ma chronić skarbu mocy Bożej, którą w nim złożono. Nie wolno też człowiekowi pomylić źródła mocy z jej nośnikiem. Niczego w świecie sam nie mogę rozjaśnić, żadnej drogi sam nie mogę wyprostować, żadnego serca sam nie mogę uczynić podatniejszym na Słowo Boże. Mogę tylko przynieść światu moc Bożą i pokornie prosić Boga, by działał.




Jaka postawa mojego serca jest potrzebna, bym mógł spełniać role soli i rolę lampy? Do tego potrzebny jest duch ośmiu błogosławieństw. Postawa cicha i pokorna, postawa ubogiego duchem. Postawę tę najpełniej przybrał Jezus, kiedy szedł na ukrzyżowanie. Paweł, głosząc Ewangelię w Koryncie, doświadczył obaw i słabości. Jak przekonać do Chrystusa ludzi pokroju skłonnych do filozofowania Greków? Oni chętnie słuchają słów ludzkiej mądrości. Wieść o ukrzyżowanym i zmartwychwstałym Bogu wywołała w nich śmiech już w Atenach na Areopagu. Ale Paweł nie będzie zniekształcał Ewangelii, uciekał w czcze filozofowanie. Będzie odważnie głosił postawę Ukrzyżowanego.




Na czym polega siła tej postawy? Jezus działał publicznie przez trzy lata. Nauczał i czynił znaki mocy Bożej. Pokazywał, że ma władzę nad życiem ludzkim i nad złym duchem. Głosił, że Jego moc pochodzi od Ojca, że sensem Jego życia jest wypełniać Jego wolę. Tej misji objawiania Ojca i torowania ludziom drogi do Niego, całkowicie się poświęcił. Widział, jak wielkie są w tym zakresie potrzeby ludzi, jak bardzo są oni jak owce bez pasterza, jak świat przypomina wielkie żniwa, gdzie mało robotników. Czuł się więc Jezus bardzo potrzebny, miał świadomość swojej wielkiej misji jako Mesjasza i jako Zbawiciela. I będąc człowiekiem nie wiedział w pełni na czym ta Jego rola Zbawiciela będzie polegała.




I właśnie w takiej sytuacji Jezus doświadcza ukrzyżowania. Ojciec dopuszcza, by misja Mesjasza została przekreślona, a On sam został pozbawiony możliwości działania, związany i przybity do Krzyża. Doświadczenie Ukrzyżowanego to doświadczenie, że ja – człowiek nie mogę zrobić niczego, by zbawić świat, jestem bezradny, pozbawiony mocy, a wszystko, co jest do zrobienia, to uczyni Ojciec. Ukrzyżowany zostaje wezwany jako człowiek do wyrzeczenia się całej ludzkiej mocy i całkowitego zdania się na Boga i Jego moc. Objawia bezsilność człowieka, gdy chodzi o pokonanie zła, przekreślenie grzechu i otwarcie ludziom drogi do Boga. Tylko sam Bóg może otworzyć tę drogę. Ukrzyżowany pokazuje swoją postawą heroiczną ludzką wiarę – zaufanie położone w Ojcu do końca. Pokazuje, że żadne mądre słowa nie pokonają zła i nie oczyszczą świata, żadne mądre słowa nie zastąpią też mocy wiary jaką Jezus pokłada w Ojcu i jaką ja mogę położyć w Ojcu. A Ojciec wszystkiego dokona.




Tak niech świeci wasze światło przed ludźmi, aby widzieli wasze dobre uczynki i chwalili Ojca waszego, który jest w Niebie – mówi wreszcie Jezus. Mam dbać o światło Boże, jakie we mnie, Jego lampie złożono. To światło będzie oświetlać ludzkie serca, a serca te staną się dzięki niemu bystrzejsze - ludzie zobaczą w czynach uczniów Chrystusa coś więcej niż tylko czyny człowieka – zobaczą obecność i moc samego Ojca. Tak wiec dzięki światłu Bożemu ludzie patrząc na uczniów, podziwiać będą Ojca. To On sprawi, nie ja, że tam, gdzie upadnie Jego ziarno, trafi na żyzny grunt. Tylko On może to sprawić.




Diakon Jan, 2013


 




POKORA PASTERZOWANIA


Człowiek jest jak owca błąkająca się bez pasterza (J 10,11-18), jak las stargany wichrem. Dzisiaj pasterstwo kojarzy się nam raczej ze spokojnym, leniwym zajęciem polegającym na pilnowaniu stada na łące i przepędzania go od czasu do czasu z jednego miejsca na inne. W czasach Starego Testamentu pasanie owiec na górach Judei i w dolinie Jordanu było wyczerpującą i niebezpieczną pracą związaną z ryzykiem spotkania dzikich, zgłodniałych drapieżników, wilków, szakali, a miejscami, wśród porośniętych gęstwiną bezdroży nawet niedźwiedzi czy lwów. Mowa o tym nie raz w Księdze Sędziów czy Samuela. W czasach Chrystusa stadom owiec nie zagrażały już lwy, ale nadal zdarzały się wilki, którym pasterz musiał stawić czoła.

Obraz spokojnych owieczek wśród dzikich bezdroży idealnie pasował autorom biblijnym do przedstawienia sytuacji człowieka w świecie. Wbrew pozorom i dzisiaj cywilizowany, potężny w swoich możliwościach człowiek wcale nie jest w łatwiejszej sytuacji. Jak watahy wygłodniałych drapieżników czyhają na niego różne siły materialne i duchowe, których dążeniem jest zapanowanie nad nim i ograniczenie jego wolności. Są to takie siły jak: dezinformacja, manipulacja, nadmiar pracy przypominający kierat, pułapka posiada­nia czy władzy, które łudząc wolnością spychają w jeszcze większe zniewolenie. Każde czasy mają swoje własne wcielenie zła, niszczące i sprowadzające cierpienie. W każdych czasach człowiek potrzebuje pasterza, jak biblijne owce. Chrystusowy smutek na widok ludzi niczym owiec bez pasterza, pozbawionych jakiejkolwiek nieegoistycznej, uczciwej opieki, jest wyrazem głębokiej znajomości sytuacji panującej w świecie.

Bóg Ojciec zamyślił świat i ludzi jako środowisko bliskie Mu, spokrewnione z Nim i połączone wzajemną miłością. Bogu zależy na ludziach i dlatego powierzył ich opiece swojego Syna. Syn Boży bierze na siebie obronę człowieka przed złem i skutkami grzechu. Syn stając się człowiekiem doświadcza obojętności lub agresywności świata, bo ludzie nie zdają sobie sprawy ze swojej sytuacji, albo nie na rękę im jest prawda, narażająca ich wygodną stabilizację. Sytuacja Chrystusa staje się dosłownie sytuacją pasterza, który naraża życie dla nas, a z naszej strony spotyka Go agresywność i niewdzięczność. Jest to sytuacja, którą znamy z naszej praktyki jako rodzice, nauczyciele, działacze społeczni, duszpasterze, a jednak sami nie czujemy, kiedy stajemy się sprawcami bólu. Chrystus jest jedynym pasterzem całkowicie, w pełni dobrym i skutecznym, jedynym zbawicielem wśród zastępów tych, którzy próbują uszczęśliwiać człowieka „na siłę”, jedynym kamieniem węgielnym, na którym da się postawić dom, mimo grząskiego podłoża grzechu.

Chrystus, by zrealizować to zbawienie, daje za nas życie i odzyskuje je mocą Boską. Tak zdobywa dla nas ostateczne bezpieczeństwo przed złem i śmiercią. Dzięki Niemu nic już nie jest w stanie odłączyć nas od Ojca, jeżeli będziemy polegać na Chrystusowym zbawieniu.W jaki sposób to się dokonuje? Pokazuje to inny obraz biblijny - obraz budowania. Ludzie gromadzą kamienie na budowę, wybierają te, które według nich są najlepsze, najokazalsze i ustawiają po kolei, formując mur. Po zakończeniu budowy na placu pozostają kamienie, które się do budowli ich zdaniem nie nadawały. Tak buduje człowiek! Ale nie tak buduje Bóg! On spośród kamieni odrzuconych przez ludzkiego budowniczego wybiera jeden, upatrzony i stawia go na szczycie jako zwieńczenie. Ono nadaje charakter całej konstrukcji, a nawet wzmacnia ją i trzyma, jak zwieńczenie sklepienia. Według innego rozumienia tej samej alegorii, kamień wybrany przez Boga położony zostaje na spód, jako kamień węgielny i to on trzyma całą budowlę. Tak czy inaczej, budowanie ludzkie na tym, co okazałe w oczach świata, nie ma szans trwałości, choć nie wszyscy to odkrywają. Za to budowanie Boskie, na kamieniu węgielnym opiera się powodzi i wichurom. Tym kamieniem węgielnym jest Chrystus, przez nas odrzucony i niedoceniony, a jednak tak naprawdę On jest jedynym solidnym fundamentem.

Dla nas zatem zasadniczą sprawą jest odkrywanie swojego właściwego fundamentu, swojego Pasterza, swojego Zbawiciela. Ludzie szukają często po omacku, bo doświadczają wielkiej dezorientacji. Czy wiecie jaki jest źródłosłów słowa orientacja? Orient znaczy po łacinie wschód. Człowiek się orientował według wschodu, miejsca skąd rano wstaje słońce. To wstające słońce znaczyło w tradycji Kościoła Chrystusa, który powtórnie przyjdzie. Kościoły budowano kierując prezbiterium ku wschodowi i ludzie modlili się orientując na wschód, twarzą do Chrystusa, który przyjdzie przy końcu czasów. On był ich orientacją. Kto nie ma Chrystusa, nie ma orientacji. Błądzi! Chrystus jest więc kompasem duchowym i kto nie zauważy, dokąd należy się zwrócić, nie potrafi odnaleźć zbawienia. Jeden Chrystus jest Zbawicielem znanym w chrześcijaństwie i jeszcze nie odkrytym, choć przeczuwanym, w innych religiach. Wiele z nich jest blisko Niego, gdy wierzą w Boga, dobro i miłość.

Każdy człowiek, który bez egoizmu próbuje czynić dobro ludziom, pomagać im, być im oparciem, naśladuje, świadomie lub nie, Chrystusa, jedynego Zbawiciela. Ale Chrystus, Zbawiciel i Pasterz ocala nas i zbawia kosztem własnego poświęcenia. Ten fakt jest istotną wskazówką dla nas. Jeżeli próbujemy czynić coś dla ludzi, pasterzować w domu, w swoim zawodzie, w Kościele, a jednocześnie chcemy za wszelką cenę wypaść korzystnie w oczach świata, unikać przykrości, niedocenienia, wtedy możemy być pewni, że nie wybudujemy niczego trwałego. Nie będziemy mieli udziału w Chrystusie - fundamencie. Pasterzowanie zawsze jest działaniem pod prąd.

Ale pasterzom zagraża jeszcze inne niebezpieczeństwo. Chęć przywłaszczenia sobie roli Zbawiciela, chęć działania na własną rękę. Taka postawa jest nieskuteczna i obraca się przeciwko nam. Kluczową sprawą jest pokorne podporządkowanie się jedynemu Zbawicielowi, chętne przyjęcie Boskiego powołania jako Jego narzędzia, jakby przedłużenia Jego ręki. Człowiek tej misji uczy się powoli. Raz z fałszywej pokory wycofuje się i nie czyni dobra, które mógł uczynić. Innym razem znowu, uwierzywszy zbytnio w swoje poddanie woli Chrystusa i zjednoczenie z nią, zaczyna przekraczać miarę pokory i wywierać na Niego presję.

Jednak Chrystus ma cierpliwość do pasterzy uczących się uczciwie potrzebnej im pokory. Daje siłę pewności siebie w sytuacjach napotykanego ucisku. Upokarza pokazując, że to On jest Zbawicielem, gdy zbytnio wybiegają przed szereg, przed Niego. On musi być pierwszy. Pasterz naśladujący Go idzie za Nim. Jest bardzo ważne, żeby to rozumieć, gdy jesteśmy pasterzami w swoich rodzinach, wspólnotach, w Kościele. Pokorne pasterzowanie jest pełne cierpliwej miłości. 


                                                                                                    Diakon Jan, kwiecień 2012 






WOLNOŚĆ JEZUSA I NIEWOLA PIOTRA




Wydarzenia Męki, Śmierci i Zmartwychwstania Pańskiego ukazują nam walkę, którą toczy Bóg z siłami zła. W walkę tę zaangażowany jest Jezus i wielu ludzi, którzy w tym czasie przebywają w Jerozolimie. Rola Jezusa w rozgrywających się wydarzeniach jest pierwszoplanowa, a Jego sytuacja - wyjątkowa. Jezus z jednej strony cierpi ze światem i za świat z powodu zła, ale z drugiej – powstrzymuje to zło i postawą swego serca nie pozwala mu zatriumfować. Gdy chodzi o ludzi znajdujących się wokół Niego, to ich sytuacja w tym wyjątkowym momencie historii okazuje się zależna od tego, jakie zajmują stanowisko wobec cierpiącego Jezusa. Szczególnie ważna jest postawa Piotra, który odkrywa, że jego wolność jest zależna nie od ostrożności, ale od tego, jak ustosunkowuje się do Jezusa. Czy jest z Nim, po Jego stronie, jako jego uczeń, czy też odcina się od więzi z Nim. Rozważmy, co działo się z Piotrem po aresztowaniu Jezusa (Łk 22,54-62). Prześledzimy, jak jego odwaga i wolność zmieniła się w niewolę, podczas gdy dla Jezusa uwięzienie stało się drogą do wolności.


Przez trzy lata wędrowania po drogach Palestyny Jezus, Piotr i inni uczniowie byli wolni. Jezus nauczał i czynił znaki, Piotr należał do Jego uczniów i sercem był z Nim. Prowadzony i napominany, uczył się życia od swego Mistrza, i zdawało się, że z dnia na dzień rozumie Go coraz lepiej. Ta ich wolność trwała niezakłócenie aż do nocy Wielkiego Piątku, kiedy Jezus został aresztowany. Odtąd związany i prowadzony przemocą nie może już chodzić, dokąd chce. Tkwi w rękach arcykapłana i zgrai jego służących. Doświadcza przemocy i upokorzeń. Traci wolność. To wydaje się tak oczywiste i nieodwołalnie. Ale czy tak jest w istocie? 


Tymczasem Piotr nadal jest wolny. Nie znalazł się w ręku arcykapłana. Biegnie za prześladowcami Jezusa w bezpiecznej odległości, jest z daleka od tego wszystkiego, co spotyka jego Mistrza. Dzięki temu ma odwagę śledzić uzbrojoną watahę i wejść incognito na dziedziniec pałacu arcykapłana. Jeszcze przed chwilą, w Ogrójcu walczył w obronie Jezusa mieczem. Teraz też nie chce Go zostawić. Może myśli, że da się Go ocalić. Kocha swego Nauczyciela. Jest odważny i wciąż wolny. Kiedy wkrada się na dziedziniec, pomiędzy służbę, nie jest jednym z nich. Jest tam kimś obcym - uczniem Jezusa, który ukrywa się w nieprzyjaznym sobie środowisku. Próbuje być sprytny i wiernym Mistrzowi. Kiedy służba arcykapłańska zwróci na niego uwagę, potraktuje go jak intruza. Bo Piotr rzeczywiście jest na dziedzińcu arcykapłańskiej siedziby intruzem. Nie należy do tego świata przymusu i przemocy, który wysługuje się złu i próbuje zamknąć Jezusowi usta. Piotr jest tam jedynym wolnym i wolności swej nie traci nawet wtedy, gdy się boi. Jego sytuacja zmienia się diametralnie dopiero wtedy, kiedy zapiera się Jezusa. 


Mówi, że nie jest Jego uczniem i że do Niego nie należy, i od tej chwili rzeczywiście przestaje być jednym z tych, którzy wraz z Jezusem cieszyli się wolnością. Przestaje należeć do Jezusa. Wypierając się Go, ze świata ludzi wolnych przechodzi na stronę tych, którzy na dziedzińcu u arcykapłana są u siebie i świetnie się czują przy ogniu, pośród Jezusowych prześladowców. Od tej chwili miejscem Piotra nie jest wspólnota uczniów. Duchowo staje się jej daleki, spętany grzechem, obcy duchowi Kazania na Górze. Traci wolność, którą dawała mu przynależność do Jezusa i zostaje uwikłany w ogromne zło. Daremnie będzie się starał zerwać z tym szatańskim środowiskiem, wybiec z dziedzińca na zewnątrz - duchowo nadal będzie należał do tej służby, która nie zna Jezusa i nie chce Go znać. Pozostaje mu płacz, że stracił więź z Mistrzem, a z nią stracił swoją wolność i stał się duchowo jednym z Jego wrogów, wobec których ze strachu okazał Mistrzowi obojętność. Zdał sobie sprawę, że do tej pory swoją czystość serca i wolność zawdzięczał nie sobie, ale bliskiej więzi z Jezusem. Gdy wyparł się Jezusa, stracił podstawę swego życia, spadł w ciemność i w moc zła, które pochwyciło go w niewolę, jakiej nie zaznał nigdy dotąd. Zrozumiał, że kto nie jest z Jezusem, ten jest przeciwko Niemu. Poczuł to aż nazbyt namacalnie. 


Tymczasem Jezus, z pozoru pozbawiony wolności, skrępowany, zbity, wewnętrznie jest nadal wolny. Wśród przemocy, jaką tego dnia zło zgotowało wielu, On jeden jest niezależny i zdolny do okazywania miłości. Z tą miłością patrzy w owym krytycznym momencie także na pełnego strachu, uwikłanego Piotra. Jezus jest wolny, ponieważ nie ulega grzechowi. Nawet tej nocy. Nawet pod groźbą tak wielkiej przemocy. Nawet pod wpływem strachu. Taka niczym nie skrępowana wolność pozwoli Jezusowi wyzwolić i zbawić ludzi. Nie tylko Piotra.

Nas też dziś znowu straszy kusiciel, byśmy wpadali w zło, a przez to w niewolę i zależność od szatana. Pokusa jest ta sama i tak samo przerażająca: czy ty jesteś jednym z uczniów tego człowieka? Dziś znowu trudniej być jednym z Jego uczniów. Dziś znowu staje się niemodne i źle widziane należeć do Niego. Trochę śmieszne i trochę staromodne. Chcesz być wolny, to nie traktuj Go zbyt poważnie, dosłownie. Zdystansuj się od Niego. Albo najlepiej wyprzyj się Go. Wtedy będziesz wolny. 


Czyżby? Do końca świata teksty o Męce Pańskiej i Zmartwychwstaniu będą pokazywały tym, którzy się w nie wczytują, że jest dokładnie na odwrót. Wolny jest ten, kto jest z Jezusem, ma duchową więź z Nim. A kto ze strachu albo lenistwa odcina się od Niego, albo wypiera się Go, ten właśnie swoją wolność traci. Jest to doświadczenie duchowe dostępne każdemu. Na czym ono polega? Właśnie na tym, że więź z Jezusem, z Bogiem okazuje się życiodajna. Ona wyzwala nas, dając nawet w najstraszniejszych doświadczeniach poczucie bezpieczeństwa i uwolnienia od nacisku. Gdy jestem z Nim, On jest mi przewodnikiem po drogach niewoli i ucisku, jakie gotuje mi zło. Jeśli zaś odcinam się od Niego, spadam prosto w tego zła szpony.


Diakon Jan, 2008 

           


Moim przyjaciołom-kapłanom tekst ten dedykuję.

O APOSTOŁOWANIU

Szymon Piotr powiedział do nich: Idę łowić ryby. Odpowiedzieli mu: Idziemy i my z tobą. Wyszli więc i wsiedli do łodzi, ale tej nocy nic nie złowili. A gdy ranek zaświtał, Jezus stanął na brzegu. Jednakże uczniowie nie wiedzieli, że to był Jezus. A Jezus rzekł do nich: Dzieci, czy macie co na posiłek? Odpowiedzieli Mu: Nie. On rzekł do nich: Zarzućcie sieć po prawej stronie łodzi, a znajdziecie. Zarzucili więc i z powodu mnóstwa ryb nie mogli jej wyciągnąć. Powiedział więc do Piotra ów uczeń, którego Jezus miłował: To jest Pan! Szymon Piotr usłyszawszy, że to jest Pan, przywdział na siebie wierzchnią szatę - był bowiem prawie nagi - i rzucił się w morze. Reszta uczniów dobiła łodzią, ciągnąc za sobą sieć z rybami. Od brzegu bowiem nie było daleko - tylko około dwustu łokci. A kiedy zeszli na ląd, ujrzeli żarzące się na ziemi węgle, a na nich ułożoną rybę oraz chleb. Rzekł do nich Jezus: Przynieście jeszcze ryb, któreście teraz ułowili. Poszedł Szymon Piotr i wyciągnął na brzeg sieć pełną wielkich ryb w liczbie stu pięćdziesięciu trzech. A pomimo tak wielkiej ilości, sieć się nie rozerwała. Rzekł do nich Jezus: Chodźcie, posilcie się! Żaden z uczniów nie odważył się zadać Mu pytania: Kto Ty jesteś? bo wiedzieli, że to jest Pan. A Jezus przyszedł, wziął chleb i podał im - podobnie i rybę. (J 21,3-13)



Redaktor Ewangelii według św. Jana umieszcza powyższy tekst w drugim zakończeniu Ewangelii. Jezus już zmartwychwstał, zwyciężył śmierć i przywrócił nam dziecięctwo Boże, a obwieszczając: odchodzę do Ojca Mojego i Ojca waszego, uświadomił nam, że mamy otwartą drogę do domu Ojca. Potem uroczyście spotkał się z apostołami w wieczerniku i przekazał Kościołowi władzę odpuszczania grzechów, która jest kluczowa dla jednania ludzi z Ojcem. Na koniec zapewnił jeszcze, że czerpanie z obecności Zmartwychwstałego jest dostępne nie tylko tym, którzy Go widzieli, ale także wszystkim żyjącym później, którzy nie widzieli a uwierzyli i na tym kończy się Ewangelia Janowa w swoim pierwotnym kształcie. Wkrótce jednak dołączono do niej jeszcze jedno opowiadanie o ukazaniu się Zmartwych­wstałego, które zawiera pouczenie o zasadniczym znaczeniu dla działalności apostolskiej Kościoła. Zajmiemy się tylko pierwszą częścią tego opowiadania: cudowny połów ryb w nowej rzeczywistości – po zmartwychwstaniu.


W tej nowej rzeczywistości wiadomo już, że Piotr i Apostołowie zostali powołani do łowienia nowych ryb - ludzi i oto widzimy, jak zaczynają oni swoją działalność apostolską. Jednak u jej początku od razu spotyka ich niejako niepowodzenie – łowią całą noc i nic nie mogą złowić. Jezusa nie ma, sieć jest pusta, a cały wysiłek daremny. Co więc robić? Czyżby apostolstwo było daremne? Ale oto nagle jakiś człowiek staje na brzegu i woła do nich z ojcowską troską: Dzieci, czy macie co do jedzenia? Odpowiedź jest krótka: Nie! Nie mamy ryb, nie mamy naszego Mistrza, nie mamy żadnych apostolskich sukcesów. I wtedy pojawia się wskazówka: zarzućcie sieć! Kiedy, gdzie? Teraz. Tu, gdzie jesteście. Dokładnie po prawej stronie łodzi. Kiedy to wykonają, sytuacja całkowicie się odwróci: wreszcie nałapią ryb, nałapią ich mnóstwo, aż sto pięćdziesiąt trzy. Dlaczego akurat tyle?


Skoro ryby w piotrowej sieci oznaczają ludzi, którzy wchodzą do Kościoła, to pełna ich sieć będzie całą, wielką wspólnotą, a użyta liczba określa tę wspólnotę w sposób symboliczny. Bardzo prawdopodobne jest, że w środowisku uczniów związanych z Janem, ze względu na prześladowania, wypowiadano się w sposób symboliczny. Takich symbolicznych sformułowań zapisano wiele przede wszystkim w Apokalipsie. Według żydowskiej gematrii każde wyrażenie hebrajskie miało swoją wartość liczbową, a wartość sto pięćdziesiąt trzy miało na przykład wyrażenie kahal hahawa - wspólnota miłości, stanowiące określenie Kościoła, zresztą bardzo zgodne z duchem Ewangelii janowej. Piotrowi więc udało się zapełnić sieć stu pięćdziesięciu trzema rybami, czyli zgro­madzić w jedno wspólnotę miłujących się chrześcijan. 


Wczytując się w tekst zauważamy, że ten „sukces” Piotra możliwy był nie wtedy, gdy on sam podejmował decyzję: idę łowić, gdy sam decydował, kiedy i gdzie zarzuci sieć. Piotr zgromadził Kościół dopiero wtedy, gdy podjął aktywność apostolską na słowo Tego, którego choć nie rozpoznał, to jednak usłyszał i posłuchał. I dopiero ten sukces apostolski pozwolił mu Go rozpoznać i odczuć Jego obecność. Zmartwychwstałego w świecie rozpoznaje się po tym, że Kościół rozwija się pod względem miłości - zarówno liczebnie, jak i w sercach poszczególnych osób. 


Apostolstwo ze swej zasady nie może być dziełem ludzkim. Jeżeli sobie zamyślę: jestem uczniem Jezusa, On nakazał mi iść i głosić Ewangelię, opracowuję sobie plan i będę próbował działać - jeśli tak postąpię, czeka mnie niepowodzenie. Apostolstwo jest owocne tylko wtedy, gdy dokonuje się na Słowo Jezusa i stanowi spełnienie Jego wskazań - idę, dokąd mnie posyła, głoszę i to, do czego mnie inspiruje, nastaję w porę nie w porę, dokładnie wtedy, kiedy On mówi i tam, gdzie On mi wskazuje - z prawej strony łodzi Kościoła, a nie z lewej. Właśnie tak! Apostolstwo jest dziełem Zmartwychwstałego. To On napełnia sieć, ponieważ tylko On potrafi dotrzeć do ludzkich serc i wzbudzić w nich wiarę. Im bardziej głosiciel Ewangelii chce robić coś sam, tym większy czeka go zawód. Zaś im bardziej apostoł nasłuchuje wezwania Zmartwychwstałego, pragnie spotkania z Nim i zjednoczenia, przyjmowania od Niego darów, tym większe owoce stają się jego udziałem. A sprawcą tych owoców jest Zmartwychwstały, którego najpierw trzeba usłyszeć, potem rozpoznać, a w końcu połączyć się z Nim na brzegu, przy ogniu. W Kościele najważniejsza jest pokorna współpraca ze Zmartwychwstałym. Nie ma niczego ważniejszego.


Rodzi się jednak problem, że nie widzę Jezusa w Kościele. Co z tego, kiedy dociera do mnie Jego głos, który jest głosem ludzkim, głosem nieznajomego, głosem kogoś z ludzi w Kościele. Jak w Emaus, tak i tu Jezus mówi przez kogoś, kogo widzimy, ale nie wiemy, że to On. Jego słowo wzywa do współpracy, do zarzucenia sieci i jeśli to uczynię, nagle pojawiają się znaki – objawia się obecność Jezusa i spływają od Niego wielkie, dające owoce dary. W Kościele zawsze jest obecny ktoś wrażliwy na te znaki, jakiś Jan – człowiek ducha, który wie, że stojący na brzegu to Pan. Jan dzieli się z Piotrem, który jest mniej wrażliwy na znaki, ale bardziej ma naturę przywódcy, on pierwszy rzuca się w morze. Obu łączy jedna miłość do Zmartwychwstałego, którego chętnie słuchają. Kościół ma przywódców, którzy otrzymali charyzmat Piotra bądź charyzmat Jana. Te dwa charyzmaty uzupełniają się i pozwalają Kościołowi trwać i działać. Charyzmat działającego Kościoła jest zobrazowany Piotrem, który płynie do Jezusa pierwszy, a za nim płyną w łodzi inni Apostołowie, ciągnąc za sobą sieć pełna ryb – całą wspólnotę Kościoła - wspólnotę miłości. Na wszystkich czeka Zmartwychwstały – już jest na drugim brzegu i ma dla wszystkich gotowy pokarm. I nie trzeba wcale pytać Go, kim Jest, bo to się wie i czuje, kiedy się to przeżywa. 


Na tym drugim brzegu zostaje zaspokojony wszelki głód całej wspólnoty miłości. Charakterystyczne jest, że Apostołowie i Zmartwychwstały jedzą tam ten sam pokarm, łączy ich wspólnota tego samego życia. Z jednej strony Zmartwychwstały pokazuje im kim jest - że jest tym samym Jezusem, co dawniej. Ale z drugiej strony pokazuje On, kim są oni - że i w nich też coś się zmieniło przez Jego zmartwychwstanie, że mają jakiś nowy wymiar życia, są jakoś podobni do Niego - Zmartwychwstałego. Są z Nim zjednoczeni i tylko to zjednoczenie umożliwia apostolstwo. Nic innego. Bo beze Mnie nic uczynić nie możecie.



Jan, 2008




KANA GALILEJSKA I POŁÓW RYB

Rozważanie o współpracy z Bogiem

W Starym Testamencie tylko prorocy byli powołani do współpracy z Bogiem. Współpraca proroków polegała na oddawaniu do dyspozycji siebie, by przez nich obecne stawało się pośród ludzi Boskie działanie. W Nowym Testamencie Jezus, wcielony Syn Boży objawia się jako jedyny, najpełniejszy ziemski współpracownik Boga Ojca. Ale objawia się między innymi po to, by do tej współpracy z Ojcem powołać i zaprosić tych wszystkich, którzy staną się uczniami Jezusa. Dzięki tym współpracownikom sam Bóg Ojciec i Jego dzieło staje się obecne w świecie. To jest istota funkcjonowania Kościoła – naśladowanie Jezusa we współpracy z Ojcem i tym sposobem wykonywanie dzieł Ojca pośród świata. 


U początków publicznej działalności Jezusa mamy dwa epizody, przez które Jezus uczy uczniów tej współpracy. Jeden epizod to nagły, niespodziewany, nadzwyczajnie obfity połów ryb, drugi epizod to obdarowanie winem gości weselnych w Kanie Galilejskiej. W tych dwóch wydarzeniach zostaje pokazane, jak przebiega współpraca Boga z człowiekiem, co może uczynić człowiek, a co musi uczynić Bóg, jaka jest relacja między wkładami tych dwóch działających stron. Jest wiele nieporozumień w kwestii owego podziału zadań między Boga a człowieka. Nasze opinie wahają się pomiędzy lenistwem człowieka, kiedy wszystko pozostawia on Bogu i aktywizmem człowieka, kiedy wszystko przypisuje on sobie, a zawłaszcza Boże działanie. W dzisiejszym świecie, wskutek narastającej pychy tego życia, coraz bardziej powszechne staje się to drugie odchylenie. Ludzie nie rozumieją jak pogodzić wkład ludzki z wkładem Bożym, myślą – albo... albo..., wydaje im się, że działanie człowieka wyklucza działanie Boga, albo Bóg stworzył człowieka, albo jest on dziełem ewolucji. Jest to duchowa ślepota, brak oczu wiary. 


Piotr był profesjonalistą w dziedzinie połowu ryb. Wiedział, że na ryby wypływa się w nocy i łowi się je nad ranem, wtedy, kiedy żerują. Piotr miał doświadczenie, którego nie mógł mieć młody Rabbi z Nazaretu. Piotr spotkał Go niedawno wśród uczniów Jana Chrzciciela i usłyszał o Nim od swego brata – Andrzeja. Teraz ten Rabbi, odnalazł go wśród rybaków nad jeziorem, po nieudanym nocnym połowie i poprosił, by wbrew wszelkiemu zdrowemu rozsądkowi Piotr w porze przedpołudniowej odpłynął łodzią kawałek od brzegu i zarzucił sieć. Piotr nie odmówił przez szacunek dla Nauczyciela. I wtedy doznał niesamowitego zaskoczenia. Ryb w sieci było tak dużo, że rwała się i nie jedna załoga ale dwie z trudem sobie z nią poradziły. Wyciągnięto na brzeg owe mnóstwo ryb ogromnym ludzkim wysiłkiem. Piotr z bratem i Zebedeusz z synami Jakubem i Janem pracowali ciężko. Połów był imponujący. Nigdy jeszcze nie widzieli czegoś takiego. Udało się! Złowili ryby! Czyżby? Czyżby to oni tego dokonali? A jeśli nie oni to kto? Piotr prawidłowo odczytał, że ów efekt przerósł ich, nie dokonali tego oni, choć zarzucali sieci i ciężko pracowali. Sami nigdy nie zdecydowaliby się na połów w tym miejscu i o tej porze. Nie zadziałała tu ludzka moc. 


Inne, choć w pewnym sensie podobne wydarzenie miało miejsce w Kanie Galilejskiej. Na pewnym weselu zabrakło wina. Wino jest znakiem ludzkiej radości. Wino raduje serce. Wesele jest w Biblii znakiem szczęścia wiecznego w Królestwie Bożym, do którego zaproszono również człowieka. Jezus przed śmiercią mówił do Apostołów, spełniając kielich podczas na Ostatniej Wieczerzy, że już więcej nie będzie pił z owocu winnego krzewu, do czasu aż będzie pił z uczniami nowy kielich w Królestwie Bożym. Po śmierci i zmartwychwstaniu Jezus wejdzie do Królestwa Ojca i tam nastąpią jego zaślubiny z oblubienicą – ludem Bożym Nowego Przymierza, zbawionym Kościołem, zbawioną ludzkością. Jego godzina śmierci, dla której przyszedł na świat, będzie służyła temu przyszłemu wydarzeniu, Jego Krew będzie ceną tych ostatecznych godów weselnych ludzkości z Bogiem. Dlatego, gdy Maryja zauważy brak wina i poprosi Jezusa o zaradzenie temu brakowi, który byłby dla małżonków katastrofą i kompromitacją, Jezus skojarzy swoją godzinę dla której przyszedł na świat z godami weselnymi, które mają po niej nastąpić. Najpierw odmówi, bo przecież to wesele nie ma nic wspólnego ze zbawieniem świata, ale potem dostrzeże w tym weselu zapowiedź swojego własnego wesela w domu Ojca, a w Maryi reprezentantkę zbawionej ludzkości – swojej oblubienicy i odezwie się do niej – Niewiasto, tak jak Bóg mówił do Ewy, reprezentantki starej, jeszcze grzesznej ludzkości. Dlatego postanawia dać na weselu wino – jako znak radości i szczęścia, które przyszedł dać ludziom przez swoją śmierć i zmartwychwstanie. 


Gdy Jezus decyduje się na dokonanie tego znaku, czyni to znowu w ścisłej współpracy z człowiekiem. Maryja pragnęła jego interwencji zabierając głos w imieniu całej oczekującej zbawienia wspólnoty uczniów. Słudzy nie żałowali wysiłku i pobiegli, aby przynieść wodę. Trzeba było napełnić kilkudziesięciolitrowe stągwie. Woda znajdowała się w źródle, trzeba było po nią iść i dźwigać ją wiele razy pod górę. Słudzy nie żałowali wysiłku i napełnili naczynia, zgodnie z poleceniem Jezusa ale i według własnej gorliwości – po brzegi. Hojność ludzka, ludzka pracowitość była tu potrzebna, podobnie jak pracowitość rybaków wyciągających sieć. 


A kiedy ludzie dali z siebie wszystko, co mogli, wtedy włącza się ze swoim działaniem Bóg. Bóg okazuje się najhojniejszy. On daje dar, który jakościowo przekracza wszystko, co uczynił człowiek. Ludzie tylko nie żałowali mięśni. Bóg sprawił, że ten wysiłek ludzki przyniósł skutek nieludzki. Rybacy nie tylko złowili mnóstwo ryb, ale zamienili się w rybaków ludzi. Słudzy nie tylko przynieśli wodę, ale potem rozczęstowali ją pośród gości jako wino. Ludzie zrobili to, co ludzkie, Bóg przemienił to w coś, co jest Boskie i tylko Boskie. Ludzie nie żałowali swojego wysiłku, Bóg okazał się najhojniejszy. Ludzie dali wodę, On dał coś o klasę lepszego. Wkład ludzki jest niezbędny i cenny, Bóg go szanuje i o niego prosi, ale efekt Boży przewyższa ten wkład jakościowo. Ludzie powinni ciężko pracować, ale powinni też przyznać się do własnej niemocy i do tego, że Bóg dał nową jakość, dał właściwie wszystko. Bóg bynajmniej nie lekceważy naszego starania, prosi o nie, ale przypomina nam, byśmy nie czuli się wykonawcami, ale współpracownikami w dziele, które nas przekracza. Bez Jezusa goście weselni piliby wodę, a rybacy czekali głodni do połowu dnia następnego i nigdy nie staliby się apostołami. Taka jest rola Boga. On daje, coś innego, coś czego my dać nie możemy. Ale On czeka też na nasz wkład w to Jego dzieło. Często bez niego nie zaczyna swojego dzieła. To jest sedno współpracy człowieka z Bogiem.


W istocie nie jest to współpraca Boga z człowiekiem ale człowieka z Bogiem. Ludzie często mówią: coś robiłem, a Bóg mi pomógł. Nie! Coś robił Bóg, a ja mu pomogłem. Człowiek daje dużo, ale Bóg daje wszystko, jakościowo na innym poziomie, takim, że my nic nie moglibyśmy tu zrobić. Przypomnijmy, co mówi Paweł w Pierwszym Liście do Koryntian (15,10). Za łaską Boga jestem tym, czym jestem, a dana mi łaska Jego nie okazała się daremna; przeciwnie, pracowałem więcej od nich wszystkich, nie ja, co prawda, lecz łaska Boża ze mną. Pracuje łaska Boża ze mną, a nie ja z Łaską Bożą. Pracuje Bóg – ja jestem zaproszony do współpracy. Paweł wędrował, nauczał, cierpiał, ale kto mógł sprawić, by serca jego słuchaczy przyjęły Boże słowo? Tylko moc Boża mogła tego dokonać. Mówimy, że wykonujemy wiele dobrych rzeczy: wychowujemy swoje dzieci, leczymy chorych, uczymy w szkołach, konstruujemy przydatne ludziom urządzenia, a Bóg nam pomaga, wspiera nas swoją Łaską. Nie! Bóg ma swoje zamysły, działa według nich, troszczy się o dzieci, chorych, o rozwój świata, a nas prosi, żebyśmy pomagali Mu, żebyśmy z Nim współpracowali. Jeżeli tego nie robimy, poniżamy Boga, a wywyższamy samych siebie.

Diakon Jan, 2013







DAĆ SIĘ PROWADZIĆ BOGU

Człowiek raz po raz trafia na różne życiowe problemy. Miewa trudności ze sobą, swymi ograniczeniami i cierpieniami, których z wiekiem doświadcza coraz więcej. Ma kłopoty z ludźmi spotykanymi codziennie, których odmienności a często i wewnętrznego nieładu nie umie udźwignąć. Ma także problemy ze społeczeństwem, w którym przyszło mu żyć, a którego sformalizowana struktura organizacyjna ciąży mu nieraz bardzo boleśnie. I czuje, że trudno mu dać sobie z tym wszystkim radę.

Współczesna cywilizacja przez środki masowego przekazu potężnie oddziałuje na świadomość społeczną. Prowadzi to jednak bardziej do pogłębiania ludzkich problemów niż do ich rozwiązania, ponieważ te wszechobecne narzędzia informacyjne łatwiej rozpropagowują powierzchowne półprawdy i tanie recepty, niż prawdy trudniejsze, wymagające głębszego wniknięcia w ich istotę. A tylko znajomość tych ostatnich prowadzi do rzeczywistych rozwiązań. Nie bez znaczenia są również pozycje, z jakich działają dziś twórcy i propagatorzy różnorodnych dóbr duchowych. Często rezygnują z poszukiwania prawdy, a zatrzymują się na ideologiach - wygodnych, szeroko akceptowanych i ułatwiających materialną egzystencję, a jednak pozbawionych dojrzałej wizji człowieka i przez to powiększających sumę jego wewnętrznych problemów i bólów. Gdy ktoś głębiej dociekający prawdy, kwestionuje te ideologie, naznaczone liberalizmem, agnostycyzmem i konsumpcjonizmem, podnosi się sprzeciw wynikający nie tyle z przekonań ile z obawy o wygodną pozycję. 

Na tej właśnie zasadzie odrzucane są „niewygodne” drogowskazy życiowe oparte na pełniejszym wniknięciu w świat ludzkich wartości. Praktyka życia i głos sumienia pokazuje, że tylko one tak naprawdę zaspakajają nasze potrzeby, a efektem ich odrzucenia jest narastająca dezorientacja w świecie, trudność uzyskania pomocy i uwikłanie w uzależnienia, rosnąca przestępczość lokalna i międzynarodowa, niedostosowania społeczne, choroby psychiczne i zniszczenie naturalnego środowiska człowieka.
Dlatego, jeśli naprawdę zależy nam na życiu, musimy być wyżsi ponad mody i ideologiczne założenia. To pod ich naciskiem jako społeczeństwo coraz bardziej rezygnujemy z wychowania - mniej wychowujemy nasze dzieci, a co dopiero - wzajemnie samych siebie. No bo, jeśli kwestionuje się wartości, to brak pozycji, z których wychowanie może się odbywać. 

Sytuacja diametralnie zmienia się, gdy odkrywamy Wychowawcę, który przerasta nasze małe ideologie. Chrystusa! Tylko On wprowadza w nasze życie pokój i uczy szanować człowieka. Wielu nie może pojąć doskonałości tego wzorca. A piękne korzystanie z Niego ukazał św. Franciszek z Asyżu, św. Teresa od Dzieciątka Jezus i wielu innych radosnych świętych. Ewangelia pokazuje, że kluczem do wszystkich problemów jest ludzkie serce. Tam Chrystus prowadzi zbawcze działanie i zaprowadza ład. A to, co to mamy w życiu naprawdę ważnego do zrobienia, nie polega na skonstruowaniu co rok nowego modelu mikroprocesora. Postęp techniczny i cywilizacyjny stał się celem naszego funkcjonowania i zamienił życie ludzkie w wyścig szaleńców. Tymczasem smak prawdziwego życia poznamy tylko wtedy, gdy zetkniemy się z Bogiem i pozwolimy, by wychowywał nas prowadził. Wtedy tylko będziemy stawać się innymi ludźmi i doświadczymy rzeczywistego szczęścia. Wtedy tylko przekonamy się, jak naturalnym pokarmem człowieka jest Bóg i jakim skarbem jest Jego moc noszona sercu. 

Nasza siła wobec złego ducha. W tym czego doświadczamy w sobie jako wewnętrznej niemocy radzenia sobie z ciężarem własnego życia (ze swoimi wadami, słabością ducha i charakteru, niepokojem, smutkiem i pesymizmem, z wewnętrznymi zniewoleniami, uzależnieniami i lękami) przejawia się działanie zła i stojącego za nim złego ducha. W tej sytuacji św. Paweł napomina [...] bądźcie mocni w Panu - siłą Jego potęgi. Obleczcie pełną zbroję Bożą, byście mogli się ostać wobec podstępnych zakusów diabła. Nie toczymy bowiem walki przeciw krwi i ciału, lecz przeciw [...] pierwiastkom duchowym zła na wyżynach niebieskich. (Ef 6,10-12). Możemy się o tym przekonać prosząc o duchowe doświadczenie. Najpierw walczymy sami: zmagamy się i nie dajemy rady, a czasem stanięcie oko w oko z szatanem może okazać się doświadczeniem naprawdę przerażającym z powodu jego miażdżącej przewagi. Potem jednak uczymy się powierzać cały ciężar zła Bogu i wtedy uzyskujemy zwycięstwo. Tak jawny staje się rzeczywisty stosunek sił pomiędzy nami, złym duchem a Bogiem.

Jedną z pierwszych tajemnic prowadzących do zwycięstwa przez pokorę jest akceptacja własnej niemocy wobec zła i zgoda na to, by nie walczyć z nim samemu. Mamy bowiem możliwość czerpania z Boga, przyjmowania Jego mocy i stawania się mocnym siłą jego potęgi. Dokonuje się to przez żywą wiarę, przylgnięcie całym sercem do swego Pana i głębokie do Niego przywiązanie, przez stałe karmienie się Eucharystią i nieustającą modlitwę. A do tego wszystkiego potrzebna jest wyraźna świadomość, stanowcze nastawienie się na stosowanie w życiu nie swojej siły ale Jego potęgi. 

Podstawą odkrycia w sobie sił, a za nimi pokoju i radości staje się zatem pójście za kapitalnym wezwaniem św. Piotra: Wszystkie troski wasze przerzućcie na Niego, gdyż Jemu zależy na was. (1P 5,7). A przerzućcie to znaczy bez oporów w chwili świadomości własnej niewystarczalności złóżcie swój problem i walkę w swej obronie na Chrystusa Ukrzyżowanego, zakrwawionego, przybitego do Krzyża i pozornie bezradnego, a jednak wtedy najbardziej nad szatanem zwycięskiego. I nigdzie w Piśmie Świętym tak wyraźnie jak tu nie jest powiedziane, że Jemu naprawdę zależy na nas. 

Nasz Dobry Pasterz. Chrystus dany jest jako przewodnik – pasterz owiec, który staje na ich czele, a owce postępują za nim, ponieważ głos jego znają. (J 10,4). Człowiek jest Mu tak bliski i drogi, że więź miłości z nim porównuje do swej więzi z Ojcem: Ja jestem dobrym pasterzem i znam owce moje, a moje Mnie znają, podobnie jak Mnie zna Ojciec, a Ja znam Ojca. (J 10.14-15) Dlatego nasze poznanie Chrystusa - takie, że Jego głos staje się bliski i pociągający, a nasze serce chce znaleźć się pod Jego przewodnictwem - jest to owa „recepta na życie”, której ludzie sami szukają po omacku. A przewodnictwo Chrystusa jest niezawodne. 

On bowiem posuwa się aż do ofiary z życia, gdy chodzi o ocalenie owiec przed wilkiem, ponieważ bardzo mu na nich zależy. Bierze więc na siebie cały ciężar walki o nasze wyzwolenie. Nikt z nas nie umiałby być pasterzem tak zdecydowanym, zatroskanym nawet o najmniejszą, najbardziej zaplątaną owieczkę. Nikt tak bardzo nie zabiegałby o to, by wszystkie rozproszone owce zgromadzić w jednej owczarni. Każdy w porównaniu z Chrystusem okazałby się w tej sytuacji tylko najemnikiem.
Mimo że przewodnictwo Chrystusowe jest poddawaniem się więzom miłości, odkrywania znaków jego woli i nabywania ducha posłuszeństwa trzeba się uczyć od kobiety kananejskiej. Jest ona gotowa zgodzić się na pewien porządek, według którego Bóg udziela łaski najpierw Żydom a potem poganom. On odpowiedział: Jestem posłany tylko do owiec, które poginęły z domu Izraela. A ona przyszła, upadła przed Nim i prosiła: Panie, dopomóż mi! (Mt 15:24-25)

Przychodząca z prośbą poddaje się pokornie sposobowi działania Zbawiciela, ale nadal ufa, że w czasie Zbawienia jaki nastał dla Żydów i dla niej poganki na pewno znajdzie się jakieś dobro.

Ucząc się takiej postawy, zaufajmy wiec, że Bóg ma coś dla nas nawet wtedy, gdy w pierwszej chwili pozornie nie otrzymujemy nic. Wtedy czyniąc swą pokorę jeszcze głębszą i mocniejszą zdajmy się na to prowadzenie, które On przygotował dla nas, a zrezygnujmy z własnej wizji tego, dokąd powinien nas zaprowadzić, kim uczynić i czym obdarować.
Gdy Bóg sam określi te rzeczy w sobie właściwym czasie, będziemy najszczęśliwsi. 

Diakon Jan, 2001