Eseje - na Adwent, Boże Narodzenie








WCIELENIE SYNA BOŻEGO

Początek. Źródłem jest odwieczny Ojciec, Bóg pełen chwały, łaski i prawdy. Chwała to Boska świętość, łaska to Miłość, a prawda to Jego niezmienna wierność. Początkiem wszystkiego, co pochodzi od Ojca, jest Jego Syn, jak mówi św. Jan: Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga, i Bogiem było Słowo (J 1,1). Syn otrzymuje od Ojca Jego chwałę i jest, jak Ojciec, pełen łaski i prawdy (J 1,14b). Istnienie Syna oznacza otwartość Boga, który nie jest sam, ale stanowi wspólnotę złączoną świętością, miłością i wiernością. Tym, kto łączy Ojca i Syna jest Duch Święty: Duch owej świętości, miłości i prawdy. To dzięki Niemu Osoby Boskie są zjednoczone, innymi słowy mają ze sobą współuczestnictwo (1 J 1,3). Syn i Ojciec stanowią jedno, Ojciec jest w Synu, a Syn w Ojcu, jak pisze często Ewangelista Jan. To wzajemne uobecnianie siebie przez odrębne Osoby Boskie, jest dziełem Ducha Świętego, którego ma Ojciec i ma Syn. Ojciec zawsze ma w sobie Syna i nigdy się z Nim nie rozstaje, nawet kiedy Syn działa wobec stworzenia. Syn zaś zawsze ma w sobie Ojca i dlatego uobecnia Go i udziela Sobą zawsze, nawet gdy działa wobec stworzenia. Taki to jest Początek.

Tym początkiem jest Syn, zjednoczony z Ojcem, ale stanowiący zarazem wzór stworzenia, bo świat zostaje stworzony z miłości właśnie na obraz i podobieństwo Syna. Dlatego atrybuty Syna znajdują swe odbicie w powstałym świecie i pozostają w nim trwale na wieczność. W dniu stworzenia Syn wchodzi w jedność ze światem - swoim obrazem. Nie ma On i nie może mieć innego obrazu, cielesnej postaci, jak tylko świat i to, co Bóg sam wybiera ze świata, by się objawić, czyli cieleśnie pokazać swoją obecność. Syn, który istnieje od ponadczasowego początku, objawia się światu w czasie i na sposób materialny, cielesny od dnia stworzenia. To ucieleśnienie się Syna ma miejsce ze względu na nas i nie dokonuje się raz, ale postępuje w czterech, coraz intensywniejszych etapach. Kolejno przybliżę te etapy.

Stworzenie. Świat stworzony przez Boga staje się odbiciem i podobieństwem Syna. Syn ucieleśnia się w świecie, jest w nim obecny w ten sposób, że jednoczy się z nim. Dokonuje się to przez współuczestnictwo świata w Synu i Syna w świecie. Sprawcą tego zjednoczenia jest w dniu stworzenia Duch Święty, który unosi się nad tym, co z Jego mocy powstaje i dalej Jego mocą jest formowane. Na początku Bóg stworzył niebo i ziemię. Ziemia zaś była bezładem i pustkowiem: ciemność była nad powierzchnią bezmiaru wód, a Duch Boży unosił się nad wodami. (Rdz 1:1-2) O tej chwili świat ucieleśnia Syna - Syn jest obecny w nim, dostępny i cieleśnie poznawalny. Dlatego w świecie widać atrybuty Boga: Jego chwałę, mądrość, piękno i stałość, ale przede wszystkim miłość między Synem a Ojcem, odzwierciedloną w ludzkiej dwupłciowości, zdolności kochania i rodzenia podobnych do siebie istot. Syn nie tylko jakby zapisał się w świecie, ale przede wszystkim uobecnił się w nim i odtąd żyje nie tylko w swej transcendencji, ale także w stworzeniu. Świat zawiera materialne przejawy Jego życia, w nich człowiek potrafi Go rozpoznać, a nawet odczytywać Jego działanie i kierować się do Niego. Na tym naturalnym objawieniu bazują naturalne religie. Wszelkie bóstwa pogańskie są odbiciem przeczucia człowieka, że Bóg musi istnieć i być jakoś zrozumiały i dostępny dla człowieka. Człowiek współczesny, który nie chce korzystać z wyższych form cielesnego uobecnienia się Boga, czasem lubi poprzestawać na spotkaniu z Bogiem obecnym w stworzeniu. I jest to owocne choć niedoskonałe. Bóg dał więcej i chce, byśmy z tego korzystali. 

Słowo Boże. Aby być lepiej czytelnym i bliżej dostępnym, w drugim etapie Bóg przychodzi do stworzenia w historii. Posługuje się ludźmi (przywódcami, prorokami, pisarzami) i wydarzeniami historycznymi, w których ci ludzie uczestniczą, aby uczynić obecnym i dostępnym po ludzku Swoje działanie (moc nad światem i miłość do człowieka) i nauczanie o tym działaniu. W ten sposób zbawcze działanie Boga zostaje ucieleśnione w historii i działaniu ludzkich pośredników (proroków), by Bóg był nam dostępny przez naszą percepcję, rozum i życie wewnętrzne. Działanie i nauczanie proroków, głoszone przez nich słowo, ma nie tylko moc, ale stanowi osobiste działanie Boga, dokonujące się namacalnie w momencie działania pośredniczącego człowieka. To działanie Boga przez człowieka – proroka wyrażone czynem, któremu towarzyszy słowo komentarza, nazywamy Słowem Bożym. Przez to Słowo ucieleśnia się historycznie ten sam Syn Boży, gdyż w łonie Trójcy Świętej nie ma innej Osoby, która była by zdolna wyrazić się w stworzeniu.

Najpełniejszą formą Słowa Bożego jest Biblia, dzieło i nauczanie Boga w historii, utrwalone na piśmie w sposób taki, że czytający człowiek doznaje tej samej mocy, która towarzyszyła historycznym słuchaczom i uczestnikom wydarzeń. Bóg jest uobecniony przez Słowo, gdy do dyspozycji Jemu oddaje się prorocki pośrednik. Na proroku spoczywa Duch Święty i to on sprawia ucieleśnienie się życia Boga w człowieku. Człowiek mówi pod Jego natchnieniem to, co Bóg chce i czyni swoim życiem to, co Bóg chce o Sobie pokazać (na przykład prorok Ozeasz poślubia kobietę niewierną, by pokazać los zdradzanego przez ludzi Boga, a Ezechielowi umiera żona, wtedy gdy upada Jerozolima). Na czytającym Słowo w duchu poszukiwania Boga, również spoczywa Duch Święty, by osobiście spotkał się z Synem Bożym przez Słowo, a przez Syna Bożego z Ojcem i doznał Boskiej mocy. 

Jezus. Trzeci etap to osobiste wcielenie Syna Bożego w wybranego przez Boga człowieka, Syna Maryi - Jezusa. To wcielenie, o którym napisano: Słowo stało się ciałem i zamieszkało wśród nas. I oglądaliśmy Jego chwałę, chwałę, jaką Jednorodzony otrzymuje od Ojca, pełen łaski i prawdy (J 1,14), jest także historyczne, ale znacznie pełniejsze, niż poprzednie, przez proroków. W osobie Jezusa dostępna stała się bezpośrednio i możliwa do czerpania chwała, łaskawość i wierność Syna Bożego. Przez Jezusa Syn Boży staje się osobiście obecny i namacalny. To Jego wcielenie jest możliwe tylko dzięki temu, że człowiek i świat stworzony jest od dnia stworzenia podobny do Syna Bożego, jest dzieckiem tego samego Ojca, ma pokrewieństwo z Synem i przez to z Ojcem. W pokrewnym sobie świecie Syn może się stać obecnym, zostać jednym z nas. Bóstwo może się „zmieścić” w świecie tak, jak chce. To wcielenie Syna dokonało się dzięki zstąpieniu Ducha Świętego na Maryję i Jej Syna w chwili poczęcia. Jak Syn Boży ma Ducha Świętego jednoczącego z Ojcem, tak od chwili wcielenia Duch Święty jednoczy Go z cielesnym Jezusem i całym materialnym i duchowym stworzeniem istniejącym na obraz Syna. Temu stworzeniu, do którego przyszedł Wcielony Syn, zaczyna On udzielać swojej jedności z Ojcem. Ucieleśnia w świecie działanie Ojca. Jeśli nie czynię czynów mojego Ojca, to mi nie wierzcie – mówi pokazując, że z Ojcem łączy Go uczestnictwo wyjątkowe. Bo kto może czynić czyny drugiej osoby? 

Zmartwychwstały. Czwarty etap uobecnienia się Syna Bożego w ciele pośród świata to Zmartwychwstanie. Jezus, choć bez grzechu, umiera z powodu zła, jakie sprowadza na Niego zjednoczenie z grzesznym światem. Ale jednocześnie przez uczestnictwo w Ojcu i swoją ludzką wierność, Jezus nie traci związku z Ojcem. Dlatego trwale umrzeć nie może. Powraca do życia. Duch Święty jednoczący Jezusa z Ojcem stwarza dla Niego nowe, ludzkie, chwalebne ciało, jakie Bóg przewidział dla każdego człowieka zbawionego. Zmartwychwstały Jezus żyje w tym ciele w zjednoczeniu z Ojcem. To zjednoczenie Zmartwychwstałego z Ojcem jest darem dla świata. Jednak dopóki świat nie zostanie oczyszczony, Zmartwychwstały nie mieści się w nim. Jest w Ojcu, ma w Nim chwalebne uczestnictwo, a nam i światu na obecnym etapie oferuje indywidualnie wchodzenie w to uczestnictwo. Możemy wchodzić w uczestnictwo w chwalebnym Zmartwychwstałym i stawać się dla Niego ciałem w tym świecie. To nasze uczestnictwo w Zmartwychwstałym następuje przez przyjęcie chrztu w imię Jezusa. Pozwala on skorzystać z Jezusowego Odkupienia, a potem oczyszczenia. Mający jedność ze Zmartwychwstałym, tworzą z Nim, powstającą w drodze osobistej decyzji, wspólnotę – mistyczne ciało. Zmartwychwstanie doprowadziło do wcielenia Zmartwychwstałego w to mistyczne ciało. Chwalebna obecność Zmartwychwstałego pozostaje na razie w Ojcu. Na świecie dostępna jest Jego obecność wcielona w ciało mistyczne. Jest to szczyt obecności Syna Bożego.

Diakon Jan, 2014


PROSTE DROGI JEZUSA


Wędrowanie przez pustynię. Najbardziej charakterystycznym biblijnym obrazem naszej życiowej sytuacji jest opis stworzenia w raju i dzieje jego utraty. Wspomniany tekst księgi Rodzaju leży u podstaw powracającego w historii biblijnej obrazu wędrowania przez pustynię. Pierwszą wędrówką było wyjście z Egiptu drogami pustyni Synaj do Ziemi Obiecanej, ostatnią - wędrówka Żydów przez pustynię Judzką, by przyjąć chrzest nawrócenia z rąk Jana Chrzciciela. Odczytajmy zatem, jaka była pierwotna sytuacja stworzonego człowieka i w jakich znalazł się warunkach w wyniku grzechu. Autor rysuje to tak. Zanim Bóg powołał nas do istnienia, ziemia była pustynią bez wody i bez roślinności, nie nadającą się do życia. Na tej pustyni Bóg założył raj - zieloną oazę i tam zapewnił nam wszystkie niezbędne warunki, aż po drzewo życia, dzięki któremu mogliśmy żyć na zawsze w bliskości Boga, choć byliśmy śmiertelni, tj. ulepieni z prochu ziemi. Człowiek jednak zgrzeszył, odmówił Bogu dziecięcej wiary, a wybrał pychę i rywalizację. Z tego powodu stracił raj. Gdzie wówczas się znalazł? Wypadł poza zieloną oazę i trafił na pustynię. Odtąd każdy jego krok oddalał go od raju i pogrążał w zagubieniu na coraz bardziej dzikiej i wrogiej pustyni, pod władzą złego ducha. 
Co w tej sytuacji czyni Bóg? Mówi: dosyć napatrzyłem się na udrękę mego Ludu. Zstąpiłem, by go ocalić, wyrwać z niewoli w jaką popadł, oddalając się od raju i błądząc po pustyni. Przez Mojżesza i przez takie znaki jak słup ognia i obłoku Bóg przychodzi do ludzi, wzywa ich do powrotu i prowadzi. Kiedy zaczną iść przez pustynię Synaj w kierunku Ziemi Obiecanej, będzie im towarzyszył, szedł z nimi, karmił ich w drodze. Zapewni im warunki potrzebne do tego, by przeżyć na pustyni i wrócić do Ziemi Obiecanej. 
Nawrócenie. Czym jest nawrócenie. Jest zawróceniem z drogi oddalania się od raju i od Boga, zatrzymaniem się, obróceniem i rozpoczęciem wędrówki w przeciwnym kierunku, powrotu do Boga. Dla człowieka, który opuścił raj i znalazł się na pustyni, powrót jest oczywiście też wędrowaniem przez pustynię, ale jakże inne jest to wędrowanie. Jest ono drogą odbywaną z Bogiem, w kierunku Jego Domu i pod Jego opieką. Najważniejszym przykładem takiego wędrowania jest ucieczka z Egiptu. Warunki na pustyni są nieprzyjazne, ale dzięki Bogu stają się wystarczające by żyć i powrócić do Boga. Bóg daje ludziom to samo, co było w raju: wodę i pokarm, ale teraz otrzymują je w drodze, gdzie muszą zmagać się z przeciwnością wrogów. Bóg ich wspiera i dzięki Niemu, choć są słabi, odnoszą spektakularne zwycięstwa.


Niewola babilońska. Po wielu latach Izrael znowu popada w grzechy, których konsekwencją jest nowa niewola, utrata Świątyni i deportacja do Babilonu, znowu na pustynię. Ezechiel pisał, że wówczas chwała Boża, Jego obecność w Świątyni, On sam, nie pozostał ale powędrował za wygnańcami do Babilonu. Bóg nie mieszka w wygodnym domu, zstępuje w życie człowieka i towarzyszy mu na jego grzesznych drogach, oddziałując na niego i starając się by grzesznik zawrócił ze złej drogi. Potrzebne jest nowe nawrócenie. Mówi o nim prorok Izajasz. Zapowiada powrót z niewoli, triumfalne wędrowanie znowu przez pustynię do Jerozolimy. Izrael dokonuje tego dzięki opiece Bożej w Babilonie, wyrusza z powrotem do Palestyny. W dobie tego nawrócenia i powrotu Izajasz głosi wołanie, które ma pomóc wędrującym. Pustynia po której wracają do raju jest ciężka do przebycia, drogi na niej niejasne, kręte, wyboiste. Bóg i Jego prorok wzywa do prostowania tych dróg. Jest to wezwanie mające jeden cel - by łatwiej było ludziom się nawrócić. Prorok mówi, kto będzie szedł. Idzie Bóg z Babilonu i prowadzi ludzi z niewoli. Bóg nie jest grzesznikiem, nie popadł w niewolę, ale poszedł w nią dobrowolnie, by pomóc ludziom w nawróceniu i razem z nimi wrócić. Dla kogo zatem mają być prostowane drogi? Dla Boga idącego z człowiekiem, a zatem i dla człowieka, który idzie z trudem i któremu Bóg pomaga. To Bóg idzie przodem i woła - zróbcie drogę, rozstąpcie się złe duchy, niech ta droga się wyrówna, bo Ja prowadzę mój lud, który kocham.

Jan Chrzciciel. Wołanie na pustyni powtarza się za każdym razem. Wołał Bóg w Egipcie, wołał na Synaju, wołał w Babilonie. Teraz poprzednik Jezusa woła na pustyni judzkiej, by prostować drogi dla Boga, który lada dzień pośle swojego Mesjasza. Mesjasz przyjdzie znowu jako przewodnik po pustyni i będzie prowadził dalej ludzi, ale Jan też jest takim przewodnikiem, który przed Mesjaszem wzywa ludzi by wyprostowali, co mogą, by drogi ich stały się bardziej proste. Dzięki Janowi ma się dokonać nawrócenie, ludzie oddaleni od Boga mają zatrzymać się, zawrócić z drogi i w duchu nawrócenia przyjąć nowego przewodnika, Mesjasza, który poprowadzi dalej do Boga. Ten przewodnik będzie owym jedynym, najważniejszym, od wieków zamierzonym i najpełniej uobecnia­jącym Boga na ludzkich grzechowych bezdrożach. Jak Jan Chrzciciel każe otworzyć się na tego przewodnika? Jak uchwycić się go? Każe przyjąć chrzest nawrócenia, a potem przyjąć od Mesjasza Ducha Świętego. Żydzi wchodząc do Jordanu wyznają grzechy, uznają się za grzeszników. Jest to pierwszy krok powrotu - usłyszeć głos wołający do nawrócenia: przyznania się, że idę w złym kierunku, stanięcia, uznania błędu i zawrócenia. Drugi krok po zawróceniu z drogi to wybranie sobie przewodnika - ma nim być Jezus - Mesjasz. I trzeci krok to będzie czerpanie z Niego, który jest przewodnikiem, tego, co On daje - Ducha św. Dar Ducha św. oznacza wszystkie dary nadprzyrodzone jakie ma dla nas Bóg - chrzest w imię Trójcy Świętej, owoce ofiary Krzyżowej i Zmartwychwstania.

Jezus. On jest jedynym przewodnikiem dla nas. On potrafi iść przez pustynię świata i grzechu prostymi drogami i takimi drogami nas poprowadzić. On jest najważniejszym głosem wołającym do grzeszników - pójdźcie za Mną, a odnajdziecie proste drogi. Jego najprostsze drogi rozpoczęły się w dniu Jego poczęcia. Duch Święty zstąpił na Maryję, a ona powiedziała - niech mi się stanie. Potem Józef powiedział Bogu - przyjmuję Maryję brzemienną do domu i tak pobiegła dalej po pustyni tego świata prosta droga Bożego życia wśród nas. Tą prostą drogą poszła przez świat Święta Rodzina, a za nią dorosły Jezus, mówiący Ojcu - oto idę, w zwojach księgi napisano o mnie: radością moją jest pełnić wolę Twoją mój Boże. A za Jezusem idziemy my. Wszyscy których serca są proste, mowa tak, tak, nie, nie, a wola dobra jak u pasterzy, którzy umieją wybrać drogę prostą i nie lękać się. Oni wszyscy dziś będą świętować Boże Narodzenie w pokoju. Nawet, wbrew pogróżkom ze strony Heroda. Kto ma uszy niechaj słucha - mówi Pan.

Diakon Jan, 2014

 
   

BÓG DAJE CZAS

Boże Narodzenie, które przeżywamy, jest uwieńczeniem pewnego czasu. I nie chodzi tu tylko o umowny czas Adwentu, ale w ogóle o czas mojego życia, w którym dla autentycz­nego spotkania, przeżywanego na serio, niezbędne są głód i pragnienie zażyłości.


Pierwsze pokolenie chrześcijan spodziewało się, że powtórne przyjście Chrystusa nastąpi niedługo, nawet za ich życia. To przekonanie przebija przez najwcześniejsze pisma św. Pawła - listy do Tesaloniczan. Gmina jerozolimska do tego stopnia owładnięta była tym bliskim oczekiwaniem, że pogrążyła się w bierności, rezygnując całkowicie nie tylko z posiadania dóbr, ale i wszelkiej pracy, słowem z zajmowania się sprawami tego świata. Wraz z upływem czasu, gdy zauważono, że przyjście Pana na razie nie nastaje, Kościół zrozumiał, że nie rezygnując z oczekiwania na bliskie nadejście, trzeba również przyjąć fakt opóźniania się tego nadejścia. Bowiem bliskość i opóźnianie się wcale nie stoją w sprzeczności, ale są faktami o głębokim znaczeniu w dziejach zbawienia świata i poszczególnego człowieka.

Wielu ludziom Bóg wydaje się kimś obcym, nieznanym, kimś stale pilnującym go, czyhającym na jego czyny, kimś, kto niepotrzebnie przychodzi zbyt blisko, ogranicza mnie i krępuje. Dlatego często nawet jeżeli wierzę w Boga, trzymam Go na dystans, obawiam się Go, a szczególnie lękam się perspektywy Dnia Pańskiego – Końca Świata. O tym wydarzeniu nie chcę myśleć, chcę go odsunąć jak najdalej w swej świadomości, zarówno gdy chodzi o kres dla świata jak i dla mnie osobiście. Boże zamiary odbieram bowiem jako coś sprzecz­nego z własnym interesem i ograniczającego moje szczęśliwe życie. Bo ja jestem całym sercem na tym świecie i z tego świata, a Bóg zdaje się porządek tego świata kwestionować, czas jego skracać, dopuszczając na wszystko przemijanie i prowadząc do historycznego kresu wszyst­ko, co dla mnie piękne i w czym mi jest dobrze. W ten oto sposób człowiek i Bóg stają się jakby antago­nistami, człowiek chce trwania na świecie, a Bóg proponuje w zamian coś innego, nowego, niejasnego... Takie postrzeganie Boga musi budzić sprzeciw.

Jest to myślenie powszechne, a jednak stanowi owoc pokusy. Bowiem nie zwleka Pan z wypełnieniem obietnicy - bo niektórzy są przekonani, że Pan zwleka - ale On jest cierpliwy w stosunku do was. Nie chce bowiem niektórych zgubić, ale wszystkich doprowadzić do nawrócenia. (2 P 3, 9) Zatem Bóg nie tylko nie skraca mojego czasu, nie stwarza mi barier, nie zwodzi niejasnymi groźbami końca, które wywołują niepokój. Przeciwnie, On mi ten czas stale przedłuża i dlatego się opóźnia, gdyż chce dać mi szansę, bym Go w tym czasie rozpoznał.

Jeżeli zaś jest ktoś, kto chciałby ten czas skracać, to jest nim nie Bóg, ale ja, gdy Boga poznam, zobaczę, jakim jest dla mnie szczęściem i spełnieniem, gdy odkryję szerokość i blask horyzontów, jakie mi oferuję. Wtedy dopiero zapragnę, aby ten czas skrócić, ponieważ zatęsknię, wtedy dopiero zawołam: marana tha, bo będę już chciał się z Nim spotkać. Tak więc rzecznikiem bliskiego kresu tego świata jest nasza wiara, jako zażyłość z Bogiem oraz wszystkie jej dobre owoce: Skoro to wszystko w ten sposób ulegnie zagładzie, to jakimi winniście być wy w świętym postępowaniu i pobożności, gdy oczekujecie i staracie się przyśpieszyć przyjście dnia Bożego, który sprawi, że niebo zapalone pójdzie na zagładę, a gwiazdy w ogniu się rozsypią. (2 P 3, 11-12) Kres jest postanowiony, ale Bóg go opóźnia z miłości do nas, a my go przybliżamy z miłości do Niego.

Tak wiec Bóg daje mi czas, a jest to czas przygotowania i oczekiwania, czas w którym ma się dokonać moje oczyszczenie, a przez to rozwinąć moje z Nim spotkanie, zżycie się i zakochanie. Co zatem będzie treścią tego czasu? Po pierwsze nieunikniony ból, dzięki któremu mam szansę zrozumieć życie. Po drugie, gdy zrozumiem, Bóg prosi mnie, bym nieco wyrów­nał dla Niego drogę przyjścia – wykazał minimum dobrej woli. Owe minimum dobrej woli doprowadzi do tego, że będzie rosło we mnie pragnienie Boga, będzie stawało się coraz silniejszym głodem, który sprawi, że będzie mi zależało na Bożym przyjściu. A wtedy dopiero będę się starał je przyspieszyć. Oto etapy duchowej drogi: od oczyszczającego bólu , przez głód do wielkiego spotkania. Można je prześledzić w rozdziale 40 Księgi Izajasza.

Pierwszy etap to rzeczywistość niewoli i cierpienia, która jest owocem grzechu. Jakże dramatycznie zaznaczyła się ona w historii Izraela i w historii mojej. Ale oto etap ten dochodzi do punktu przełomowego: czas służby się skończył, nieprawość odpokutowana, bo odebrało z ręki Pana karę w dwójnasób za wszystkie swe grzechy (w. 2) . W tym punkcie Bóg już zapowiada, że zbliża się, dąży do spotkania i zjednoczenia, ale prosi mnie o przygoto­wanie dla Niego prostej drogi. Głos się rozlega: Drogę dla Pana przygotujcie na pustyni, wyrównajcie na pustkowiu gościniec naszemu Bogu! Niech się podniosą wszystkie doliny, a wszystkie góry i wzgórza obniżą; równiną niechaj się staną urwiska, a strome zbocza niziną gładką. Wtedy się chwała Pańska objawi, razem ją wszelkie ciało zobaczy, bo usta Pańskie to powiedziały. (w. 3-5) Wielka delikatność naszego Boga wyraża się w tym, że nawet dla potężnego swego przyjścia pokornie prosi o moje małe wsparcie. Jest zdumiewający w sposobie swego działania, bo choć Jego moc przewyższa wszystko, powstrzymuje się i prosi, by najpierw poszedł człowiek i był Mu niejako przewodnikiem. Takim przewodnikiem dla Jahwe wyzwoliciela z niewoli babilońskiej był autor drugiej części Księgi Izajasza, dla Chrystusa - Jan Chrzciciel, a dla Boga przychodzącego dziś do mnie, jestem ja sam, moja rzetelna, dobra wola i serdeczna współpraca. Mam wyprostować Bogu drogę do mojego własnego serca. To trudne zadanie, choć znaczy tak niewiele wobec ogromu Daru, który ma na mnie spłynąć. Co mogę zrobić?

Bóg wszechmocny naprawdę nie chce przychodzić, dopóki nie przygotujemy dla niego drogi gestem płynącym z serca. Dlatego opóźnia się! A kiedy my to zrobimy, wtedy dopiero On objawi się jako moc: Oto Pan Bóg przychodzi z mocą i ramię Jego dzierży władzę. Oto Jego nagroda z Nim idzie i przed Nim Jego zapłata. (w. 10). Przedtem wolał być tylko głosem pokornej prośby. Dlatego przychodzący z mocą przypomina bardziej dobrego pasterza, niż władcę: Podobnie jak pasterz pasie On swą trzodę, gromadzi ją swoim ramieniem, jagnięta nosi na swej piersi, owce karmiące prowadzi łagodnie. (w. 11) I nie jest to jeszcze wcale Nowy Testament, ale wciąż Stare Przymierze.

Bóg dał mi czas. Czas ten zaoferowano mi po to, abym dojrzewał, aby powoli narastało we pragnienie i poszukiwanie, abym stawał się coraz bardziej niecierpliwy i pewnego dnia zaczął wołać: Nie mogę już żyć bez Ciebie, nie widzę sensu trwania w tej połowiczności, w zawieszeniu pomiędzy Pełnią a nicością. Potrzebuję Pełni, okrutnie tęsknię za Tobą i, proszę, przyjdź! Nie jutro, już teraz, natychmiast... Bo bez Ciebie usycham. Amen.

Diakon Jan, grudzień 2005




CZAS DANY ZACHARIASZOWI

Za czasów Heroda, króla Judei, żył pewien kapłan, imieniem Zachariasz, z oddziału Abiasza. Miał on żonę z rodu Aarona, a na imię było jej Elżbieta.Oboje byli sprawiedliwi wobec Boga i postępowali nienagannie według wszystkich przykazań i przepisów Pańskich. Nie mieli jednak dziecka, ponieważ Elżbieta była niepłodna; oboje zaś byli już posunięci w latach. Kiedy w wyznaczonej dla swego oddziału kolei pełnił służbę kapłańską przed Bogiem, jemu zgodnie ze zwyczajem kapłańskim przypadł los, żeby wejść do przybytku Pańskiego i złożyć ofiarę kadzenia. A cały lud modlił się na zewnątrz w czasie kadzenia. Naraz ukazał mu się anioł Pański, stojący po prawej stronie ołtarza kadzenia. Przeraził się na ten widok Zachariasz i strach padł na niego. Lecz anioł rzekł do niego: Nie bój się Zachariasz! Twoja prośba została wysłuchana: żona twoja Elżbieta urodzi ci syna, któremu nadasz imię Jan. Będzie to dla ciebie radość i wesele; i wielu z jego narodzenia cieszyć się będzie. Będzie bowiem wielki w oczach Pana; wina i sycery pić nie będzie i już w łonie matki napełniony będzie Duchem Świętym. Wielu spośród synów Izraela nawróci do Pana, Boga ich; on sam pójdzie przed Nim w duchu i mocy Eliasza, żeby serca ojców nakłonić ku dzieciom, a nieposłusznych - do usposobienia sprawiedliwych, by przygotować Panu lud doskonały. Na to rzekł Zachariasz do anioła: Po czym to poznam? Bo ja jestem już stary i moja żona jest w podeszłym wieku. Odpowiedział mu anioł: Ja jestem Gabriel, który stoję przed Bogiem. A zostałem posłany, aby mówić z tobą i oznajmić ci tę wieść radosną. A oto będziesz niemy i nie będziesz mógł mówić aż do dnia, w którym się to stanie, bo nie uwierzyłeś moim słowom, które się spełnią w swoim czasie. Lud tymczasem czekał na Zachariasza i dziwił się, że tak długo zatrzymuje się w przybytku. Kiedy wyszedł, nie mógł do nich mówić, i zrozumieli, że miał widzenie w przybytku. On zaś dawał im znaki i pozostał niemy. A gdy upłynęły dni jego posługi kapłańskiej, powrócił do swego domu. Potem żona jego, Elżbieta, poczęła i pozostawała w ukryciu przez pięć miesięcy. Tak uczynił mi Pan - mówiła - wówczas, kiedy wejrzał łaskawie i zdjął ze mnie hańbę w oczach ludzi. 

Dla Elżbiety zaś nadszedł czas rozwiązania i urodziła syna. Gdy jej sąsiedzi i krewni usłyszeli, że Pan okazał tak wielkie miłosierdzie nad nią, cieszyli się z nią razem. Ósmego dnia przyszli, aby obrzezać dziecię, i chcieli mu dać imię ojca jego, Zachariasza. Jednakże matka jego odpowiedziała: Nie, lecz ma otrzymać imię Jan. Odrzekli jej: Nie ma nikogo w twoim rodzie, kto by nosił to imię. Pytali więc znakami jego ojca, jak by go chciał nazwać. On zażądał tabliczki i napisał: Jan będzie mu na imię. I wszyscy się dziwili. A natychmiast otworzyły się jego usta, język się rozwiązał i mówił wielbiąc Boga. I padł strach na wszystkich ich sąsiadów. W całej górskiej krainie Judei rozpowiadano o tym wszystkim, co się zdarzyło. A wszyscy, którzy o tym słyszeli, brali to sobie do serca i pytali: Kimże będzie to dziecię? Bo istotnie ręka Pańska była z nim. (Łk 1, 5-25, 57-66) 

Bóg w życiu Zachariasza
Wybrany dziś tekst pokazuje kontrast pomiędzy życiem ludzkim prowadzonym bez osobistego wkroczenia w nie Boga, a życiem, które toczy się razem z Bogiem, po wejściu w nie Ducha Świętego. Jest to ważny temat ewangeliczny. Bóg stworzył nas dla Siebie i gdy my oddaliliśmy się od Niego i żyjemy z dala, On podejmuje się wejścia w nas. Czas Adwentu jest dobrą okazją by to wejście zobaczyć. Jestem przygnębiony, w depresji, jak Zachariasz i Elżbieta. Staram się być sprawiedliwy, czyli żyć uczciwie i pobożnie, a mimo tego w głębi serca zdaje mi się, że jestem pozbawiony błogosławieństwa Bożego. Lata płyną, nadchodzi starość, a wokół mnie natrętny świat, który nieustannie wywiera na mnie nacisk... 

Brak potomstwa to hańba, widomy znak tego, że Bóg nie potwierdza twojego dobrego mniemana o sobie. Nie jesteś sprawiedliwy, twoje zbawienie stoi nawet pod znakiem zapytania. Bóg cię opuścił, jak Hioba. Jesteś sam, sam w rodzinie, sam bez dziecka, a tak naprawdę to sam bez Boga. Co z tego, że uparcie się modlisz? On cię nie słyszy, bo gdyby słyszał, wziąłby cię w opiekę, jak pokornych i biednych tego świata. Widać nie jesteś pokorny, jesteś dumny i nie zasługujesz na Najwyższego Boga. Powinieneś bać się Go jeszcze bardziej, a wtedy może... 

Zachariasz przychodzi do świątyni posługiwać przy składaniu ofiar. Wobec ogromnej liczby kapłanów, taka okazja zdarza się niezwykle rzadko. Dziś jego kolej, to widomy znak wybrania przez Boga. Ale w czasie zaszczytnej posługi Zachariasz myśli: dlaczego Bóg nie dba o mnie, pewnie jestem dla Niego za mały, zbyt nieważny. Zachariasz ma duchowość lęku, kompleksu przed Bogiem, na dnie jego serca kołacze się zwątpienie, czy po tylu latach coś jeszcze może się zmienić. Trzeba być realistą, na to nie ma najmniejszych szans.

Takiego Zachariasza ma Bóg: zestarzałego w zgorzknieniu i rezygnacji. Jak z nim postąpi, by mu pokazać, że jest obecny, żywy w jego życiu? Po pierwsze uspakaja: nie bój się Mnie, nie jestem tobie daleki. Przez cały czas słucham twojej modlitwy, dzięki niej jesteś ze Mną, gdy Ja jestem z tobą. Widzę twój wysiłek. Twoje sprawy są dla mnie ważne. Twoje życie ma wielki sens. To, co ważne dla ciebie, jest ważne przede wszystkim dla Mnie. Chcę ci pokazać, jakie jest miejsce twojego życia w Moim. Szykuję ci życie nowe. Twój syn... 
Od chwili poczęcia człowiek ma do spełnienia swoje zaszczytne powołanie, od chwili poczęcia zajmuje ważne miejsce w Boskim dziele zbawienia, od chwili poczęcia jest prorokiem jakiejś misji. Jednak biedny Zachariasz nie dorasta do tego powołania. Zbyt wiele w nim lęku, nieufności, dystansu wobec Boga. Dlatego Bóg postanawia dać mu czas. 

Dar dojrzewania.Dar dany Zachariaszowi
A oto będziesz niemy ... bo nie uwierzyłeś. Dar to czy kara? Kiedyś karę pojmowano jako dar, zwykłe działanie wychowawcze, bez cienia uwłaczania ludzkiej godności. Kara była w oczach ludzi normalnym sposobem zmiękczania ludzkiego twardego karku. Prowadziła ich do mądrości i dojrzałości. Dziś na karę reagujemy odwrotnie: obrazą i zamknięciem się przed wychowawcą. Zmiana wrażliwości.

Ale Bóg daje Zachariaszowi nie karę, a pustynię. Czas, szansę oczyszczenia i przyjęcia powołania. Mówić, działać, żyć to znaczy wypełniać wolę Boga z mocy Ducha Świętego. Ale wsłuchać się w Ducha Świętego to milczeć. Najpierw trzeba zamilczeć, by potem móc mówić. Spróbuj być niemy. 

Zachariasz milczy, słucha, zmienia się. Przedtem był pod presją ludzi, obyczaju, przygnębienia, lęku. Teraz poznał Boga, poczuł się kimś ważnym w Jego oczach. Umie oprzeć się naciskowi świata. Bardziej słucha Boga aniżeli ludzi, a owocowi swojej nowej zażyłości z Nim da imię wybrane nie podług ciasnego, ludzkiego myślenia swojej rodziny, ale w nawiązaniu do powołania, jakie w tej rodzinie zagościło. Jeszcze niemy, a już wyrazi wolę Bożą tym imieniem Jan dla swojego syna. A Jan to po hebrajsku Johanan, co znaczy: Jahwe okazał miłosierdzie. Dzięki temu miłosierdziu Boga, Jego wola jest najwyższym ludzkim dobrem. 

Od tej pory Zachariasz będzie pełnił wolę Bożą już nie jako stary sprawiedliwy, przestrzegający tylko przykazań, ale jako nowy sprawiedliwy, przeobrażony mocą Ducha Świętego. A przeobraził go Bóg w czasie milczenia. 

Wielkim szokiem jest doświadczenie mocy Boga. Nic dziwnego, że pierwszymi słowami przeobrażonego stanie się uwielbienie. I od tej pory ręka Pańska będzie nad Zachariaszem i jego rodziną. Nade mną i nad moją rodziną. Ręka Pańska. 

Diakon Jan, 2005




WCIELENIE


Gdy Jezus posłyszał, że Jan został uwięziony, usunął się do Galilei. Odtąd począł Jezus nauczać i mówić: Nawracajcie się, albowiem bliskie jest królestwo niebieskie. Gdy przechodził obok Jeziora Galilejskiego, ujrzał dwóch braci: Szymona, zwanego Piotrem, i brata jego, Andrzeja, jak zarzucali sieć w jezioro; byli bowiem rybakami. I rzekł do nich: Pójdźcie za Mną, a uczynię was rybakami ludzi. (Mt 4, 12.17-19)


W początkach działalności publicznej Jezusa przebija niezwykle charakterystyczna ludzka postawa tego, który przychodzi jako  odpowiedź na mesjańskie nadzieje Starego Testamentu, i szuka swojej ludzkiej drogi realizacji tego powołania. Jak pokazaliśmy wcześniej Jezus zaczyna wszystko od głębokiej solidarności z ludźmi. Przychodzi nad Jordan do Jana Chrzciciela, ponieważ doświadcza tego, że jest obciążony losem ludzkim tak bardzo, że nie wyrządzając zła ani Bogu ani ludziom dźwiga w Sobie grzeszny los człowieka, czuje się obarczony złem ludzkim, ludzkim cierpieniem i ludzką słabością. Dlatego zanurza się w wody Jordanu z innymi wyznającymi swe grzechy i tym wspólnym z nami zanurzeniem w wody wyznaje wobec Boga grzech całego świata.


Jezus, doznając swego losu nie czuje wobec świata wyższości Syna Bożego, ale przeciwnie staje pośród świata. Relacje między światem a Bogiem nie są równe, Bóg stoi wysoko, a człowiek na Boga zawsze patrzy do góry. Zdawałoby się , że, kto jak kto, ale Syn Boży patrzył będzie na Boga jak równy na równego. Ale nie! Syn Boży przychodzi, by być jednym z nas, obciążonym całym ludzkim losem, byśmy to my patrzyli na Niego jak na równego. A On, Jezus, Syn Boży będzie patrzył na Boga, swego Ojca, razem z nami, też do góry. Zniża się do rzędu stworzenia Bożego, które straciło drogę do Boga i też szuka jej razem z nami. On to jeden właśnie może ją znaleźć i znajduje ją - dla nas.


A więc jako posłaniec Boży przynosi nam nie Boga panującego nad światem, ale Boga żyjącego w więzi z nami, pomagającego z pozycji, przyjaznych, służebnych. Przez wieki chrześcijaństwa to się nie mogło ludziom zmieścić w głowie. Dopóki w historii panowały systemy feudalne, Bóg zawsze kojarzony był z władcą, a nawet władcą władców, na wzór ziemskich stosunków. Było tak mimo tego, że Jezus, żyjąc w państwie absolutnym, opartym na niewolnictwie, wyraźnie ustawił się wśród biednych tego świata, przestrzegał przed ziemskimi władcami, którzy dają innym odczuć swoją władzę, wzywał do postawy uniżonej, a Siebie samego określił jako tego, który służy, by w końcu umrzeć, nawet nie od miecza, jak Paweł, obywatel rzymski, ale na Krzyżu, jako niewolnik.


Jaką misję mesjańską przynosi Jezus. Kim ma być Mesjasz? Nowym Dawidem? Nowym władcą? A jednak Jego władza, sprawowana w imieniu Boga, ma być czymś zupełnie innym niż władza ziemska. Mesjasz okazuje się pasterzem, który poprowadzi swoje stado na spotkanie z Bogiem, swoim Ojcem. Jego władza to władza troskliwego opiekuna owiec. Pasterz nie jest ponad światem, jak Bóg, ale jest na świecie i podlega ludzkim prawom. Jest pełen, jak my, obaw, jest podatny na cierpienie, podlega pokusom złego, który zadaje mu ból, mimo że on jemu nie ulega. Po aresztowaniu Jana Chrzciciela Mesjasz cofa się ostrożnie do Galilei. Nie zbiera stronników, by stać się ich przywódcą, ale poruszony rozproszeniem się uczniów Jana, zbiera swoich i naucza ich na drogach Galilei świadom, że zaczyna się nowa era. Nawracajcie się, bo blisko jest Królestwo Boże. Wciąż jeszcze nie wypełniło się, ale jest bliżej niż kiedykolwiek. 
Gdy zabrakło Jana, wszystko przechodzi w ręce Jezusa i nikogo więcej zakładającego Królestwo Boże nie będzie. Dlatego jest ostatnia chwila, by się nawrócić. Jak mówiliśmy, nawrócenie nie jest przemianą w doskonałego, ale definitywną zmianą kierunku życia, zwróceniem się do obecnego już Mesjasza. Człowiek sam nie może się zmienić na lepsze, ale może odkryć Mesjasza, Boży dar, uświadomić sobie, że tylko On doprowadzi go do Boga i do oczyszczenia. Nawrócić się to nie samemu dokonać przewrotu, ale zwrócić się do Mesjasza, by to On dokonał przewrotu. Jezus zaczyna działalność publiczną wzywając, by ludzie odwrócili się od wszystkiego, ku czemu szli dotąd i zwrócili się tylko do Niego, a wtedy On doprowadzi ich do Ojca i tym samym zaprowadzi Królestwo Boże. Odkąd Jezus działa, to Królestwo to jest u progu i On odegra w nim decydującą rolę, ale nie jest to Królestwo Jego ale Królestwo Ojca. Bliski jest czas, kiedy Ojciec będzie działał.


Jezus idzie drogą ludzką, ale patrzy w górę, w Ojca i dźwiga los człowieka, któremu ciężko jest iść. Staje codziennie przed niewiadomą jutra otoczony nieprzyjaznymi postawami innych. Nie działa sam, ale wpatrzony w Ojca jest gotowy na Jego działanie, z którym jest w doskonałej harmonii. Uczy nie tyle działania ile gotowości na działania Ojca. Trzeba być gotowym na to działanie. Gotowym do zaufania Ojcu, czymkolwiek by to działanie nie było, zawsze będzie to działanie Ojca. Znajomość Ojca, harmonia z Nim pozwala Jezusowi wiedzieć czego się można od Ojca spodziewać, Jezus jest zniżony do świata, staje się jednym z nas, ale nadal, co jest zasadnicze, ma w swoim sercu więź z Ojcem na miarę Syna, na miarę dziecka Bożego prawdziwego, doskonale zjednoczonego i to jest wyraz Jego Bóstwa ukrytego w namiocie, którzy rozbił się między nami. Dziecko może pozwolić Ojcu działać, cokolwiek by Ojciec nie zdecydował, bo stosunek Ojca do Syna zawsze jest dla Syna szczęśliwy i do uniesienia, mimo ze Ojciec z miłości dopuszcza zło i cierpienie. To nie ja mam drogę do tego, co wartościowe, do Królestwa Bożego, ale to Ojciec ma tę drogę. Pozwolić, by Ojciec poprowadził nią i ją pokazał. Jezus stał się dla nas drogą do Ojca przez to, że sam pozwolił Ojcu, by pokazał Mu Swą drogę. Jezus nie szedł za pokusą kreowania siebie na ziemskiego wodza, ale czekał na interwencję Ojca i był gotowy ją przyjąć. Pozwolić Ojcu działać - to najszczęśliwsza ludzka postawa, dająca spełnienie. Być sobą, prawdziwym i szczerym i poddać się Ojcu.


Tak więc Jezus, nauczając o nawróceniu, bliskości Królestwa Boga, które Ojciec sam zaprowadzi, przechodzi nad jeziorem, widzi rybaków i ich sieci, i uświadamia sobie, że Ojcu potrzebni są rybacy, którzy zbierać będą i gromadzić w sieci tych, których Ojciec powoła swoją mocą. Królestwo Boże realizowane będzie właśnie tak, że ludzie będą się nawracać by  poddawać się działaniu wewnętrznemu Boga. A wtedy oczyszczonych trzeba będzie gromadzić we wspólnotę by w niej dalej podlegali mocy Ojca. Potrzebna jest więc sieć, która ich zbierze. Potrzebna łódź, która ich przewiezie wśród żywiołu wody. Nie bat, który każe się nawracać, ale służba, by pomoc w nadstawianiu serca na oczyszczającą moc. Mając przed oczyma rybaków Jezus widzi już i powołuje społeczność poddających się mocy zbawczej i troszczy się o jej przygotowanie.


Jezus nie wie, jakimi drogami pójdzie to przygotowanie Królestwa Bożego, wie, że uczyni to Ojciec, a On będzie służył Ojcu i czynił to, do czego Ojciec Go pokieruje. A możliwości działania Jezusa coraz bardziej się kurczą. Otaczają Go nieprzyjaciele, zaczynają godzić w Jego życie. I wydaje się, że Mesjasz traci możliwości działania. Mógłby się buntować przeciw Ojcu, ale wie, że to nie On zakłada Królestwo Boże, ale Ojciec. Jezus pozwala Mu działać aż po Krzyż, poświęca się ofiarnie, by wypełnić wszystko, o co Ojciec prosi. Kiedy umiera i zmartwychwstaje, wtedy dopiero Królestwo Boże staje się faktem. Ojciec spełnia swoje dzieło. Trzeba było zdać się na Ojca i poddać Mu, a owoce są ogromne. 

          Jezus zniżył się zatem do świata, by jak najbardziej przybliżyć Ojca do grzesznego stworzenia. To po to tak bardzo głęboko ukrył swoją chwałę Syna, tak bardzo, że nie jest ona łatwo widoczna. Ale zniżając się jednocześnie kieruje wezwanie do człowieka, by wpatrzył się w Niego i zobaczył Chwałę Bożą przebijającą przez ściany ludzkiego przybytku, by zobaczył, jaki jest Bóg. On jest taki, że dobrym Jego portretem jest słaby człowiek. Taki jest Bóg, pokorny, kochający, przyjacielski, nie despotyczny władca, ale pasterz, któremu zależy na każdej owcy. Uczniowie, którzy wpatrywali się w Jezusa i odkrywali jego Synostwo Boże za sprawą optyki pozwalającej dostrzec Boga w słudze. Ci co rozpoznali Go w pełni, w całym człowieczeństwie i całym Bóstwie, stali się Jego świadkami. Kto nie może zobaczyć tego, pogrąża się w ludzkim widzeniu. Niestety wtedy traci całe dzieło zbawienia, bo jeżeli Jezus to tylko człowiek, nie Syn Ojca, to my, ludzie, nie mamy drogi zbliżenia się z Ojcem. Jesteśmy przegrani. Ale, aby doświadczyć tego, poznać to, potrzebny jest specjalny dar wiary od Ojca. Wiara taka nie jest ślepym uznaniem bóstwa, ale zobaczeniem harmonii między Ojcem, zasiadającym wysoko, nami stojącymi nisko i Synem Bożym zapełniającym całą przestrzeń pomiędzy tymi skrajami największej przepaści wśród istnienia. 

Diakon Jan, styczeń 2008 






ADWENT

Słysząc to, jeden ze współbiesiadników rzekł do Niego: Szczęśliwy jest ten, kto będzie ucztował w królestwie Bożym. Jezus mu odpowiedział: Pewien człowiek wyprawił wielką ucztę i zaprosił wielu. Kiedy nadszedł czas uczty, posłał swego sługę, aby powiedział zaproszonym: Przyjdźcie, bo już wszystko jest gotowe. Wtedy zaczęli się wszyscy jednomyślnie wymawiać. Pierwszy kazał mu powiedzieć: Kupiłem pole, muszę wyjść, aby je obejrzeć; proszę cię, uważaj mnie za usprawiedliwionego. Drugi rzekł: Kupiłem pięć par wołów i idę je wypróbować; proszę cię, uważaj mnie za usprawiedliwionego. Jeszcze inny rzekł: Poślubiłem żonę i dlatego nie mogę przyjść. (Łk 14,15-20)

Szczęśliwy, kto będzie ucztował w Królestwie Bożym, ech, szczęśliwy – wzdychamy – bo jakże ta perspektywa Królestwa, teoretycznie dla wszystkich atrakcyjna, w praktyce bywa nam niepewna i daleka. Jako ludzkość, jako społeczeństwo jesteśmy nieodrodnymi dziećmi tego świata i to on wydaje nam się bliski i realny. Dlatego jeżeli nawet jesteśmy ludźmi wierzącymi, więź z Bogiem nie jest dla nas oczywista i naturalna, ale wymaga Jego specjal­nego zaproszenia i naszych wyjątkowych zasług. A tymczasem my „nie jesteśmy święci” i „gdzieżby tam Bóg miał sobie takimi jak my zawracać głowę”. 

A jeśli nawet miałoby istnieć coś takiego jak Boskie zaproszenie i dotyczyć nas, to przecież jest ono kwestią przyszłości, odległej nie tylko czasowo ale przede wszystkim men­tal­nie, bo oddzielonej od dnia dzisiejszego czarną granicą śmierci. A jej strasznie się boimy. Jest zatem psychologicznie zrozumiałe, że jeżeli nawet stoi przed nami wielkie szczęście, ale znajduje się ono za tak ogromną przepaścią, to wielu woli szukać szczęścia mniejszego, po tej stronie. Co by nie mówić, nie czujemy się realnie zaproszeni, wezwanie od Boga przychodzi jak „list z tamtego świata”, podczas gdy my mamy problemy na tym świecie, tu czujemy się osamotnieni i nieszczęśliwi. Zmartwienia, nieszczęścia, przemijanie... I co? Mam czekać, tylko czekać, aż Bóg zechce się do mnie odezwać? 

Coś zastępuje mi drogę, dręczy mnie do granic wytrzymałości, a tym sadystą jest moja niewiara. Czekam, że ktoś przyjdzie i weźmie mnie na ręce, a przecież nie dopuszczam nawet myśli, że tkwię wśród cierni, jak owca. Pasterz już od dawna pochyla się nade mną, delikatnie rozgarnia gałązki, by nie szarpać moich ran, zanurza ręce w kolącą gęstwinę, a ja się cofam głębiej, skulony, odwrócony, żeby mnie tylko nie dotknął. Oczy mam zam­knięte i wołam: czemu jesteś daleko, dlaczego Ci na mnie nie zależy. 

To jest rzeczywistość naszego życia duchowego. Tymczasem to Bóg oczekuje mnie, nie ja Jego. To On, jak rodzice z obiadem, czeka na spóźniające się dzieci. Przeżywamy co roku Adwent, ale to nie nasz Adwent, ale Adwent Boga, który kocha - my zaś mamy nieustające wymówki. Tkwią one głęboko, wynikają z naszej pychy, kom­p­leksów i zniewolenia. Co nam przeszkadza zachować wrażliwość: ocalić w sercu oczekiwa­nie na Boga, odnaleźć pragnienie spotkania choć trochę podobne do tego pragnienia, które jest w Nim? Co nam przeszkadza pragnąć uczty Królestwa Bożego? Jeżeli coś nam przeszkadza, to na pewno nie brak Jego, Boskiego zaproszenia. 

Kupiłem pole. Czym jest pole? Jest źródłem życia, bo praca na nim daje mi chleb. Posiadanie pola jest warunkiem przeżycia, jedyną szansą, warsztatem pracy dającym utrzy­ma­nie. Jest zatem czymś podstawowym, co powinno być najważniejsze.... Czyżby? 

Ci którzy postawili na pracę mogą łatwo minąć się z Bogiem, bo nadmierna troska o życie odciągnęła ich od Boga, który jest tego życia źródłem. Pole nie daje życia, ale pole daje Bóg, by część troski o moje życie zależała także ode mnie. Jeżeli nie umiem właściwie ocenić pola, ziemi, to zamiast smakować „tłustych potraw” na uczcie Dawcy Życia, w pocie oblicza mego musze zdobywać pożywienie, jak pokazuje Rdz 3,19. I cóż z tego że mam pole, gdy nie znam Tego, który daje na nim wzrost. 

Kupiłem woły. Wydaje się, że posiadanie wołów, wszelkich narzędzi pracy, jest podstawą robienia użytku z pola. Samochody, komputery, nowoczesne urządzenia techniczne stały się niezbędne do funkcjonowania w tym świecie. Gdy nacieszyłem się polem, naturalnie przychodzi kolej na staranie o woły. Angażuję się w nie i zupełnie nie myślę, do czego mi one, że narzędzia są środkami do celu, ja pędząc przed siebie i nie widząc celu, w jakimś momencie wpadam we frustrację i pustkę. Celem każdego człowieka, bez względu na świato­pogląd jest życie. I rodzi się pytanie, czy drogą do życia jest pole, a narzędziem woły, czy drogą jest Bóg, a narzędziem poznawanie Go. Święty Ignacy w Ćwiczeniach Duchownych stawia jako fundament drogi duchowej zrozumienie, że zasadniczą sprawą jest więź miłości z Bogiem – cel i nasz wolny stosunek do świata jako narzędzia do osiągnięcia tego celu. My tymczasem dążymy do gromadzenia narzędzi, a Boga, który je dał z troski o nas, po­zo­sta­­wiamy na dalszym planie. Tak wpadamy w otchłań przemijania. 

W księdze Rodzaju pokazano pewien wzorowy porządek. Bóg stwarza człowieka, by panował nad ptactwem powietrznym i rybami morskimi, a potem, gdy człowiek czuje się samotny pośród tych rzeczy, stwarza mu kobietę - drugiego człowieka, jako idealną dla niego pomoc. Człowiek jest pomocą a rzeczy narzędziami, my zaś odwracamy porządek: dążymy do panowania nad ludźmi, manipulowania nimi i pomiatania, zaś od wołów czyli rzeczy tego świata niepostrzeżenie się uzależniamy. Z ich powodu nie idziemy na ucztę do króla. 

Ożeniłem się. Szczęściem człowieka jest wielka bliskość drugiej osoby. Ale nie blis­kość stała, nie podlegająca zmianie, ale nieustanny pos­tęp w poznawaniu i jednocze­niu się z nią. Przekraczanie kolejnych barier intymności i w tym procesie fascynacja kolejnymi pokła­dami osobowości nie napotykanie nigdy kresu. Szczytem miłości jest miłość nienasycona. A jednak w małym stopniu osiągamy ten Olimp jako małżonkowie. Z czasem osłabia się zach­wyt najbliższą nawet osobą, bo poznawszy kilka pierwszych jej warstw, coraz trudniej pójść głębiej. Przestaje ona zaskakiwać, zaczyna drażnić, wydaje się, że proces jej poznawania wy­czer­pał się. Wtedy niektórzy, nie umiejąc iść dalej, biorą sobie nowy obiekt poznawania i zaczynają wszystko od początku. 

Zaś kluczem do ludzkiej miłości jest widzenie w niej odbicia związku, jakim z nami chce związać się Bóg, nasz Małżonek. Najbardziej uroczy oblubieniec ludzki, jest tylko na obraz Oblubieńca Boskiego. Stworzeni do miłości Boskiego Oblubieńca, nosimy bolesną tęs­knotę za miłością, która zanurzając się w swego Kochanka, nie napotykałaby kresu. Dlatego nasza miłość ludzka wyrodnieje, przeżywana bez perspektyw miłości mistycznej. Nadmierna fas­cy­nacja małymi więziami bierze w niewole i odciąga od Dawcy wszelkich więzi. Czło­wiek, zamiast mówić: „ożeniłem się i dlatego chce iść na ucztę”, powiada: „ożeni­łem się i dlatego przyjść nie mogę”. Poznanie hierarchii miłości ocala na drogach małej miłości od tragedii utraty miłości Wielkiej. O piękna Uczto! 

Ciemność. Jak rozpoznać piękno Uczty przewyższające smak pola, wołów i ożenku? Jak używając tych darów nie stracić z oczu Boskiego zaproszenia. Nie ma innej drogi, jak poznawanie Boga i coraz większa Nim fascynacja: Jego mocą, mądrością, ojcostwem i macie­rzyństwem, oblubieńczą miłością i płynącym stąd pokojem. Co mi w tym przeszkadza? Co sprawia, że często staram się nie myśleć o zaproszeniu do miłości? Ciemność! 

Po pierwsze jest nią ciemność tego świata, która nie pozwala mi uwierzyć w jasność odpowiedzieć na zaproszenie Boga, ponieważ widzę niegodziwość ludzką, zbrodnie, niesz­częścia, kataklizmy, wojny i ludobójstwa. To mnie przygnębia i przywodzi myśl, że Bóg nie jest dobry i nie zajmuje się światem. Nie widzę jasności Jego zbawczych planów.

Po drugie widzę ciemność w sobie: wady, kompleksy, grzechy, które nie pozwalają mi zobaczyć światła bijącego od Boga i spojrzeć na życie z optymizmem. Mam skrzywioną perspektywę widzenia swej drogi. Pycha mówi: nie potrzebujesz Boga, jesteś całkowicie sa­mo­wy­star­czalny, a jej odmiana - kompleks podszeptuje, że nie masz co oglądać się na Boga i powinieneś polegać tylko na sobie, ponieważ jesteś zbyt mało wart, by Bóg mógł Cię gdzie­kol­wiek zapraszać. Nie masz co tęsknić za Nim, słowa „jesteś cenny w Moich oczach” nie mają żadnego znaczenia. Nasze spotkanie z Bogiem nie mieści się w ramach żadnych pozy­tyw­nych doświadczeń, bo nasz obraz Jego nie ma nic wspólnego ze spotkaniem kochających się osób. Czy pracownik tęskni za szefem, albo wasal za swoim panem? 

Bardzo ważnym przejawem ciemności świata jest obraz naszego osobistego życia. Ono ma kształt drogi krzyżowej, która kończy się nieuchronną śmiercią. Zatem od urodzenia jestem skazańcem, uczestniczącym w wyścigu, któremu na imię „przemijanie”, a który bieg­nie ku krawędzi wielkiej przepaści. Co więcej obietnice Chrystusa i Kościoła dotyczą darów, które czekają po drugiej stronie tej przepaści, za zaczarowaną granicą budzącą w nas wszystkich ogromny lęk. Przez to Zbawienie zdaje się psychologicznie odległe i jakby nie­pew­ne. Przekleństwo śmierci sprawia, że choć nadzieja zmartwychwstania jest tak cenna i potrzebna, to z drugiej strony okazuje się daleka, skryta za jakąś czarną zasłoną. Stąd wielu z nas ma tu podstawowe trudności. 

Jasność. Rodzi się zatem pytanie, jak, na tle tej ciemności, zobaczyć jasność i w nią uwierzyć. Jak to możliwe, żeby naród kroczący w ciemnościach ujrzał światłość wielką. Do tego, oprócz obietnic na przyszłość, potrzebujemy od Chrystusa już teraz jakiegoś wyraźnego światła. Jest to zasadnicza sprawa na drogach wiary. Pamiętam, jak sam bardzo się denerwo­wa­łem tymi nie kończącymi się obietnicami Bożymi: teraz coś ci daję, ale więcej dam w przyszłości. Przeczuwałem, że nie pow­stał­by Kościół, gdyby świadkowie Zmartwychwstania nie otrzymali już teraz, na to życie dostatecznie wiele, olśniewa­ją­cego doś­wiad­czenia miłości przewyższającej wszelki umysł i gdyby to doświad­czenie nie było możliwe dla każdego jego członka. A Bóg potwierdził to przeczucie. 

Jasność która przychodzi w tym życiu nie usuwa ciemności, ale stanowi lampę przy ciemnej drodze. Lampę jakże wyraźną i piękną. Przy niej już teraz, mimo ciemności, odkry­wam skarby ukryte w naczyniach glinianych. Jakie są te skarby przygotowane i jasno błyszczące przede mną już tu i teraz.

Po pierwsze, gdy doświadczam mocno grzechu, który sprowadza ciemność i znieksz­tałca wzrok, grzechu, że nie jestem wierną oblubienicą Boga, ale Go nieustannie zdradzam, grzechu, że nie czuję się bezpieczny, bo nie opieram się na Bogu jak na skale, grzechu, że nie korzystam z oczyszczeń, by zostać przesianym jak ziarno spośród plew, grzechu, że nie robię miejsca Bogu i nie pozwalam Mu swobodnie działać... Gdy to wszystko przeżywam, wtedy widzę, jak bardzo grzech został pokonany. Bóg sam dokonuje oczyszczenia z niego, a przy tym jakże jest łaskawy, jak nie potępia, jak nie pozwala mi dręczyć się, lecz przebacza. Mówi, że grzech trzeba dostrzec, odwrócić się od niego i dalej się nim nie zajmować. To szatan każe mi rozdrapywać grzech. Gdy Bóg mi przebacza, potem słyszę od Niego: „już nie pamiętam” i jestem wstrząśnięty skalą i głębią oczyszczenia. To pierwszy, najjaśniejszy promień.

Drugie światło w tym życiu to Bóg bliski, towarzyszący, który słucha mnie i rozmawia ze mną, jest mi Ojcem, który bierze na kolana, Oblubieńcem, który mnie tuli i poz­wala mi zagłębiać się w Sobie, jest bliższy niż ja sam. Jest prawdziwym spełnieniem.

Trzecie światło jakiego doświadczam to Bóg, który zrobił prawie wszystko za mnie, wszystko, czego nie mógłbym wykonać sam. Sam pokonał mego nieprzyjaciela, sam wygrał bitwę a teraz Zbawienie rozdaje jako łupy (Sof 3, 9-20).

Bóg uczynił też moje życie żniwami: sam dał wzrost, a mnie zawołał na czas zbiorów. Pozwolił ścinać, brać i jeść: bierzcie i jedzcie, to jest ciało moje. Zobaczyłem przy sobie otwartą hojnie rękę karmiącego Boga – to jest czwarte światło w życiu.

Te cztery światła rozpraszają w najbliższym naszym otoczeniu - w sercu ciemności nocy. Oczyszczenie z grzechu nie mieszczące się nam w głowie, czułe ojcostwo i zapamiętała miłość oblubieńcza, fakt, że wszystko, co decydujące, uczynił za nas a nas zawołał na koniec. Już teraz wylał obfitość łaski, która rozlewa ku daleko, ku przyszłemu życiu.

Diakon Jan,  wrzesień 2010





TRZY ETAPY WCIELENIA BOGA


Co było od początku ? (1 J 1,1) Co jest principium Życia? Tym, co stanowi podstawowe doświadczenie, od początku, od dni wieczności, jest współuczestnictwo Osób Boskich, które żyją w jedności. Syn otrzymuje wszystko od Ojca i uczestniczy w Jego życiu, Ojciec daje wszystko Synowi i też uczestniczy w Jego życiu. Żyją Oni w zjednoczeniu, które stanowi pełnię Miłości, a Miłość ta jest szczytem szczęścia. Stąd bierze się to, że szczęście jedno ma imię, a jest nim więź miłosna osób.


Skąd bierze się więź? Kto sprawia jedność Osób? Jedność tę sprawia Osoba Ducha Świętego. Duch Święty bierze od Ojca i Syna, ma Ojca i Syna. Gdy ocienia Ojca, jednoczy Go z Synem. Gdy ocienia Syna, jednoczy Go z Ojcem. Duch Święty jest Duchem jedności, a jedność ta jest sednem Miłości i prowadzi do szczęścia. Stąd Duch Święty jest Duchem Miłości i Dawcą szczęścia.


Trzy Osoby Boskie z łączącej Je miłości powołują do istnienia stworzenie, które, zgodnie z Ich zamysłem, ma być włączone w Ich  jedność. Bóg w Trójcy stwarza dla Siebie przede wszystkim inne osoby, a dla nich dopiero świat - środowisko do życia. Istotą planu Bożego jest zjednoczenie z Nim wszystkich stworzonych osób. Osoby te stały się obrazem Syna Bożego, a więc dziećmi Boga Ojca. Przez to mają jedność z Synem Bożym, którego są odbiciem i mają możliwość obcowania oraz mają jedność z Ojcem, którego są dziećmi, ale obcują z Nim za pośrednictwem Syna. Sprawcą tej jedności stworzonych osób i całego stworzenia z Synem jest ocieniający stworzenie Duch Święty, który jednocząc Syna z Ojcem także stworzenie jednoczy z Ojcem. Stąd Duch Święty staje się Duchem jedności człowieka z Synem i Ojcem i wszczepia nas wszystkich razem i każdego z osobna w Życie Boga, pełne Miłości i szczęścia.


Stworzenie należy do innego porządku niż Bóg, ale jest odbiciem Syna i stąd jest między nim a Bogiem wielkie podobieństwo. Podobieństwo to sprawia, że na stworzenie zstępuje Duch Święty, sprawiając jedność, w której stworzenie uczestniczy w Życiu Boga, a Bóg uobecnia się w życiu stworzenia. Uobecnienie się Boga w życiu stworzenia nazywa się wcieleniem Boga. Wcielony Bóg istnieje wśród stworzenia i działa wśród niego ze swoją Boską mocą. Działającą w ciele Moc Boga nazywa Biblia Słowem Bożym.


Dlatego słowem, że moc wyraża się w mowie i działaniu, a w pojęciu ludzi żyjących w czasach powstawania Biblii wypowiadane słowo jest skuteczne, jest uruchamianiem mocy, podobnie jak błogosławienie kogoś lub przeklinanie. Także jeśli z powodu zła, u człowieka maleje odpowiedzialność za słowo, pozostaje prawdą, że u Boga i jego naśladowców mówić znaczy działać, a działać to uruchamiać Słowo, które jest u Boga i z Boga. Dlaczego?


Bo Osobą Bożą, która z Jego zamysłu przeznaczona jest do obcowania ze stworzeniem, jest Syn Boży. On jest Słowem Boga do stworzenia, mocą Boga, która działa w stworzeniu, sprawcą dzieła, które ma swój zamysł w Bogu i zmierza do zjednoczenia człowieka z Bogiem. Słowo Boże jest siłą napędową tej zamierzonej przez Boga jedności. Ponieważ ta moc Boża działa w stworzeniu, jest ona uobecniona w stworzeniu w ten sposób, że Bóg wybiera sobie materialne, prorockie pośrednictwo i posyła w nie Ducha Świętego. Duch Święty powołuje prorockich pośredników, przez których uobecnia się w stworzeniu, czyli ucieleśnia się Słowo Boże. Biblia mówi, że Słowo Boże staje się ciałem i rozbija wśród stworzenia namiot spotkania, by w nim rozgrywało się zjednoczenie człowieka z Bogiem. Słowo Boże wciela się wśród świata, by moc Boża tryskała na ten świat, jak ze źródła i działała na niego z mocą i w sposób jemu przystępny. Bez wcielenia Słowa Bóg jest dla stworzenia nieprzystępny i niezrozumiały. Wcielenie Słowa, Syna Bożego który z łona Trójcy zstąpił pomiędzy stworzenie odbywa się niejako w trzech stopniach, które omawiamy w niniejszym tekście. 


Wcielenie prorockie. Pierwszym stopniem uobecnienia Słowa Bożego w stworzeniu jest wcielenie prorockie. Pośredników, ocienianych Duchem Świętym i powołanych, by stać się wykonawcami mocy Bożej w sposób przystępny i zrozumiały dla człowieka, nazywamy prorokami. Prorok ucieleśnia aktywność Boga. Rzeczy materialne w zasięgu ręki proroka także stają się narzędziami pośrednictwa między człowiekiem a Bogiem. W ten sposób uobecnia się w świecie Słowo Boże, Syn Boży z łona Trójcy Świętej wykonuje swoje zadanie, a zadaniem tym jest przywrócenie jedności miedzy ludźmi a Ojcem. Syn Boży działa, ale potrzebuje niejako narzędzi, które pozwolą mu dotrzeć do świata, a tym narzędziem jest język ludzki, sposób myślenia człowieka, jego możliwości intelektualne, fizyczne, społeczne.      


Powołanie prorockie i Duch prorocki rozpoczęły wypełnianie swojego zadania w czasach Starego Testamentu i na kartach Starego Testamentu. Wodzowie i królowie Izraela, prorocy i pisarze, wykonując swoje ludzkie zadania pod natchnieniem Ducha Świętego, uobecnili działanie i nauczanie samego Boga w sposób zrozumiały każdemu pokoleniu tamtych czasów i do każdego dostosowany. Ludzie kolejnych pokoleń Starego Testamentu patrząc na działania proroków, słuchając ich, czytając o nich, również zostawali poddawani mocy Ducha Świętego i to samo, działające Słowo Boże, w nich przedłużało swoje żywe funkcjonowanie. 

Słowo Boże prorocko wcielone w Starym Testamencie przygotowało atmosferę intelektualną i duchową pod kolejny etap wcielenia Słowa, w czasach Nowego Testamentu, ale to prorockie wcielenie i działanie Ducha Świętego jako Ducha proroctwa pozostało aktualne i na późniejsze czasy i etapy wcielenia Słowa. Słowo Boże działa dalej przez Ducha Świętego na tych, którzy słuchają i czytają Biblię, modlą się we wspólnocie charyzmatycznej, a także indywidualnie – wołają w tym Duchu Abba, Ojcze. Na niech i w nich działa Duch proroctwa - pierwszy stopień wcielenia Słowa, podstawa dalszych etapów wcielania się Słowa.
Wcielenie w Jezusa. Drugim stopniem wcielenia się Słowa Bożego, Syna, który chce dokonać pojednania ludzi z Ojcem, jest jego przyjście osobiście na świat, by stać się człowiekiem, jak my, i przeżyć nasze, ludzkie życie. By w tym życiu uobecnić i pokazać jako wzór wierność dziecka Ojcu i żeby przez odpowiednią postawę wobec grzechu świata doprowadzić do odkupienia stworzenia, czyli przywrócenia mu jedności z Ojcem. Na tym etapie również zstępuje na stworzenie Duch Święty, by doprowadzić do wcielenia Syna Boga w człowieka Jezusa. Syn Boży niczego nie tracąc ze swej Boskości staje się człowiekiem, Jezusem, synem Maryi, Żydem z Nazaretu, którego ojcem jest Bóg Ojciec. Innego ojca nie ma. Taki człowiek będący jednocześnie Bogiem realizuje swoim życiem postawę miłości Boga w Trójcy Świętej, któremu tak zależy na przygarnięciu nas do swojej wspólnoty, że zstępuje do nas na świat pogrążony w grzechu, by nas z niego wydobyć. Dokonuje tego poświęcając się aż do śmierci i umierając za nas na Krzyżu. Ta śmierć kończy drugi etap wcielenia Słowa Bożego. Od tej chwili Słowo, Syn Boży, nie jest już obecny na świecie jako Jezus z Nazaretu. Gdyby na tym etapie zakończyło się wcielenie słowa, byłaby to porażka Boga, pragnącego ze wszystkich sił wprowadzić na świat żywą i realną obecność wcieloną Słowa Bożego – Syna Boga z łona Trójcy Świętej. Jednak Bóg wprowadza trzeci stopień wcielenia.

Wcielenie w Zmartwychwstałego, Kościół i Eucharystię.  Trzeciego dnia po śmierci Jezusa Duch Święty zstępuje na świat i stwarza dla Jezusa nowe ciało, w ten sposób przywraca Go do życia, czyniąc Jego życie czymś nowym, cielesnym, ale innym, takim życiem, jakie Bóg przewiduje dla człowieka zbawionego dopuszczonego do domu Ojca. Gdyby Duch Święty nie dał Synowi Bożemu i człowiekowi Jezusowi w jednej osobie tego nowego życia, wcielone Słowo Boże nie mogłoby dalej żyć i działać, zakończyłoby życie śmiercią poza jednością z Ojcem. Jeżeli jednak Syn Boży ma jedność z Ojcem, Jego wcielenie w Jezusa nie może zakończyć się śmiercią, ale musi doprowadzić do zmartwychwstania i zjednoczenia Jezusa z Ojcem, a z Jezusem zjednoczenia z Ojcem całego stworzenia, które jest w jedności z Jezusem. Wszystko zatem sprowadza się do jedności, która jest dziełem Ducha Świętego.

Po zmartwychwstaniu Syn Boży i Jezus w jednej osobie wciela się w Osobę Zmartwychwstałego, który wchodzi w jedność i uobecnia się cieleśnie w społeczności tych, którzy wierzą w Niego, w Kościół. Ta wspólnota staje się wcieleniem Zmartwychwstałego w tym sensie, że jest On w niej obecny, ale zostaje ona także powołana, by być strażnikiem najpełniejszej Jego wcielonej obecności – obecności Syna Bożego, który w chwili składania ofiary na Krzyżu i powstawania z martwych wcielił się w chleb i wino eucharystyczne. To wcielenie stanowi najwyższy stopień uobecnienia się zbawiającego świat przez Krzyż i Zmartwychwstanie Słowa Bożego. Kościół, społeczność żyjąca w jedności Ducha Świętego,  zostaje zatem powołany jako narzędzie uobecnienia zbawiającego świat Słowa Bożego. Uobecnia on Go głosząc Słowo, sprawując Eucharystię i karmiąc się Eucharystią. O ile głoszenie nie jest niczym nowym na tym etapie: Słowo głoszono już w Starym Testamencie i głosił je Jezus, o tyle społeczne uobecnianie Zmartwychwstałego i czerpanie z Eucharystii jest nowym elementem, charakterystycznym dla tego, trzeciego etapu wcielenia Słowa.

Warto wyjaśnić, jak doszło do wprowadzenia tego eucharystycznego uobecnienia dzieła zbawczego Jezusa, Syna Bożego. Doszło do niego w ten sposób, że Jezus, korzystając z żydowskiej liturgii paschalnej, przygotował znaki chleba i wina, i w czasie Ostatniej Wieczerzy powiedział, że są one Jego Ciałem i Krwią, które będą wydane i przelane na odpuszczenie grzechów. Ogłosił to zanim jeszcze to wydanie się i przelanie krwi się dokonało, ale w kilka godzin po ustanowieniu tych znaków doszło do śmieci zbawczej Jezusa. Gdyby na tej śmierci się skończyło, znak chleba i wina nie miałby żadnego znaczenia. Ale gdy Jezus zmartwychwstał, przypomniał Apostołom, że teraz właśnie jest czas, gdy Jego obecność eucharystyczna zaczyna być żywa i aktualna. Apostołowie już nie mają Jezusa tak samo, jak dawniej, ale tak jak w Emmaus spotykają Go przy Eucharystii - łamaniu chleba. Okazuje się, że ta eucharystyczna obecność Zmartwychwstałego staje się najwyższym stopniem Jego obecności w Kościele, pełnym zjednoczeniem wierzących ze Zmartwychwstałym, zjednoczeniem aktualnym przez wszystkie dni aż do skończenia świata. Istnienie eucharystyczne Syna Bożego, Zbawiciela do końca czasów się nie przerwie, bramy piekielne nie zwyciężą jej. Dopiero na tamtym świecie nie będzie potrzebna. Jest pokarmem w drodze do Ojca. 

A zatem z jakiego sposobu obecności Boga możemy korzystać teraz? Gdy Bóg daje się nam coraz bardziej i coraz bliżej, żadnego z wcześniej danych  sposobów bliskości nie cofa. Dlatego mamy nadal z Bogiem łączność prorocką, łączność przez Syna i łączność przez Eucharystię. Jesteśmy obdarowani wyjątkowo hojnie, jak na możliwości dostępne na tym świecie. A jednak nadal nie jest to więź bezpośrednia, spotkanie twarzą w twarz, za którym na drodze do Boga coraz bardziej się tęskni, gdy korzysta się z możliwości jakie daje wiara i wcielenie. Wiara i wcielenie nie zaspokajają tej tęsknoty i narasta ona jako poczucie otrzymania już ogromnie dużo, ale wciąż jeszcze za mało. Jest się głodnym więcej, osobistego spotkania i całkowitego złączenia z Nim do samego dna.

Diakon Jan, grudzień 2010






POZWOLIĆ DZIAŁAĆ BOGU



Czemuż, o Panie, dozwalasz nam błądzić z dala od Twoich dróg, tak iż serce nasze staje się nieczułe na bojaźń przed Tobą? Odmień się przez wzgląd na Twoje sługi i na pokolenia Twojego dziedzictwa. Czemu bezbożni wtargnęli w Twoje święte miejsce, wrogowie nasi podeptali Twoją świątynię? Staliśmy się od dawna jakby ci, nad którymi Ty nie panujesz i którzy nie noszą Twego imienia. Obyś rozdarł niebiosa i zstąpił - przed Tobą skłębiły się góry. (Iz63,17n) 


Prorok Izajasz doświadcza kryzysu wierności Bogu. Jest to doświadczenie świadomej religijnie części narodu izraelskiego – doświadczenie, że oto ja, oto my wszyscy błądzimy z dala od dróg Bożych. Błądzenie z dala od dróg Pańskich jest nieobce i nam, jest typowe dla naszego życia. Bóg chodzi drogami pierwszorzędnymi, a ja snuję się po bezdrożach, z dala od Jego dróg i spotkać Go nie mogę. Często nie zdaję sobie sprawy, że żyję z dala od Niego, a jeśli nawet wiem o tym, to wcale mi to nie przeszkadza. Nadchodzi jednak błogosławiony czas, kiedy zaczynam czuć narastające niezadowolenie ze swojego życia, jakiś niedosyt, coraz większy brak... I zaczynam myśleć, co zrobić, by brak ten zaspokoić.


Bóg? Może to o Niego chodzi? Może Jego mi potrzeba? Ale co zrobić, by zbliżyć się do Boga? Do tej pory utożsamiałem wiarę z praktykami religijnymi i dlatego mnie ona nie przekonywała. A teraz? Czy miałbym wrócić do większych praktyk? Więcej mszy, lektur, pacierzy? Przede mną staje zasadnicze pytanie: czy praktyki religijne mogą zaspokoić mój brak, czy one rozwiążą mój problem? Nadmiar praktyk zawsze wydawał mi się przesadą. A dziś, w obliczu tego głodu pełniejszego życia, czy praktyki mogą stanowić rozwiązanie? Budzi to moje zasadnicze wątpliwości. 


Moja sytuacja stanie się błogosławiona, gdy zamiast roztrząsać problem w kategoriach - co mam robić? – zacznę na ten temat rozmawiać z Bogiem i na modlitwie pożalę się Mu – Panie, dlaczego mi się to przytrafia, czemu pozwalasz mi błądzić z dala od Twoich dróg. Zniecierpliwiony brakiem pomysłu na swoje życie, wyrażę niezadowolenie, że Bóg w ogóle pozwala, bym znalazł się w takiej sytuacji. Im bardziej zdaje mi się ona impasem, z którego sam nie potrafię znaleźć wyjścia, tym bardziej uważam taką sytuację za niesprawiedliwość: nie może być tak, by nic się nie dało zrobić. Jeśli nie ja to Ty powinieneś coś zrobić, Boże. I to przerzucenie odpowiedzialności na Boga okazuje się przełomem, okazuje się błogosławieństwem. Zaczynam czuć, że Bóg powinien coś ze mną zrobić, ba, nawet zaczynam mieć Mu za złe, że milczy, gdy ja cierpię na bezdrożach z dala od Niego. 


I pewnego dnia już nie mogę wytrzymać, tracę cierpliwość i robię Bogu autentyczny wyrzut: dlaczego Ty na to pozwalasz, powinieneś nie pozwolić, raczej zastąpić mi drogę, wziąć mnie za głowę i przestawić z moich krętych ścieżek na swój prosty gościniec. Powinieneś i zrób to! Przecież widzisz, że więdnę. Moje serce staje się coraz bardziej kamienne, nieczułe na ludzi i na Ciebie. Zrób coś, zacznij działać, nie milcz, jak do tej pory, ale odmień się przez wzgląd na nas. To Ty zmień swoje postępowanie, bo ja nie potrafię... 


We wszystkich rekolekcjach apeluje się do człowieka: odmień się człowieku, nawróć się. Ale to nie tak. Odmień się Ty, Boże i Ty wprowadź jakąś zmianę w moje życie. Rozedrzyj niebiosa i zstąp! 


Przeżywamy okres Bożego Narodzenia, kiedy właśnie wspominamy, że Bóg dokonał takiego rozdarcia niebios i zstąpienia w historii. Jednak dziś nie chodzi nam o to, by ten sam Bóg rozdarł niebiosa i zstąpił osobiście do mnie, by zainicjować przemianę w życiu, z którego jestem tak niezadowolony. Chodzi o to, by Bóg, który zstąpił i jest, dokonał swojego dzieła w tym moim osobistym życiu. 


Więc co mam uczynić ja? Mam pozwolić Bogu zadziałać we mnie.


Istotą skutecznego człowieczego nawrócenia jest to, by Temu, który chce przyjść i który przychodzi, który narodził się pośród świata i w moim sercu przez chrzest – pozwolić działać. Brak owoców naszego chrześcijańskiego życia bierze się właśnie stąd, że nie pozwalamy Bogu działać, a zamiast tego działamy sami. Wołamy - odmień się Janie, Tomaszu, Andrzeju, zamiast zawołać – odmień się Boże i zadziałaj. Proszę bardzo, ja Ci pozwalam.


Bez mojego pozwolenia Bóg nie będzie działał i Jego moc nas nie dotknie, ponieważ stworzył nas istotami wolnymi na Swoje podobieństwo.


Zatem rodzi się pytanie: kiedy i jak ja blokuję działanie Boże, co powinienem uczynić, by pozwolić Bogu działać w moim życiu, w życiu mojej rodziny, wspólnoty, narodu, świata? Po pierwsze zawsze spodziewać się działania Bożego i w nim pokładać nadzieję, a nie w sobie, jako posiadającym moc dokonywania zasadniczych zmian w swoim życiu. Wielu ma wątpliwości, o co tu chodzi. Czy mam zachowywać się biernie, bezwolnie, nic nie robić, a wszystkiego oczekiwać od Boga? Trzeba wyraźnie powiedzieć – Nie!

Jako istota podobna do Boga jestem stworzony do aktywności. Ale moja aktywność może być otwarta na nadrzędną aktywność Boga, albo może stawać się przeszkodą dla Boga. Nie jest prawdą, że albo działa Bóg albo ja, że te działania się wykluczają. Takie mniemanie jest wielkim nieporozumieniem. Bóg działa zawsze, czy człowiek jest aktywny czy bierny, jednak skuteczność i owocność tego działania mocy Bożej dla mnie, zależy od tego, czy pozwolę się ogarnąć mocy Bożej. To pozwolenie zależy nie od mojej aktywności albo bierności, ale od duchowej postawy: jeżeli mogę coś czynić, będę czynił, jeżeli już nie mogę, już wyczerpałem swoje możliwości, to niczego więcej nie uczynię, ale tak czy inaczej wiem, że będzie działał Bóg i to Jego działanie będzie miało znaczenie decydujące dla skuteczności mojego działania.


Dlatego pozwolić Bogu działać to poddać swoją aktywność działaniu Boga, uczynić ją częścią Bożej aktywności, chcieć by Bóg wcielił się w moje życie i działanie. Pozwolić Bogu działać to wiedzieć, że to nie ja będę działał, a Bóg będzie mi pomagał (jak często myślimy i o co się modlimy), ale że to Bóg będzie działał, a ja będę mu pomagał. Będę więc uczestniczył w Jego dziele swoim życiem, albo odłączę się od tego dzieła i nie będę miał udziału w nim ani w jego owocach. Pozwolenie Bogu na działanie w nas to nie gest uprzejmości wobec Boga, ale to żywotna nasza potrzeba. Jeśli nie pozwolimy działać Bogu, nie będziemy mieli udziału z Nim. Dokładnie to wydarzyło się w Wieczerniku. Chrystus mył nogi wszystkim apostołom. Ale Piotr nie chciał na to pozwolić, oczywiście nie ze złej woli, ale z fałszywej pokory. Mimo tego, gdyby Piotr naprawdę powstrzymał Pana, Pan nie umyłby mu nóg i to Piotr straciłby na takiej swojej postawie. Nie byłoby to też oczywiście po myśli Pana, ale nawet Bóg nie uczyni niczego dobrego człowiekowi wbrew jego woli.


Dlaczego nie pozwalamy Bogu działać? Najczęściej dlatego, że jest w nas pycha, uważamy, że niczego od Niego nie potrzebujemy, że świetnie dajemy sobie radę sami. Jest to najpowszechniejsza postawa świata – dumnego, wątpiącego i przekonanego o własnej samowystarczalności. Drugi powód to słabość naszej wiary, wątpimy w skuteczność mocy Bożej, a więcej ufamy swoim możliwościom - tak wątpili w Jezusa mieszkańcy Nazartetu i nie mógł On u nich zdziałać żadnych znaków. Trzeci powód to nasz lęk przed powiedzeniem Bogu, że chcemy, by działał, bo mamy obawę, co On zrobi, czy nie będzie to dla nas za trudne. Potrzebujemy czasu, by się przekonać, że Bóg jest kochającym Ojcem i nie ma się czego obawiać. Czwarty powód to niechęć do tego, by być wobec Boga jak dziecko, które wszystkiego oczekuje od swego Ojca – rozwój postawy dziecięcej wymaga stałego, intensywnego poddawania się Bogu z zaufaniem i miłością. Piąty powód to wreszcie brak w nas postawy czuwającej. Jezus mówi – czuwajcie. Czuwać to być uważnym, nasłuchiwać, gdzie i kiedy Bóg widzi powód i interweniuje, by działać w naszej codzienności. Jeżeli jesteśmy rozbiegani i pochłonięci tylko sobą albo życiem, które zdaje się nas przerastać i nie mamy zupełnie wrażliwości na obecność Boga, który nam towarzyszy, wówczas blokujemy Pana Boga. W czuwaniu chodzi o uwagę na Niego: gdzie On jest i co nam oferuje. Początkiem czuwania może być zniecierpliwienie z powodu siebie i podjęcie wołania, by Bóg wreszcie zadziałał. Wtedy dzięki naszemu gorącemu pragnieniu, by wreszcie coś zmienił On, nawiążemy z Nim kontakt i Jego moc zacznie nas dotykać. Obyś rozdarł niebiosa i zstąpił do mnie, Panie!

Diakon Jan, 2007





POCZĘCIE - PRZYJĘCIE - WZRASTANIE

W wydarzeniu jakim jest przyjście na świat Zbawiciela niemałą rolę odgrywa postawa Maryi i Józefa. (Mt 1,18-25) W nich to Bóg znajduje otwartość i oddanie, sprawiające, że może dojść do dziewiczego poczęcia się Jezusa pod sercem Maryi, a następnie do przyjęcia Go przez Józefa w ludzkiej Rodzinie. Tam będzie On mógł się narodzić i wzrastać w łasce u Boga i u ludzi.

Mamy więc jakby trzy akty przyjścia Chrystusa - Bożego Narodzenia: poczęcie, przyjęcie i wzrastanie. W tych trzech etapach Bóg, by stać się Zbawicielem człowieka, korzysta z jego współpracy, a nawet podejmuje ryzyko uzależnienia się od jego woli. 

Podobne trzy akty rodzenia się Boga można rozpoznać w naszym życiu. By Zbawiciel począł się w nas, by znalazł w naszych sercach swój dom - narodził się w nim i systematycznie wzrastał, niezbędna jest współpraca z na­szej strony. Trzeba bardzo uważać, aby Zbawiciel przez naszą odmowę nie stał się bezdomny.

Królowa Bożych narzędzi. Bóg mówi: Nie bój się wziąć do siebie Maryi, twej Małżonki, albowiem z Ducha Świętego jest to, co się w Niej poczęło. Nie bój się! Nie bój się Ducha Świętego! To jest najważniejsze, ma zasadnicze znaczenie dla naszej współpracy z Bogiem. 

Nasze życie jest terenem nieustannego działania Bożego Ducha. On to wstępuje w ludzki świat i człowieka z krwi i kości namaszcza, by się stał Bożym narzędziem działającym w Jego mocy i w Jego imieniu – człowiekiem, który swoim życiem uobecnia moc Boga, jedynego Zbawiciela. 

Duch Święty pragnie nas i potrzebuje, a my potrzebujemy Jego. Jednak, aby mogło dojść do spotkania i namaszczenia na wykonawcę Bożych dzieł, musimy poznać Go i to nie jako bezimienną moc, ale jako kogoś najbliższego, kogoś, kogo nie boimy się, ale pragniemy w sposób najgorętszy, bo jest w naszych niegodnych członkach obecnością Najwyższego. Tylko wtedy będzie w nas żywa tajemnica Bożego narzędzia. 

Dzięki niej to łaska przychodzi do ludzi ucieleśniona, a dzię­ki łasce narzędzie Boga staje się, jak Maryja, brzemienne Jego ciężarem i odpowiedzialnością za Boże dzieło.
Maryja jest królową wszystkich narzędzi, koroną z najczystszego złota. W Niej bowiem w sposób najbardziej dosłowny Bóg, Zbawiciel wszystkiego, poczyna swe istnienie dla świata. 

Przyjąć Poczętego. Gdy Bóg przychodzi, staje przed człowiekiem i oczekuje jego gotowości. Tak było najpierw z gotowością Maryi, dzięki której Bóg począł swe istnienie dla świata. Potem Poczęty otrzymał dom rodzinny, gdzie został przyjęty przez Józefa. Gdyby nie był przyjęty, a Ma­ry­ja została potajemnie oddalona, Bóg pozostałby bezdomny. Na takie ryzyko Najwyższy wystawił się sam, wybierając sobie Józefa. 

A dla Józefa przyjęcie Boga do domu i danie Mu miejsca było straszliwie trudną decyzją. Zaufać Duchowi Świętemu wbrew jakby oczywistym ludzkim racjom, że Maryja zdradziła, bo żadne ludzkie dziecko nie poczyna się bez udziału mężczyzny. 

Co więcej zaufać było tym trudniej, że Poczęty nie triumfował, ale pozostawał ukryty w łonie swej Matki. 

I tak bywa zawsze z przyjściami Zbawiciela. Rozpoznanie ich wymaga głębokiej prawości serca i trudnej postawy szacunku dla Boga. Gdy na drodze staje lęk i ludzkie wątpliwości, przeciwstawić im można tylko postawę Józefa, który nie bał się uwierzyć wbrew całemu światu, bo zobaczył przy sobie Ducha Świętego i przyjął rodzącego się Boga tak, jak objawił mu Go Duch. Nie bój się wziąć do siebie Maryi, twej Małżonki; albowiem z Ducha Świętego jest to, co się w Niej poczęło.

Więc, gdy dojdzie w nas do takiego przyjęcia Zbawiciela, sam Duch święty darem wewnętrznego pokoju potwierdzi słuszność naszej postawy. Nasze przyjęcie Boga spowoduje, że dotąd jakby bezdomny narodzi się także w domu naszego serca. I zobaczymy, że rodzi się dla nas, że zostaje dany nam osobiście.

Dziś narodził się wam Zbawiciel. Izajasz z wielką żarliwością zapowiadał: Dziecię nam się narodziło, syn został nam dany (9.5), Anioł zaś zwiastujący pasterzom dobrą nowinę ogłosił: Dziś w mieście Dawida narodził się wam Zbawiciel (Łk 2,11). Jakże to „wam” pełne jest wymowy. 

Bo Zbawiciel nie przychodzi tak sobie, w ogóle. Przychodzi do nas, z serdecznym nastawieniem na nas. Czyni z siebie dar skierowany osobiście do każdego z nas. Choć szczęśliwy w swym Majestacie, rezygnuje ze szczęścia i rodzi się przy nas, a dokonuje tego dla nas, z gorącą myślą o nas. W swej miłości bowiem nastawiony jest całkowicie na to, by zawsze przebywać z nami. 

Czyni tak, choć, z powodu ludzkich grzechów, nie jest Mu z na­mi dobrze. Od początku świat nie ma dla Niego miej­sca i prześladuje Go bojąc się utracić swe grzeszne przywileje. Przez całe życie Bóg - Zbawiciel znosi przeciwności i cierpienia. Jednak, choć z bólem, trwa przy nas i cieszy się tym. 

Tak więc Boże Narodzenie to dar bardzo osobisty. Jezus zostaje dany wprost mi, jako mój Zbawiciel. Gdy między Nim a mną nawiąże się osobista więź, Bóg będzie mógł zostać poczęty i przyjęty w moim sercu. I będzie tam rósł aż do pełni zjednoczenia, aż wypali we mnie cały egoizm aż po samo dno, po czystość, do której jestem zaproszony. 

Zbawiciel. Tak więc działanie Jezusa jako mego Zbawiciela zaczyna się od narodzin w moim domu, w domu, który Go przyjmuje. Wtedy obejmuje On swą łaską zło i grzech tego domu. Wówczas przede wszystkim przestają one być postrzegane jako pozór. Okazują się bólem i prawdziwym dramatem człowieka manipulowanego przez cynicznego i brutalnego prze­ciwnika. Przeciwnika, z którym jedna chwila prawdziwego spotkania w duchu oko w oko, straszliwsza jest niźli wszystkie cierpienia fizyczne. 

Natomiast jeśli noszę w sercu Zbawiciela i jestem pod osłoną Jego miłości, jeśli pragnę Go i wiem, że bez Niego będę wydany na pastwę zła, wówczas grzech wcale nie okazuje się tak straszny. Zostaję bowiem otoczony serdeczną przyjaźnią Zbawiciela, który narodził się specjalnie dla mnie, aby mnie wyzwalać, oczyszczać z grzechu i żyć ze mną.

Diakon Jan, 2001






OFIAROWANIE SWEGO ŻYCIA

Wiele dóbr w życiu używamy, ale żadnego nie zawdzięczamy sobie. Każde należy do Boga i przyszło na nas jako Jego dar. A to, co pierworodne, przyszło pierwsze i warte jest naszej szczególnej czci. Bo oto mamy coś od czego rozpoczęło się dzieło naszego obdarowania, oto początek i niejako świadek Jego Boskiej decyzji płynącej z głębi hojnego serca, streszczenie wszystkiego, co ma Bóg i czym dzieli się z nami w swej szczodrości. 

Choć dary Boże zostały dane nam do dyspozycji, one jednak tak naprawdę wcale do nas nie należą. Nie moglibyśmy ich używać, gdyby Bóg nie okazał swej łaskawości. To tę prawdę objawił Bóg w Starym Testamencie mówiąc: Wszystko pierworodne do Mnie należy, a także pierworodny samiec z bydła, wołów i owiec (Wj. 34,19). Izraelici wyznawali ją z wdzięcznością, gdy za wezwaniem Bożym: Poświęćcie Mi wszystko pierworodne u synów Izraela. Do Mnie należeć będą pierwociny łona matczynego - zarówno człowiek, jak i zwierzę (Wj.13,1-2) powstrzymywali się od używania tego, co pierworodne i składali w ofierze Bogu, na zniszczenie, albo wykupywali od Niego symboliczną ofiarą zastępczą. 
My zaś chorzy na niewrażliwość wszystko przywłaszczamy sobie. Przyzwyczajeni raczej kupować niż otrzymywać, zatracamy wdzięczność. Jak pewni siebie właściciele majątku, który sami sobie wypracowaliśmy, sądzimy, że nikomu niczego nie zawdzięczamy. A wtedy nie możemy zrozumieć, czym jest ofiara, skąd bierze się jej potrzeba i na czym polega jej wartość. 

Poświęcony Panu, oddany ludziom. Tak więc życie każdego pierworodnego Izraelu miało u swego początku ów akt poświęcenia. Rodzice spełniali go świadomi, że dzieci jakimi Bóg ich obdarza, poczynając od tego pierwszego, noszą w sobie szczególne Boże powołanie. Nie są ich własnością, spełnieniem ich woli i ambicji, ale należą do Boga jako dzieci Jego i żyjąc według Jego woli mają stać się wykonawcami Jego zbawczych celów i zamiarów. 
Dlatego rodzice przychodzą do Świątyni, by wyznać tę prawdę i przedstawić Bogu swe dziecko jako Jego szczególną własność, oddać je prawdziwemu Ojcu, jak Abraham na górze Moria składający ofiarę z Izaaka. W akcie tym wyraża się najgłębszy duchowy sens rodzicielstwa. Dziecko nie jest w istocie dzieckiem tylko człowieka, jest dzieckiem Boga i rodzice wyznają to pokornie dokonując aktu poświęcania go całkowicie Bogu. 
Ale poświęcenie to będzie miało swoją kontynuację. Bóg nie odbierze dziecka rodzicom, podobnie jak nie odebrał Izaaka Abrahamowi, ale odda je w ich ręce, by spełnili wobec niego swe zadanie i pomogli dorosnąć do wypełnienia jego powołania. A Bóg na znak, że oddaje czł­o­wiekowi swoją własność, przyjmuje ofiarę zastępczą – baranka, parę synogarlic albo gołębi. 

I właśnie to, ale w sposób jakże pełny, dokonuje się w życiu Świętej Rodziny, gdy przynosi do Świątyni Dzieciątko Jezus. Gdy potem upłynęły dni ich oczyszczenia według Prawa Mojżeszowego, przynieśli Je do Jerozolimy, aby Je przedstawić Panu (Łk. 2,22). Tym razem najdosłowniej dziecko nie jest ich, jest Synem Boga i poświęcają Je Bogu uznając, że pośród nich ma rosnąć, nabierać mocy i napełniać się mądrością (Łk. 2,40) do wykonania dzieł Boga. Swego syna, swe rodzicielstwo i siebie samych poświęcają Bogu, na służbę Jego zamysłom. 

Tak więc być poświęconym Bogu to oddać się do Jego wyłącznej dyspozycji, służyć Jego woli i tak spełnić swe powołanie. Poświęcenie się chroni przed przywłaszczaniem Jego darów, uczy szacunku dla prawdy, że Bóg najlepiej wie, jak będziemy Mu najpełniej użyteczni. 

Poświęcony na ofiarę. Poświecenie więc Jezusa jest początkiem Jego mesjańskiego powołania wedle proroczych słów Symeona: Oto Ten przeznaczony jest na upadek i na powstanie wielu w Izraelu, i na znak, któremu sprzeciwiać się będą. A Twoją duszę miecz przeniknie, aby na jaw wyszły zamysły serc wielu (Łk. 2,34-35). Jest poświęceniem Go przez Ojca Niebieskiego, przez ziemskich Rodziców i przez samego siebie na ofiarę, by stawił czoło siłom zła i tak stał się znakiem sprzeciwu w świecie spełniając Boży zamysł sądu i swoje trudne powołanie. 

Jednak to dzięki tej ofierze i tylko dzięki niej dokona się w świecie ów jedyny sąd polegający na polaryzacji ludzkich serc wobec dobra i zła, na upadku jednych a powstaniu innych. Kto przyjmuje Chrystusową ofiarę, ten powstaje, a kto się przeciw niej buntuje, ten tragicznie upada. A wielu sprzeciwiających się Chrystusowemu poświęceniu i miłości zwiększa jeszcze ból Jego ofiary. 

Wraz z tą ofiarą Chrystusa dokonuje się także ofiara Jego Matki i Jego ziemskiego ojca. 

Ofiarowanie swego życia. Gdy mówimy, ofiarować swoje życie Bogu nie mamy na myśli nastawienia na cierpienie, szukania go i bania się przez całe życie. Gdyby Bóg tego oczekiwał, byłby potworem, a nasze życie zamieniłoby się w ponure cierpiętnictwo.
Ofiarowanie życia to poświęcenie go, by się w nim możliwie najpełniej wypełniła wola i plany Ojca. Aby się ofiarować, najpierw szukam Boga gorąco, bo zależy mi na Nim i chcę poznawać coraz bliżej Jego i Jego drogi. Gdy Go poznaję, decyduje się oddawać Mu siebie do dyspozycji, bo przeżywam Jego piękno - wspaniałość i bogactwo życia z Nim. Wreszcie chcę, mimo ciężaru, ofiarowywać Mu siebie, by wypełniały się Jego pragnienia i rozszerzała Jego miłość. 

Zatem ofiara to odkrycie, że skoro wszystko otrzymałem od Boga, autentycznie chcę, aby służyło to realizacji tego, czego On pragnie i temu się poświęcam, nawet jeśli jest to dla mnie trudne. Ofiara jest nastawieniem swego życia na Pana, na to, czego On pragnie: >>Cały, chcę być Tobie potrzebny, bo Cię kocham<<. 

Nie należy jej natychmiast kojarzyć z tym, czego w życiu boimy się najbardziej. 

A nasze myślenie często przebiega zupełnie odmiennie: złożyć Bogu ofiarę to nastawić się na cierpienie i stale się do niego przygotowywać. Tymczasem my nie chcemy cierpienia i boimy się go, stronimy więc od ofiarowania się Bogu. W ten sposób szatan kusi odstręczając nas od ofiary, osłabia wewnętrznie i wzbudza lęk, kształtując wizję Boga krwiożercy, czyhającego na naszą udrękę.

Myślmy raczej: >>Panie, chcę być dla Ciebie do dyspozycji, bo Cię kocham. Sam tam nie dojdę, ale wiem, że Ty mnie poprowadzisz<<. Mam bowiem na tej drodze Mistrza w sztuce służenia całkowicie Ojcu, Jezusa Chrystusa, który ma moc przejścia drogi od poczęcia, przez cierpienie i śmierć aż po Zmartwychwstanie, i ma moc zabrania nas ze sobą na tej drodze. Zdając się na Niego ufnie będziemy także dojrzewać do ofiary, często niepostrzeżenie, a zawsze odpowiednio umocnieni przez łaskę.

Ale powiadam, oddanie się Bogu do dyspozycji i ofiarowanie się jest jedyną droga, która sprawia, że nie tracimy niczego, co mamy, ale przeciwnie ocalamy to na życie wieczne. Jest głęboką prawdą, że człowiek w ten sposób poświęcony Bogu, staje się Jego szczególną włas­nością. Bóg strzeże go jak źrenicy oka. Jest bezpieczniejszy i pewniej idzie przez życie. Większe są też duchowe owoce jego drogi. A nam zdaje się, że poświęcony Bogu to tylko posłany jak owca pomiędzy wilki. Nie! Jest to człowiek obcujący z Bogiem, doświadczający piękna Jego bliskości. Odkrywając łaskę, ma też większą siłę dźwigania jej brzemienia.

Spełnienie. A na tych, co składają ofiarę ze swego życia, czeka wolność, jakiej w starości doświadczył Symeon: Teraz, o Władco, pozwól odejść słudze Twemu w pokoju, według Twojego słowa. Bo moje oczy ujrzały Twoje zbawienie, któreś przygotował wobec wszystkich narodów (Łk 2,29-31). Poświęcić się, aby ujrzeć owoc – dzieło nie swoje ale Boga. Jest to wolność tych, którzy dochowali dziewictwa, stają się pierwocinami dla Boga i towarzyszą Barankowi. (Ap 14,4)  
Diakon Jan, 2001 




SŁUCHANIE BOŻEGO SŁOWA

Słowo Boże to Bóg zniżający się do nas, by w ludzkich kategoriach - języku i pojęciach właściwych naszemu sposobowi myślenia dać nam przystęp do swej Nieogarnionej Wielkości.

A jednak Słowo, chociaż w tym co zewnętrzne skrojone jest na nasz rozmiar, niesie przesłanie dotyczące rzeczy wielorako nas przerastających i potrafi poruszyć nas do głębi zmieniając sposób myślenia, wartoś­cio­wania... Potrzeba tylko słuchania Słowa.

I właśnie owo słuchanie stanowi jedną z wielkich tajemnic ludzkiego życia: Jedni słuchając i obserwując Słowo w działaniu widzą, jak bardzo dotyczy ono ich, biorą je sobie do serca, są skruszeni, zbudowani. Pod jego wpływem, sami nie wiedząc kiedy, zaczynają inaczej myśleć i postępować. Inni zaś w tej samej sytuacji nie przeżywają nic skłaniającego do innego myślenia. Słowo spływa po nich jak woda i nic się w ich życiu nie zmienia.

Słowo Boże w ofensywie ku człowiekowi. Słowo przychodzi do nas przez ludzi i rzeczy wybrane jako nośniki łaski. Daje o tym świadectwo Biblia oraz życie Kościoła.

Najbardziej nośnym obrazem Słowa, które w przełomowym momencie dziejów zbawienia przychodzi do nas przez Maryję, by zostać pośród nas i dla nas, jest wydarzenie Zwiastowania.(Łk 1,26-38)

W szóstym miesiącu posłał Bóg anioła Gabriela do miasta w Gali­lei, zwanego Nazaret, do Dziewicy poślubionej mężowi, imieni­em Józef, z rodu Dawida; a Dziewicy było na imię Maryja.(26-27)

Do Maryi dociera Słowo Boże – przychodzi Bóg w najczystszej postaci, bo Anioł – posłaniec Boży zawsze wyraża w Biblii uroczyste objawienie człowiekowi działania samego Boga. Tu Bóg mówi: Nie bój się Maryjo, znalazłaś bowiem łaskę u Boga.(30)

Na pierwszy rzut oka Słowo tylko mówi o łasce, zapowiada ją. A jednak tylko takie rozumienie Słowa Boga byłoby jakże niepełne. Słowo to przychodzi bowiem z mocą i nie tylko zwiastuje łaskę, że nadejdzie Zbawiciel, ale przede wszystkim łaskę tę już przynosi i jej udziela. Oto poczniesz i porodzisz Syna, któremu nadasz imię Jezus.(31) Słowo zwiastowania przynosi Maryi i ludzkości poczęcie Zbawiciela, daje światu Boga w ciele.

Reakcje człowieka. Gdy przychodzi Słowo istotna staje się reakcja człowieka. Ewangelia pokazuje dwie postawy.

Zachariasz, ojciec Jana Chrzciciela z rezerwą i nieufnością odnosi się do Słowa zwiastującego mu syna – Poprzednika Mesjasza. Widzi same tylko trudności dla łaski, która przecież przyszła by niezawodnie osiągnąć swój cel. Taka postawa człowieka nie jest w stanie powstrzymać Boga, ale od­łą­­cza od przychodzącej łaski nieufnego człowieka. Staje się on niemy na znak tego, że z powodu swej niewiary nie może być narzędziem Słowa: głosić przychodzącej łaski i chwalić Boga z jej powodu. Nie rozpoznał bowiem Ducha, gdy Ten przyszedł na niego.

Zupełnie inaczej reaguje Maryja. Nie ma wątpliwości, czy Bóg może osiągnąć swój cel. Pyta, ponieważ chce bliżej poznać działanie łaski: Jakże się to stanie, skoro nie znam męża? (34). I natychmiast poznaje, dzięki swej czystej dociekliwości: Duch Święty zstąpi na Ciebie i moc Najwyższego osłoni Cię. Dlatego też Święte, które się narodzi, będzie nazwane Synem Bożym.

Słowo Boże przyszło więc do Maryi, a Ona znalazła łaskę, ponieważ było w niej serce gotowe nawiązać z Nim ufny i szczery dialog, i świadomie zgodzić się na swoje uczestnictwo: Oto Ja służebnica Pańska, niech Mi się stanie według twego słowa!(38)

Zauważmy, że Słowo Boże działa jak woda z proroctwa Izajasza, nawadnia i użyźnia ludzkie serca, by spełnić w nich zamysł Boga. Za­iste, podobnie jak ulewa i śnieg spadają z nieba i tam nie powracają, dopóki nie nawodnią ziemi, nie użyźnią jej i nie zapewnią urodzaju, tak iż wydaje nasienie dla siewcy i chleb dla jedzącego, tak słowo, które wychodzi z ust moich, nie wraca do Mnie bezowocne, zanim wpierw nie dokona tego, co chciałem, i nie spełni pomyślnie swego posłannictwa. (Iz 55,10-11)

Jeżeli człowiek jest jak Maryja, woda łaski swobodnie przepływa przez niego i realizuje Boże plany. Gdy jednak, jak Za­char­iasz, stawia przeszkody łasce, woda spiętrza się i gromadzi, by zadziałać skutecznie i przerwać barierę. Wywiera nacisk, niby karę, której doświadczamy jak pozbawiony mowy Zachariasz - w sposób nieprzyjemny ale oczyszczający.

Od słuchania Słowa do przyjmowania Jego mocy. Zatem przez słuchanie Słowa ma dojść w nas do spotkania z Bogiem w Jego mocy. Potrzebna jest tu wrażliwość Maryi, by przyjąć moc Boga w swoim sercu, gdy tylko Słowo Boże ją przynosi.

Pierwszej wskazówki udziela nam słowo Anioła: nie bój się. Szatan często straszy człowieka zbytnią trudnością dróg Bożych, by ten zamknął się w sercu i odmówił Bogu współpracy. Przyjęcie łaski wymaga więc uwierzenia pokrzepiającemu słowu, by nie obawiać się łaski i czuć bezpiecznie w strumieniu jej działania.

Potem, jak Maryi, potrzebna jest nam dociekliwość wobec łaski: pragnienie poznawania jej i chwytania w lot w swoim życiu.

Następnie trzeba przyjąć, że gdy zgodzimy się na Boże drogi, to nie my a moc Ducha Świętego będzie naszą siłą napędową.

I wreszcie, jak Maryja, należy zgodzić się i chcieć owego zaszczytu bycia pokornym i posłusznym dzieckiem - służebnicą.

Taka postawa wobec Słowa potrzebna jest nam zawsze, kiedy karmimy się Słowem Bożym: słuchamy Go w Kościele, czytamy prywatnie czy we wspólnocie, kiedy poddajemy je refleksji i przeżywamy w modlitwie. Także, gdy dociera ono do nas przez znaki płynące od ludzi i ze świata. Cel tego karmienia się Słowem jest zawsze jeden – przyjęcie i wchłonięcie w serce wielkiej Mocy Bożej, która tak nas umiłowała, że pragnie nas dotknąć i napełnić sobą.

Moc Słowa w naszym życiu. W ten sposób przez słuchanie Słowa dochodzi w nas do przyjęcia w sercu Jego mocy, która jest mocą Ducha Świętego. Ona to zaczyna i przez całe życie prowadzi w nas dzieło zbawcze, czyniąc nas też swymi narzędziami. Naj­pierw obdarowuje coraz bardziej żywą i inspirującą bliską obecnością Zbawiciela – Jezusa Chrystusa. Przez Niego zaś wiedzie ku jakże uszczęśliwiającemu spotkaniu z Ojcem.

Celem naszego życia jest zatem głębokie i serdeczne zżycie się z tą mocą. Zmniejsza ono znacznie wszystkie napięcia do jakich dochodzi w tym życiu jako dorastaniu do życia tamtego – pełnego duchowego zjednoczenia z Bogiem i zanurzenia w Nim.

Przyjmowanie mocy Bożej nie oznacza jednak bynajmniej uwolnienia od ciężaru. Przeciwnie przysparza często dodatkowych cierpień i upokorzeń, których celem jest nasze oczyszczenie, a przez to uzdolnienie do czerpania mocy od przychodzącego Słowa.

Zatem przez przyjmowanie Słowa ma w nas dojść do otrzymania mocy Boga, która słabym ludziom daje poznanie żywej obecności Boga. Dopiero to przeżycie obecności Świętego w domu grzesznika zmienia naszą mentalność, naszą postawę życiową a niespokojne dotąd serce napełnia swoim pokojem.
Diakon Jan, 2001