środa, 15 kwietnia 2020

. . . nim Syn Człowieczy nie powstanie z martwych


Czy Pan Jezus zmartwychwstał? Świat ma kłopot ze świadectwem Ewangelii o Zmartwychwstaniu Pana. Miał ten kłopot od początku, od czasów Jezusa i podzielonych w tej kwestii Żydów. Zasadniczo Stary Testament nie głosił zmartwychwstania i życia wiecznego, dlatego wiary tej nie mieli konserwatywni kapłani i saduceusze. Według najwcześniejszych przekonań szczęścia i życia z Bogiem należało się spodziewać tylko w doczesności - po śmierci pozostawała bierna egzystencja w Szeolu. A jednak według autorów młodszych ksiąg Starego Testamentu, zwłaszcza powstałych za czasów greckich: ksiąg Machabejskich czy Mądrości, sądu i zmartwychwstania sprawiedliwych należało się spodziewać u kresu czasów. Za taką wiarą poszli postępowi  uczeni w Piśmie i faryzeusze. Zatem w czasach Pana Jezusa istniała wyraźna niejednomyślność w tej kluczowej kwestii, chociaż w Sanhedrynie, sprawującym władzę religijną, dominowały przekonania saducejskie. 


Wobec Jezusa. Mimo tych różnic oba żydowskie stronnictwa połączyła nienawiść do Jezusa wynikająca przede wszystkim z tego, że bez ogródek pokazywał prawdę, piętnował pychę, obłudę i podwójną moralność. Niechęć tych najwyżej stojących potęgowało też to, że Jezus odstawał czystością serca, mądrością i mocą jaką posiadał nad naturą, zdrowiem, chorobami i śmiercią oraz władzą nad złym duchem. Zwykli ludzie uwielbiali Go, za to wielcy bali się Go i zwalczali. Mógł bowiem pozbawić ich władzy i narazić na konflikt z Rzymem. Możliwość zmartwychwstania ich skazańca, choć nieprawdopodobna, nawet sfingowana mogła być dla nich groźna. Gdy nie mogli zaprzeczyć faktowi pustego grobu, rozpuścili kłamliwą pogłoskę o wykradzeniu ciała. I tak rozniosła się ta pogłoska między Żydami, i trwa aż do dnia dzisiejszego. (Mt 28,15)


Wiara niewiast i wiara Kościoła. A jednak wiara w zmartwychwstanie Pana przetrwała i nadal stanowi rdzeń chrześcijaństwa oraz główny oścień niezgody. Teksty Ewangelii o tym wydarzeniu są inne niż pozostałe. Widać, że mówią o wydarzeniach zupełnie odmiennego rodzaju, widać też, że poznanie ich przychodzi uczniom z najwyższym trudem. Biorąc pod uwagę świadectwa synoptyków oraz najmocniejsze – janowe, należy stwierdzić, że  nie da się poznać na czym polega zmartwychwstanie, kiedy nastąpiło i jak. Nikt tego nie widział. Za to można było zobaczyć efekt: ciało Jezusa znikło, a płótna pozostały w grobie, leżąc prawdopodobnie tak jakby ciało z pomiędzy nich wysunęło się. Więc nikt by się o tym fakcie nie dowiedział, gdyby Bóg nie dokonał spektakularnego przestraszenia straży eksplozją światła i odsunięciem kamienia. Gdy ciało znikło, strażnicy uciekli, a niewiasty przybyłe później by namaścić ciało Jezusa zobaczyły pusty grób. Przerażone i bezradne biegły co sił w nogach do apostołów a wtedy Jezus zastąpił im drogę. Kobietom ze swego najbliższego otoczenia Jezus ukazał się jako pierwszym, a one poznały Go, uwierzyły i pobiegły do uczniów ale już nie z nowiną, że zabrano ciało, ale że Jezus żyje i Go widziały. Swoją wiarę wyznały publicznie wobec Kościoła.


Wiara tej, która kocha. Jednak nie wszystkie niewiasty spośród przybyłych do grobu od razu pobiegły do uczniów. Maria Magdalena pozostała przy grobie zanosząc się płaczem. To były łzy tej, która bardzo kochała i najbardziej była zrozpaczona zaginięciem ciała. Kiedy patrzyła na pusty grób, poczuła nagle, że ktoś za nią stoi. Odwróciła się od grobu i zobaczyła mężczyznę, którego wzięła za ogrodnika. Zapytała naiwnie, czy może to on wykradł ciało, a wtedy w odpowiedzi usłyszała tak dobrze znany jej głos, głos, który poruszał najdelikatniejsze struny jej serca. Jezus zwrócił się do niej po imieniu. Wtedy ona znowu odwróciła się, tym razem odwróciła się od przekonania, że to tylko ogrodnik, tylko zwykły człowiek, anonimowy jak pielgrzym do Emaus. Odwróciła się od ziemskich rzeczywistości i zwróciła do Jezusa, który za nimi stał, który był za ich zasłoną. Odwróciła się od świata, a zwróciła do Osoby najbliższej, do umiłowanego Nauczyciela. 


Wydarzenie to pokazuje nam jak pierwsi świadkowie przeżywali głębokie spotkania z Jezusem zmartwychwstałym i jak rozpoznawali Go przez wiarę. Była to wiara, która najpierw odwraca się od grobów, cmentarzy i trupich kości, a szuka życia poza i ponad nimi. Ale była to też wiara, która w końcu odwraca się od ludzkich pośredników: rodziców, katechetów, spowiedników, kierowników duchowych, ulubionego księdza, a nawet od całej instytucji Kościoła. Dlaczego? Na czym to polega? Polega to na tym, że nauczywszy się i wyczerpawszy od nich wszystkiego, co się dało, trzeba w końcu odkryć, że byli oni tylko narzędziami, pomagającymi dotrzeć do sedna, do samego Jezusa i obcować bezpośrednio z Nim w sercu dzięki Jego realnej na ziemi obecności. Jego trzeba  postawić na pierwszym miejscu, poznać do głębi i pokochać. 


Wiara Piotra i wiara Jana. Na wieść, jaką przyniosły niewiasty, a która wydała się apostołom czczą gadaniną, dwaj z nich, najbardziej przeżywający śmierć Jezusa - Piotr i Jan - pobiegli do grobu. Jan był młodszy i gnała go rozpacz taka jak u Marii Magdaleny. Przecież tu chodziło o Tego Jedynego, którego Jan całym sercem kochał. Gdy weszli według starszeństwa, wtedy zobaczyli leżące płótna i odłożoną osobno chustę. Na widok tak rozłożonych całunów Jan był pewien, że to nie kradzież. Nikt nie wynosiłby ciała bez płócien, tym bardziej, że Jezus był cały pokrwawiony i płótno musiało trwale przywrzeć do skrzepłej krwi. Tymczasem to martwe ciało znikło spomiędzy płócien bez najmniejszych śladów zdzierania i rozwijania. 


Jan przypomniał sobie, że Jezus kilkakrotnie zapowiadał, iż powstanie z martwych. Przestrzegał, by za wiele nie mówić, zanim Syn Człowieczy nie powstanie z martwych (Mk 9,9), ale wtedy trudno było im pojąć, co taka zapowiedź oznacza. Teraz to, co się wydarzyło, zdawało się wskazywać właśnie na spełnienie tych zapowiedzi. Skoro ciała nie ma wśród martwych, musi być wśród żywych - było to zgodne z żydowskimi wyobrażeniami o ludzkim życiu i śmierci. Ale gdzie jest Jezus, gdzie teraz żyje i jak: tego z pustego grobu nie dało się odczytać. Jan uwierzył, że Jezus żyje, ale nadal był smutny, bo nie wiedział, czy się jeszcze kiedyś spotka z ukochanym Mistrzem.


Wiara nasza. Święty Paweł powie: Jeśli więc razem z Chrystusem powstaliście z martwych, szukajcie tego, co w górze, gdzie przebywa Chrystus, zasiadający po prawicy Boga. Dążcie do tego, co w górze, nie do tego, co na ziemi. Umarliście bowiem i wasze życie jest ukryte z Chrystusem w Bogu. (Kol 3,2-4) Pan Jezus obciążył się moralnie naszym złem i grzechem, i umarł wraz z nim, z jego powodu. Ale Ojciec przebaczył Mu nasz grzech i tak grzech świata został unicestwiony. Na czym to praktycznie polega? Na tym, że możliwe będzie mimo grzechu nie iść na potępienie, ale uzyskać przebaczenie i zostać zbawionym. By tak się stało, trzeba umrzeć z Jezusem i z Nim powstać z martwych, trzeba uwierzyć Mu i z Nim odbyć drogę oczyszczenia, z Nim przeżywając swoje cierpienia i swoje radości. Trzeba w każdym położeniu jednoczyć się z Nim i wtedy też z Nim przyjmie się od Ojca Boże przebaczenie. Kiedy Jezus umiera, a Ojciec zdejmuje z Niego nasze zło, wtedy to zło zdejmuje z nas. A kiedy Jezus zmartwychwstaje i my z Nim wstajemy ze śmierci do życia wiecznego. To jest pierwszy krok – wiara w Zbawiciela.


Ale czeka nas po nim krok drugi – szukanie i dążenie do tego, co w górze, czyli odnalezienie w Jezusie najbliższej Osoby, poznanie Go sercem i pokochanie. Wtedy dopiero dochodzimy do pełni zbawienia. W perspektywie św. Pawła Jezus żyje w niebie, a my mamy na ziemi szukać poznania Go i zjednoczenia z Nim, by ostatecznie dojść do Niego do nieba. Ale w perspektywie Jana Jezus po zmartwychwstaniu przebywa też już na ziemi i na ziemi możemy uwierzyć Mu, pokochać Go i zjednoczyć się z Nim jako swoim Umiłowanym. I to jest to, co jest najpewniejszą drogą do świętości.

dk Jan   

sobota, 4 kwietnia 2020

ZNAKI

Pan daje znaki jako widzialne przejawy swojego niewidzialnego działania. Czasem działanie to jest przystępne i upewnia nas, że Bóg jest naprawdę bliski i stoi za nami murem. Ale czasami nasze odczucia mogą być inne: Opatrzność przestaje nam się kojarzyć z miłością, Bóg wydaje się  surowy, jego działania są nie całkiem po naszej myśli. Czy to Bóg się zmienił? Na pewno nie. Raczej  zmieniło się nasze postrzeganie znaków i rozumienie ich. 

Dzisiejszy świat w ogóle nie patrzy na znaki. Obserwując dobre rzeczy nie łączy ich z Bogiem, ani tym bardziej nieszczęść ze złym duchem. Niektórzy uważają, że świat patrzy „naukowo”, ale świat patrzy po prostu powierzchownie. W powszechnym obiegu są materialne wyjaśnienia tego, co obserwujemy. I nawet gdyby wydarzyło się coś niezwykłego, na przykład rano nie wzeszłoby słońce, świat i tak poprzestałby na fizykalnym wytłumaczeniu i nawet nie próbowałby szukać sensu nadprzyrodzonego. Ludzie zostali oduczeni refleksji nad faktami. Fakty dziś nie mówią - fakty są. Świat stał się programowo hermetyczny na wartości i na sens wydarzeń. W świecie nie ma rzeczy niezwykłych, wszystko jest zwykłe z zasady. A co, gdyby nagle wydarzyło się coś zaskakującego? Na niebie zapłonęłaby gwiazda jaśniejsza od słońca? Czy też nie byłby to znak od Boga? A to dlaczego? Chyba tylko przez założenie, że Bóg nie istnieje.

A jednak wbrew światu ludzie szukają znaków. Nic ich nie powstrzyma. Chcą, by życie miało sens. Bez sensu i bez systemu wartości istnienie jest na dłuższą metę nie do zniesienia. Nie można wytrzymać, gdy wszystko jest lodowate i nie zna ojcowskiego przytulenia. Ludzie boją się śmierci i chcieliby wiedzieć, jaki jest sens tego, że chorują albo umierają tysiącami czy milionami. Czy nikt na ziemi nie potrafi wyjaśnić im prawdy? Wielu jakoś nie znajduje jej więc szuka winnego na własną rękę - obwinia Boga. Tymczasem zły duch śmieje się z nas, ponieważ prawie nikt z nas go nie widzi, a wielu nie uznaje. W ogólnym zamęcie sensu i wartości pozostają zupełnie sami.  

Bóg się Objawił i przyszedł do nas osobiście, by między innymi pokazać nam to, że na świecie jest dobro i zło, ale nie On pragnie zła i śmierci tylko szatan i jego zwolennicy. Dziś znowu po latach dechrystianizacji ludzie mają zamieszanie w głowach, gdyż tak naprawdę nie znają Bożego Objawienia. Wielu każdej niedzieli słucha fragmentu Starego i fragmentu Nowego Testamentu. Ale do rozumienia zwłaszcza Starego Testamentu bywamy nieprzygotowani. Pamiętam, jak w pierwszych latach po reformie soborowej uczono ludzi, że prawdziwa nauka jest od Pana Jezusa, zawarta w Nowym Testamencie. Co do Starego Testamentu, to należy go czytać PREZEZ PRYZMAT Nowego, bo był on do niego przygotowaniem. Mimo tego wielu ludzi do dziś gubi się biorąc wskazania starotestamentalne dosłownie i tak jakby obowiązywały na równi z nauką Pana Jezusa, a one przecież były nauką podstaw na których Bóg zbudował pełnię Objawienia przez swoje przyjście na świat w ciele. To tak jakby ktoś napisał do nas list a po nim przybył osobiście. Lecz my nie chcemy rozmawiać z naszym gościem tylko zamykamy się i czytamy ów list. On był ważny ale pełnego sensu nabrał w świetle tego co nasz gość mówi nam osobiście. 
  
I tak jest z rozumieniem znaków i obrazem Boga, jaki mamy w sercu. Pan Jezus pokazał nam już samym swoim wcieleniem, a także nauką, że Bóg nas kocha i przyszedł by nas zbawić. W tym celu pokazuje i piętnuje zło ale nie chce nas potępić lecz ocalić. Nie sprowadza zła, które ma nas zmusić do nawrócenia, ale dobro, które ma nas zachęcić.  Dlatego kary, pomsty i surowość Boga należy już tylko do języka Starego Testamentu. Plagi i nieszczęścia, które tam Bóg zsyłał, w pełni Objawienia jawią się tylko jako dopuszczone na krótki czas. Ktoś powie, że to na to samo wychodzi, ale tak nie jest. Przypowieść o zbożu i chwaście pokazuje, że Bóg dla dobra zboża pozwala na wzrost chwastu, ale tylko do żniwa. Do tego, żeby dopuszczając cierpienie w naszym życiu, przeprowadzić nas przez tę ciemną dolinę, Bóg przychodzi na świat do wielkiej bliskości z nami. Umarł, zmartwychwstał i nie odszedł, ale jest z nami jako Najbliższy. I będąc z nami najpierw otwiera nasze oczy a potem prostuje przekonania.       

Mówi wyraźnie o tym, co przynosi na ziemię: przyszedłem na ten świat, aby przepro­wadzić sąd, żeby ci, którzy nie widzą, przejrzeli, a ci, którzy widzą, stali się niewidomymi. (J 9,39) Przynosi dar otwartych oczu, z którego jednak nie wszyscy korzystają. Jezus chce dać nam, jak powie św. Paweł, światłe oczy serca, byśmy widzieli czym jest nadzieja naszego powołania, czyli po co tak naprawdę żyjemy i na co czekamy. Problemem naszym jest jednak to, że na znaki, które powinny nam otworzyć oczy, reagujemy różnie, często odwrotnie do zamierzeń Bożych.   

Aby odczytać znaki trzeba spojrzeć na nie bynajmniej nie oczami świata, ale oczami Boga. Dostrzec, co słuszne jest nie po ludzku, ale w oczach Bożych. Uzdrowienie niewidomego przez Jezusa oznacza to, że człowiek zyskuje od Jezusa nowe oczy i zaczyna patrzeć nimi na życie – są to oczy Boże, perspektywa Boża. I łatwiej jest zacząć widzieć po Bożemu, gdy najpierw straci się widzenie po ludzku - przyzna się do tego, że jest się niewidomym. Niewidomemu, który wie, że nie widzi, łatwiej jest poddać się jezusowemu uzdrowieniu, niż człowiekowi, który upiera się, że wszystko widzi i nie potrzebuje żadnej łaski od Boga. Dlatego Jezus wypowiada słowa groźne – gdybyście byli niewidomi nie mielibyście grzechu, ale ponieważ mówicie : widzimy, grzech wasz trwa nadal. (J 9,41)
  
Gdy Bóg nam coś pokazuje, coś w nas otwiera, a my nie upieramy się, że Go nie potrzebujemy, bo wszystko świetnie wiemy, widzimy i robimy, wtedy spotykamy się z Bogiem, a przeciwko nam  zaczyna działać zły duch. Znakami jego działania są gwałtowne przeciwności, niepokój w sercu i strach, które mają nas doprowadzić do tego, byśmy tylko nie zobaczyli mocy Boga. Zły atakuje najsłabsze ogniwa w łańcuchu naszego życia. Gdy Jezus uzdrowił niewidomego, zły nie zaatakował Jezusa, bo Ten był dla niego za silny, nie zaatakował Żydów, bo ich miał po swojej stronie, tylko zaatakował uzdrowionego biedaka i jego rodzinę, i maltretował ich przesłuchaniami i zarzutami. Tak samo jest, gdy idziemy bezkompromisowo za Bogiem. Wtedy zły sprowadza cierpienie, szarpie sumienie, stawia między młotem a kowadłem. Dzieje się tak, jak stary jest świat.  

Dziś stoimy w obliczu rekolekcji, które prowadzi osobiście sam Bóg. Ich sednem jest zatrzymanie świata w biegu. Bezpośrednio dokonało tego zło: choroba i strach, ale ich dopuszczenie akurat w dzisiejszych czasach przez Boga ma znamiona majstersztyku. Zatrzymanie miażdżących trybów. Ogołocenie z dóbr. Upokorzenie. Rzucenie zdecydowanego – sprawdzam – wszystkim, którzy są przekonani o swej wielkości. Jest czas, którego niewykorzystanie może pozbawić szansy na skorzystania tylko z upom­nienia. Mamy pierwszą plagę, następne  mogą być mocniejsze. 
  
Wielu mówi: czas jest nienormalny, wszystko jest inaczej, trzeba czekać na powrót normal­ności. Jednak obecny czas to nie przerwa w czymś, po której wrócimy do tego co było. Nic nie będzie już takie jak było. Zmieni się nie tylko układ sił i polityka, zmieni się nie tylko sytuacja materialna i organizacja pracy, zmieni się także sytuacja moralna, spojrzenie na życie i jego wartość, zmieni się dlatego, że zły dalej będzie próbował zniszczyć świat, a Bóg dalej będzie nas ratował by zbawić. Będzie to wojna o człowieka na śmierć i życie. Zbawienie będzie o wiele bliżej nas, niż wtedy, gdyśmy byli jak niefrasobliwe dzieci.  

Wielu mówi: czas jest okropny i nie ma się czego od niego uczyć. A jednak jest to chwila unikalna, kiedy zostało nam pokazane, jak krucha jest nasza egzystencja. I rodzi się pytanie, czy nauczymy się, gdzie tkwi jedyne prawdziwe oparcie dla ludzkości, czy też dalej będziemy budować na własnej samowystarczalności i potrzebne będą kolejne plagi, nim pojmiemy, że natura zawsze będzie silniejsza od nas. Nim pojmiemy, że nie jesteśmy na przegranych pozycjach tylko dlatego, iż mamy Kogoś, kto panuje nad naturą, jak Jezus nad burzą na morzu.
  
Wielu boi kary Boskiej i nie wie, że to szatan, nie Bóg zsyła strach i  śmierć. Bóg mówi, by się nie bać w żadnym położeniu, nawet w tym najbardziej zagrażającym życiu. Tak naprawdę jesteśmy w ręku Boga, a nasza Ojczyzna jest nie na tym wątłym świecie, ale u Ojca. Dlatego Jezus mówi - nie bójcie się chorób, które zabijają ciało, a duszy zabić nie mogą. Większość z nas nawet nie wie, jak bardzo w tym czasie Bóg zajmuje się nami, jak intensywnie toczy się teraz walka, a Pan robi wszystko, by nikt nie zginął, ale został zbawiony. Jezus teraz walczy, byśmy jednak odkryli Go i zajmowali się Nim bardziej niż swoim życiem. Bo nasze życie właśnie przemija, a miłość gorąca z Bogiem zaczyna trwać na wieki.
 
dk. Jan