Eseje - Najwyższy Najbliższy - Eucharystia




Słowo na dzień Najświętszego Ciała i Krwi Pańskiej

















Bóg jest!


Poza czasem i miejscem.

To jest tak, jakby Go dla nas nie było.

W tej tajemnicy niewidzialności Bóg stworzył swoje Arcydzieło. Przed czynami, jakich dokonał w naszym świecie, zostało Ono powołane do życia przy Ojcu, do dzieła, jakie Ojciec zamyślił dla stworzenia. Gdy umacniał niebo i ziemię, Arcydzieło Jego mądrości, było z Nim. Było inspiracją Jego Boskich działań w świecie. Było wzorem świata.

Do tego, zarysowanego w Księdze Przysłów (8,22-31), pierwszego objawienia przez Boga swojego wewnętrznego bogactwa, ciąg dalszy najbardziej osobistego wyznania dopisał Bóg ręką św. Jana Ewangelisty.

Na początku było Słowo, Logos, ta właśnie Mądrość, Arcydzieło Boże.

I wszystko przez Nie się stało. Ojciec uczynił wszystko przez Syna, który towarzyszył Mu jako Mistrz Jego Boskiego dzieła.

Kto może być Mistrzem Boga?

Tylko sam Bóg.

A jednak najwspanialszą nowiną, którą Bóg wypowiedział, jest to, co autor Księgi Przysłów włożył w usta Syna na końcu perykopy:

Ja byłam rozkoszą Boga dzień po dniu.

Cały czas igrając przed Nim.

Igrając na okręgu ziemi.

Znajdując radość przy synach ludzkich.

Syn Boży, który stał się człowiekiem, Jezusem Chrystusem, od początku był i jest rozkoszą  Ojca. Ta Miłość w Duchu Świętym jest największym dobrem, jakie istnieje, największym szczęściem, dla tych, którzy Nią kochają.

I co?

I ten kochający Syn nie poprzestaje na miłości z Ojcem, ale schodzi na okrąg ziemi, by igrać na Nim, by mając już rozkosz w Ojcu, zyskać jeszcze radość przy nas – synach ludzkich. Czy można bardziej delikatnie wyjaśnić, jak Bóg przez Syna połączył Niebo z ziemią?

---

Żeby zobaczyć, jak Bóg tego dokonał, trzeba jeszcze posłuchać, co mówi Syn (J 16,14-15).

Mówi, że wszystko, co ma Ojciec jest Jego. Rodząc Syna przed wiekami Ojciec przekazał Mu właśnie wszystko, kim sam jest. I z tym przechodzi Syn do nas, by przebywać przy synach ludzkich. Po co? Po to przede wszystkim, by dać im Ducha Świętego, którego ma od Ojca.

A Duch Święty bierze, co w Synu jest darem od Ojca i to nam objawia.

Nam ludziom!

I napełnia nas też Miłością, która jest przebywaniem pod jednym płaszczem Ducha z Ojcem i Synem. A kiedy Duch bierze z synowskiego i objawia nam, wtedy Syn cieszy się, bo mocą Ducha znajduje się najbliżej przy synach ludzkich i przeżywa radość - jest otoczony chwałą, bo osiągnął to, co Bóg zaplanował – wprowadził człowieka pod płaszcz Ducha, gdzie żyje Ojciec i Syn w Trójcy Przenajświętszej.

---

Przebywanie człowieka przy Bogu nie jest więc niestosowne, ale wręcz jest radością Boga.

A czym jest dla człowieka? - Nawet nie ma co mówić.

---

W porządku rozumu wielka to tajemnica, ale w porządku życia wewnętrznego jest to odsłaniające się realne przeżycie.  


Diakon Jan, marzec 2017  

 

 

 

EMAUS CZASÓW KOŚCIOŁA - OD SŁOWA DO EUCHARYSTII







Wydarzenie, jakie miało miejsce w drodze do Emaus pokazuje z wielką precyzją, jak w czasach Kościoła działają owoce Śmierci i Zmartwychwstania Chrystusa. Zobrazowano to jakby w czterech powiązanych ze sobą aktach, które są następstwem przedziwnego i trudnego do przyjęcia dla uczniów wydarzenia wielkanocnego w Jerozolimie.


Akt pierwszy przedstawia sytuację na początku. Ludzie wędrują smutni i, co istotne, ich wędrówka jest ucieczką z Jerozolimy. Od dnia pierwszego w dziejach grzechu ludzie żyją w defensywie. Uchodzą z raju na pustynię, tam szukają miejsca zamieszkania i jedności, choćby takiej jak wokół wieży Babel i... nie znajdują. Od czasów Abrahama znowu mają nadzieję na powrót i na cel – Ziemię Obiecaną. Za dni Mojżesza cel ten zostaje im przybliżony, a wędrówka do niego nabiera realności. Dawid i Salomon dają wielki znak owego celu - Jerozolimę, a w niej Świątynię. Gdy państwowość upadnie, a kult legnie w gruzach, ta Jerozolima stanie się miejscem szczególnym, ucieleśnieniem nadziei na powrót i na Mesjasza - wyzwo­liciela. W czasach rzymskich znowu zabrakło wolności, okupant uciskał żelazną ręką, ale na chwilę zabłysnął promyk nadziei – przyszedł Jezus i wydawał się Mesjaszem, który wszystko odwróci. Był bowiem prorokiem potężnym w czynie i słowie wobec Boga i całego ludu. Jednak ta nadzieja nie trwała długo. Prorok umarł haniebnie, arcykapłani i przywódcy wydali Go na śmierć i ukrzyżowali, a uczniom pozostał tylko zawód, smutek i beznadzieja. Znowu uciekają z Jerozolimy. Rozpraszają się każdy do swojego domu. W drodze z żalem rozpamiętują utraconą przeszłość...


Warto zauważyć, w czym położyli nadzieję, co w zmarłym Nauczycielu tak ich zafascynowało. Był potężny w czynie – wykonywał wiele znaków i cudów, i potężny w słowie – nauczał z mocą i mądrością, jak żaden inny rabbi. A przecież Jezus dotknął tylko niektórych. Uzdrowił tych, których spotkał i którzy Go odszukali. Działał zaledwie trzy lata i usłyszeli Go jedynie ci, którzy znajdowali się w okolicy. Nie ocalił wszystkich, raczej niewielu, a wszystko, co dla nich uczynił, traktował nie jako ostateczne rozwiązanie ludzkich problemów, ale jako wezwanie do wiary i zapowiedź czegoś więcej. Jego trzydzieści trzy lata życia były, jak nasze: ograniczone i przemijające. Chodząc po ziemi zmagał się z oporem. Wiedział, że będzie musiał wiele wycierpieć i zostać odrzucony. A jednak uczniowie te właśnie lata wspominają jako spełnienie. Dla Jezusa były one tylko przygotowaniem do wejścia do chwały, do tego, by uzyskać pełną moc, która będzie zbawiać, a nam, nie znającym tej chwały, ani tej mocy, samo przygotowanie do niej wydało się wszystkim. Spodziewaliśmy się jego kontynuacji, a nie zauważyliśmy, że kontynuacja ta właśnie się dokonuje. Żyjemy w totalnej niewierze. Oczy i serce mamy na uwięzi.


Akt drugi dokonuje się w takiej właśnie sytuacji. Anonimowy nauczyciel wyjaśnia uczniom Pisma. Pokazuje, że to, co powiedziano w Starym Testamencie, odnosi się do Jezusa, że zgodnie z planem Bożym miał On umrzeć na Krzyżu i wrócić do życia. Czy już Dawidowi nie zapowiedział Natan, że Bóg wzbudzi po nim potomka? Ale nie będzie miał Zmartwychwstały dawnego życia, lecz nowe, pełne chwały i mocy, którą pierwsze życie ledwie zapowiada. Aby poznać nowe życie i zyskać udział w chwale i mocy Jezusa, trzeba zacząć od słuchania Słowa Bożego. Wczytując się w nie będzie można zrozumieć, jakimi drogami zbawia Bóg, zrozumieć, że to, co się stało z Jezusem, nie jest klęską, ale najważniejszym wydarzeniem, na którym opiera się zbawienie. Słowo Boże przygotowuje do przyjęcia tej prawdy, skorzystania z niej i rozszerzenia jej na cały świat. Ono pokazuje, że moc i chwała Boga, które Jezus za życia głosił, teraz dopiero objawiają się w pełni – będą się rozlewać po świecie tak, aby wszyscy mogli z nich czerpać.


Aby zaczerpnąć, trzeba Słowa tego zacząć słuchać. Przestać uciekać, zatrzymać się i przyjąć Słowo o Jezusie. To nawrócenie na przyjęcie Słowa stanowi początek drogi poznania tego, co naprawdę wydarzyło się z Jezusem: że zmartwychwstał i choć żyje, nie jest już na ziemi, jak dawniej, ale z Ojcem. Mimo tego osobiste spotkanie z Nim jest możliwe, a co więcej, teraz jest paradoksalnie łatwiejsze i pełniejsze. Ilustracją tego nowego typu spotkania z Jezusem jest właśnie wydarzenie w drodze do Emaus. Potrzebujemy wejść w istotę tego spotkania i przeżyć je podobnie jak dwaj uczniowie. Jednak, aby to się mogło stać, musimy najpierw mieć udział w trzecim akcie dziejących się wydarzeń.


W trzecim akcie uczniowie przymuszają nieznajomego nauczyciela, który doprowadził do zrozumienia przez nich Słowa Bożego, aby został z nimi. Chcieli się dowiedzieć jeszcze więcej, zależało im na poznaniu sensu zbawienia dokonanego przez Jezusa. On, dawniej dla nich najważniejszy, znowu stał się ważny. Poznanie tego, jak dokonuje się zbawienie, stało się dla nich kluczowe. Jeżeli Jezus rzeczywiście zmartwychwstał, to cały smutek przemienia się w radość i pewność życia wiecznego w chwale Bożej. Nie ma niczego istotniejszego niż ta pewność. Mniej ważne jest ziemskie życie, jego przemijające sprawy. Decydujące jest to, że Pismo od początku zapowiadało tylko jedno – zbawienie ludzi z grzechu i przywrócenie im dziecięctwa Bożego w domu Ojca na wieczność za sprawą Jezusa – prawdziwego Mesjasza. Nie ma niczego bardziej pierwszoplanowego, niż upewnienie się co do tej sprawy. Dlatego uczniom zależy. Walczą o to, by nadarzającą się okazję wykorzystać. A kiedy komuś zależy na prawdzie i jest przygotowany na odczytanie Starego Testamentu w świetle wydarzeń wielkanocnych, wtedy dopiero okazuje się gotowy do przeżycia aktu czwartego - kulminacji.


Akt czwarty to niespodziewane otwarcie się oczu serca. A dokonuje się to za sprawą największego owocu Zmartwychwstania – Eucharystii. Ona dopiero daje rozpoznanie obecności Jezusa zmartwychwstałego, bo łączy nas z Nim. Ona daje odkrycie, że w Niej pełniej, wyraźniej spotyka się Jezusa zmartwychwstałego, tego samego, którego doświad­czyło się przedtem w Słowie Bożym. W Słowie Bożym poznało się prawdę o Jezusie i znalazło się w Jego obecności. Jednak dopiero w Eucharystii rozpoznaje się, z Kim się jest i doświadcza się głębokiej z Nim bliskości w chwili, gdy Ona nas karmi.


Dziś Eucharystia ma tę samą strukturę, co ukazana w rozważanym tekście. Najpierw jest Liturgia Słowa. Potem mamy Przygotowanie Darów, a w nim przyniesienie swojego udziału, zaangażowanie siebie, pokazanie, że mi zależy na Jezusie, na Jego zbawieniu. Przygotowanie darów to pozwolenie Jezusowi by zebrał nasze istnienia i by znalazły się one na ołtarzu razem z Nim. Wtedy następuje konsekracja – śmierć i zmartwychwstanie Chrystusa. On bierze wszystko w ręce, cały świat, nas, którzy próbowaliśmy pokazać, że zależy nam na Nim i wszystko, co przygotowaliśmy. Z tym umiera, z tym zmartwychwstaje i z tym odchodzi do Ojca. Tam zabiera nasze żywoty. Obrazują to liturgicznie słowa: Przez Chrystusa, z Chrystusem i w Chrystusie Tobie Boże, Ojcze wszechmogący wszelka cześć i chwała. Zmartwychwstały odchodzi do Ojca. Od tego momentu Chrystus jest liturgicznie z Ojcem, nie ma Go, jak za życia, na tym świecie, ale pozostawia pokarm eucharystyczny. Przyjmując go jednoczymy się ze Zmartwychwstałym i z Nim trafiamy do Ojca. Już na tym świecie jesteśmy w Nim, a On w Ojcu, a wszystko to dzięki zmartwychwstaniu i Eucharystii.

Oto jak w czterech aktach nastąpiło udzielenie mocy Zmartwychwstałego światu z glinianego naczynia Kościoła. Od Słowa, przez ludzki wysiłek aż po Eucharystię Moc i Chwała Boża jest udzielana nam. A jednak napotyka ona w nas opór niewiary i bywa nie przyjmowana. Skąd ten opór? Najpierw jego źródłem jest zamęt w sercach ludzkich spowodowany myśleniem w kategoriach świata – ja, moje, mój interes, moje prawa, wszystko dla mnie, należy mi się, jest w moim interesie. W dzisiejszych czasach spore zamieszanie robi też sztuczne ograniczenie się do pozytywistycznego sposobu myślenia. Po wtóre przyczyna tkwi w lenistwie, niechęci do wzięcia się za siebie, ustawienia tak priorytetów, by zaczęło mi zależeć na poznaniu prawdy. Wreszcie trzecią przyczyną są blokujące nas rany serca, zadane przez brutalne zło, zły przykład, błędne wychowanie, zaniedbania, lęki. Wszystko w nas aż drży z pragnienia Boga, a jednak broni się przed Nim i ucieka od Niego póki może. Dopiero kiedy uciekać już nie będzie miało sił, podda się i pozwoli się zbawić. I odkryje, że na tę chwilę czekało całe życie.


Diakon Jan, 2014








ŚWIĘTA KOMUNIA



W czytaniach Niedzieli Palmowej można odkryć trzy obrazy ilustrujące sposób działania Boga i charakter posłannictwa Chrystusa. W Księdze Izajasza prorok mówi w imieniu Mesjasza, że Bóg każdego rana pobudza Jego ucho, by słuchał jak uczniowie i że otworzył Mu ucho, a On się nie oparł ani się cofnął. Jezus słucha Ojca, od którego przyjmuje to, co ma robić i jak ma działać. No i Jezus nie opiera się, mimo że z powodu tego wsłuchania w Ojca musi podać grzbiet swój bijącym i policzki swoje rwącym Mu brodę. To Ojciec uczy Jezusa, jak nie zasłania się twarzy przed zniewagami i opluciem (Iz 50,4-6). Zatem Jezus przychodzi do nas dzięki zleconemu przez Ojca posłannictwu i podtrzymywany przez Ojca żyje wśród grzeszników. Właśnie to obcowanie ze światem sprowadza na Jezusa upokorzenia i cierpienia. Bóg nie jest miłośnikiem cierpienia ani go nie pochwala. On przyjmuje je na siebie, ponieważ jest ono efektem złości szatańskiej i ludzkiej, a Jezus przyszedł do ludzi właśnie po to, by towarzyszyć im w życiu i wyzwolić ich ze zła. I tego dokonuje. Jest z nami, cierpi z nami, poświęca się, a wszystkie owoce tego poświęcenia są nie dla kogo innego tylko dla nas. Albowiem wszystko co czyni jest dla nas. Jest to prawda przejmująca. 

Teraz przyjrzyjmy się drugiemu obrazowi, z Listu do Filipian (2, 6-8). Jezus istniejąc w postaci Bożej, nie poprzestał na takim życiu, lecz ogołocił samego siebie, wręcz uniżył samego siebie, stawszy się posłusznym aż do śmierci - i to śmierci krzyżowej. A kiedy to się stało, wtedy Bóg Ojciec, właśnie ze względu na to uniżenie, wywyższył Go, nadając godność zmartwychwstałego Pana. I po co to wszystko? Dla jednego celu. Dla nas. Aby zejść nisko, do nas, dać nam możliwość stania się podobnym do Niego a potem dźwigania się z Nim z upadku i dojścia do bliskości z Bogiem. Jezus uniżył się więc i dał się znieważać, gdyż chciał stanąć przy nas na tym świecie i nakłonić nas do pójścia za sobą w górę do Ojca. 

No i wreszcie trzeci obraz. Obraz znany z wielu miejsc Biblii. Uczta. Ucztowanie jest w księgach świętych wizerunkiem wspólnoty ludzkiej, więzi rodzinnej, bliskości, zjednoczenia. Jezus mówi: Gorąco pragnąłem spożyć Paschę z wami, zanim będę cierpiał. Cierpi, gdyż jest przy nas i ucztuje z nami tu, na tym świecie. Obcowanie z człowiekiem zawsze kosztuje Go ból, a jednak siedzi przy stole z nami, co więcej przychodzi do domów celników i grzeszników i tam zasiada z nimi do uczty. Nie stroni nawet od dotyku publicznych gorszycieli, którzy obmywają Mu nogi i wycierają. Misją Chrystusa jest właśnie obcowanie z grzesznikami mimo ich wielkiej niedoskonałości. Ucztowanie z grzesznikami jest najważniejszym ewangelicznym obrazem bliskości do jakiej chce dojść z każdym nie tylko w wieczności, ale jeszcze tu, na tym świecie. 

Najważniejszym obrazem takiej uczty Jezusa z ludźmi na tym świecie jest uczta Wielkiego Czwartku. Apostołowie też są grzesznikami, Piotr jest zdolny się Go zaprzeć. Nawet Judasz, który Go zdradzi, jest wśród biesiadników. A jednak Chrystus ucztuje, podaje kielichy, wypowiada nad chlebem i winem najważniejsze słowa – to jest Ciało Moje, to jest Krew Moja. Ale przy tym mówi o tej wielkoczwartkowej uczcie w sposób niezwykle charakterystyczny. Powiadam wam: Już jej spożywać nie będę, aż się spełni w królestwie Bożym. Jezus przyszedł na świat, by tu usiąść z nami do stołu, jednak kładzie nam na stole pewien wyjątkowy pokarm, który przygotowuje nas do kontynuacji tej ziemskiej uczty i wypełnienia się jej w Królestwie Bożym. Mówi, że więcej nie będzie ucztował na ziemi, zmierza do Ojca, ale nas chce też tam zaprosić i tam w dalszym ciągu z nami ucztować. Odtąd nie będę już pił z owocu winnego krzewu, aż przyjdzie królestwo Boże (Łk 22,15-16.18). Ucztuje i cierpi z nami teraz, by dalej ucztować z nami w nowej rzeczywistości. Ostatnia Wieczerza jest darem na czas ten, ale ona jest przygotowaniem do ciągu dalszego uczty po zmartwychwstaniu i w wieczności. 

Pochylmy się więc nad tym, co dzieje się podczas Wielkiego Czwartku. Jak podczas każdej uczty Jezusa i ludzi łączy wspólne spożywanie pokarmu. Pokarm jest potrzebny do życia. Tym pokarmem okazuje się Jego poświęcenie dla nas doprowadzone do szczytu, bo aż do śmierci. Jego Ciało i przelana Krew są rozdzielone, a więc zabite, ale potem zmartwychwstaje i staje się naszym podtrzymaniem w życiu i źródłem szczęścia. Żyję więc dzięki ucztowaniu z Nim, a On jest najważniejszym moim odżywczym darem Boga, chociaż są także inne dary Boga dla ludzi. Ten dar Ciała i Krwi Pańskiej jest pokarmem na czas ziemski, na etap uczty, która zaczyna się na tym świecie. Tu owocem spożywania Jego pokarmu staje się zżywanie z Nim, który dla nas umarł i zmartwychwstał. Kiedy się Nim karmię, przeżywam tę Jego śmierć i zmartwychwstanie. Jak? Otóż obecność eucharystyczna Chrystusa jest związana ze znakiem chleba i wina. Gdy przełykam chleb i wino, te znaki zostają unicestwione w moim organizmie i giną. Obecność eucharystyczna Chrystusa zostaje unicestwiona. Zatem, co się dzieje z Chrystusem? Umiera we mnie, zabity dla mnie, by zacząć żyć w nowy sposób – jako zmartwychwstały. Gdzie zaczyna żyć jako zmartwychwstały? We mnie. Wciela się we mnie. Ludzie pytają, gdzie jest Chrystus po zmartwychwstaniu. Ewangelia pokazuje, że już nie w świecie doczesnym. A zatem gdzie? W Niebie, z Ojcem? I tak, i nie! Jest w Niebie, bo po zmartwychwstaniu, uwolniony od naszego grzechu, w pełni jednoczy się znowu z Ojcem. Ale przede wszystkim jest dalej z nami, jest w swoich uczniach, którzy wierzą w Niego, a nawet szerzej, we wszystkich ludziach. Jako Zmartwychwstały wchodzi w zjednoczenie z nimi. Żyje w nich. I nie jest to dziwna, sztuczna konstrukcja, ale właśnie ów dar, jaki otrzymujemy od Ojca, że jednoczymy się z Synem by spotkać się z Ojcem i tym samym być zbawionym. Przecież, jeżeli mamy być zbawieni, to będzie to polegało właśnie na życiu z Ojcem, a w tym celu trzeba, żeby w nas żył Zmartwychwstały Syn, a my w Nim. Nie ma innej drogi. Dla świętych jest to wyczuwalne. Naprawdę.

I właśnie przyjmowanie Komunii Świętej realizuje stopniowo wnikanie i trwałe sadowienie się w nas Chrystusa, który z nami umiera i zmartwychwstaje. To wydarzenie Paschalne w ludzkim życiu realizuje dzieło stopniowego oczyszczania i przemieniania go w Chrystusa. Święci na pewnym etapie życia z Chrystusem mogą już to przeżywać w sposób trochę wyczuwalny, że On wypełnia ich szczelnie, a oni stale mogą żyć z Nim. Wiąże się to, że stałym przeżywaniem miłości. Jest ono już początkiem życia wiecznego. Jeżeli jednak człowiekowi przed śmiercią zabraknie oczyszczenia, dokończenie procesu następuje w czyśćcu. Dopiero tam człowieka wypełnia całkowite zjednoczenie i tym samym staje się zbawiony. 

Każda Komunia Święta wzmacnia przebywanie w towarzystwie Chrystusa, sprawia, że bardziej się czerpie z Jego śmierci i zmartwychwstania, że pogłębia się ucztowanie z Nim i proces oczyszczenia, zmierzający do pełnego zjednoczenia, o które Bogu właśnie chodzi. Komunia Święta rozpala w nas ogień, który nie spala się, jak krzew mojżeszowy na Synaju.

Diakon Jan, marzec 2013










CHLEB ŻYWY

Za Jezusem szedł wielki tłum, bo widziano znaki, jakie czynił dla tych, którzy chorowali (J 6,2), bo troszczył się o nich jak nikt inny na świecie, bo potrafił zdejmować ciężar ich chorób – tych toczących ich ciała i ich dusze. A potem wszedł na górę i usiadł, by nauczać i wtedy rzekł do Filipa: Skąd kupimy chleba, aby oni się posilili? (J 6, 5) Zajął się więc także tym, co ludziom potrzebne do życia, swoją mocą wszedł w nasz posiłek, wziął chleby i odmówiwszy dziękczynienie, rozdał siedzącym; podobnie uczynił z rybami, rozdając tyle, ile kto chciał. (J 6, 11) Podzielił tylko to, co mieli ubodzy, biedacy i przegrani, a jednak sprawił, że wszyscy zostali nasyceni. Powstało z tego wielkie poruszenie, a wtedy usunął się - na pustkowie. Zaś o zmierzchu uczniowie (...) wsiadłszy do łodzi przeprawili się (...) do Kafarnaum. Nastały już ciemności, a Jezus jeszcze do nich nie przyszedł; jezioro burzyło się od silnego wiatru. (J 6,16-18).

To, co Jezus uczynił, te uzdrowienia i nakarmienie tłumów, dokonało się po tej stronie jeziora. Od tamtej strony oddzielały je burze i konieczność mozolnej przeprawy. I wtedy okazało się, że wszystko, czego Jezus dokonał tu, po tej stronie, nie było wystarczające, nie zniweczyło narastającej ciemności życia ani żywiołu zła i, co najgorsze, nie było w tym Jezusa - ludzie pozostali sami pomiędzy brzegiem, gdzie już zjedli chleb, a Kafarnaum, które wciąż jeszcze jest daleko. To, co do tej pory dał Jezus, nie pozwoliło im bezpiecznie dopłynąć na tamten brzeg. I właśnie w tej sytuacji ujrzeli Jezusa kroczącego po jeziorze i zbliżającego się do łodzi. Jezus pokazuje, że potrafi dotrzeć na drugi brzeg o własnych siłach, podczas gdy im nawet łódź nie daje takiej gwarancji. Objawia swą władzę nad burzą: To Ja jestem, nie bójcie się! Co więcej, z chwilą Jego zbliżenia się natychmiast osiągają upragniony drugi brzeg. Oto jaki jest Jezus. Stanowi pomoc nie tylko w życiu tu, na tym brzegu, ale przede wszystkim ma moc do przeprawy na brzeg tamten. On został powołany przez Ojca dla zapewniania nam drogi do życia wiecznego. Ze wszystkiego najbardziej boimy się śmierci, a On towarzyszy w niej każdemu z nas. Nie pozwala się zabrać do łodzi, lecz idzie przez żywioł śmierci o własnych siłach, przenosząc naszą łódź, aby znalazła się natychmiast przy brzegu, do którego zdążamy. Nieskończoną odległość, jaka jest do pokonania bierze na Siebie. Tej nocy antycypuje swoją śmierć i śmierć naszą.

Rabbi, kiedy tu przybyłeś? (J 6,25) Ludzie nie są w stanie zauważyć, że Chrystus odbył już swoją wyjątkową drogę na drugi brzeg i znajduje się w nowej rzeczywistości. Z jej perspektywy będzie mógł powiedzieć, co jest potrzebne uczniom. To On jest siłą, która może przenieść ich łódź. Uczniowie mogą korzystać już nie z chleba i ryb, którymi karmił ich tam, ale z Jego wyjątkowości, wykorzystać Go, z najwyższą uwagą potraktować Jego słowa o tym, czym karmić ich zamierza teraz, na drugim brzegu. On zaś jest tu pokarmem na wzór manny ale nowym, takim który nie niszczeje i za który Ojcu należy się szczególne dziękczynienie. Oni jednak tego nie rozumieją, odbierają Chrystusa po staremu, jakby On był wciąż na tamtym brzegu, dawał tamten chleb i tamte ryby. Pytają o stare znaki, a tymczasem słowa Jezusa o nowym chlebie padają już na nowym brzegu i są owocem przejścia przez morze i czucia pod nogami nowego gruntu. 

Siłą do przeprawy tam jest Ten, który z nieba zstępuje i daje życie światu. On poś­wię­ca swoje życie, karmi świat Sobą, jest chlebem Bożym (J 6,33). Jego wcielenie i pozostawanie na świecie jest źródłem życia, świat żyje dzięki zjednoczeniu z Nim, swoim źródłem, Syn nasyca go całkowicie, zaspokaja cały jego głód. Świat bowiem powstał na obraz i podobieństwo Syna i od początku On był jego pokarmem pod postacią rajskiego drzewa życia. Gdy człowiek zgrzeszył i utracił raj, drzewo życia zechciało wyruszyć za człowiekiem i w jego tułaczce stało się dla niego chlebem. Gdziekolwiek człowiek zastawi stół, może położyć na nim chleb i karmić się Synem Bożym przed wyruszeniem dalej. Do tego stołu zaprasza wszystkich Bóg Ojciec, to On jest osobiście zatroskany, by człowiek nie stracił tej jedynej szansy zaspokojenia głodu. Natomiast Syn jest nieskończenie otwarty, powtarza stale, że tego, który do Mnie przychodzi, precz nie odrzucę (J 6,37) i karmi każdego. A jednak nie wszyscy przychodzą. Ojciec powołał mnie do życia, a Chrystus pragnie mi służyć, karmiąc mocą, która niezawodnie towarzyszy mi w drodze i przenosi na drugi brzeg,. Jest to szcze­gólne towarzyszenie, które pozostawia ogromne pole samodzielności. Jak Eliaszowi daje pokarm i wskazuje cel, świętą górę Horeb, miejsce wyjątkowego spotkania w łagodnym powiewie, jednak drogę reguluję sobie sam w wolności. 

Czym jest życie wieczne? Chrystus wyjaśnia jego trzy elementy: poznanie Go osobiście, więź wiary z Nim i przyjęcie od Niego nowego, wskrzeszonego w dniu ostatecznym ciała. Te trzy dobra są darem dla nas od Ojca przychodzącym przez posługę Chrystusa. Dojście do ich samodzielnego posiadania całkowicie nas przerasta. Darowanie nam życia wiecznego nie jest dla Boga Ojca łatwym gestem. Wielki jest jego koszt, bo odbywa się za cenę ofiary Syna, która należy do istoty miłości całej Trójcy. Właśnie ofiara ta pokazuje, ze dawanie życia światu jest ogromnie bolesne i dlatego zostaje ukryte pod postacią dawania pokarmu. My rwiemy chleb, łamiemy go, rozgniatamy w ustach i w końcu unicestwiamy, a w zamian On rozwija w nas zapoczątkowane na chrzcie świętym życie, zapewniając mu wieczną trwałość. Przyjmujemy jako pokarm Chleb żywy, a ten w nas umiera, bo to my jesteśmy źródłem Jego cierpienia. On przyjmuje śmierć za nasze życie, a my żyjemy, Jego kosztem, z Niego czerpiąc życiodajną energię. Ten chleb jest ciałem ukrzyżo­wa­nym i zmartwychwstałym: krzyżowanym przez przyjmujących i zmartwych­wsta­jącym w przyjmujących i dla przyjmujących. Chlebem, który Ja dam, jest moje ciało za życie świata. (J 6, 51) Jak poświęca ten chleb światu na spożycie, tak dokładnie poświęca się dla świata, tak, gdy Go przyjmujemy jako pokarm, wciela się w nas, umiera w nas i w nas na powrót powstaje do życia, ale już razem z nami. W ten sposób mocą Ojca i dzięki poświęceniu Syna buduje się w nas Jego nowe życie w ciele – mistycznym, zmartwychwstałym. 

Chleb żywy daje przedziwne, wzajemne zjednoczenie. Kto spo­ży­wa moje Ciało i Krew moją pije, trwa we Mnie, a Ja w nim. (J 6, 56) Chrystus karmiąc przenika nas, co oznacza Jego wcielanie się w każdego tak, by być noszonym przez i uobecnianym w jego życiu. To dlatego w każdym człowie­ku można odkryć Chrystusa i uczcić Go. A jednocześnie spożywa­jąc Go, gdy poddajemy się Mu, by nas przemieniał w Siebie, zaczynamy żyć w Jego zmartwychwstałym ciele, jako cząstka Jego nowego życia. Zostajemy zjednoczeni z Nim, a w Nim ze sobą. To dlatego w Chrystusie można odnaleźć każdego człowieka i nikogo nie da się pominąć ani zranić, nie raniąc Chrystusa. 

I nie tylko to. Chleb żywy okazuje się nie tylko odbiciem naszego zakorzenienia w Synu, ale także zakorzenienia Syna w Ojcu. Jak Mnie posłał żyjący Ojciec, a Ja żyję przez Ojca, tak i ten, kto Mnie spożywa, będzie żył przeze Mnie. (J 6, 57) Abym żył, by życie moje nie zakończyło się w otchłani zła, Syn Boży poświęcił wszystko: swoją chwałę i więź z Ojcem. Poświęcenie to najdobitniej wyraził Jego Krzyż, ale przecież obejmowało ono całe Jego życie, od przedwiecznej decyzji wcielenia, poprzez każdą chwilę życia, aż po ogołocenie ze wszystkiego w śmierci i ciemność duchowej nocy. Skąd czerpał wzór takiej postawy? Od Ojca, który równie mocno zaangażował swe Boskie życie dla Niego. By posłać Syna na świat i by Syn tam wypełnił swoją misję zjednoczenia się z grzesznikami, co, z powodu grzechu, jest równoznaczne podda­niu Go cierpieniu, Ojciec poświęcił swoją miłość, a całe przygar­nię­cie nas przez Syna, odbyło się najpierw przez Ojca i kosztem Ojca. Bo człowiek żyje przez Chrystusa i w jedności z Nim, a Chrystus żyje przez Ojca i w jedności z Nim. Dla Ojca jedność z Chrystusem staje się trudną miłością, gdy Ten przygarnia nas i staje się z nami Synem Człowieczym obarczonym naszymi grzechami i policzonym pomiędzy złoczyńców. I to też zostało zamknięte w znaku oddania się do spożycia. Karmiąc się tym chlebem przyjmuję najpierw miłość Ojca, który z bólem czeka na Zmartwychwstanie Syna, powrót po tym, jak obarczony naszym grzechem oddalił się do otchłani, niczym syn marnotrawny.
Diakon Jan, 2013





O ARCYKAPŁAŃSTWIE CHRYSTUSA, NASZYM KAPŁAŃSTWIE SŁUŻEBNYM I KAPŁAŃSTWIE POWSZECHNYM

To powiedział Jezus, a podniósłszy oczy ku niebu, rzekł: Ojcze, nadeszła godzina! Otocz swego Syna chwałą, aby Syn Ciebie nią otoczył i aby mocą władzy udzielonej Mu przez Ciebie nad każdym człowiekiem dał życie wieczne wszystkim tym, których Mu dałeś. A to jest życie wieczne: aby znali Ciebie, jedynego prawdziwego Boga, oraz Tego, którego posłałeś, Jezusa Chrystusa. [...] Jak Ty Mnie posłałeś na świat, tak i Ja ich na świat posłałem. A za nich Ja poświęcam w ofierze samego siebie, aby i oni byli uświęceni w prawdzie. (J 17,1-19) 

Arcykapłan. Ojciec stworzył nas jako swoje dzieci, podobne do swego Syna, uczynił nas Jego braćmi i siostrami, i oddał pod opiekę Synowi. Jemu powierzył nasz rozwój, czystość naszych serc i naszą więź z Ojcem. Dał nas w ręce Syna, byśmy przez Niego Ojca poznali i zżyli się z Nim teraz i na wieczność – słowem byśmy posiedli życie wieczne. Syn przyjął od Ojca odpowiedzialność za nas, stał się twórcą mostu między nami a Ojcem – stał się Pontifexem - Kapłanem. Tak się zaczyna nasza życiowa droga. 

Ojciec oddał świat Synowi w dniu stworzenia, ale z chwilą przyjścia Jezusa ten świat został w szczególny sposób powierzony Jemu. Jezus ma intensywną świadomość swej odpowiedzialności, zwłaszcza w chwili śmierci na Krzyżu. Tego dnia dochodzi do szczytu pragnienie całego Jego życia – by zapewnić nam poznanie Ojca, który jest Najwyższym Dobrem dla Jezusa, a ma stać się nim także dla nas. Jezus razem z nami, jako jeden z nas, swoim życiem, słowem, czynem i miłością otacza Ojca chwałą pośród świata. 

Ale nie tylko Jezus otacza chwałą i miłością Ojca. Także Ojciec zechce otoczyć chwałą Jezusa, przywracając Go do życia i zabierając do Siebie. W dniu Wielkiego Czwartku, gdy wypowiadane są słowa modlitwy arcykapłańskiej i gdy Jezus przygotowuje się do odejścia wraz z nami do Ojca przez Śmierć i Zmartwychwstanie, prosi, by Ojciec otoczył chwałą także Jego Osobę, a z Nim nas, stanowiących w Nim jedno. 

Zatem Chrystus wprowadza w świat i uwielbia w świecie Ojca, a Ojciec obejmuje wśród świata uwielbieniem Chrystusa i z Nim świat, będący z Nim w jedności. Chwała Syna, a z nią chwała nasza rozpala się w sercu Ojca. I chwała Ojca rozpala się w sercu Syna, a z nią w sercach naszych. Tak zostajemy zanurzeni w chwałę płonącą między Ojcem a Synem, a wszystko to dzięki temu, że Ojciec dał nas Synowi i umożliwił nasze zjednoczenie z Nim.
Na tym polega misja arcykapłańska Chrystusa, że On obejmuje miłością Ojca byśmy też mogli to uczynić, a Ojciec obejmuje miłością Chrystusa i ta miłość spływa również na nas. Przeżywamy swoje życie z Ojcem, dzięki przeżywaniu jedności z Chrystusem, który staje się dla nas Kapłanem Ojca. Ta misja Kapłańska, jest misją dla nas, służy przybliżaniu nam Ojca i jako taka kosztuje Syna wielkie cierpienie. Jest to cierpienie towarzyszenia grzesznikom, życia na świecie i doznawania braku miłości. Całe ono wyraża się w Krzyżu. Ceną misji kapłańskiej Jezusa, kosztem poniesionym przez Chrystusa Kapłana dla naszego zjednoczenia z Synem i Ojcem, i dla zaczerpnięcia mieszkającego w Chrystusie Ducha Świętego, jest wielkopiątkowa ofiara: za nich Ja poświęcam w ofierze samego siebie. Dzięki tej ofierze zostajemy uświęceni w prawdzie, w Chrystusie, który jest skałą, punktem, stałym i niezawodnym. 

Nasze kapłaństwo służebne. Chrystus stał się Kapłanem służebnym, dla nas wybudował most do Ojca, dla nas stał się drogą do Niego. Wyrósł z korzenia Ojca jako mocny pień winorośli, byśmy mogli wyrosnąć na Nim jako gałązki i przynieść owoce. Pokornie się zaangażował: dla nas, byśmy otrzymali Ojca w swoim zasięgu i dla Ojca, by mógł cieszyć się swoimi dziećmi. Kapłaństwem służy Ojcu i nam. To kapłaństwo Chrystusa ma się znaleźć w naszym zasięgu, być dostępne nam, byśmy mogli z niego korzystać, jak z wody bijącej ze źródła. Do źródła trzeba przyjść, ale najpierw źródło to musi wytrysnąć i to w dostępnym dla nas miejscu. Czynienie kapłaństwa Chrystusowego dostępnym człowiekowi, Jego ofiary czymś bliskim i w zasięgu ręki, zostaje powierzone Kościołowi. To on stoi na straży obecności wśród nas naszego Kapłana, jest strażnikiem specjalnego daru, który zapewnia Jego realną obecność – obecność Tego, który poświęcił się za nas. Darem tym jest Eucharystia. Eucharystyczna obecność Chrystusa została w świecie wielorako umniejszona a nawet wyeliminowana wśród braci w różnym stopniu odłączonych, co jest wielkim bólem Kościoła i szkodą dla człowieka pozbawionego najważniejszego dostępu do Chrystusowego Kapłaństwa. 

Najważniejszą posługą w Kościele, służącą uczynieniu kapłańskiego dzieła Chrystusa przystępnym jest nasze ludzkie kapłaństwo służebne. Kapłan w Kościele, sprawując Eucharystię, czyni obecnym na ołtarzu i dostępnym człowiekowi akt, którego dokonał Chrystus swoim życiem, przychodząc na świat, biorąc na barki jego grzech, cierpiąc i oddając się w ręce Ojca, by od Niego otrzymać nowe życie dla Siebie i dla nas. Ten akt otrzymania daru od Ojca musi zaistnieć w świecie, byśmy mogli z niego czerpać i istnieje on właśnie dzięki posłudze kapłanów. Jak wielki to dar odkrywamy, gdy z niego korzystamy, gdy czerpiemy owoce Kapłańskiej posługi Chrystusa, a wtedy widzimy też, jak sami się zmieniamy. 

Nasze kapłaństwo powszechne. Zmieniamy się, gdy czerpiemy z Chrystusa, a czerpiemy z Niego tylko wtedy, gdy jesteśmy z Nim w jedności, jak gałęzie z winnym krzewem. Chrystus, dzięki posłudze kapłanów służebnych, dał nam do dyspozycji swój kapłański akt poświęcenia się w ofierze, by być drogą do Ojca. Ten kapłański akt zamknął w Eucharystii i uczynił go dostępnym, byśmy też uczestniczyli w Jego kapłaństwie, razem z Nim Jego i swoje życie oddawali Ojcu i w ten sposób z Ojca czerpali. Chrystus raz się ofiarował i przeszedł do Ojca, my mamy w Eucharystii możliwość łączenia się z Nim, gdy dokonuje tej jednej ofiary. Jednoczymy się z Jego Kapłaństwem, by też stać się z kapłanami: kapłanami kapłaństwa powszechnego i by wykonywać akt swojego kapłaństwa: składać własną ofiarę i mieć pewność, że będzie ona skuteczna, bo trafi do Ojca. Nie będzie tylko naszym ludzkim dziełem, ale stanie się częścią kapłańskiego aktu samego Chrystusa. 

Tę możliwość docierania z naszą ofiarą do Ojca mamy dostępną w Eucharystii, ponieważ Chrystus ją ustanowił a posługujący kapłan - uobecnił. Teraz my możemy w niej uczestnicząc autentycznie zjednoczyć się z Chrystusem. Dopiero przez to zjednoczenie odkrywamy pełnię treści Eucharystii i jej fundamentalne znaczenie dla życia. Jednoczymy się z Chrystusem przez wiarę, że On daje życie, przez miłość do Niego, przez przerzucanie na Niego i na Jego ofiarę swojego życia oraz przez traktowanie swojego życia jako współofiarę wraz z Nim. Te cztery elementy jedności są podstawą uczestnictwa w Eucharystii.

Uczestnictwo w Eucharystii jest aktywne, wymaga zaangażowania. Najpierw trzeba przygotować dar – siebie, swoje życie, swoje intencje, potem powierzyć je Chrystusowi i patrzeć z wdzięcznością, jak Chrystus bierze je na Siebie z bólem swej Męki. Wziąwszy nas na siebie Chrystus wciela się w nasze życie i konsekruje świat, nas i wszystko, co mu powierzyliśmy. Tak pozostawia na ołtarzu wszystko odnowione – jako owoc swojego Zmartwychwstania. 

Przez czas modlitwy eucharystycznej Zmartwychwstały jest dostępny żywy na ołtarzu, a wtedy mamy przez Niego otwarty przystęp do Ojca. Wreszcie Kapłan podnosi Chrystusa i ogłasza: Przez Chrystusa, z Chrystusem i Chrystusie, Tobie Boże Ojcze Wszechmogący w jedności Ducha Świętego wszelka cześć i chwała. Wówczas Ojciec przyjmuje wszystko: Jego i nas, Chrystus wstępuje do Ojca, ale dla nas pozostaje też na ołtarzu jako pokarm po wszystkie dni aż do skończenia świata. Wszystko to jako cena swej Śmierci i owoc Zmartwychwstania. 

To uczestnictwo w Eucharystii mamy dzięki posłudze kapłana, ale kapłan występuje tu w roli podwójnej: on także musi uczestniczyć w sprawowanym przez siebie Kapłaństwie Chrystusa, zjednoczyć się z nim i składać swoją ofiarę. Kapłaństwo służebne domaga się od kapłana kapłaństwa powszechnego. Wszyscy uczestniczymy w jednym Chrystusowym kapłaństwie.
Diakon Jan, 2013







CHRYSTUS WCIELONY W NASZE ŻYCIE

Najpierw Syn Boży wciela się w świat. Czyni to w chwili stworzenia. Dając światu istnienie, wchodzi weń, gdy umieszcza w nim swój obraz i swoje podobieństwo. Odbija się w stworzeniu, jak ślad pieczęci na papierze i w ten sposób życie stworzenia staje się podobne do Jego Boskiego życia wewnętrznego. Taki jest początek więzi miedzy Nim a nami. Potem Syn Boży wciela się w Izraela, powołuje Izraela, by z jego dziejów, dzieł jego wodzów, królów i proroków, z pism charyzmatycznych pisarzy, niczym rzeźbiarz uformować odbicie Siebie. Żadnej innej rzeźby Boga nie wolno Izraelowi tworzyć, ponieważ tylko jeden obraz Boga może być prawdziwy, wyrzeźbiony przez Niego samego. Każdy inny będzie bałwochwalstwem.

Aby dopełnić dzieła pokazania nam swego wizerunku, Syn Boży wciela się w człowieka, staje się Dzieckiem poczętym w łonie Niewiasty, by z niej narodzić się jako Syn Człowieczy. To wcielenie jest konsekwencją tego, co było od początku: Bóg nie chciał, by nasze życie przebiegało obok Niego, ale swój Boski Los całkowicie związał z nami - na dobre i na złe, jak w najlepszym małżeństwie. Do tego stopnia stał się człowiekiem, że gdy schodzimy na manowce, cierpi też On i poświęca się dla naszego ratunku. To bezinteresowne oddanie się Boga nam byłoby niezrozumiałe, gdybyśmy byli tylko Jego zwykłym dziełem, a nie dzieckiem, nie kimś bliskim, w najgłębszym sensie spokrewnionym. Bóg stwarzając wszechświat przybrał go sobie jako dziecko, w dziecięctwie uczynił podobnym do swego Syna. Dlatego Syn Boga mógł wcielić się w Syna Człowieczego, bo od początku zamysłów Bożych każdy stworzony syn człowieczy zdolny jest do życia w zjednoczeniu z Synem Bożym, a przez Syna z Ojcem. To powołanie stworzenia do ścisłej łączności z Bogiem znajduje swój wyraz w tym, że tak naprawdę całe ono jest tym ciałem, w którym ucieleśnia się Syn Boga, i z którym ono staje się Bożym dzieckiem.

Do takiego zbliżenia stworzenia do Boga dochodzi tylko dzięki aktowi oddania się Boga. Bóg zstępuje ze swej Wysokości i oddaje się stworzeniu, by wnikać w nie i łączyć się z nim w miłości. Znakiem tego związku przenikania nas przez Boga stała się między innymi nasza płciowość i dlatego przeciwnik Boga wykazał się wobec Niego i nas tak bardzo złą wolą, by szczególnie splugawić tę właśnie sferę, unurzać ją w grubiaństwie i egoizmie. Dopiero pryzmat życia duchowego pozwala dostrzec, że nasz związek z Bogiem, jaki zaistniał przez Wcielenie, jest związkiem małżeńskim, z istoty Boga monogamicznym i nierozerwalnym. Oto dlaczego sfera płciowa jest w nas tak bardzo święta.

Duchowi Świętemu przypada zasadnicza rola w dziele Wcielenia Boskiego Syna. To On zamieszkuje w tym, co cielesne, by ono mogło stać się ucieleśnieniem tego, co Boże. W dniu stworzenia to On napełnia nicość, by zaistniało „coś” na Boże podobieństwo. Duch Święty daje namaszczenie starotestamentalnym prorokom, by przez nich stawało się Słowo Boże, a w pełni czasów ocienia Maryję, aby w godzinie zwiastowania przez Nią stał się Boży Syn. Ten Syn będzie nosić Ducha Świętego po drogach świata, żeby nad Jordanem przedstawić Go jako Chrystusa, uobecniającego w świecie zbawcze działanie Boga. Ten Duch w kulminacyjnym momencie historii, na Kalwarii, wyleje się na ten świat chrystusową Krwią i wodą, a po trzech dniach, nie akceptując śmierci, namaści Umarłego, by stał się nowym żyjącym na wieki stworzeniem, powtórnie wcielonym w Zmartwychwstałe Ciało. Wreszcie w dniu Pięćdziesiątnicy ten sam Duch wylany zostanie tam, gdzie powstaje zaczyn Kościoła i wtedy właśnie dokona się trzeci, najbardziej brzemienny w skutki dla nas akt Wcielenia: Boży Syn ucieleśni się w żywej wspólnocie tych, którzy uwierzyli i Ducha Świętego przyjęli. Od tego dnia będzie On przekazywany z człowieka na człowieka, w sakramentach, aby nieprzerwanie życie Chrystusa uobecniało się w ciele ludzkiej społeczności, a nasze życie otrzymywało dar funkcjonowania w Jego Boskim Ciele.

Gdy Duch Święty jednoczy się z Maryją, owocem jest Syn Boży w ciele. Ten Syn Boży w ludzkim życiu, zwłaszcza na Krzyżu, oddaje się z miłości Ojcu i oddaje się stworzeniu jako Oblubieniec, dla zbawienia Oblubienicy. Także Ojciec oddaje się Synowi i przez Syna oddaje się stworzeniu jako jego kochający Ojciec. Tak oddaje się z miłości każda z Osób Boskich, a przez to oddaje się nam Jeden Bóg pełny miłości.

Bolesne oddanie się z miłości. Życie Syna Bożego dla nas przebiegło zatem, jak pokazaliśmy, przez trzy etapy Wcielenia. Wszystkie one były w istocie etapami oddania się Boga stworzeniu i wejścia z miłością w świat: najpierw w całe stworzenie, potem w Izraela i Maryję, a wreszcie w samego Jezusa, Syna Człowieczego, obarczonego naszym człowieczeństwem skażonym grzechem i noszącego w Sobie całe zbolałe z powodu grzechu stworzenie. Te wcielenia mają zasadnicze znaczenie dla naszego zbawienia. Bóg bierze ciało od stworzenia, obdarzonego wolnością na Swoje podobieństwo. Bierze ciało podatne na grzech i ono sprowadza na Niego, Wcielonego presję zła, daje przystęp pokusom. W tym ciele mieszka w nas i pośród nas, a nasze grzechy stają się jego grzesznym ciężarem. Wcielony Syn Boży pozwala się człowiekowi wciągać w jego zło, zostaje obciążony grzechem nie swoim, cierpi z tego powodu, jest Bogiem z nami do końca, także z naszym grzechem. Przez swoje trzydzieści lat ludzkiego życia i szczególnie na Kalwarii towarzyszy nam, grzeszącym i boleśnie Go raniącym swoim grzechem. Tak więc ofiarowuje się, poświęca, zstępuje ze swej Boskiej Wysokości, pozostawia życie z Ojcem i żyje z nami, w oddaleniu od Ojca z powodu naszych grzechów. Gdy ja, syn marnotrawny opuszczam Ojca, za mną, w krainę nieczystości, wyrusza Syn, by razem ze mną pasać wieprze. Nic co ludzkie nie jest Bogu obce, choćby było najbardziej przykre i nawet największa tragedia ludzka: rozbrat z dobrem, zerwanie z Ojcem, staje się Jego udziałem w ciele, na Krzyżu.

I właśnie dzięki obarczeniu się naszą tragedią w tym życiu, zmartwychwstając przenosi nas w życie tamto, prosto do Ojca. Ojciec przyjmuje oddalonego razem z nami Syna, jak syna marnotrawnego. Tym którym odchodzi od Ojca jestem ja, ale tym który wraca jest Chrystus zjednoczony ze mną w ciele.

Istotą spotkania stworzenia z Bogiem w ciele jest więc akt wzajemnego miłosnego oddania z poświeceniem - akt ofiary - Ja, Bóg oddaję się tobie, a ciebie, stworzenie zapraszam, oddaj się Mnie. Stworzenie w raju nie chciało oddać się Bogu, nie chciał Izrael, dopiero zechciała Maryja i zechciał Jezus, mimo prób kuszenia na pustyni, próby Ogrójca i Kalwarii. Po tych wszystkich próbach przeżytych przez Syna, Bóg staje z tym samym pytaniem przed wspólnotą Kościoła, a Kościół, mimo że jest ludzką wspólnotą, jako całość odpowiada Bogu „tak” - po raz pierwszy w historii. Odpowiada nie dzięki własnej doskonałości, ale dzięki wcielonemu weń Boskiemu Synowi.

Losy Wcielenia są nie tylko w ręku oddającego się Boga, ale są powierzone także stworzeniu, zależą od jego miłości okazanej Bogu. Stworzenie odmówiło Bogu oddania się w rajskich zaślubinach i czerpiąc z miłości drzewa życia nie okazało miłości drzewu poznania dobra i zła. Tak straciło wszystko, co było najcenniejsze. Izrael także odmówił miłości Bogu, nie zachował Prawa i stracił Przymierze. Tymczasem Maryja nie odmówiła miłości, nie odmówił też oddania swego domu Józef, dzięki czemu Syn Boży mógł mieć ludzką rodzinę, ludzkiego ojca, żyć jako syn Dawida. Wcielenie jest pozostawione także ludzkiej decyzji, bazuje na naszej dobrej woli. Bóg realizuje swoje plany, bo potrafi dotrzeć do ludzkiej dobrej woli. Postępowanie Boga w końcu ujmie człowieka, zaskarbi jego serce. Siła Boga tkwi w mocy tak szczerego oddawania się ludziom, że w końcu dotrze On do ich serc, czego nie potrafi nikt z nas.

W czasach ostatecznych Chrystus zaoferował swe oddanie ludzkiej wspólnocie Kościoła, żeby Jego wcielona Boska obecność mogła żyć pośród świata. To my możemy dać Mu ciało. A jeżeli damy, Syn Boży zacznie żyć i działać w tym ciele, a tym samym my, cielesne stworzenie zyskamy spotkanie i zjednoczenie z Bogiem.

Wcielenie w Eucharystię. Społeczność tych, którzy uwierzyli, przyjęli Ducha Świętego i stali się uczniami Chrystusa skupia się wokół jeszcze jednej cielesnej obecności Syna Bożego – Eucharystii. Owocem Zmartwychwstania, tego najważniejszego i ostatecznego, mającego nieprzemijające znaczenie Wcielenia, stała się nie tylko obecność Syna w ciele naszej wspólnoty, ale także, co jest zupełnie nieoczekiwane, namacalna obecność w znaku Uczty Eucharystycznej karmiącej wspólnotę Ciałem i Krwią Pańską na podobieństwo posiłku ludzkiego, karmiącego człowieka chlebem i winem. Dzięki Eucharystii Wcielony w tę wspólnotę Syn Boży żyje i uobecnia swój akt oddania, powierzony jej jako skarb i jako drzewo życia, dar podtrzymujący nasze życie dla Boga. 

Eucharystia w swej liturgii jest zbudowana z ciągu znaków, za którymi ukryty jest właśnie w sposób cielesny ów najważniejszy dla uczniów Chrystusa akt wydania się Syna Bożego z miłości. Rozważmy akcję liturgiczną od momentu przygotowania darów. Wszyscy uczestniczący w niej przygotowują swoje życie, swoje sprawy, dary, które same w sobie są zbyt małe, by dotrzeć do Ojca. Składają je na patenę i do kielicha, włączają w znak chleba i wina. Kiedy wszystko jest gotowe, następuje jeszcze jedno w dziejach zbawienia Wcielenie, czwarte już w naszym sposobie patrzenia na Boskie Tajemnice. Na ołtarzu, na słowa ześlij Twego Ducha na ten chleb i wino, a następnie słowa konsekracji, Syn Boży, oddający się za nas Ojcu, staje się osobiście obecny z nami i dla nas. Wydarzenie eucharystycznego Wcielenia dokonuje się na naszych oczach i w naszych rękach. W chwili jego uobecniania zostaje wylana dla nas na stopnie ołtarza krew i woda, dar Odkupienia dokonanego przez Boskiego Syna. Rzeka wody żywej wypływa z prawej strony ołtarza i rozlewa się szeroko po świecie.

Od tego momentu konsekracji na ołtarzu zostaje jakby zatrzymana na czas Modlitwy Eucharystycznej akcja zbawcza. Chrystus, żertwa ofiarna spoczywa na ołtarzu, niebo czeka, a Kościół rozmawia z Ojcem o zbawieniu człowieka i otwiera przed Nim swoje serce. Jest to czas wielkiej kontemplacji obecności całej Trójcy, czas, w którym możemy także niejako obserwować, co dzieje się z naszymi darami, złożonymi w chlebie i winie, jak zostają one przemienione w Chrystusie. Jeżeli nie będziemy tego czasu przeżywać w głębi serca, nie doświadczymy, do jakich Tajemnic zostaliśmy zaproszeni, czym jest przygotowywane dla nas już teraz, od dnia chrztu, zjednoczenie z Bogiem. Ono właśnie ożywiane jest w nas i rozbudowywane przez Eucharystię.

Czas akcji eucharystycznej kończy się drugim, kulminacyjnym znakiem: oto Chrystus Wcielony na ołtarzu zostaje podniesiony w górę naszymi rękoma i ze słowami: Przez Chrystusa, z Chrystusem i w Chrystusie Tobie Boże Ojcze... oddaje się Ojcu. Wcielony przechodzi przez Zmartwychwstanie i wstępuje do Ojca, a z Nim wstępują do Ojca nasze dary. Nad rękami ludzkimi wznoszącymi te dary otwiera się niebo a z nieba wyciągają się ręce Ojca i przyjmują Chrystusa. Zbawienie dokonało się. Wszystko zostało przyjęte, bo zaniósł to Boży Syn. Zaniósł także i mnie, i też zostałem przyjęty. Owocem tego aktu oddania się Chrystusa jest jeszcze to, że Jego Ciało i Krew, pozostawione na ołtarzu, będą naszym pokarmem w Komunii Świętej. Będzie to pokarm dla wspólnoty, w której ciele żyje i rozwija się Zmartwychwstały. Ten najcudowniejszy dar dla ludzkości zostaje pozostawiony mnie, dzieje się na moich oczach, w moich rękach, a przede wszystkim w moim sercu.

W bieżącym czasie, kiedy jako uczniowie Chrystusa zbliżamy się do wydarzeń Paschalnych, szczególnie będziemy wpatrywać się w to, jak Wcielony Syn otwiera nam drogę do Ojca, kontemplować to, co dzieje się także w każdej Eucharystii. Zobaczmy, że bez cielesnej bliskości Syna nie ma dla nas drogi do Ojca. Żadne śmiertelne ciało nie wejdzie do domu Ojca bez Syna. A z Synem przygotowano nam wszystko... 

Diakon Jan, 2008 








ŻYĆ MSZĄ ŚWIĘTĄ

U początków wszystkiego jest Ojciec. Mamy Ojca gorąco zaangażowanego w los swoich dzieci. Czy może niewiasta zapomnieć o swoim niemowlęciu? – pyta Ojciec. - Ta która kocha syna swego łona? Ale choćby i ona zapomniała, Ja nie zapomnę o tobie. (Iz 49,15) Te słowa poruszają gotowością Boga do otoczenia człowieka miłością. Jeżeli wy, choć źli jesteście, umiecie dawać dobre dary swoim dzieciom, to o ileż bardziej Ojciec wasz, który jest w niebie, da dobro tym, którzy go proszą – zapewnia Chrystus (Mt 7,11). Największym darem Ojca jest nasze dziecięctwo przed Nim, największym darem Ojca jest On sam. Cel wszystkich Jego działań to przyprowadzenie nas z powrotem do Siebie - powrót syna marnotrawnego, życie w bliskości z Ojcem w Jego domu. Nie ma innego większego celu. Wnętrze człowieka aż woła o tego celu urzeczywistnienie. 

Misji przyprowadzenia nas na powrót do Ojca podejmuje się Boży Syn. Zadanie jest trudne. Chodzi o przemianę serca człowieka, zmianę mentalności niewolników w mentalność synów. To działanie Boże ilustruje przypowieść o winnicy (Mt 21,37n). Ojciec zakłada dobrą winnicę i oddaje ją w dzierżawę rolnikom. Ustala, że mają oddawać Mu należny plon. Rolnicy jednak przywłaszczają sobie wszystko. Nie reagują na prośby. W końcu zabijają posłanego do nich Syna. Czara goryczy się przepełnia. Jednak to wydarzenie staje się początkiem radykalnej odmiany. Ojciec znajduje sposób na to, by plon winnicy zaczął wreszcie być Mu oddawany. Jak? Jak śmierć Syna może odwrócić kartę? 

Istotą sprawy jest oddawanie plonu. Bóg stworzył winnicę, sprawił, że rodzi ona owoce, owoce te dał ludziom. I teraz prosi, żeby ludzie oddawali Jemu z tego co mają. A mają to przecież od Niego. Bóg obdarowuje człowieka. Wszystko, co mamy, zawdzięczamy Jemu. Tymczasem chętnie wszystko to traktujemy jako swoje i nie umiemy się z tym rozstać. Winnica nas wiąże, bez jej plonu nie umiemy już żyć. Jesteśmy niewolnikami jej owoców, zapominamy o jej Właścicielu, który udostępnił nam ją z miłości. Zadaniem Syna jest właśnie wyzwolenie nas od winnicy, a związanie z jej Właścicielem. W tym zadaniu najważniejsze jest oddawanie. To, co dziś otrzymałem, jutro mam oddać, aby przyjąć coś nowego, coś więcej. Życie przypomina stąpanie po schodach. Aby wejść na następny stopień, trzeba zabrać stopę ze stopnia poprzedniego. Rolnicy w winnicy nie są obdzierani z owoców swojej ciężkiej pracy. Oni powinni oddać je gospodarzowi, by otrzymać więcej. Bóg chce nam coś dać, ale my najpierw potrzebujemy oddania Jemu tego, co sami mamy. Dopiero wtedy będziemy mogli przyjąć więcej. Niezbędna jest ta wymiana. Wymiana ta jest kluczem do wyzwolenia. A wyzwolenie jest kluczem do życia z Ojcem. 

Prawdziwa i pełna wymiana może się dokonać tylko w życiu Syna. Tylko On jest w pełni synem, nie ma w sobie nic z niewolnika, niczego sobie nie przywłaszcza, dlatego wszystko potrafi oddać: winnicę i życie w niej. Potrafi oddać całego siebie, aby jeszcze pełniejszego siebie z powrotem otrzymać od Ojca. Tylko w Jego życiu ta wymiana jest doskonała. On jest dziedzicem winnicy, gotowy zaryzykować życie i swoje dziedzictwo, bo wie, że większym jego dziedzictwem jest Ojciec i mając Ojca niczego nie straci. Całkowite zakorzenienie w Ojcu i pełne przywiązanie do Niego, czyni Go niezłomnym. Nikt nie ma takiej tego pewności, jak On. Dlatego Syn idzie do winnicy odważnie, aby wziąć od rolników plon i zanieść go Ojcu. Okaże się, że w tym przekazaniu plonu, nie przeszkodzi Mu nic. Nawet śmierć. Ponieważ jest pewny Ojca. 

Syn dokonuje więc dzieła następującego. Wchodzi do zdziczałej przez grzech winnicy. Mimo cierpienia, jakim jest dla Niego przebywanie tam, zbiera w niej od nas, grzeszników plon. Z tym plonem idzie do Ojca. Po drodze umiera z naszych rąk, ale dzięki Ojcu przez śmierć przechodzi do zmartwychwstania. Żywy, zmartwychwstały nadal trzyma w rękach nasz plon, nie uronił z niego ani krzty. Tym sposobem nasz plon trafia w ręce Ojca. A plonem, o który tu chodzi jesteśmy my, nasze życie i cały stworzony świat. Wszystko, co Synowi oddamy, a nie zatrzymamy dla siebie, nie zginie, ale trafi do Ojca. To natomiast, co zatrzymamy dla siebie, zginie w ogniu przemijania. Przemija bowiem postać tego świata.
Najważniejsze zatem dla nas jest nie zasklepić się w życiu, ale się otworzyć, by oddać je Ojcu. Nie mamy jednak możliwości oddania niczego Ojcu bezpośrednio. Ojca bowiem nie ma w winnicy. Mamy za to możliwość oddać wszystko Synowi, pewni, że przenosi to do Ojca bez uszczerbku. Bierze nasze sprawy w swoje ręce i w zamian przynosi nam... samego Ojca, Jego osobistą obecność w nas, nasze z Nim zjednoczenie. Gdzie rozgrywa się to wydarzenie? Gdzie spotykamy Syna Bożego i możemy z jego pośrednictwa skorzystać? Historycznie dokonało się to od Jego poczęcia do zmartwychwstania. Praktycznie, dla mnie dokonuje się to teraz, dziś, w Eucharystii, w której uczestniczę.

Msza Święta, a w niej Liturgia Eucharystyczna zaczyna się od przygotowania darów ofiarnych. Wtedy my zbieramy to wszystko, czym żyjemy na tym świecie, bierzemy cały świat, nasze życie, dobro i zło, i składamy na patenę, gdzie przygotowany jest chleb i do kielicha, gdzie przygotowane jest wino. W tym momencie uświadamiamy sobie, że jesteśmy w miejscu, gdzie można zgromadzić wszystko, co mamy, stanąć tam samemu i wszystko to wziąć i... oddać Chrystusowi - włożyć do kielicha i na patenę.

Wtedy Chrystus przychodzący na świat, wcielający się, bierze to, co oddaliśmy i zabiera ze sobą. Z tym przechodzi aż do zmartwychwstania. Następuje Konsekracja. Chrystus wciela się na ołtarzu, umiera i wciela się na nowo jako Zmartwychwstały. To wszystko, co dokonało się raz, powtarza się każdorazowo dla mnie, w ciele mojego życia. Jedna przemiana dokonana w historii, przechodzi przez moje dary, przez to, co przygotowałem. To, co złożyłem razem z chlebem i winem, zostaje przemienione przez zmartwychwstanie. Chrystus, zanim odejdzie, zatrzymuje się na ołtarzu, w Nim mamy odnowione i oczyszczone wszystko to, co daliśmy Mu, a On wziął z naszych rąk stare i brudne. Możemy na ten owoc przemiany patrzeć. Chrystus zatrzymuje się, jak przy Marii Magdalenie, aby powiedzieć - Mario - i usłyszeć - Rabbuni. Chrystus, zanim pójdzie do Ojca, czeka na naszą miłość.

Wreszcie kapłan podnosi Chrystusa i zwraca się do Ojca: Przez Chrystusa, z Chrystusem i w Chrystusie, Tobie Boże Wszechmogący w jedności Ducha Świętego wszelka cześć i chwała, a wtedy Chrystus, który przyszedł do nas ze względu na Ojca, odchodzi w Jego ręce. Ojciec wyciąga z Nieba ramiona i zabiera Chrystusa do siebie. Następuje Wniebowstąpienie, a w nim wstępuje do Ojca z Chrystusem nasze życie i nasze sprawy.

Ale Chrystus nie tylko odchodzi do Ojca. Pozostaje także z nami, dla nas. Pierwszym owocem tego odejścia i pozostania z nami staje się to, że możemy powiedzieć teraz: Ojcze nasz. Drugim owocem jest to, że możemy spożyć Go. Następuje Komunia Święta, dokonuje się kolejne unicestwienie Chrystusa. On ginie zniszczony w naszym organizmie jako pokarm, ale w zamian za to zastrzyk życia otrzymujemy my. Komunia Święta staje się kolejną przemianą - Zmartwychwstały pozostaje w nas. Za oddanie swojego życia otrzymujemy w zamian Jego życie. Dokonuje się z Nim zjednoczenie. Wzmacnia się ono stale, ile razy uczestniczymy w tej Eucharystii.

O jakie zatem przeżywanie Eucharystii chodzi? Po pierwsze o to, żeby wszystko, czym i kim jesteśmy, zbierać i składać na ołtarzu. Po drugie, żeby z podziwem patrzeć, jak jest to zabierane, przemieniane i oczyszczane. Potem uświadomić sobie, jak wielkich rzeczy dla nas dokonano - zjednoczono mnie z Chrystusem. Zostałem z Nim wzięty i podniesiony do Ojca. I wreszcie zachwycić się Ojcem. Kiedy karmię się ciałem Chrystusa, moje dary przemienione wracają do mnie i buduje się we mnie nowe życie. Z Ojcem.

On jest celem do którego prowadzi nas Jezus w Eucharystii.
Diakon Jan, 2008