wtorek, 28 grudnia 2021

TRZY SCHODKI

Powoli zbliża się czas Wielkiego Postu, kiedy na nowo odczytamy słowo proroka Joela: I wyleję Ducha mego na wszelkie ciało, synowie wasi i córki wasze prorokować będą, starcy wasi będą mieć sny, a młodzieńcy wasi będą mieć widzenia; nawet na sługi i służebnice wyleję Ducha mego w owych dniach. I uczynię znaki na niebie i na ziemi. (Jl 3,1-3) Ostatnio Pan uczynił wyjątkowo dużo znaków na niebie i ziemi. Warto z nich skorzystać. Wszelkie znaki od Boga na ziemi i w ludzkich sercach są dziełem Ducha Świętego. I chociaż do uroczystości Zesłania Ducha Świętego jeszcze daleko, to jednak właśnie w nadchodzącym czasie Bóg będzie realizował owo potężne dzieło Ducha, które przez Joela obiecał wszystkim. Jednak rozpoczął Jego udzielanie dopiero po zmartwychwstaniu Pana Jezusa, rozpoczynając od Apostołów i skupiającego się wokół nich Kościoła. Kiedy Apostołowie smucili się odejściem Pana, On pocieszał ich rychłym obdarowaniem Duchem - Mówię wam prawdę: Pożyteczne jest dla was moje odejście. Bo jeżeli nie odejdę, Paraklet nie przyjdzie do was. A jeżeli odejdę, to poślę Go do was. (J 16,7)

Według św. Jana prorok Joel zapowiedział, że będzie prorokowało wszelkie ciało, podczas gdy na razie prorokują tylko ciała opromienione szczególnym światłem. Jednak Duch dotknie także wszystkich. Dotknie ogniem dla nawrócenia, a ognie bywają gwałtowne. Ale także wyleje wodę ochłody, w której można będzie znaleźć orzeźwienie. A wszystko to po to, by stawać się nowymi ludźmi, bo na razie jesteśmy starymi i wymęczonymi. Dlatego w przededniu wylania Ducha potrzebujemy wielkiego pragnienia Go, gorącego oczekiwania na Niego i autentycznego przygotowania serca na spotkanie z Nim. To przygotowanie jest dla nas bardzo pożyteczne szczególnie teraz i zawsze, jeśli tylko zależy nam na Bogu i na sobie, by stać się dzięki Jego mocy świętym dla Niego. Nie dla siebie i swojej chwały, ale dla Niego i Jego Chwały. Nim nadejdzie Popielec Kościoła warto gorącym sercem wypatrywać Ducha, który chce umocnić naszą wiarę, oczyścić postępowanie i uświęcić życie Miłością.

O tym, co ma nam do zaoferowania Duch Święty, powiedział Pan Jezus w Ewangelii według św. Jana: On zaś, gdy przyjdzie, przekona świat o grzechu, o sprawiedliwości i o sądzie. O grzechu – bo nie wierzą we Mnie; o sprawiedliwości zaś – bo idę do Ojca i już Mnie nie ujrzycie; wreszcie o sądzie – bo władca tego świata został osądzony. (J 16,8-11) Dla Ducha jesteśmy niemowlętami, które On uczy stawiać pierwsze kroki, a potem kieruje na najważniejsze trzy schodki do nieba. Uczy, byśmy je pokonali. Tylko te trzy schodki i aż te trzy schodki.

Zatem św. Jan zachęca nas. Mówi: Będziemy mówić o grzechu, o sprawiedliwości i o sądzie. O naszym grzechu, że nie wierzymy - to pierwszy nasz grzech, nasze zło choć niekoniecznie wina. Będziemy tez mówić o naszym złu mimo wiary. I to jest wielki grzech, że nie postępujemy według sprawiedliwości choć w sercu jesteśmy wierzący. I powiemy też o sądzie, że mamy wiarę, postępujemy sprawiedliwie, ale boimy się Boga i Jego sądu, a przez to nie jest On dla nas bliski i kochany. To też jest  zło wynikające z braku Bożej Miłości w sercu. To właśnie jest droga trzech stopni do Jezusa – wierzyć Mu, czynić sprawiedliwość z Nim i żyć miłością do Niego - nie lękiem przed karą. Chcę, byście to wiedzieli. Teoretycznie to wiecie, bo wielu było świętych Kościoła, którzy o tym mówili i pisali z natchnienia Ojca. Ale teraz wiedźcie, że jest szczególny czas, kiedy powinniście sobie wziąć do serca te trzy stopnie drogi ku dobru, by dzięki Duchowi zobaczyć w sobie choćby najmniejsze przejawy ciemności, póki jeszcze jesteście w drodze i nie doszliście do końca drabiny.

Są zatem, jak podkreśla Jan, trzy schodki od zła ku dobru. Jeśli nie wierzymy, że jest grzech, to nie zabiegamy o zbawienie. Wtedy przerażająca będzie dla nas chwila, kiedy odkryjemy grzech w swoim sercu. Bo jeżeli nie wierzymy w potrzebę zbawienia i nie zawierzamy się Zbawicielowi, nasz grzech trwa nadal w sercach naszych. I to jest dziś ogromny problem świata. Jeżeli jednak wierzymy, ale nie postępujemy według woli Boga i według wartości Bożych, to nadal jesteśmy daleko od Niego. Choć mamy do Ojca otwartą drogę, to jednak potrzebujemy na niej wielkiego oczyszczenia ze zła naszych postępków. Jeżeli natomiast wierzymy i żyjemy według Boga, natomiast nie ma w nas miłości do Niego, ale trzymamy się tylko powinności jak starszy syn z przypowieści ewangelicznej, to myślimy wówczas, że nasze zbawienie zależy tylko od postępowania. W takiej sytuacji naszym sercom towarzyszy lęk przed sądem, który miałby oceniać z pozycji Boskiego majestatu. I to także jest zło, które oddala nas od Boga. Jeżeli pokonaliśmy pierwszy schodek, może i drugi, to skupmy się teraz na trzecim – bo Jezus czeka na naszą miłość, a Duch Święty jest tuż, tuż, na progu naszych serc, by tę Miłość w nie wlać.

diakon Jan

CEL

Kiedy Achab opowiedział Izebel wszystko, co Eliasz uczynił, i jak pozabijał mieczem proroków, wtedy Izebel wysłała do Eliasza posłańca, aby powiedział: Niech to sprawią bogowie i tamto dorzucą, jeśli nie zrobię jutro z twoim życiem [tak], jak z życiem każdego z nich. Widząc to, Eliasz powstał i ratując się ucieczką, przyszedł do Beer-Szeby w Judzie i tam zostawił swego sługę, a sam o jeden dzień drogi odszedł na pustynię. Przyszedłszy, usiadł pod jednym z janowców i pragnąc umrzeć, powiedział: Wielki już czas, o Panie! Zabierz moje życie, bo nie jestem lepszy od moich przodków. Po czym położył się pod jednym z janowców i zasnął. (1Krl 19,1-5a)

Prześladowanie, lęk i przygnębienie. Eliasz nie widzi sensu kontynuowania swojej misji. Sądzi, że doszedł do kresu. Jest zrezygnowany i chce umrzeć, bo nie widzi już celu swojego życia. Poddaje się. Kładzie na ziemi. Niech przyjdą siepacze Izebel i mnie pozabijają. Nie mam już siły walczyć. Jakże to ludzkie  doświadczenie! Do tej pory Eliasz działał z mocą, bo czerpał siły całkowicie z Boga. Jego mocą wykonywał rzeczy zadziwiające, które upamiętniły go w tradycji Izraela jako największego z proroków. To dzięki nim uchodził za największego z proroków tak iż to jego spodziewano się ponownie u kresu czasów. Eliasz sprowadzał deszcz i ogień, był Bożym gwałtownikiem, wskrzeszał i uzdrawiał. Nigdy nie miał wątpliwości, że Bóg jest z nim. Ale w tym czasie Eliasz załamał się. Zapragnął śmierci. Położył się na ziemi i nie chciał wstać. Spał. Dziś powiedzielibyśmy - wpadł w depresję.

Lecz Bóg nie zrezygnował z Eliasza. Przyniósł mu posiłek. Eliasz posilił się i znowu się położył. Depresja nadal go przygniatała. Posiłek od Boga nie wystarczył. Dał siłę, podniósł go, ale duch depresji nadal go przytłaczał. Po co wstawać? Przecież miecz Izebel nadal wisi nade mną. Jaka przede mną przyszłość? . I tak umrę z jej ręki.

A jednak ten Boski posiłek nie był ostatnim słowem Boga do Eliasza. Wstań – usłyszał - bo przed tobą długa droga. Otóż właśnie! – Bóg powiedział, że życie Eliasza bynajmniej się nie kończy. On nadal go potrzebuje i nadal posyła. Eliasz będzie żył, bo Bóg ma dla niego nowe zadania. Jego życie ma cel wyznaczony przez Boga. Tym jednym darem – wyznaczeniem Eliaszowi zadania Bóg uzdrowił go.

A oto anioł, trącając go, powiedział mu: Wstań, jedz! Eliasz spojrzał, a oto przy jego głowie podpłomyk i dzban z wodą. Zjadł więc i wypił, i znów się położył. Ponownie anioł Pański wrócił i trącając go, powiedział: Wstań, jedz, bo przed tobą długa droga. Powstawszy zatem, zjadł i wypił. Następnie umocniony tym pożywieniem szedł czterdzieści dni i czterdzieści nocy aż do Bożej góry Horeb. (1Krl 19,5b-8)

Wpadamy w depresję, gdy nie widzimy, po co żyć. Terapeuci pracują, abyśmy odzyskali wiarę, że nasze życie ma cel, ale jeśli ktoś nie wyznaczy nam prawdziwego, porywającego serce celu, nic nie wyjdzie z najlepszej terapii. Prawdziwej terapii może dokonać tylko Bóg, powołując nas do swojego wartościowego zadania. Nie ma wartościowszego zadania od tego, co wyznaczy nam Bóg.

Mądrzy duszpasterze, gdy dostrzegą młodego człowieka poszukującego Boga w Kościele zaraz zaprzęgają go jakichś zadań – do pomocy przy mszy św., przy organizacji pielgrzymki, przy ludziach niepełnosprawnych. Podkreślają, jak ważne jest zadanie, które mu zlecają, a młody człowiek podejmuje się chętnie tego zadania i to go zbliża do Boga. Bo to, co robi, ma cel, a celem tym ostatecznie będzie Bóg. To zaszczyt, że mogę pracować autentycznie dla Boga. I dzięki tej pracy wiem, czemu służy moja wiara. Służy spotkaniu z Bogiem i temu, żeby Bóg przydzielił mi kawałek winnicy do obrobienia. Najgorzej jest, gdy czujemy, że nie mamy nic do roboty dla Boga. Bóg tylko Jest, ksiądz tylko gada, a ja nie wiem co mam z tym zrobić.

Życie ludzkie polega na aktywności. Życie wiary też polega na aktywności, ba, życie wieczne polega też na aktywności. Straszną szkodę wyrządza w ludzkich sercach tradycyjna formułka – niech odpoczywa w pokoju wiecznym. Nie ma nic gorszego jak wiecznie odpoczywać. Gdy człowiek odchodzi z tego świata i jest pojednany z Bogiem, natychmiast Bóg go powołuje i posyła. Faustyna odkąd odeszła ze świata jest niezwykle aktywna i posługuje w rozprzestrzenianiu przez Ducha Świętego kultu miłosierdzia Bożego. Każdy ze świętych opiekuje się wieloma ludźmi, podobnie czynią aniołowie. Zaś filar apostołów - Jan ma wraz z Matką Bożą zadanie szczególne - przygotowania ludzi na całej Ziemi na czasy ostateczne. Tak jest ze świętymi, z mistykami już na ziemi. Oni są aktywni, nie bierni, a życie wieczne nie jest ich spoczynkiem, ale żywą posługa miłości. Bóg rozdaje ludziom zadania, nigdy nie robi wszystkiego za nich. Czy to rozumiecie?

Człowiek musi wiedzieć, po co żyje, dla kogo, co może przez to osiągnąć. Bez celu zapada się w pustkę. Życie chrześcijańskie polega na przyjęciu Ducha Świętego, który opieczętowuje nas i odmienia nasze serca, by je przygotować na wielkie przeżycia spotkania z Bogiem. Na wielką aktywność. Kto nie realizuje celu wyznaczonego mu przez Ducha Świętego ten Go zasmuca (Ef 4,30), a sam ma pustkę w sercu. Bo Duch Boży jest Duchem kochania, działania i radości. Jakże to smutne, co dzieje się często z wylaniem Ducha przez biskupa w Sakramencie Bierzmowania. Gdy młodzi ludzie nie współpracują z Duchem Świętym, pogrążają się w apatii jak dzisiaj Eliasz. Ale Eliasz poderwał się, gdy tylko usłyszał, że ma iść na górę Horeb. To jakby tobie ktoś powiedział, że masz iść na osobiste spotkanie z Bogiem.

Pan Jezus daje nam siebie i sam jest owym pokarmem, który ma nas poderwać z ziemi i popchnąć do czynu. Ludzie latami przyjmują Komunię Świętą i niewielu to podrywa do czynu. Pokarm pozostaje nieskonsumowany. Dlaczego? Bo ludzie nie widzą celu wyznaczonego im przez Boga. Kościół nie wyjaśnił im dokładnie celu. A cel jest jeden. Spotkać Jezusa, poznać Go, usłyszeć, zrozumieć, a potem już być z Nim stale i realizować to, na czym Jemu zależy – pomagać innym ludziom spotkać Go.

Kiedy syn był mały, pytałem go po powrocie z kościoła:

 – Kogo widziałeś w kościele?

 – Widziałem mamę, tatę, ciocię, panią sąsiadkę…

 – I kogo jeszcze?

 – Wiem! Widziałem księdza…

 – Tak. I kogo jeszcze?

 – A no tak! No wiem! Widziałem Pana Jezusa.

Dziecko zapamiętało, że w kościele można zobaczyć Pana Jezusa. Ale czy człowiek dorosły to potwierdzi? Czy naprawdę zobaczy w kościele Pana Jezusa? Osobiście i z przejęciem.

Dk Jan

 

 

 

REKOLEKCJE ADWENTOWE LAS BIELAŃSKI 2021

 

IV. PAN JEST CI BLISKI. CZY WIESZ JAK BARDZO?

Stare obrazy. Czy wiecie jak prowadziły do Boga zapowiedzi Starego Testamentu? Najstarsze obrazy Boga zapisane w Prawie Mojżeszowym ukazywały Go przez analogię do ziemskich władców. Podobny do ziemskich władców miał być też zapowiadany Mesjasz. Oczekiwano władcy, który będzie kontynuatorem władzy króla Dawida, kimś potężniejszym od Salomona, kto będzie rządził całą ziemią rózgą żelazną. (Ps 2,9) Jego przymioty były wzorowane na przymiotach władców Bliskiego Wschodu. Stopniowo jednak obraz Mesjasza stawał się u proroków coraz bardziej subtelny i łagodny. Przede wszystkim miał On być pasterzem bardziej niż królem, także czerpiąc wzór z króla Dawida, który nim został obrany królem był pasterzem stad swego ojca. (Ez 34,23) Stopniowo, kiedy władza królewska w Izraelu słabła, upadała i przestawała być wzorem, prorocy zaczęli mówić o Mesjaszu jako o kimś odmiennym od ziemskich władców, kimś większym, nowym Dawidem większym od swego poprzednika. Mesjasz miał być odwieczny (Mi 5,1) i nosić imię Immanuel (Iz 7,14), to znaczy: Bóg jest z nami. Dzięki Mesjaszowi Bóg ma być stale z nami. A jednak jak wtedy Izraelitom, tak dziś nam trudno to sobie wyobrazić, przyjąć i z tym się oswoić. Trudno poznać i docenić, w jaki sposób to może być prawdą i jak WIELKA JEST TO PRAWDA.

Dziecię. Gdy przyszedł na świat Pan Jezus, zaczęło się powoli i jakże z wielkim trudem wyjaśniać to, co zapowiadał Stary Testament. Jezus przychodzi na ziemię jako niemowlę, bezbronny, potrzebujący ludzkiej opieki. Dla wielu już to wydaje się nie do pojęcia i zaakceptowania, chociaż przecież każdy ziemski król na początku też był dzieckiem. Bóg zatem przychodzi na świat jako dziecko i zamieszkuje w ludzkiej rodzinie, gdzie odbiera miłość i czułość Matki i ojca. Co prawda rodzina Jezusa może wydawać się nam wyjątkowa, nieziemską, ale tylko ze względu na ukrytą tajemnicę Jezusa. Poza tym jest to naprawdę zwykła, biedna rodzina żyjąca wśród biednych rodzin Nazaretu. Matka Jezusa jeszcze z Nim w łonie na co dzień odwiedza inne rodziny, choćby znaną z Ewangelii rodzinę Elżbiety, gdzie zatrzymała się by pomóc kuzynce w połogu. (Łk 1,39-45) Było to pierwsze przyjście Jezusa – Boga w odwiedziny do ludzi. Jego Boskość wchodzącą do zwykłego domu zrobiła wielkie wrażenie na Elżbiecie a nawet Janie Chrzcicielu w jej łonie, oczywiście za sprawą Ducha Świętego bijącego od Maryi i Jezusa. Odtąd sam Bóg i Pan będzie chodził jako człowiek po ziemskich drogach i wchodził do ludzkich domów każdego dnia.

Jezus wśród ludzi. Jezus coraz więcej przebywa z ludźmi, już nie tylko w Nazarecie ale w Świątyni z uczonymi, w drodze do Jerozolimy na Święto, nad Jordanem pośród grzeszników, wśród apostołów i tłumów słuchających Go. Ewangelia podkreśla, jak to zwykły Jezus skrywa niezwykłego Boga - Syna Bożego, który stał się jednym z nas, by żyć z nami w ziemskiej codzienności. Nam się wciąż wydaje, że On jest tylko w kościele i raz w roku, podczas procesji Bożego Ciała wychodzi na ulice, a On chodził drogami Palestyny do wszystkich domów ludzi dobrej i złej woli: do Piotra i Mateusza, do faryzeuszów, celników i grzesznych kobiet. Nic, co ludzkie, nie było Mu obce, obcowali z Nim wszyscy, patrzyli na Niego, chodzili obok Niego, stali przodem a nawet tyłem do Niego i dużo z Nim rozmawiali, tak zwyczajnie, codziennym językiem. Dotykali Go, spali obok Niego w domu, po prostu żyli przy Nim. Pisze o tym św. Jan: [To wam oznajmiamy], co było od początku, cośmy usłyszeli o Słowie życia, co ujrzeliśmy własnymi oczami, na co patrzyliśmy i czego dotykały nasze ręce (1 J 1,1).

Pan Jezus okazując ludziom miłość każdego dnia, pozwalał i chciał, byśmy i Jemu okazywali miłość: dotykali i namaszczali Jego stopy, całowali Go (Łk 6,36-38) i przytulali się do Niego (J 13,23). Jezus wszedł w nasze zwykłe życie i odtąd chce uczestniczyć w tym życiu. Ceremonialny styl obcowania z Bogiem właściwy był kultowi Starego Testamentu i wynikał z traktowania Boga tylko jak kogoś Najwyższego, odrębnego od nas, ale nie brał jeszcze pod uwagę nowego stylu, jaki wprowadził Jezus. On swoją śmiercią i zmartwychwstaniem zastąpił ofiary Starego Testamentu - powiedział: Oto idę, aby spełnić wolę Twoją. Usuwa jedną [ofiarę], aby ustanowić inną (Hbr10,9). Odtąd Bóg chce od nas miłości, a nie sztywnego i martwego kultu. Przychodząc na świat, mówi: Ofiary ani daru nie chciałeś, ale Mi utworzyłeś ciało; całopalenia i ofiary za grzech nie podobały się Tobie. Wtedy rzekłem: Oto idę - w zwoju księgi napisano o Mnie - aby spełnić wolę Twoją, Boże. Wyżej powiedział: Ofiar, darów, całopaleń i ofiar za grzech nie chciałeś i nie podobały się Tobie, choć składane są zgodnie z Prawem. (Hbr 10,5-8) Bóg nie chce wokół Siebie ludzkich ceremonii tylko normalnego obcowania. Chce spotkań pełnych zaufania i miłości. Chce nade wszystko uczestnictwa w Jego ofierze i zmartwychwstaniu, czerpania z nich pożytku dla swego serca, a nie tylko wytwarzania wokół niej podniosłej atmosfery. Jezus przywraca nam dziecięctwo z Bogiem i odtąd Bóg za sprawą Jezusa chce być traktowany jak Ojciec, cieszyć się naszą wiarą,  zaufaniem i nade wszystko miłością. Chce, by ludzie czerpali z Niego i serdecznie rozmawiali z Nim na modlitwie.

Zaszłości. Trzeba powiedzieć, że starotestamentalny styl obcowania z Bogiem nadal pokutuje w Kościele i jest powodem, dla którego dla większości ludzi wierzących Bóg nie jest bliski. A jeśli Bóg nie jest bliski, to w sytuacjach ucisku tracimy wiarę w Niego. Bóg staje się bliski w życiu świętych, którzy lgną do Niego z miłością. W czasach Nowego Testamentu Jezus prawdziwie mieszka między nami (J 1,14). To stwarza między Nim a nami relację szacunku i zarazem wielkiej bliskości. Eucharystia jest w szczególności takim, pełnym szacunku ale przede wszystkim osobistym kontaktem z Bogiem. W niej zwłaszcza podczas Komunii Św. jest On tuż przy nas, dotykamy Go, a nawet nosimy. A jednak boimy się nawet w ten sposób myśleć, bo bliskich relacji z Jezusem jesteśmy nienauczeni i boimy się ich, a przecież były one udziałem uczniów za ziemskiego życia Jezusa, a po Jego zmartwychwstaniu udziałem świętych. My zarzekamy się, że nie jesteśmy święci i boimy się Boga bliskiego. Tymczasem Jemu, gdy na świat przychodzi, na takiej bliskości właśnie zależy i taką bliskość chce budować. To właśnie zapowiedział Izajasz. (Iz 7,14) Bóg jest prawdziwie ponad nami, ale pragnie też być nade wszystko blisko z nami. Jest Najwyższym, ale chce być Najbliższym, a my do tego jakże słabo jesteśmy przygotowani w Kościele. Nie bez powodu pisał Jan: [To wam oznajmiamy], co było od początku, cośmy usłyszeli o Słowie życia, co ujrzeliśmy własnymi oczami, na co patrzyliśmy i czego dotykały nasze ręce - bo życie objawiło się: myśmy je widzieli, o nim zaświadczamy i oznajmiamy wam życie wieczne, które było w Ojcu, a nam zostało objawione (1 J 1,1-2). Nie bez powodu Jezus żył pośród nas i z nami, a nawet nam służył, mył nasze nogi, uzdrawiał nas nawet w szabat, tłumaczył nam wszystko jak dzieciom, przekonywał, wysłuchiwał cierpliwie i nawet przyjmował od nas afronty i obelgi. Wszystko to po to, by nie stwarzać barier, by nas uczyć bliskości i ostatecznie przygotować do zjednoczenia ze Sobą. Do tego właśnie celu jest Mu potrzebny przede wszystkim normalny, ludzki kontakt z nami. A jakże my nie umiemy Mu tego okazać.

Podsumowanie. Trzeba powiedzieć, że Bóg przyszedł do nas, aby najpierw zbudować z nami relację zaufania. Bo tylko taki przewodnik po górach może nas prowadzić, do którego mamy zaufanie, że zna drogę i jest nam życzliwy. A potem, gdy Jezus zdobędzie nasze zaufanie, chce także zdobyć naszą miłość. Bóg jest nam wierny i kocha nas odwieczną miłością, ale chce także, byśmy podobne uczucia Jemu odwzajemnili: uwierzyli Mu i pokochali Go. Lecz nam to wszystko przychodzi jakże trudno. A przecież  Bóg stworzył nas z miłości. Zechciał, byśmy wszystko od teraźniejszości do wieczności przeżyli z Nim okazując Mu miłość. Bo wieczność to nie tylko życie po śmierci. Wieczność zaczyna się już teraz, gdy się z Nim zwiążemy. Jakże wielkie mamy zaległości w duszpasterstwie w kwestii nauczania na temat drogi jaką też mamy do odbycia, drogi od wiary do miłości. Wolimy padać przed Nim na kolana niż zanurzyć swoje serce w Jego Sercu. Ten lud czci Mnie wargami, lecz sercem swym daleko jest ode Mnie. (Mt 15,8). Weźmy się w garść!

Dk Jan

  

środa, 22 grudnia 2021

REKOLEKCJE ADWENTOWE LAS BIELAŃSKI 2021

 3.  CO MAM CZYNIĆ, JAK ŻYĆ,

CO JEST NAJWAŻNIEJSZE?

Fundamentalne pytania. Czas był niespokojny. Do Jana Chrzciciela przychodziło wielu ludzi – bogatych i biednych, celników pobierających daninę dla rzymskiego okupanta i żołnierzy służących okupantowi, a Jan odpowiadał każdemu, niezależnie od orientacji – postępujcie uczciwie i nikogo nie krzywdźcie (por. Łk 3,13-14). Potem wystąpił publicznie Jezus i Jemu tym bardziej zadawali te same pytania - jak żyć, co czynić, by osiągnąć życie wieczne? (Mt 19,16-19). I Jezus  odpowiadał podobnie – zachowuj przykazania zapisane w Prawie Mojżesza! A jednak Jezus dodawał jeszcze swoje własne wymaganie: ponad wszystkim, co posiadasz, postaw Mnie, uwierz Mi i pójdź za Mną. Dzisiaj, po dwóch tysiącach lat, kiedy znamy już odpowiedź Jana i odpowiedź Jezusa, nadal nurtują nas wątpliwości i pytamy współczesnych mistrzów duchowych – ale co mamy czynić, aby wybrać Jezusa i pójść za Nim, bo nawet to jakoś trudno nam dziś zrobić? Wtedy mistrzowie duchowi znający już Mojżesza i Jana, i Jezusa odpowiadają nam: potrzeba wam mało albo tylko jednego - zacznijcie się modlić,   codziennie, wytrwale, do Boga albo do Matki Najświętszej, bo najważniejsza w waszym życiu jest modlitwa. Te i podobne wskazówki powtarzają wszyscy mistrzowie duchowi. Mówi je także największa Mistrzyni – Matka Boża  w swoich objawieniach – NAJWAŻNIEJSZA W WASZYM ŻYCIU JEST MODLITWA!

Aby pójść za Bogiem, trzeba Go poznać i zrozumieć, a potem po prostu przywiązać się do Niego, polubić Go, zacząć czuć się z Nim dobrze i zaufać Mu. Zatem, aby spełnić wezwanie Jezusa, trzeba zbliżyć się do Niego, nie tyle do Kościoła, do którego miewamy różne zastrzeżenia, ile do Jezusa osobiście. On musi stać się dla nas zrozumiały, potem stać się naszym autorytetem, wreszcie, co jest najważniejsze, stać się kimś bliskim i kochanym. Tylko wtedy będziemy gotowi wiele dla Niego poświęcić. Ale żeby Jezus stał się bliski i kochany, potrzebujemy mieć z Nim kontakt, zacząć z Nim obcować, rozmawiać, a to oznacza właśnie modlitwę. Modlitwa jest dwukierunkową komunikacją z Bogiem, z Jezusem, z Matką Bożą, nawet ze świętymi, żywą relacją, a nie tylko wypełnianiem formalności. Do relacji z Bogiem mamy wszystko przygotowane – On sam to wszystko nam przygotował. Najpierw oddalił wyroki na nas (So 3,15), gdy przez Krzyż i zmartwychwstanie zgładził nasze grzechy i usunął nam z drogi nieprzyjaciela (So 3,15) – złego ducha. Usunął go to znaczy uniemożliwił mu zagarnięcie nas dla siebie, na potępienie. By tego dokonać, Bóg przyszedł na świat jako człowiek, stał się jednym z nas i zamieszkał między nami (J 1,14). Mamy zatem Boga bliskiego, ludzkiego jak my i możemy zdać się na Niego całkowicie, uchwycić się Go i będąc z Nim nie bać się zupełnie złego ducha. Mało tego, kiedy my mamy Go dla siebie, wtedy  On cieszy się nami, że nas ma, że nas odzyskał. Unosi się weselem nad nami (So 3, 17) i na nowo buduje swoją miłość do nas, po tym, jak stracił przystęp do nas przez nasz grzech. Bóg cieszy się, że grzech znów nie odgradza nas od Niego. Ze strony Boga wszystko jest gotowe, a teraz „piłka jest po naszej stronie”., teraz potrzeba byśmy ze swej strony odblokowali się przed Nim i zaczęli czerpać z Jego źródła miłości.

Jak zacząć? Abyśmy zaczęli czerpać potrzebujemy przyjść do Boga i wejść w kontakt  z Nim, wiedząc że On na nas czeka. Co mamy więc czynić, aby tak zacząć? Odpowiedź jest jedna – PODJĄĆ MODLITWĘ. Niech ona przestanie być dodatkiem do innych, ważnych aktywności, ale stanie się jedną z naszych głównych aktywności. Modlitwa naprawdę nie wymaga zrezygnowania z czegoś, co jest ważne dla życia doczesnego, nie stoi w kolizji z czymś, co jest nam do życia konieczne, nawet z naszym odpoczynkiem. Odpoczywać też możemy w bliskości z Bogiem. Potwierdzą to nam ludzie, którzy Boga poznali a niczego z tego powodu nie stracili, raczej przeciwnie - wszystko zyskali. A jest ich tak bardzo wielu.

Na czym zatem budować modlitwę? Zwykle budujemy ją na naszych potrzebach. Paradoksalnie dobrze jest, kiedy sobie z czymś nie radzimy i potrzebujemy pomocy Boga. A przecież Boga potrzebujemy zawsze, czasem tylko nam się wydaje, że sami sobie ze wszystkim radzimy i jesteśmy samowystarczalni i wtedy Boga nie szukamy i nie zwracamy się do Niego. Zatem powody naszej modlitwy bywają dwa, stojące na przeciwległych biegunach. Jeden to nasze bolesne potrzeby - choroby, braki, obawy, natomiast drugi to nasza miłość do Niego. Oczywiście istnieją też sytuacje pośrednie, kiedy oba czynniki odgrywają rolę. Najczęściej pierwszym bodźcem do modlitwy jest nasza słabość, wtedy zaczynamy kierować do Boga prośby. Taki schemat modlitwy dominuje w naszym dzieciństwie. Po jakimś czasie dopiero z modlitwy nie kończących się próśb wyrośnie modlitwa dojrzalsza, wynikająca z potrzeby serca i miłości.

Wdzięczność. Co więc mamy czynić, aby zacząć się modlić? Po pierwsze prosić o to, czego nam potrzeba, choć i to wcale nie jest takie proste. Zły duch przeszkadza nam i zwodzi. Dlatego trzeba uważać, by nie dać się mu oszukiwać. On będzie podsuwał nam różne myśli dezorganizujące modlitwę. A to rozpraszał codziennymi sprawami, a to podsuwał myśl, że nie wypada zawracać Bogu głowy błahostkami. Podpowie też, że wysłuchanie naszej modlitwy było pozorne, bo w rzeczywistości doszło do tego przypadkiem. Albo, rzuci myśl, że Bóg wysłuchał nie nas, ale innych, bardziej zasłużonych, którzy też się modlili w tej samej sprawie, bo nasza modlitwa jest dla Niego nic nie warta. Wszystko to są zawsze kłamstwa złego. Bóg bowiem kocha każdego i każdego wysłuchuje i z reguły daje mu więcej, niż to, o co prosi, jak synom Zebedeusza (Mk 10,35-40). Trzeba tylko dobrze się darom Bożym przyjrzeć. Początkujących w modlitwie bardzo łatwo szatan zwodzi. Trzeba być wytrwałym i trzymać się wskazań Jezusa oraz mistrzów duchowych. Podstawowym sposobem, by nie słuchać złego ducha podczas modlitwy, jest wzbudzanie w sobie wdzięczności za dobro, które od Boga otrzymaliśmy. Ta wdzięczność upewni nas, że Bóg naprawdę słuchał nas i rzeczywiście nas kocha. Św. Paweł zachęca do radosnej wdzięczności, że Pan jest blisko i daje nam do serc pokój i łagodność (Flp 4, 4-7).

Modlitwa wdzięczna zawsze staje się szkołą zaufania do Boga. Jeśli dziękujemy za to, że wcześniej nas wysłuchał, wówczas zyskujemy zaufanie, że on naprawdę wysłuchuje, a wtedy z większą wiarą prosimy o kolejne nasze potrzeby i widzimy coraz wyraźniej, że On nas wysłuchuje. I tak przez modlitwę wzrasta nasza wiara, a przez wiarę zmniejsza się lęk. Stopniowo przestajemy zbytnio się troskać i rodzi się w nas Boży pokój przewyższający wszelki ziemski pokój oparty na rozumowych uzasadnieniach (Flp 4,4-7). Tylko warto pamiętać, że te przemiany w naszych sercach dokonują się stopniowo i czasem zatrzymują się, bo zły z zaciekłością atakuje, byśmy się znowu jego przestraszyli i w Boga zwątpili.

Duch Święty. Jan Chrzciciel zapowiadał, że Jezus chrzcić będzie Duchem Świętym i ogniem (Łk 3,16). Istotą dzieła, które Jezus uczynił dla świata, jest obdarowanie go Duchem Świętym. Jezus umarł na Krzyżu i zmartwychwstał po to, aby nas uwolnić od grzechu i mocy złego ducha, a potem wolnych wyposażyć w Ducha Świętego. On jest Bogiem mieszkającym w naszych sercach i doprowadzającym do końca nasze przygotowanie do wejścia do Królestwa Bożego. Działanie Ducha w świecie ma ludzi odkupionych przez Jezusa doprowadzić do czystości serc, by u kresu mogli oni oglądać Boga (Mt 5,8). Posiadanie Ducha Świętego jest największym skarbem odkupionej ludzkości. Tylko, że na razie posiadanie Ducha przez ludzi jest jeszcze bardzo niepełne. Nie wszyscy bowiem uwierzyli w Jezusa i nie wszyscy poddają się działaniu Ducha. Ale zgodnie z proroctwem Joela zostanie to dopełnione (Jl 3,1-2)

A jednak w tych, którzy przyjmują działanie Ducha, staje się On przede wszystkim siłą do modlitwy. Bowiem cała nasza więź z Bogiem jest nie tylko nasza, ale głównie jest życiem sprawianym w naszych sercach przez mieszkającego w nich Ducha Świętego. Jan Chrzciciel zapowiadał, że przyjdzie mocniejszy od niego, który będzie wylewał na ludzi Ducha Świętego (Łk 3,16). Ten Duch będzie w nich tchnieniem życia (Rdz 2,15), źródłem w doczesności i wieczności, a także będzie ogniem. Życie, jakie daje Duch, jest przede wszystkim życiem modlitwy. To On budzi w nas pragnienie modlitwy i wdzięczność za modlitwę. Wszystko, o czym napisaliśmy wyżej, że potrzeba modlitwy budzi się w nas, że staje się ona dla nas coraz ważniejsza, że potrzebna jest wytrwałość, aby w niej wytrwać i że najpierw modlimy się bardziej dla siebie a potem bardziej dla Boga - to wszystko jest w nas dziełem Ducha Świętego.

Dlatego dobrze jest zaczynając modlitwę wołać Ducha Świętego i wzbudzać w sobie ufność, że to On będzie się w nas modlił. Słowem trzeba poddać się Duchowi Świętemu, a wtedy On sprawi, że stopniowo modlitwa stanie się coraz mocniejszym kręgosłupem naszego życia, będziemy nią oddychać, jak w modlitwie Jezusowej. Jednakże  Duch Święty jest dla nas także ogniem, czyli mocą oczyszczającą. Ogień najpierw wypala to, co słabe i grzeszne, i co przeszkadza modlitwie, wypala uleganie kłamstwom złego ducha, wypala lęki, pychę, lenistwo. Natomiast potem, po wstępnym oczyszczeniu, ogień rozgrzewa nas do wytrwałości, wdzięczności, radości i pokoju. Wszystko to sprawia Duch Święty, nie trzeba nad tym samemu pracować tylko współpracować z Duchem, wołać Ducha i prosić Go o oczyszczenie i o życie. Ważne jest, by nie bać się tak prosić, by mieć odwagę prosić o trudne, bo On nas kocha i wie co robi z nami. Najpierw więc Duch niech będzie w nas oczyszczającym ogniem, a potem oddechem orzeźwiającym . To właśnie jest najpełniejszym sposobem wchodzenia w modlitwę, drogą do tego, by stawać się ludźmi modlitwy.

Podsumowanie. Zatem, gdy tylko odzywa się w nas pragnienie i potrzeba tego, by zwrócić się do Boga – ponieważ się boimy, mamy niepokój, jesteśmy chorzy - nie wahajmy się natychmiast zwrócić się do Boga. Prośmy o pomoc Ojca, Jezusa albo Maryję. Mamy potrzeby, z którymi często nie wiemy, co zrobić. Jak zacząć? Wtedy zwróćmy się natychmiast do Boga w modlitwie, we Mszy Św., potem spytajmy spowiednika, pomocnika duchowego, poprośmy o modlitwę wstawienniczą, zapytajmy kogoś z charyzmatem. Taka pomoc nas ukierunkuje. Zaczniemy się modlić, a wtedy wszystko potoczy się dalej „samo”. Naprawdę! Bóg, który zapoczątkował w nas dobre dzieło, będzie je kontynuował i doprowadzi do końca (por. Flp 1,6). Bo najważniejsza w naszym życiu jest modlitwa. Amen

Diakon Jan     

 

REKOLEKCJE ADWENTOWE LAS BIELAŃSKI - 2021

 2.  ON ZAPOCZĄTKOWAŁ I ON DOKOŃCZY

Adwent. Adwent to czas przygotowania ludzi na spotkanie z Bogiem. Etapów tego przygotowania jest w planie Bożym kilka. Najpierw Bóg przygotowywał Żydów na przyjście Mesjasza  - to był niejako pierwszy Adwent w dziejach ludzkości. U jego kresu przyszedł Mesjasz i dokonał dzieła odkupienia. Od tego momentu Bóg powtarza Adwent corocznie, abyśmy corocznie ponawiali wysiłek wewnętrznego przygotowania i aby każdy miał szansę osobiście przyjąć owoce dokonanego dzieła odkupienia. I to jest drugi Adwent – czas czterech tygodni przygotowania na święta Bożego Narodzenia. Wreszcie, skoro Chrystus zapowiedział swoje drugie przyjście na świat - przy końcu czasów, to swoim zmartwychwstaniem zapoczątkował jeszcze trzeci Adwent – najważniejszy. Jest to czas oczekiwania na ostateczne przyjście Chrystusa, na Jego najpełniejsze spotkanie z nami – na uwieńczenie całego Bożego dzieła zbawienia świata.

Każdy z tych Adwentów jest czasem, kiedy Bóg wylewa moc Ducha Świętego. Czyni to, by nas formować i czynić nasze serca gotowymi na zbliżające się spotkanie z Nim. Podczas Adwentu Bóg działa swoją mocą, a my możemy poddawać się tej mocy i pozwalać się kształtować, a możemy też ignorować dawany nam przez Boga czas i nie poddawać się Bożemu działaniu. Wykorzystanie Bożego daru leży w ludzkim interesie, ale ludzie zupełnie nie widzą tego interesu. Nie widzą, że jest im dawana szansa przyjęcia do serca tego, co jest im najpotrzebniejsze. Dlatego w praktyce rzecz wygląda tak, że podczas każdego Adwentu to Bogu bardziej zależy niż nam, byśmy z Jego darów korzystali. To Bóg walczy o nas, z reguły wbrew nam. My bowiem kompletnie nie rozumiemy swojej sytuacji. A jaka jest ta nasza sytuacja?

Sytuacja. Bóg stworzył nas, ponieważ chciał nas mieć - zaprosić do wspólnego życia w wieczności. To On zaplanował to wszystko: że powstaną istoty ludzkie mające podobieństwo do Niego, że nauczą się żyć podobnie jak On, że pokochają Go i będą chciały być Mu wierne, że poznają Go do intymnej głębi i będą szczęśliwe dzieląc z Nim Jego chwałę. To nie my wymyśliliśmy ten plan, to nie w nas zrodziły się te wielkie pragnienia, aby stać się obrazem Boga i być podobnym do Niego. Bóg sam zaplanował dla nas tę nieziemską wielkość - udział w najwyższej Jego chwale. To On, nie my! I dlatego to Bóg jest teraz w „trudnej sytuacji” – niczym ojciec mający krnąbrne i uparte dzieci. Dlatego to Bóg walczy o nie, by często wbrew nim wychować je, by nabrały dojrzałości i nauczyły się od Niego wielkich rzeczy. Niestety, one wciąż w małym stopniu z Nim współpracują.

Już w Starym Testamencie Bóg objawił Wielkie Powołanie ludzkości. Przez proroków pokazywał, że ludzie stale oddalają się od Niego, a On próbuje ich na powrót zebrać przy Sobie. Przy czym czyni to nie na siłę, „prowadząc za ucho”, ale stara się rozniecić w nas miłość. Gdy wreszcie Bóg tego dokona, będzie się z nas cieszył i przyprowadzi nas do Siebie z honorami, niesionych z chwałą na tronie królewskim (Ba 5,6) – niczym na używanym dawniej przez władców sedia gestatoria. Bóg chce z radością przyprowadzić nas do jądra swej Istoty, do światła swej chwały (Ba 5,9). Takich obrazów chwały Bożej, do której jesteśmy zaproszeni, Pismo Święte pokazuje wiele, ale najpiękniejszy to przypowieść o powracającym do ojca synu marnotrawnym. Ten syn zmarnował wszystko, co pierwotnie od ojca otrzymał, a ojciec i tak na nowo ubrał go w strój królewski i dał na palec królewski pierścień. I tak właśnie chce postąpić Bóg z nami. Więc dlaczego to nas nie porusza? Zaprawdę jest w nas jakiś defekt – kamienne serce grzechu pierworodnego. A jednak, mimo tego defektu, Bóg walczy o nas, by zmiękczyć to kamienne serce.

Zgładzenie grzechu. Bóg zapoczątkował zmiękczanie naszych kamiennych serc umierając za nas na Krzyżu, potem zmartwychwstając i w ten sposób usuwając przeszkodę uniemożliwiającą spotkanie z Nim. To się nazywa odkupieniem. Przez nie zostały zgładzone skutki ludzkiego grzechu i otworzone zostało dla ludzi niebo. To się właśnie wydarzyło u kresu pierwszego Adwentu w dziejach. Potem wielokrotnie ten Adwent ponawiany jest dla nas - Bóg stale powtarza dzieło formowania nas, byśmy z Jezusowego odkupienia skorzystali: byśmy uwierzyli, że On jest naszym Zbawicielem i przyjmowali Jego sakramenty – przede wszystkim Chrzest, Pojednanie i Mszę Świętą. Działanie tych trzech sakramentów to kontynuacja dzieła, które Bóg rozpoczął na Krzyżu. Wielu dzięki tym sakramentom korzysta z łaski Krzyża i zmartwychwstania, i nawraca się, a nawet staje się świętymi. Jednak, szczególnie w naszych czasach, wyraźnie widać, że nawrócenie ludzi jest głęboko niepełne.

A jednak mimo tego, że nawrócenie ludzi jest tak mizerne, aktualna jest prorocza zapowiedź św. Pawła, który mówi, że Bóg, który zapoczątkował w nas dobre dzieło, dokończy je do Dnia Chrystusa Jezusa (Flp 1,6) – czyli do końca czasów. Zły duch wie, że tak będzie i drży (Jk 2,19), bo jest pewny, że w końcu przegra. Jednak mimo wszystko walczy o ludzi, bo chce i ma szansę u jak największej ich liczby zachwiać wiarę w moc Bożą i doprowadzić ich do zwątpienia, by na złość Bogu i nam jak najmniejsza liczba ludzi została zbawiona. Aby nie zginąć nie wolno wierzyć złemu, ale Bogu, który potrafi doprowadzić swoje dzieło zbawienia do końca, mimo że na razie świat wstrząsany złością złego ducha wygląda rozpaczliwie. A jednak mimo tego, wszystko zależy od postawy ludzkich serc, w których Duch Św. może odmienić nastawienie  – pokazać im bezsens ulegania złu i błędne postrzeganie przez nich Boga. Duch Św. potrafi skruszyć zatwardziałe serca i uformować je do nawrócenia. W świetle proroctw i obietnic Bożych nawrócenie dużej części ludzkości przed końcem czasów jest pewne, choć szatan może też wiele serc osłabić i zablokować, by nie poszły za Duchem Św. ale za duchem zła.

Do końca czasów. Duch Święty działa w świecie do końca czasów, aby przemienić ludzi i ludzkość może się tej przemiany do końca czasów spodziewać. Duch może pokazać sercom i sumieniom, czym jest grzech i jak wielkie rzeczy chce uczynić im Bóg, gdy one tymczasem są na te rzeczy zamknięte. Taka świadomość marnowania szansy może być dla ludzi wielkim bólem. Duch może poruszyć ich serca i sprawić w nich głód Boga, niezrealizowane dotąd pragnienie poznania Go, uwierzenia Mu i pokochania Go. Duch może dokonać w sercach i sumieniach oczyszczenia, być może bolesnego, ale w końcu sprawiającego, że staną się czyste i bez zarzutu na dzień Chrystusa (1 Kor 1,8). Bóg zapowiada, że tego właśnie dokona przed ostatecznym przyjściem Chrystusa, i że na dzień Jego przyjścia wiele serc będzie już czystych. Oczywiście, serca stawiające opór, zawsze będą mogły nie dopuścić do działania Ducha i nie zostać zbawione.

Zatem to, co Bóg rozpoczął, to dokończy – tak w skali świata jak i Kościoła. On ma na to czas do końca dziejów, a w skali pojedynczego człowieka do dnia jego śmierci. I rzeczywiście wielu, być może większość, Bóg prowadzi do nawrócenia w ostatniej chwili, tuż przed śmiercią, jak robotników pracujących w winnicy zaledwie przez ostatnią godzinę dniówki (Mt 20, 1-16). Bóg gotów jest przebaczyć opieszałość każdemu, gdy ten wyzna Mu swoją wiarę i poprosi o zbawienie, choćby był najcięższym grzesznikiem. Dlatego Jezus uczy Piotra przebaczać nie 7 razy ale aż 77 razy. Nikt nie przebacza tak hojnie jak Bóg, bo Bóg chce mieć w niebie wszystkie swoje dzieci. Ale czy Mu się to uda?

Drabina. Jan Chrzciciel był prorokiem, którego zadaniem stało się wezwać Żydów do przyjęcia pierwszego etapu Bożego dzieła – przyjęcia przychodzącego Mesjasza - Chrystusa. Jan wołał, by prostować w swoich sercach ścieżki wchodzenia w nie łaski odkupienia, ale efekt tego wołania był słaby – było to przysłowiowe wołanie na puszczy. Po Janie nastaje Kościół i też woła o przyjęcie dzieła Odkupienia – przez wiarę, Chrzest, Mszę Świętą – ale i jego wołanie jest mało owocne, co widać wyraźnie w dzisiejszych czasach. Jednak póki ludzie mają czas, prorocy Kościoła wołają, szczególnie o to, by korzystać z Eucharystii. Ona jest właśnie najważniejszym, dawanym nam darem Jezusowego Odkupienia i uzdrowienia. Otrzymuje go każdy, kto się gromadzi na Mszy Św. i w niej uczestniczy. Ona jest drabiną do nieba, którą uczynił dla nas Jezus, byśmy mogli po niej zanosić nasze sprawy do nieba, do Ojca i od Ojca je otrzymywać na powrót odmienione przez odkupieńczą łaskę. Tą drabiną jest sam Jezus zmartwychwstały, wstępujący do Ojca i zstępujący na nas, by być obecnym w naszym życiu już teraz a potem na wieki. I nawet jeśli umieramy, mamy przez Chrystusa kontakt z Bogiem i życie wieczne w Nim. Niezależnie, jak wygląda świat i jakie otaczają go zagrożenia, Bóg przez Jezusa otwiera nam drogę do największej chwały – do zbliżenia ze Sobą. Tego zbliżenia nic nie jest w stanie nam odebrać, jeśli tylko trzymamy się Jezusa za rękę. Wtedy On czyni nasze serca wierzącymi, potem kochającymi Boga a na koniec  czystymi. I to jest dar Boga dla ludzi nieporównywalny z żadnym dobrem tego świata.

Diakon Jan

REKOLEKCJE ADWENTOWE - LAS BIELAŃSKI - 2021

I.  PRAKTYKA ADWENTU

Sens apokaliptyki. Adwent jest początkiem roku kościelnego. U jego początku czytamy w Kościele teksty apokaliptyczne zarówno Starego jak i Nowego Testamentu. Teksty te brzmią dziś dość groźnie i budzą lęk, a jednak powstawały one w momentach kryzysowych dziejów jako księgi pocieszenia. Księga Daniela powstała w okresie drastycznych prześladowań za króla syryjskiego Antiocha Epifanesa IV, który narzucał w swoim królestwie kult bóstw greckich. Przerwał kult Boga Jahwe w świątyni jerozolimskiej i zabronił Żydom wszelkich praktyk religijnych prywatnych pod karą śmierci. Podobnie Księga Objawienia zwana Apokalipsą została napisana przez św. Jana, kiedy w Rzymie trwały krwawe prześladowania za cesarza Nerona. Teksty apokaliptyczne zawsze zapowiadały, że prześladowania są sprawą przejściową i nieuchronny jest upadek despotycznych prześladowców i ostateczne zwycięstwo Boga, choć w okresie prześladowania ono wydaje się zawsze tak niepewne. Apokalipsy więc budują ducha wierzących. Mowy eschatologiczne wygłoszone przez Chrystusa (Mk 13) także są wsparciem dla Kościoła jerozolimskiego i choć zapowiadają najazd Tytusa w roku 70 n.e. to zawierają wskazówki, jak uczniowie powinni się zachować - przede wszystkim uchodzić z Jerozolimy, a także pośrednio zapowiadają wydarzenia poprzedzające koniec świata.

Sposób w jaki apokaliptyczne księgi pocieszenia pocieszały Izrael był bardzo prosty. Autorzy mówili – teraz poganie was prześladują, ale bliski jest i oznaczony przez Boga czas, kiedy ustanie ich moc, wtedy wy będziecie wolni, a oni cierpieć będą wieczną karę z ręki Boga. Zatem cierpienia zapowiadane w apokalipsach były przeznaczone dla prześladowców, a wierzącym zapowiadały ocalenie. Oczywiście tak było przede wszystkim w apokaliptyce starotestamentalnej. W Nowym Testamencie nauka była bardziej złożona. W ustach Chrystusa podstawowe znaczenie ma nauka, która brzmi następująco: Czuwajcie i módlcie się abyście mogli UNIKNĄĆ tego wszystkiego i stanąć przed Synem Człowieczym. Albo – kiedy to się dziać zacznie NABIERZCIE DUCHA I PODNIEŚCIE GŁOWY, albowiem zbliża się wasze ocalenie. Janowa Apokalipsa wyjaśnia, że ucisk spadający na ludzi jest skutkiem grzechu, a Bóg go dopuszcza tylko dla nawrócenia. Ci, którzy są bliscy Bogu, nie powinni się bać, gdyż Bóg zapewni im ratunek. Źródłem zła i cierpienia jest szatan, a ratunkiem dla człowieka - przebywanie w bliskości z Jezusem. Wiara i ufność Jezusowi, a także jeszcze bardziej miłość do Niego, daje wewnętrzną siłę do udźwignięcia ucisku, a nawet pozwala skorzystać z pewnej „taryfy ulgowej” – uniknięcia ucisku do pewnego stopnia. I to jest istota sprawy, gdy chodzi o lęk przed „końcem świata”.

Zawziętość złego. My potrzebujemy wiary w Jezusa, zaufania do Niego a jeszcze bardziej miłowania Go i życia w jedności z Nim. Potrzebujemy tego zawsze, a zwłaszcza wtedy, kiedy czujemy niepokój z powodu możliwego końca czasów. Tymczasem współczesny świat idzie dokładnie w przeciwnym kierunku. Co by szkodziło ludziom wierzyć w Boga „na wszelki wypadek”, a jednak świat odwodzi ich od Niego z zadziwiającym uporem, jakby miał w tym jakiś interes. Czy nie jest to zastanawiające? Owszem, dzieje się tak, ponieważ świat, jak mówi Pismo Święte, jest podsycany do wrogości przeciw Bogu przez szatana, bo tylko on ma interes w tym, żeby ludzie umierali w przekonaniu, że Boga nie ma, a potem odkrywali zwój błąd, kiedy już jest za późno i nie byli zbawieni. A przecież Bogu tak bardzo na nich zależy. Szatan na złość Bogu oszukuje ludzi, a oni nie umieją rozpoznać prawdy.

Najważniejsze dla nas jest zatem nie dać się oszukiwać i we własnym, dobrze pojętym interesie, z myślą o przyszłości swojej i świata, poznawać Boga, wierzyć Mu i lgnąć z miłością do Niego. To jest konkretna potrzeba człowieka – mieć relację bliskości z Bogiem, aby się nie bać straszenia ze strony złego ducha. Tymczasem my żyjemy w lęku, a do Boga często mamy spory dystans. By mieć Boga blisko i ufać Mu coraz bardziej a także kochać Go coraz goręcej, potrzebne jest nam właśnie takie ćwiczenie, które nazywa się Adwent. Chcemy w Adwencie wejść w bliską relację z Bogiem, a to jest możliwe, ponieważ Jezus na to się narodził i na to przyszedł na świat, by ludzie Go spotkali, poznali i przywiązali się do Niego. Potrzebujemy przywiązać się do Jezusa jako do najbliższej Osoby, a wtedy nie straszne będą pogróżki złego.

Praktyka Adwentu. Jak przywiązać się do Boga? Spróbujmy potraktować Adwent jako ćwiczenie z posługiwania się tymi narzędziami jakie dał Jezus w Ewangelii, a są nimi sakramenty i modlitwa. Najważniejsze jest nauczyć się modlitwy. Niech ona będzie w jak największym stopniu naszym osobistym słowem i myślą skierowaną do Boga. Ćwiczmy to. Używajmy własnego umysłu, nie tylko tego, co wymyślili i ułożyli inni. I po wtóre - świadomie uczestniczmy w przyjmowaniu sakramentów, nie przyjmujmy ich tylko biernie od Boga. Włączajmy się własną modlitwą przyjmowanie sakramentów - w chrzest swojego dziecka czy wnuka, w bierzmowanie syna czy córki, a nade wszystko, nade wszystko UCZESTNICZMY w Eucharystii. O tym ostatnim chcę napisać w sposób szczególnie wyraźny. Najważniejszym ćwiczeniem z duchowości jest modlitwa, a najważniejszą modlitwą jest Msza Święta. Także niezwykłą moc ma osobista adoracja Pana Jezusa w Eucharystii. Te dwa wydarzenia dają nam osobiste, prawdziwe, wyjątkowo silne spotkanie z Bogiem. Do tego spotkania dochodzi, gdy jesteśmy w te wydarzenia zaangażowani. Nie bierni, przyzwyczajeni, że Kościół zrobi wszystko za nas. Owszem, Pan Jezus, robi wszystko za nas, ale tylko wtedy, gdy my robimy, co możemy i więcej nie jesteśmy już w stanie. A więc, co robić podczas Mszy Świętej?

Msza Święta. Dla niektórych zwłaszcza młodych ludzi jest ona nudna i nie wiadomo, jak w niej uczestniczyć. Msza Święta powtarza to, co uczynił dla naszego zbawienia Pan Jezus. On przyszedł na świat, nawiązał łączność z nami - grzesznikami, wziął na siebie nasze grzechy i umarł z nimi jak niejako grzesznik obarczony naszym złem. A kiedy zmartwychwstał, stał się wolny od grzechu odszedł do Ojca czysty. Tam przedstawia Ojcu nas już czystych i nasze trudne sprawy, problemy, które przez swoją śmierć i zmartwychwstanie rozwiązuje. Msza Święta jest pozostawionym dla nas na ziemi wydarzeniem, w którym możemy siebie i swoje trudne sprawy ODDAWAĆ umierającemu Jezusowi i odbierać je od Niego – zmartwychwstałego oczyszczone i uzdrowione, i zaniesione przez Jezusa do Ojca. To właśnie przejście od śmierci z naszymi grzechami do zmartwychwstania już bez naszych grzechów dokonuje się we Mszy Świętej. Dokonuje się ono dla tych, którzy w tej Mszy Świętej akurat uczestniczą. Jest uobecnieniem dzieła odkupieńczego Chrystusa dla nas tu i teraz.

Dobrze. Jak zatem praktycznie z tego skorzystać, by nasze życie było oczyszczane i przemieniane, i by każde uczestnictwo we Mszy działało na nas z  mocą i zmieniało nasze życie, nie było tylko biernie przeżytym wydarzeniem? We Mszy Św. najpierw jest Przygotowanie Darów Ofiarnych. Kościół składa na ołtarzu chleb i wino, a są to symboliczne dary ludzkie. Do tych darów my możemy myślnie, wolitywnie dołączyć nasze sprawy, które włączamy w tę Mszę – nasze intencje. Siebie, Ojczyznę, bliskich, choroby, lęki, bóle. Wszystko. Wyobraźmy sobie nawet, że składamy je na patenie albo w kielichu. Kiedy Duch Święty konsekruje chleb i wino, przemieni je w Jezusa obarczonego naszymi grzechami. W tej konsekracji Jezus umrze i zmartwychwstanie, a nawet w znaku drugiego podniesienia, kiedy kapłan powie – Przez Chrystusa, z Chrystusem i w Chrystusie Tobie Boże, Ojcze Wszechmogący… - Jezus zmartwychwstały odejdzie do Ojca i przedstawi Jemu nasze sprawy. Będzie nimi bardzo obciążony, jakby dźwigał ogromny worek. Tak to naiwnie możemy sobie wyobrazić, ale to właśnie w całym bogactwie tajemnicy dzieje się we Mszy Świętej. I kiedy przyjmiemy Komunię Świętą odzyskamy od Jezusa owoce jego Ofiary i odpowiedź Boga na problemy, które Mu przedstawiliśmy.

Tym jest Msza Święta i tak możemy w niej uczestniczyć. Naprawdę mamy co tu robić. Jest to wydarzenie otwarte na nasze uczestnictwo. A owoce tego uczestnictwa będą ogromne i o tym może się przekonać każdy, gdy zacznie praktykować swoje żywe uczestnictwo we Mszy Świętej. To uczestnictwo, ćwiczone i przeżywane, będzie nas przemieniać i będziemy coraz bardziej czuć bliską obecność Jezusa w swoim życiu. Adwent jest czasem, kiedy warto to praktykować.                                                                                                                                              dk. Jan