sobota, 15 grudnia 2018

„On raz się narodził, a teraz wy potrzebujecie się narodzić dla Niego”

Dziwi was to stwierdzenie? Podaję je w cudzysłowie, bo pochodzi ono od księdza Feliksa Folejewskiego. Życie doczesne człowieka zaczyna się od narodzin i kończy narodzinami i całe też obraca się wokół narodzin. Pan Jezus także się narodził - dwa tysiące lat temu w Betlejem, a teraz Jego Narodzenie wzywa nas do narodzin. Z Ducha Świętego.

Był wśród faryzeuszów pewien człowiek, imieniem Nikodem, dostojnik żydowski. Ten przyszedł do Niego nocą i powiedział Mu: Rabbi, wiemy, że od Boga przyszedłeś jako nauczyciel. Nikt bowiem nie mógłby czynić takich znaków, jakie Ty czynisz, gdyby Bóg nie był z nim. W odpowiedzi rzekł do niego Jezus: Zaprawdę, zaprawdę, powiadam ci, jeśli się ktoś nie narodzi powtórnie, nie może ujrzeć królestwa Bożego. Nikodem powiedział do Niego: Jakżeż może się człowiek narodzić, będąc starcem? Czyż może powtórnie wejść do łona swej matki i narodzić się? Jezus odpowiedział: Zaprawdę, zaprawdę, powiadam ci, jeśli się ktoś nie narodzi z wody i z Ducha, nie może wejść do królestwa Bożego. To, co się z ciała narodziło, jest ciałem, a to, co się z Ducha narodziło, jest duchem. Nie dziw się, że powiedziałem ci: Trzeba wam się powtórnie narodzić. (J 3,1-7)

Czy widzicie ową przepaść między myśleniem i sposobem rozumienia rzeczy przez Nikodema i przez Jezusa. Nikodem wikła się w dociekania, czy można ponownie wejść do łona matki, a zasadniczą dla niego sprawą staje się, czy w ogóle Jezus przyszedł od Boga i co może świadczyć o Jego Boskiej misji. Czy dowodzą jej znaki, które czyni? Czy możliwe są twarde materialne dowody, że przez Jezusa działa Bóg? A Pan Jezus patrzy na Nikodema z miłością i jakby chciał powiedzieć – Nikodemie, co ty mówisz? Trzeba ci się powtórnie narodzić z Ducha, a wszystko zobaczysz inaczej, nie po ziemsku. Wtedy nie będą ci potrzebne znaki. Sam zachwycisz się tym co tkwi w mojej Ewangelii.

My dziś mamy podobny problem. Jesteśmy ludźmi twardo stąpającymi po ziemi i twardo chcemy na niej pozostać, a jednocześnie przekonać się do głębi o prawdzie i o Bogu. Sprowadzamy Jezusa ziemskich pytań i z ziemskich odpowiedzi chcemy się dowiedzieć wszystkiego o nieziemskiej głębi. A przecież to jest niemożliwe. Trzeba się głęboko, wewnętrznie przemienić, narodzić do nowego życia i zupełnie odmienić mentalność, by się dowiedzieć choć trochę o Bogu, by nieco dotknąć Jego tajemnicy. Jeżeli wam mówię o tym, co ziemskie, a nie wierzycie, to jakżeż uwierzycie temu, co wam powiem o sprawach niebieskich? (J 3,12) Boga nie da się zrozumieć. Można tylko Go spotkać i z Nim przeżyć swoje życie. Każde spotkanie z Bogiem dotyka nas i zmienia, każde jest odnowieniem, narodzinami, przemianą.

I nie da się zrozu­mieć, jak to będzie po przemianie. Nie da się wytłumaczyć dziecku w łonie matki, jaki będzie świat, na który się wkrótce narodzi. Nie da się wytłumaczyć niewierzącemu, jak to będzie wtedy gdy uwierzy. Nie da się wytłumaczyć człowiekowi doczesnemu, jak to będzie, kiedy umrze, narodzi się dla Nieba i spotka Boga. Nie da się! Niemowlę nie ma dojrzałości do świata. Człowiek świata nie ma dojrzałości do Nieba. A niewie­rzą­cy nie ma dojrzałości do relacji z Bogiem. Pewien niewierzący, mający bardzo zaniedbane życie, powiedział mi – może i jestem niedojrzały, ale wypraszam sobie, by ktokolwiek mi coś takiego mówił. Może uznacie, że nie powinienem był mu tego tak mówić?

Drogi do Boga nie można zastąpić wyjaśnieniem, o co chodzi w tych nowych narodzinach, w przejściu od starego do nowego. Ta droga wymaga przeżycia narodzin. Nie zrozumienia narodzin. Póki nie przeżyjemy narodzin, często jesteśmy wręcz źle nastawieni do myśli, że jeszcze nam czegoś brakuje i, że jeszcze czegoś więcej potrzebujemy. Boimy się zbyt wymagających rekolekcji, zbyt dogłębnej spowiedzi, choroby, próby, bezradności. Ale kiedy coś takiego przeżyjemy i popatrzymy wstecz za siebie, zdziwimy się, ile się w nas pozytywnie zmieniło. I to nie wiadomo kiedy i jak. Warto mieć mądrość takiego patrzenia wstecz i zgody na coraz to nowe, kolejne narodziny. A one na pewno są jeszcze przed nami.

Najważniejsze nowe narodziny dokonują się podczas Chrztu. Otrzymujemy oczyszczenie i prawdziwe zamieszkanie w sercu Boga. Ale Sakrament wymaga, byśmy przez całe życie dojrzewali do przyswajania związanej z Nim łaski i związanej z tą łaską nowej mentalności. Ona to sprawia, że już nie boimy się Najwyższego, nie trzymamy się od Niego na dystans, ale miłujemy Go jak dzieci i tulimy się do Niego, jak do Kogoś Najbliższego - do Ojca, do Oblubieńca. Tak to stajemy się nowymi ludźmi, którzy widzą Boga zupełnie po nowemu, zupełnie inaczej i którzy żyją z Nim w zachwycie. To życie z Nim ma nam zakorzenić się w sercach i pozostać na wieczność.

Diakon Jan   

sobota, 27 października 2018

mała miłość – WIELKA MIŁOŚĆ

W dziejach świata wszystko zaczęło się, gdy Bóg objawił Siebie. Po raz pierwszy stało się to, gdy stworzył świat, a na nim ludzi. Uczynił to, by obdarować ich swoim życiem, aby mogli przeżywać szczęście w jedności z Nim. Stworzył nas, ponieważ zechciał napełnić swoim błogosławieństwem. Bóg sam tego zapragnął, nie my na to zasłużyliśmy ani nie nam się to w jakikolwiek sposób należało. Kiedy Izraelici zastanawiali się, dlaczego Bóg wybrał akurat ich, On im odpowiedział: Pan wybrał was i znalazł upodobanie w was nie dlatego, że liczebnie przewyższacie wszystkie narody, gdyż ze wszystkich narodów jesteście najmniejszym, lecz ponieważ Pan was umiłował i chce dochować przysięgi danej waszym przodkom (Pwt 7,7-8).

Bóg obdarowuje wszystkich, ponieważ wszystkich kocha i chce zbawić. Czyni to własną mocą, a ludzi zaprasza na swoich współpracowników, co jest dla nich darem i wyróżnieniem. Jednak, aby było jasne, że Boże dzieła dokonują się bez ludzkiej siły, aby ludzie nie uważali się za równych Bogu, Bóg na swoje narzędzia wybiera nie ludzi silnych i zasłużonych, ale słabych i bezradnych. Izraela wybrał nie dla jego zasług, ale z Miłości, po to by się nim posłużyć do objawienia całemu światu Siebie i Swojego Syna. Człowiek wszystko ma od Boga za darmo, a chełpi się i panoszy jakby wszystko było jego, jakby to sobie przywłaszczył. Paweł przestrzega: Cóż masz, czego byś nie otrzymał? A jeśli otrzymałeś, to czemu się chełpisz, tak jakbyś nie otrzymał? (1 Kor 4,7).

Bogu chodzi o dwie rzeczy. Po pierwsze, o pokazanie nam Swojej Miłości, która żyje między Osobami Trójcy Świętej i popycha Boga do miłowania bezinteresownie nas. Ujmuje to Jan w słowach Jezusa niejako streszczających całe Pismo: Tak Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne (J 3,16). I po drugie Bóg chce też powiedzieć nam, że nawet Jemu, Najwyższemu, bardzo zależy na nas, że chce być kochany przez nas i to tak bardzo, że aż ujmuje to w największym przykazaniu: Będziesz miłował Pana, Boga twojego, z całego swego serca, z całej duszy swojej, ze wszystkich swoich sił (Pwt 6,5). Bogu zależy na nas i pokazuje to już na etapie Starego Testamentu, żeby człowiek odkrył Boga, jaki jest dobry i miłujący, i żeby odwzajemnił tę Wielką Miłość swoją małą ludzką miłością. Ona ma się przede wszystkim wyrazić w naśladowaniu Boga czynami zgodnymi z Prawem Bożym, ale także w bardziej wysublimowanych sposobach przebywania z Bogiem w osobistej relacji i w okazywaniu Mu miłości nawet na wzór miłości między kobietą a mężczyzną. Mówią o tym prorocy, zwłaszcza Ozeasz oraz autor Pieśni nad Pieśniami. Bóg zapewnia przez proroków, że bardziej niż naszych praktyk religijnych pragnie naszej miłości. Tyle mówi już w Starym Testamencie. Aż tyle! A w Nowym?

W Nowym Testamencie Bóg objawia Jezusa – Swojego Syna, który wykonuje wobec nas po ludzku czyny Miłości - leczy, uwalnia od złego i otwiera drogę do Ojca. Objawia więc po ludzku ową znaną już wcześniej Wielką Miłość Boga. Teraz ona okazuje się jeszcze większa, największa, bo ukazana jest w życiu Człowieka – Jezusa, który jest wolny od grzechu, doskonały i jest Bogiem, a jednak z Miłości do nas, żeby być z nami, pozwala się pognębić i zabić. Do tego, kiedy zmartwychwstaje, otwiera dla nas drogę do zupełnie nowego, wiecznego życia. Pokonuje skutki naszego grzechu i zdobywa dla nas dar wolności od zła.

Jednak to życie wieczne nie przychodzi do nas mechanicznie. Jezus prosi, byśmy je od Niego przyjęli. Najpierw pokazuje Swoją Miłość. Potem prosi, byśmy uwierzyli w Niego, to znaczy w to, że tylko od Niego możemy zbawczą Moc Boga otrzymać, bo nie ma nikogo innego, kto przynosi ją na świat. A w końcu zaprasza byśmy tę Moc przyjęli. Zwłaszcza dla Żydów uwierzyć w Jezusa znaczy dużo, dużo więcej niż uwierzyć w Boga, ale i dla chrześcijan jest to wyzwanie przyjąć, że Bóg jest Człowiekiem. Bóg najpierw wzywa do wiary w Siebie i to przez wiarę w Jezusa. Ta wiara daje człowiekowi pewność zbawienia, jednak nie koniecznie uwalnia od konieczności oczyszczenia po śmierci w czyśćcu. Zbawienie bowiem ma dwa etapy: uwierzyć i przyjąć Moc Bożą, a potem pozwolić by ta moc nas uświęciła. Dopiero święci wchodzimy do domu Ojca.

Ale nawet pierwszy etap, sama wiara okazuje się dla ludzi bardzo trudna. Zły dąży do niszczenia jej w sercach i dziś widać, jakie potrafi osiągnąć na tym polu sukcesy. Widać nawet, że łatwiej jest ludziom wierzyć w Boga tak jak wierzą muzułmanie, gdyż obraz Boga w ich religii jest znacznie okrojoną wersją Objawienia, jest prostszy, mniej wymagający niż u Żydów i chrześcijan. Do pełni zbawienia człowieka potrzebne jest uwierzenie w Boga, a potem oczyszczenie i uświęcenie. Ludzie, którzy na ziemi tylko uwierzyli, często dopiero w ostatniej chwili, jak owi robotnicy pracujący w winnicy tylko przez ostatnią godzinę, będą potrzebowali po śmierci czyśćca.

Jednak możliwe jest przeżycie czyśćca jeszcze na ziemi, przyjęcie od Boga oczyszczenia i uświęcenia za tego życia. Ludzie, którzy to osiągnęli, po śmierci idą od razu do Nieba, jak ów Dobry Łotr z Kalwarii. Nazywamy ich świętymi. Jezus zostawił nam taką drogę świętości jako największe swoje pragnienie. Objawia je otwarcie i w pełni dopiero po swoim zmartwychwstaniu, kiedy trzykrotnie pyta Piotra o miłość. Właśnie o ową jego małą miłość, jako odpowiedź na Jego Miłość Wielką. Najwyższym celem człowieka jest pokochanie Boga w Jezusie całym sobą, a więc czynami, słowem, myślą, uczuciami, duszą i czystym ciałem po zmartwychwstaniu, słowem wszystkim, kim jesteśmy. To wymaga całkowitego oczyszczenia i uświęcenia Mocą Ducha Świętego. O tę Miłość totalną – greckie agape – Chrystus pyta Piotra, czyli cały Kościół, swoją oblubienicę. Piotr odpowiada Chrystusowi ostrożnie i z obawą, gdyż wie że niedawno się Go zaparł. Mówi, że Go tylko kocha – greckie fileo – co jest więzią ludzką, przyjacielską. Bóg daje nam Siebie jako Człowieka, byśmy go pokochali całym sobą też jako Człowieka, swojego Oblubieńca i abyśmy przez Niego stali się umiłowanymi dziećmi Jego Ojca. Bóg prowadzi nas, więc, do ogromnej bliskości i głębi relacji. Każdego w Kościele wzywa do tego i uzdalnia Mocą Ducha, którego na Kościół wylał i wylewa.

Taki jest cel naszego życia – by nasza mała miłość ludzka spotkała się z Wielką Miłością Boga w Jezusie. Zatem wiara to za mało, wiara to tylko początek. Miłość Boga potrzebuje miłości człowieka, Bóg chce naszego odwzajemnienia, a Miłość odwzajemniają ci, którzy stają się świętymi. O miłości do Boga mówią wszyscy święci. Szczególnie w Dzienniczku siostry Faustyny można znaleźć znamienne słowa zachwytu przeżywaną w sercu Miłością do Jezusa. Faustyna dziwi się, jak ludzie mogą żyć tylko wiarą w Jezusa: Miłość - to niebo już tu na ziemi dane nam. O, czemuż się taisz w wiarę? Miłość rozdziera zasłonę (nr 278). Na innym miejscu Jezus mówi Siostrze wyraźnie: Ty wiesz, czego żąda miłość - jednej tylko rzeczy, to jest wzajemności (nr 1770). Bóg prosi o wzajemność, wzajemność, wzajemność.

Diakon Jan

poniedziałek, 3 września 2018

POBOŻNA OBŁUDA

Wyobraźmy sobie Żydów czasów współczesnych Jezusowi, żyjących w prawie dwutysiącletniej tradycji wiary w Boga Abrahama, Izaaka i Jakuba, w ustalonym kulcie ofiarniczym w świątyni, żyjących od szabatu do szabatu, od święta Paschy do święta Paschy, by wspominać wyjście z Egiptu, czytać Prawo i Proroków i tęsknić za Mesjaszem. Tęsknić! Ale gdyby przyszedł czy umieliby Go przyjąć? No bo gdzie mógłby się On zmieścić pomiędzy żelaznymi tradycjami, świętami i przepisami? Gdzie?

Kiedy nagle pojawia się Jezus, pojawia się poza oficjalnym nurtem funkcjonowania kapłanów, uczonych w Piśmie, Sanhedrynu. Naucza nie z ich katedry, ale spomiędzy ludzi. Głosi rzeczy trochę podobne do nauki rabinów, a jednak różne. Mówi o bliskości Królestwa Bożego, wzywa do pogłębionego, bardziej duchowego rozumienia Prawa i pokazuje moc Boga na potwierdzenie swojego nauczania. Jego słuchacze dziwili się: cóż to jest, jakaś nowa nauka z mocą nad chorobami, złymi duchami i grzechem, nawet zdolną przywracać do życia? Prorocy kiedyś też działali z mocą, ale nie taką i nie tak intensywnie, no i ileż to już lat nie było w Izraelu proroków – kilka wieków. Przez to Izrael zatracił gotowość świeżego i bezpośredniego obcowania z mocą Boga. Trzymał się od Niego na dystans, zachowywał przepisy, składał ofiary. Boga miał wielkiego, wspaniałego, nie zniżającego się zbytnio do ludzi, a w miejscu Najświętszym świątyni spotykał się z Nim tylko Najwyższy Kapłan i to raz do roku.

Tymczasem Jezus ogłasza bliskie i bezpośrednie działanie Boga w ludziach. A przecież Żydzi nawet nie wymawiali Jego Imienia, mówili Pan – Adonai, a stopniowo nawet i to zastępowali eufemizmami – Anioł, Niebiosa. Jezus piętnuje takie postępowanie jako obłudę, ponieważ z jednej strony miało ono służyć szacunkowi i czci dla Boga, ale z drugiej towarzyszyło mu całkowite zaniedbywanie stanu moralnego serc. Te serca na zewnątrz były niby czyste dzięki dbałości o formy zewnętrzne, ale w środku brudne z powodu złego postępowania i braku duchowej więzi z Bogiem. Jezus wzywa do tego, by formy zewnętrzne harmonizowały z życiem wewnętrznym. Jeżeli wewnątrz Bóg jest daleki, a na zewnątrz pokazuję Jego wielką bliskość, to jest to obłuda. (Mt 23) Zagrożenie obłudą występuje nie tylko u Żydów z Ewangelii, ale jest jak najbardziej problemem chrześcijan. Nauczyliśmy się czytając Ewangelię, traktować ostre potępienia postawy faryzeuszów ze strony Jezusa jako historyczne, dziś nieaktualne, a przecież one dotyczą tak samo nas w Kościele.

Cały świat ma być zbawiony, dlatego Jezus wzywa do nawrócenia wszystkich, poczynając od tych, co są najbliżej – od nas w Kościele. Nawrócenie takie nie jest możliwe siłami człowieka, ale wymaga właśnie mocy Bożej zaczerpniętej od Jezusa, mocy, która ma być przez nas wpuszczona do serc i przyjęta. A przyjęcie Boga w Jego mocy wymaga od nas kontaktu z Nim. Kontaktu, więc obcowania, styczności, bezpośredniości! Dlatego pierwszą jest rzeczą, byśmy wyzbywali się dystansu do Boga i chodzenia wokół Niego na bezpieczną odległość. Robimy to niby z szacunku, a w istocie przez fałszywy szacunek, fałszywą pokorę. Nie korzystamy z Bożej mocy, bo trzymamy ją na odległość. Jest to powszechne w naszym pobożnym życiu. Jezus wzywał, by być prostolinijnym, mówić - tak albo nie, być radykalnym, gorącym, nigdy letnim. I by nie ukrywać Jego samego za pojęciami, których ludzie nie rozumieją i które Go im zasłaniają. By mówić wprost o Jezusie i o rzeczywistej Jego obecności z nami po zmartwychwstaniu.

W naszej religijności oraz w teologii posługujemy się różnymi zastępczymi określeniami o rodowodzie z Biblii i tradycji, ale ludzie ich dziś nie rozumieją: chleb życia, kielich zbawienia. Dziś Bóg chce, aby mówić po prostu o Jezusie obecnym w tych znakach. W modlitwie eucharystycznej kapłan modli się: składamy Ci Ojcze chleb życia i kielich zbawienia, i dziękujemy, że nas wybrałeś abyśmy stali przed Tobą i Tobie służyli. Jednak lepiej jest i Bóg tego pragnie, by powiedzieć: składamy Ci Ojcze Twojego Syna Jezusa Chrystusa w chlebie życia i kielichu zbawienia, i dziękujemy Ci, że nas wybrałeś, abyśmy żyli z Tobą i Ciebie kochali.

Ludzie coraz mniej rozumieją język, który często pochodzi z zamierzchłej tradycji i ma rodowód starotestamentalny. Powszechnie używana modlitwa za zmarłych : „Wieczny odpoczynek racz im dać Panie, a światłość wiekuista niechaj im świeci na wieki wieków. Amen.” zawiera anachronizmy oddalające ludzi od rozumienia Boga i życia wiecznego. Życie wieczne nie ma nic wspólnego z „wiecznym odpoczynkiem”. Żydzi wierzyli, że po śmierci czeka ich Szeol, czyli przebywanie w jakimś miejscu pół-życia, jakby snu i braku działania Boga. Jezus daje nam życie wieczne, które jest kontynuacją i udoskonaleniem (przez uwolnienie od zła, w szczególności śmierci i oddalenia od Boga) obecnego życia. Będzie w nim miłość, wyjątkowo intymna bliskość z Bogiem i bliskość ludzi między sobą, czynienie dobra, obdarowywanie się wzajemne, twórczość, kreatywność, wszystko czego człowiek w głębi serca pragnie na tym świecie, a zło, zmęczenie, słabość fizyczna i duchowa, mu przeszkadzają. Nazywanie tego „odpoczynkiem wiecznym” jest mijaniem się z istotą darów Bożych opisanych np. w Ewangelii wg. św. Jana. A co do „światłości wiekuistej” to oczywiście chodzi o Boga i nazywanie w ten sposób Jego działania na nas, Jego miłości, uświecania nas przez całą wieczność jest eufemizmem, który niczego nie mówi ludziom o tym, kim Bóg jest i kim będzie dla nas przez całą wieczność. Bóg jest światłością na tym świecie, która rozświetla mroki grzechu, ale na tamtym świecie będzie dla nas kimś znacznie więcej. Potrzebne jest wyrażenie myśli tej modlitwy inaczej, może tak: „Życie na wieczność z Tobą daj im, prosimy cię Panie, a Miłość Twoja najwyższa niech ich ogarnie na wieki wieków. Amen.”

Najważniejsze jest, aby czytelna i owocna dla uczestników była Msza święta. W odczytanej Ewangelii (Mt 23) Jezus mówi, że nie ważny jest przybytek tylko Ten, kto w nim mieszka – Bóg, nie ważny jest tron tylko Ten, kto na nim zasiada – Bóg. I, że ważniejszy od ofiary jest ołtarz i – dodajmy – od ołtarza Ten, którego ołtarz oznacza. Wróćmy zatem do Mszy. Jest w niej złożone w ręce Kościoła poświecenie się Jezusa dla nas, by nas zbawić, czyli otworzyć nam drogę do Ojca. Jezus - Bóg, umierając i zmartwychwstając jako człowiek przeszedł od nas do Ojca, unicestwił nasz grzech, bo wziął nas w siebie grzesznych, a oddał Ojcu czystych. Msza jest drogą naszego oczyszczenia: oddajemy się Jezusowi brudni, a po konsekracji i komunii odzyskujemy siebie czystymi w sercu. Tak więc Jezus jest dla nas ołtarzem do składania naszego chorego życia, a potem odbierania z niego naszego życia już zdrowym. W międzyczasie jest konsekracja czyli śmierć Jezusa i zmartwychwstanie. Msza uobecnia je dla nas w każdym pokoleniu aż do skończenia świata. Tak więc najważniejszy we Mszy jest ołtarz, czyli Pan Jezus, który zabiera nas do Ojca, a Ojciec uświęca ofiarę, czyli nas. Jeśli to rozumiemy, rozumiemy też, że trzeba we Mszy nie być biernym, ale wykonać pracę – złożyć się na ołtarzu podczas ofiarowania i odebrać siebie odnowionego podczas komunii. To przejście Pana Jezusa z ziemi do Ojca jest naszą windą, wartą wszelkiej ceny z naszej strony.


Diakon Jan

piątek, 10 sierpnia 2018

CZAS WIARY - CZAS MIŁOŚCI

Kto we mnie wierzy nigdy nie będzie pragnął, kto do Mnie przychodzi nigdy łaknąć nie będzie. (J 6,34) Pan Jezus mówi i jest to od początku mocno głoszone w Kościele, że pierwszą i zasadniczą sprawą dla człowieka, by mógł skorzystać ze zbawienia od Pana Jezusa, jest uwierzenie w Niego, co dopiero pociąga za sobą przemianę życia wyrażającą się w postępowaniu. 

Jezus mówił do Żydów: wierzycie w Boga i we Mnie wierzcie. Dla każdego, zwłaszcza dla Żyda, jest istotna różnica między wiarą w Boga a wiarą w Jezusa. W Boga się wierzy, że jest, że opiekuje się, kocha i daje życie wieczne. To jest wiara w Boga. Ale wiara chrześcijańska to więcej niż wiara w Boga, to wiara w to, że wszystkie te dobra Bóg daje ludziom wyłącznie poprzez swojego Syna. Inaczej ich nie daje, bo nie ma możliwości innego kontaktu między duchowym Bogiem a nami – istotami cielesnymi. Od Boga możemy coś otrzymać tylko przez Jezusa – Boga wcielonego. Zatem otrzymujemy od Boga życie wieczne, kiedy wierzymy w Jezusa. Każdy, by być zbawionym, będzie musiał uwierzyć w Jezusa. Jeżeli nie podczas doczesnego życia, to w ostateczności w chwili śmierci. Wtedy spotka Jezusa dosłownie w ostatniej chwili i będzie mógł jeszcze błagać Go o ratunek od złego ducha, który jednocześnie będzie się starał za wszelką cenę człowieka potępić. Dlaczego trzeba zwracać się do Jezusa, nie ogólnie do Boga? Dlatego, że to Jezus - Bóg wcielony pokonał dla nas złego ducha w ciele umierając i zmartwychwstając. Dlatego każdy człowiek, by ocaleć przed atakami złego, musi zwracać się właśnie do Jezusa i odkryć, że to Jezus pokonuje dla nas złego. Bogiem dla nas jest właśnie Jezus i wcześniej czy później będziemy mieli okazję Go spotkać i o tym się przekonać. Kto wierzy w Jezusa ten ma pewność wstępu do Nieba i spotkania z Bogiem, choć nie koniecznie od razu. Bowiem, by spotkanie z Bogiem doszło do skutku, człowiek musi nie tylko uwierzyć w Jezusa, ale także stać się podobnym do Niego przez odpowiednie oczyszczenie. Każdy wierzący, a jeszcze niegotowy pod względem moralnym do spotkania z Bogiem, bo niepodobny do Niego najpierw będzie potrzebowała oczyszczenia.

Kościół katolicki głosi, że ludziom potrzebny jest czyściec. Z czyśćcem jest tak jak z nowym garniturem, w który się ubraliśmy by iść na przyjęcie. Kiedy szliśmy, nagle spadła wichura i burza, a zamieć i kurz wybrudziły nasze piękne ubranie. Dlatego po wejściu do domu gospodarza będziemy potrzebowali zatrzymać się w przedpokoju, skorzystać z łazienki, by się uporządkować i znowu być jak spod igły. A więc czyściec jest i musi korzystać z niego bardzo wielu ludzi. Kościół przez wieki przyzwyczaił nas, że raczej prawie wszyscy potrzebują czyśćca i stąd tak powszechne jest przekonanie, że trzeba się modlić za naszych zmarłych, a nie do nich z prośbą o wstawiennictwo, bo prawie na pewno większość z nich jest poddawana oczyszczeniu. Łatwo nam myśleć, że każdy potrzebuje czyśćca, bo sami widzimy, jak jesteśmy dalecy od ideału, mocno przywiązani do świata i niechętni, by iść do Boga i do Jego świata. Czy odchodzący do Boga jak na ścięcie, możemy uważać się za gotowych do spotkania z Nim? Chyba nie. Pazurami trzymamy się świata, a życie z Bogiem jest nam raczej dalekie, dziwne i obce. W Boga wierzymy, ale spotkanie z Nim jest dla nas jakby złem koniecznym. Daleko nam do upodobnienia się do Niego.

Ale co z tymi, którzy sercem i duszą czekają na spotkanie z Bogiem. Chcą poznać Go, rozumieją jak jest wspaniały i tęsknią za Nim. Czy i oni muszą iść przez czyściec, uznać, że są niegodni, a Bóg jest wielki i w żadnym razie nie mogą liczyć na spotkanie z Nim od razu po śmierci? Przecież oni bardzo kochają Jezusa i naprawdę chcieliby spotkać się z Nim jak najprędzej. Otóż trzeba powiedzieć, że Bóg chciałby, by każdy myślał o Nim właśnie tak jak ci. Żeby uwierzywszy w Niego przeżyli swoje życie tak, by już w nim doznać koniecznego oczyszczenia, poznania Boga i przywiązania się do Niego. Żeby już teraz stać się naprawdę przygotowanym do spotkania z Nim od razu po śmierci. Właśnie to przywiązanie do Jezusa, powiedzmy mocniej - miłość do Niego, sprawi, że Jezus stanie się upragniony, a miłość do Niego przeprowadzi nas przez oczyszczenie. Pragnienie Boga jest siłą oczyszczającą, ćwiczącą w pokorze, skłaniającą do ofiarowania cierpienia i radości życia razem z Jezusem. Dzięki tym oczyszczającym doznaniom człowiek nabiera pewności, że Bóg nas chce dla Siebie i to nie tylko niektórych, wyjątkowych, ale wszystkich. Jezus chce wszystkich mieć świętymi i doskonałymi jak Ojciec.

Niestety praktyka w Kościele była taka, że w każdych czasach istniały ogromne rzesze ludzi niby wierzących, ale żyjących tak, że Bóg nie był dla nich ani bardzo ważny, ani bardzo bliski. Dlatego nie starali się wcale Go naśladować i do Niego się upodabniać. Tacy ludzie nie mogą spotkać się z Bogiem bez czyśćca i o takiej dla nich drodze przez czyściec mówi Kościół. Czyściec jest wielkim gestem Bożego miłosierdzie, ale jednocześnie niestety jego istnienie świadczy on o tym, że ludzie przebywający w czyśćcu zadali Jezusowi wiele ran, ponieważ za życia okazywali Mu chłodną połowiczność. I niestety dotyczy to większości tak zwanych wierzących.

Bóg chce, byśmy byli zimni albo gorący, nigdy letni. Dlatego na czasy ostateczne Pan Jezus przygotował dla ludzkości specjalne wezwanie do przejrzenia na oczy i zobaczenia, że sensowne jest jedynie naśladowanie tego, jak żył Jezus i oczyszczenie serca ze skutków grzechu już w tym życiu, a nie dopiero w czyśćcu. Tylko przeobrażenie się i stanięcie się podobnym do Jezusa daje satysfakcję z życia, a po śmierci zapewnia od razu wpadnięcie w Jego ramiona. Dlatego Jezus w dzisiejszych czasach zaczyna nowe wylanie Ducha, który woła: Dotąd myśleliście tak - kto uwierzy, będzie zbawiony, ewentualnie przez czyściec. Ale teraz powiadam wam - przyjdźcie do Mnie i poddajcie się oczyszczeniu już teraz, zdobywajcie świętość jak ludzie gwałtowni, nie liczcie na przyszłość i na czyściec. Bądźcie gorący, a nie letni.

Ktoś powie: jak to zrobić? To niemożliwe. Człowiek nie potrafi pokonać lenistwa duchowego, strachu przez oczyszczeniem, oporu przed świętością. Otóż nieprawda! Do świętości jest pewna prosta droga. Jezus pokochał nas, z miłości obmył nas z grzechu i dał prawo wejścia do Nieba jako dziecko Boże. Jeśli tylko w odpowiedzi na to my sami poznamy Go osobiście, przywiążemy się do Niego, pokochamy Go i będziemy chodzić po drogach naszego życia razem z Nim, wtedy zostaniemy przemienieni w Niego prawie nie wiedząc kiedy i jak. Bowiem człowieka przemienia i uświęca miłość do Jezusa – uwierzenie, spotkanie, więź bliskości, a w końcu miłość i zjednoczenie swojego życia z Nim. Miłość do Jezusa przemienia nas i upodabnia do Niego, a tym samym czyni gotowymi do pełni zbawienia. Kto najpierw uwierzy, potem przyjdzie do Jezusa, pozna Go i pokocha, stanie się przez miłość gotowy do zbawienia. Oto wielka tajemnica i wezwanie, jakie Jezus kieruje dziś do ludzi: pokochajcie Mnie, a otrzymacie wszystko, nigdy niczego nie będziecie łaknąć ani pragnąć, będziecie nasyceni waszym Bogiem, nie Bogiem dalekim i groźnym, ale bliskim i czułym, czułym nawet po ludzku. Po ludzku!
dk Jan