wtorek, 27 grudnia 2022

CZY UMIEMY CZYTAĆ ZNAKI BOŻEGO DZIAŁANIA? - REKOLEKCJE - LAS BIELAŃSKI - IV NIEDZIELA ADWENTU

Proś dla siebie o znak od Pana, Boga twego, czy to głęboko w Szeolu, czy to wysoko w górze! Lecz Achaz odpowiedział: Nie będę prosił i nie będę wystawiał Pana na próbę. Wtedy rzekł [Izajasz]: Słuchajcie więc, domu Dawidowy: Czyż mało wam uprzykrzać się ludziom, iż uprzykrzacie się także mojemu Bogu? Dlatego Pan sam da wam znak: Oto Panna pocznie i porodzi Syna, i nazwie Go imieniem Emmanuel. (Iz 7,11-14)

Achaz był królem Państwa Judzkiego ze stolicą w Jerozolimie. Wydarzenia, o których czytamy, działy się w roku 734 p. Chr., kiedy to królowie Syrii i Północnego Państwa Izraelskiego najechali Achaza, chcąc go zmusić do sojuszu przeciwko Asyrii. Wtedy Izajasz dodał otuchy królowi, mówiąc, że koalicja antyasyryjska nie zdoła go pokonać ale wezwał do oparcia swej nadziei na Bogu, a nie na Asyrii. Jednak, jak to zwykle bywa w polityce, król nie posłuchał argumentacji religijnej, postąpił według ludzkich rachub i związał się z Asyrią. Także dzisiejsi rządzący, myślący jak Achaz, zgodzą się z nim twierdząc, że to polityka proasyryjska ochroniła królestwo Achaza przed Asyrią, kiedy Damaszek i Samaria padły jej łupem. Czy więc Izajasz napominał króla na próżno? Wmyślając się w teologiczny sens tego tekstu widzimy, że zdecydowanie nie. Właściwe biblijne znaczenie izajaszowego wezwania do wiary, jak i odmowy Achaza jest zupełnie inne. Bóg posłużył się epizodem wojny syro-efraimskiej po to, by pouczyć o czymś znacznie większym i ponadczasowym. Dzięki tej rozmowie między prorokiem a królem została przekazana ludziom wielka, ponadczasowa prawda o działaniu Boga, który realizuje swoje plany, przygotowuje przyjście Zbawiciela i konsekwentnie mówi do nich przez znaki, choć oni często je odrzucają. Bóg uparcie daje nam w historii znaki, bo ma do powiedzenia o wiele więcej niż przywódcy, najeźdźcy i historycy to wszystko komentujący. Mówi o swoich potężnych dziełach, przede wszystkim duchowych, choć nie tylko, o dziełach na temat których my, ludzie nie potrafimy nic powiedzieć ani oczywiście ich zdziałać. Słowo Boże jest słowem przede wszystkim właśnie o tym, a nie o kolejach losu Izraela, Syrii, czy Asyrii. Bo także jej stolica - Niniwa zostaje zburzona w historii, co Bóg też zapowiedział, bo ta zapowiedź ma znaczenie i to nie tylko dla Asyrii czy Izraela, lecz w ogóle jest znakiem na wszystkie czasy.

Bóg potrafi posłużyć się historią doczesną, pisać jej literami, aby dawać ponadczasowe znaki. Czym jest taki znak? Jest to wydarzenie historyczne, które z woli Bożej, przez podobieństwo czy analogię daje ludziom wskazówki o Bogu. Całe Słowo Boże jest taką mową Boga w historii, a słowa wypowiedziane przez proroków i wydarzenia dokonane w historii stają się znakami i zapowiedziami czegoś większego, dzieła, które czyni Bóg. Czytając historię i jej znaki człowiek może pośrednio zrozumieć i poczuć w sercu to, co czyni Bóg. Duch Święty działający w sercach sprawia, że stają się one wrażliwe na znaki,  to znaczy widząc dzieła ludzkie rozumieją działanie Boga. Na przykład słowa proroka – Asyria nie może nas zbawić, nie chcemy już więcej siadać na konie – jest wyznaniem serca, które odczytało znaki i wyciągnęło właściwe wnioski. Bo naprawdę tylko Bóg może nas zbawić. W polityce działają ludzkie siły i ludzkie interesy, ale Bóg i jego zbawienie potrafi działać ponad nimi. Czasem Boże zbawienie może zadziać się także na ziemi: Izajasz zapowiedział, że koalicja syro-efraimska nie utrzyma się i tak się stało, a było efektem Bożej Opatrzności, ale bardziej zbawienie Boże będzie działać przez danego ludziom Emmanuela, który zbawia ludzkość przygotowując ją na ziemi do życia wiecznego. A życie wieczne jest dla nas o wiele ważniejsze niż ziemska pomyślność.  

Tekst Izajasza pokazuje wspaniałe Boskie wartości i Boskie postępowanie. On oferuje ludziom znaki, które mają pomóc im wierzyć Bogu bardziej niż rachubom ludzkim. Słuszność postępowania Boga najbardziej potwierdza życie tych, którzy naprawdę Mu uwierzyli i przez to żyją w świętości. Oni przekonują się i innym to samo pokazują, że człowiek nigdy na Bogu się nie zawodzi, a na ludziach i rachubach politycznych zawodzi się często. Letnia większość z nas nie wierzy Bogu tak jak Achaz i nie chce doświadczać znaków. Dlaczego ludzie nie wierzą znakom? Dziś stało się to jeszcze bardziej aktualne niż w czasach biblijnych. Achaz mówi - nie będę wystawiał Pana Boga na próbę, więc zasłania się szacunkiem do Boga. Ale jest to tylko „pobożna” wymówka przed Izajaszem, bo Achaz po prostu bardziej wierzy Asyrii niż Bogu i za takiego sojusznika będzie musiał ciężko zapłacić tak materialnie jak i duchowo, godząc się na synkretyzm wobec asyryjskich bóstw. Tymczasem Bóg oferuje swoje dary zawsze za darmo i tylko oczekuje zaufania do Siebie, a mimo tego Bogu nikt nie wierzy i woli płacić ciężkie pieniądze ludziom. Nie będę prosił Boga o znak, bo nie wierzę Bogu, bo nie wierzę Jego znakom, bo nie czuję potrzeby tych znaków, bo nie mam wrażliwości na nie. Często nawet a priori nie chcę znaków, bo nie chcę Boga i jestem uprzedzony do Niego. Nie będę Go prosił, bo jeszcze a nuż znak stanie się przekonujący, a ja nie chcę zostać przekonany. Boga nie chcę i koniec. A jednak Izajasz nie ustępuje przed uporem króla. Ogłasza mu, że ludziom, którzy nie chcą Boga, Ten też da znaki. Zrobi to z własnej woli i według własnego  planu. Da im Mesjasza, Emmanuela. Może wtedy ktoś Mu uwierzy?

I rzeczywiście, gdy przyszedł Jezus na świat, zbawienie się przybliżyło i niektórzy uwierzyli. A jednak znowu pojawia się wielu zbuntowanych, którzy Jezusa nie chcą i znaków czytać nie będą. Ba, nawet dziś są tacy, którzy nie chcą znaków, mimo że pozornie przyjęli Chrystusa i mienią się chrześcijanami. Mimo tego serca mają letnie i nie widzą, nie słyszą, nie czują, że ten Chrystus nadal mówi przez znaki i wzywa do nawrócenia, choć oni są przekonani że nawrócenia jest już dosyć. Dziś wielu, jeśli nie większość i jeśli nie wszyscy teologowie szukają wyjaśnień świata jak naukowcy, na gruncie rozumu, a w ich świecie nie ma miejsca na gwałtowne interwencje Boga. Twierdzą, że Bóg wypowiedział się do nas stwarzając, zbawiając i zostawiając Słowo Boże, które ma być rozumowo interpretowane w Kościele. Kościół wierzy, że motorem tej interpretacji jest rozum oświecony Duchem Świętym, ale w praktyce łatwo poprzestaje na rozumie. Bo nie każdy w Kościele ma wystarczające oświecenie Duchem, a to Duch właśnie pozwala odczytać znaki w codzienności zestawiając je ze Słowem Bożym. Nawet w Polsce zapomnieliśmy, jak w czasach ucisku komunistycznego bł. ks. Prymas Stefan Wyszyński często mówił o znakach czasu. My nie czytamy znaków czasu dziejących się na naszych oczach zupełnie tak samo jak Achaz nie czytał znaków dziejących się na jego oczach. Izajasz z natchnienia Ducha wzywał do czytania znaków, a czy nas słowa Izajasza nie wzywają do tego samego i to z natchnienia tego samego Ducha?

Jeżeli czytamy znaki, to mamy większą cierpliwość oczekiwać na działanie Boże i łatwiej je rozpoznajemy, kiedy ono następuje. Bóg słowem Joela zapowiada, że ześle Ducha, a potem Mesjasza i to ma nauczyć Żydów cierpliwości w czekaniu. Czekali dwa tysiące lat. Ich cierpliwość podtrzymywali prorocy słowami i znakami. A my dziś też potrzebujemy znaków, by cierpliwie czekać na wylanie Ducha i na ostateczne przyjście Pana. Czy nadal wierzymy, że ono nastąpi? Czy Syn Człowieczy, kiedy przyjdzie znajdzie jeszcze wiarę na ziemi? Adwent jest czekaniem na Niego, nie tylko na Święta i na kolejną pasterkę. Czy można gorliwie czekać na to, co się powtarza co roku? A może będzie się to w dalszym ciągu tylko tak powtarzać? Nie, w końcu przestanie się powtarzać, w końcu Bóg da Ducha i przyjdzie Sam osobiście. Jest na co czekać! Jest czego, jakich znaków wypatrywać. Tylko czy tego chcemy? Może wolimy powiedzieć, że nie będę prosił Ducha, by mnie przygotował na przyjście Chrystusa, bo ja Go nie chcę, bo ja się Go boję, bo ja w istocie nie mam w sercu takiej tęsknoty za Jezusem. Bardziej tęsknię za spokojną doczesnością. I gdyby Bóg nas w sprawie swego przyjścia pytał o zdanie, to nawet Kościół i jego instytucjonalni przedstawiciele, którzy nieraz mocno usadowili się w wygodnej doczesności, powiedzieli zapewne – jeszcze nie, jeszcze nie teraz, nie jesteśmy godni, nie jesteśmy gotowi. Daj nam jeszcze trochę czasu. A przecież my w każdej Mszy św. powtarzamy, że oczekujemy Jego przyjścia w chwale, ale wolimy żeby to nastąpiło jeszcze nie dziś, może jutro…  

Bóg nie może nas pytać, bo wtedy nigdy nie nadeszło by królestwo Boże. Stale byłoby odwlekane. A czy nie widzimy znaków, że pora już najwyższa? Zło coraz dokładniej niszczy dobro, usuwane są z naszego życia wartości, bez których nie da się żyć, zanika rozróżnienie dobra i zła zastępowane przez pragmatyzm, narasta wygodnictwo, słabną więzi rodzinne, warunki życia stają się udręczające, panoszą się wojny, coraz trudniejsze są do zwalczania choroby. Ot przykładem niech będzie pandemia. Ludzie masowo umierali, odizolowani, często bez sakramentów. Ilu z nas potraktowało to jako znak wzywający do nawrócenia? Niektórzy tak. Widziałem w tamtych dniach napis na chodniku – co jeszcze muszę zrobić, żebyście się nawrócili? Czyż dominującą retoryką mediów nie było – kiedy wreszcie to się skończy i wrócimy do tego co dawniej. Nikt nie zauważył, że może nie powinniśmy do tego wracać, że może ci wielcy i ci mniejsi powinni zastanowić się nad sobą. Bóg dopuszczając cierpienie nie grozi tylko zwraca na coś uwagę. Jeżeli nie uwierzycie nie ostoicie się.

Bóg dał znaki Maryi i Józefowi. One miały ich przygotować na przyjęcie do swego domu Mesjasza. I tych dwoje rzeczywiście uwierzyło znakom. Przyjęli Jezusa nawet mimo tego, że Jego przyjście było dla nich wyjątkowo trudne. Jezus był darem dla ludzkości, a nie ludzkość cierpiała z Jego powodu, tylko miała podaną na tacy łaskę, a cierpiał kto inny – Jezus, Maryja, Józef. Mimo tego ludzkość w małym stopniu łaskę przyjęła, zaś tych troje się poświęciło. Dla nich przyjęcie znaków Boga było straszliwie trudne. Bóg sprawił, że Maryja stała się brzemienną za sprawą Ducha, kiedy już była poślubiona mężowi. Dziecko w Jej łonie stało się przyczyną straszliwego napiętnowania przez społeczność. Nawet po trzydziestu latach Jezusowi wypominano, że narodził się z nierządu. Maryja była o włos o ukamienowania, a Józef o włos od wyrzucenia Maryi wraz z dzieckiem na ulicę. Obojgu życie małżeńskie zostało pokrzyżowane. Jakże mało o tym myślimy. Prawdziwe, gorliwe pójście za Bogiem jest naprawdę drogą pod górę. Jeśli żyjemy w letniości wszystko idzie łatwo. Dopiero gorącość serca sprawia, że stajemy się inni, nierozumiani przez świat, a nawet zagrożeni, bo zły duch co dzień walczy z naszą gorliwością. Oczywiście dostajemy specjalną opiekę Boga jaką Maryja i Józef absolutnie mieli. Ale i tak musieli bardzo dla Boga zaryzykować. Poczuć ataki złego. Wtedy jest silna pokusa, by się wycofać, a jednak Oni nie wycofali się. Powiedzieli - niech mi się stanie według słowa Twego. Jednak wielu jest takich, co się wycofują. Gdy Jezus wskrzesił Łazarza,  Sanhedryn wpadł w panikę, Kajfasz poczuł strach, że ludzie pójdą za Jezusem, a wtedy przyjdą Rzymianie i zniszczą ich władzę. Kajfasz mógł przyjąć Mesjasza, ale Go nie przyjął, wycofał się i nawet ze strachu kazał Go zabić. I to oczywiście stało się błogosławieństwem dla ludzkości, ale za razem źródłem strasznego nieszczęścia dla Żydów. Gdy idziemy za Bogiem, mimo że zły duch nas przeraża, jest nam ciężko, ale wychodzimy obronną ręka, jak Maryja i Józef. Ale gdy odrzucamy dzieło Boże, z pozoru wydaje nam się to łatwiejsze, ale potem dopiero widzimy, że zło, jakie uczyniliśmy, sprowadza na nas wielkie nieszczęście. Bóg prowadzi nas trudną drogą, ale daje znaki i uczy się nimi kierować. Jeżeli postępujemy według tylko ludzkiego rozumu albo i całkiem bez rozumu, a przede wszystkim bez poddawania się Duchowi Świętemu, wtedy gubimy się w bezdrożach jak Kajfasz. Eh!  

Dk. Jan

piątek, 16 grudnia 2022

GRZĘZAWISKO - REKOLEKCJE LAS BIELAŃSKI - 3 NIEDZIELA ADWENTU

W młodości nasze  życie bywa pełne zapału i różnych ideałów. Chcemy coś osiągnąć, snujemy plany, mamy marzenia, szukamy kontaktów, pragniemy mieć ciekawe życie. Ale przychodzi czas kolejnych przełomów - studia, praca, relacje. Myślimy, jakich dokonać wyborów, zdajemy sobie sprawę, że jest potrzeba rezygnowania z jednych rzeczy dla innych. Co wybierać? Na jakie kompromisy iść wolno, a na jakie nie powinno się decydować, by nie zaprzepaścić czegoś co uznajemy za ważne. Próbujemy sobie  wszystko jakoś układać w odpowiednią kolejność, by przebrnąć przez przełomy bez szwanku. Jednak nie na wszystko mamy wpływ. Ulegamy różnym naciskom, a one zmieniają naszą optykę i ostrość widzenia. Wiele zależy od tego, jaką podjęliśmy pracę, w jakim środowisku się obracamy, kogo spotkaliśmy, z kim się związaliśmy, a w końcu co jest dla nas ważniejsze a co mniej ważne. Piszę to z perspektywy osoby, która już wiele przeżyła i doświadczyła. I piszę, że naprawdę nie od razu, ale dopiero po jakimś czasie uświadamiamy sobie, że tylko w jakimś stopniu siebie widzimy, a wielu rzeczy po prostu w sobie nie dostrzegamy. Nosimy w sobie drogi, rozdroża ale także i bezdroża.

Na tych wszystkich drogach i bezdrożach często potrzebujemy pomocy, bo nie radzimy sobie sami. Dawniej w mniejszym stopniu niż dziś towarzyszył nam nacisk i stres, a przy tym w większym stopniu dziś mieliśmy wokół siebie wsparcie środowiska: sąsiedzkiego, koleżeńskiego, przyjacielskiego, znajomych z duszpasterstwa. Zwłaszcza te ostatnie kontakty dziś silnie osłabły. Pouczające jest zbadanie, gdzie kiedyś kojarzyły się przyszłe małżeństwa a gdzie dzieje się to dziś, jeśli w ogóle dzieje się. Zauważamy w kolejnych pokoleniach postępującą dezintegrację społeczeństwa i atomizację jednostek. Coraz wyraźniej widzimy to, co pokazał Pan Jezus jako uniwersalną prawdę, kiedy zgodnie z Ewangelią wg. św. Jana, przyszedł nad sadzawkę Bethesda i odnalazł sparaliżowanego człowieka, który skarżył się, że nie ma człowieka, który by mu pomógł zanurzyć się w sadzawce. Im jesteśmy słabsi, coraz bardziej chorzy, sparaliżowani, zagubieni, tym bardziej brakuje nam człowieka, który by nam pomógł. Tak dzieje się we wszystkich pokoleniach, ale współcześnie staje się coraz bardziej nabrzmiałe z powodu słabnięcia realnych relacji – żywych i bezpośrednich a rozszerzania się relacji pozornych, na przykład przez media elektroniczne w których poznać człowieka naprawdę jest prawie niemożliwe.  

Generalnie można powiedzieć, że zawsze, a szczególnie dziś, w obliczu destrukcyjnego działania zła i intensywnej doczesności rozpraszającej nas i wytrącającej z jasnego kierunku postępowania. W takim świecie potrzebujemy jakiegoś radykalnego wzmocnienia, rzec można za św. Pawłem – potrzebujemy aby [Bóg] według bogactwa swej chwały sprawił w nas przez Ducha swego, by potężnie wzmocnił się wewnętrzny człowiek. (Ef 3,16). Jest tu wyraźnie napisane, kto nam daje takie wzmocnienie. Jeszcze więcej możemy powiedzieć w świetle całej nauki Pana Jezusa. Otóż wzmocnienie wewnętrznego człowieka daje po pierwsze Chrystusowe uwolnienie od grzechów, a po wtóre owoc tego dzieła – napełnienie nas Duchem Świętym. Realne napełnienie, a nie powtarzanie haseł o napełnieniu.

Duch Święty jest wyjątkową mocą, która może wlać się w nas i zamieszkać w naszych sercach. Dał Go do naszej dyspozycji Chrystus po swojej śmierci i zmartwychwstaniu. Czyż nie powiedział, że On – Duch będzie waszym pocieszycielem, umocni was i wszystkiego nauczy. I rzeczywiście w dniu Pięćdziesiątnicy Bóg wlał w Kościół moc Ducha: spłynął On na Apostołów a przez nich rozszerzał się przez wieki w Kościele działając w sakramentach, przede wszystkim Bierzmowaniu. Jednak na tym nie koniec dzieła Ducha. Św. Jakub w rozdziale piątym Listu pisze, że w czasach po zmartwychwstaniu Pana Jezusa należy oczekiwać przede wszystkim powtórnego przyjścia Pana Jezusa, a przed tym wydarzeniem stworzenie ma oczekiwać deszczu wczesnego i późnego. Dwie fale pory deszczowej zapewniające urodzaj w Palestynie stały się dla Jakuba znakami dwóch wylań Ducha Świętego, bo deszcz jak każde wylewanie się wody jest znakiem Ducha. Deszcz wczesny to Zesłanie Go na Apostołów w dniu Pięćdziesiątnicy, kiedy oni a potem przez nich inni ludzie wierzący w Jezusa otrzymują Ducha w Kościele. Dokonuje się to przez wkładanie rąk - Bierzmowanie oraz inne sakramenty - Chrzest i Eucharystię. Wtedy zawsze działa Duch i umacnia ludzi, jeśli są otwarci i w Niego wierzą.

Ale na tym nie koniec dzieła Ducha w czasach przed ostatecznym przyjściem Chrystusa. Przecież na czasy ostateczne prorok Joel zapowiadał wylanie Ducha na wszelkie stworzenie (Jl 3,1). Jakub więc mówi także o deszczu późnym, jeszcze potężniejszym wylaniu Ducha na świat w okresie bezpośrednio poprzedzającym powtórne przyjście Chrystusa. Tego deszczu późnego świat potrzebuje jak wody, ja powietrza, by doznać oczyszczenia, wypalenia zła i oświecenia sumień. Jakub pisze, że w deszczu późnym Duch przychodzi wtedy, gdy Jezus – sędzia jest już we drzwiach. Deszcz późny bowiem ma przygotować  świat na spotkanie z Chrystusem, aby ludzie, którzy w miarę upływu czasu coraz bardziej masowo odchodzą od Boga i błądzą, nie zostali potępieni. Zarówno z proroctwa Joela jak i z zapowiedzi św. Jakuba, jak również z Apokalipsy wynika owe szczególne staranie miłującego nas i miłosiernego Boga, by ratować ludzi w czasach ostatecznych i doprowadzić ich do życia wiecznego a nie śmierci wiecznej. Tego właśnie jesteśmy świadkami.

Duch będzie odnawiał serca, jak woda pustynię i przemieniał ją w ukwiecony ogród z proroctwa Izajasza (35,1-2). Duch wzmocni kolana omdlałe (Iz 35,3) tych, co będą wychodzić z niewoli grzechu i nawracać się z oddalenia od Boga. On też ich poprowadzi na Syjon, czyli do Pana. Duch doda nam odwagi i choć zły walczy z Duchem przeciwko nam, zły nie przemoże i zostanie przez Ducha strącony. Mamy więc radykalną pomoc Ducha Świętego i potrzebujmy uchwycić się Go, by stać się radykalnymi jak Jan Chrzciciel, by stać się twardymi, by włożyć jak Jan odzienie z sierści wielbłądziej, a nie miękkie szaty wygodnictwa. Potrzebujemy za Janem radykalnego przyjęcia Ducha i wpuszczania Go do serca.

Tymczasem my wciąż oczekujemy tego samego - świąt, zielonej choinki, lampek, tradycyjnych potraw w gronie rodzinnym i niewiele więcej. Bo i czego? Zwątpiliśmy w więcej. A tymczasem choinka jest piękna, ale my potrzebujemy dużo więcej. Choinka nas nie zbawi, tylko Bóg swoim Duchem może nas zbawić - usztywnić nasz kręgosłup, uratować wiarę i zaszczepić miłość. Stanie się to, jeżeli przyjście Ducha Świętego i Pana Jezusa w końcu Adwentu potraktujemy poważnie. Bo Oni mają dla nas rzeczy najważniejsze – odpuszczenie grzechów, uzdrowienie relacji, oczyszczenie serc, a potem zmartwychwstanie naszych ciał, osobiste spotkanie z Panem i na koniec życie wieczne pewne jak świt poranka.  Na to czekamy. To jest jedyna rzeczywistość naprawdę ważna.

Tymczasem, jeśli przyjęcie Ducha przegapiamy i będziemy myśleli tylko o własnych sposobach wartościowego przeżywania obecnego życia, to może się to okazać za mało. Bo jeśli nawet staramy się, to jesteśmy naciskani przez okoliczności i ulegamy kompromisom. Ustępujemy małymi kroczkami pod naciskiem zła i ludzkiej letniości wokół nas, czasem nawet wśród naszych bliskich. Patrzymy na błędy innych i popełniamy podobne, bo nie potrafimy sobie radzić sami ze sobą. Tak właśnie nie wiadomo kiedy i jak nasze życie staje się wchodzeniem na coraz bardziej „grząski grunt” i zdarza się, że dopiero u kresu życia odkrywamy, że tkwimy po uszy w bagnie. Nie jest to wymyślony obraz. To nauka mistrzów duchowych, bo gdy otaczają oni modlitwą osoby w chwili śmierci, mogą zobaczyć w doświadczeniu mistycznym, że niektórzy z nich nagle odkrywają owe grzęzawisko, w którym zapadają się po uszy i nie potrafią się wydobyć, a zły duch tylko czaka by ich zabrać. Ale ich sprawa nie jest jeszcze przegrana, bo jest to moment śmierci. Mogą jeszcze wołać o ratunek, ale czy wiedzą kogo wołać jeśli nie poznali Jezusa a może i Boga, albo zapomnieli o Nim. Lecz wtedy Duch Boży spieszy im na ratunek, a i my, modlący się możemy im pomóc. Możemy prosić, by Duch podsuwał im co mają wołać – Jezu wierzę Ci, Jezu zbaw mnie, wydobądź z sieci zastawionej na mnie przez złego ducha. A Jezus na głos Ducha i naszą prośbę spieszy im na ratunek. Tak wszyscy na granicy światów mamy jeszcze ostatnią szansę poznania swego Zbawiciela. Ostatnią. Bo to grzęzawisko, w którym zaczynamy się zapadać, a do którego szliśmy krok po kroku przez oszustwa złego i nasze ułomnie kompromisy, ono teraz chce nas zawłaszczyć dla siebie. Ale sprawa nie jest przegrana – Jest Jezus i Jest Duch, i jest szansa w chwili śmierci - nie po niej. Ona jest pewna, jak pewne są słowa Jezusa – kto uwierzy będzie zbawiony.  Ale oczywiście wydobyty z grzęzawiska będzie wymagał oczyszczenia w czyśćcu, bo tylko ludzie czystego serca mogą oglądać Boga (Mt 5,8). Jezus po to za nas umarł i dla nas zmartwychwstał, i na nas zesłał deszcz Ducha wczesnego i późnego – u kresu, aby każdy, do końca, do ostatniej chwili miał szansę na odpuszczenie grzechów, zmartwychwstanie ciała i życie wieczne. Amen.

Dk Jan

poniedziałek, 5 grudnia 2022

PESYMIZM - OPTYMIZM - REKOLEKCJE - LAS BIELAŃSKI - ADWENT 2022 - KONFERENCJA II

Czy mamy świadomość, co nam obiecał i co realizuje dla nas Bóg? Może nie bardzo? Może nie wydaje się nam to realne? Miarą dechrystianizacji świata, Europy, Polski jest między innymi to, że nie wiemy i mamy raczej blade pojęcie o tym, co Bóg zapowiedział dla ludzi i co realizuje – o owych wspominanych przez św. Pawła wielkich rzeczach, które Bóg przygotował dla tych, którzy Go miłują. Cóż to są za wielkie rzeczy? Kiedyś były one w centrum naszej świadomości, bo przypominaliśmy sobie o nich każdorazowo modląc się modlitwą Wierzę w Boga. Dziś nawet mało sięgamy do tekstów św. Pawła, który dużo pisze o tym pod natchnieniem Bożym. Wierzę w Ducha Świętego , w święty Kościół powszechny, świętych obcowanie, grzechów odpuszczenie, ciała zmartwychwstanie i życie wieczne. Amen. Właśnie tak! Bóg wszystkim chce odpuścić grzechy. Chce byśmy się poddali Jego oczyszczeniu. I wszystkim przygotował życie wieczne. W doczesności nie spełniamy się, wciąż cierpimy, zmagamy się ze złem, jest nam smutno i ciężko, i tak musi być. Jest to nieuchronne. Za to w życiu wiecznym spotykamy się z Bogiem. Taka perspektywa nie jest naszym wymysłem, ale naszą nadzieją opartą na działaniu Boga, które zostało nam zapowiedziane i obiecane. Integralną częścią życia wiecznego jest zmartwychwstanie naszych ciał. Jezus zmartwychwstał jako pierwszy, został przez Ojca i Ducha św. przywrócony do życia w nowym ciele chwalebnym, w którym człowiek jest dopiero szczęśliwy i ma normalne życie - pełnię życia - życie wieczne. Bez zmartwychwstania nie ma życia wiecznego, byłoby ono niepełne. Dlatego wszyscy, żywi i zmarli czekają na pełnię życia z Bogiem w ciele. Bez nowego życia w ciele dla Boga stworzenie wciąż wzdycha i czeka na pełnię, która jest Mu obiecana. I to wszystko, co tu mówimy, nie jest mrzonką, ale jest obiecane i realizowane przez Boga. Dlatego jest to pewne jak świt poranka, który nastaje po każdej nocy, jest pewne, bo Bóg jest wierny. On jest Amen, bo ile tylko obietnic Bożych wszystkie one są – Tak - w Jezusie. Jezus spełnia je dla nas, by doprowadzić nas w ciele zmartwychwstałym do Ojca, by Ojciec stał się wszystkim we wszystkich, jak napisze św. Paweł z natchnienia Ducha.

A więc Bóg przygotował nam to wszystko i już to się realizuje. Dlatego możemy być spokojni i pewni, i nie przerażać się złem ani załamywać cierpieniem. Ono, choć teraz obecne i bolesne, jest właśnie pokonywane przez Ducha Bożego i niebawem zostanie pokonane całkowicie. Dlatego w chrześcijańskim życiu nie ma miejsca na pesymizm. Po prostu nie ma, chyba że wątpimy, albo w ogóle nie przywiązujemy wagi do słowa Bożego, albo wręcz Boga nie znamy. Spróbujmy to zrozumieć. Bóg stworzył nas dla Siebie, do życia wiecznego ze Sobą, a szatan zniszczył dla nas tę możliwość podsuwając nam grzech. Lecz Bóg przez Jezusa pokonał grzech i dał nam Łaskę uwolnienia od grzechu. Mamy siłę Ducha do wybierania dobra i odrzucania lęku, do opierania się całkowicie na Jezusowym zwycięstwie. Bo On zwyciężył dla nas i w Nim mamy przewodnika na drodze do Ojca. On otworzył nam tę drogę. Ale uwaga! Otwarcie dla nas drogi do Ojca nie polega na otwarciu jakichś tajemniczych drzwi do nieba. Ono polega na wyprostowaniu naszych serc wciąż nie wyprostowanych. Jeśli pozwolimy Jezusowi, by wyprostował w naszych sercach drogę do Ojca, to mamy pewność oczyszczenia, zbawienia i życia wiecznego.

Tymczasem my stale powracamy do pesymizmu i obawy, że to co obiecuje Bóg, jest nierealne, a to co mówi nam zły duch jest prawdziwe. A zły mówi, że nie ma życia wiecznego, że ty człowieku na nie nie zasługujesz i żebyś sobie nie robił płonnych nadziei. Doradza: nie warto się męczyć i ograniczać w doczesności ze względu na wątpliwą przyszłości. Używaj doczesności, bo kto wie co jest potem. A my wiemy bo Bóg nam powiedział i stale mówi do nas. Lecz jeśli nie znamy Boga i nie żyjemy Nim, to Słowo Boże nie przemawia do nas. Czemu? Może wydaje się zbyt optymistyczne.

My z powodu grzechu pierworodnego jesteśmy urodzonymi pesymistami. Kiedyś miałem w pewnym duszpasterstwie konferencję o tych i podobnych sprawach. Kiedy skończyłem, wszyscy smutno milczeli jakby skonsternowani. W końcu ktoś najodważniejszy odezwał się. Wiesz co? Wydaje mi się, że nie masz racji. Takie „ciepełko”, które głosisz, wydaje się wątpliwe. O tak! Nam wydaje prawdziwa tylko alternatywa pesymistyczna. Narzekamy w kolejkach, w przychodniach, w sklepach, w gazetach, w Internecie. Mówimy, że wszystko idzie w złym kierunku. Zwłaszcza Polacy celują w pesymizmie. Na świecie zaś wielu jest z kolei gołosłownych optymistów, którzy nie przywiązują wagi do obietnic Bożych, a i tak myślą – jakoś będzie. Nie! Nie będzie „jakoś”, będzie dokładnie tak, jak Bóg dla nas przygotowuje i jak jest cały czas realizowane. Duch Święty już działa z mocą w sercach ludzi, w świecie, w Kościele. Bo Bóg nie dopuści, by Jego stworzenie zmarnowało się. Chcę zbawić ludzi i w tym celu daje z Siebie wszystko. Nawet Syna! Jezus, Jego Krzyż i następujące po nim zmartwychwstanie jest jedyną prawdziwą podstawą naszego optymizmu.

Bóg zapowiadał Jezusa od czasów króla Dawida. Następca Dawida miał być mądry, męski i bliski Bogu. Surowy wobec bezbożnych lecz łagodny wobec maluczkich i pokornych. On to sprawi, że kraj napełni się znajomością Pana. On poświęca się, przechodzi przez ludzką śmierć  i ostatecznie przychodzi zmartwychwstały, by nam pokazać na Sobie nowe życie i powiedzieć - będziecie do Mnie podobni, gdy dam wam Ducha Świętego. To On dokonuje w nas owego dzieła upodobnienia do Jezusa. On dokonuje tego we wszystkich: w Żydach i poganach, chrześcijanach i inaczej wierzących, by wszyscy poznali Boga i zostali nauczeni życia z Nim, by wszystkich zebrać z dróg i opłotków. Każdemu Bóg przygotował białą szatę weselną i wystarczy uwierzyć, i przyjąć tę szatę miłości do Oblubieńca nie na Jego wesele przyszliśmy?

By dojść do domu weselnego potrzebujemy mało albo tylko jednego, tego by pozwolić Bogu, żeby w nas wyprostował serce i w nim otworzył drogę dla Pana. Po trzeba nam gotowości na działanie w nas Ducha, bo naprawdę to On musi dokonać „prawie” wszystkiego za nas. On nas oczyszcza, On przemienia, On prowadzi przez pustynię oczyszczenia przez symboliczne czterdzieści lat, by odnowić nasze serca, a nas uczynić nowym pokoleniem, narodzonym na nowo. Lecz cóż, kiedy my tego nie lubimy! Ociągamy się albo nawet buntujemy. Mówimy – nie potrzebujemy niczego, żadnego prostowania dróg, bo Abrahama mamy za ojca, jesteśmy pobożnymi chrześcijanami, co chodzą co niedziela do kościoła, składamy dziesięcinę z kminku i kopruO nie, powiadam wam, z tych kamieniu Bóg może stworzyć dzieci Abrahamowi. Siekiera już do korzenia jest przyłożona…

A więc kochani! Ci pokorni, łagodni i otwarci mają prościej. Pokornych Jezus uczy łagodnie, delikatnie prowadzi swoje owce i wyciąga z cierni. Ale gorzej mają uparci i zniewoleni, ci co wolą od Boga doczesność tak połowiczną. Wtedy Bóg i ich będzie ratował przez utratą życia wiecznego, ale w ich sercach Duch będzie odczuwany jak ogień, który pali, by uwalniać od przywiązania do zła. To oczyszczenie jest bolesne. Dlatego najpiękniej jest żyć w pokornym przywiązaniu miłością do Jezusa i czerpać z łagodności Ducha. Takie życie jest normalne, taki chce być dla nas Bóg. Tylko chłodnych, beztroskich i upartych musi On oczyszczać boleśnie, jak świątynię w Jerozolimie – i tak oczyszcza, bo Bóg nie pozwoli, by obrażali Ojca robiąc ze swoich serc targowiska. Jezus nie pozwoli nam się zmarnować, ale za wszelką cenę chce nas doprowadzić do domu Ojca.

I czy to wszystko nie jest optymistyczną perspektywą tak dla pokornych jak i dla kupczących wołami i osłami? A więc dlaczego wciąż nam bliżej jest do pesymizmu niż do optymizmu? Dlaczego?

dk Jan