środa, 7 października 2020

NOWE NARODZINY

 Trzeba się nam powtórnie narodzić. Wiemy że od Boga przyszedłeś jako nauczyciel. Nikt bowiem nie mógłby takich znaków czynić jak Ty czynisz, gdyby Bóg nie był z nim (J 3,2) – powiedział Nikodem do Jezusa w nocy, czując że zabiera głos w imieniu pewnej grupy faryzeuszów, która wierzyła w misję Mesjańską Jezusa. Ci uczeni w Piśmie byli w mniejszości i bali się pozostałych, którzy byli nastawieni do Jezusa zdecydowanie wrogo. Właśnie odnosząc się do połowicznej wiary i lękliwej postawy Nikodema Jezus powiedział otwarcie i zdecydowanie, czego potrzeba, by pójść za jego nauką i wyznawać ją bez lęku i w dzień. Potrzeba zrozumieć, że jego nauka to nie jakaś dodatkowa wiedza, uzupełnienie nauki Starego Testamentu, korekta drobnych błędów. Aby zrozumieć i przyjąć jego naukę i by ona zaowocowała, potrzebne jest poddanie się całkowitej przemianie swojego serca, zmianę poglądów, systemu wartości jakby się zaczynało nowe istnienie i od zera zapisywało kartę swojego życia. – Zaprawdę, zaprawdę powiadam ci, jeśli się ktoś nie narodzi powtórnie, nie może wejść do Królestwa Bożego. (J 3,3)    

Nikodem pytał, czy chodzi o to, by na nowo zacząć życie od niemowlęctwa i wydało mu się to niemożliwe. A jednak w jakimś sensie o to chodziło. Żeby pozostając cieleśnie tym, kim się było, wewnętrznie dać się uformować na nowo. Chodzi o to, by tak jak od dziecka miało się skutki grzechu pierworodnego, tak samo teraz od nowego początku życia, po chrzcie rozwijać się wewnętrznie w sposób zacierający skutki grzechu. Wtedy zmienia się nasza mentalność, system wartości, rozumienie sensu życia i zyskuje się podobieństwo do Boga. Dopiero po tych zmianach będzie można wejść do Królestwa Bożego.

Bóg jest cichy i pokorny sercem, a Syn Boży nawet jako dorosły ma wobec Ojca stosunek dziecka całkowicie Mu oddanego. Jezus mówi – jeżeli nie staniecie się jak dzieci nie wejdziecie do Królestwa Bożego, a znaczy to dokładnie to samo, co – jeżeli nie staniecie się jak Jezus, nie wejdziecie. Jezus przynosi naukę Ojca i całkowicie opiera się na Ojcu. Małe dziecko też całkowicie chłonie wzór rodziców, ale potem z niego wyrasta i staje się dorosłe. I w odniesieniu do ludzi jest to w porządku. Ale Jezus całkowicie chłonie wzór Ojca i opiera się na nim jako dorosły człowiek i nigdy z tego nie wyrasta. Ojciec jest właściwym wzorem dla dorosłego człowieka i my choć wyrastamy z ziemskich rodziców, z Boga – Ojca nigdy nie wyrastamy. Nasze życie ma polegać na tym, że będziemy Mu poddani, od Niego zależni, wpatrzeni w Niego i przez Niego uformowani do przyjęcia tego, co jest w Nim. I to właśnie, tylko to nas uczyni szczęśliwymi i nasyci. Będziemy bardzo samodzielni i aktywni, ale w posługiwaniu się tym, co daje nam Bóg – wręcz Nim samym. Narodzić się na nowo i zacząć życie jako dziecko oznacza, aby dorosły był wobec Boga i tylko wobec Boga analogicznie jak na ziemi małe dziecko wobec rodziców. Paradoksalnie wtedy dopiero spełni się nasza przemożna potrzeba wolnego i samodzielnego realizowania siebie. Wtedy kiedy będziemy przeniknięci Bogiem, będziemy mieli nową siłę do nowego życia.

Narodzić się mamy na nowo z wody żywej i z Ducha Świętego, którego daje nam Jezus. Z ciała się narodziliśmy, a teraz mamy zacząć nowe życie wewnętrzne w oparciu o napełnienie Duchem – chrzest i dalszy rozwój. Wtedy zyskujemy nowe  życie wewnątrz - na podobieństwo Ducha Świętego. Jest to życie które nazywamy nadprzyrodzonym, bo bierze się stąd, że Bóg przez Ducha w nas zamieszkuje i od tego zaczynają się wszystkie zmiany w nas. Przemienia nas. Starego nie poprawia, stare umiera z Jezusem na Krzyżu, a Duch stwarza życie zupełnie nowe w miejsce starego.

Mentalność dziecka Bożego. W wyniku grzechu pierworodnego dzieci Boże posiadły mentalność służącego, albo nawet niewolnika. Jej zasadnicze rysy to lęk, poczucie obcości, nieufność oraz brak pozytywnego stosunku czy bliższej relacji. W tym stanie jesteśmy nieświadomi, że między Nim a nami  może zachodzić ciepła więź, jak w zdrowej rodzinie. Raczej czujemy w sercu stosunek pracowników do właściciela albo przełożonego. Bóg stał się nam od dawna daleki i niezrozumiały. Nie widzimy Go ani w świecie, ani w przyrodzie, ani w ludziach. Świat stał się dla nas rzeczą bez przyczyny i celu, i bez właściciela - niczyj. Wszystko jest w nim do brania - kto pierwszy bierze ten lepszy. Nic dziwnego, że go sobie wyrywamy i niszczymy. Nie jesteśmy nawet robotnikami, raczej robociarzami. Czy nie wstyd nam dziś, kiedy wszystko umiera?

Jezus dał nam Ducha, który ma nam przywrócić mentalność dziecka. Dziecko wie, że ma w Bogu Ojca, oparcie i bezpieczeństwo. Dziecko wie, że cały świat otrzymało od Boga pod opiekę. Dziecko jest wdzięczne i w naturalny sposób ma do Boga zaufanie. Bóg jest dobry, kocha, troszczy się. Kiedy tak myślimy i tak odczuwamy, żyjemy współpracując z Bogiem, a nie wałęsając się po życiu bez zastanowienia i biorąc, co wpadnie nam w ręce. Kiedy myślimy po dziecięcemu, możemy zauważyć Boga i zacząć przeżywać znacznie więcej - bliskość duchową z Nim, uczucie bycia jego umiłowanym, jego umiłowaną. Naprawdę.

O Duchu Świętym da się odkryć, że szum Jego słyszysz ale nie wiesz skąd i dokąd zmierza (J 3,5), bo źródło Ducha jest poza światem, a cel do którego On nas prowadzi jest też poza światem. A przy tym Duch ma pełną wolność, czyni to, co chce i napełniając nas też sprawia, że czynimy to, co chcemy, nic pod przymusem, nic ze strachu, wszystko z własnej woli – a i tak wszystko dobrze, nic źle. Zło zawsze się czyni pod naciskiem braku wolności, a dobro zawsze z wielkiej własnej wolnej woli. Po tym poznajemy autentyczne życie duchowe - po wolności i czynieniu wszystkiego z miłości, z przylgnięcia do Boga. Z wolności też bierze się nasza wiara i zaufanie.

Niestety tak jest, że mówi do nas Jezus, Matka Boża i Jan – autor czwartej ewangelii, a my potem zadajemy pytanie – Jakżeż to się może stać? (J 3,9) Owszem, nowe narodziny są sprawą, która szczególnie z trudem daje się zobaczyć. Oczy mamy niewidome. Dopóki nie wiemy jak się żyje inaczej, po nowemu, zupełnie nie można sobie tego wyobrazić. Ale prosi nas on – Jan, módlcie się mniej o zdrowie, o dobra tego świata, a więcej właśnie o to – o nowe narodziny, które tak często są w nas zainicjowane od czasu chrztu, ale zupełnie się nie rozwinęły – jak motyl, który nie wyszedł z kokonu. Prośmy, prośmy, prośmy Jezusa i Matkę Bożą, a otrzymamy. Ten dar czeka na każdego od dnia chrztu aż do dnia, kiedy Jezus nas zaprosi.

 

Diakon Jan

wtorek, 19 maja 2020

UZASADNIJ MI SWOJĄ NADZIEJĘ


Pana zaś Chrystusa uznajcie w sercach waszych za Świętego i bądźcie zawsze gotowi do obrony wobec każdego, kto domaga się od was uzasadnienia tej nadziei, która w was jest, pisze św. Piotr w swoim pierwszym liście (3, 15).

Zatem po pierwsze Pana Jezusa miejmy w sercach. Gdy się kogoś ma w sercu, zawsze najpierw myśli się o nim. Najpierw myślimy o żonie, mężu, dzieciach, wnukach, mamy ich w sercu najwyżej, ale Pana Jezusa połóżmy jeszcze wyżej. Jego miejsce jest na szczycie, ponieważ chodzi o to, by uznać Go prawdziwie za Świętego, czyli za Najwyższego Boga. O Bogu myśli się  jako Tym najszacowniejszym, a jednak On jeszcze bardziej pragnie zająć w nas miejsce najgorętszego uwielbienia. Szanujemy Go i uwielbiamy mając najwyższą nadzieję, że już teraz może być blisko, ale jeszcze bardziej blisko będzie w wieczności. To jest nasza nadzieja. Posiąść ją jest pierwszym naszym zadaniem.

Ale Piotr wskazuje jeszcze drugie zadanie: mieć intelekt gotowy do obrony tej nadziei wobec innych. A to wymaga zrozumienia tego, co Bóg przygotował. Wielu ludzi w ogóle nie rozumie danej przez Chrystusa nadziei, dlatego chwieją się, tyle u nich łez i zwątpień. I tyle lęku.
Niżej omówimy w kilku punktach podstawowe filary naszej nadziei. Na nich się nadzieja musi opierać, jeżeli ma być niewzruszona.

Po pierwsze jest to nadzieja na bliskość Boga i na życie z Nim, które zaczyna się teraz, ale w pełni rozkwitnie w wieczności. Nie jest to nadzieja, że w tym życiu będzie nam wygodnie i będą nam oszczędzane cierpienia. Owszem, Bóg generalnie nas chroni, ale nieraz dopuszcza cierpienie i jest ono w tym życiu czymś normalnym.

Po drugie nadzieja na życie z Bogiem nie jest owocem naszych zasług, ale prezentem. Plagą u ludzi jest to, że myślą w kategoriach możliwości, a nawet konieczności zasługiwania na życie wieczne dobrymi czynami. Tak błędnie myśleli Żydzi w czasach Pana Jezusa. Tak do dziś, dla uproszczenia uczy się dzieci i jest to szkodliwy błąd wielu katechetów. Nadzieja nasza na zbawienie opiera się nie na naszych zasługach, ale jest darem Łaski. Nasze dobre czyny przychodzą „same”, człowiek się zmienia na lepsze dopiero wskutek długotrwałego przyjmowania Łaski sakramentalnej i modlitwy. Własną pracą, bez Łaski człowiek niczego trwale nie osiąga. Odkrycie tego jest podstawą życia duchowego i tylko to prowadzi do świętości.

Po trzecie podstawą naszej nadziei jest to, że Pan Jezus przyszedł na świat i do naszych serc z narażeniem własnego życia i wycierpiał z powodu naszych grzechów. Nasza postawa egoizmu i złego postępowania, a jeszcze bardziej nie widzenie zła w sobie, zadaje ból Bogu, ponieważ Bóg chce nas przemienić i ukształtować do dobra. Zła Bóg sam nie czyni i w nas nie chce. Ale Jezus zgodził się przyjść na świat i nasze zło dźwigać, a nawet pod jego ciężarem umrzeć na Krzyżu. Bóg nie ceni cierpienia, ale je dopuszcza i Jezus je przyjmuje, by nas nie odrzucić ani nie potępić, ale zbawić.

Po czwarte Jezus, żyjąc wśród nas z bólem i poczuciem odrzucenia, przekazał nam swoją naukę, wytłumaczył jaki jest Bóg i na czym polega prawdziwa, oddawana Mu cześć. Ta nauka pozostała w Nowym Testamencie i jest dla nas bezcennym źródłem poznania Boga i nadziei, którą On dla nas przygotował. Bardzo potrzebujemy tę naukę poznawać przez całe życie i ona nas rozwija.

Wreszcie po piąte Pan Jezus nie tylko umarł za nas, ale przede wszystkim zmartwychwstał i dopiero zmartwychwstanie, nie śmierć Jezusa jest źródłem naszej nadziei. On bowiem umierając oczyścił nas z grzechu, a zmartwychwstając dał nam nowe życie przez Ducha Świętego. Obdarowywanie nowym życiem polega na napełnieniu Duchem Świętym i właśnie to dopiero On jest w nas źródłem przemiany, postępu w dobru i świętości. To nie nasza samodzielna praca nad sobą, ale Duch Święty i nasza WSPÓŁPRACA z Nim jest drogą do owej nadziei.

Współpraca z Duchem Świętym polega na poddawania się, by On czynił to, czego my nie możemy uczynić, a potem dopiero na tym, byśmy posługiwali się jak narzędziami tym, co On umieścił nam w sercach. Duch Święty rozjaśnia nasz rozum, wydoskonala sumienie, daje wrażliwość na znaki, otwiera pojmowanie Ewangelii. Dopiero, gdy działanie Ducha Świętego przyjmiemy, możemy żyć według tego, co nam zostało odsłonięte i co mogliśmy poczuć.
Ale Duch Święty daje też dar najważniejszy, dar wiary czyli wyczucia sercem Boga, a zwłaszcza Jezusa, dar odczuwania Jego obecności i bliskości. To dzięki Duchowi Świętemu widzimy sercem i duszą to, czego świat nie widzi, jak pisze św. Jan.

Jednak te wszystkie dary, a zwłaszcza dar ostatni, otrzymujemy w tym większym stopniu, im bardziej nam na nich zależy i im więcej doczesności gotowi jesteśmy dla niech poświęcić. Tym więcej otrzymujemy, im bardziej kochamy Jezusa ponad wszystko. Jeśli traktujemy Go tylko jako dodatek do doczesności, pomoc w naszym działaniu, to od Boga otrzymujemy głównie doczesność. Im bardziej natomiast uwielbiamy Go nade wszystko, tym bardziej… No właśnie.
Diakon Jan     

czwartek, 7 maja 2020

NIEZIEMSKIE WYZNANIE - wezwanie do świętych


Przeczytajcie fragment Pieśni nad Pieśniami od wersetu 2.8 do 3.11. Potem posłuchajcie, co mówi o swoim życiu Ona – najwspanialsza Oblubienica.dk Jan


Chcę ci powiedzieć o mojej miłości do Oblubieńca. Nigdy nie musiałam Go szukać, zawsze był przy mnie, bliski i najważniejszy. Jednak z początku często oddalał się, aby wykonywać swoje dzieła i nie mogłam nigdy mieć Go całkiem dla siebie. Ale nawet tak nie myślałam. Wiedziałam, że kiedy biegnie przez góry to po to, by szukać zaginionych owiec. Ale i tak, kiedy szukał ich, wtedy zawsze śpiewał głośno o mnie: o jakże piękna jesteś przyjaciółko ma. Zawsze miał mnie przy sobie w sercu, chociaż serce miał też pochłonięte szukaniem owiec, które stale mu się gubiły. Często przychodził i wołał mnie, abym szła za Nim. Wołał, śpiewał po górach, zachodził do mojego okna i zapraszał: chodź, pobiegniemy razem w góry, będziemy pić wodę ze strumieni, jeść świeże owoce leśne. Pójdziemy przez pola, ciernie nie zranią twych stóp, bo będę cię nosił na rękach, byś stopy swej nie zraniła o kamień. Jesteś taka mała moja, Miriam. On wszystko robił dla mnie, a ja dla niego. Szłam z nim tam, gdzie mógł znaleźć zagubione owce, a tymi owcami byliście wy. Wszędzie szliśmy razem tam, gdzie owce wołały o ratunek. Jedne wołały Jego, inne mnie, ale  przecież byliśmy przy nich razem. Czasem owca utkwiła tam, gdzie ja nie mogłam dojść, wtedy On tam mnie tam podprowadzał, pomagał mi dojść, brał mnie i przenosił w te cierniste krzewy, gdzie tylko On miał siłę dojść. Robił to, abym to ja mogła wyjść na spotkanie owieczki, która tak rozpaczliwie wołała mnie, nie Jego. Ale zawsze byliśmy nierozłączni.  

Tylko raz się rozłączyliśmy, tylko raz. On powiedział mi, że idzie ratować wielkie stado owiec. Coś mnie tknęło. Serce mnie zabolało, jak wtedy przy Symeonie. Zniknął. Szukałam Go i nie mogłam znaleźć. Zobaczyłam strażników. Odpychali mnie, popychali. Przewrócili mnie na kamienie, pokaleczyli. To byli rzymscy żołnierze. Uciekłam im. Przecisnęłam się wśród tłumu,. Znalazłam Go, byłam koło Niego,… ale On już był przybity do Krzyża. Krew ściekała z Niego… On to zrobił dla was, a ja umierałam z bólu razem z Nim, ale nie mogłam umrzeć. Prosiłam Go, żeby zabrał mnie ze sobą, ale On mnie oddał pod opiekę Janowi. Kochany Jan, kocham go jak Syna. Ciemność zrobiła się straszna ale zaraz miało się przejaśnić, kiedy umarł. Potem już znowu byliśmy razem. I znowu szukaliśmy was po górach. 
  
Najgorsze w tych winnicach kolczastych były lisy. One kąsały nasze owieczki. Miły mój wypędzał te lisy. Bały się Go jak ognia. Potem to już bały się i mnie. Było pięknie, wyganialiśmy lisy z winnic. Nie bójcie się lisów, one są już zamknięte, a mój Najdroższy będzie je tam trzymał dopóki będziecie chcieć Jego, dopóki będziecie wołać Go i szukać u Niego pomocy. Ale kiedy przestaniecie Go wołać z ciernistych krzaków, kiedy powiecie, że nie potrzebujecie Jego pomocy, wtedy On odejdzie, a lisy przegryzą skobel Czeluści i będą was kąsać na śmierć – pozostających bez wiary, dumnych, pysznych. Nawet nie chcę o tym myśleć. Dzieci moje, trzymajmy się razem: On, Ja i wy, bądźmy święci i zakochani w Nim. On jest najpiękniejszy. Niebawem nadjedzie w swojej pięknej lektyce, a my wybiegniemy Mu na spotkanie. On zrobi nam miejsce obok siebie, usiądziemy z Nim i będziemy razem. I On powiezie nas do Ojca: mnie i was, swoje oblubienice i królowe. Kocham was. Miriam.

środa, 15 kwietnia 2020

. . . nim Syn Człowieczy nie powstanie z martwych


Czy Pan Jezus zmartwychwstał? Świat ma kłopot ze świadectwem Ewangelii o Zmartwychwstaniu Pana. Miał ten kłopot od początku, od czasów Jezusa i podzielonych w tej kwestii Żydów. Zasadniczo Stary Testament nie głosił zmartwychwstania i życia wiecznego, dlatego wiary tej nie mieli konserwatywni kapłani i saduceusze. Według najwcześniejszych przekonań szczęścia i życia z Bogiem należało się spodziewać tylko w doczesności - po śmierci pozostawała bierna egzystencja w Szeolu. A jednak według autorów młodszych ksiąg Starego Testamentu, zwłaszcza powstałych za czasów greckich: ksiąg Machabejskich czy Mądrości, sądu i zmartwychwstania sprawiedliwych należało się spodziewać u kresu czasów. Za taką wiarą poszli postępowi  uczeni w Piśmie i faryzeusze. Zatem w czasach Pana Jezusa istniała wyraźna niejednomyślność w tej kluczowej kwestii, chociaż w Sanhedrynie, sprawującym władzę religijną, dominowały przekonania saducejskie. 


Wobec Jezusa. Mimo tych różnic oba żydowskie stronnictwa połączyła nienawiść do Jezusa wynikająca przede wszystkim z tego, że bez ogródek pokazywał prawdę, piętnował pychę, obłudę i podwójną moralność. Niechęć tych najwyżej stojących potęgowało też to, że Jezus odstawał czystością serca, mądrością i mocą jaką posiadał nad naturą, zdrowiem, chorobami i śmiercią oraz władzą nad złym duchem. Zwykli ludzie uwielbiali Go, za to wielcy bali się Go i zwalczali. Mógł bowiem pozbawić ich władzy i narazić na konflikt z Rzymem. Możliwość zmartwychwstania ich skazańca, choć nieprawdopodobna, nawet sfingowana mogła być dla nich groźna. Gdy nie mogli zaprzeczyć faktowi pustego grobu, rozpuścili kłamliwą pogłoskę o wykradzeniu ciała. I tak rozniosła się ta pogłoska między Żydami, i trwa aż do dnia dzisiejszego. (Mt 28,15)


Wiara niewiast i wiara Kościoła. A jednak wiara w zmartwychwstanie Pana przetrwała i nadal stanowi rdzeń chrześcijaństwa oraz główny oścień niezgody. Teksty Ewangelii o tym wydarzeniu są inne niż pozostałe. Widać, że mówią o wydarzeniach zupełnie odmiennego rodzaju, widać też, że poznanie ich przychodzi uczniom z najwyższym trudem. Biorąc pod uwagę świadectwa synoptyków oraz najmocniejsze – janowe, należy stwierdzić, że  nie da się poznać na czym polega zmartwychwstanie, kiedy nastąpiło i jak. Nikt tego nie widział. Za to można było zobaczyć efekt: ciało Jezusa znikło, a płótna pozostały w grobie, leżąc prawdopodobnie tak jakby ciało z pomiędzy nich wysunęło się. Więc nikt by się o tym fakcie nie dowiedział, gdyby Bóg nie dokonał spektakularnego przestraszenia straży eksplozją światła i odsunięciem kamienia. Gdy ciało znikło, strażnicy uciekli, a niewiasty przybyłe później by namaścić ciało Jezusa zobaczyły pusty grób. Przerażone i bezradne biegły co sił w nogach do apostołów a wtedy Jezus zastąpił im drogę. Kobietom ze swego najbliższego otoczenia Jezus ukazał się jako pierwszym, a one poznały Go, uwierzyły i pobiegły do uczniów ale już nie z nowiną, że zabrano ciało, ale że Jezus żyje i Go widziały. Swoją wiarę wyznały publicznie wobec Kościoła.


Wiara tej, która kocha. Jednak nie wszystkie niewiasty spośród przybyłych do grobu od razu pobiegły do uczniów. Maria Magdalena pozostała przy grobie zanosząc się płaczem. To były łzy tej, która bardzo kochała i najbardziej była zrozpaczona zaginięciem ciała. Kiedy patrzyła na pusty grób, poczuła nagle, że ktoś za nią stoi. Odwróciła się od grobu i zobaczyła mężczyznę, którego wzięła za ogrodnika. Zapytała naiwnie, czy może to on wykradł ciało, a wtedy w odpowiedzi usłyszała tak dobrze znany jej głos, głos, który poruszał najdelikatniejsze struny jej serca. Jezus zwrócił się do niej po imieniu. Wtedy ona znowu odwróciła się, tym razem odwróciła się od przekonania, że to tylko ogrodnik, tylko zwykły człowiek, anonimowy jak pielgrzym do Emaus. Odwróciła się od ziemskich rzeczywistości i zwróciła do Jezusa, który za nimi stał, który był za ich zasłoną. Odwróciła się od świata, a zwróciła do Osoby najbliższej, do umiłowanego Nauczyciela. 


Wydarzenie to pokazuje nam jak pierwsi świadkowie przeżywali głębokie spotkania z Jezusem zmartwychwstałym i jak rozpoznawali Go przez wiarę. Była to wiara, która najpierw odwraca się od grobów, cmentarzy i trupich kości, a szuka życia poza i ponad nimi. Ale była to też wiara, która w końcu odwraca się od ludzkich pośredników: rodziców, katechetów, spowiedników, kierowników duchowych, ulubionego księdza, a nawet od całej instytucji Kościoła. Dlaczego? Na czym to polega? Polega to na tym, że nauczywszy się i wyczerpawszy od nich wszystkiego, co się dało, trzeba w końcu odkryć, że byli oni tylko narzędziami, pomagającymi dotrzeć do sedna, do samego Jezusa i obcować bezpośrednio z Nim w sercu dzięki Jego realnej na ziemi obecności. Jego trzeba  postawić na pierwszym miejscu, poznać do głębi i pokochać. 


Wiara Piotra i wiara Jana. Na wieść, jaką przyniosły niewiasty, a która wydała się apostołom czczą gadaniną, dwaj z nich, najbardziej przeżywający śmierć Jezusa - Piotr i Jan - pobiegli do grobu. Jan był młodszy i gnała go rozpacz taka jak u Marii Magdaleny. Przecież tu chodziło o Tego Jedynego, którego Jan całym sercem kochał. Gdy weszli według starszeństwa, wtedy zobaczyli leżące płótna i odłożoną osobno chustę. Na widok tak rozłożonych całunów Jan był pewien, że to nie kradzież. Nikt nie wynosiłby ciała bez płócien, tym bardziej, że Jezus był cały pokrwawiony i płótno musiało trwale przywrzeć do skrzepłej krwi. Tymczasem to martwe ciało znikło spomiędzy płócien bez najmniejszych śladów zdzierania i rozwijania. 


Jan przypomniał sobie, że Jezus kilkakrotnie zapowiadał, iż powstanie z martwych. Przestrzegał, by za wiele nie mówić, zanim Syn Człowieczy nie powstanie z martwych (Mk 9,9), ale wtedy trudno było im pojąć, co taka zapowiedź oznacza. Teraz to, co się wydarzyło, zdawało się wskazywać właśnie na spełnienie tych zapowiedzi. Skoro ciała nie ma wśród martwych, musi być wśród żywych - było to zgodne z żydowskimi wyobrażeniami o ludzkim życiu i śmierci. Ale gdzie jest Jezus, gdzie teraz żyje i jak: tego z pustego grobu nie dało się odczytać. Jan uwierzył, że Jezus żyje, ale nadal był smutny, bo nie wiedział, czy się jeszcze kiedyś spotka z ukochanym Mistrzem.


Wiara nasza. Święty Paweł powie: Jeśli więc razem z Chrystusem powstaliście z martwych, szukajcie tego, co w górze, gdzie przebywa Chrystus, zasiadający po prawicy Boga. Dążcie do tego, co w górze, nie do tego, co na ziemi. Umarliście bowiem i wasze życie jest ukryte z Chrystusem w Bogu. (Kol 3,2-4) Pan Jezus obciążył się moralnie naszym złem i grzechem, i umarł wraz z nim, z jego powodu. Ale Ojciec przebaczył Mu nasz grzech i tak grzech świata został unicestwiony. Na czym to praktycznie polega? Na tym, że możliwe będzie mimo grzechu nie iść na potępienie, ale uzyskać przebaczenie i zostać zbawionym. By tak się stało, trzeba umrzeć z Jezusem i z Nim powstać z martwych, trzeba uwierzyć Mu i z Nim odbyć drogę oczyszczenia, z Nim przeżywając swoje cierpienia i swoje radości. Trzeba w każdym położeniu jednoczyć się z Nim i wtedy też z Nim przyjmie się od Ojca Boże przebaczenie. Kiedy Jezus umiera, a Ojciec zdejmuje z Niego nasze zło, wtedy to zło zdejmuje z nas. A kiedy Jezus zmartwychwstaje i my z Nim wstajemy ze śmierci do życia wiecznego. To jest pierwszy krok – wiara w Zbawiciela.


Ale czeka nas po nim krok drugi – szukanie i dążenie do tego, co w górze, czyli odnalezienie w Jezusie najbliższej Osoby, poznanie Go sercem i pokochanie. Wtedy dopiero dochodzimy do pełni zbawienia. W perspektywie św. Pawła Jezus żyje w niebie, a my mamy na ziemi szukać poznania Go i zjednoczenia z Nim, by ostatecznie dojść do Niego do nieba. Ale w perspektywie Jana Jezus po zmartwychwstaniu przebywa też już na ziemi i na ziemi możemy uwierzyć Mu, pokochać Go i zjednoczyć się z Nim jako swoim Umiłowanym. I to jest to, co jest najpewniejszą drogą do świętości.

dk Jan