Eseje - grzech, odkupienie, oczysczenie cd. cd.










GDZIE JEST BÓG W MOIM ŻYCIU?

Mówimy o nawróceniu. Jednym z ważnych czynników, jakie mają wpływ na moje nawrócenie jest odkrycie, gdzie znajduje się Bóg. Najpierw, jak mówiliśmy, trzeba zauważyć podstawowe problemy życia – gdzie to życie się toczy i z czym się w nim zmagam. Jestem stworzony do zupełnie innego świata niż ten, w którym żyć mi przychodzi. Dostosowany mentalnie, duchowo do warunków raju, muszę funkcjonować poza nim, na nie nadającej się do życia pustyni. A Bóg nadal mieszka w Raju, całkowicie poza i ponad moimi wygnańczymi problemami. Stale ocieram się o skandal. Śmierć! Miałem drzewo życia i oto nagle wpadłem w śmiertelność. Miałem pokarm i wodę, zaspokojone wszystkie potrzeby, a teraz muszę wszystko z trudem wydzierać nieprzyjaznemu światu. Zmagam się do utraty tchu, a te problemy kompletnie Boga nie dotyczą. Czyżby? 

A jednak Nie! Bóg nie izoluje się od moich problemów. Stworzył mnie i żywo Go obchodzę, widzi moje wygnańcze, zniewolone życie, patrzy na nie uważnie i mówi: dosyć napatrzyłem się na udrękę ludu mego (...) i nasłuchałem się narzekań jego na ciemięzców, znam więc jego uciemiężenie (Wj 3,7). To, co Bóg czyni, w wyniku takiego spostrzeżenia, doprowadzony jakby do ostateczności, staje się przełomem, czymś dla mnie najważniejszym. On zstępuje z tego Swojego sterylnego świata prosto w mój świat – pomiędzy nas i we mnie, aby doświadczyć problemów, jakie mam z ludźmi i ze sobą. Aby mnie z tych problemów uwolnić. Zstąpiłem, aby go wyrwać – mówi - z ręki Egiptu – czyli z niewoli - i wyprowadzić (...) do ziemi żyznej i przestronnej, do ziemi, która opływa w mleko i miód (...) (Wj 3,8). To wyzwalające działanie Boże, jest zupełnie realne, a potwierdzeniem tego są doświadczenia ludzi, którzy temu Jego działaniu się poddają. 

Swoje zstąpienie w mój świat, aby mnie prowadzić z powrotem ku rajowi i być przewodnikiem mego nawrócenia pokazał już Bóg w Starym Testamencie. Zademonstrował to w wędrówce przez pustynię Synaj, gdzie był przewodnikiem Izraela, obecny z nim i tylko zasłonięty znakami obłoku i ognia, idącymi na czele wędrowców. Zapewnił im życie, dając wodę ze skały i pokarm w postaci manny (1 Kor 10, 1-4). Dlatego objawił się jako ten, który mówi: Jestem, który Jestem (Wj 3,10). Jestem z wami w waszej tułaczce i waszej niewoli. Ten, który Jest ze mną posłał do mnie najpierw Mojżesza, a wreszcie swojego Syna - Jezusa Chrystusa. To jest Jego Imię, Jego Istota: że mnie kocha i dlatego Jest przy mnie – dla mnie. W przypowieści o drzewie figowym i ogrodniku (Łk 13,1-9) pokazuje to jeszcze raz. Jestem rośliną stworzoną, aby rosnąć nad rajskimi wodami, a raptem przesadzono mnie na pustynię. Schnę i nie rodzę owoców. Ale Chrystus mówi (Łk 13,8-9): jeszcze na ten rok je pozostaw; ja okopię je i obłożę nawozem; może wyda owoc. Bóg nie chce śmierci grzesznika, ale aby się nawrócił i żył. On jest całkowicie po mojej stronie. Aby to pokazać i aby właściwie się mn ą zająć, zstąpił w ten świat, w moje życie. On nie zabija nikogo na pustyni, On nie niszczy niczyich zielonych liści. Tym, co niszczy jest grzech, zło, oddalenie od Boga – sama pustynia. Bóg zaś zajmuje się tylko ratowaniem mnie z niej, podtrzymaniem życia i wyprowadzeniem z niej z powrotem do raju. Czy to rozumiem? Czy to czuję? Czy tak żyję, aby z tego Bożego ratunku korzystać? 

Otóż właśnie nie żyję tak i tu jest źródło moich wielkich problemów. Bóg przyszedł do mnie jak ratownik TOPR do zagubionego w górach. Chce mnie sprowadzić na dół, ale ja nie mam ochoty z Jego obecności przy mnie skorzystać. Dalej chcę iść sam. Nie tylko korzystamy z Jego pomocy, ale obwiniam Go za nieszczęścia, które mnie spotykają. Jestem jak głupi bachor. Chrystus przestrzega przed taką postawą. Myślicie, że owych osiemnastu, na których zwaliła się wieża w Siloam i zabiła ich, było większymi winowajcami niż inni mieszkańcy Jerozolimy? Bynajmniej, powiadam wam; lecz jeśli się nie nawrócicie, wszyscy tak samo zginiecie (Łk 13,4-5). Przyczyną nieszczęścia jest zło, które działa w świecie. Bóg, zwalcza to zło. I jak jednostkowe uzdrowienia z chorób są znakami mocy działającego Boga, tak jednostkowe katastrofy są znakami działającego zła. Bóg mówi - jeśli się nie nawrócicie do Mnie, Zbawiciela, wszyscy będziecie coraz bardziej ulegać mocy tego zła i zgniecie. Eksplozje zła w świecie przypominają, że ono istnieje i warto zwrócić się po ratunek do Boga. Jego pomoc nie zabezpiecza przed cierpieniem, ale broni mego życia przed zatratą. Taka jest prosta logika dziejów zbawienia. Ale kto jej słucha? 

Jak głos wołającego na pustyni, nawołuje święty Paweł, nawołuje Kościół, nawołuje każdy głosiciel Słowa w Kościele: nie szemrajcie. Tragedią Izraelitów idących przez pustynię Synaj było szemranie. Doprowadziło ono do buntu w Kadesh. Bóg daje ożywcze dary: pokarm i napój, a ja jestem z tych darów niezadowolony i ich nie przyjmuję. Nie dochodzi do mego nawrócenia, a droga przez pustynie wydłuża się. Błądzę i pewnie nie trafię do Ziemi Obiecanej, dopóki nie docenię Boskiego prowadzenia i nie skorzystam z Jego darów. Dopóki się nie nawrócę.

Co zatem jest istotne dla mojego nawrócenia? Najpierw to, żeby nie obwiniać Boga o swoje błądzenie. Grzech zabija, a Bóg daje życie. Nie odwrotnie! Potem odkrycie Boga po swojej stronie, blisko mnie, jako towarzyszącego mi i opiekującego się moją zniewoloną osobą. On nie brzydzi się mną. Zajmuje się takim brudasem, jak ja. Zobaczyć to! 

Zobaczyć też, co Bóg czyni, by zaopiekować się mną, wędrowcem przez pustynie. Daje mi pokarm odżywiający serce i daje duchowy napój. Zapewnia też pokarm dla ciała. Daje to wszystko, ale skuteczność Jego działania zależy też od naszej z Nim współpracy. Tymczasem my nie współpracujemy. Sami nie korzystamy z darów Bożych i nie pomagamy innym z nich korzystać. Z tego powodu wszyscy jesteśmy duchowo głodni, a miliony ludzi też cierpią głód fizyczny. Bo świat żyje tak, jakby darów Bożych nie było. Dlaczego świat tak żyje? Dlatego, że świat nie ceni tych darów i zwalcza je. I po drugie dlatego, że świat odrywa te dary od osoby samego Boga. Żywność jest darem Bożym, ale świat korzysta z niej tak, jak z dobra ogólnodostępnego, bezpańskiego. Tak samo jest ze wszystkimi darami Jego miłości. A dary oderwane od Osoby Darczyńcy podtrzymują nas, ale nie mają tej swojej do końca owocności. On, dając talenty, chciał, by były znakami dobroci Jego Samego, bym przez nie złączył się z Nim. Ja zaś korzystam z Jego Miłości jak z dobra niczyjego, leżącego na ulicy. 

Co więc robić, by z darów Bożych w pełni korzystać? Po pierwsze doceniać to, co Bóg daje. Są to z reguły dary podtrzymujące nas tu, ale prowadzące ostatecznie do Niego, do życia wiecznego. Nie mają na celu naszego moszczenia się tu na ziemi. A nam takie stawianie sprawy przez Boga nie odpowiada. Spróbować więc docenić to, co ceni Bóg. Nie tylko koniec własnego nosa. I po drugie przyjmując dary zawsze myśleć o Darczyńcy. Każde obdarowanie przeżywać w modlitwie, czyli w świadomości i rozmowie z Dawcą. Konieczna uwaga na Niego i wdzięczność Jemu! 

Największe znaczenie dla mego nawrócenia i rozwoju ma sposób przyjmowania największego daru Jego obecności – Eucharystii. Przyjmowana w atmosferze modlitwy, która po przyjęciu pozwala świadomie przeżyć to, co się wydarzyło i to, czemu ten dar służy, staje się naprawdę owocna. 

Gdzie zatem jest Bóg? Tuż obok mnie! We mnie! A jak Go odkryć? Świadomie przeżywając każdy dar, jako dar Jego. Inaczej Jego dary spływają po nas i rozlewają się. Naprawdę! 

Diakon Jan, 2013












BÓG ZMAGA SIĘ Z POSTAWĄ SYNA MARNOTRAWNEGO I JEGO BRATA

Kryzys w domu ojca zaczyna się, gdy młodszy syn występuje z propozycją: ojcze daj mi część majątku która na mnie przypada (Łk 15,11-32). Do tej pory mieszkali razem: ojciec i dwaj synowie, ojciec miał majątek, a synowie żyli w zgodzie z ojcem i w pełni z tego majątku korzystali. I nagle młodszy syn postanawia zacząć życie na własny rachunek: mieć swoją część majątku i z niej korzystać. Ojciec jest dobry i sprawiedliwy. Dzieli majątek na dwie części, bo nie może obdarzyć własnością tylko jednego dziecka. Część dóbr daje młodszemu, a z drugiej części żyje sam wraz ze swoim starszym synem. Starszy syn korzysta ze swej części w doskonałej zgodzie z ojcem. Zgoda panuje także z młodszym synem, który jednak żyje już na własny rachunek, niezależnie od ojca. Ale jest to zgoda do czasu. 

Początek przypowieści pokazuje zatem, że wskutek chęci uniezależnienia się od Boga, człowiekowi wydaje się, że będzie szczęśliwszy, gdy przejmie od Boga jego dobra i będzie za ich pomocą żył na własny rachunek. Nie jest to sytuacja, którą zamierzył Bóg, ale Bóg akceptuje ją i starszy syn jest przykładem, że można gospodarować na swojej części ale pozostać nadal we wspólnocie i zgodzie z Bogiem. Sytuację tę ilustruje po wielokroć Ewangelia, pokazując Boga jako tego, który powierzył swój majątek ludziom i wyjechał – kazał im zarządzać światem w Boskim imieniu. Człowiek teoretycznie może się z tego wywiązać, ale w praktyce mu się to nie udaje. I tu zaczyna się tragedia ojca. Dlaczego? 

Źródłem tragedii jest decyzja młodszego syna, by ze swoją częścią majątku wyjechać od ojca. Niby nic złego nie powinno się z tego powodu stać, bo syn już ma część dóbr ojca, a jednak... Okazuje się, że nie wystarczyło synowi mieć majątek ojca. Potrzebny mu jest jeszcze sam ojciec, jego bliskość. Oddalając się od ojca i zamieszkując w obcej krainie, syn natrafia na warunki życia, w których nie potrafi utrzymać otrzymanych od ojca dóbr, które przecież są dla niego podstawą życia. Traci je, a nie ma już ma obok siebie ojca, na którego mógłby w każdej chwili liczyć. Popada w nędzę bez szansy ratunku. Mieszkańcy obcej krainy są nieprzyjaźni i poniewierają jego godność, głodzą go i depczą jego sumienie, każąc mu pasać wieprze. Syn, pracując jak niewolnik, zmienia się. Nie czuje się już synem bogatego ojca, ale poddanym. Myśli, że jeśli mógłby wrócić do ojca, to już nie jako syn, ale tylko jako najemnik. Wie, że synostwo stracił bezpowrotnie. Jego mentalność jest mentalnością służącego. Ojciec w najlepszym razie mógłby być jego panem, nigdy kochającym ojcem. 

Syn się zmienił diametralnie, ale nie zmienił się ojciec. Dla niego stracony syn jest nadal kochanym dzieckiem. Myśli o nim tak samo, jak dawniej, choć oddał mu wszystko, co był mu winien i już nic się synowi od niego nie należy, choć został przez syna zdradzony i upokorzony. Mimo tego ojciec wciąż ma nadzieję na powrót syna i czeka wypatrując go w oknie. Wie, że jeśli syn wróci to będzie to dla ojca największe święto, przywróci mu synowską godność i znowu podzieli się z nim majątkiem. Zrówna go ze starszym synem, który pozostał dotąd wierny. 

A młodszy syn cierpi głód i rozważa możliwość powrotu. Oczywiście spodziewa się w najlepszym razie pracy u ojca jako najemnik w zamian za wyżywienie. Podejmuje decyzję. To głód prowadzi go z powrotem do ojca. Bez tego głodu nigdy by nie pomyślał o ojcu. A jednak mimo, że przeżywa tak wielką tragedię, ma wystarczającą pokorę, by uznać, że jeśli ktoś jest tu winien, to tylko on, i że jeśli do kogoś może mieć pretensję, to tylko do siebie. Wraca do ojca i wyznaje – zgrzeszyłem. Bez tego wyznania nie mógłby stanąć przed ojcem. Na szczęście umie je wypowiedzieć. 

A wtedy doświadcza czegoś, czego w najśmielszych oczekiwaniach się nie spodziewał, bo tak bardzo się zmienił, bo już nie czuł się synem, nie marzył o synostwie i zapomniał, jaki dobry potrafi być dla swoich dzieci ojciec. 

Od momentu, kiedy młodszy syn wraca do ojca, a ojciec w swej przekraczającej wszelkie oczekiwania miłości, przywraca go do godności i daje znów wszystko, co ma, zaczyna się nowa tragedia. Tragedia ojca, której źródłem jest tym razem starszy syn. On, który nigdy nie odszedł od ojca, przez lata nieobecności brata stracił miłość do niego i wyrzucił go ze swego serca. Nie czekał na jego powrót, cieszył się tylko tym, że on, starszy syn ma bliskość ojca. Nie chciał się nią z nikim dzielić. I oto nagle odkrywa, że ojciec nadal kocha jego brata, świętuje dzień jego powrotu i oddaje mu majątek, którym dotąd zgodnie zarządzał tylko on z ojcem. Zazdrości bratu, że ten cieszy się większymi względami ojca, niż on. Wreszcie przede wszystkim nie akceptuje postawy ojca. Uważa, że ojciec postępuje niespra­wie­dliwie, tak bezgranicznie wybaczając. Sam nie ma zamiaru być w tym podobny do ojca i też wybaczyć bratu. Taka postawa serca starszego brata oddala go nagle od ojca, wyłącza z życia, jakie toczy się w domu ojca, sprawia, że nie chce i nie może dłużej przebywać w tym domu – pozostaje na zewnątrz. Ten który tyle lat był z ojcem i nigdy nie przekroczył jego rozkazu, nagle odpada od ojca, bo odkrywa, że nie ma w nim takiej miłości, jaka jest w ojcu. Miłości do brata – grzesznika i zdrajcy. 

Ojciec podejmuje staranie by odmienić serce teraz z kolei drugiego swojego syna – starszego. Wychodzi do niego poza swój dom i przekonuje go, że trzeba przebaczyć grzesznikowi i cieszyć się, że choć był już tak bardzo daleko, duchowo umarły, a jednak ożył i jest na powrót. Praca nad sercem starszego syna jest podobna, a może nawet trudniejsza niż praca nad sercem syna młodszego. Młodszego udało się nawrócić i usynowić na powrót. Co będzie ze starszym, który teraz robi to samo, co przedtem młodszy – opuścił dom ojca i nie chce wejść. Czy wejdzie? 

Przypowieść ta ma wiele znaczeń. Mówi o Narodzie wybranym i reszcie ludzkości, ale w sensie najogólniejszym mówi o dwóch pokładach zła w naszych sercach. Jeden pokład to chęć życia na koszt Boga, za Jego majątek, ale bez Niego, tylko dla siebie. Odrzucanie Boga i życie tak jakby Go nie było. Ta postawa jest źródłem wielkich grzechów ale i wielkich tragedii człowieka popadającego w nędzę. Ale gdy człowiek nawet nawróci się z tych grzechów oto grozi mu drugi wielki pokład zła – pogarda i brak miłości wobec tych którzy grzeszą i jeszcze się nie nawrócili, albo nawet nawrócili się, a my i tak odmawiamy im miłości, bo my nie grzeszyliśmy tak jak oni. 

Ojciec chce dać człowiekowi dwa swoje dary, które czynią go synem podobnym do ojca – majątek ojca i serce ojca. Wszyscy mamy majątek ojca: świat i różne wewnętrzne talenty. Ale aby prawidłowo się nimi posługiwać i ich nie stracić, potrzebujemy jedności z ojcem i gospodarzenia nimi w porozumieniu z ojcem, a nie życia samemu w obcej krainie. To jest bardzo ważne. I drugi dar ojca, którego brak też zamyka nam drogę do Jego domu: Jego serce kochające wszystkich, złych i dobrych. Brak jedności z ojcem i nie korzystanie z promieniejącego od Niego ducha takiej właśnie miłości, powoduje że także wypadamy na zewnątrz Jego domu. 

Jedna i druga postawa jest tragedią człowieka i boleśnie dotyka Boga. Aby ustrzec się jednej i drugiej, potrzeba świadomości, że Ojciec przygarnia do swego domu obu synów i stara się im wytłumaczyć dwie rzeczy – Synu mój, nie odchodź ode mnie, wtedy wszystko moje będzie twoje i niczego ci nie zabraknie. I drugie. Synu mój, potrzeba ci, abyś przyjął ode mnie szkołę mojej miłości, tej która kocha wszystkie Moje dzieci i pragnie dla nich wszystkich powrotu.
Diakon Jan, 2013







  

OCZYSZCZENIE CUDZOŁOŻNICY

Jak postępuje Bóg, by uczynić człowieka sprawiedliwym? Sprawiedliwość w Biblii to nie tyle postępowanie polegające na tym, by oddać każdemu to, co się jemu należy, ale raczej postępowanie prawe, zgodne z moralnymi zasadami. Źródłem sprawiedliwości jest Bóg i to nie w tym sensie, że zgodne z zasadami jest to, co Bóg nakaże, co powie, ale w tym sensie, że wzorcem zasad moralnych jest On Sam - to co w Jego Sercu, to jak On postępuje. Bóg jest jedynym Sprawiedliwym, jest wzorem sprawiedliwości. A człowiek zostaje zaproszony przez Boga do życia według zasad sprawiedliwości, do bycia sprawiedliwym na podobieństwo Boże. Sprawiedliwość człowieka zależy zatem od przestrzegania prawa moralnego, które jest w Bogu, które stanowi Jego wolę i które On człowiekowi objawia. Na podstawie tego prawa według Żydów, według Starego Testamentu można było ocenić stopień przestrzegania zasad moralnych przez człowieka, czyli ocenić stopień jego sprawiedliwości. Kto nie przestrzega prawa, nie jest sprawiedliwym. Starannie przestrzegali prawa Starego Testamentu razem z zasadami zwyczajowymi faryzeusze, w szczególności Szaweł, późniejszy święty Paweł, o czym pisze on w Flp 3,5-6. 

Pawłowy tekst mówi o przełomie w ocenianiu sprawiedliwości, jaki dokonał się za sprawą przyjścia od Boga Jezusa Chrystusa. Gdyby mieć na ziemi prawo, a więc zbiór zasad stanowiących obiektywne kryterium podobieństwa człowieka do Boga, można by zważyć każdego pod względem moralnym. Jednak tym kryterium jest tylko sam Bóg, który w osobie Chrystusa przyszedł na ziemię i dlatego tylko On może wniknąć w to, w jakim stopniu człowiek jest do Niego podobny – ocenić jego sprawiedliwość. Do nas zaś mówi: nie oceniajcie sprawiedliwości – nie sądźcie, bo nie macie do tego stosownej miary. 

Jest jeszcze inny powód, żeby człowieka nie osądzać. Nikt nie jest sprawiedliwy, każdy mniej lub bardziej odstaje od prawa moralnego, które jest w Bogu, ale Bóg chce nas wszystkich usprawiedli­wić, czyli uczynić coraz bardziej podobnymi do Siebie. W tym celu postępuje zupełnie inaczej, niż sobie to wyobrażamy. Wcale nie odczytuje nam paragrafów, każąc ich przestrzegać, bo wie, że to by nic nie dało. Bóg działa tak, by przemienić nasze serca, uzdalniając je do życia podobnego do Jego życia. To upodobnienie nas do Niego może nastąpić jedynie przez Jego wejście w nasze serca, nasze zjednoczenie z Nim. Sami nigdy nie będziemy przestrzegać Jego prawa. Stanie się to możliwe, jeśli spotkamy się z Nim i wejdziemy w Niego a On w nas. Wtedy będziemy postępowali Jego mocą, stopniowo coraz bardziej tak, jak On. To nie jest abstrakcja – to realny dar Nowego Testamentu – spotkanie z Bogiem, przyjęcie oczyszczenia i dopiero jako owoc - życie według sprawiedliwości. 

To jest powód dla którego Bóg człowieka niesprawiedliwego nie osądza i nie skazuje. Zauważa jego grzech, stara się mu go pokazać i zaraz intensyfikuje swoje działanie oczyszczające. Tu jest wielka różnica między mentalnością Boga, a mentalnością świata. Świat chętnie ukrywa zło, a jeśli już je pokaże, to dąży to osądzenia człowieka i zaszufladkowania jako niesprawiedliwego. Dla Boga zaś człowiek niesprawiedliwy w każdej chwili może stać się sprawiedliwy, gdyż to On jest miarą jego sprawiedliwości. Wystarczy, że Bóg wejdzie w jego serce i zacznie dokonywać oczyszczenia, a człowiek zaczyna się zmieniać. Potrzeba tylko się temu oczyszczeniu poddawać. Świat tak na zło nie patrzy i patrzeć nie chce, bo sam chce być miarą zła. Dla Boga każdy niesprawiedliwy jest potencjalnym sprawiedliwym. 

Usprawiedliwienie człowieka przez przebaczenie mu i oczyszczanie go następuje powoli. Człowiek nawrócony wciąż nie jest sprawiedliwy, jego czyny są wciąż niedoskonałe, ale już ma w sobie Boga, który spotyka się z nim, grzesznikiem, wchodzi w niego i oczyszcza, pogłębiając Swoje z nim zjednoczenie. Życie człowieka stopniowo zmienia się. Jedyną drogą przemiany człowieka jest więc połączenie serca człowieka z sercem Boga i współpraca swojego serca z Nim. Własny tylko wysiłek robiony pod dyktando prawa do niczego ostatecznie nie prowadzi. To dlatego świat jest tak daleki od moralnego ładu.
Oto dlaczego w naszym życiu chodzi o to, by kłaść nacisk nie na roztrząsanie swego postępowania i ocenianie siebie oraz innych, ale o to, by dążyć do więzi z Bogiem, a ta więź dopiero okaże się drogą do sprawiedliwości. 

Opowieść o losie cudzołożnicy (J 8, 1-11) stanowi kapitalną ilustrację właśnie tych problemów. Pewna kobieta znalazła się pod pręgierzem prawa wskutek swoich złych czynów. Z kodeksu Starego Testamentu wynikała dla niej kara śmierci. Dlaczego? Dlatego, że grzech stanowi odcięcie się od Boga, a Bóg jest źródłem życia. Kto popełnia grzech, odcina się od źródła i umiera. Właśnie obrazem tej śmierci – duchowej, a ostatecznie i fizycznej, jest kara śmierci w prawie Mojżeszowym. Grzech po prostu zabija ze swej natury! Nie Bóg, nie jego rozkaz, ale grzech! Bóg zaś chce człowieka od grzechu i od śmierci ocalić. Właściwie osądzić cudzołożnicę może tylko Bóg, który jest sprawiedliwością. I o to się najpierw Chrystus dla niej upomina – nie osądzajcie jej na podstawie prawa, bo sami nie jesteście sprawiedliwi. Bóg ją osądzi.

Tę obronę oskarżyciele – sami o nieczystych sumieniach jakoś przyjęli, aczkolwiek niechętnie i jednak wycofali się. Jednak nie na tym skończył się sąd Boży nad cudzołożnicą. Kiedy zganieni grzesznicy odstąpili od potępienia zasługującej na śmierć, ku ich zaskoczeniu i zgorszeniu okazało się, że i sprawiedliwy Bóg jej nie potępił. On chce jej poprawy, a nie śmierci. Chce, aby żyła, ale już inaczej - w sprawiedliwości swego serca.

Chrystus wygłasza więc do niej słowa pełne mocy – idź i nie grzesz więcej. On nie przyszedł po to, by wyegzekwować prawo, ale by wejść w ludzkie serca i uczynić je zdrowymi, czystymi, chcącymi żyć według zasad Bożej sprawiedliwości. Aby to stało się możliwe, musi dojść do spotkania człowieka z Chrystusem, serca ludzkiego z Bogiem. Wtedy to Bóg dotyka człowieczego serca i wchodzi w nie, a serce zjednoczone z Nim otrzymuje siłę, by postępować sprawiedliwie - na podobieństwo Boże. Polecenie idź i nie grzesz brzmi jak rozkaz, ale jest rozkazem skierowanym do porażonego złem ludzkiego serca – zmień się, rozkaz o sile sprawczej. Bóg przemienia serce kobiety, daje jej moc do nowego życia. Ważne jest, by zrozumieć, co uczyniło ją nowym człowiekiem – nie prawo, orzekające, że jest grzesznicą, ale spotkanie z Bogiem, który osobiście wszedł w jej życie, w bliski kontakt z jej kalekim sercem i słowami idź i nie grzesz posłał w nie łaskę. Ta łaska przebaczyła jej, uczyniła ją zdolną do współpracy z Bogiem i wprowadziła na drogę dalszego oczyszczenia.

To spotkanie z Bogiem, a nie nakazy, czynią człowieka sprawiedliwym. Prawo jest tylko cenną pomocą do współpracy z tym Bogiem, którego się spotyka. Zrozumienie tego jest kluczem moralnego postępu.

Diakon Jan, 2013



DROGA POKORY

Podejmujemy wysiłek, dokądś dążymy, kształcimy się, pracujemy, a wszystko to, by osiągać cele, które wydają się warte osiągnięcia, by mieć panowanie nad swoim życiem. Jak w tej sytuacji zrozumieć słowa Chrystusa: Ja jestem krzewem winnym, wy - latoroślami. Kto trwa we Mnie, a Ja w nim, ten przynosi owoc obfity, ponieważ beze Mnie nic nie możecie uczynić.(J 15,5)? Gdzie pośród naszej aktywności jest miejsce na prawdę, że bez Niego nie możemy zupełnie nic? Jak zrozumieć owo trwanie w Chrystusie? Trzeba tu wgłębić się w istotę działania człowieka i działania Boga, odnaleźć wrażliwość, jaką daje światło wiary. 

Boże, czy Moje? Na początku uświadamiam sobie, że to Bożemu ustanowieniu zawdzięczam wszystko: cały ów świat tętniący życiem wokół mnie, a nade wszystko samego siebie ze swoimi wielorakimi możliwościami – rozwoju i działania, że całkowicie i pod każdym względem jestem owocem Jego dobroci. Bo wszystko, czego jako osoba jestem prawdziwym, ludzkim autorem, tak naprawdę nie jest moje. Pełniej pojęte najpierw jest dziełem Bożym. Jesteśmy bowiem Jego dziełem, stworzeni w Chrystusie Jezusie dla dobrych czynów, które Bóg z góry przygotował i powierzył nam abyśmy je w sposób wolny pełnili. (Ef 2,10) Potem zaś jest także owocem ludzkich rąk i ludzkiego serca. Dlatego życie może mi się wydawać całkowicie moje tylko wtedy, gdy wyłączę je z kontekstu Stwórcy i umieszczę w zimnej pustce. 

Czasami zdaje mi się, że tylko pominięcie tego kontekstu i uznanie dóbr świata wyłącznie za swoje, zapewnia godność osoby samodzielnej. Tymczasem fakt, iż wykonuję dzieło w istocie Boże, w niczym nie umniejsza mnie jako twórcy. Nadal jest ono dziełem moim. Ale nie tylko moim! Poznanie tej prawdy zwiększa wartość, sens i owocność mojego wysiłku. 
Ale zgoda na to, iż dzieła są przede wszystkim Boże, a potem moje, jest kwestią wrażliwości wiary. Jeżeli chcę i potrafię zdobyć się na tę pokorę, skutki będą błogosławione.
Są okresy sukcesu, kiedy życie przynosi wielkie możliwości, a ja korzystam z nich pełen euforii. Wtedy często nie myślę, skąd one pochodzą, całą zasługę przypisuję sobie i zadowolony pędzę naprzód. Bywa i odwrotnie. Wprawdzie pomyślność przypisuję Bogu i rozkoszuję się Jego darami jako dowodami Miłości, ale prędko zaczynam myśleć, iż ta uprzywilejowana sytuacja należy do istoty więzi z Bogiem, że jest nagrodą lub naturalną konsekwencją mej wierności, czymś, co powinno mi stale towarzyszyć. Wtedy Bóg przypomina, iż są to dary – niezasłużone i służące pobudzaniu mnie do współpracy w miłości i Bożym podobieństwie.

Ale, aby się ta współpraca dokonywała, aby nauczyć mnie towarzyszenia Mu w bolesnym dziele Zbawienia, Bóg chce dawać znaki i doświadczenia znacznie bogatsze niż tylko sukcesy. Kieruje się miłością prawdziwą, a nie czułostkową. Jeśli lgnę do Niego i pozwalam Mu działać w swym życiu, strzeże mnie przed zagubieniem się w jego meandrach, krzyżując niepotrzebne dążenia i ocalając przed pułapkami ziemskich sukcesów. I oczyszcza ujawniając prawdę, że we mnie [...] nie mieszka dobro; bo łatwo przychodzi mi chcieć tego, co dobre, ale wykonać - nie (Rz 7,18). Tak to, co we mnie nieuporządkowane, skazuje na odrzucenie. 

W działaniu na mnie miłości Bożej bardzo ważne są okresy zgody na porażki, słabości a nawet bezradność, która pogłębia się z upływem lat. Aby oderwać mnie i uwrażliwić na Siebie, Bóg pozwala na zawody, jakie sprawiają ludzie. Aby dodać pielgrzymiego ducha, który wie iż przemija postać tego świata (1Kor 7,31), Bóg dopuszcza obrót spraw po ludzku niepomyślny. I wreszcie chce, by stopniowo słabły me siły i kurczyły się możliwości.

I rodzi się pytanie: czy dopiero dziś niczego nie mogę bez Niego? Otóż bynajmniej! Tak wczoraj, by być mocnym w oczach świata, jak i dziś, by mieć siłę dźwigać słabość (a siły tej świat nie ceni już tak jak tamtej), zawsze całkowicie potrzebuję Tego, który mnie umacnia. 

Ubóstwo. Ta prawda o Bogu, niezbędnym mi źródle stoi na pierwszym miejscu wśród ośmiu błogosławieństw. Błogosławieni ubodzy w duchu (Mt5,3). Szczęśliwi bowiem z powodu obcowania z Bogiem w pokoju są ubodzy, sercem oddani więzi z Bogiem. A związek ubóstwa i więzi z Bogiem jest dwukierunkowy. Z jednej strony ubóstwo w duchu to rezygnacja z nastawienia na zdobywanie świata, wolność od jego dóbr, czyli brak przywiązania do nich. Daje ono znakomitą otwartość na Boga i Jego łaskę. Z drugiej zaś strony wierność Bogu wyrażająca się w naśladowaniu Chrystusa (czyli w takich radykalnych postawach jak: dawanie Bogu pierwszego miejsca przed dobrami tego świata, rezygnacja z kłamstwa, wszelkiego udawania i zabiegania o swój image, uczciwość, rezygnacja z cwaniactwa i wszelkiej interesowności, troska najpierw o innych a potem o siebie) spycha nas z głównego nurtu świata i prowadzi do ubóstwa - niezrozumienia, odrzucenia, braku siły przebicia i pogorszenia sytuacji materialnej. 

Zgoda na ubóstwo w duchu, to zgoda na to, że Pan uczyni mnie głupstwem w oczach świata i zaprosi, bym usiadł na miejscu ostatnim, przynoszącym wiele upokorzeń. Ale będzie to miejsce w kategoriach Bożych pierwsze, bo miejsce obok Niego. Kto zaś zabiega o miejsce pierw­sze w oczach świata, często otrzymuje je za Bożym przyzwoleniem, ale w istocie nie jest to miejsce najwyższej wartości. Jest przemijające, nie satysfakcjonuje serca, a co najważniejsze, znajduje się dalej od Pana i nie daje możliwości czerpania z Niego ludzkiej dojrzałości. Odwaga i pokora zajmowania miejsc ostatnich, zgoda na to, że nie jestem ani ojcem, ani nauczycielem, ani mądrym, bo jeden jest Ojciec, Nauczyciel i Mądry, broni przed zagubieniem w pysze świata i daje najlepszą cząstkę, która przecież będzie całym moim światem. 

Pokora dopuszczaniem Pana. Jestem zaproszony do najdonioślejszego i najradośniejszego wydarzenia w życiu, do spotkania z Bogiem, który pragnie mieć mnie ze Sobą. Dlatego dąży do zjednoczenia z mną w Miłości. Tajemnica tej jedności jest przedmiotem wielkiego podziwu: że Jego Miłości zależy na mnie - człowieku i że jest to Miłość miłosierna, która na drodze do tego spotkania nie cofa się przed przykrością obcowania z grzechem. A wskazówką, że Bóg chce żyć ze mną, jest małżeństwo - złączenie "w jedno" dwojga bliskich osób. 

Drogą do zespolenia w coraz głębszą jedność Boga – Pana i człowieka jego dziecko, jest z mej strony pokora - dopuszczanie Go, by mógł coraz bardziej stawać się rdzeniem mego życia. Tego Boga, który chce wniknąć w ludzkie serca, a przez nie od wewnątrz w świat, przynosi Chrystus i umieszcza pośród Ludu Bożego w sposób dostępny człowiekowi. Czerpanie stąd jest drogą do świętości. 

A pokora jest jedyną postawą czyniącą mnie zdolnym do tego czerpania. Chodzi w niej najpierw o zgodę na swoje upadki, by nie dążyć do bycia lepszym z miłości własnej, dla zaspokojenia własnej ambicji. Nie ma w tym ani trochę miłości Boga. Po wtóre chodzi o wyzbycie się ambicji zdobywania podobieństwa do Boga samemu, z własnej tylko chęci, nawet powodowanej odrazą do grzechu, ale bez czekania na wolę Boża, na pierwszeństwo łaski. Bo, czy człowiek może sam podjąć postanowienie: będę bardziej podobny do Boga? Bóg jest przecież samą świętością? Po trzecie wreszcie chodzi w niej o rezygnację z wszelkich prób działania samemu: formowania swego serca i osiągania swoich, nawet dobrych, celów. Takie próby są stratą czasu. Dopiero pokora dopuści Pana do serca, tak iż poczuję Jego moc i zawołam: Wszystko mogę w tym, który mnie umacnia. (Flp 4,13) 

Droga świętości wiedzie szlakiem pokory. Nie polega na doskonałości, ale złączeniu się grzesznika z Bogiem miłosiernym. Gdy On oświetla nowe warstwy mego nieuporządkowania, moja urażona pycha każe cofać się i kryć przed Bogiem. Wyjściem wtedy jest tylko pokora. Ale ona przychodzi najtrudniej i jest to znak głębokości mego poranienia grzechem: >>Znów pojawia się niezgoda na siebie, chęć działania bez Boga. Serce wypełnia smutek i niepokój. Pan zdaje się mniej wyczuwalny, Jego drogi ciemniejsze. To maleje moja otwartość.<< I tak dzieje się, aż Pan pozwoli mi odnaleźć się na nowo w nowej pokorze. Wówczas ratunkiem będzie oparcie się na Jego Miłosierdziu. Tak rozpocznie się moja nowa otwartość.

Diakon Jan, 2013






WOLA OJCA

Ludzie zadają sobie pytania dotyczące Boga: szukają Jego obecności lub przeciwnie, stronią od Niego. Jeżeli nie mogą znaleźć w sobie pozytywnego nastawienia, unikają pamięci o Nim i spychają Go do podświadomości, żyjąc wobec Niego w głębokiej obojętności. Jednak za tą obojętnością jednak zawsze kryje się niechęć. W pewnych sytuacjach potrafi ona wybuchnąć, jak w scenie finałowej filmu Krzysztofa Kieślowskiego Dekalog I. Wierzący czy niewierzący koniec końców zawsze zwracamy się do Boga - przyjaźnie lub wrogością. Bo Bóg to Ktoś, obok kogo nie da się przejść obojętnie. Kto nie jest ze Mną, jest przeciwko Mnie. 

Nasze serce nie znosi pustki. Odnoszenie się do Boga, czyli pobożność, jest w nim postawą naturalną. Pobożność to nasz potencjał, uzdalniający do szukania Boga i oddawania Mu czci. Pobożność to potrzeba, tak jak potrzeba bezpieczeństwa, życzliwości innych ludzi, czy aktywności. Jeden może mieć ją rozwiniętą w bardzo silnym stopniu, u drugiego łatwo może ona ulegać stłumieniu przez zamiłowanie do pełniejszego zaspokojenia innych potrzeb. Świat może sprzyjać rozwojowi naszej pobożności, albo przeciwnie, jej przeszkadzać, jak to ma miejsce w społeczeństwach żyjących w dostatku. Jednak wewnętrzna potrzeba Boga powraca i dopomina się uznania. Bo nasza pobożność jest w nas wpisana. 

Bywa ona jasna, jak majowy bukiet stawiany Matce Bożej w przydrożnej kapliczce; spokojna jak rytm paciorków różańca; stała, jak ciepła ławka z której zawsze dobrze widać ulubioną figurkę świętego Antoniego; i pewna jak odgłos dzwonka, po którym zawsze wynurza się z zakrystii pochylony kapłan z codzienną Mszą Świętą.
Dla wielu pobożność jest piękna, bywa przyjemna, a nawet cudownie słodka. Mogą jej towarzyszyć gorące uczucia i głębokie emocje. Wszystko to może być autentyczne, pochodzić od Boga i być darem łaski. Pobożność to wiele, bardzo wiele, a jednak nie wszystko. 

Wola Ojca. Pobożność to mało, stanowczo za mało, by nazywać się uczniem Chrystusa. Pobożność to nie cel, to nawet nie środek do celu. To jeden ze środków do osiągnięcia tego, co wiedzie do celu. Nie każdy, który Mi mówi: Panie, Panie!, wejdzie do królestwa niebieskiego, lecz ten, kto spełnia wolę mojego Ojca, który jest w niebie. (Mt 7,21). 

Celem jest Królestwo Boże – więź zjednoczenia z Nim, środkiem do tego celu pełnienie woli Ojca, a pobożność to tylko jedna z predyspozycji do tego, by bacznie nasłuchiwać tej woli. O więzi z Bogiem decyduje bowiem nastawienie, by brać w siebie wszystko, co promienieje z Boga i z tego budować swoje postępowanie. 

Czym jest wola Ojca? Lękam się, narzekam, nie wiem, dokąd wiedzie mnie życie, bo życie wydaje się splotem przypadków, a przyszłość jedną niewiadomą. Tymczasem sednem mojego problemu jest sposób patrzenia. Jakże pouczające jest studiowanie historii, albo genealogii rodzinnej. Ludzie rok po roku szarpali się ze swoim życiem, dokonywali wyborów, które decydowały o ich losie, przeżywali zawieruchy, zmartwienia spędzały im sen z powiek, tracili bliskich, wreszcie sami umierali. Teraz my patrzymy na ich życie jakby z góry i widzimy cały splot powiązań: co od czego zależało, czy znaleźli to, czego tak boleśnie szukali. Patrzymy na nich z perspektywy tych, którzy wiedzą i wszystko się przed nami rozjaśnia. Ktoś całe życie pracował, by zaznaczyć się w literaturze, a literatura zapomniała o nim po kilkunastu latach. Matka cały wysiłek swój wkładała, by uchronić dzieci przed chorobą, a choroba zakaźna zmiotła je w ciągu jednej nocy. Ojcowie szukali drogi przez gęstwinę, my już wiemy, którędy powinni byli iść. 

To oni! A my? Czy widzimy, jak powinniśmy iść my? Dobrze by było tak widzieć swoje życie z góry. A jeśli nie widzimy, to czy nie warto poszukać Tego, który tak widzi i poradzić się Go? 
Jak my na naszych przodków i jeszcze dużo bardziej przenikliwie patrzy na nas Bóg. A my stoimy w ciemności, na pędzącej przed siebie granicy pomiędzy tym, co wiadome, a tym co zakryte. Życie jest pełne niepewności. Tak jest z nami. Ale nie z Nim. On ma jasność! On patrzy na nasz labirynt z góry. Wie, którędy iść. Jak żyć, bym kiedyś nie żałował tego, co teraz wydaje mi się oszałamiającym sukcesem.

Bóg ma perspektywę i spokój. My ich nie mamy. Ale też możemy czuć się zaproszeni do tego, by być otrzymać pokój – od Niego. Możemy zdać się na Niego, który rozpina nad nami parasol troskliwości. Widzi nasze drogi i kocha nas – bardzo Mu zależy, byśmy ten labirynt przeszli. I daje wskazówki. Skuteczne! Czy to nie wystarczy? 

Sztuka życia jest sztuką zdania się na Niego. Pewne rzeczy spadają na mnie jak grom: jestem chory, nie mam predyspozycji do nauki... Tego nie mogę zmienić i nie warto z tym walczyć. Po co przeciwstawiać się faktom? Pokój serca zaczyna się, gdy przestaję walczyć z faktami i przystaje na to, co proponuje Bóg. Mogę mieć własne sugestie i pytać, co On o nich sądzi. On wiele z nich potwierdzi, ale będą też takie, które zdecydowanie odrzuci. I co wtedy? Mogę próbować forsować swoje wbrew Niemu i tak wielokrotnie czynię. Wtedy Bóg boleje nade mną, bo nie wyjdzie mi ten upór na zdrowie, ale zawiedzie na manowce. A jednak idzie za mną na te manowce i nadal w każdej chwili jest do mojej dyspozycji. Znów proponuje mi ścieżkę wyjścia z impasu, najczęściej kilka ścieżek do wyboru. Oto jest wola Ojca. Nie ma ona w sobie nic z despotyzmu.

Wola Ojca to po pierwsze moje życie in statu nascendi, z całym wyposażeniem, jakie otrzymałem od Stwórcy. Wizja Boga, który wyznaczył mi cel i dał dary do jego osiągnięcia, ale nie określił szczegółów drogi. Tu jest miejsce na moje decyzje. Podejmowanie ich tak, by jak najlepiej wykorzystać dary Boże, to postępowanie zgodnie z wolą Boga.

Po drugie w woli Ojca nie ma nic z kierowania mną, z manipulacji. Dotyka mnie tylko poruszająca do głębi ojcowską dobroć. Jego głos brzmi pokrzepiająco, błyszczy jak świetlista plama na ciemnej podłodze, dzięki której wiem, gdzie mam postawić nogę. Głos Ojca jest wyrozumiały i serdeczny, ale brzmi zdecydowanie. Jeśli go nie przyjmuję, wkrótce przestaję go słyszeć, co nie znaczy, że Bóg umilkł. Ludzie uważają, że Bóg coś im narzuca, tymczasem On im delikatnie proponuje. Jeśli ktoś przyjmie Jego propozycję, otrzyma radość, bo przekona się, że ma komu zaufać i że nigdy się nie zawiedzie. Tu tkwi tajemnica mocy Jego miłości. Wola Boża jest szczęściem chodzenia po niebezpiecznych, górskich szlakach w najpewniejszym towarzystwie. Gdy dokonuję własnych wyborów, tracę coś zasadniczego – możliwość Jego towarzyszenia.

I tu dochodzimy do trzeciego aspektu woli Ojca. Zasadniczego. Jest nim pragnienie Boga, bym chodził w Jego obecności, abym zżył się z Nim, poznał Go i przylgnął do Niego. Takimi dróżkami chce mnie prowadzić po tym świecie, by cel ten został osiągnięty. Jeżeli szukam woli Bożej, nie szukając Boga, niczego nie znajduję, raczej ciągle jestem rozdarty i przebywam z dala od szczęścia. Gdy idę drogą woli Bożej, znajduję Boga i przeżywam radość znalezienia naj­cen­niejszej perły.

Zatem to nie pobożność decyduje o więzi z Bogiem. Nawet nie modlitwa. One tylko uwrażliwiają mnie. Ożywiają serce. A w sercu ma się dokonać to, co jest istotą – moje przywiązanie się do Ojca poprzez zasmakowanie w Jego woli.
Przywiązanie do tej woli jest w istocie przywiązaniem do Ojca, któremu można poddać się w bezgranicznym pokoju, jak Chrystus. On wolę Ojca nazywa swoim pokarmem, bo ona decyduje o jego żywotności, o jakości i sensie jego życia. Ona nie uwalnia Go od cierpienia, przeciwnie uczy tej konieczności, ale przy całym cierpieniu, to ona obdarowuje Go zmartwychwstaniem.

Pokarmem Chrystusa jest wola Ojca i sam Ojciec - głęboka więź z Nim. Można powiedzieć, że Ojciec jest pokarmem Chrystusa tak, jak Chrystus pokarmem naszym. Syn Boży stale karmi się Ojcem, a Ojciec wchodzi w Niego i w Nim mieszka. Dlatego Chrystus zniżył się, by stać się naszym pokarmem, by w ten sposób zamieszkać w nas i wnieść tam mieszkanie swego Ojca. Tego Ojca, który jest pokarmem wszystkiego, co od Niego pochodzi.

Wielka to tajemnica woli Ojca!


Diakon Jan, 2013






WINNICA PAŃSKA

Chcę zaśpiewać memu Przyjacielowi pieśń o Jego miłości ku swojej winnicy! Przyjaciel mój miał winnicę na żyznym pagórku. Otóż okopał ją i oczyścił z kamieni i zasadził w niej szlachetną winorośl; pośrodku niej zbudował wieżę, także i tłocznię w niej wykuł. I spodziewał się, że wyda winogrona, lecz ona cierpkie wydała jagody. (Iz 5,1-2) 

Był pewien gospodarz, który założył winnicę. Otoczył ją murem, wykopał w niej tłocznię, zbudował wieżę, w końcu oddał ją w dzierżawę rolnikom i wyjechał. Gdy nadszedł czas zbiorów, posłał swoje sługi do rolników, by odebrali plon jemu należny. Ale rolnicy chwycili jego sługi i jednego obili, drugiego zabili, trzeciego zaś ukamienowali. Wtedy posłał inne sługi, więcej niż za pierwszym razem, lecz i z nimi tak samo postąpili. W końcu posłał do nich swego syna, tak sobie myśląc: Uszanują mojego syna. Lecz rolnicy zobaczywszy syna mówili do siebie: To jest dziedzic; chodźcie zabijmy go, a posiądziemy jego dziedzictwo. Chwyciwszy go, wyrzucili z winnicy i zabili. (Mt 21,33-39) 

Albowiem królestwo niebieskie podobne jest do gospodarza, który wyszedł wczesnym rankiem, aby nająć robotników do swej winnicy. Umówił się z robotnikami o denara za dzień i posłał ich do winnicy. Gdy wyszedł około godziny trzeciej, zobaczył innych, stojących na rynku bezczynnie, i rzekł do nich: Idźcie i wy do mojej winnicy, a co będzie słuszne, dam wam. Oni poszli. Wyszedłszy ponownie około godziny szóstej i dziewiątej, tak samo uczynił. Gdy wyszedł około godziny jedenastej, spotkał innych stojących i zapytał ich: Czemu tu stoicie cały dzień bezczynnie? Odpowiedzieli mu: Bo nas nikt nie najął. Rzekł im: Idźcie i wy do winnicy! A gdy nadszedł wieczór, rzekł właściciel winnicy do swego rządcy: Zwołaj robotników i wypłać im należność, począwszy od ostatnich aż do pierwszych! (Mt 20,1-8)

Założenie winnicy. Winnica została założona na zboczu wzgórza w gorącej, suchej, pełnej kamieni i trudnej do uprawy ziemi Palestyńskiej, gdzie rosną twarde, pustynne krzewy, kolący cierń i oset, i gdzie żerują dzikie zwierzęta. Pewien gospodarz, mający w posiadaniu całą tę ziemię, wymarzył sobie, że powstanie tu życie, będzie rosła piękna winnica, rodząca słodkie winogrona. Ta winnica to oczko w jego głowie, nie źródło zysku, bo przecież ma wszystko i niczego mu nie potrzeba, ale jego radość i zamiłowanie. Ileż trudu podjął, by doprowadzić ją do owocowania: oczyścił ziemię z kamieni i chwastów, ogrodził kamiennym murem przed zwierzętami, zasadził najszlachetniejszą odmianę winnej latorośli, wreszcie wybudował wieżę strażniczą do ochrony przed rabusiami i wykuł w skale tłocznię do wyciskania soku. Przyjaciel z zachwytem patrzył na jego starania, jeszcze nigdy nie widział tak wielkiej miłości do winnicy. 

Opowieść ta coś nam przypomina. Oto inny autor namalował podobny obraz. Pewien możnowładca zapragnął pięknego miejsca do życia dla siebie i swoich sług. Dlatego na bezwodnej pustyni pomiędzy dwoma rzekami zasadził rajski ogród. Wyrosły tam gęste zielone krzewy i wysokie drzewa, a wśród nich żerowały zwierzęta. Był to ogród przy królewskim pałacu, gdzie mieszkał on sam, ogród ulubiony, po którym przechadzał się w chłodniejszej porze dnia, kiedy jest powiewu wiatru. W tym ogrodzie, niedaleko od siebie pozwolił zamieszkać swoim sługom, którzy się o jego ogród troszczyli. Był tak dobry, że dał im niezwykły dar - drzewo rodzące owoce, które podtrzymują ludzkie życie.

Winnica w rękach ludzi. I winnica, i ogród bogatego właściciela potrzebują rolników. Gospodarz mógłby pracować sam, lecz podejmuje współpracę z rolnikami, a biorąc pod uwagę dalsze losy tej współpracy, można powiedzieć, że skazuje się na nią. Jego pragnieniem jest, by winnica znalazła się w rękach rolników, by otrzymali cały ten ogród do dyspozycji i nabrali umiejętności pielęgnowania go. Tak więc rolnicy poznają swoje prawa i obowiązki, i jest im dobrze w winnicy swego pana, zaś pan ma pełne zaufanie do nich. Powierza im odpowiedzialność i, co najważniejsze, sam nie izoluje się od nich, lecz przechadza się po tym samym ogrodzie, a jego syn chodzi nawet do nich i chętnie z nimi rozmawia. W ogrodzie rośnie drzewo poznania. Nie jest ono odgrodzone od ludzi, a ci znają i szanują wolę gospodarza nie spożywając owoców z tego drzewa. W ten sposób okazują szacunek i wierność swemu panu oraz jego synowi, który tak lubi obcować z nimi. 

Zadziwiające zdziczenie winnicy. Niestety ten piękny ogród pogrąża się w kryzysie, winnica ulega zdziczeniu. Mimo, że gospodarz posadził najszlachetniejszą odmianę winorośli, zaczęła ona rodzić cierpkie jagody. Gdyby w czymś nie dopatrzył, mógłby mieć pretensje do siebie, ale On uczynił wszystko bardzo dobrze, dlaczego zatem krzewy zaczęły rodzić złe owoce. Jak to w ogóle jest możliwe? Tragedia gospodarza ma tylko jedno wyjaśnienie, to on sam na nią zezwolił, powierzając swą plantacje rolnikom, którzy okazali się jej niegodni. Gospodarz wiedział, że istnieje taka możliwość, a jednak nie cofnął im zaufania. Od tej chwili zadziwiająca jest zarówno postawa rolników, którzy przecież byli wybrani przez gospodarza, jak i samego gospodarza, który zdaje się zupełnie nie zrażać skandaliczną postawą swoich ludzi. A ich postawa jest rzeczywiście zadziwiająca: im większe starania czyni właściciel, by ich ocalić przed wyrzuceniem z pracy, tym większą oni wykazują do niego nienawiść. Z początku byli zwykłymi rolnikami, nie wywiązującymi się terminowo z umowy dzierżawnej, a w końcu stali się mordercami. Niezrozumiała jest owa narastająca wrogość. Nie ma ona uzasadnienia ani w postawie właściciela, ani w interesie pracowników. Zło, jakiego się dopuszczają, działa na ich szkodę, przekreślając tylko nadzieje na większą władzę w winnicy. Powstaje nieodparte wrażenie, że kieruje nimi jakaś irracjonalna i ślepa nienawiść do właściciela, mająca źródło poza nimi, w kimś, kto mając jakieś porachunki z gospodarzem, chce ugodzić go najboleśniej, uderzając w jego syna.

Gospodarz czyni zabiegi o uratowanie winnicy. Tymczasem gospodarz nie traci głowy, lecz działa z zimną krwią. Oprócz miłości do syna kieruje nim także miłość do winnicy i pracujących w niej ludzi. Choć tak go nienawidzą, nie chce ich wyrzucać na bruk. Jest rozdarty między swoją miłością, a ich nienawiścią. Jedyną szansę widzi w synu, który z robotnikami winnicy jest najbliżej. Postanawia zatem, że aby odzyskać winnicę, zaangażuje się do końca, do najczulszego punktu i pośle syna, by upomniał się o ich prawa w winnicy. Myśli - uszanują mojego syna. Lecz wtedy dopiero tragedia sięga zenitu - syn zostaje zamordowany. I wydaje się, że to jest już koniec: robotnicy pójdą na śmierć, a plantacja przestanie być potrzebna. A jednak drogi gospodarza nie są drogami naszymi i nie taki wyrok w sprawie tej zapadnie. Finał dziejów winnicy będzie zupełnie inny niż zawyrokowali ludzie, sami przeciwko sobie. 

Winnica ożywa, bo gospodarz zaprowadza w niej zupełnie nowy porządek. Każdego dnia czyni wiele naborów do pracy i hojnie płaci za trud. W winnicy tchnie nowym duchem, a źródłem tego ducha jest sam właściciel. Skąd u niego ten przypływ energii, jeśli nie stąd, że posyłając syna do złych rolników, nie stracił go, ale ostatecznie odzyskał, niczym Abraham Izaaka w krainie Moria. Wydając go na śmierć z rąk złych rolników, odzyskał go żywego i zdolnego dać pracującym w winnicy siłę do życia zupełnie po nowemu. 

Nowy nabór robotników do winnicy. Dwie rzeczy są charakterystyczne w odnowionej winnicy. Widać wyraźnie, że praca w niej jest podarowana i że nie można przyjść do niej samemu, ale gospodarz musi wezwać każdego osobiście. W zamian za to pracować może każdy, nawet zatrudniony pod koniec dnia roboczego i każdy otrzyma tę samą zapłatę, jak za dniówkę. Zapłatą tą jest to samo życie wieczne, które nie zależy od wielkości zaangażowania w pracę, ale od samego faktu odpowiedzi na wezwanie: idźcie i wy do mojej winnicy. Jest więc darem, choć nie da się go przyjąć nie podejmując pracy i tych jej przykrości, które spadną w porze pracy. Jednak zapłata przerasta te przykrości, a gospodarz nie pamięta nikomu godziny, od której przyszedł. Jak to jest możliwe? Oto zupełnie nieoczekiwanym wyjaśnieniem nowego porządku w winnicy jest to, że praca tu przebiega wraz z synem gospodarza. To on zatrudnił się pierwszy i poniósł największy trud i skwar południa. Dlatego zawsze, gdy przychodzę do winnicy, spotykam syna gospodarza i pracuję wraz z Nim. 
Diakon Jan,2013







O NAWRÓCENIU

Nawrócenie to zawrócenie z drogi. Taki jest biblijny sens słowa, które występuje powszechnie w Starym i Nowym Testamencie. Do proroka Ezechiela i przez jego usta Bóg mówi: Jeśli ostrzegłeś występnego, aby odstąpił od swojej drogi i zawrócił, on jednak nie odstępuje... (Ez 33,9). O jaką drogę tu chodzi? Czy należy zawrócić z każdej drogi? 

Droga. W Biblii życie ludzkie to droga. Tak ukazano je prawie od początku. U początku jednak życie nasze drogą nie było. Jak Księga Rodzaju rysuje nasze początki? Kiedy świat był bezładem i pustkowiem, nie nadającą się do życia pustynią, Bóg stworzył na tej pustyni oazę: dał wodę, zasadził rośliny i umieścił tam człowieka. Założył raj, ogród Eden, w miejscu, gdzie sam mieszka i gdzie przechadza się w porze, kiedy jest powiew wiatru. Cała ziemia jest nie nadającym się do życia odludziem, a w raju kwitnie życie, bo tu żyje Bóg i Jego drzewa – drzewo życia i drzewo poznania dobra i zła. W takim to raju Bóg umieścił ludzi i zapewnił im wszystko potrzebne do życia. Stąd człowiek nie musi donikąd wędrować, bo tu ma źródło: Boga, swojego Ojca, którego jest dzieckiem. Tu jest bezpieczny.
Jednak człowiek traci ten raj. Za namową złego ducha wypowiada Ojcu zaufanie i tak zmienia się diametralnie jego stosunek do Boga: zaczyna od Niego uciekać. Opuszcza raj i trafia na bezwodną pustynię. Musi się przestawić na całkowicie nowy styl życia. Staje się duchowym tułaczem, który jest nieustannie w stanie tymczasowości. Kolejne pokolenia już nie wiedzą ani skąd idą, ani dokąd zmierzają. Obciążone grzechem pierworodnym są w niekończącej się wędrówce, a raczej beznadziejnej ucieczce z raju, od Boga. Straciły swoje wobec Boga dziecięctwo, a nabrały mentalności uciekiniera – mentalności niewolnika. Tę sytuację ukazuje jeszcze wyraziściej przypowieść o synu marnotrawnym. Syn opuścił dom ojca i pasa świnie w obcych krajach. Jednak ojciec czeka, a syn może powrócić. To jest istota nawrócenia - zawrócić z drogi ucieczki od Boga i zacząć do Niego wracać. 

Mentalność niewolników. Człowiek – wygnaniec, uciekinier na pustynię, nie pamiętający już raju i z pokolenia na pokolenie zmagający się z udręką życia z dala od Boga – jakże nie przypomina już owego Bożego dzieciaka, który żył w raju i codziennie karmił się owocami drzewa życia. Ma całkowicie odmienną mentalność. Mentalność człowieka skażonego grzechem pierworodnym to mentalność niewolnika. W jego serce głęboko wryte jest myślenie całkowicie odmienne od zamierzonego przez Boga. Takie myślenie uniemożliwia normalne życie w bliskości Boga. Jakie są cechy mentalności takiego człowieka – niewolnika i wygnańca? 

Pierwszą cecha mentalności niewolników jest to, że czujemy się poddanymi Boga, Jego służącymi, a nie dziećmi. Jakże charakterystyczne jest to, co mówi syn marnotrawny, po powrocie do ojca – uczyń mnie jednym ze służących. Patrzymy na świat, na zło, na siebie zagubionego wśród zagrożeń pustyni i myślimy – Bóg jest wielkim Panem, a ja tylko Jego małym sługą. I lękam się Go. Skąd takie myślenie? Stąd, że Bóg rzeczywiście jest Najwyższy, a ja tylko Jego stworzeniem. Jednak ja mimo tej dysproporcji mogłem być Jego dzieckiem i żyć z Nim w wielkiej bliskości. A teraz, skoro nie jestem dzieckiem, pozostaje mi życie uniżonego poddanego. Taka jest konsekwencja braku serdecznej więzi dziecka z Bogiem. Czuję się Bożym poddanym, wydaje mi się, że mój Pan mnie ogranicza i lękając się Go, buntuje się przeciw Niemu. Wtedy uciekam. Wolę być sam niż mieć nad sobą Kogoś wielkiego, kto nie budzi we mnie uczuć przywiązania. Taki jest obraz stosunku do Boga, jaki ma ludzkość przez wieki. I tak samo jest dziś. Człowiek woli zanegować Boga, niż mieć nad sobą Kogoś, kogo tak nie lubi i tak się boi. 

Drugą cechą mentalności niewolników jest poczucie zagrożenia. Nie mamy Boga po naszej stronie jako Ojca, więc jesteśmy zdani tylko na siebie. Sami musimy walczyć o swoje bezpieczeństwo, zapewniać je sobie tylko za pomocą środków dostępnych w świecie.

Trzecią cechą mentalności niewolników jest to, że mamy poczucie, jakbyśmy żyli w nieustannych brakach. O wszystko zabiegamy i niczego nie mamy, bo wszystko stale tracimy. Przemijanie odbiera nam dobra świata, owoce naszej pracy a w końcu nasze życie. Zdaje się nam, że jeśli jest Bóg, to On ma, co chce, a my nie mamy niczego. I On niczego nie chce nam dać. Utrzymuje nas w nędzy, każe żyć na pustyni, stale głodnym i nienasyconym.

I wreszcie czwartą cechą mentalności niewolników jest to, że w istocie czujemy się całkowicie sami, samotni, przez nikogo nie kochani, nie mający w Bogu nikogo bliskiego. Bliskich mamy w rodzinie. Jeżeli ta zawiedzie, pozostaje pustka. Bo Bóg jest daleki i nieosiągalny. A jeśli negujemy Go, nasza samotność staje się bezgraniczna - absolutna.

Nawrócenie sercem. Biblia pokazuje, że gdy człowiek opuszcza raj i zaczyna swoją rozpaczliwą ucieczkę, Bóg nie pozostaje w swoim wygodnym miejscu zamieszkania. Wyrusza za człowiekiem. Idzie za nim drogami pustyni i szuka go. Jednak człowiek pędzi przed siebie bez wytchnienia, jakby go ktoś gonił i nie zatrzymuje się ani na moment. Bóg zaś wzywa do nawrócenia. Zatrzymaj się i odwróć! Zmień swój kierunek o sto osiemdziesiąt stopni! Wtedy staniesz twarzą do Mnie. Odwróć się, a zobaczysz Mnie! Zwróć się do Mnie! Człowiek jednak ma mentalność niewolnika. Boi się Boga. Dlatego nie odwraca się, ale dalej ucieka. Z tego powodu wezwanie Boże brzmi: nie tylko odwróć się do mnie, ale zwróć do mnie serce - zechciej zmienić swoją mentalność uciekiniera i niewolnika. Tej mentalności nie zmienimy w sobie sami, ale zmienić ją chce nam Bóg. Dlatego mówi – odwróć się do Mnie jak do słońca i daj mi wypalić ci twoją mentalność niewolnika. Pozwól mi dać tobie nowe serce – serce dziecka Bożego. To jest istota sprawy, o którą nam chodzi. 

Dam im serce zdolne do poznania Mnie, że Ja jestem Pan. Oni będą moim narodem, ja zaś będę ich Bogiem, ponieważ powrócą do mnie z całego serca. Jer 24,7

Mentalność dzieci Bożych. Bóg, aby pomóc człowiekowi zawrócić z drogi ucieczki i zmienić się z niewolnika w syna, posyła do nas swego Syna Jednorodzonego. Jezus Chrystus bierze na siebie nasz grzech i odbywa ów pierwszy akt nawrócenia - nad Jordanem, u początku misji: wchodzi z grzesznikami do wody, która jest biblijnym znakiem żywiołów zła, przyjmuje na barki nasz wygnańczy los, a następnie zawraca. Nawraca się! Wychodzi z wody! Wtedy otrzymuje Ducha Świętego i zapewnienie Ojca – Tyś jest Mój Syn Umiłowany. Taką właśnie drogę oferuje Bóg nam. Jest to droga za naszym Zbawicielem. Jako grzesznicy tkwimy po uszy w rozłące z Bogiem. Ale Bóg wzywa do tego, byśmy się odwrócili od naszej grzesznej drogi i zwrócili do Niego. Bóg nie brzydzi się nami takimi, jacy teraz jesteśmy i możemy zwrócić się do Niego w tym naszym wygnańczym, zniewolonym stanie. Nie tylko możemy, ale i musimy. To jest nasza jedyna szansa. Gdy się odwrócimy do Niego i otworzymy nasze serce przed Jego miłością, wtedy zacznie ona działać i zmieniać naszą mentalność. Sami z siebie nie zmienimy naszej mentalności niewolników w mentalność dzieci Bożych. Bo mentalność dzieci Bożych jest tak diametralnie różna od mentalności jaką mamy teraz. To z jej powodu Ewangelia zdaje się taka trudna i jest tak powszechnie przez świat odrzucana. Świat ma głęboko wryte myślenie odwrotne. Dlatego jest odwrócony od Boga i doń niepodobny. 

Mentalność dziecka zasadza się na przeżywaniu tego, że jestem dzieckiem Boga, a nie Jego poddanym. Jestem przez Niego kochany, a On mi bliski. Więc mogę mu zaufać i nie bać się, nawet mimo grzeszności i lęku. Jako grzesznik nie jestem już sam, ale mam Kogoś Najbliższego. Mimo nieuniknionych cierpień, jestem pod stałą opieką i mam zapewnione bezpieczeństwo. Bóg mnie przez świat troskliwie prowadzi. A moja przyszłość nie jest ciemna i wątpliwa, ale pewna, bo Bóg ma dla mnie najwyższe dobra. Życie jest wieczne i polega nie na przedłużaniu w formie udoskonalonej obecnego życia, ale na spotkaniu z Ojcem i całkowitym zjednoczeniu z Nim. Nasza przyszłość to miłość, której tak jesteśmy spragnieni. Takie myślenie o życiu i o Bogu, i taka pewność, wymaga radykalnie odmiennej mentalności, niż nasza biedna mentalność poddanych, ściskających dobra tego świata dla swego zabezpieczenia.

Jednak przed mentalnością dzieci Bożych, jedyną sensowną i wartościową, istnieje w świecie i w nas nieustanny, wielki opór serca. W nawróceniu chodzi o zwrócenie się do Boga i pozwolenie Mu zmieniać nasze serca. My jednak Mu nie pozwalamy. Nie chcemy się poddać jego leczącej terapii. Dlaczego?

Po pierwsze dlatego, że boimy się tak rewolucyjnej zmiany w sobie. Nie mamy pewności, że tak można. Czujemy się zagubieni, Bóg i Jego argumenty zdają się mgliste, odległe, a świat i jego namacalne dobra - bliskie i solidne.

Po drugie nie dowierzamy, że Bóg jest naprawdę takim dobrym Ojcem. Świat zdaje się temu zaprzeczać. Dopóki nie nabierzemy doświadczenia i przekonania w wierze, że Ojciec jest pewniejszym oparciem niż najlepsze zabezpieczenia tego świata, odnosimy się z rezerwą do „podejrzanego” ewangelicznego radykalizmu.

Po trzecie dlatego, że istnieje w nas opór przed słuchaniem głosu wzywającego do nawrócenia i wystawienia serca na przemianę. Upokarza nas, że musimy kogoś słuchać i coś zmieniać, wolimy pozostać przy dobrym mniemaniu o sobie, że sami sobie dajemy radę i jakoś odnajdujemy drogę. Lepszą czy gorszą, ale swoją, własną. Słuchać Ojca? To dobre dla dzieci!

Jeżeli nie staniecie się jak dzieci... Potrzebuję nawrócenia, oczyszczenia mego duchowego wnętrza. Niezależnie od stopnia dojrzałości i moich dotychczasowych doświadczeń to odkrycie znowu staje przede mną w sposób bolesny i naglący. Bo o szczęściu i pokoju w naszych sercach i pomiędzy ludźmi decyduje czystość serca.
Gdy nasze wnętrze jest zniewolone: zalęknione i bez­wolne oraz stwardniałe i zasklepione w sobie, jesteśmy niespokojni i nie­­sz­częśliwi. Nie dociera do nas nic i niczego się od życia nie uczymy. Tymczasem dla serca wrażliwego życie bywa pełne bodźców do skłaniających do korygowania swojego postępowania.

Nieustanne nawrócenie. W przedszkolu życia wewnętrznego potrzeba nawrócenia najchętniej bywa negowana. Wielu współczesnym wydaje się, że problem zła i grzechu w ogóle ich nie do­ty­czy albo, że w nowoczesnym systemie społecznym nie powinien wręcz istnieć, bo jako regulator stosunków międzyludzkich wystarczy prawo. Tak po dwóch tysiącleciach wracamy do punktu wyjścia. 

Ze wzrostem dojrzałości zaczynamy dostrzegać zło i potrzebę nawrócenia. Ale czas nawrócenia traktujemy tylko jako „okres awaryjny”, przejściową naprawę nadwątlonego kontaktu z Bogiem, kiedy tymczasem zasadnicze z Nim obcowanie ma przebiegać wtedy, gdy jesteśmy wobec Boga w zasadzie „w porządku”. 

Jednak proces nawrócenia nie jest epi­zodem w naszym „porządnym życiu”, lecz obejmuje cały nasz czas. W tym czasie, a nie do­piero po osiągnięciu wyższej doskonałości, odbywa się nasz bliski kontakt z Bogiem, kontakt grzeszników ze Zbawicielem, który kocha i przychodzi blisko, aby nas oczyszczać.

Grzesznicy więc nie maja powodu wstydzić się i chować, lecz prze­ciwnie powinni wystawiać się na Światło, by otrzymywać oczy­sz­czającą łaskę. Wówczas zrozumieją potrzebę ciągłego nawrócenia, które na przekór grzechowi pozwoli przeżywać wiarę w pokoju serca.
Bóg Zbawiciel nastawiony na grzeszników

Bóg jest nastawiony na grzeszników. Gdyby był tylko o nich zatroskany, Jego serce bardziej zajęte byłoby „synem sprawiedliwym”. Dla „marnotrawnego” miałby zaledwie wyrozumiałość. Tym­czasem Bóg jest całkowicie pochłonięty losem „sy­na marnotrawnego”, stale myśli o nim i obserwuje drogę. Nie dba o swój majątek ani zwyczajowe prawo byleby syna odzyskać i przywrócić do dawnej godności. Postępuje tak jakby był to Jego syn jedyny i boleje, że drugi syn nie podziela Jego postawy. Otwarcie deklaruje, kto jest w centrum Jego uwagi: nie potrzebują lekarza zdrowi ale chorzy i źle się mający. Nie przyszedłem wzywać spra­wie­d­li­wych, ale grzeszników (Mt 9,9-13).

Trzeba więc odróżnić ludzką sprawiedliwość od Bożej. Po ludzku czu­jemy się bezpieczni wtedy, gdy wywiążemy się z powinności wobec Boga i ludzi. Jest to odruch serca wciąż nie nawróconego. Dla takiego serca istnieją dwa rozwiązania. Zachować wrażliwość sumienia i przyznać, że nie udaje mi się sumienia usatysfakcjonować - wówczas żyje się w niepokoju sumienia. Albo też stłumić sumienie i żyć spokojnie w przekonaniu, że udało się spełnić stawiane sercu wymagania.

Trzeba jak ognia strzec się tej nieewangelicznej alternatywy. Jesteśmy kochani przez Boga jako grzesznicy. Potrzeba nam osobistej świadomości tej miłości, świadomości dwóch jej niezbywalnych elementów: że nie mamy złudzeń co do siebie i że mimo tego jako grzesznicy szukający łaski czujemy się spokojni i szczęśliwi.

Jest to możliwe tylko dlatego, że Bóg zakreśla strefę bezpieczeństwa dla tych, którzy czują swoją słabość i pokładają nadzieję w miłosierdziu jakie On zapewnia: Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a ja was pokrzepię (Mt 11,28).

Tylko w tej strefie odbywa się prawdziwe nawrócenie, autentyczna przemiana serca, bo dochodzi do wyciszenia lęków i niepokojów i spokojnego poddania się uzdrawiającej mocy Boga.

Tak wielka determinacja Boga uzdrawiającego człowieka wynika stąd, że brak nawrócenia, oznaczający nie korzystanie z dostępnej pomocy, prowadzi do braku poznania Boga i bliskości z Nim. Daje to niepokój, lęk, przekonanie, że zależę tylko od siebie, niszczy człowieka od wewnątrz a potem i od zewnątrz. Jeżeli się nie nawrócicie wszyscy tak samo zginiecie (Łk 13,5).

Jezus nie straszy grzechem, przeciwnie bierze na siebie jego skutki, aby je umniejszać i pozwalać nam łagodnie wchodzić w prawdę o nim.

Jezus przychodząc na świat pokazał, że człowiek jest zaproszony do bliskiej więzi z Bogiem. Właśnie ta więź, zwana wiarą, prowadzi do nawrócenia. Nie wystarczy silna wola człowieka, ani głębokie pragnienie przemiany. Potrzeba spotkania w swoim sercu z łaską, która przyszła na świat w osobie Chrystusa, Zbawiciela. Będzie to więc nie spotkanie z Jezusem człowieka już nawróco­nego, który swoim nawróceniem na takie spotkanie sobie zapracował, ale spotkanie absolutnego grzesznika. Dopiero to spot­kanie doprowadzi do trwałej i głębokiej przemiany.

Wolność od grzechu. Ucząc negatywnego stosunku do grzechu mimo woli uczymy młodego człowieka lęku przed nim. Dopiero nawrócenie w wieku dojrzałym będzie mogło to wyprostować, doprowadzić do wolności wewnętrznej: przez wyzbycie się lęku przed grzechem, spokojne, zrównoważone i pełne dystansu traktowanie zła, przez przyjęcie własnej słabości i akceptację narzucających się pokus.

Nie bójmy się zatem stanąć z tym wszystkim wobec Majestatu Boga i odkryć to przed Jego łaską. Tak toczyć się będzie proces oczyszczenia przez spokojne potraktowanie swoich grzechów i wystawianie ich na działanie miłości. Bez wymodlonego działania Boga nie można uzyskać wolności wobec własnej słabości.

Tymczasem chowanie się ze swoimi słabościami w cieniu, nie dopuszczanie do nich miłości jest objawem niedojrzałości, sku­tkiem tego, że na dnie serca nie czujemy się dziećmi Boga.
Jeżeli natomiast mimo grzechu wejdziemy na drogę nawrócenia, będzie to jakby wstępująca ku górze spirala. Zaczątki poznania Boga i przyjęcia Go sercem doprowadzą do częściowego nawrócenia, a to częściowe nawrócenie, jak zdarcie zasłony, zaowocuje dalszym poznaniem Boga. Otrzymamy zastrzyk radości, że pokonane zostało coś, co wydawało się trudne i nierealne. Brzemię nawrócenia okaże się słodkie i zmobilizuje nas do dalszych starań o otwarcie serca i bliskie obcowanie z Panem.

Tymczasem nasza praktyka duszpasterska bywa taka, że ludzie odnoszą wrażenie, iż zmaganie się z grzechem i złem stoi w naszej religii na bardziej centralnym miejscu niż szukanie osobistej więzi z Bogiem. To pozbawia ludzi radości. A wtedy tylko krok do przekonania, że katolicyzm zajmuje się głównie roztrząsaniem grzechu i jako taki należy go odrzucić. Wówczas jednak wybiera się często postawę skrajnie przeciwstawną, całkowicie kwestionującą realność zła i potrzebę nawrócenia. A wtedy powoli i niezauważalnie staczamy się w objęcia zła.

Diakon Jan, 2010  








O WALCE Z POKUSAMI

Pokusa jest jednym z najpowszechniejszych ludzkich doświadczeń. Jako ludzie stale dokądś dążymy, czegoś pragniemy, coś wybieramy posługując się naszą wolnością. Ale właśnie w pokusie ta wolność podlega naciskowi skłaniającemu do podjęcia decyzji sprzecznych z wolą nie tylko Bożą, ale nawet w pewien sposób i naszą. Pokusa bowiem wytwarza wokół nas jakby inny świat, wykrzywia naszą perspektywę tak, że zaczynamy inaczej postrzegać sytuację i chcieć czegoś, na czym dotąd wcale nam nie zależało. Powstaje zamieszanie w sferze fizycznej, psychicznej i duchowej, które wywiera presję na nasze chęci. Jednak, gdy presja mija, świat wraca do normy, a nam pozostaje wstyd. 

Najpopularniejszy jest nacisk w sferze fizycznej. Człowiek głodny czuje, że chce i jakby musi ukraść jedzenie. Człowiek w stanie pobudzenia seksualnego ma nieprzepartą chęć i niejako przymus zrobić coś dalej, co doprowadzi do rozładowania rosnącego napięcia.

Bardziej wyrafinowane są naciski w sferze psychicznej. Czujemy się zawiedzeni, niepotrzebni, przekonani, że się do niczego nie nadajemy. Osłabieni tak, że niezdolni do działania. Uciekamy w świat fikcji i powierzchowności, bo świat rzeczywisty przytłacza nas, a ludzie drażnią. Zazdrościmy im i nie możemy zdobyć się na życzliwość. Tracimy zaufanie do Boga. 

Najcięższe są jednak pokusy natury duchowej. Wewnętrznie oskarżani z powodu życiowych błędów czy grzechów czujemy się moralnymi nędzarzami, potępianymi i opuszczonymi przez Boga. Tak nisko upadłem? I jest nam tym gorzej im więcej dotąd było dobrego mniemania o sobie, nieświadomości wad i pychy. Pokusy duchowe to także zetkniecie się z wielkim nagromadzeniem i zaciekłością zła, to doświadczenie w sercu pustki i ciemności, jakby nie było Boga. Czy jest sens, abyś nadal wierzył w Jego zbawcze działanie? 

Kto doznaje pokusy, niech nie mówi, że Bóg go kusi. To własna pożądliwość wystawia każ­dego na pokusę i nęci (Jk 1,13-14). W kuszeniu mechanizm nacisku jest oparty na naszych duchowych, psychicznych i fizycznych słabościach. Tym który je rozpoznaje i swymi sugestiami budzi naciski, jest szatan. Pod tymi naciskami nasze wolne pragnienia zmieniają się w nieprzeparte pożądliwości. A szatan bywa wyczuwalny dopiero po upadku, gdy rozpoznajemy wyjątkowo wyrafinowaną złośliwość. W odpowiedzi na nasz wstyd – jego bezlitosny śmiech. 

Ważne jest jednak, byśmy zdawali sobie sprawę z tego, że mimo zaciekłości szatana, to co nas w życiu spotyka jest tylko cząstką zła. Cały jego impet wziął na siebie Chrystus. Dlatego ataki szatana skierowane przeciw Niemu są ważnym objawieniem tajemnicy zła i mechanizmu pokus, a postawa Chrystusa - wzorem radzenia sobie z szatanem. Tak wiec kuszenie, z jakim my mamy do czy­nienia jest w pełni pod Bożą kontrolą, jest tym, co Bóg dopuszcza w celu naszego oczyszczenia. Pokusy stają się bowiem także Bożym narzędziem w dziele zbawienia, a nasze walki, a nawet nasze upadki, są wkalkulowane w drogi naszego nawrócenia. 

Aby poznać zatem tajemnicę pokus rozważmy kuszenie Chrystusa na pustyni. 

Szatan uderza na pustyni. Wtedy Duch wyprowadził Jezusa na pustynię, aby był kuszony przez diabła (Mt 4,1). Chrys­­tus jest kuszony na pustyni. Sam Duch Św. prowadzi Go tam, by od modlitwy i postu rozpoczął publiczną działalność jako Mesjasz i Zbawiciel. A wtedy pojawia się kusiciel, nieodłączny tam, gdzie człowiek kroczy drogą woli Bożej. Ale Bóg tego chce. Pozwala, by na pustyni, gdy człowiek jest przez Ducha Św. ogołocony i wystawiony na Boga został wystawiony także na pokusy i zetknął się z alternatywą woli Bożej. Ta kon­frontacja jest niezbędna, gdy ma się uczestniczyć w dziele zbawienia. Bo zbawienie to walka z szatanem.

Pustynia. Tu ujawnia się czym naprawdę jest świat. Tu okazuje się on tylko bezwodną pustką, pełną głazów i miliardów ziaren piasku przelewających się między palcami. Tu ujawnia się samotność człowieka, której świat nie jest w stanie zaspokoić. Świat proponuje człowiekowi swoje punkty oparcia: równowagę ekonomiczną, zasoby naturalne, więzi z ludźmi. Pośród domostw ludzkich wydają się one realne. Pustynia odsłania, że są tylko pozorem. Na niej bowiem Bóg odbiera wszelkie złudzenia i pozostawia nagą prawdę o człowieku w kosmosie - samotnym i bezradnym, nie mogącym samemu zapewnić sobie życia. Kto prawdę tę odkrywa, jest wstrząśnięty. A kto liczy na siebie, schnie i ginie omotany przez szatana.

Dlatego na pustyni człowiek przekonuje się, że jedynym jego oparciem jest Bóg. Alternatywą są tylko pozory, a my zadowalamy się pozorami. Tymczasem, by dojrzeć ich ułudę, wystarczy odejść na pustynię: >>Nagość i zagubienie - za dnia w suszy rozpalonego piasku, a nocą w przejmującej zimnem ciemności. Co stałoby ze mną, gdyby Bóg cofnął swą rękę?<< Ale Syn Boży na pustyni, świadomy ludzkich uwarunkowań staje do walki z pokusą.

Jak chcesz służyć zbawieniu? A gdy przepościł czterdzieści dni i czterdzieści nocy, odczuł w końcu głód (Mt 4,2). Bóg zaakceptował taki porządek i przyjął go pokornie. Gdy więc zagrożenie głodem i rzeczywistością pustyni zdaje się bolesne i dramatyczne, rodzi się pokusa. Syn Boży, choć w ludzkim ciele i podlegający naciskom, nie przeciwstawi szatanowi mocy działającej w sposób niezgodny z wolą Boga i nie prowadzący do zbawienia.

Zagrożenia ujawniające się na pustyni pod wpływem głodu i ludzkiej małości to tylko pozory - element pokusy. Naprawdę groźne byłoby dopiero gdybyśmy nie oparli się pokusie, poszli na kompromis z szatanem i pominęli drogi działania Ojca. Na to liczy szatan. 
Jeśli jesteś Synem Bożym, powiedz, żeby te kamienie stały się chlebem (Mt 4,3). Jesteś głodny, jak wielu ludzi. Niech więc Bóg sprawi, by Jego Syn otrzymał na ziemi pokarm inaczej niż wszyscy. Wtedy nie będzie już prawdziwie jednym z nich. I niech się to stanie z inspiracji szatana. Wtedy nie Bóg a szatan będzie zbawicielem człowieka.

Ale Jezus zagrożeniu głodem przeciwstawia wierność wytrwania przy Ojcu. Napisane jest: Nie samym chlebem żyje człowiek, lecz każdym słowem, które pochodzi z ust Bożych (Mt 4,4). Prawdziwym chlebem człowieka, źródłem jego życia teraz i na wieki, jest Słowo Boże - działanie Ojca. Dlatego dobrze służy zbawieniu tylko poddanie się Jego woli. Tylko wtedy człowiek ocala swoje życie od wszelkiego głodu - fizycznego i duchowego.

Wtedy wziął Go diabeł do Miasta Świętego, postawił na narożniku świątyni i rzekł Mu: Jeśli jesteś Synem Bożym, rzuć się w dół, jest przecież napisane: Aniołom swoim rozkaże o tobie, a na rękach nosić cię będą byś przypadkiem nie uraził swej nogi o kamień.(Mt 4,5-6). Sza­tan wie, że Syn Boży jest przedmiotem stałej troski Ojca i chce sprowokować Jego spektakularne objawienie się w Świątyni jako Mesjasza. Tego właśnie oczekiwali Żydzi. W ten sposób runęłyby zbawcze zamiary Boże wobec ludzkości. Ale Jezus odpowiada: Jest napisane także: Nie będziesz wystawiał na próbę Pana, Boga swego (Mt 4,7). Nie będziesz zmuszał Go, by z miłości do ciebie działał tylko po ludzku.

Jeszcze raz wziął Go diabeł na bardzo wysoką górę, pokazał Mu wszystkie królestwa świata oraz ich przepych i rzekł do Niego: Dam Ci to wszystko, jeśli upadniesz i oddasz mi pokłon (Mt 4, 8-9). Szatan maluje fałszywy obraz świata, świata który należy do niego i który można zbawić tylko przez kompromis ze złem. Pułapka tej pokusy polega na tym, że w istocie nie szatan ale Bóg panuje nad światem. Syn Boży, oddając szatanowi pokłon, zamiast odebrać mu władzę poddałby się jej wraz z całym Bożym światem. Dlatego mówi: Idź precz, szatanie! Jest bowiem napisane: Panu, Bogu swemu, będziesz oddawał pokłon i Jemu samemu służyć będziesz. (Mt 4, 10) Pozory władzy szatana można zwyciężyć tylko służąc mocy Boga na drogach Jego zbawienia.

Pokusy stające przed człowiekiem mają kształt pytań – pułapek. Jak chcesz służyć światu? Czy w poczuciu zagrożenia złem, nieufny wobec Boga, będziesz szedł na kompromis z szatanem i żądał by Bóg działał w ten sam sposób? Czy też przezwyciężysz lęk i ufając Bogu oddasz się bezkompromisowo i wiernie na służbę Jego drogom zbawienia? Tylko taka postawa czyni serce ludzkie twierdzą warowną przeciw szatanowi. I jest to postawa Chrystusa. 
Diakon Jan, 2001 










NAWRÓCENIE

Potrzebuję nawrócenia, oczyszczenia mego duchowego wnętrza. Niezależnie od stopnia dojrzałości i moich dotychczasowych doświadczeń to odkrycie znowu staje przede mną w sposób bolesny i naglący. Bo o szczęściu i pokoju w naszych sercach i pomiędzy ludźmi decyduje czystość serca. 
Gdy nasze wnętrze jest zniewolone: zalęknione i bez­wolne oraz stwardniałe i zasklepione w sobie, jesteśmy niespokojni i nie­­sz­częśliwi. Nie dociera do nas nic i niczego się od życia nie uczymy. Tymczasem dla serca wrażliwego życie bywa pełne bodźców skłaniających do korygowania swojego postępowania. 

Nieustanne nawrócenie. W przedszkolu życia wewnętrznego potrzeba nawrócenia najchętniej bywa negowana. Wielu współczesnym wydaje się, że problem zła i grzechu w ogóle ich nie do­ty­czy albo, że w nowoczesnym systemie społecznym nie powinien wręcz istnieć, bo jako regulator stosunków międzyludzkich wystarczy prawo. Tak po dwóch tysiącleciach wracamy do punktu wyjścia. 

Ze wzrostem dojrzałości zaczynamy dostrzegać zło i potrzebę nawrócenia. Ale czas nawrócenia traktujemy tylko jako „okres awaryjny”, przejściową naprawę nadwątlonego kontaktu z Bogiem, kiedy tymczasem zasadnicze z Nim obcowanie ma przebiegać wtedy, gdy jesteśmy wobec Boga w zasadzie „w porządku”. 

Jednak proces nawrócenia nie jest epi­zodem w naszym „porządnym życiu”, lecz obejmuje cały nasz czas. W tym czasie, a nie do­piero po osiągnięciu wyższej doskonałości, odbywa się nasz bliski kontakt z Bogiem, kontakt grzeszników ze Zbawicielem, który kocha i przychodzi blisko, aby nas oczyszczać. 

Grzesznicy, więc, nie mają powodu wstydzić się i chować, lecz prze­ciwnie powinni wystawiać się na Światło, jak na opalające słońce, by otrzymywać oczy­sz­czającą łaskę. Wówczas zrozumieją potrzebę ciągłego nawrócenia, które na przekór grzechowi pozwoli przeżywać wiarę w pokoju serca. 

Bóg Zbawiciel nastawiony na grzeszników. Bóg jest nastawiony na grzeszników. Gdyby był tylko o nich zatroskany, Jego serce bardziej zajęte byłoby „synem sprawiedliwym”. Dla „marnotrawnego” miałby zaledwie wyrozumiałość. Tym­czasem Bóg jest całkowicie pochłonięty losem „sy­na marnotrawnego”, stale myśli o nim i obserwuje drogę. Nie dba o swój majątek ani zwyczajowe prawo byleby syna odzyskać i przywrócić do dawnej godności. Postępuje tak jakby był to Jego syn jedyny i boleje, że drugi syn nie podziela Jego postawy. Otwarcie deklaruje, kto jest w centrum Jego uwagi: nie potrzebują lekarza zdrowi ale chorzy i źle się mający. Nie przyszedłem wzywać spra­wie­d­li­wych, ale grzeszników (Mt 9,9-13). 

Trzeba więc odróżnić ludzką sprawiedliwość od Bożej. Po ludzku czu­jemy się bezpieczni wtedy, gdy wywiążemy się z powinności wobec Boga i ludzi. Jest to odruch serca wciąż nie nawróconego. Dla takiego serca istnieją dwa rozwiązania. Zachować wrażliwość sumienia i przyznać, że nie udaje mi się sumienia usatysfakcjonować - wówczas żyje się w niepokoju sumienia. Albo też stłumić sumienie i żyć spokojnie w przekonaniu, że udało się spełnić stawiane sercu wymagania. 

Trzeba jak ognia strzec się tej nieewangelicznej alternatywy. Jesteśmy kochani przez Boga jako grzesznicy. Potrzeba nam osobistej świadomości tej miłości, świadomości dwóch jej niezbywalnych elementów: że nie mamy złudzeń co do siebie i że mimo tego jako grzesznicy szukający łaski czujemy się spokojni i szczęśliwi. 

Jest to możliwe tylko dlatego, że Bóg zakreśla strefę bezpieczeństwa dla tych, którzy czują swoją słabość i pokładają nadzieję w miłosierdziu jakie On zapewnia: Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a ja was pokrzepię (Mt 11,28).
Tylko w tej strefie odbywa się prawdziwe nawrócenie, autentyczna przemiana serca, bo dochodzi do wyciszenia lęków i niepokojów i spokojnego poddania się uzdrawiającej mocy Boga. 

Tak wielka determinacja Boga uzdrawiającego człowieka wynika stąd, że brak nawrócenia, oznaczający nie korzystanie z dostępnej pomocy, prowadzi do braku poznania Boga i bliskości z Nim. Daje to niepokój, lęk, przekonanie, że zależę tylko od siebie, niszczy człowieka od wewnątrz a potem i od zewnątrz. Jeżeli się nie nawrócicie wszyscy tak samo zginiecie (Łk 13,5). 

Jezus nie straszy grzechem, przeciwnie bierze na siebie jego skutki, aby je umniejszać i pozwalać nam łagodnie wchodzić w prawdę o nim. 

Jezus przychodząc na świat pokazał, że człowiek jest zaproszony do bliskiej więzi z Bogiem. Właśnie ta więź, zwana wiarą, prowadzi do nawrócenia. Nie wystarczy silna wola człowieka, ani głębokie pragnienie przemiany. Potrzeba spotkania w swoim sercu z łaską, która przyszła na świat w osobie Chrystusa, Zbawiciela. Będzie to więc nie spotkanie z Jezusem człowieka już nawróco­nego, który swoim nawróceniem na takie spotkanie sobie zapracował, ale spotkanie absolutnego grzesznika. Dopiero to spot­kanie doprowadzi do trwałej i głębokiej przemiany. 

Wolność od grzechu. Ucząc negatywnego stosunku do grzechu mimo woli uczymy młodego człowieka lęku przed nim. Dopiero nawrócenie w wieku dojrzałym będzie mogło to wyprostować, doprowadzić do wolności wewnętrznej: przez wyzbycie się lęku przed grzechem, spokojne, zrównoważone i pełne dystansu traktowanie zła, przez przyjęcie własnej słabości i akceptację narzucających się pokus. 

Nie bójmy się zatem stanąć z tym wszystkim wobec Majestatu Boga i odkryć to przed Jego łaską. Tak toczyć się będzie proces oczyszczenia przez spokojne potraktowanie swoich grzechów i wystawianie ich na działanie miłości. Bez wymodlonego działania Boga nie można uzyskać wolności wobec własnej słabości.

Tymczasem chowanie się ze swoimi słabościami w cieniu, nie dopuszczanie do nich miłości jest objawem niedojrzałości, sku­tkiem tego, że na dnie serca nie czujemy się dziećmi Boga.
Jeżeli natomiast mimo grzechu wejdziemy na drogę nawrócenia, będzie to jakby wstępująca ku górze spirala. Zaczątki poznania Boga i przyjęcia Go sercem doprowadzą do częściowego nawrócenia, a to częściowe nawrócenie, jak zdarcie zasłony, zaowocuje dalszym poznaniem Boga. Otrzymamy zastrzyk radości, że pokonane zostało coś, co wydawało się trudne i nierealne. Brzemię nawrócenia okaże się słodkie i zmobilizuje nas do dalszych starań o otwarcie serca i bliskie obcowanie z Panem.

Tymczasem nasza praktyka duszpasterska bywa taka, że ludzie odnoszą wrażenie, iż zmaganie się z grzechem i złem stoi w naszej religii na bardziej centralnym miejscu niż szukanie osobistej więzi z Bogiem. To pozbawia ludzi radości. A wtedy tylko krok do przekonania, że katolicyzm zajmuje się głównie roztrząsaniem grzechu i jako taki należy go odrzucić. Wówczas jednak wybiera się często postawę skrajnie przeciwstawną, całkowicie kwestionującą realność zła i potrzebę nawrócenia. A wtedy powoli i niezauważalnie staczamy się w objęcia zła.
 Diakon Jan, 1999