Eseje - grzech, odkupienie, oczyszczenie








KAZANIE O OBCINANIU RĄK

Księga Syracydesa 5,1-8 napomina w sprawach, które jednym zdaniem można określić jako przestrogi przed pychą. Mówi, żeby po pierwsze nie kierować się w życiu żądzami, a więc przemożnymi pragnieniami, które płyną ze zniewolonego serca, po drugie zachciankami, a więc chwilowymi pragnieniami serca rozkapryszonego oraz siłą, a więc tym, co każe nam realizować te pragnienia przemocą fizyczną bądź psychiczną. Mówi też Syracydes, by zawsze mieć uszy otwarte na polecenia przełożonych i rady mądrych. Człowiek może zabrnąć jeszcze bardziej i realizować zło w niewierze, że w ogóle jest zło i dobro. Arogancją wobec Boga będzie też niefrasobliwe grzeszenie w nadziei na Boże przebaczenie, a wielką niefrasobliwością będzie odkładanie nawrócenia z dziś na jutro. Wreszcie, o ile nie jest mądre poleganie na rzeczach, nie na Bogu, o tyle wyjątkowo niegodziwe będzie poleganie na rzeczach zdobytych niesprawiedliwie, przez kradzież, wyzysk. Wszystko to są przejawy grzechu polegającego na skrajnym lekceważeniu godności i miłości Boga, a grzechem tym jest pycha. Jest to życie tak jakby Boga nie było, a ja sam sobie o wszystkim bym decydował i posuwał się do skrajnej obojętności wobec Stwórcy. To jest właśnie pycha, a Syracydes określa ją w pierwszym wersecie jednym słowem – przekonanie o swej samowystarczalności.

O tej samowystarczalności mówi autor księgi Rodzaju. Bóg stworzył człowieka w raju i tam zapewnił mu życie. Źródłem tego życia jest pokarm z drzewa życia, a warunkiem życia w raju jest uszanowanie Boga, któremu jako jedynemu przysługuje prawo do drzewa życia - władza nad dobrem i złem. Próba przywłaszczenia sobie tego, co jedynie właściwe Bogu, sprawia, że człowiek traci przystęp do Boga. Podobnie pisze autor Psalmu 1. Człowiek jest stworzony jak roślina nad strumieniem, która stale ma czerpać korzeniami wodę. W zamyśle Bożym nie jesteśmy autonomiczni, samowystarczalni, ale stworzeni do stałego życia z Bogiem, jak małe dziecko z rodzicami. Ignacy w fundamencie ujmuje to krótko – Bóg stworzył nas dla siebie. I dodał też, że rzeczy tego świata stworzył Bóg dla nas, by służyły nam, pomagały nam w życiu i dążeniu do Boga. One mają jedynie pomagać nam w drodze, której celem jest Bóg. Nie są nim rzeczy. Jeśli człowiek uzna, że jest samowystarczalny i odrzuci Boga, natychmiast zaczyna walczyć o rzeczy, które są mu niezbędne do życia i musi sam je sobie zapewnić. W ten sposób uzależnia się od nich i toczy o nie morderczą walkę. Tak pycha, niechęć to podlegania Bogu doprowadza człowieka do uzależnień od rzeczy, w niewolę i w piekło bezustannej wojny o rzeczy. 

Pycha jest nie tylko arogancją wobec Boga, ale jest straszną biedą utracenia Boga, który, choć jest Panem, nie jest despotycznym władcą, ale miłością. Zamiast mieć bliski związek z takim Panem, człowiek spada i wikła się w zależności od zła, nie tylko od bezdusznych rzeczy, ale przede wszystkim od szatana, który pierwszy chciał stać się niezależny od Boga i stał się rozgoryczony, złośliwy, nienawistny wobec Boga i nas. Bogu nie może on zaszkodzić, ale nam może i to tak bardzo, że nikt poza Bogiem nas od jego zagrożeń nie uratuje. Pycha jest straszliwą niewolą, niewolą pod kluczem złego ducha i we własnym uwikłanym sercu. 

Nasze wyzwolenie z tej niewoli wymaga oczyszczenia relacji do rzeczy. Rzeczy, cały świat stworzony przez Boga były dobre, kiedy wyszły z Jego ręki. Rzeczy są dobre ze swej natury i nie trzeba ich przekreślać. Problem tkwi w naszych sercach, które źle widzą i źle posługują się tymi rzeczami, ponieważ serca uległy skażeniu przez grzech. Mamy chore serca, gdyż wydaje się nam, że możemy liczyć tylko na siebie i musimy walczyć o rzeczy. I posługujemy się nimi raz dobrze, a raz na naszą zgubę. Oko może widzieć pięknie, jasno świat, który wyszedł z ręki Boga, a może widzieć we wszystkim zło, działanie przeciwko sobie. Jednak ślepota na dobro nie jest chorobą oczu, ale serca. Oczy są zdrowe tylko serce jest chore.
Jezus mówi w Ewangelii (Mk 9,41-52) na sposób semicki, mówi żeby radykalnie odrzucać to, co jest chore i co jest nam powodem do grzechu. Ale obrazowy język i semicki sposób wyrażania się nie przesłania prawdy, ale ją uwydatnia. To, co mamy w sobie chorego, powinniśmy radykalnie poddać oczyszczeniu. Dosłowne obcinanie rąk i wyłupywanie oczu nie byłoby w duchu Ewangelii, ale wyrzeczenie się tego, co służy grzechowi, jest istotą intencji Jezusa. Oko, ręka i noga mogą służyć i dobru i złu, ale jeśli ktoś ma serce chore i nogi prowadzą go do złych czynów (na przykład po pracy do baru na wódkę) należy odciąć je, radykalnie wyeliminować takie ich używanie. Podobnie oczy, jeżeli służą mi do oglądania rzeczy obscenicznych, należy zdecydowanie usunąć. A w sumie chodzi o wyeliminowanie takiego używania rzeczy ze swego serca. Jezus mówi, by radykalnie wyrzec się wszystkiego, co służy nam do grzechu. Ale jak to zrobić, skoro wszystko służy nam i do dobra i do zła. Należy rzeczy zabrudzone złem radykalnie poddać oczyszczeniu i uzdrowieniu. Ale jak to zrobić, skoro nie jesteśmy panami dobra i zła. Otóż należy postąpić dokładnie tak, jak powiedział Jezus: wyrzec się całkowicie tych rzeczy razem z ich brudem brudnych i oddać je Jezusowi do oczyszczenia.

Całą, szkodzącą nam rzecz należy wziąć i oddać, jak zepsuty odkurzecz do serwisu. Tyle, że łatwo jest odkurzacz zanieść do serwisu i nie mieć go przez kilka dni, zaś wyrzec i oddać Jezusowi rzeczy, od których jesteśmy uzależnieni, jest bardzo trudne (też trudne może być oddanie do serwisu odkurzacza, który jeszcze trochę działa, choć słabo, osobie, która jest uzależniona od swej pedanterii i nie może nawet znieść myśli, że nie będzie mogła sprzątać przez kilka dni). Rzeczy, które prowadzą do grzechu, naszych wad, uzależnień, trudności, lęków należy się wyrzec w sposób radykalny. Po prostu przekazać je Bogu. Bóg mówi: daj mi twoje oczy, uszy, ręce, pracę, przyjemności odpoczynek. Prosi - daj i nie mówi, co z tym zrobi, czy rzeczy te do nas wrócą i w jakim stanie. Po prostu zabiera i już, odcina. A kiedy my zdobędziemy się na zaufanie do Niego i wyrzekniemy się tego, co oddaliśmy, okazuje się, że Bóg nam to oddaje i to w stanie oczyszczonym. 

Takiego przeżycia doświadczył Abraham, który być może przywiązał się do myśli, że odkąd ma syna, Izaaka, ma już „w kieszeni” przyszłość swego rodu. Syn jest jej gwarantem. Wtedy nagle Bóg mówi do Abrahama: oddaj mi syna, a w Abrahamie odzywa się cała wrzawa lęku – jak to, a co będzie z moim rodem? Jednak Abraham pokonuje ten lęk i oddaje syna, a wtedy przekonuje się, że gwarantem obietnicy przyszłości rodu nie jest Izaak, tylko Bóg. On wcale nie zabiera syna. Oddaje Abrahamowi go, a z nim oddaje Abrahamowi oczyszczone serce, zdolne do pewności, że punktem oparcia są nie ludzkie rachuby, ale wierna miłość Boga. My najczęściej nie wierzymy Jezusowi, brak nam zaufania i boimy się Mu oddać nasze życie. Jednak, kto odda mu je w całości i bez zastrzeżeń, z dobrem i złem tkwiącym w nim, ten otrzyma je na powrót przemienione i oczyszczone.

Bóg dał nam dwa takie miejsca, „serwisy”, gdzie możemy przynosić Mu swoje serce zepsute, zanieczyszczone grzechem i odzyskać je naprawione, oczyszczone. Gdy chodzi stricte o przewinienia, jest to serwis Sakramentu Pojednania. Jednak szerzej, gdy chodzi o różne nasze sprawy, problemy, wady, niedoskonałości, lęki, które nas bolą i szukamy ratunku w Bogu, to w tych sprawach jest jeszcze jedno miejsce oczyszczenia – Msza Święta. Jest to cudowna wymiana darów. Jak Jezus stał się człowiekiem, wziął nasze życie obciążone sprawami świata na swój grzbiet i poszedł z nimi na Krzyż, by potem zmartwychwstać i okazać się wolnym, i czystym, i tym samym unicestwiając grzech, tak samo dzieje się podczas Mszy Świętej. Jest ona windą św. Teresy, gdzie możemy wkładać nasze sprawy, wrzucać je na patenę i do kielicha, by w konsekracji pojechały w górę, do Ojca i zaraz wróciły od Niego do nas w Komunii świętej, przemienione, konsekrowane, czyste. Jeśli szczerze, prawdziwie, ufnie oddamy to, co nam leży na sercu, przede wszystkim siebie ze swoimi wadami, wtedy z Chrystusowego zabiegu u Ojca wrócimy dogłębnie oczyszczeni. Msza św. jest naszym błogosławieństwem i tyle mamy w niej do zrobienia – oddać siebie, swoje cierpienia, wyrzec się zła, odciąć to wszystko jak rękę, a potem wszystko to na powrót odzyskać. Wejść w Jezusa i kiedy On przemienia się w Zmartwychwstałego, pozwolić Mu przemienić się wraz z Nim. Cudowna przemiana czeka. Oddaj się jej.

Diakon Jan, luty 2017


 



SZUKAJCIE POKORY POKORNI ZIEMI

Pokora.

Prorok Sofoniasz na dzień sądu daje następującą wskazówkę: Szukajcie Pana, wszyscy pokorni ziemi, którzy wypełniacie Jego nakazy; szukajcie sprawiedliwości, szukajcie pokory, może się ukryjecie w dzień gniewu Pańskiego. (So 2,3) Jak, więc, należy szukać Pana? Przede wszystkim przez pokorę. A jeżeli jej brakuje, najpierw szukać należy właśnie jej. Pokora jest podstawą dążenia do Boga. Czym, więc, jest? Przede wszystkim stwierdźmy, czym nie jest. Nie jest niskim mniemaniem o sobie, poniżaniem się, pielęgnowaniem kompleksów. Nie jest też biernością i nieudacznictwem. O pokorze w ogóle nie można mówić mając na myśli tylko siebie. Pokora jest stosunkiem miedzy nami a Bogiem. Św. Paweł zauważa, że wśród chrześcijan w Koryncie jest według oceny ludzkiej niewielu mędrców, niewielu możnych, niewielu szlachetnie urodzonych. Bóg wybrał właśnie to, co głupie w oczach świata, aby zawstydzić mędrców, wybrał, co niemocne, aby mocnych poniżyć; i to, co nieszlachetnie urodzone według świata oraz wzgardzone, i to, co nie jest, wyróżnił Bóg, by to, co jest, unicestwić, tak by się żadne stworzenie nie chełpiło wobec Boga. (1 Kor 1,26-29). Bóg przeważnie, ale nie zawsze, wybiera nie tych mądrych, możnych i mających pozycję, lecz prostych, ubogich i nikomu nieznanych. Nie znaczy to, że Bóg woli tych, a tamtych nie chce, bo Bóg chce wszystkich, ale znaczy to, że Bóg woli serca ubogie, bo do serc możnych z największym trudem trafia Jego Słowo. Istotą sprawy jest, zatem, by człowiek odkrył i docenił mądrość Boga i, by jego własna „mądrość” mu jej nie przesłaniała. Pokora jest, więc wolnością serca od tego, co przesłania wielkość Boga, wolnością od wyimaginowanej własnej wielkości. 

Pokora dla Jezusa. 

Paweł podkreśla, że mamy być w Chrystusie Jezusie, który stał się dla nas mądrością od Boga i sprawiedliwością, i uświęceniem, i odkupieniem, aby jak to jest napisane, w Panu się chlubił ten, kto się chlubi.(1 Kor 1,30-31) Chrystus, przychodząc, objawia nam Siebie, własną wyjątkowość, świętość, wielkość i mądrość, a naszym powołaniem jest odkryć Jego przewyższającą nas wspaniałość i zafascynować się Nią. Chodzi o to, by odnaleźć się przy wielkim Chrystusie, jako ktoś mały. Dlaczego? Bo będąc przed Bogiem obiektywnie małym, czerpać z Niego, napełniać się Nim i być z Nim szczęśliwym można tylko, czując się przy Nim naturalnie małym, a nie sztucznie wielkim. Chełpie­nie się sobą jest daremne i puste, ponieważ wartość mamy z Nim, On stał się dla nas mądrością. On dla nas stał się wielki. Dlatego Paweł powie, że własną można się chwalić tylko słabością, ubóstwem i małością, a wspaniałością i wielkością można się chwalić tylko Boga i Jego Syna, Jezusa. Dlatego nasze pisanie nie jest głoszeniem ludzkiej mądrości, ale dzieleniem się swoim zachwytem nad Jezusem, wychwalaniem i uwielbianiem Go. 

Mały przy wielkim Jezusie.

Ideałem naszego przeżywania jest czucie się małym przy wielkim Bogu. Generalnie nie lubimy być mali, wydaje się to nam niepoważne, mamy potrzebę dominowania nad innymi. Zły wkrada się we wszystkie obszary naszego życia, gdzie powinna być między nami równość. Ta równość społeczna staje się czysto teoretyczna, gdy jest równością tylko ludzi, bez Boga. Jezus objawił porządek, jedyny, jaki się sprawdza w praktyce, że ludzie są równymi sobie braćmi i siostrami, ale mają nad sobą Boga - Pana i Oblubieńca. Tej relacji poddania Bogu w Jezusie dawniej uczyły ludzi tradycyjne stosunki społeczne: wyraźna dominacja rodziców nad dziećmi i dominacja męża nad żoną. Dziś drugi z tych wzorów zupełnie nie funkcjonuje, a nawet ulega odwróceniu, a pierwszy też jest coraz słabszy. Wielu uznanie nad sobą Boga uważa za naruszenie osobistej godności. Tak czują, ponieważ są poranieni przez wynoszących się nad nimi, władczych ludzi. Tymczasem czucie nad sobą Boga, doświadczenie, co znaczy, że On jest wielki, a ja mały, jest przeżyciem błogosławionym. Jest odnalezie­niem pokoju i bezpieczeństwa. Jesteśmy stworzeni, jako istoty, którym Bóg stale powinien się zajmować, ubogacać, napełniać, umacniać i tylko nasz grzech stoi na przeszkodzie naszego czerpania z tej opieki Bożej. Jesteśmy Mu poddani i pełnia tego poddania jest jedynym w swoim rodzaju, najpiękniejszym przeżyciem, jakie nas może spotkać. Jest to doświadczenie wyjątkowego szczęścia, gdy jest się małą istotą przy wielkim Bogu, ponieważ wtedy Jego miłość nie napotyka w nas przeszkód, obejmuje nas w pełni i do dna. Zbliżone, choć nie tej miary doświadczenia mogą mieć tylko małe dzieci przy kochających rodzicach i żony przy bardzo kochających i opiekuńczych mężach. A w pełni te doświadczenia mają w wieczności i czasem już teraz święci przy kochającym Jezusie. To jest ideał, być poddanym Jezusowi i mieć go w największej bliskości.

Chłonni jak gąbka. 

Tego właśnie ideału potrzebujemy, by spotkać Boga. Tylko istota mała i zakochana czuje się szczęśliwa przy Bogu. Nie czuje się tak istota, która sama dobrze sobie radzi i tylko czasem potrzebuje pomocy, ale istota mająca potrzebę miłosnego spotkania. Do tego trzeba być, jak powiedział Sofoniasz, pokornym i biednym, który szuka schronienia w Bogu. Natomiast świat idzie w zupełnie przeciwnym kierunku. On pcha człowieka w posiadanie, które rzekomo daje siłę. On każe liczyć nie na ludzi ani na Boga, ale na siebie samego. Propozycja świata jest błyszcząca na powierzchni, ale w istocie idzie po linii zła: pogrąża w uzależnieniach, podporządkowuje władzy, zamyka oczy na dobro płynące od ludzi, a przede wszystkim od Boga. Oszukani przez świat ludzie tracą szansę spotkania szczęścia, jakim jest opieranie się na Bogu, jak na najbliższej osobie, przyjacielu, ojcu, mężu. Potrzebujemy dopiero doświadczyć, że gdy już coś mamy, to w najmniejszym stopniu nie służy to naszemu szczęściu. Nie rozwiązują też naszych problemów ludzie. Dopiero spotkanie z żywym Bogiem wypełnia serce po brzegi szczęściem. Dlatego niezbędne spokornienie, poczucie, że nie mam nic, a to co mam, tylko mnie łudzi. Niezbędne jest doświadczenie w duchu ubóstwa, biedy, smutku, płaczu z powodu wielorakich braków. Wtedy dopiero przekonujemy się o prawdziwym systemie wartości i jesteśmy skłonni pokornie uznać, że najbardziej ze wszystkiego potrzebujemy Boga. Aby odnaleźć Boga trzeba mieć pokorne serce. Tylko pokora pozwala Bogu działać w nas, a wielka pokora czyni nas chłonnymi jak gąbka. Pragniemy Boga i mamy szczęście do dna duszy się Nim nasycić

Czym jest pokora?  

Pokora to przede wszystkim nastawienie, że Bóg większy ode mnie jest mi niezbędny do życia jak powietrze i woda. Często jest w nas mało pragnienia Boga, a to pragnienie zależy od uznania, że jestem mały. Potrzebujemy odkryć, że ogromna dysproporcja między mną a Nim jest dla mnie czymś upragnionym i wspaniałym. Mały potrzebuje Wielkiego, a Wielki jest Kimś najwspanialszym dla małego. On małego nie deprecjonuje, kiedy zachęca, by całkowicie zdał się na Niego. Pokora małego to czuć się dobrze i szczęśliwie rękach Wielkiego. Pokora budzi stałe zapotrzebowanie nie tylko na bliskość Wielkiego, ale przede wszystkim na własną małość, przez którą Wielki jest w nas zakochany. Bóg jak człowiek jest zakochany w małej oblubienicy, którą może nosić na rękach, a nie cieszy Go oblubienica, która próbuje nad Nim dominować. Bóg jest ujęty naszą pokorą. Pokora otwiera zapotrzebowanie na zniżanie się do Boga i poddawanie się Mu.

Pokorne serce ma ze swej natury stałą potrzebę zajmowania się Bogiem, nastawienie na Niego, a przez to nastawienie efekty są wielkie. Pokora stale, jakby mimochodem, nastawia serce na Boga i odruchowo zwraca do Niego. Sama nie wiedząc jak i kiedy czerpie z Boga i przez to zmienia człowieka. Proces ten odbywa się z pozoru bez wysiłku. Wysiłek idzie przede wszystkim w szukanie pokory. Przez pokorę Bóg sam, bez ludzkiej wielkiej pracy, wchodzi do serca i daje mu szczęście.
Pokora dotyczy nie tylko stosunku do Boga, ale także do ludzi. Wymaga uznania, że wszystko mam od Boga i nie mogę się tym chlubić, ani dominować nad innymi z tego powodu. Bóg dał mi to, bym służył ludziom, a ja widząc ich często odczuwam chęć wywyższenia się nad nich. Na szczęście ludzie nawet najbardziej zaniedbani, mają wielkie wartości, których nie widzimy. Dlatego słuszne jest zalecenie św. Pawła, by postrzegać innych, jako wyżej stojących od siebie. Tymczasem w nas szaleje burza, która szarpie między wyniosłością a kompleksem. Dlatego nie jest dobre ani dołowanie się przy innych, ani popisywanie. Są to przejawy pychy. By dążyć do pokory trzeba uznać wielką wartość każdego człowieka i nie porównywać się z żadnym z nich. Zajmować się nie sobą, ale Chrystusem. To prowadzi powoli do pokory.
Diakon Jan, marzec 2017







NA WIELKI POST SŁOWO O POKORZE

Jeden jest przymiot serca ludzkiego, który czyni je zdolnym do otwierania się na Boga i czerpania z Niego. Tym przymiotem jest POKORA. Jej brak jest w naszym życiu odpowiedzialny za brak postępu na drodze, za zatrzymanie się na pewnym etapie, za wewnętrzną szarpaninę i zmaganie się z brakiem i niemożnością jego zapełnienia. Kiedy brak nam pokory o naszych brakach zaczynamy rozmawiać z szatanem-kusicielem, nie z Bogiem. Brak pokory jest najgorszą chorobą i nie znajdujemy na nią lekarstwa. Spróbujmy to zrozumieć i wyjaśnić.

Dzieje Izraela. Tekst z Księgi Powtórzonego Prawa (26,4-10) mówi o tym, że Bóg stworzył Izraela od podstaw, z jednego, zagubionego człowieka. Jakub, tułacz Aramejczyk, zstąpił do Egiptu, przybył tam w niewielkiej liczbie ludzi i tam się rozrósł w naród ogromny, silny i liczny. Egipcjanie źle się z nami obchodzili, gnębili nas i nałożyli na nas ciężkie roboty przymusowe. Wyprowadził nas Pan z Egiptu mocną ręką i wyciągniętym ramieniem wśród wielkiej grozy, znaków i cudów. Przyprowadził nas na to miejsce i dał nam ten kraj opływający w mleko i miód. Bóg uczynił wszystko dla Izraela, Izrael sam z siebie nie zrobił nic: swoje życie, swoją tożsamość narodową, ziemię i religię otrzymał za darmo od Niego. Ta prawda leży u postaw Izraela i będzie przewijała się przez całe jego dzieje. Gdy Izrael uznaje ją, trwa w Przymierzu z Bogiem, gdy zapomina o niej i żyje na własny rachunek – popada w niewolę.

Na znak wierności prawdzie o tym, że wszystko ma od Boga Izrael składał w święto plonów ofiary z pierwocin plonów i wtedy właśnie wypowiadał powyższe słowa. Oddawał pierwszą, najlepszą część tego, co mu się urodziło, by wyznać, że wszystko, co ma, pochodzi od Boga. Weźmiesz pierwociny wszelkich ziemiopłodów uzyskanych przez ciebie w kraju, który ci daje Pan, Bóg twój. Włożysz je do koszyka i udasz się na miejsce, które Pan, Bóg twój, obierze sobie na mieszkanie dla imienia swego. (Pwt 26,2) Świadomość, że wszystko dał mi Bóg i to za darmo, że nie mam niczego, czego bym nie otrzymał i życie tą prawdą jest właśnie pokorą – fundamentem naszego istnienia.

Mylne pojęcia o pokorze. Pokora całkowicie otwiera na Boga, a zamyka przed złym duchem. Trzymanie się jej jest policzkiem dla złego ducha, czyni go bezradnym wobec nas, dlatego jest ona tak ważna i tak ją podkreślamy na początku Wielkiego Postu. Szatan za wszelką cenę dąży do tego, by pomieszać nam w głowie myślenie o pokorze, wmówić, że jest ona czymś nieludzkim i nie do przyjęcia. Dlatego istnieją liczne mylne poglądy na jej temat. Często wydaje się nam, że jeśli Bóg ma wszystko, to my de facto nie mamy nic - pokora pozbawia nas wszystkiego, przede wszystkim godności, jest nieludzka. Otóż nic bardziej mylnego. Bóg ma wszystko, ale tym wszystkim dzieli się z nami i to z miłości. W ten sposób mamy w zasięgu rzeczy najwyższe, Boga i to, co On czyni, to, co jest wielkie na Jego miarę, a nie tylko małe na miarę naszą. Mamy Boga i wielkie rzeczy od Boga, bo mamy je z Nim, a nie na wyłączność. Wszystko moje jest twoje – mówi Ojciec w Ewangelii (Łk 15). Szatan tymczasem sugeruje, byśmy chcieli życie mieć na wyłączność, tylko my, nie Bóg z nami. Wtedy mielibyśmy życie na naszą miarę – małe, nie na Jego miarę – wielkie. Dzielenie życia z Bogiem jest wyniesieniem nas i zaszczytem, nie ograniczeniem. Dlaczego nie możemy tego pojąć? Bo właśnie brak nam pokory.

Św. Paweł pyta: cóż masz, czego byś nie otrzymał, a jeśliś otrzymał, to dlaczego się chełpisz tak jakbyś nie otrzymał. (1Kor 4,7) Chełpimy się, bo chcielibyśmy zatrzeć ślady tego, że coś otrzymaliśmy. Raczej mieć to sami. Tymczasem mieć coś sami znaczy mieć mało i być z tego powodu nieszczęśliwym. Brak pokory czyni ludzi nieszczęśliwymi i samotnymi, bo tylko dzielenie życia z Bogiem daje spełnienie, zaspokojenie i rozkosz miłości. Bóg jest jedyną rozkoszą. Bóg ma dary i rozdziela je różnie. Najpierw daje je arbitralnie przy stworzeniu świata, potem strzeże ich przez cały czas trwania naszego życia, ale poza tym daje wiele darów tym, którzy Go wzywają (Rz 10,13): proszą, wiedzą, że On ma bogactwo dla nich i nie wahają się zwracać do Niego, bo mają właśnie pokorę, uznają że sami nie mogą niczego mieć i nawet nie chcą niczego mieć sami, lecz największym ich szczęściem jest mieć wszystko z Nim, wspólnie używać, przebywać w Bożej rodzinie i korzystać z tego, co ta rodzina ma. Taka jest podstawowa myśl przypowieści o Ojcu i dwóch niepokornych, marnotrawnych synach. Właśnie taka.

Kiedy człowiek wstępnie zgodzi się na pokorę, pokusy i grzech pierworodny, brak mentalności syna podsuwa mu takie myśli: No dobrze, Bóg mi coś dał, ale to ja z tym coś robię, jest obszar Jego zasług i obszar zasług tylko moich. Tak zdają się sugerować przypowieści o gospodarzu, który dał robotnikom talenty i wyjechał. Otóż nie, ponieważ i talenty, i ich pomnożenie wysiłkiem ludzkim nadal są własnością Boga i Bóg o nie się upomina, bo należą do Niego. Bóg jest w was sprawcą i chcenia i działania – pisze św. Paweł.(Flp 2,13) Niczego ze swoich możliwości życiowych człowiek nie powinien traktować jako wyłącznie swoje, to jest też brak pokory, który sprawia, że przywłaszczamy sobie Jego moc. Pomnażanie talentów Bożych i oddawanie ich z nawiązką Bogu jako Jego własność, traktowanie jako Jego dzieło, które dał mi do wykonania, nie jest moim ograniczeniem, ale wielkim ubogaceniem. Bez Boga bowiem nic nie możemy uczynić (J 15,5), bez Niego nie uczynilibyśmy tego, co uczyniliśmy, a z Nim czynimy wszystko i to ponad naszą miarę - na Jego miarę. Pokorne życie w każdym momencie z Nim jest cudownym rozwojem, nie ograniczeniem. Czynienie wszystkiego z Nim jest zaszczytem i rozkosznym spełnieniem.

Jeżeli już uznajemy pokorę, mylny często jest jej obraz w którym wahadło wychyla się w przeciwną stronę. Pokora to rzekomo całkowite pozbawienie siebie wszystkiego, wyznanie, że jestem nic nie wartym nędzarzem, tylko grzesznikiem. Pokora ma być podkreślaniem tego, co w nas złe, krążeniem wokół swej bezwartościowości, dołowaniem się. I to jest wielki błąd. Bóg czyni nas właśnie wspaniałymi i nadaje nam wielką wartość, gdy przesyca Sobą. Jeśli uważamy się za nic, to znowu jesteśmy bez Niego. A mamy być wielcy i spełnieni, i w tym celu mamy być z Nim.

Działanie kusiciela. Szatan miesza nam w głowie, by do spełnienia nie dopuścić. Jak kusi, pokazują pokusy Jezusa na pustyni. Najbardziej charakterystyczna jest pokusa druga: Wówczas powiódł Go [diabeł] w górę, pokazał Mu w jednej chwili wszystkie królestwa świata i rzekł do Niego diabeł: Tobie dam potęgę i wspaniałość tego wszystkiego, bo mnie są poddane i mogę je dać, komu zechcę. Jeśli więc upadniesz i oddasz mi pokłon, wszystko będzie Twoje. (Łk 4,5-7) Szatan kładzie na szali przekonanie, do kogo należy cały świat i ludzkie życie. Człowiekowi zdruzgotanemu ogromem grzechu i zła wydaje się nieraz, że Boga nie ma, a wszystkim kieruje właśnie szatan. Tymczasem rzeczywistość jest inna, w człowieku jest pewien brak, który sprawia, że czuje się on oddalony od Boga i przerażony złem. Ten brak jest w całym skażonym grzechem świecie, ale polega on na tym, że ludzkie serce nie całe jest przeniknięte Bogiem, jak być powinno, ale jest w nim pewien obszar, gdzie człowiek chce być sam i żyć bez Boga. Z tego powodu człowiek nie w pełni boży jest nienasycony i nie ma pokoju, bo właśnie brakuje mu pokory. W to miejsce uderza szatan. On nie ma nic, nie jest panem niczego, ma tylko to, co odda mu człowiek przez swój brak pokory. Szatan nie może niczego dać, bo Bóg ma wszystko, nawet obszary grzechu, z których człowiek Go wypycha.

W grzeszne obszary Bóg wchodzi przez Chrystusa, który stał się człowiekiem i do tego grzechem (2Kor 5,21), czyli w sobie zrobił miejsce dla ludzkiego grzechu, a zatem i obszar grzechu w nas uczynił obszarem nieobcym Bogu i przenikniętym Bogiem. Szatan nie ma posiadania ani miejsca, jest żebrakiem, który chce dobić się do serc ludzi i mieć miejsce w nich. Kłamie Jezusowi i kłamie nam, byśmy uznali niepokornie, że nie wszystko w nas powinno należeć do Boga, ale byśmy coś zatrzymali tylko dla siebie, a wtedy on, szatan, zaspokoi nasze braki. Tymczasem zaspokoi nasze braki tylko Bóg, jeżeli pokornie uznamy, że najlepsze dla nas jest posiadanie wszystkiego nie samemu, ale razem z Nim. Wtedy stajemy się dla szatana hermetyczni.

Podobnie jest z trzecią pokusą Jezusa. Szatan chce ośmieszyć pogląd, że swoich wybranych Bóg nosi na rękach. (Ps 91,12) Poddać to w wątpliwość, bo przecież jak skoczysz z muru, zabijesz się. Tymczasem objawienie mówi, że Bóg prawdziwie nosi ludzi na rękach, zwłaszcza o tyle, o ile nie grzeszą, ale pełnią Jego wolę. Być noszonym to znaczy w ogóle nie chodzić samemu, ale być jak małe dziecko. Człowiek się buntuje i nie chce być tak bezradny. A jednak dziecko lubi być bezradne u ojca i mamy, i bywa, że dorosły lubi poczuć się na chwilę bezradny na rękach silnej osoby, która go kocha. Bóg właśnie jest dla nas takim Ojcem i silnym Oblubieńcem. Fakt, że Bóg wszystko mi daje, oznacza także, że daje mi całkowite bezpieczeństwo, nosi, czyli robi wszystko za nas. Czy to oznacza, że my nie robimy nic? Bynajmniej. My robimy wszystko, co możemy i On robi wszystko, co może, jesteśmy razem , a On nieskończenie potężniejszy, całkowicie nas zabezpiecza z miłości szczególnie tam, gdzie jesteśmy bezradni i wymagamy noszenia. Być noszonym na rękach przez Boga jest nie pozbawieniem siły, ale napełnieniem Jego siłą i miłością, trwaniem w przymierzu z Nim, który przecież Izraela nosił na skrzydłach orlich. (Wj 19,4) Człowiek pokorny lubi być na rękach Boga i nie dziwi go to, ale nasyca radością jak dziecko u rodziców, jak oblubienicę u Oblubieńca. Cudownie jest być wielką istotą ludzką przez to, że się jest małą istotą oddaną całkowicie wielkiemu Bogu. Odkrycie pokory jako największej cnoty jest najszczęśliwszym odkryciem w naszym życiu. Bez niej piękno stworzenia zostaje postawione na głowie.

Diakon Jan, luty 2016




RADOŚĆ I SMUTEK

Pan Bóg jest Święty – z radosnej Wysokości, a świat i człowiek są ze smutnej niskości pokancerowanej grzechem. Starotestamentalne zapowiedzi Mesjasza, są zapowiedziami Kogoś, kto przychodzi od świętego Boga do smutnej krainy ludzkiej ciemności. Im lepiej widzimy kontrast między Bogiem, a naszym życiem, tym lepiej jest dla naszego wyzwolenia. Tymczasem zły przez kłamstwa wytworzył dla ludzi, zwłaszcza ostatnich stuleci, straszną pułapkę. Udało mu się ich przekonać, że życie przede wszystkim ma polegać na zrealizowaniu się w doczesności. Programem nowoczesności jest pozytywne myślenie, czyli widzenie radosnych pozytywów życia, a ignorowanie smutnych negatywów. Jakby udawanie, że negatywów nie ma, wypychanie ich, spychanie do podświadomości, koncentrowanie się na radosnych przyjemnościach. Jak długo da się ludzi tak oszukiwać? Manipulować, by zajmowali się prawie wyłącznie doczesnością? Czasem da się tak bardzo długo, ponieważ człowiek boi się tego, co negatywne, woli być sztucznie odurzony, niż myśleć, że czegoś zasadniczego mu w doczesności brakuje. Jego dramat polega na tym, że nie widzi, iż świat jest naprawdę kaleki i potrzebuje ratunku od Boga i że ratunek ten jest realny i naprawdę przychodzi. Aby to zobaczyć potrzeba uznać smutną rzeczywistość ciemności i mieć wiarę, że Bóg w tę ciemność posyła radosne światło. Tylko, że to światło i tę radość teraz, w tym życiu Bóg dopiero zaczyna nam dawać, a w pełni opanuje ono nasze serca, gdy przejdziemy przez próg do tamtego życia. Życie doczesne nie jest i nie będzie wolne od smutku i ciemności, ale to nie jest powód, by zamknąć oczy na pierwsze przejawy radości i światła, a przez to stracić czekającą za progiem ich pełnię. Czysta radość i światło tu są dane w zadatku, dopiero tam mamy je w całej okazałości. To jest elementarna prawda, o której trzeba pamiętać, by nie ulegać szatanowi, który sączy w uszy smutnych i cierpiących kłamstwa wiodące do potępienia.

Pan przychodzi ze Światła w krainę ciemności. Kiedy? Historycznie pierwszy raz przychodzi w Betlejem, jednak wtedy przychodzi po to, by później osobiście, indywidualnie przyjść do każdego. Kto wierzy i jest ochrzczony, ten ma Boga w sercu, Bóg przyszedł już do niego i zamieszkał w nim. Jednak ten Bóg mieszkający w sercu musi przebić się do naszej świadomości wiary, przez ciemności naszego serca, przypominającego brudne naczynie. Bóg wlewa w nie swego Ducha, abyśmy doznali oczyszczenia i wtedy w pełni Jego światło i radość przebijają się z naczynia do całej naszej duszy i umysłu, abyśmy w pełni zostali ogarnięci Bogiem, oczyszczeni ze smutku i napełnieni radością.

Kiedy Pan przychodzi do nas, doświadczamy realnie jego radości, zwłaszcza w chwili nawrócenia, poznania prawdy, wyzwolenia, jak Żydzi przechodzący przez morze Czerwone, jak Żydzi wracający z niewoli babilońskiej. O ich radości tamtych czasów pisze Izajasz poetycko, jakby cała pustynia skakała z radości, nawodniona i porastająca roślinnością. (Iz 35) W takiej chwili człowiek doświadcza spektakularnego przeżycia, a jego istotą jest obdarzenie Chwałą Bożą, odczucie jej jak w chwili uzdrowienia, przebaczenia, kiedy ustępuje wszelki smutek i wzdychanie. Takie przeżycia zdarzają się i nam, są jasne i radosne. Pocieszają nas, kiedy Bóg dotyka, obdarza, wzmacnia, spektakularnie wysłuchuje i ocala. Pozwala usłyszeć trafiające do serca Słowa, daje szczęśliwe rozwiązania.

Ale owe impulsy światła nie są całkowitym oświetleniem serca, przeżyta radość nie jest pełna, a smutek znowu może powrócić i powraca. Każda radość pozostawia niedosyt, pociechy i strapienia przeplatają się, bo póki jesteśmy tu, wciąż nam czegoś brakuje. Tak naprawdę nie dóbr tego świata, ale Boga. Kto to odkrywa, jest błogosławiony. Kto ulega złudzeniu, że wystarczy świat, ten pozostaje nieszczęśliwy. Na tym świecie stale brakuje Ducha Bożego, jak wody rolnikowi czekającemu na deszcz. (Jk 5,7-10) Gdy przychodzi Boże Narodzenie, Pan znowu mówi, że jest blisko, a jednak wciąż nie ma Go w pełni. Możemy poczuć Go jeszcze bliżej, gdy będziemy stawać się bardziej święci, ale i to nie wystarczy. On sam działa, a my potrzebujemy cierpliwości i wytrwałości.

Jan Chrzciciel. Pociecha i strapienie, światło i ciemność, radość i smutek są w tym życiu zmieszane i przeplatają się. Strapienie, kiedy spada, jest straszną próbą. Wtedy tracimy pewność tego, co w chwili jasności było pewne. Doświadczył tego boleśnie św. Jan Chrzciciel. (Mt 11,2-11) Napełniony Duchem Świętym, jako prorok, radośnie i pewnie obwieszczał Mesjasza nad Jordanem. Ogłaszał Baranka Bożego i miał z tego wiele pokoju i satysfakcji. Jednak, kiedy znalazł się w więzieniu, pociechy opadły. Zastąpiło je strapienie, smutek, a nawet trwoga. Czy Jezus, którego ogłaszałem, jest naprawdę Mesjaszem? Jeśli tak to, dlaczego jestem w więzieniu? W odcięciu od świata, przy ograniczonym dostępie do informacji, kiedy spada lęk o życie i rozgoryczenie, człowiek przestaje widzieć światło, a wiara jego się chwieje. Takie są doświadczenia strapień i smutków.

W strapieniu nie widzimy światła, przyćmiewa się radość. Ta radość obiektywnie jest, światło świeci, Jezus działa, naucza, uzdrawia, czyni znaki, ale Jan tego nie widzi, a nawet, jeśli słyszy o nich, to nie jest pewny, co znaczą. Jan jest nadal wielki, silny, potężny, jako prorok, nie jest chwiejną trzciną, ma wiarę. Wie o tym Jezus i to ogłasza. Jednak Jan ma serce w strapieniu i chwilowo tego zupełnie nie dostrzega, jest bezradny jak dziecko. Światło świeci mocno, Mesjasz działa, realizuje zapowiedzi Izajasza, ale serce Jana jest w ciemności i nie wie tego. Jezus go pociesza, ale pociechy w strapieniu są mało skuteczne. Bóg może zdjąć cierpienie nocy przed śmiercią, ale może też dopiero po tamtej stronie.

Strapienia. Są one domeną nie tylko wielkich postaci, jak św. Jan. Doświadcza ich każdy, tylko nie każdy wie, czym są i nie umie ich wykorzystać dla swego rozwoju. Dlaczego przeżywamy strapienia i nie widzimy radości, a raczej smutek? Przyczyn jest wiele, a wszystkie łączy podobne przeżycie. W strapieniu wydaje się, że z jakiejś przyczyny Bóg nas opuścił. Tymczasem istotą nie jest to, że Bóg czegoś nie robi, ale, że właśnie robi. Jesteśmy naczyniem tak zabrudzonym, że Chwała Boża nie wychodzi z niego i nie opromienia nas. Nawet Jan miał wiele do oczyszczenia. Dopóki nie zostaniemy oczyszczeni, smutne strapienia nie odstępują i przeplatają się z radosnymi pociechami.

Jakie bywają źródła strapień? Na przykład to, że widzimy swoją słabość, niemożność, ograniczoność, mamy związane ręce jak Jan i nie możemy tego zaakceptować. Trapimy się, a przecież to jest normalne, bo tacy jesteśmy słabi i ograniczeni. Albo widzimy zło w ludziach i świecie, i czujemy swoją bezradność wobec zła, chcemy pokonać zło, a tu ono pokonuje nas. To nas totalnie przygnębia. A przecież jest to normalne. Tylko Bóg dysponuje mocą przeciw złu. Trapi nas też, że zło nas okłamuje, wmawia nam, że jesteśmy bezwartościowi, Bogu niepotrzebni. To nas strasznie dołuje. Kompleksy są powszechnym naszym kalectwem. A przecież jesteśmy Jego dziećmi, to za nas umarł Jezus, tylko, że te dzieci nie są wciąż jeszcze do końca wolne i czyste. Nie mamy tego świadomości, gdyż w Kościele wiele się mówi o łatwo dostępnym w konfesjonale przebaczeniu grzechów, a mało o oczyszczeniu ze skutków grzechu. Wreszcie trapi też nas słaba wiara, chwiejność, wrażenie niedostatecznej bliskości Boga. Taka wiara sprowadza lęk, a lęk daje efekt stałego niepokoju i samotności w obliczu zagrożenia.

Jest wiele źródeł smutku i strapienia, a wszystkie one zawsze wydają się poza nami, w świecie, w innych ludziach. Jednak nie jest to prawdą. One zawsze są w nas. Biorą się z naszego nie do końca oczyszczonego i przenikniętego Bogiem serca. To z tego powodu jest w nas pokój i niepokój, radość i smutek, światłość i ciemna noc. 

Diakon Jan, grudzień 2016

        




ŚWIATOWY ZJAZD DEMONÓW

 

Zasłyszane opowiadanie

 

Zredagowałem i polecam uwadze


Szatan zwołał światowy zjazd demonów. W swoim przemówieniu na wstępie powiedział: 
- Nie możemy zabronić chrześcijanom chodzić do kościoła. Nie możemy zakazać im czytać Biblii. Nie możemy zakazać im komunikować się z Bogiem w modlitwie. Kiedy tylko zaczynają się modlić i przez to nawiązują kontakt z Chrystusem, natychmiast tracimy władzę nad nimi. Więc niech chodzą do swoich kościołów, a my ukradniemy im ich czas, tak by, będąc zawsze zajętymi, nie mogli się modlić, pokutować i rozwijać związku z Chrystusem. Nie będą też mieli czasu na czytanie Biblii.

- Oto, co należy zrobić - powiedział diabeł. - Trzeba zapobiec ich spotkaniom z Bogiem i utrzymywać ten stan rzeczy przez cały dzień.

- Jak to zrobić? – zapytały demony.

- Trzeba wymyślić dużo rzeczy ciekawych, ale próżnych, wiele różnych sposobów zajmowania ich umysłów wszelkiego rodzaju niepotrzebnymi rzeczami. A co najważniejsze trzeba zaszczepić w nich pragnienie dóbr materialnych i chęć wzbogacania się i służenia mamonie. Niech będą przepojeni pragnieniem zarabiania jak najwięcej pieniędzy, żeby kupować samochody, mieszkania, wille. Niech zarabiają więcej i więcej dla chęci chodzenia do restauracji, kawiarni, kupowania drogich, modnych ubrań, by urządzali kosztowne remonty mieszkań, wstawiali tam modne meble i robili luksusowy wystrój. Kuście ich do wydawania bez końca i brania długoterminowych kredytów, a tym samym popadania w zależność od banków. A gdy będą zapaleni pragnieniem wzbogacania się, wtedy pogonią za mamoną i nie będzie już im potrzebny Chrystus.

- Przekonajcie ich żony do pozostawania dłużej w pracy, a mężczyzn do pracy po 6 - 7 dni w tygodniu, najlepiej po 10 -12 godzin dziennie, tak żeby nie mieli czasu na zajmowanie się swoją rodziną i wychowywanie swoich dzieci. Nie pozwólcie im spędzać czasu ze swoimi dziećmi po to, by dzieci włóczyły się od rana do nocy po ulicach, kolegowały się z nieodpowiednimi kompanami i wpadały w złe towarzystwo, żeby przez to przestały się uczyć, zaniedbały szkołę i aby nic dobrego z nich nie wyrosło. Wtedy ich rodziny rozpadną się, oni sami staną się samotni, a my pomożemy im z żalu upijać się i stawać alkoholikami.

- Stale bombardujcie ich umysły. Niech telewizory i komputery w ich domach pracują ciągle, a oni jak najwięcej czasu spędzają przed telewizorem i komputerem, a przez to nie mają czasu na modlitwę. To będzie blokować ich umysły, niszczyć ich jedność z Chrystusem.

- Rozprzestrzeniajcie po świecie dużo czczych informacji. Rozpraszajcie umysły wiadomościami i reklamami 24 godziny na dobę. Niech wszędzie uderzają oślepiające reklamy z bilbordów. Napełnijcie im skrzynki pocztowe reklamą, katalogami towarów do zamawiania w Internecie, biuletynami, ofertami i innymi złudzeniami.

- Pokazujcie w czasopismach i telewizji szczupłe, wysportowane, piękne modelki, tak żeby mężczyźni uwierzyli, że zewnętrzne piękno jest najważniejsze, a przez to stali się niezadowoleni ze swoich żon. Zróbcie tak, by ich żony były zbyt zmęczone, by spełniać swoje małżeńskie powinności. Jeśli żony nie spełnią tego, czego oczekują mężowie, to zaczną oni szukać tego gdzie indziej. To doprowadzi szybko do rozpadu rodzin.

- Na Boże Narodzenie i Wielkanoc trzeba odwrócić ich uwagę pustotą, dajcie więc koncerty, filmy w telewizji tak, aby święta były spędzane za stołem, przy obżarstwie i pijaństwie. Dzięki temu nie nauczą swoich dzieci prawdziwej wymowy świąt i ich Bożego znaczenia.

- Z czasu wolnego niech wracają zmęczeni. Zróbcie tak, żeby nie mieli czasu, by wybrać się na łono natury i cieszyć się Bożym stworzeniem. Zamiast tego kuście ich wyjściem do parków rozrywki, na imprezy sportowe, spektakle, koncerty i do kina. Niech ich umysł stale będzie zajęty tą pustotą nieprzynoszącą nic pożytecznego dla zbawienia. Macie sprawić ich pełną izolację od Chrystusa! Niech wszyscy chrześcijanie będą wiecznie zajęci, zajęci, zajęci!

- Zalejcie ich życie tak wieloma pozornie dobrymi rzeczami, żeby nie mieli czasu na zastanowienie się i poszukiwanie pomocy u Jezusa, a wkrótce będą żyć i pracować, opierając się tylko na sobie, poświęcając swoje zdrowie i rodziny dla statusu i pieniędzy. To działa! To wspaniały plan!

Diabły chętnie poszły do pracy, wszędzie skłaniając chrześcijan, by byli coraz bardziej zajęci, stale pędzili tu i tam, mając coraz mniej czasu dla Boga, na modlitwę i dla rodziny. 

Czy ten plan diabła powiódł się?







KTO KOMU PROSTUJE DROGĘ?


Albowiem postanowił Bóg zniżyć każdą górę wysoką, pagórki odwieczne, doły zasypać do zrównania z ziemią, aby bezpiecznie mógł kroczyć Izrael w chwale Pana. (Ba 5,7). Słowa te dotyczą wędrowania Ludu Bożego w Starym Testamencie z niewoli babilońskiej do Ziemi Świętej. Najpierw Babilończycy zagarnęli Izraela w niewolę i uprowadzili do swojego kraju, a potem Bóg, przez okoliczności historyczne, doprowadził do ich uwolnienia i powrotu. To On zapewnił wyzwolenie, opiekował się, wyrównywał drogę do wolności. Te wydarzenia historyczne są obrazem tego, co dzieje się z nami. Też jesteśmy w niewoli. Każdy, kto ma, co do tego wątpliwości, może przyjrzeć się swoim słabościom, wadom, skłonnościom, także zmartwieniom i nieszczęściom. Zło prowadzi człowieka do Babilonu, do niewoli pchamy się sami, ale za kuszenie nas, byśmy tam szli odpowiedzialny jest osobiście szatan. Bóg zaś usiłuje dotrzeć do nas w tej niewoli, zebrać nas i poprowadzić z powrotem. Daje z siebie wszystko, poświęca się, poświęca Syna, by nam umożliwić i ułatwić drogę do wolności: najpierw wewnętrznej, potem, w konsekwencji zewnętrznej. Wyrównuje przed nami drogę.

To wyrównywanie drogi polega, przede wszystkim, na daniu nam do dyspozycji Przewodnika. Tym przewodnikiem jest Syn Boży. Obecnie przeżywamy czas Adwentu - liturgicznego oczekiwania na przyjście Chrystusa. On przyszedł na świat raz, dwa tysiące lat temu, ale Kościół powtarza obchody tego przyjścia każdego roku w liturgii, by Chrystus przyszedł do każdej osoby osobiście. Chodzi o to, by udało się wszystkim osobiście przeżyć spotkanie z Nim. Jesteśmy zdezorientowani złem, nie wiemy, dokąd iść, to naszemu Przewodnikowi przede wszystkim zależy na nas. On prostuje przed nami drogę. A drogę mamy do odbycia niemałą: z niewoli do wolności, ze złych skłonności do oczyszczenia, ze zła do dobra. Dużo jest do pokonania i często nam opadają ręce. Dlatego warto odkryć, że Bóg zachęca, byśmy nie popadali w zwątpienie i niedowierzanie, na widok tego, co trzeba zrobić, ale byśmy zobaczyli przy nas owego Bożego Przewodnika. On ma siłę i On nas uspakaja – nie lękajcie się, Ja wam wyprostuję drogę. Zaufajcie! Jam zwyciężył świat!

Problem nasz polega na tym, że nie wierzymy w potrzebę Przewodnika, nie chcemy Go i buntujemy się jak grupa nastolatków na górskiej wycieczce, która odrzuca potrzebę przydzielonego im przewodnika. Rzecz w tym, że w górach może się bez przewodnika uda, na bezdrożach z dala od Boga, gdzie kręci się koło nas zły duch, bez Przewodnika na pewno nikomu się nie uda.

Zatem wezwanie do prostowania dróg, najpierw zostało skierowane przez Ojca do Syna, by zajął się prostowaniem drogi do wolności dla nas, którzy zostaliśmy Synowi powierzeni. Potem wezwanie to jest kierowane do nas, byśmy starali się iść drogą prostą, tak jak idzie Przewodnik, bo zbyt często zbaczamy na lewo i prawo. Wreszcie wezwanie to zostaje skierowanie do nas jeszcze po to, byśmy drogą najprostszą podeszli do Przewodnika i poprosili Go – zaprowadź nas. A potem dali się prowadzić.

Diakon Jan, grudzień 2015









Który JEST, który BYŁ i który PRZYCHODZI

Będą znaki na słońcu, księżycu i gwiazdach, a na ziemi trwoga narodów bezradnych wobec huku morza i jego nawałnicy. Ludzie mdleć będą ze strachu w oczekiwaniu wydarzeń zagrażających ziemi. (Łk 21,25-26) Znamy ten język, jest to język, którym Biblia mówi o „końcu świata”. Często mamy z tym „końcem” bardzo złe skojarzenia, a o Bogu myślimy, jako o sprawcy tego wszystkiego, Istocie wielkiej, ale i przerażającej. Katastroficzne opisy dnia ostatecznego, pochodzą z apokaliptyki żydowskiej, między innymi ze starotestamentalnej Księgi Daniela, czy apokryficznej Księgi Henocha. Chrystus i ewangeliści nawiązywali do tych tekstów. Aby je zrozumieć, trzeba przywołać główną myśl całej Biblii, co Bóg mówi o tym, kim jest i czym jest powołane przez Niego do istnienia stworzenie.

Roślina nad wodą.
Całe stworzenie i każdy człowiek jest Adamem stworzonym w raju – ulepionym z prochu ziemi, a więc czymś kruchym, śmiertelnym, ale jednocześnie obdarowanym drzewem życia, z którego można zrywać owoce i karmiąc się nimi utrzymywać się przy życiu (Rdz 2). Stworzenie i człowiek są też jak roślina rosnąca nad wodą, która bez wody usycha, ale czerpiąc z niej korzeniami, może żyć. To drzewo życia i ta woda to Bóg. Zostaliśmy stworzeni nie, jako samowystarczalne perpetuum mobile, ale jako istoty, którym Bóg jest niezbędny do życia. Ale zostaliśmy też stworzeni nie, jako maszyny, na stałe podłączone do zasilania, ale jako osoby podobne do Boga, które mogą czerpać z Niego, jeżeli chcą. 

Grzech. 
Istotą naszego losu jest to, że jeśli sami chcemy trzymać się Boga, żyjemy i jesteśmy szczęśliwi, jeśli natomiast nie chcemy, wybieramy grzech, niszczymy samych siebie i świat. I nie jest to żaden komunał, ale fakt. Im bardziej każdy z nas, a także całe społeczeństwa i ludzkość oddalamy się od Boga i chodzimy własnymi, egoistycznymi drogami, tym bardziej szkodzimy sobie. Właśnie! Nie Bogu, ale sobie, innym ludziom i światu. I owa apokaliptyczna katastrofa walących się sklepień nieba, zalewającej wody i innych nieszczęść jest skutkiem działania zła, którego głównym sprawcą jest szatan, a my, ludzie też przyczyniamy się do tego, idąc za jego podszeptami i odsuwając się od Boga. Katastrofalny obrót ziemskich spraw to nie dzieło Boga, którego nieraz obwiniamy za nieszczęścia, ale grzechu – zła, do którego każdy z nas przykłada swą rękę. Wojny, choroby, głód, zabójstwa, zakłamanie i egoizm nie pochodzą od Boga, ale od tych, którzy sprzeciwiają się Bogu. 

Zbawiciel.
A Bóg, gdzie On jest w czasie, kiedy my szerzymy zło? Bóg przez cały czas stara się nas wyrwać z tego zła, czyli zbawić. Ponieważ jesteśmy stworzeni, jako istoty potrzebujące Boga i powołane do życia z Nim, On stale przybliża się do nas i usiłuje dać nam Siebie, jak w samolocie tlen w czasie dekompresji. On stale walczy o nas, jest po naszej stronie, jest ratownikiem, nigdy tym, który niszczy i zabija. Bóg jest zbawicielem człowieka przed złem i szatanem - jedynym zbawicielem. A sprawcą ucisku i zniszczenia, o którym mówi apokaliptyka, które zdarza się na świecie i być może w miarę upływu historii będzie narastać, jest szatan i słuchający go często człowiek. 

Aby nas ratować Bóg posyła swojego Syna. W Synu przychodzi do nas Bóg Prawdziwy, Wieczny, ten, który objawił się Mojżeszowi, że JEST, jest poza czasem, poza przestrzenią, Najwyższy, niepojęty. My jesteśmy Jego dziełem, moglibyśmy nie istnieć, ale On JEST zawsze, nie może nie być. Ten Bóg Najwyższy dla nas stał się człowiekiem z Maryi i przeżył z nami trzydzieści trzy lata zakończone ukrzyżowaniem. Kiedy Jan pisał swoją Apokalipsę, za Nerona, życie ziemskie Jezusa należało już do przeszłości, On wtedy BYŁ, był śmiertelnym człowiekiem. 

Ale na tym nie koniec Jego dzieła. On, kiedy zmartwychwstał, stał się Bogiem-Człowiekiem żyjącym po to, byśmy, jeśli chcemy, mieli do Niego dostęp i mogli z niego czerpać. On, jako Zmartwychwstały teraz wreszcie jest skuteczny i PRZYCHODZI do każdego człowieka i wszystkich do ludzi. Przychodzi, kiedy sprawowana jest Eucharystia, przychodzi, kiedy przyjmujemy chrzest, kiedy się spowiadamy, kiedy się modlimy, przychodzi do nas, kiedy tylko chcemy, ale pod jednym warunkiem – musimy chcieć. 

Stale przychodzi.
Misja Jezusa od zmartwychwstania do końca dziejów polega na tym, że, aby nas zbawić, stale i wciąż, na różne sposoby przychodzi do nas. A my? A my go odpychamy. Dlatego tak stale przychodzi, bo stale go odpychamy. Kiedy przyszedł pierwszy raz do Adama i stworzył go, nie chciał więcej przychodzić, oczekiwał, że będzie z nim na zawsze. Ale Adam go odepchnął. Od tej pory wciąż przychodzi: w chrzcie, Komunii, spowiedzi, ale my Mu przyjęcia odmawiamy. Grzeszymy! Więc znowu przychodzi i tak jest stale, z wielką cierpliwością i miłosierdziem. Ale nadejdzie dzień, kiedy przyjdzie po raz ostatni: wyciągnie rękę do ludzi i tych, którzy będą Go pragnęli, którzy nabiorą ducha i podniosą głowy (Łk 21,28), zgromadzi wokół siebie i ochroni. Oni będą żyli. A tych, którzy odmówią Mu, niestety, pochłonie zło, bo odmawiając Jemu zło wybieramy. Ucisk końca czasów jest uciskiem tym dotkliwszym i bardziej przerażającym, im mniej mamy wspólnego z Chrystusem. A im mamy więcej bliskości z Nim, tym mniej dotkliwe są dla nas skutki grzechu w świecie. Jezus swoim przyjściem nikogo nie straszy, ale przychodzi dla naszego zbawienia, nie po to byśmy ginęli, ale po to, byśmy mogli, dzięki Niemu, uniknąć tego wszystkiego, co ma nastąpić, i stanąć przed Synem Człowieczym. (Łk 21,36). 

To stanięcie przed Nim będzie tym większym szczęściem dla nas, im lepiej poznaliśmy Go i bardziej się z Nim zżyliśmy. Im mniej mamy wobec Niego lęku, a więcej pragnienia Go.

Maranatha – PRZYJDŹ do mnie Panie. 

Diakon Jan, listopad 2015





TAK BÓG UMIŁOWAŁ ŚWIAT, ŻE SYNA SWEGO JEDNORODZONEGO DAŁ, ABY KAŻDY, KTO W NIEGO WIERZY NIE ZGINĄŁ, ALE MIAŁ ŻYCIE WIECZNE (J 3,14-21)


Dlaczego Bóg umiłował świat?

Bóg, po stopniowym objawianiu siebie w Starym Testamencie, objawianiu się zupełnie od podstaw, w szczytowych etapach Nowego Testamentu, przede wszystkim poprzez Ewangelię i Listy św. Jana Apostoła, objawił najgłębsze tajniki swojej Istoty. Jestem Miłością! Jak Bóg może być Miłością? Po pierwsze dzięki temu, że nie jest jedną Osobą, ale wspólnotą Osób. Miłość Boża jest miłością między Ojcem a Synem w Duchu Świętym. Ojciec stanowi źródło: rodzi Syna i przelewa swą miłość na Syna, a Syn odwzajemnia ją Ojcu. Ojciec i Syn obdarzając się wzajemnie miłością, tym samym obdarzają się Duchem Świętym, który od Nich pochodzi, w Nich przebywa i łączy ich w jedno Bóstwo, jedną Miłość i jedną Prawdę. Bóg objawiając się przez pisma janowe nie próbuje wytłumaczyć, jaki jest, gdyż to jest niemożliwe, ale otwiera źródło, z którego możemy czerpać i przyjąć Go w siebie, właśnie jako Miłość. Tajemnica Trójcy Świętej, o której tu wspominamy jest, więc, objawiona nie po to, by ją zrozumieć, ale by nią zacząć żyć. I jest to naprawdę możliwe, co więcej na tym właśnie będzie polegało nasze zbawienie, do którego zostaliśmy powołani. Oto, dlaczego o tych sprawach piszemy.

Miłość Ojca jest skierowana do Jednorodzonego Syna. Ale jej skutkiem jest też to, że pragnie On mieć więcej dzieci niż tylko Syna. Pragnie mieć także świat, a w nim nas, dzieci stworzone. Paweł nazywa je dziećmi przybranymi, bo nie należą niejako z Istoty do Boskiej Trójcy, ale zostały przez Boga do niej zaproszeni i włączeni w specjalny sposób. Ów specjalny sposób polega na tym, że zostaliśmy stworzeni, jako istoty mające podobień­stwo do Syna i jesteśmy z Synem w specjalny sposób na stałe połączeni. Istotą naszego człowieczeństwa jest właśnie więź z Synem, która jest więzią specjalnej miłości. Odzwierciedleniem tej miłości w naszym świecie jest miłość najinten­sywniejsza, najbardziej dogłębna – miłość małżeń­ska. Tak kocha nas Syn, a my zostaliśmy powołani do pokochania Jego. Przez to spełnia się nasze zjednoczenie z Nim, stanie się jednym ciałem, gdzie jak pisze Paweł On jest Głową. Jest to najważniejsze nasze powołanie – więź miłości z Synem Bożym, przez którą stajemy się członkami Rodziny Bożej, a Ojciec kochając Syna, ma wraz z Nim (mówimy też w Nim) do kochania także nas, właśnie, jako dzieci przybrane, dołączone do Boskiej Wspólnoty. Syn przyszedł na świat, by to nam pokazać, pomóc odkryć i nauczyć tym żyć, bo tym żyć będziemy przede wszystkim na wieczność. Bóg kocha nas i przygarnia, jako dzieci właśnie ze względu na swoją Boską miłość do Syna i niejako w ramach tej miłości. Dzięki temu nas kocha, że kocha Syna i że Syn wziął nas w Siebie, jako sobie najbliższych, za których oddał życie, by nas mieć na wieczność.

Jak Syn ocala nas przed odpadnięciem od Ojca?

Chrystus ocalił nas od grzechu i utraty dziecięcej więzi z Ojcem w ten sposób, że przyszedł do świata, mimo tego, że świat był grzeszny. Złączony z nami na dobre i na złe dał się nam pociągnąć w krainę śmierci. W tej krainie umiejscowił się pośród nas, jak sporządzony przez Mojżesza wąż miedziany pośród Izraelitów. Kto na niego spoj­rzał, ten był ocalony od śmierci. Ale, żeby to było możliwe, wąż musiał być dla każdego dobrze widoczny. Dlatego Chrystus umiejscowił się na świecie, jak światło na wysokiej górze, doskonale widoczny, prowokujący swoją świętością, jako wyrazisty znak sprzeciwu. Tak właśnie Ojciec umieszcza w świecie Syna i Syn naraża się na cierpienie, ale dzięki temu każdy, kto o Nim usłyszy, może w Niego uwierzyć, że On jest Zbawicielem, poznać Go, przylgnąć do Niego, czyli Go pokochać, a przez to posiąść życie wieczne. Po to Ojciec dał nam Swego Syna.

Co to znaczy, że Ojciec dał swego Syna?

Ojciec Syna swego Jednorodzonego dał. Jest to słowo bogate w znaczenie. Po pierwsze, dał posyłając do świata: wydał na ból obcowania z grzechem i ponoszenia jego skutków na skutek przebywania w świecie. Bogu nie chodzi o to, by Chrystus cierpiał, ale żeby był przy nas i z nami, a cierpienie to już sprowadzamy na Niego my. Chry­stus poddał się skutkom grzechu, aż po śmierć tylko dlatego, że zależy Mu na nas, na zjednoczeniu się z nami. Zatem Ojciec dał nam swego Syna w darze, abyśmy mogli mieć Go w bliskości, która jest istotą życia wiecznego. Ono polega właśnie na życiu z Synem. Jak ojcowie i matki ludzkie dają swoich synów i córki „obcym”, by stali się ich mężami i żonami, tak Bóg Ojciec daje swego ukochanego Syna nam, „ob­cym”, byśmy się stali przez Niego Jemu bliscy. Syn przychodzi do nas, kiedy jeszcze jesteśmy dalekimi Mu grzesznikami, i oddaje się nam najpierw, by jak sam mówi nam służyć, ale potem, kiedy dojrzejemy już, by Go pokochać, oddaje się nam w miłości.

Co to jest zbawienie i potępienie?

Gdy zrozumiemy, że wszystko, co robi dla nas Bóg wypływa z najwyższej miłości i obraca się wokół nauczenia nas tej miłości, jakże inaczej zaczynamy postrzegać chrześcijaństwo i zapowiadane przez nie tzw. rzeczy ostateczne. Zbawienie człowieka opiera się na tym, że Bóg jest Miłością i na człowieka nie czeka od Boga ni mniej ni więcej tylko Miłość. Zatem wydawałoby się, że nie ma problemu, jesteśmy wyjątkowymi szczęściarzami. Tymczasem jednak problem jest, gdyż my nie chce­my tej miłości Bożej odwzajemnić. Kiedy mówię o Jego miłości nawet ludziom pobożnym, ci patrzą na mnie, a w ich oczach widzę dezorientację. Naprawdę? A gdzie ty tę miłość widzisz? Tymczasem miłość ta tkwi w tym, że Chrystus jednoczy się z nami, mamy Boga w sobie, żyjemy ściśle z Nim, ponieważ On jest w nas autentycznie zakochany. Zbawienie nasze jest, zatem, życiem w związku z Chrystusem i przez to z Ojcem, a Bóg niczego bardziej nie pragnie niż takiego związku z nami. Czy taki Bóg może potępiać?

Niestety jednak człowiek może sam wybierać potępienie. Potępienie to odgrodzenie się od miłości Bożej. Bóg chce mieć nas wszystkich w Sobie, ale my, postawieni od dnia grzechu pierworodnego w obliczu poznania dobra i zła, możemy wybierać również zło. Możemy nie wie­rzyć, że Ktoś chce nas uwolnić od grzechu i obdarzać miłością, a nawet możemy nie chcieć odrzucić grzechu, lecz upatrywać w grzechu coś atrakcyjnego. Wtedy wybieramy potępienie, a Bóg to akceptuje.

Chrystus – sędzia

Chrystus jest sędzią specyficznym, zupełnie nie w znaczeniu, jakie znamy obecnie ze świata prawa. Jest on wychowawcą, który chce pomóc człowiekowi zmienić się. Jako wychowawca chce zbawić każdego, posyłanie z własnej woli na potępienie jest Mu obce. Im bardziej uporczywie ktoś trwa w grzechu, tym większy jest ból Chrystusa. Chrystus został dany nam przez Ojca, by być kołem ratunkowym od grzechu. Jest cał­kowicie nastawiony na ratowanie nas, nigdy nie odpowiada na nasze zło złem ani zemstą, ale dobrem. Zło zwycięża dobrem. Takiego sędziego – wychowawcę dał nam Ojciec i mamy Go jak węża miedzianego w zasięgu ręki i wzroku. Każdy może uwierzyć, że On mu pomoże, może się Go chwycić, a kto się Go chwyci, nie zginie, ale będzie miał życie wieczne. Dlatego Chrystus mówi, że sąd polega na tym, iż On przyszedł na świat. I sąd ten odbywa się teraz, od dnia Jego zmartwychwstania. Kto uwierzy, ocknie się, chwyci się Boga, a nie będzie opierał swego życia tylko na sobie, ten będzie zbawiony przez Chrystusa.

Od wiary do miłości

Kto uwierzy, ten będzie zbawiony. Ale, jak mówiliśmy, zbawienie to związek miłości z Chrystusem. Wiara jest wejściem na drogę tego zbawienia, na niej człowiek musi dopełnić swoje poznanie Boga i oczyszczenie ze grzechów i wad. Na pewnym etapie tych procesów dochodzi do coraz pełniejszego pokochania Chrystusa, a przez Chrystusa Ojca i dojścia do świętości. Najlepiej, kiedy człowiek dokona tego procesu jeszcze za życia i odejdzie ze świata wprost w ramiona Chrystusa. Ale zasadniczo do zbawienia wystar­czy, by uwierzyć, a reszty oczyszczenia dokonać w czyśćcu.

Diakon Jan, styczeń 2015







NIE MAMY CZASU SIĘ NAPIĆ WIĘC USYCHAMY

Po coś nas wyprowadził z Egiptu, gdzie mieliśmy wodę i jedliśmy chleb do sytości? – pytają Izraelici umęczeni wędrówką przez pustynię (Wj 17,3-7). W Egipcie pozornie mieli wszystko, co było potrzebne do życia, tylko że mieli to nie od Boga a od faraona. W Egipcie mieli warunki do życia, z jednym zastrzeżeniem, że żyli tam nie dla Boga a dla faraona. Jemu budowali wielkie pałace. W Egipcie żyli, tylko nie mieli wolności, bo wolność to życie dla Boga. Wciąż zapominający o Bogu i nierozumiejący wolności dopominamy się o swoje życie. A Bóg chce nas wyzwolić byśmy żyli dla Niego. Dlatego zanim zaprowadzi nas do Ziemi Obiecanej, poprowadzi najpierw na pustynię, gdzie nie mamy nikogo, tylko Jego. Poprowadzi nas tak, by zabrało nam wody, byśmy pragnęli, byli głodni, a przez to mentalnie oderwali się od Egiptu, który mami tym, że niczego w nim nie brakuje. Niczego oprócz Boga, czyli tak naprawdę wszystkiego. Na pustyni zaś wreszcie nie ma złudzeń, stajemy wobec suszy, która uruchamia wielkie pragnienia – pragnienia nie do spełnienia, bo na pustyni brakuje wody. Oczywiście w tej sytuacji zaczyna się narzekanie, pomstowanie, ale Bóg na to nie zważa, bo to pragnienie jest naszym błogosławieństwem.

Człowiek stanowi roślinę stworzoną do czerpania wody. Niestety ktoś wmówił mu, że bez wody da sobie radę, będzie żył samodzielnie i osiągnie sukcesy. A tymczasem bez wody się schnie i powoli umiera, dlatego pragnienie, jakie się budzi w nas, jest ratunkiem, sygnałem alarmowym. Ono pomaga nam, ono pociąga do Boga. Bóg, więc zasiada przy studni, jak Jezus w Sychem i czeka na ludzkie pragnienia (J 4,5-42), a człowiek na ogół przychodzi, tylko często przychodzi bardzo późno, kiedy jest już wycieńczony. Dlaczego tak późno? Dlatego, że jest ktoś, kto umiejętnie zwodzi go i sugeruje, że wodę można czymś zastąpić. Zamiast Boga podsuwa nam namiastki, dobra tego świata, siebie samego, a nawet robi sztuczki, doprowadzając nas do takiego stanu, że nie pamiętamy o piciu. Często przypominamy dziecko, które płacze, kaprysi i samo nie wie, z jakiego powodu. Nie wie, że po prostu chce mu się pić. My też często jesteśmy tak skołowani, że nie pamiętamy o piciu w ferworze „ważniejszych” zajęć. Do Boga przychodzimy dopiero przed końcem dniówki w winnicy, spragnieni, wycieńczeni. 

Jak to się dzieje, że zwodzenie takie udaje się szatanowi? Jest to możliwe, ponieważ Bóg nie stworzył nas biernymi, ale pozostawił obszar współdziałania ze sobą. Skoro potrzebujemy wody, On nie wlewa jej nam do ust, ale daje studnię i każe wykazać się samodzielnością, żeby do tej studni przyjść. Czeka na nas, a tymczasem szatan ma pole do popisu, żeby tak nami zakręcić, byśmy w końcu do tej studni nie poszli. Stara się nas zająć, abyśmy zostali pochłonięci różnymi sprawami, stwierdzili, że nie warto pić, że mamy ciekawsze i wartościowsze rzeczy, niż woda od Boga. A dusza schnie. Szatan podsuwa nam wszystko, co mu do głowy przychodzi, byśmy nie myśleli o wodzie, a korzystali z namiastek. Namiastką może być każda życiowa aktywność, jeśli wykonujemy ją tak intensywnie, by wypchnąć za jej pomocą Boga ze swej świadomości. Szatan też realizuje w świecie taki scenariusz, żeby człowiek był niemal zmuszony stale być zajętym sprawami świata, a o Bogu myśleć nie miał czasu. By nie miał czasu pić. 

Z Internetu wyciągnąłem poświęconą właśnie tej kwestii opowieść o naradzie demonów, którą przytoczę we własnej redakcji. Opowieść jest bardzo pouczająca.

Szatan zwołał światowy zjazd demonów. W swoim przemówieniu na wstępie powiedział:

- Nie możemy zabronić chrześcijanom chodzić do kościoła. Nie możemy zakazać im czytać Biblii. Nie możemy zakazać im komunikować się z Bogiem w modlitwie. Kiedy tylko zaczynają się modlić i przez to nawiązują kontakt z Chrystusem, natychmiast tracimy władzę nad nimi. Więc niech chodzą do swoich kościołów, a my ukradniemy im ich czas, tak by, będąc zawsze zajętymi, nie mogli się modlić, pokutować i rozwijać związku z Chrystusem. Nie będą też mieli czasu na czytanie Biblii.

- Oto, co należy robić - powiedział diabeł. - Trzeba zapobiegać ich spotkaniom z Bogiem i utrzymywać ten stan rzeczy przez cały dzień.

- Jak to zrobić? – zapytały demony.

- Trzeba wymyślić dużo rzeczy ciekawych, ale próżnych, wiele różnych sposobów zajmowania ich umysłów wszelkiego rodzaju niepotrzebnymi rzeczami. A co najważniejsze trzeba zaszczepić w nich pragnienie dóbr materialnych. Niech będą przepojeni pragnieniem zarabiania jak najwięcej pieniędzy, żeby kupować samochody, mieszkania, wille. Niech zarabiają więcej i więcej dla chęci chodzenia do restauracji, kawiarni, kupowania drogich, modnych ubrań, by urządzali kosztowne remonty mieszkań, wstawiali tam modne meble i robili luksusowy wystrój. Kuście ich do wydawania bez końca i brania długoterminowych kredytów, a tym samym popadania w zależność od banków. A gdy będą zapaleni pragnieniem wzbogacania się, wtedy pogonią za mamoną i nie będzie już im potrzebny Chrystus.

- Przekonajcie ich żony do pozostawania dłużej w pracy, a mężczyzn do pracy po 6 - 7 dni w tygodniu, najlepiej po 10 -12 godzin dziennie, tak żeby nie mieli czasu na zajmowanie się swoją rodziną i wychowywanie swoich dzieci. Nie pozwólcie im spędzać czasu ze swoimi dziećmi po to, by dzieci włóczyły się od rana do nocy po ulicach, kolegowały się z nieodpowiednimi kompanami i wpadały w złe towarzystwo, żeby przez to przestały się uczyć, zaniedbały szkołę i aby nic dobrego z nich nie wyrosło. Wtedy ich rodziny rozpadną się, oni sami staną się samotni, a my pomożemy im z żalu upijać się i stawać alkoholikami.

- Stale bombardujcie ich umysły. Niech telewizory i komputery w ich domach pracują ciągle, a oni jak najwięcej czasu spędzają przed telewizorem i komputerem, a przez to nie mają czasu na modlitwę. To będzie blokować ich umysły, niszczyć ich jedność z Chrystusem.

- Rozprzestrzeniajcie po świecie dużo czczych informacji. Rozpraszajcie umysły wiadomościami i reklamami 24 godziny na dobę. Niech wszędzie uderzają oślepiające reklamy z bilbordów. Napełnijcie im skrzynki pocztowe reklamą, katalogami towarów do zamawiania w Internecie, biuletynami, ofertami i innymi złudzeniami.

- Na Boże Narodzenie i Wielkanoc trzeba odwrócić ich uwagę pustotą, dajcie, więc, koncerty, filmy w telewizji tak, aby święta były spędzane za stołem, przy obżarstwie i pijaństwie. Dzięki temu nie nauczą swoich dzieci prawdziwej wymowy świąt i ich Bożego znaczenia.

- Z czasu wolnego niech wracają zmęczeni. Zróbcie tak, żeby nie mieli czasu, by wybrać się na łono natury i cieszyć się Bożym stworzeniem. Zamiast tego kuście ich wyjściem do parków rozrywki, na imprezy sportowe, spektakle, koncerty i do kina. Niech ich umysł stale będzie zajęty tą pustotą nie przynoszącą nic pożytecznego dla zbawienia. Macie sprawić ich pełną izolację od Chrystusa! Niech wszyscy chrześcijanie będą wiecznie zajęci, zajęci, zajęci!

- Zalejcie ich życie tak wieloma pozornie dobrymi rzeczami, żeby nie mieli czasu na zastanowienie się i poszukiwanie pomocy u Jezusa, a wkrótce będą żyć i pracować, opierając się tylko na sobie, poświęcając swoje zdrowie i rodziny dla statusu i pieniędzy.

- To wspaniały plan! – zakrzyknęły diabły i chętnie poszły do pracy, wszędzie skłaniając chrześcijan, by byli coraz bardziej zajęci, stale pędzili tu i tam, mając coraz mniej czasu dla Boga, na modlitwę i dla rodziny.

Czy ten plan diabła powiódł się?

Diakon Jan, grudzień 2014





WIDZIALNOŚĆ SŁABA LUB UMIARKOWANA


Jezus rzekł: Przyszedłem na ten świat, aby przeprowadzić sąd, aby ci, którzy nie widzą, przejrzeli, a ci, którzy widzą stali się niewidomymi. Usłyszeli to niektórzy faryzeusze, którzy z Nim byli i rzekli do Niego: Czyż i my jesteśmy niewidomi? Jezus powiedział do nich: Gdybyście byli niewidomi, nie mielibyście grzechu, ale ponieważ mówicie: "Widzimy", grzech wasz trwa nadal. (J 9:39-41)

Problem z widzeniem
Przyszedłem na ten świat, aby ci, którzy nie widzą, przejrzeli – mówi Jezus. Widzenie, światło, uzdrawianie niewidomych jest jednym z najczęściej przewijających się przez Ewangelię wątków. Przychodzi Jezus, wysłannik Boga i mówi ludziom, że czegoś nie widzą, że potrzebują otwarcia oczu. A ludzie upierają się, że tak nie jest, że przecież wszystko widzą. Upierają się, że widzą, bo tak naprawdę nie widzą. Pomyślmy o tym. Bóg mówi, że nie wszystko widzimy, a jeżeli nie wszystko widzimy, to świat wygląda nieco inaczej, niż nam się wydaje. Teraz widzimy niejasno, w zwierciadle – pisze św. Paweł i to jest jedna z najważniejszych wskazówek dotyczących naszego życia. Kręcimy się po tym świecie, rozglądamy się, podejmujemy różne decyzje, a rozeznanie mamy zmącone. - Chyba nie tak bardzo - pocieszamy się, w sumie przecież wszystko widzę. Nic bardziej złudnego. Świat naprawdę wygląda w znacznym stopniu inaczej niż nam się wydaje, tylko my tego nie widzimy.

Czego nie widzimy? Po pierwsze nie widzimy Boga, który kocha i każdego z nas wspiera. Przez cały czas patrzy na niego z miłością i tylko czeka, żeby go wesprzeć. Kogo wesprzeć? Mnie? Przecież ja nie potrzebuję wsparcia. Świetnie sobie daje radę. I to jest druga rzecz, której nie widzimy: tego że bez Boga nie dajemy sobie rady, że potrzebujemy Jego miłości, tej którą mamy w zasięgu ręki, a z niej nie korzystamy. Tymczasem my patrzymy i wzdychamy: „Bóg mnie kocha? – Gdybyż to mogła być prawda!” Bo prawdy nie widzimy. A co widzimy? Wszędzie grzechy, niepowodzenia, nieszczęścia, kataklizmy. Wizję świata mamy pesymistyczną, okulary na oczach czarne jak noc, w sercu gorycz, w głowie, tam gdzie mózg przetwarza obrazy, mamy własną projekcję, która zastępuje nam widzenie. Wokół nas świeci światło, bije od Jezusa i wszystkich, którzy do Niego należą, ale ono do nas nie trafia. To jest kolejna rzecz, której nie widzimy, bo siedzimy z kapturem na głowie.

Ale jest jeszcze gorzej. My nie widzimy tego, że nie widzimy. Zaklinamy się, że wszystko jest jasne, widzenie mamy ostre, a do tego na nosie okulary,. Tylko nie wiemy, że to, co widzimy, to nie jest świat. Upieramy się, bo punktem honoru jest dla nas dobrze widzieć. Zatem wmawiamy sobie, że jest dokładnie tak, jak widzimy, jest mętnie, jest niejasno, jest smutno. Takie jest po prostu życie. Taka jest prawda. I prędko zaczynamy w to wierzyć. A życie zwyczajnie takie nie jest. Dorabiamy sobie artefakt, bo wtedy jesteśmy zwyczajnie spokojni, że wszystko jest pod kontrolą. A mieć wszystko pod kontrolą jest rzeczą najważniejszą.

Jezus
Tymczasem Jezus przyszedł do niewidzących. Ma dla nich uzdrowienie oczu i serca. Ale niewidzący potrzebują jednego: zorientować się, że nie widzą i przyjść po zdrowe oczy. Żyjemy z elektrodami na głowie. Ktoś prosto do naszego mózgu projektuje to, co widzimy, a my tą projekcją żyjemy. Mamy obraz, który nie przeszedł przez nasze oczy, bo nasze oczy nie widzą wyraźnie. Mamy w głowie rozbudowaną interpretację tego, co znamy wyrywkowo i niedokładnie. Bo tego nie widzimy.

Dwoje ludzi siedzi w parku na ławce. Jest wieczór, ciemno. Patrzę z oddali i kombinuję - co oni tam robią. Pewnie Bóg wie co. Wiadomo. Chłopak z dziewczyną. Skojarzenia same się narzucają. Ruch niewyraźnych cieni staje się coraz bardziej jednoznaczny. Skojarzenia stają się coraz bardziej robaczywe. Każdy ruch głowy, ręki wiadomo co oznacza… To nic, że jest ciemno. Ja już widzę. Już wiem… A oni po prostu siedzą i rozmawiają.

Problem jest w nas. Projektujemy to, co rzekomo widzimy, zamiast widzieć. A najwygodniej jest nic nie widzieć. Jezus przyszedł, byśmy zobaczyli jak jest naprawdę u Boga i u ludzi. Człowiek został stworzony do miłości, pragnie jej. Jest poraniony, ale nie jest zły. Złe zdarzają się pojedyncze osoby. Dominuje dobro i przyszłość maluje się optymistycznie, bo jest Bóg i zajmuje się człowiekiem. On nie jest tyranem, nie czyha na naszą grzeszność, ale nas kocha mimo naszej słabości. On chce by święty był każdy z nas, nie tylko Jan Paweł II. Bóg jest zupełnie inny niż nam się wydaje, tylko my nie widzimy, jaki obraz wyłania się z Ewangelii i z nauki Kościoła. Paprzemy się w bagnie naszych wyobrażeń. Kiedy przychodzą do mnie, do Poradni ludzie, mówię im, jak dobry jest Bóg, ale oni nie wierzą, bo nigdy takiego Boga nie widzieli. I nie są to ateiści, ale zwykli chrześcijanie.
Warunek, bez którego nie ma nic
Trzeba się zgodzić, że jestem niewidomy. Nie widzę i do tego nawet nie wiem, czego nie widzę. To jest warunek, bez którego nie dam sobie rady. Jezus posłał człowieka niewidomego do sadzawki Siloe, aby ten człowiek odzyskał wzrok, ale posłany mógł być dopiero ktoś, kto przyszedł do Jezusa, powiedział, że nie widzi i wyraził chęć przejrzenia. Kto nie wie, że nie widzi, nie przyjdzie do Jezusa, a kto nie przyjdzie do Jezusa wzroku nie odzyska. I tu jest problem. Ale to jest problem wielkich grzeszników, przestępców, zbrodniarzy, którzy mają kompletnie zniekształcony Obraz życia. Nie zaznali dobra, nie widzą go, nie umieją czynić, bo są chorzy na całkowitą hermetyczność. Oczy mają zaklejone pokładami grzechu i kompleksów, które nie pozwalają im nawet dopuścić myśli, że czegoś nie widzą. Są jak w amoku widzenia i prą do przodu po omacku.

Ale istnieje jeszcze inny problem: problem zwykłych chrześcijan, tych, którzy trochę już przeżyli i zostali parę razy uzdrowieni. Nasze oczy już wielokrotnie otwierał Jezus i po każdym otwarciu zarzekaliśmy się, że już, że to wszystko, że niczego więcej nie potrzeba, bo wszystko świetnie widzimy… dzięki Niemu oczywiście, a jakżeby inaczej. Potrzebowaliśmy Go, ale teraz już nie potrzebujemy. Wystarczy. Już zakończyłeś swoją pracę nade mną. Możesz odejść. No to On odchodzi. Tymczasem my ciągle potrzebujemy otwierania oczu. Nasz wzrok poprawia się stopniowo. Najpierw nie widzimy nic, potem niewyraźnie, potem trochę wyraźniej… Ale to nie koniec, my na końcu mamy zobaczyć wszystko - twarzą w twarz.

Ćwiczenie
Nauczmy się więc pewnego ćwiczenia. Bardzo ważne jest byśmy stale mieli pokorną gotowość do tego, że czegoś nie widzę. A jeśli coś już widzę, to proszę Cię Jezu, przyjdź i pokaż mi jeszcze więcej. Ćwiczyć w sobie stałą gotowość do tego, by Jezus mi pokazywał coś nowego, także moje słabości, bo nadal wiele jest rzeczy, których nie widziałem. Prosić Go, by mi coraz szerzej otwierał oczy. Nie bać się tego. Mieć świadomość, że wiele mam do zobaczenia w sobie, w innych, w Bogu, zanim dojdę do spotkania twarzą w twarz. Być gotowym do przyznania się, że wciąż nie widzę i codziennie mogę być uzdrawiany. Być gotowym do pokory i do rozwoju. Widzieć, że oczy wciąż mam przymknięte. Uznać za oczywiste, że przecież wciąż za mało widzę.


Diakon Jan, kwiecień 2014





TRZECIA POKUSA JEZUSA (Mt 4, 1-11)




Dlaczego szatan kusi?



Trzeba mieć świadomość, że mamy wroga. Współczesny człowiek zapomina o Bogu i o szatanie. Zapominanie o Bogu jest przykre dla człowieka, ale nie tragiczne, bo Bóg ze swej strony nie zapomina o człowieku. Co zaś do zapominania o szatanie, to jest ono prawdziwą ludzką tragedią. Szatan bowiem nienawidzi nas i jeśli nie wierzymy w jego istnienie i działanie, stajemy się łatwym jego łupem. Trzeba więc zawsze pamiętać, że mamy w szatanie wroga stałego, odwiecznego i nieprzejednanego. Owo pamiętanie nie jest po to, by się wroga bać i mu ulegać. Bóg jest mocniejszy od szatana. Jeżeli trzymamy się Boga, szatan jest wobec nas bezradny. Jednak, jeżeli Boga się nie trzymamy, szatan krąży wokół nas uporczywie, jak lew ryczący i angażuje cały swój spryt, by nas pokonać. 


Dlaczego nas tak nienawidzi? 
Otóż dlatego, że wie, kim jesteśmy, wie na czym polega nasze powołanie do życia wiecznego, jakie Bóg zaplanował i chce za wszelką cenę nas od tego życia odciągnąć. Szatan wie o nas wszystko, co Bóg objawił w Biblii, przestudiował to pilnie, a my znamy to mgliście, bo nie bardzo się własnym losem interesujemy. To paradoks, dający się we znaki w wielu obszarach naszego życia. Nasz wróg wie o nas więcej, niż my sami o sobie. Oto, co wie o nas szatan i co my też powinniśmy wiedzieć? Bóg stworzył aniołów jako swoją służbę i pomocników. Wyposażył ich wysoki intelekt, ale nie dał im ciała i nie zaoferował przymierza miłości. Człowieka zaś zamyślił zupełnie inaczej. Dał mu ciało i kluczowym momencie jego historii ciało to dał również swojemu Synowi. Między Bogiem w Trójcy, a człowiekiem zadzierzgnęła się wyjątkową więź. Ta więź stała się podstawą szczególnej relacji między ludźmi a Bogiem, relacji jakiej nie ma żaden anioł. Jest to relacja miłości wzajemnej, której ziemskim obrazem jest małżeństwo, relacja miłości opartej na zjednoczeniu i najgłębszej bliskości, relacja oblubieńcza, relacja męża i żony. Bóg jest Bogiem, a człowiek człowiekiem. Jednak w życiu wiecznym człowiek jest powołany do przebóstwienia przez Boga. Życie małego zostaje przeniknięte taką bliskością z Najwyższym, jakiej obrazem jest małżeństwo. Dla człowieka intymne obcowanie z Majestatem jest szczęściem wyjątkowym, a najlepsze relacje idealnych małżonków mogą być jedynie jego bladym przybliżeniem.

Gdy aniołowie zobaczyli, że człowiek, wątły proch, ma doznawać takich zaszczytów i to nie dzięki własnej wielkości, ale tylko dzięki stałemu zjednoczeniu z wielkim Bogiem, wtedy część z nich pozazdrościła i powiedziała: nie, takiemu Bogu i jego ludziom służyć nie będziemy. I znienawidzili Boga i ludzi. Bogu zrobić nic nie mogli, ale odkryli, że mogą Go uderzyć pośrednio, godząc w człowieka. I odtąd robią wszystko, by skłócić oblubienicę z Oblubieńcem i rozerwać ich małżeństwo. Sprowadza to cierpienie na Boga w Osobie Jego Syna i na człowieka. Taki jest początek grzechu.

Postępowanie Boga z grzesznikiem


Bóg stworzył człowieka do życia jako istoty na zawsze połączonej ze Sobą, zjednoczonej z Nim w miłości. Dlatego człowiek nie może żyć odłączony od Boga, jak roślina nie obywa się bez wody, gałązka bez pnia, a ręka bez tułowia, do którego jest przyrośnięta. Są to obrazy biblijne kondycji ludzkiej. Gdy więc szatanowi udaje się skusić człowieka, żeby zrezygnował z tego połączenia i odłączył się, by wybrał autonomię i samowolę, wówczas człowiek odpada od Boga, wylatuje z raju i spada na nie nadającą się do życia pustynię.



Ale Bóg, widząc, że oblubienica zagrożona jest śmiercią wieczną, nie zostawia jej, lecz wyrusza za nią w kaleką krainę grzechu, bo jest z nią zrośnięty niczym brat syjamski. Dlatego Syn Boży staje się człowiekiem. Dzięki temu człowiek grzeszny, żyjący na śmiertelnym i pełnym zła świecie, nie jest pozbawiony kontaktu z Bogiem i może żyć. Wie Bóg, że skoro nas kocha, nie może nas pozostawić bez Siebie, byśmy nie umarli. Musi dostarczać nam wodę. Na tym świecie więc, choćby w największym grzechu, człowiek nie jest pozbawiony Boga, ale ma choćby minimum łączności z Nim, a jeśli zechce, może być poprowadzony do znacznie większej bliskości niż gwarantuje mu to minimum. Dzięki wcieleniu Chrystusa świat jest zatem wypełniony Bogiem, poddany Mu, a nie Jego pozbawiony i wydany na pastwę szatana.

A szatan, co może zrobić człowiekowi? Może go oszukiwać, namawiać do decyzji niezgodnych z jego ludzkim interesem, straszyć. Nie może jednak bezpośrednio nic złego mu zrobić, dopóki człowiek mu się nie podda, nie da się opętać. Szatan zatem nie jest panem tego świata, ale jego bakcylem, manipulatorem, źródłem dezinformacji. I on tylko kusi, a człowiek działa.

Trzecia pokusa Jezusa


Szatan proponuje Jezusowi układ: ja zrezygnuję z panowania nad światem, a Ty uznasz mnie za swojego pana. Jeżeli Jezus podda się szatanowi, to szatan podda się Jezusowi. Przecież to jawna sprzeczność, będąca efektem kłamstwa, bo w istocie szatan nie panuje nad światem. Jezus nie ulega temu kłamstwu, mimo że jest głodny i wyczerpany. Nie ulega też, gdy jest krzyżowany. Jednak ludzie często ulegają. Zdaje im się, że szatan naprawdę jest panem - przecież tak skutecznie straszy i manipuluje ludźmi, i sprowadza na nich tyle zła. A jednak zło czynią ludzie, a czynią je, bo nadal są mocni możliwościami, jakie daje im Bóg. To On jest ich Panem, On im towarzyszy. I wystarczy, że dostrzegą kłamstwo szatana, które czyni z nich jego ofiary, a na pewno odwrócą się od oszusta i wybiorą Tego, który był z nimi zawsze.

Tak więc jedyną, niezawodną metodą odrzucenia szatana, kiedy jego zawiły podstęp zdaje się nieprzenikalny, jest nie roztrząsanie go, ale uchwycenie się prostej zasady – Panem jest Bóg i wystarczy wybrać Go i uchwycić się Jego, a zawiłości szatańskich pokus pryskają jak bańki mydlane. Pana Boga będziesz słuchał i Jemu samemu będziesz służył. Jezus jako człowiek trzyma się tej żelaznej zasady. Wie, że jest ona niezawodna. Gdy człowiek jest złączony z Bogiem, staje się zupełnie bezpieczny. Niebezpieczeństwa zaczynają się dopiero wtedy, gdy zaczyna kombinować i roztrząsać, co jest dobre, a co złe, ile racji ma szatan, a ile Bóg. Człowiek jest wielki i wspaniały, ale tylko wtedy, gdy jest złączony z nieskończenie go przewyższającym Bogiem, gdy jest z Nim zjednoczony w akcie małżeńskiej miłości – głębokim, cudownym, dającym małemu człowiekowi najwyższe, nieprzemijające szczęście. O, tak!


Diakon Jan, marzec 2014






ZARZĄDCY CUDZYCH DÓBR


Powiedział też do uczniów: Pewien bogaty człowiek miał rządcę, którego oskarżono przed nim, że trwoni jego majątek. Przywołał go do siebie i rzekł mu: Cóż to słyszę o tobie? Zdaj sprawę z twego zarządu, bo już nie będziesz mógł być rządcą. Na to rządca rzekł sam do siebie: Co ja pocznę, skoro mój pan pozbawia mię zarządu? Kopać nie mogę, żebrać się wstydzę. Wiem, co uczynię, żeby mię ludzie przyjęli do swoich domów, gdy będę usunięty z zarządu. Przywołał więc do siebie każdego z dłużników swego pana i zapytał pierwszego: Ile jesteś winien mojemu panu? Ten odpowiedział: Sto beczek oliwy. On mu rzekł: Weź swoje zobowiązanie, siadaj prędko i napisz: pięćdziesiąt. Następnie pytał drugiego: A ty ile jesteś winien? Ten odrzekł: Sto korcy pszenicy. Mówi mu: Weź swoje zobowiązanie i napisz: osiemdziesiąt. Pan pochwalił nieuczciwego rządcę, że roztropnie postąpił. Bo synowie tego świata roztropniejsi są w stosunkach z ludźmi podobnymi sobie niż synowie światłości. Ja też wam powiadam: Pozyskujcie sobie przyjaciół niegodziwą mamoną, aby gdy wszystko się skończy, przyjęto was do wiecznych przybytków. Kto w drobnej rzeczy jest wierny, ten i w wielkiej będzie wierny; a kto w drobnej rzeczy jest nieuczciwy, ten i w wielkiej nieuczciwy będzie. Jeśli więc w zarządzie niegodziwą mamoną nie okazaliście się wierni, prawdziwe dobro kto wam powierzy? Jeśli w zarządzie cudzym dobrem nie okazaliście się wierni, kto wam da wasze? Żaden sługa nie może dwom panom służyć. Gdyż albo jednego będzie nienawidził, a drugiego miłował; albo z tamtym będzie trzymał, a tym wzgardzi. Nie możecie służyć Bogu i mamonie. (Łk 16:1-13) 


Fundamentalna zasada ludzkiego życia.



Lektura Pisma Świętego pozwala na odkrycie pewnej podstawowej zasady, porządkującej nasze życie. Mianowicie zauważamy, że wyszliśmy z ręki Boga, On nas stworzył. Ale stworzył nas nie po to, byśmy żyli osobno, z dala od Niego, lecz byśmy byli Jego dziećmi, żyli w Jego Rodzinie. Bóg jest Rodziną, Trójcą kochających się Osób. I te Osoby zapragnęły swoje szczęście rozszerzyć na ludzi. Ojciec postanowił mieć wiele dzieci podobnych do swojego Syna i odtąd powołaniem tych dzieci jest życie tam, gdzie mieszka sam Bóg, w Raju, a nie z dala od Niego, na pustyni. Nie jesteśmy Bogiem, ale nasze powołanie sięga wysoko, do Niego. Bóg przygarnia nas jako sobie bliskich, razem z Synem, z którym ma nas połączyć więź oblubienicy z Oblubieńcem. To się w ludzkiej głowie nie mieści, a tego Bóg zapragnął dla nas, bo jest miłością i nie strzeże zazdrośnie swoich dóbr, ale hojnie dzieli się nimi ze swoimi dziećmi. Tak więc stworzeni zostaliśmy przez Boga i dla Boga, aby żyć z Nim i to jest podstawa naszego istnienia i jedyny cel. Cel ten jest zaszczytny. Nie jesteśmy zmuszeni, aby do niego dojść, ale zaproszeni. Możemy go odrzucić wbrew naszemu szczęściu.



Jednak Bóg stworzył nie tylko nas, ale także świat z jego dobrami. Po co zatem jest ten świat? Biblia pokazuje, że Bóg stworzył go jako mieszkanie dla nas. Jest to mieszkanie tymczasowe i przebywanie w nim służy tylko naszemu przygotowaniu do osiągnięcia ostatecznego celu – Boga. Zatem dobra świata są dla nas, ich celem jest to, byśmy się nimi zajmowali i w ten sposób przygotowywali się do życia z Bogiem. Świat jest dobry i ma nam pomóc osiągnąć Boga. Kiedy Bóg stworzył go, powiedział (opis stworzenia w Księdze Rodzaju), byśmy czynili go sobie poddanym. Bóg go stworzył, on wyszedł z Jego ręki, Bóg nim zarządza i Jemu jest on poddany. Ale Bóg polecił nam, abyśmy też uczyli się nim zarządzać i poddawać go sobie, a nie ulegać mu i poddawać się mu. Jest to realny i jak się okazuje trudny dla nas problem. Jeżeli Bóg jest naszym celem, to posługujemy się Jego dobrami dla osiągnięcia tego celu. Jeżeli jednak te dobra staną się naszym celem, to przestaniemy posługiwać się nimi, a raczej poddamy się im. One staną się naszym celem. Porządek świata zostanie odwrócony, a Bóg z niego wyparty. I to właśnie się stało w wyniku grzechu.



Jesteśmy zarządcami dóbr nie swoich ale Bożych i Bóg dał je nam do użytkowania. Jeśli jesteśmy przywiązani do Boga i stawiamy Go na pierwszym miejscu, to zarazem dobrze się posługujemy Jego dobrami jako narzędziami. Jeżeli zaś źle zarządzamy Boskimi dobrami, wchodzimy w konflikt z Bogiem, bo przestajemy Jego cenić najwyżej, a skupiamy się na dobrach świata jako najważniejszych. W ten sposób stajemy się bałwochwalcami. Wcale, jak się okazuje, nam, nie poganom, nie jest daleko do bałwochwalstwa. Jest to dla wielu ludzi podstawowy problem – nieuporządkowany stosunek do dóbr. Ewangelia poświęca tej sprawie wiele miejsca, przytaczając kilka przypowieści w różnych wersjach o bogatym właścicielu, który nie zarządza swym majątkiem sam, ale swoje pieniądze, talenty, winnice powierza robotnikom. A robotnicy źle zarządzają tym Jego dobrem. Na czym polega ich zło? Na tym, że traktują dobra Boże jako swoje i nie oddają Bogu zapłaty. Sami uznają się właścicielami. Ich celem w życiu staje się majątek Boży. W ten sposób z ich pola widzenia znika Bóg. Jest to tragedia, bo stworzeni zostaliśmy do większych dóbr niż majątek doczesny i one mają nam być powierzone, ale dopiero gdy nauczymy się rządzić mniejszymi dobrami. My tymczasem zatrzymujemy się na mniejszych dobrach i mówimy, że nie chcemy niczego więcej. Zostajemy w pierwszej klasie i nie chcemy promocji do drugiej. Bóg musi nas ratować.



Złe rządy Boskimi dobrami


Na czym polegają nasze złe rządy Bożymi dobrami? Przede wszystkim na tym, że używamy Bożych dóbr dla swoich korzyści ograniczonych tylko do tego świata i pomijających całkowicie Boga jako cel i najwyższe dobro. Skoro pomijamy Boga i ten świat mamy za cel, oparciem naszym może być tylko on, a w nim przede wszystkim ludzie. Dlatego bardzo życiowa jest przypowieść o nieuczciwym rządcy, który nie dba o zgodę z właścicielem majątku - Bogiem, a stara się kosztem Boga zyskać przychylność ludzi ze swego otoczenia. To na nich opiera swoje życie i swoją pomyślność, kompletnie nie dbając o pomyślność w oczach Boga. Jakże to jest powszechna postawa, jak często nade wszystko stawiamy układy, dzięki którym możemy mieć przychylność różnych salonów, w których tkwimy po uszy. Jest to sytuacja możnych tego świata, ale nie tylko ich, lecz również szaraków, którzy szukają przyjaźni przede wszystkim takich ludzi, od których mogą coś skorzystać. Rządzimy zatem posiadanymi dobrami, aby się umościć na tym świecie i podobać ludziom, a zupełnie nie tak, by podobać się Bogu, choć On przecież jest właścicielem tego, czym rządzimy i to z Jego miłości mamy to, co mamy. Co więcej mamy darmo Bożą przychylność, a nie tylko jej nie odwzajemniamy, ale wręcz Boga ignorujemy, zabiegając o przychylność tych, którzy bynajmniej nie mają takich możliwości jak Bóg. Jest to paradoks i największy dramat świata.


Przypodobać się Bogu.



Bóg radzi nam, byśmy przede wszystkim dążyli do przypodobania się Jemu, czyli do odwzajemnienia miłości, którą On nas darzy. Zatem chodzi o działanie z pozoru podobne do działania nieuczciwego rządcy: też mamy się przypodobać, tyle że nie ludziom, a Bogu. Też mamy kierować się roztropnością i zrobić rachubę, komu się warto przypodobać, tyle że wyciągnąć z tego prawidłowy wniosek, że bardziej warto słuchać Boga niż ludzi i mieć z Nim przede wszystkim dobre układy, a z ludźmi dopiero w drugiej kolejności. Tego uczy Jezus w przeczytanej przypowieści. Dobre układy z Bogiem ma człowiek, gdy stawia Go na pierwszym miejscu i wszystkimi dobrami świata zarządza tak, żeby poznać Boga i dojść do Niego, a nie tylko dla samych tych dóbr. To jest dość klarowny program i za razem sedno wymagań Ewangelii.



Zmazywanie długu.



Jednak przypowieść o rządcy ma też swoje drugie dno. Mianowicie widzimy, że gospodarz pochwalił rządcę, mimo że ten oszukał go. W istocie rządca zmniejszył dług ludzi wobec gospodarza. Gospodarz, jak widać nie dba o te długi i nie ma za złe, że jest jakby zmuszony je darować. Rządca jakby spłaca je za tych zadłużonych ludzi. Kogo to przypomina? Przypomina to Chrystusa, który darowuje nam długi wobec Ojca. Też jest pomawiany o złą wolę, że darowuje bezprawnie Boskie długi (zobaczmy złość faryzeuszów, że Jezus odpuszcza grzechy wobec Boga), ale z drugiej strony jest chwalony przez Ojca, a nie ganiony. Drugim dnem przypowieści jest więc Jezus jako „nieuczciwy” zarządca, nieuczciwy w tym sensie, że sam bierze na siebie nasz dług, czyli „podkłada się” Ojcu. To jest właśnie przypowieść o Nim. Bóg zatem wzywa człowieka, żeby tak zarządzał Jego majątkiem, by pomóc Mu darowywać długi ludziom, czyli przebaczać ludziom. Mamy przebaczać ludziom wespół z Bogiem, który przebacza. To jest najważniejsza forma współpracy z Bogiem. Ludzie nieustannie trwonią majątek Boga, Bóg to nieustannie darowuje im, ale my też cierpimy na oszustwach współbraci i Bóg prosi nas, byśmy im to cierpienie odpuszczali, byśmy z Bożych stu beczek oliwy, odpuszczali braciom pięćdziesiąt, a Bóg wtedy odpuści im drugie pięćdziesiąt. To jest właśnie zarządzanie dobrami Bożymi wespół z Bogiem, przebaczanie ludziom współ z Bogiem, kochanie ludzi wespół z Bogiem. Bóg potrzebuje takiej naszej postawy.

Diakon Jan, październik 2013 





POZNANIE MOCY JEZUSA





Wszystko uznaję za stratę ze względu na najwyższą wartość poznania Chrystusa Jezusa, Pana mojego. Dla Niego wyzułem się ze wszystkiego i uznaję to za śmieci, bylebym pozyskał Chrystusa i znalazł się w Nim […] przez poznanie Jego: zarówno mocy Jego zmartwychwstania, jak i udziału w Jego cierpieniach. (Flp 3,8-10)

Wszystko w życiu sprowadza się do poznania Jezusa. Jest to poznanie dwuetapowe. Po pierwsze mamy udział w Jego cierpieniach, a po drugie możemy doświadczyć mocy, jaką wyzwoliło Jego zmartwychwstanie. 


Gdy chodzi o udział w cierpieniach Jezusa, mamy nieraz mylny pogląd, że w chrześcijaństwie cierpienie ma jakąś samoistną wartość i Bóg, stawiając przed nami wzór Jezusa na Krzyżu, dokonuje jakiejś apoteozy cierpienia i czyni z niego wskazówkę, w jakim kierunku ma iść nasze życie. 


Otóż cierpienie występuje w świecie tylko na skutek poranienia Bożego stworzenia przez zło. Bóg nienawidzi zła i zwalcza zło, a zatem także nie aprobuje cierpienia i dąży do usunięcia go ze świata. Cierpienie stało się udziałem człowieka z powodu grzechu, jaki wszedł w stworzenie i panoszy się ono wśród niego od początku. Człowiek cierpi na skutek zła czynionego przez innych ludzi, a także z powodu oddalenia ludzi i całego świata od Boga. Im bliżej Boga tym mniej cierpienia, ale im od Boga jesteśmy dalej, tym więcej w nas lęków, ran, jakie sobie zadajemy, a w konsekwencji cierpienia. Szatan oszukuje nas twierdząc, że cierpienie wcale nie jest związane z brakiem Boga i człowiek sam potrafi sobie z nim poradzić przez edukację, organizację społeczeństwa, postęp w medycynie. Jest to głęboki fałsz, bo wystarczy popatrzeć na współczesność i historię, by zobaczyć, że serce ludzkie bez Boga nie potrafi zyskać pokoju, wolności i braku cierpienia. 


Jezus cierpi zatem na Krzyżu nie dlatego, że lubi, ani dlatego, że tak lubi Ojciec. Jezus cierpi, ponieważ przychodzi do nas i upodobnia się do naszego ludzkiego losu. Cierpienie Jezusa jest sumą całego zła i cierpienia, jakie dzieje się w świecie i Jezus je podejmuje, bo chce wejść w świat i zbliżyć się do nas. Jego droga krzyżowa to jest w istocie nasza droga krzyżowa, na którą Jezus wchodzi i cały nasz ciężar bólu bierze na siebie, żebyśmy nie byli w naszym oddaleniu od Boga sami. Dlatego Jezus przestrzega płaczące nad Nim niewiasty, żeby płakały nad sobą, bo On jest drzewem zielonym, a człowiek jest drzewem suchym. Jezus cierpi ze względu na nasze zło, jest blisko Boga i nic mu nie grozi, zaś my jesteśmy daleko i nam grozi tragiczny los, jeżeli nie skorzystamy z Jego pomocy i się nie nawrócimy. Współczucie Jezusowi nie ma sensu. Sens ma skorzystanie z Jego pomocy, gdyż po to właśnie się dla nas poświęcił. On przeżywa Swoją Mękę ponosząc moje cierpienie, a ja mam w tej Jego Męce mój naturalny udział. Jeżeli jednak oprócz naturalnego udziału będę się starał mieć w Jego poświęceniu udział świadomy, będę łączył się z Nim, żyjącym i cierpiącym na tym świecie, swoim kochającym sercem, zyskam z Nim więź większą - przenoszącą się na wieczność. 


Jezus umarł na Krzyżu, pokazując człowiekowi, że zło naprawdę zabija. Naprawdę niszczy życie ludzkie. Widzimy na co dzień, jak kłamstwo kaleczy duszę i niszczy tkankę społeczną, jak egoizm i brak miłości czynią z ludzkiego życia piekło. Można dokonać analizy Bożych przykazań, jednego po drugim i pokazać jak przekraczanie każdego z nich jest nie usuwaniem niewygodnych zakazów, ale robieniem konkretnej krzywdy sobie i innym. A największy grzech, pycha, czyli stawianie siebie w miejsce Boga, zamienia nasze życie w krótkotrwałą wegetację bez miłości i dalszych perspektyw. 


Osądzenie zła, czyli stwierdzenie z niezbitą pewnością, co nim jest, ocenienie go i usuniecie może należeć tylko do Boga, nigdy do człowieka, na tej samej zasadzie, na jakiej nikt nie może być sędzią we własnej sprawie. Jezus przy okazji spotkania z jawnogrzesznicą i jej oskarżycielami stwierdza, że osądzić zło może tylko Ten, kto jest bez grzechu. Jezus więc mógłby osądzić zło i grzeszników, a jednak tego nie czyni. On nie potępia nikogo, ale chce, żeby się nawrócił i żył, dlatego jest tak inny, niż my wszyscy, tak bardzo Jego drogi, nie są naszymi, bo hojny jest w przebaczanie. Zło zabija a Jezus jest po stronie dobra i chce nas ocalić od cierpienia. Dlatego sam podejmuje cierpienie i walkę ze złym duchem o nasze zbawienie. 


Zatem poznanie Jezusa cierpiącego, to jest poznanie, jak bardzo przychodzi On blisko do mnie, ryzykując ból i jak, dzięki temu, jestem przed złem i cierpieniem broniony, a nie do niego zachęcany. On bierze cały wielki ból świata na siebie, a ja mam tylko mały w tym bólu udział. Tak zmieniła się moja sytuacja. Już nie jestem skazany na śmierć wieczną, ale prowadzony z pieczołowitością przez niewielkie doczesne utrapienia. Nawet największe krzywdy okazują się drobiazgiem wobec perspektywy pozostawania na wieki w zwyrodniałej egzystencji złych duchów. Jeżeli przylgnę do Jezusa, który bierze zło na siebie, zobaczę i poczuję, jak jestem kochany i chroniony. Naprawdę nie można tej miłości zmarnować.

Jeśli zaprzyjaźnię się więc z Jezusem upadającym razem ze mną pod ciężarem Krzyża, będę miał unikalną szansę wstać z drogi razem z Nim. Gdy z Nim upadam i umieram, z Nim też zmartwychwstaję. To jest właśnie cel owego wielkiego, bolesnego wysiłku Jezusa: danie mi zmartwychwstałego życia. Ono jest pewne jak świt poranka dla tych, którzy poznają moc Jezusa zmartwychwstałego. 


Nasze zmartwychwstanie dokonuje się nie od razu, ale stopniowo, w trakcie naszego rozwoju. Człowiek jest powołany do rozwoju, posuwania się w górę, a nie stania w miejscu. Jezus idzie z nami, zaczyna od cierpienia z nami, a kończy na przeżywaniu szczęścia z nami. Pierwszym naszym etapem jest chrzest. Po nim potrzeba poznawania Jezusa i zbliżania się do Niego, życia Duchem Świętym, którego Jezus daje, przyjmowania Komunii, która porządkuje dla Boga mieszkanie w naszych sercach i pogłębia nasze zjednoczenie z Nim. W końcu dochodzi się do etapu, kiedy żyję ja, ale już nie ja, ale żyje we mnie Chrystus zmartwychwstały. Jest to pełnia szczęścia.

Dlatego poznanie Jezusa jest najwyższą wartością. Wszystko inne jest marne w porównaniu z Nim. Jeżeli będę poznawał Go, zbliżę się do Niego, a On… doprowadzi mnie do Ojca. 


Diakon Jan, marzec 2013


 


POJEDNANIE


Nie wiemy czego nam brak. Biegamy, szukamy po omacku. Chcemy odpowiedzi, a nie potrafimy sensownie postawić nawet pytań. Czegoś nam brak. Czego? Otóż, kiedy człowiek w końcu znajduje, czego mu było brak, kiedy w końcu dobija do portu i uspakaja się, odkrywa, że to, czego zawsze pragnął było pojednaniem, dającym pokój i bezpieczeństwo. Człowiek potrzebuje życia w pokoju, który daje pojednanie z Bogiem i z ludźmi. Ktoś mówi – nie ma pojednania, nie ma przebaczenia, jest tylko walka. Wielu nie zaznało jeszcze w ogóle pokoju. Czasami co najwyżej doświadczyło chwilowego o spokoju. A na dłuższą metę bez pokoju i pojednania nie da się żyć. W końcu zbuntuje się sam organizm, sama psychika. 

To my, ze swojej strony jesteśmy nie pojednani z Bogiem. Bóg jest pojednany z nami i ku nam zawsze wyciąga rękę. W Drugim Liście do Koryntian św. Paweł pisze, że „w Chrystusie Bóg pojednał z sobą świat, nie poczytując ludziom ich grzechów, nam zaś przekazując słowo jednania. Tak więc w imieniu Chrystusa spełniamy posłannictwo jakby Boga samego, który przez nas udziela napomnień. W imię Chrystusa prosimy: pojednajcie się z Bogiem.” (2 Kor 5,19-20) Mamy pełną pesymizmu intuicję, że nie dla nas jest życie w bliskości z Bogiem. I ta intuicja bynajmniej nie kłamie. Mamy głęboki udział w złu i nie zasługujemy na przebaczenie. Młodszy syn z przypowieści o synu marnotrawnym nie mylił się, kiedy rozmyślał o powrocie do ojca i pracy u niego jako najemnik. Nie miał już prawa do godności syna, nie mógł liczyć na przebaczenie. Po ludzku nie było przebaczenia. Tak strasznym czynem jest policzek wymierzony Bogu, porzucenie Go i odejście. Wrócić już nie ma jak. Nie ma przebaczenia. A jednak! Mimo, że nie ma przebaczenia, Bóg przebaczył. Bóg zgodził się na sponiewieranie przez człowieka, Chrystus zgodził się stać się grzechem czyli kimś obciążonym naszym złem do granic śmierci i zrobił to tylko po to, byśmy my nie zostali nim zabici, ale znaleźli przebaczenie i oczyszczenie. Chrystus się poświęcił, żeby dla nas znalazło się przebaczenie i oczyszczenie tam, gdzie nie ma przebaczenia. Krwią Jego ran zostaliśmy uzdrowieni.

Dlatego, kiedy syn marnotrawny powraca do Ojca, jest dla niego nowy pierścień, nowa szata i na nowo godność syna. Bóg zapomina ludziom grzechy, jeśli tylko oni chcą się z Nim pojednać i odtąd nie poczytuje im więcej grzechów, zapis dłużny zostaje skreślony, nie ma po nim śladu. Jesteśmy kochani i czyści. Tego chce Bóg dla nas i na tym Mu zależy. 

A świat tego nie widzi. Nie wie, że taki dobry jest Bóg, bo świat dał się zmanipulować i uwierzył złemu, że Bóg jest daleki, zła i dobra nie ma, że jest tylko parędziesiąt lat, życia, którego trzeba użyć. Prawdę mówiąc nie można powiedzieć, że wszyscy tak uwierzyli. Wiara w Chrystusa szerzy się i ma się dobrze w większej części świata – w Ameryce Łacińskiej, w Afryce, Azji. Tylko cywilizacja konsumpcyjnej Europy i Ameryki jest chora, straciła wzrok i rozum. U nas w Polsce też wielu dało się zwieść. Nie widzimy, że Bóg ze Swoją miłością jest wielką, wspaniałą wartością, której należy szukać i pragnąć, a nie kręcić na nią nosem. To prawda, że osobiście nie zasługujemy na dobro, jakim jest Bóg, ale na szczęście Bóg jest taki, że sam nas szuka i chce się z nami pojednać. Kościół woła Jego głosem: pojednajcie się z Bogiem. Zobaczycie jaka to jest ogromna, nowa jakość – życie w pokoju z Bogiem, a nie na stopie nieufności i niechęci. Pojednanie z Bogiem zmienia nas wewnętrznie. 

Ojciec dla pojednania nas ze sobą zbliżył się do nas, grzechem uczynił Tego, który nie znał grzechu, abyśmy się stali w Nim sprawiedliwością Bożą (2 Kor 5,21). Znaczy to, że Syn Boży wszedł w skórę grzeszników, by każdy, nawet najbardziej zaplątany życiowo i pokrętnie myślący, miał Go w zasięgu ręki. Możemy się pojednać z Bogiem, bo mamy z Nim kontakt jako grzesznicy. Tylko nie odcinajmy się od tego kontaktu. Człowiek, gdy się zaplącze, jest kuszony, by się odsunąć od Boga i rzeczywiście odsuwa się. Im bardziej zgrzeszył, tym bardziej się cofa przed Bogiem i nie chce się pojednać. Nie chce przyjść i powiedzieć: Ojcze zgrzeszyłem. A przecież może być pewny przebaczenia Ojca. Kiedy odprawiamy Drogę Krzyżową, widzimy, jak Jezus upada, aż trzy razy upada. Co to znaczy? Czy, że On jest taki biedny, nieszczęśliwy? Nie, to znaczy, że my tak żyjemy, że prawie cały czas leżymy, że w życiu tak często upadamy. A On, żeby z nami nawiązać kontakt, przychodzi bierze nasz ciężar grzechu, upada pod nim i gdy tak leżymy – najpierw ja a potem On, wtedy mówi do mnie – nie bój się, wstaniesz ze Mną. On wstaje i mnie pociąga w górę. Takim jest mocarzem.

Najgorsze jest dla nas oszukańcze działanie złego. Ten mówi nam po pierwsze, że rzekomo nie ma potrzeby pojednania, bo nie ma obiektywnego systemu wartości, nie ma dobra i zła. A przecież tylko głupotą naszą jest to, że wierzymy. Przecież zło widać gołym okiem, gdy ludzie cierpią z powodu swoich wad, czynów, egoizmu, obojętności. Po drugie zły mówi nam, że nie warto zajmować się Bogiem, dbać o zgodę z Nim, bo On, jeżeli nawet istnieje, to się nie obroni, jest słaby, nie interesuje się nami, zostawia nam pole. A przecież ta pozorna słabość to Jego miłość. Miłość! Czy można przejść obojętnie obok miłości. I po trzecie szatan mówi nam, że pojednanie nic nie zmienia, a my łapiemy się na to oszustwo, bo nie poznaliśmy nigdy stanu pokoju serca, rozkoszy pojednania. W Internecie można znaleźć pojedyncze wpisy na forach ludzi plujących na wartości, na Kościół, na Boga, na ludzi. Jakże one kłują swoją ślepą goryczą. Są przejawami szamotaniny biednych, zaplątanych serc ludzkich, które jeszcze nigdy nie miały szczęścia doświadczyć, jak wspaniałym dobrem jest Bóg, Ten który Jest w Kościele mimo jego niedoskonałości. Pojednanie z Nim jest wspaniałe po pierwsze dlatego, że Bóg jest bliski nawet grzesznikom, a co dopiero tym, którzy się z Nim pojednali. Po drugie jest ono wspaniałe dlatego, że życie w stanie wojny z Bogiem, sprowadza na człowieka wielki niepokój wewnętrzny, nieufność do otoczenia, lęk, poczucie zagrożenia prowokujące do agresji. Stan braku pojednania z Bogiem jest jak życie z obcym ciałem w organizmie. Stopniowo mechanizmy obronne gromadzą ropę, robi się stan zapalny, po dłuższym czasie wdaje się gangrena. Tak jest. Wystarczy popatrzeć na ludzi chorych złem.

Jedną z naszych chorób jest niechęć do pojednania z Bogiem, pragnienie wzięcia jego majątku, czyli doczesnego życia i pójścia samemu, by żyć tym majątkiem z dala od Ojca. To jest choroba młodszego syna z przypowieści o synu marnotrawnym. Ale jest jeszcze choroba starszego syna, który obraził się na ojca i nie chciał wejść do Jego domu, zupełnie jak przedtem młodszy syn, ponieważ nie zgodził się na przebaczająca miłość ojca do jego brata. To właśnie jest częsty bunt przeciwko Bogu bliskiemu, przebaczającemu, który chce żyć z nami a nie być naszym surowym zwierzchnikiem. Bóg jest niewyobrażalnie wielki, ale Ten niewyobrażalnie wielki chce być nam niewyobrażalnie przyjazny, chce niewyobrażalnie zniżyć się i z niewyobrażalnie bliska towarzyszyć nam. Chce być Ojcem, a nie zwierzchnikiem. Choroba wielu ludzi, wielu religii, na przykład dwóch wielkich religii niechrześcijańskich jest niezgodą na Boga, który stał się człowiekiem, chciał cierpieć, by dojść do wielkiej bliskości z nami i tym sposobem zmienić nas od środka i uświęcić. On woli nas przytulić, niż byśmy bili przed nim pokłony. Bóg jest naszym Ojcem a nie tylko Królem, a my jesteśmy jego dziećmi a nie sługami. I na to wielu też nie potrafi się zgodzić.

Zatem największym naszym dobrem jest pojednanie z Bogiem prowadzące też do pojednania z ludźmi i życia w pokoju. Do tego pojednania wiodą trzy kroki.

Po pierwsze, żeby się zgodzić, iż jestem poraniony i potrzebuję pojednania, tego, by Bóg przyszedł do mnie, pokazał mi moje choroby i dotknął ich. Nie należy się bać Boga, bo jest łagodny, delikatny, nie stawiający wyzwań nad miarę. Jest bliski choć najwyższy.

Po drugie należy przyjść po pojednanie do sakramentu pojednania - spowiedzi. Tam Bóg okazuje, że hojny jest w przebaczanie i po odejściu od konfesjonału dług jest zmazany.

I po trzecie trzeba pamiętać, już po spowiedzi, że odtąd mam przy sobie na stałe kogoś bliskiego, komu zależy na mnie, na mojej czystości. I starać się stale z Nim obcować. Pamiętać, że wierzę nie w coś, co ktoś powiedział, ale wierzę Bogu, który jest godny zaufania i bliski. On stale chce żyć z nami w stanie pojednania.

Diakon Jan, marzec 2013







GŁÓD I TĘSKNOTA

Po co właściwie rekolekcje? Po co głosimy Boga? Czy nie po to, żeby człowiek, do którego dociera Słowo, uświadomił sobie, ile traci, jeżeli jeszcze nie zna Go wystarczająco i żyje zbytnio sprawami swojego szarego, codziennego życia. Człowiek daje się pociągnąć temu życiu, a nawet daje się mu wchłonąć, a wtedy zaczyna ono go ograniczać, wpychać w bardzo ciasne horyzonty. Bóg dociera do nas przez Pismo Święte, Msze św., Kościół, kontakt z ludźmi, a wszystko to po to, by, póki jest czas, obudzić w nas pragnienie czegoś więcej niż mamy i dać nam to „więcej”. Bóg nie może go nam dać, jeżeli tego nie pragniemy i nie przyjmujemy aktywnie. Dlatego działa przez doraźne „małe obdarowania” i obietnice większych darów, do których się musimy dopiero przygotowywać.

Przykłady? Proszę bardzo! Bóg zwraca się do Abrahama i mówi – daję ci tę ziemię, do której przybyłeś, ale obiecuję ci więcej – dam ci syna, a z niego potomstwo liczne jak gwiazdy na niebie. Z początku trudno uwierzyć nawet w syna, ale potem rodzi się Izaak i nie pozostaje nic innego jak wierzyć w spełnienie ciągu dalszego obietnicy, pragnąć jej spełnienia i czekać na nią. Później Bóg powołuje Mojżesza i obiecuje, że wyprowadzi Izraela z Egiptu, by dać mu Ziemię Obiecaną. Gdy ziści się wyzwolenie z niewoli egipskiej, Izrael ma dalej pragnąć i czekać na pełną realizacje obietnicy. Wtedy okazuje się, że nim ona nadejdzie, ludzie muszą wejść w Przymierze z Bogiem i przyjąć na siebie wymagania moralne dekalogu. Wszystko toczy się więc logicznie. Zanim Izraelici będą gotowi przyjąć „więcej” muszą dojrzeć moralnie. Tak właśnie działa Bóg. Stymuluje rozwój człowieka. Tylko, że my nie chcemy się rozwijać. Często wolimy święty spokój i stagnację. A człowiek został stworzony w rozwoju i do rozwoju. Otrzymuje coś od Boga wtedy, gdy sam tego pragnie, za tym tęskni i o to prosi. Jeśli nie pragnie i nie prosi, Bóg stara się go „obudzić”, bo jako „śpiący” człowiek nie rozwija się, bo „śpiącego” Bóg nie może ukształtować na swoje dziecko. Musi dopuścić na niego nawet wstrząs, byleby się obudził. Dziś wielka część świata potrzebuje obudzenia. 

Bóg zatem daje człowiekowi drogę do celu i wzbudza w jego sercu pragnienie pójścia tą drogą, a nawet tęsknotę za jej celem. Tymczasem szatan odwodzi człowieka od wyruszenia w drogę. Mówi: nie warto, propozycja Boża to nic atrakcyjnego, poprowadzi cię w jakieś nieznane, mało konkretne rejony. Ja ci dam coś łatwiejszego i bardziej konkretnego. Będziesz miał z tego satysfakcję… Tyle, że nie dodaje, iż krótkotrwałą i jakże płytką, w porównaniu z tym, co daje Bóg. Jednak człowiek, który nie zna darów Bożych, daje się złapać na te powierzchowne przyjemnostki. 

Ten świat kieruje do człowieka propozycje rzeczy pięknych, ale tylko ludzkich, celów małych i niewystarczających. Są one często emocjonujące, jednak te emocje mają swój charakterystyczny, prowizoryczny charakter. Gwałtownie się zapalają, płoną jasno, ale wkrótce równie gwałtownie gasną i znikają. Przykładami takich eksplodujących na krótki czas pragnień człowieka jest pragnienie posiadania, różne przyjemności (nawet mała przyjemność pójścia do kina czy teatru trwa dwie godziny i potem gaśnie równie nagle jak się zapaliła), a także seks. 

Zupełnie inaczej jest z darem Bożym. Bóg jest jak ogień, który płonie i się nie wypala. Promienieje stałym, jasnym płomieniem, w którym nie ma gwałtownych rozbłysków i gwałtownych zaników. I wcale nie oznacza to monotonii. Czy ogień jest monotonny? Buzuje gwałtownie. Jednak Bóg jest ogniem który płonie stale, jego energia się nie wyczerpuje. Dlatego właśnie objawił się Mojżeszowi pod postacią ognia spalającego krzew i nie zużywającego go. 

Ludzie znają swoje emocje, jak są one nagłe, stresujące, jak cieszą, ale i męczą, człowiek huśta się w nich między zwątpieniem w siebie, a przerostem mniemania o sobie, na charakterystycznej huśtawce pychy. Do tego, jeśli emocje są negatywne, pozostawiają emocjonalnego „kaca”. 

Emocje życia Bogiem znają na razie tylko mistycy. Oni wiedzą i dają świadectwo, jak są one spokojne, zrównoważone i dają gorące doświadczenie zafrapowania Bogiem. Każdy człowiek musi przejść drogę „wypalenia” jak srebro w płomieniu, rozbłyskujące nagle, gdy spalają się jego zanieczyszczenia, a potem spoczywające w spokojnym ogniu w postaci czystej, gdy jest wolne od zanieczyszczeń. Św. Jan od Krzyża pisze o człowieku jako o kawałku drewna, który płonie gwałtownie póki spala się jego przemijająca materia, a potem już tylko goreje w spokojnym Boskim ogniu jako kawał sczerniałego węgla. Księga Daniela pokazuje obraz trzech młodzieńców wrzuconych do pieca ognistego przez złego króla. Okazuje się wtedy, że młodzieńcy nie spalają się w ogniu, ale chodzą w nim spokojnie, bo są sprawiedliwi i nie ma co się w nich wypalić. Do tego jest z nimi ktoś czwarty – Anioł – przedstawiciel samego Boga, przyszły Chrystus, który zapewnia im ową sprawiedliwość przed Bogiem. 

Wielką tajemnicą, niezrozumiałą dla wielu jest to, że Bóg stanowi ogień spalający dla tych, którzy są w grzechu, natomiast w miarę, jak zło zostaje w nich wypalone, Bóg staje się dla nich cudownym ogniem rozgrzewającym i napełniającym „czymś Wielkim i Wspaniałym”. Kto trochę to przeżył, ten wie o czym mówię. 

Ludzka rzeczywistość jest jeszcze bardzo biedna w porównaniu do tego, co odkrywa człowiek w Bożym ogniu. Oby Bóg zaszczepił w nas ciekawość tej drogi, potem dał nam jej pragnienie, jej głód, wciągał w doświadczenie ognia, a potem sprawiał, że w tym ogniu człowiek pragnie coraz więcej. I więcej otrzymuje! 

Diakon Jan, marzec 2013






DLACZEGO POST? 

Czy od traktowania Boga na serio można się wymówić tym, że świat jest wyrazisty i atrakcyjnie kolorowy, natomiast perspektywa wieczności mgli­sta, pozbawiona barw i nie wiadomo, czy na pewno realna? Często ludzie myślą właśnie tak, mówiąc sobie, że nie warto się wysilać i pozbawiać wielu przyjemności dla czegoś, co nie wiadomo, czy jest pewne. Czy rzeczywiście sprawy Boże są niepewne? Czy nie ma racjonalnych powodów, dla których warto postawić coś innego ponad wciągającymi, dającymi wiele przyjemności, możliwości i satysfakcji sprawami materialnymi, których pełny jest świat? 

Okazuje się, że są, że można wręcz odczuć (a tak naprawdę czuje to prawie każdy z nas), iż w świadomości ludzkiej stale tli się aspiracja wyraźnie wykraczająca poza materialny św­iat. Ona nie opuszcza nas nigdy. Pomimo nagminnie występującego zła, lekceważenia jednych ludzi przez dru­gich, pogardy dla życia, egoistycznej walki o własny interes z pominięciem innych, w nas uporczywie, z pokolenia na pokolenie ży­we jest, choć nieco poobijane, pragnienie dobra i aspiracja do tego, żeby go doznawać. Mało tego, pomimo wszechobecnych cierpień, chorób, sta­­rz­e­nia się, umierania, w nas uparcie pulsuje tęsknota za wieczną młodością, zdrowiem, aktywnością i sukcesami. Nasze media pełne są młodości, dbania o zdrowie, a starzenie i śmierć skrzętnie są skrywane w zaciszu szpitali i hospicjów, żeby się, broń Boże, nie znalazły na publicznym widoku, ponieważ ludzie nie chcą o nich myśleć ani pamiętać. I to jest prawda, rzeczywiście nie chcą. Ale czy to wszystko nie świadczy o jednym: że jesteśmy do takiego życia jakie mamy, kompletnie niedostosowani, że będąc dziećmi urodzonymi w ciepłych krajach, żyjemy teraz na Antarktydzie, że życie inne niż to, doskonałe i czyste jest wręcz naszą potrzebą? O czym to, proszę Państwa, świadczy? Czy nie o tym, że jesteśmy stworzeni przez Boga dla innego celu, więk­szego niż te biedne siedemdziesiąt czy osiemdziesiąt lat?
Objawienie Boże mówi, że Bóg stw­o­rzył nas do życia ze Sobą, w swoim domu, gdzie panuje miłość i nikt nikogo nie okłamuje. Życie na tym świecie dał On nam tylko po to, żebyśmy w warunkach konfrontujących ze złem, ukształtowali się jako osoby pragnące dobra i aktywnie dążące do niego. Tymczasowe życie na tej ziemi nam w tym pomaga, uczy nas miłości. Nie można nauczyć się miłości, jeśli nie doświadczamy zła, bo miłość jest odpowiedzią dobrem na zło. To, co nic nie kosztuje, jest tylko interesownym dogadzaniem sobie, nie miłością. Bóg postępuje bez­in­teresownie i tego chce nauczyć nas. Wtedy dopiero stajemy się dojrzali. 

Jeżeli natomiast ludzie, jak pisze św. Paweł w Liście do Filipian (3,17-4,1), zamieniają się w istoty, które w miejsce Boga stawiają „swój brzuch”, czyli własne tylko przyjemności i potrzeby, które, odwracają porządek i sta­wiają na piedestale to, czego w odruchu moralnym „powinni się wstydzić”, jeżeli mają tylko „dążenia przyziemne”, wówczas tacy ludzie niszczą własne życie i zmierzają do samozagłady. Jest to dość oczywiste, choć miliony żyją tak, jakby tego nie widziały. O ich sytuacji św. Paweł „mówi z płaczem”. 

Aby ratować nas od ubóstwienia „brzucha”, Bóg proponuje Przymierze, w którym możemy Go spotkać, poznać i doświadczyć, jaki jest wspaniały. Nikt nie jest taki jak On. W opisie Księgi Rodzaju (15,5-18) Bóg przy­wołuje starożytny rytuał przymierza, polegający na przechodzeniu mię­dzy połowami złożonych w ofierze zwierząt. Obraz jest drastyczny i pokazuje, że to my z naszym uwielbieniem świata jesteśmy martwi jak te zwierzęta i stajemy się żywi dopiero wtedy, gdy Bóg wejdzie między nasze rozpłatane połowy, czyli w nas - do naszego nieżywego wnętrza, nie nadającego się do życia z Bogiem, gdy nas ożywi i pociągnie do Siebie. 

Człowiek tymczasem stawia Bogu opór, chce Boga powstrzymać, unieruchomić, zamknąć w namiocie (jak na górze Tabor – Łk 9,28-38), przybić do Krzyża. Jednak Bóg się nie daje i, choć unieruchomiony na Krzyżu i w Eucharystii, ożywia nas i tak, i daje nam życie.
Celem życia z Bogiem, będzie nasz rozwój, ukształtowanie nas do wieczności z Nim, uzdrowienie od samolubnego dogadzania swojemu „brzuchowi”. Jezus jest nam potrzebny na co dzień jako ten, kto gasi w nas dążenia przyziemne i ożywia dążenia wyższe, które zawsze prowadzą do Boga – naszego prawdziwego celu. Dlatego Chrystus mówi, że człowiek ma podstawy, by się cieszyć i czuć szczęśliwy i syty tylko, jeśli On jest z nim. Ale gdy człowiekowi brakuje Chrystusa, jest w kryzysie, grzechu, oddaleniu od dobra, wówczas potrzebna jest mu asceza, post. 

Dlaczego? Dlatego, że problemem ludzkim jest ucieczka w obronne mechanizmy zastępcze. Gdy brak nam uporządkowania wewnętrznego, kontaktu z Bogiem, pokoju serca, wtedy odczuwamy dyskomfort, frustrację i często sami nie wiemy, skąd ona się bierze. Wtedy nasza natura szuka w otoczeniu, co prędzej substytutów, zaś szatan walczy wręcz o to, by zamaskować nam przyczyny naszych gło­dów i w ten sposób trwale odciągnąć nas od Boga i zmylić doczesnymi dobrami. A mogą być nimi pieniądze, zakupy, przejadanie się, oglądanie telewizji, granie na komputerze, seks… Zostajemy obłożeni przyjemnościami, krótkotrwałymi, ale dostępnymi z pozoru nieograniczenie.
No i właśnie chodzi o to, żeby we własnym, dobrze pojętym interesie te substytuty w sobie ogra­niczyć, odsunąć je, nie dać sobie wmówić, że „dążenia przyziemne” wystarczą za całą treść życia. Bo jest to wielkie oszustwo. W końcu przychodzi kryzys, odarcie ze złudzeń i odsłonienie całej pustoty „przyziemnych dążeń”. Właśnie na tym ma polegać post, żeby ograniczać w sobie to, co od Boga odciąga, co jest tylko Jego substytutem, a wzmacniać to, co do Niego prowadzi. O taki post Bogu chodzi. Tylko taki post ma sens.
Diakon Jan, luty 2013


 






ODDAJ MI WSZYSTKO, A WTEDY...

Bóg wzywa człowieka - Abrahamie! - a on odpowiada: Oto jestem (Rdz 22,1). To jest pierwszy krok współdziałania z Bogiem - zadeklarowanie, że się jest, że się Go słucha, że bierze się Go pod uwagę w swoim życiu. Nie żyje się tak, jakby Go nie było, ale zgłasza się gotowość brania Boga w rachubę. To jest początek wiary. Bez tego żyje się samemu, w samotności i pustce. My, którzy słuchamy tych rekolekcji, tak raczej nie żyjemy, więc dla nas ważne jest to, co dzieje się dalej. Bo wstępna odpowiedź pozytywna jest dopiero początkiem i to bardzo nieśmiałym, tego, co może się zdarzyć dalej, a wielu poprzestaje tylko na początku.

Tymczasem jest ciąg dalszy. Wiąże się on z drugim wezwaniem Boga: Weź twego syna jedynego, którego miłujesz, Izaaka, idź do kraju Moria i tam złóż go w ofierze na jednym z pagórków, jakie ci wskażę. Weź to, co dla ciebie cenne. Nie ochłapy, które ci zbywają, ale to co jest dla ciebie istotne, do czego jesteś przywiązany. Weź to i złóż Mi. Oddaj, co dla ciebie najważniejsze. Abraham był człowiekiem wiary. Wiele już od Boga otrzymał i wiele zrozumiał. Otrzymał obietnicę licznego potomstwa i ziemi Kanaan dla tego potomstwa. Syn Izaak miał być właśnie pierwszym synem - owocem tej obietnicy. I co? Tego potomka mam oddać. Bóg chce mi go zabrać? Gdzie Jego obietnica? Co warte były Jego słowa? Wielkie przerażenie i wielka próba! Perspektywa utraty wszystkiego. Trauma. Ale jeżeli człowiek nie odmówi Bogu tego, co kocha, postawi przywiązanie do Niego ponad wszystkie inne przywiązania, wtedy okazuje się, że nie tylko tego nie utraci, ale otrzyma stokroć więcej i życie wieczne odziedziczy

Bóg niczego człowiekowi nie odbiera. Bóg obdarowuje. Tym co ograbia człowieka, a daje tylko złudzenie bezpieczeństwa jest zło i porządek świata z tym, co wrogie Bogu. Jak to zobaczyć? Jak się o tym przekonać? Rodzimy się jak Adam, nadzy i niczego nie posiadający. Zastajemy świat pochodzący od Boga i pielęgnowany przez ludzi. I od chwili urodzenia zaczynamy być za darmo obdarowywani przez tego Boga i przez tych ludzi. Pierwszymi naszymi ludzkimi darczyńcami są rodzice. Wszystko otrzymujemy, a kiedy wzrastamy, całe to obdarowanie traktujemy coraz bardziej jako nasze, przywłaszczamy je sobie, przywiązujemy się do niego i trzymamy je coraz mocniej wszystkimi pazurami. To jest nasze nieszczęście, że nie mając niczego na własność, wszystko przywłaszczamy sobie i skażonym grzechem sercem przywiązujemy się do tego, by trzymać i już nie puścić, by mieć coraz więcej i to gromadzić w przekonaniu, że całe otoczenie, świat, inni ludzie, a nawet Bóg chcą nam wszystko stale zabierać. My jedni musimy się przed tym bronić rękami i nogami. Przemocą. Taka mentalność jest najpowszechniejsza. Jest efektem naszego zdeformowania, pokiereszowania i wewnętrznej, duchowej słabości. Jest zniewoleniem pożądliwością, brakiem wolności od tego, co i darmo otrzymaliśmy. Zachowujemy się tak, jak dwoje maluchów w piaskownicy, toczących bój o samochodzik, który jednemu z nich dała w prezencie mama. 

Oto dlaczego Bóg mówi - oddaj. Jedyną moją szansą jest wstrząs związany z perspektywą utraty. Nagi wyszedłem z łona matki i nagi powrócę do łona ziemi. Nagi stanę przed Bogiem. Niczego nie mam, a tak strasznie jestem do wszystkiego przywiązany. Wyrzec się więc tego. Poczuć się, jakbym niczego nie miał. Oddać wszystko Bogu, bo to i tak należy do Niego. Takie doświadczenie wewnętrzne jest zbawienne. Poczuć się wolnym. Ja nie mam niczego, a On ma wszystko i tym wszystkim mnie obdarowuje, by zapewnić mi życie na tym świecie. Od Niego mam to, co potrzebne. Bez sensu jest więc moja pożądliwość i zawziętość. Skomercjalizowanie życia ludzkiego jest patologią, która niszczy człowieka. Tak to widać gołym okiem i tak to odczuwa się we wnętrzu. 

A kiedy oddam Bogu to, do czego jestem przywiązany, wtedy dopiero odkrywam, że Bóg niczego mi nie odbiera, jak Abrahamowi nie odebrał Izaaka, ale przeciwnie wszystkich nas obdarowuje, jak Abrahama obietnicą. Bóg daje to, co jest do życia potrzebne, do takiego życia, które zakończy się pełnym odzyskaniem wolności. Daje to bezinteresownie i zaprasza do współpracy. Oddawanie Bogu tego, co dla mnie ważne, jest istotnym „ćwiczeniem”, które prowadzi do oczyszczenia wolności z pożądliwości. Nawet najbliźsi - syn, mąż, żona, nawet zdrowie, nie są najważniejsze. Najcenniejszy jest Bóg, bo od Niego ma się syna, męża, żonę, zdrowie i wszystko inne, siebie samego i świat, miłość oraz życie wieczne. Brak wolności, zniewolenie pożądliwościami jest największą przeszkodą w życiu. 

Człowiek natomiast, kiedy Bóg mówi - oddaj, typowo podnosi wielki krzyk, ma do Boga ogromną pretensję i odmawia. Wtedy Bóg zatrzymuje się u naszych zamkniętych drzwi. Staje, ale nie przestaje kołatać. Kiedy uchylimy choć trochę i choć po odrobinie zaczniemy oddawać Mu nasze przywiązania, nawet poczynając od rzeczy mniej cennych, a unikając na razie tykania spraw najdelikatniejszych, wtedy zacznie się w nas dokonywać ważny proces. Zaczynamy odkrywać, co dzieje się z nami, gdy nie sprzeciwiamy się Bogu, ale idziemy za Nim i poddajemy się Mu. Zaczyna się wielka przygoda, o której mówi Ewangelia.
Ta przygoda jest opisana w wydarzeniu Przemienienia (Mk 9, 2-10). Wezwani Piotr, Jakub i Jan idą za Jezusem na górę, jak niegdyś Abraham. Przedtem porzucili swoje rodziny i pracę, i wyruszyli z Nauczycielem. Czegoś już się wyrzekli, ale, jak się okaże, nie wszystkiego. Na górze pokazano im ciąg dalszy ich oczyszczenia. Jezus jest Światłością, jakiej nie ma na tym świecie. Jezus rozmawia z najważniejszymi osobami Objawienia Starego Testamentu - Mojżeszem i Eliaszem o tym, że jest tego Objawienia kontynuatorem i dopełnicielem. A Apostołowie, obcując z tą spotkaną Światłością i z tymi wykonawcami dzieła zbawienia, doznają wielkiego pokoju - dobrze, że tu jesteśmy. Pokój jest w sercu poczuciem bezpieczeństwa płynącego z bliskości i opieki Boga. Apostołowie poczuli się na Taborze spełnieni, jakby doszli do kresu życia. Chcą tu zostać i zamieszkać razem z Jezusem i Patriarchami, chcą tu rozbić namioty, chcą tu zaprowadzić porządek jakby już zbawionego świata.

A jednak nie wszystko jest jeszcze zbawione, nie wszystko się spełniło. Ewangelista notuje, że Apostołowie byli przestraszeni i nie wiedzieli, co należy mówić. Pokój pomieszany jest w nich ze strachem. Nie jest to jeszcze pełny pokój. Do pokoju jeszcze daleka droga. Jezus musi przejść przez krzyż i dojść do Zmartwychwstania, a sami Apostołowie do Zesłania Ducha Świętego. A jednak w tym jeszcze niepełnym pokoju, mimo jeszcze niepełnego wyrzeczenia się pożądliwości, mimo chęci budowania nadal dla Boga przybytków rodem z tego świata, już dochodzi u Apostołów i u nas do spotkania z Ojcem. Dociera głos i obietnica. Na częściowe oddanie się człowieka, Bóg odpowiada stokroć większym, choć też częściowym, nie pełnym i ostatecznym darem. Daje nam na tym świecie Siebie jako Ojca, deklarującego umiłowanie Jezusa, a z Jezusem nasze umiłowanie. Zapowiada pełny pokój u kresu dla tych, którzy będą Jezusa słuchać. 

Z takim darem wracamy z Taboru do codzienności. Doznaliśmy upokorzenia na górze Moria, gdzie nie umieliśmy wyrzec się tylu rzeczy najdroższych. Doznaliśmy upokorzenia na górze Tabor, gdzie na dary Boże reagowaliśmy mentalnością budowniczych namiotów z tego świata, mentalnością tych, którzy tu, dzięki dziełom własnych rąk, a nie dzięki spotkaniu z Bogiem, mamy nadzieję na szczęście i zbawienie. Wciąż nie oddaliśmy wszystkiego, by stokroć tyle razy wszystko otrzymać. Ale oddaliśmy już trochę i na tę miarę otrzymać możemy dar Boży - zapewnienie Ojca, że jest bliski, kocha mnie i prowadzi przez Jezusa. 

Im więcej oddajemy, tym bardziej doznajemy wstrząsu i mobilizacji, a wtedy...?

Przekonujemy się, że wszystko stale otrzymujemy od Boga. Jeżeli Bóg z nami, któż przeciwko nam? On, który Syna swego nie oszczędził... (Rz 8, 31)

Diakon Jan, marzec 2012




WIELKOPOSTNA MOBILIZACJA

W Wielkim Poście jest czas, by otrząsnąć się z doświadczeń, przeżyć, informacji, bodźców, które tak pchają się do mnie w nadmiarze, że nie jestem w stanie ich konsumować, przeżywać, trawić, wchłaniać. Kiedyś podczas podróży ktoś powiedział do mnie: „wiesz, tyle zwiedzam, że nie jestem w stanie zapamiętywać”. Przed laty też byłem w Ziemi Świętej. Wędrowałem po palestyńskich drogach pod wrażeniem ogromu napływających widoków, doznań, darów i zadawałem sobie pytanie: co zrobić, żeby to co przychodzi do mnie tu, w tej chwili wziąć ze sobą i uczynić swoim. Czy mam napchać do kieszeni te kamienie i wywieźć ze sobą do Polski? Gdyby nawet to było możliwe, nic by nie dało. Nic a nic nie da zbieranie pamiątek, gromadzenie gadżetów, zastawianie półek w regałach zdjęciami, jeżeli tego wśród czego żyję, podróżuję, co widzę, dotykam, nie zbieram w siebie, nie wchłaniam, by stały się częścią mnie. Przez modlitwę. A zatem tylko serce jest tą kieszenią, w której można utrwalić ślady swojej życiowej drogi.

Co jednak zrobić, żeby tak się stało, żeby wystarczyło mi otwartości, wrażliwości, pojemności duchowej, by zbierać w sobie kamyki z podróży i na własnym sercu, jak młodzież na ścianach zabytkowych budowli, wypisać słowa: „byłem tu.” Na to potrzeba mobilizacji. W życiu duchowym zachęca się, by każdą chwilę przeżywać „tu i teraz”, świadomie. Będąc w domu nie myśleć o tym, co będę robił za godzinę u przyjaciół, a u przyjaciół nie myśleć o tym, co będę robił, kiedy wrócę do domu. Życie chwilą którą się przeżywa wymaga mobilizacji i cierpliwego powściągania lęków. Zatrzymać się i uspokoić! Opanować żarcie, zbieranie informacji z telewizora, ciekawość newsów z pierwszych stron gazet i portali. Uświadomić sobie, że tak naprawdę dla mojego życia potrzeba mało albo tylko jednego - podstawowej prawdy, którą może wiele razy słyszałem, ale dotąd nie usłyszałem.

Spośród milionów nowin o moim życiu decyduje tylko jedna Nowina i ta nazywa się skromnie Dobrą. Tę Dobrą Nowinę można streścić w czterech punktach.

1. Bóg jest dobry i wszystko co stworzył jest dobre, dlatego w świecie jest przede wszystkim dobro. Wśród wielu dobrych rzeczy, jakie Bóg dał stworzeniu czerpiąc z Siebie, ze swego podobieństwa, jest jedna ważna rzecz - wolność. Aniołowie i człowiek są wolni i dlatego mogą naśladować Boga w dobru, albo czynić wbrew Niemu zło. Bóg taki porządek stworzył i jest on też dobry. Jednak wolność kosztuje. Kosztuje Boga i kosztuje człowieka, bo dopuszcza zło, a zło działające wbrew dobru - niszczy. Zło rujnuje stworzenie od powierzchni do podstaw i korzeni. Dlatego starożytni wyobrażali sobie, że kiedy Bóg tworzył świat to niejako porządkował wielką otchłań oceanu, rozdzielał wody i tworzył suchą ziemię zdatną do życia. Kiedy zaś rozpanoszyło się zło, to doprowadziło niejako do zarwania się tego porządku. Pękły zawory wielkiej otchłani i na ziemię spadła woda topiąc ja. To był potop. Zło niszczy Boży porządek. To naturalne dla zła niszczenie jest niejako automatyczną karą za zło, jest też pośrednio karą Bożą za zło. Ale Bóg nie cieszy się z tego zniszczenia. Nie tylko nie chce tego, ale za wszelką cenę pragnie tego uniknąć. Bóg jest zaangażowany w ocalanie świata przed skutkami jego własnego zła i zła czynionego przez szatana. Bóg jest zbawicielem od zła.

2. Bóg jest zbawicielem. Ale jak Bóg zbawia? Najprościej byłoby wydać stworzenie na pastwę logiki zła. Niech zginie w wodach potopu. Jednak Bóg tak nie czyni. On, kiedy spadają skutki zła, staje po stronie człowieka. Ratuje stworzenie dając mu arkę. Objawienie pokazuje jak stopniowo w czasie dziejów narasta to zaangażowanie Boga w ratowanie człowieka. Najpierw jakby Bóg nie robi nic, postanawia świat wygubić (to znaczy wydać na zagładę złu). Ale potem, po jakby namyśle daje mu arkę i ratuje w niej niewinną przyrodę i kilka osób. Później dochodzi do tego, że uroczyście przysięga, pod znakiem tęczy, iż nigdy już nie pozwoli złu zatriumfować. Będzie bronił ludzi a zło powstrzymywał. Dlatego Bóg posyła Syna i wśród grzechu świata stawia Go jako arkę. W niej uratuje się dużo więcej osób, niż rodzina Noego. Jezus zbawi od grzechu każdego, kto w jego Imię przyjmie chrzest. Staje się narzędziem masowego ocalenia życia ludzi.

3. Chrystus jest zatem Zbawicielem, którego daje ludziom Bóg. W Nim mają oni Boga na ziemi, w zasięgu ręki. Kto zmobilizuje się, zwróci do Niego i zaczerpnie z Niego, uchwyci się jego dłoni, ten będzie miał pomoc przed kotłującym się żywiołem grzechu. Jak więc działa Chrystus? Gdy zaczyna swą misję, idzie najpierw na pustynię i tam staje oko w oko ze złym duchem. Otwiera się na niego, stawia mu opór i zwycięża go. Impet zła, przerastającego inteligencją człowieka, Jezus bierze na siebie i to z sukcesem. Potem pokazawszy złemu, że nic nie może, idzie do nas i mówi nam dwa słowa, tylko dwa: nawróć się i uwierz Mi.

4. Nawrócić się to nie znaczy stać się od razu doskonałym. To znaczy zmienić nastawienie i kierunek w życiu. Podjąć decyzję, że się chce wyrzekać zła i wchodzić na drogę jemu przeciwną - drogę w kierunku Boga. Chcę! Pragnę! Tak zdecydowałem. To jest mój kurs. Tak zdecydowałem kiedyś, pierwszy raz w życiu i teraz postanawiam znowu. I na to się mobilizuję. A uwierz Mi, to znaczy uwierz też w Ewangelię, w moje słowo pełne mocy, bo Ja jestem mocarzem zwyciężającym zło od korzeni w sercach ludzi do liści w wytworach ludzkiej skażonej pracowitości. Narzędziem zbawienia Bożego jest zatem Jezus Chrystus, Jemu można zaufać i uchwycić się Go. Jeżeli człowiek zmobilizuje się do tego po raz pierwszy, drugi i setny, nawet będąc starcem spróbuje jeszcze raz nawrócenia i uwierzenia, wtedy na pewno dojdzie do jego współpracy z Bogiem w zakresie powstrzymy­wania zła i niesienia sobie i innym zbawienia.

W tych czterech punktach streszcza się owa najważniejsza wiadomość dla człowieka. Jej nić przewodnią ujął św. Piotr, pisząc, że kiedy w czasach Noego zło się gromadziło i zawory otchłani ledwo już wytrzymywały napór wód, by się nie zerwać i nie zalać ziemi, wówczas cierpliwość Boża oczekiwała, powstrzymywała zło i dawała czas, by mogła zostać zbudowana arka, środek zbawienia. Tak było i jest na wszystkich etapach historii. Bóg kocha człowieka i powstrzymuje zło, które marzy tylko o jednym, żeby zdestabilizować całe stworzenie Boże, pokrzyżować plan zbawienia ludzi, rozwalić świat i wielu, wielu nie dać nawet szansy nawrócenia. Ale Bóg stale, jak jakiś mocarz, podtrzymuje nieboskłon jedną ręką, a drugą organizuje ludziom pomoc, by znaleźli swoja arkę i trafili do niej. Wpływa na nich i chce zmobilizować do nawrócenia i uwierzenia, by do arki się zbliżyć i wejść.

Dziś kiedy, dzięki skądinąd dobrym środkom technicznym integrującym ludzkość, możliwe stało się globalne szerzenie dobra, ale także globalne szerzenie zła; kiedy, oprócz wielu systemów wspierających życie ludzi, wymyślono także systemy organizujące życie w otoczeniu miałkości, bez Boga i bez norm moralnych, otwierając drogę do szerzenia się zła; kiedy postępuje dezinformacja i dezorientacja ludzi co do celów i co do wartości, a człowiek nawet czując się wewnętrznie pusty, osamotniony i nieszczęśliwy, nie wie w czym zbłądził i dokąd się ma zwrócić; dziś w takiej sytuacji masowe zło wydaje się nieuniknione, musi zatriumfować i zniszczyć człowieka, który tak pozbawił się systemu immunologicznego.

A jednak nawet w takiej sytuacji, na takim etapie dziejów zbawienia, mającym znamiona wielkiego odstępstwa, Bóg nadal walczy o człowieka. Za wszelką cenę powstrzymuje zło i będzie nadal walczył o powstrzymanie zła, dla jednego tylko celu, żeby wszystkim ludziom, jak największej ich liczbie, dać szansę nawrócenia. Bogu zależy na świecie nie tak jak ludziom. Oni nawet z ekologii uczynili kpinę w żywe oczy z troski o dobro wspólne. Bóg nie chce dopuścić do triumfu zła nad tymi, którzy kompletnie pobłądzili i nie umieją już przed złem umknąć. Bóg powstrzymuje zło i woła: patrz, Ja Jestem, zmobili­zuj się, uwierz, módl się! Możliwe jest twoje wybawienie.

Diakon Jan, luty 2012