Ewangelia przepełniona jest przypowieściami
o Królestwie Bożym. W tych przypowieściach zawsze występuje Ojciec, Pan Jezus i
my, powołani do Królestwa. Tak jest, kiedy Ojciec organizuje ucztę dla Syna i
zaprasza nas. Tak jest, gdy podczas wesela Syna dziesięć panien stoi przed
drzwiami, by z Nim wejść do domu. Tak jest też, gdy Syn dysponuje całym stworzeniem
jako wielkim majątkiem Ojca i powierza to stworzenie nam, byśmy je pomnażali.
Także w przypowieści o drogocennej perle człowiek odnajduje Pana Jezusa i wtedy
sprzedaje wszystko, aby posiąść tylko Jego. A co powiemy o przypowieści o marnotrawnym
synu? Gdzie jest w niej Pan Jezus?
Nim znajdziemy odpowiedź na to
pytanie, przeczytajmy werset (5,21) z Drugiego Listu św. Pawła do Koryntian: W imię Chrystusa prosimy pojednajcie się z
Bogiem. On to dla nas grzechem uczynił Tego, który nie znał grzechu, abyśmy się
stali w Nim sprawiedliwością Bożą. Bóg uczynił nas obrazem Syna i Jego
powołał do odpowiedzialności za nas na dobre i na złe. Oznacza to, że Syn daje
nam więź z Bogiem i przez Syna mamy możliwość bycia zjednoczonymi z Nim. Znaczy
to, że kiedy grzeszymy i oddalamy się od Boga, wtedy Syn, choć sam nie
grzeszy, też oddala się od Ojca, ponieważ idzie za nami. Jeśli my opuszczamy Raj
i schniemy na bezwodnej pustyni, On idzie tam za nami i też cierpi z
pragnienia. Jak uczy Pismo Święte i Kościół, On bierze na Siebie nasze grzechy
i umiera z ich powodu na Krzyżu zamiast nas. Skutkiem grzechu jest śmierć, dla
nas wieczna, więc On ją bierze, bo może ją pokonać. My nie możemy. Świat jest wspaniały
ale i tragicznie zły. Pan to zło bierze na Siebie, by ono nie odciągnęło nas od
Boga. Pan poradził sobie z szatanem, a my nie dalibyśmy mu rady. Bóg swego Syna
uczynił grzechem, czyli grzesznikiem
niegodnym zbawienia nie z powodu swoich grzechów, ale z powodu naszych.
Wróćmy zatem do marnotrawnego
syna i zapytajmy, kim on jest. Otóż jest on człowiekiem grzesznym, który
odchodzi od Ojca, ale odkrywa, że życie bez Ojca jest nie do zniesienia, więc wraca
do domu. Spróbujmy zrozumieć tę przypowieść. Jeśli człowiek odchodzi od Ojca,
to Chrystus idzie za nim i razem z nim odchodzi od Ojca. Bierze na siebie jego grzechy.
Ale Chrystus z powodu tych grzechów umiera i pokonuje ich potępieńczą moc, a zmartwychwstając
powraca czysty do Ojca. I wtedy u Ojca rozpoczyna się wielkie święto, radość
pokonania zła, ucztowanie w uroczystych szatach, z pierścieniem synowskim na
palcu. Bo z ziemi do nieba wrócił Syn, a my wróciliśmy z Nim, bo został zmazany
nasz grzech. Z Synem wracają do Ojca ci, co przylgnęli do Syna, skorzystali z
Jego mocy i weszli do Królestwa razem z Nim. Zatem syn marnotrawny to my i On
zjednoczeni w jedno w grzechu i nawróceniu. On poszedł za nami, kiedy my
zgrzeszyliśmy, ale my wróciliśmy za Nim, kiedy On pokonał grzech w nas. Oto
tajemnica syna marnotrawnego, znaku wszystkich co zgrzeszyli a Chrystus przyprowadził ich z powrotem.
Ale jest jeszcze drugi syn.
Ten uważa, że nigdy nie odszedł i że ciężko cały czas pracował, by zasłużyć na bycie
z Ojcem. Ten syn nie potrzebuje powracającego brata, ani zmartwychwstającego Jezusa.
Sam troszczy się o swoje zbawienie, jeśli w ogóle myśli o nim i go potrzebuje. Kiedy
w dniu zmartwychwstania otwiera się dom Ojca, niebo, przed ewidentnie złym
bratem i przed Chrystusem, który pokonał jego zło, wówczas okazuje się, że „porządny”
syn, który sam pracował na swoje przebywanie z Ojcem, miejsca u Ojca po prostu
nie ma. Ojciec świętuje z nawróconymi, a on wciąż nie jest nawrócony, jest sprawiedliwy
własnym staraniem i nie potrzebuje usprawiedliwienia od Jezusa. Jest to dramat
wielu ludzi, którzy nie rozumieją, jak bardzo są niegodni nieba. Dobrze jest być
niegodnym nieba, wtedy bowiem można je otrzymać za darmo i zostać do niego
wprowadzonym przez Jezusa. Kto zaś czuje się nieba godnym, bo sam z siebie żyje
porządnie, ten w dniu Zmartwychwstania zauważa, że wejść tam nie może. Tak było
z pięcioma głupimi pannami. Poszły szukać oliwy, nie czekały na Oblubieńca,
przegapiły Jego przyjście. Potem pukały same, przekonane, że mają oliwę, więc
powinny być wpuszczone. Ale nikt im nie otworzył. Bowiem nie wystarczy mieć
oliwę. Oliwa była po to, by być przy drzwiach w momencie nadejścia Chrystusa.
Najważniejsze jest, by wejść nie z oliwą, ale z Chrystusem i tylko z Nim. Nie samemu,
choćbyśmy kilometry odbyli w poszukiwaniu oliwy. Własnym wysiłkiem do Królestwa
wejść się nie da. Tylko miłosnym przylgnięciem do Tego, który nas wprowadza. Ci,
których On wprowadza, cieszą się, radują, świętują z Nim, bo otrzymują Ducha
Świętego. Teraz właśnie Zmartwychwstały daje Go nam, byśmy z Nim padali w
ramiona Ojca, tańczyli i ucztowali w Jego domu w nieopisanej radości.
Diakon
Jan