środa, 18 stycznia 2023

OTO MÓJ SYN UMIŁOWANY

Zapowiedź.

Bóg wybiera sobie Człowieka, Jezusa, który jest jego Synem i ma On wykonać na ziemi wyznaczone przez Boga zadanie. Jezus jest Człowiekiem i Bogiem a więc niepodobny do świata pod względem grzeszności. Nie stosuje przemocy ani gwałtu, jest cichy i pokorny sercem, a jednak nieustępliwy i skuteczny w wypełnianiu swoich zadań (Iz 42,1-4). Jak to możliwe? Jest możliwe, ponieważ Jezus nie osiąga swoich celów tylko ludzkimi siłami, ale otrzymuje od Ojca Ducha Świętego, w pełni współpracuje z Nim i działa Jego mocą. Dzięki temu wewnętrznemu ubogaceniu Duchem wykonuje rzeczy, które przekraczają możliwości kogokolwiek z nas. Przynosi ład Boży na ziemię i utrwala go. Przy tym kieruje się zupełnie innymi zasadami niż ludzie – nie łamie trzciny nadłamanej, nie dogasza tlejącego się knotka (Iz 42,3), to znaczy walczy o uratowanie i odmienienie serca każdego człowieka, nawet znacznie nadszarpniętego przez zło. Taka postawa Jezusa bardzo różni Go od nas. Jezus nieskończenie przebacza i chętnie cierpi, aby dotrzeć do serc wszystkich grzeszników. My, należący do świata zniekształconego przez zło, nie rozumiemy takiego postępowania Boga. Za zło innych domagamy się kary a nawet odwetu, tymczasem Boży Zbawiciel nie chce potępić ale uratować wszystkich. Nasza mściwość i zawziętość jest skutkiem naszego grzechu. Okazuje się, że w głębi serc cały świat, aż po krańce (wyspy (Iz 42,4)) nie potrzebuje niczyich represji, ale przebaczenia i oczyszczenia z grzechu. Boska, wyjątkowa miłość, wrażliwa na ludzki grzech, jest w głębi serc naszych upragniona, ponieważ grzech jest naszym nieszczęściem i głęboką raną ludzkiej natury. Ona w zamyśle Bożym ma być zupełnie inna.

Jezus.

Dlatego na świat przychodzi taki Mesjasz, nie inny, wyrastający ponad nas i niezrozumiały dla grzeszników, rzec można szalony w swej dobroci i konsekwentny oraz bezkompromisowy w walce ze złem jak nikt. On rodzi się i żyje wśród biedaków, a kiedy kończy trzydzieści lat zaczyna publiczną działalność. Jej początkiem jest stanięcie nad Jordanem wśród tłumów skupionych wokół Jana Chrzciciela, które, wyczuwając nadchodzenie czasów Mesjańskich, próbują się nawrócić. Słuchają nauki Jana i przyjmują od niego chrzest nawrócenia połączony z wyznaniem grzechów. Kiedy wśród grzeszników pojawia się Jezus, Jan czuje, że Jezus nie potrzebuje chrztu. A jednak Jezus chce przyjąć  ten chrzest. W tym chrzcie Jezus nie wyznaje grzechów, bo ich nie ma, nie przychodzi po oczyszczenie siebie, tylko po to, by przyjąć na siebie nasze grzechy. Ten chrzest jest dla Jezusa czegoś zapowiedzią.

On w Jordanie zanurza się w ludzki grzech, przyjmuje go na siebie. Staje się z własnej woli brudny naszymi grzechami i jak wielki „grzesznik” stoi solidarnie wśród grzeszników. Oto dlaczego każe się Janowi ochrzcić chrztem obmycia z grzechów. Bo ma na sobie grzech – nasz grzech. I z naszym grzechem na karku zaczyna misję zbawienia nas. Misja ta będzie polegała na usunięciu naszego grzechu z siebie. Dla jego usunięcia Jezus poświęca się, składa ofiarę z siebie. Jak wyjaśnia św. Paweł (Rz 6,1-11) Jezus umiera mając na sobie nasze grzechy, by razem z Nim i one umarły – by zostały unicestwione. Kiedy krótko po śmierci Jezus zmartwychwstaje, wtedy wraca do życia z Bogiem i z nami już wolny od naszego grzechu, a tym samym i my stajemy się wolni od naszego grzechu. Unicestwiony nasz grzech przestaje nas oddzielać od Boga. Tak ilustruje to św. Paweł, a scena nad Jordanem ilustruje to samo. Śmierć Jezusa pod ciężarem naszego grzechu jest jak zanurzenie się w brudną wodę, gdzie nurzają się wszyscy grzesznicy. A kiedy Jezus wychodzi z tej wody, jest już czysty, wolny od naszego grzechu. Jest  zmartwychwstały, zaś nasz grzech zabiera brudna woda. Ten chrzest zanurzenia się Jezusa w Jordanie ilustruje i zapowiada Jego śmierć i następujące po niej natychmiast (Mt 3,16) zmartwychwstanie. Dlatego właśnie, kiedy zbliżała się godzina śmierci Jezusa, powiedział On apostołom - Chrzest mam przyjąć, i jakiej doznaję udręki, aż się to stanie. (Łk 12,50)

Przeczytajmy zatem opowiadanie o chrzcie Jezusa. Wtedy przyszedł Jezus z Galilei nad Jordan do Jana, żeby przyjąć od niego chrzest. Lecz Jan powstrzymywał Go, mówiąc: To ja potrzebuję chrztu od Ciebie, a Ty przychodzisz do mnie? Jezus mu odpowiedział: Ustąp teraz, bo tak godzi się nam wypełnić wszystko, co sprawiedliwe. Wtedy Mu ustąpił. A gdy Jezus został ochrzczony, natychmiast wyszedł z wody. A oto otworzyły się nad Nim niebiosa i ujrzał Ducha Bożego zstępującego jak gołębica i przychodzącego nad Niego. A oto głos z nieba mówił: Ten jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie. (Mt 3,14-17)

Duch Święty i Ojciec

Chrzest Jezusa w Jordanie jest proroczym wydarzeniem zapowiadającym oczyszczenia Jego i nas z grzechów, jest więc też zapowiedzią naszego chrztu. Nasz chrzest jest owocem śmierci i zmartwych­wstania Jezusa dla naszego odkupienia. To do nas stosują się słowa Jana Chrzciciela – to ja potrzebuję chrztu od Ciebie. (Mt 3,14) Zamiarem dobrego, sprawiedliwego Boga jest, byśmy byli zbawieni, by Jezus zmył nasz grzech, a my, przyjmując chrzest, byśmy z tego zmycia świadomie skorzystali wierząc w Jezusa jako Zbawiciela. Bóg chce obmyć wszystkich, dlatego poświęca własnego Syna. A kiedy nas obmyje, napełnia nasze serca Duchem Świętym. Duch zstępuje na nas tak, jak zstąpił na Jezusa nad Jordanem. I nie chodzi o to, że Duch pokazuje się na chwilę, ale o to, że On zstępuje i zamieszkuje w sercu nawróconego i ochrzczonego tak jak w sercu Jezusa. Odtąd wierzący stale przebywa z Duchem Świętym, o ile nie zaniedba swojego życia ponownie grzesząc. Celem naszego przebywania stale w jedności z Duchem Świętym jest kształtowanie naszych serc do ostatecznej czystości i podobieństwa do Boga niezbędnego do oglądania Boga w życiu wiecznym. (Mt 5,8) Duch Święty jest drugim, po obmyciu z grzechów, darem dla ludzi nawróconych. A trzecim darem jest jeszcze dziecięctwo Boże. Ojciec nazywa Jezusa swoim umiłowanym Synem i to umiłowanie spływa także na nas ochrzczonych, bo Jezusa swój chrzest przyjmował dla nas, by spłynęły na nas wszystkie jego konsekwencje. Tak więc Bóg przekreślając nasz grzech przywraca nam utracone dziecięctwo Boże i odtąd mówi o nas jak o Jezusie – dziecko umiłowane, w którym mam upodobanie. (Mt 3,17)

To jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie.

Ostatecznym, pełnym owocem nawrócenia i chrztu jest więź miłosna z Bogiem na wzór Jezusa. Na początku drogi zbawienia Ojciec nazywa umiłowanym tylko swojego Syna, w którym ma pierwotne, najgorętsze upodobanie. Jednak Jezus odwzajemnia Ojcu tę miłość nie tylko w swoim imieniu ale także w naszym. Po to nas obmył z grzechu, byśmy stali się zdolni najpierw do nawrócenia i uwierzenia w Niego jako Zbawiciela, potem przyjęcia Ducha Świętego, a ostatecznie dzięki Duchowi do czegoś znacznie większego - do pokochania Jezusa na wzór kochającego Go Ojca, a nawet do pokochania Ojca na wzór Jezusa. Miłość to szczyt naszego powołania. Do miłości Jezus prowadzi uczniów, gdy wyrusza z nimi znad Jordanu. Tam był początek – wiara i chrzest, natomiast koniec Jezus objawia po zmartwychwstaniu, kiedy nad Jeziorem Genezaret zadaje Piotrowi pytanie – Szymonie synu Jana, czy miłujesz mnie[…]? (J 21,15)

Na to trudne pytanie Jezusa apostołowie przez całe życie uczyli się odpowiedzi. Bo człowiek długo dojrzewa do takiej czystości serca, by wreszcie mógł powiedzieć – Jezu kocham Cię. Przykładem dojrzałego serca jest umierający niedawno papież senior Benedykt XVI, który te właśnie słowa wypowiedział jako ostatnie na łożu śmierci, kiedy Jezus nadchodził, by go zabrać do Siebie. I nam Jezus też stawia to samo pytanie. Stawia je nam przez całe nasze życie, aż doczeka się odpowiedzi. Dziecko, czy ty mnie miłujesz? Nikt z nas tego pytania nie uniknie, bo celem naszego życia jest pokochanie Boga przez Jezusa, choć po różnych drogach do tej miłości idziemy.

dk. Jan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz