czwartek, 29 kwietnia 2021

BOŻE MIŁOSIERDZIE I LUDZKA MIŁOŚĆ - O miłości okazywanej Panu Jezusowi podczas Męki (wg. św. Marka)

Katecheza na zakończenie rekolekcji wygłoszona w Uroczystość Miłosierdzia Bożego


Szczytowym momentem miłosiernej miłości, kiedy Bóg okazuje najpełniejsze miłosierdzie wszystkim ludziom jest męka i śmierć Pana Jezusa na Krzyżu. Istotą okazanego nam wtedy miłosierdzia jest to, że Bóg przelewa za nas krew i otwiera nam drogę do życia wiecznego, mimo że my od początku do końca czasów ranimy Go, lekceważymy i odrzucamy, nie słuchając Jego słowa tak ważnego dla nas. Jezus nie oszczędza Siebie, umiera zamiast nas, choć widzi, że jesteśmy grzesznikami i wielu nimi pozostanie mimo Jego ofiary. Jezusowi w Jego miłosierdziu bardzo zależy na nas, gdyś jesteśmy Bożymi dziećmi i do końca, z wielką determinacją walczy o nas, by oczyścić ze zła i doprowadzić do wieczności w domu Ojca. Dla nas Bóg niczego nie żałuje: ani poświęcenia, ani cierpienia, ani bólu odepchniętego serca. My tymczasem nie widzimy ani nie rozumiemy, jak żyjemy i jak źle Bóg jest przez nas traktowany. Wcale nie myślimy, że Bóg w Jezusie jest żywą istotą ludzką: najdelikatniejszą i najwrażliwszą, tak samo jak my potrzebującą uwagi i miłości. Nam wydaje się, że to my jesteśmy źle traktowani: przez ludzi, zły świat, a nawet Boga. Bóg wie, że tak jest: że będzie lekceważony i odrzucany, a jednak przychodzi i pozwala się tak traktować, według tego jak każdy z nas chce i potrafi. Jedni odnoszą się do Niego z wrogością prześladowców, inni z obojętnością, nawet ci, co chcą być Jego uczniami, często odnoszą się do Niego z letniością, bez entuzjazmu, traktują Go jako dodatek do najważniejszej dla nich doczesności. Ale są też ci gorący, którym zależy na Nim. Wśród nich jednak część jest takich, którzy słabo rozumieją Jego Ewangelię i pod wieloma względami błądzą. Wreszcie można znaleźć i tych świętych, którzy słuchają Go i żyją w duchu Ewangelii.

Oto cały przekrój dzieci Bożych: poczynając od najzimniejszych aż po najgorętszych. Bogu miłosiernemu zależy na wszystkich, jednak każdy potrzebuje zupełnie innych darów miłosierdzia i innych Bożych wysiłków. Ich wynikiem jest to, że ludzie oczyszczani przez Boga zmieniają się, choć każdy trochę inaczej i po innym czasie. Jedni przyjmują oczyszczenie natychmiast, inni otwierają się przed Bogiem dopiero po ciężkich doświadczeniach, jeszcze inni są gotowi poddać się Bogu dopiero w chwili śmierci. Jednak niektórzy może nigdy nie przyjmą jego miłosierdzia. Bo miłosierdzie Boże rozsiewane jest jak ziarno: napotyka różne gleby i w różnym tempie wyrastają z niego plony. Zawsze jednak ostatecznym owocem, którego Bóg oczekuje, jest to, że z Jego miłosierdzia, podlewanego wodą Ducha Świętego wyrośnie nasza do Niego miłość.

Do tej pory zbyt mało się mówiło o tym powołaniu do miłości, wszyscy mówili głównie o wierze. Dziś Bóg przypomina o naszym ostatecznym celu, by dla wszystkich był on zupełnie jasny. Kiedy nadszedł kulminacyjny moment, że Pan Jezus objawił całe swoje miłosierne poświęcenie dla nas, kiedy zbliżało się najważniejsze w naszej historii święto żydowskiej Paschy, kiedy Krzyż na Kalwarii ociekał już Jezusową Krwią, wtedy wśród świadków tych wydarzeń zaczęły się pojawiać różne odpowiedzi na Jego miłosierdzie. Jedni, już gotowi, natychmiast odpowiedzieli Miłością, inni jeszcze niegotowi dopiero później mieli odpowiedzieć Miłością. Niżej rozważymy dwa przykłady odpowiedzi na Jezusowe miłosierdzie ukazane przez ewangelistę Marka.

Miłość kobiety z flakonikiem olejku. Św. Marek rozpoczyna opis Męki Pana Jezusa od przedstawienia wizyty w Betanii, w domu Szymona Trędowatego, którego Jezus kiedyś uwolnił z trądu. W tym domu Jezus zawsze był gorąco przyjmowany. Tym razem temperatura przyjęcia Go sięgnęła zenitu, bo kiedy leżał przy stole, pewna kobieta wylała na Jego nogi cały, funtowy flakonik alabastrowego olejku nardowego. Taki olejek kosztował majątek, był wart trzysta denarów, czyli rocznej praca robotnika. Używali go jedynie ludzie bogaci w luksusowych celach kosmetycznych. Kobieta musiała mieć wiele pieniędzy i jeszcze więcej wdzięczności i miłości do Jezusa. Zapewne Jezus niedawno okazał jej wielkie miłosierdzie, uwolnił ją od wielkiego zła i całkowicie odmienił jej życie. Być może przeznaczyła dla Niego wszystko, co miała, był bowiem dla niej najważniejszy. Ta kobieta, według św. Jana to Maria, siostra Łazarza. Miała ona do Jezusa wielką wdzięczność i wzorową miłość, dokładnie taką o jakiej Jezus nauczał, gdy mówił, że nie jest Go godzien ten, kto nawet najbliższą rodzinę miłuje bardziej niż Jego. Właśnie taką swoją miłość wyraziła kobieta, miłość ponad wszystko, zupełnie nie zważając na doczesne konsekwencje oddania tak wiele.

Zdziwieni byli wszyscy świadkowie, nie wyłączając apostołów, a Judasz wręcz zaoponował – za te pieniądze lepiej było wspomóc biednych. Większość ludzi wierzących myśli tak samo – że chrześcijańska postawa powinna wyrażać się przede wszystkim miłością do bliźnich. Przecież Bóg tak naprawdę niczego nie potrzebuje. Tymczasem Pan Jezus pokazuje, że myślenie takie jest przejawem wyrachowania, małej wiary i miłości do Niego. Przypomina, że On ma zajmować w sercach miejsce pierwsze, przed ludźmi. I trzeba podkreślić, że Pan Jezus wcale nie mówi, żeby nie wspomagać biednych, ani zaniedbywać bliskich, przeciwnie piętnował tych, którzy składali ofiary w świątyni jako korban, czyli zamiast wspomagania potrzebujących. A jednak On, zwłaszcza w dniach swojej śmierci zasługuje ponad wszystko na dar miłości. Pan Jezus mówi o tej sprawie tak jak na innym miejscu, że należy to czynić a tamtego nie zaniedbywać. (Mt 23,23) Ludzi potrzebujących zawsze mamy i wszystkim nie pomożemy a Pan Jezus w naszym życiu jest Kimś wyjątkowym i gesty miłości, choć symboliczne to są Bogu miłe, jeśli dane z serca i zwłaszcza z wielkim poświęceniem jak choćby „wdowi grosz”. (Łk 21) Kobietę przeznaczającą dla Jezusa taki majątek są w stanie zrozumieć tylko święci. Oni nigdy nie żałują niczego biednym, oddają im nawet swoje ostatnie ubranie, a jednak dla Pana Jezusa zawsze mają pierwsze miejsce i najlepsze dary. Czyn uwielbiającej Pana Jezusa kobiety, upamiętnił się na wieczność, co Jezus zapowiedział w słowach skierowanych do Judasza. Był to czyn owej szalonej miłości świętych, którzy nie wątpią, że Jezus na takie szaleństwo zasługuje i tylko oni mają odwagę tak miłość Mu okazać. Bóg okazał ludziom jeszcze dużo bardziej szalone miłosierdzie puszczając w niepamięć nawet najcięższe grzechy, a przecież mówi tak delikatnie i jakby nieśmiało – że czegoś od nich oczekuje. Właśnie miłości! Takiej jaką miała ta szalona święta kobieta.

Miłość Piotra. Drugą osobą, której św. Marek, poświęca wiele uwagi podczas męki Pana Jezusa jest Piotr – apostoł, któremu Marek towarzyszył i od którego się uczył. O sobie Piotr mówił pokornie i bez ogródek, że zaparł się Pana i Marek tak to opisał. Jaki był Piotr? Niewątpliwie był całym sercem przywiązany do Mistrza. Trzymał się Go mocno, mówił o Nim z zapałem a swoje przywiązanie do Niego wyrażał właściwym sobie gwałtownym temperamentem. O tym, co myślał o Jezusie wołał głośno i z wielkim zapałem. Podczas Ostatniej Wieczerzy, słysząc, że jeden z apostołów zdradzi Mistrza, był oburzony. Zaraz zaczął zapewniać, że on nigdy by nic takiego nie uczynił. Choćby nawet wszyscy Go zdradzili, on jeden oddałby życie za Niego. I było to szczere, choć świadczyło o wielkiej nieznajomości siebie. Piotr naprawdę kochał Mistrza, był tego uczucia bardzo pewny. Jego determinację pokazuje również reakcja na widok służby świątynnej w Ogrójcu. Natychmiast sięgnął po miecz i uderzył w głowę jednego ze sług arcykapłanów. Był gwałtowny i lekkomyślny. Działał szybciej niż myślał, rozpoczynając walkę mieczem w obronie Jezusa. I nie wiadomo, jak by się ta lekkomyślność Piotra dla apostołów skończyła, gdyby Jezus nie powstrzymał go a rannego sługę nie uzdrowił. I po tym incydencie Piotr nie przestał myśleć o pomocy Jezusowi. Był naprawdę odważny. Wraz z Janem poszli za prowadzącymi Jezusa strażnikami. Piotr podobnie jak Jan nie chciał zostawić Mistrza, zbyt Go kochał i miał nadzieję, że coś się wydarzy, a on będzie wtedy w pobliżu.

A jednak Piotr był nie tylko waleczny i pewny siebie. Był słaby i nieprzygotowany do cierpienia. Podobnie jak inni apostołowie nie wyczuł zbliżającego się niebezpieczeństwa. Usnął, mimo że Jezus miał wypisane na twarzy przerażenie. Choć Jezus go przestrzegał, Piotr zupełnie nie przewidywał, co się może za chwilę stać. Gdy wchodził na dziedziniec pałacu arcykapłana, ani myślał, że sytuacja, w którą się wplącze, przerośnie go. A sytuacja, w której się znalazł, była iście szatańską pułapką, przygotowaną przez złego ducha, by zniszczyć wybraną przez Jezusa głowę apostolskiego grona. Kiedy Piotr znalazł się z Janem na dziedzińcu, gdzie paliły się ogniska i było widno, a ludzie patrzyli na siebie z bliska, Piotr zaczął się bać. Łatwo mógł zostać rozpoznany, a przecież nie był niewinny: w Ogrójcu uderzył sługę arcykapłana mieczem. Kiedy służący zaczęli wypytywać go, kim jest i czy nie był z Jezusem ogrodzie, Piotr naprawdę się przeraził. Już widział siebie aresztowanego i oskarżonego o napad na wysłańca arcykapłana. Dlatego się zaparł.

A kiedy zaparł się trzy razy, zrozumiał, jak nierozsądnie upierał się w Wieczerniku, mówiąc, że Mistrza nigdy nie zdradzi. Teraz uświadomił sobie, że Jezus wszystko wiedział, a i tak nie zmienił stosunku do niego. Dlatego mimo, że czuł się strasznie, jak ktoś zgubiony i przeklęty, liczył na miłosierdzie Jezusa, gdyż czuł, że Pan zna jego serce i mu przebaczy. Wiedział, że tak naprawdę nie ma nikogo tak bliskiego, bez którego wyobrażał sobie, życia. Przecież już kiedyś Mu powiedział: Panie do kogo pójdziemy? Ty masz słowo życia wiecznego. (J 6,68) Dlatego nie uciekał z dziedzińca, ale czekał, aż straże wyprowadzą Jezusa. Liczył, że jakoś porozumie się z Nim. A Jezus,, skoro tylko wyszedł, szukał wzrokiem Piotra. Piotr widział, że Jezus już o nim wszystko wie i już mu przebacza. Widząc tę miłość, Jezusa, a swoją nędzę, Piotr w jednej chwili rozpłakał się gorzko i wybiegł z dziedzińca. Biegł nocnymi ulicami Jerozolimy, aż ukrył się w Wieczerniku,, gdzie byli także inni apostołowie prócz Jana i Judasza.

Później, gdy Pan Jezus zmartwychwstał, Piotr nie wierzył, że jego wybranie na głowę Kościoła nadal jest aktualne. Dlatego, Pan Jezus, kiedy spotkał się jeszcze raz z apostołami w Galilei, ponowił powołanie. Wtedy udzielił Piotrowi a przez niego całemu Kościołowi ostatniego, najważniejszego pouczenia. Pisze o tym autor rozdziału 21 ewangelii wg św. Jana. Zmartwychwstały po trzykroć zapytał Piotra o miłość i po trzykroć potwierdzswój wybór Piotra na głowę Kościoła. Jest to najważniejszy tekst, zawierający wyjątkową wskazówkę dla Kościoła na wszystkie czasy, od dnia zmartwychwstania po dni ostateczne. Jezus mimo grzechu ponownie powołuje Szymona Piotra na pasterza Kościoła. Pyta go raz i drugi: czy miłujesz Mnie więcej aniżeli ci (gr.: αγαπας με πλεον τουτων) – w istocie pyta tak: oni wszyscy Mnie kochają, a ty, czy kochasz Mnie więcej – czy miłujesz? Piotr zaś odpowiada: Tak, Panie, Ty wiesz, że Cię kocham (gr. ναι κυριε συ οιδας οτι φιλω σε). Greckie słowo filo – kocham, darzę przyjaźnią znaczy mniej niż agapas – miłujesz, o co zapytał Jezus. Miłowanie to działanie, jakim Bóg darzy ludzi i jakie Jezus okazuje im i przede wszystkim Ojcu. A jednak Bóg wzywa ludzi także do miłowania Siebie i do tego też wzywa ich Jezus. Ale ludzie pytają: czy to możliwe, czy człowiek jest w stanie miłować Boga? Tak wielkie wymaganie wydaje się niezrozumiałe, choć przykazanie i zarazem obietnica: będziesz miłował Pana Boga twego pojawia się już w Starym Testamencie. (Pwt 6,3) Ale jak człowiek może miłować Boga na miarę tego jak Bóg jego miłuje? Żydzi próbowali kochać Boga zaledwie wykonując przepisy Prawa. A Jezus dopomina się miłowania, bardziej niż ojca, matkę i cały świat. Nawet wielu chrześcijan wątpi, czy będąc człowiekiem da się miłować Boga i Jezusa.

Na odpowiedź na te wątpliwości trzeba było długo czekać. Przyniosło je dopiero Zmartwychwstanie. Powołaniu człowieka do miłości Boga jest poświęcona ewangelia według św. Jana, szczególnie jej drugi epilog. Okazuje się, że ludzka zdolność miłowania Boga stanie się dopiero owocem przyjęcia przez nich Łaski zmartwychwstania. Kiedy w pokorze oczyszczenia, poddania się prowadzeniu Jezusa i oddania się Mu całkowicie, człowiek wchodzi w wewnętrzne zjednoczenie z Jezusem – Człowiekiem i Bogiem, wtedy dopiero może otworzyć się przed nim możliwość miłowania Boga mocą Jezusa. A ponieważ to powołanie do miłowania Boga zostało dla nich przeznaczone u kresu drogi do Boga, dlatego Bóg i Pan Jezus mają prawo pragnąć od nas miłowania i stawiać je nam jako realny cel. Najważniejszy tekst na temat tego celu to 21. rozdział Janowej Ewangelii, gdzie Pan Jezus wyraźnie dopomina się od Piotra miłowania, a Piotr czuje się niegotowy i odpowiada, że na razie tylko Jezusa kocha po ludzku. Potwierdza to dwa razy.

A co z trzecim razem - Piotr bowiem został zapytany trzy razy, tyle ile razy zaparł się Go i ile potrzeba, by się ponownie w pełni zadeklarował. Bo po trzykroć znaczy w Biblii - w najwyższym stopniu. U Izajasza Bóg po trzykroć święty to najświętszy (Iz 6,3) a u Piotra trzykrotne zaparcie się znaczy pełne wyparcie się. Dlatego Jezus oczekuje od nawróconego Piotra trzykrotnej deklaracji miłości. Jak więc było za trzecim razem? Za trzecim razem Pan Jezus zapytał Piotra już tylko: czy Mnie kochasz (gr.: φιλεις με). Wtedy Piotr zasmucił się - przede wszystkim dlatego, że Jezus za trzecim razem zapytał go słabiej, jakby ustąpił z wymagań. Ale Jezus ustąpił tylko do czasu. Przyjął, że na razie Piotr nie jest w stanie miłować, jest w stanie tylko kochać, ale to się zmieni. Bo gdy Piotr był młodszy, sam się przepasywał i chodził gdzie chce. Ale przyjdzie czas dojrzały, kiedy kto inny go przepasze i poprowadzi tam, gdzie Piotr po ludzku nie chce. Wtedy dopiero Piotr odda się całkowicie Bogu i w pełni uwielbi Go męczeńską śmiercią. Niedawno w Wieczerniku złożył pustą deklarację, ponieważ wciąż tylko kocha Jezusa, nie miłuje. Ale potem umiłuje Go i wtedy dojdzie do swego kresu - dnia męczeństwa w Rzymie.

Podsumowanie. Bóg okazuje ludziom miłosierdzie i oczekuje od nich jego odwzajemnienia naszą miłością. Człowiek najpierw ma uwierzyć w Jezusa i Jezusowi jak Piotr, przewodnik wiary Kościoła. Potem ma jak Piotr nauczyć się kochać Jezusa. Ale ostatecznie, u swego kresu człowiek ma mieć w sercu pełnię miłowania Jezusa, miłowania będącego odpowiedzią na tę miłość i to miłosierdzie jakie Bóg ma dla człowieka. Ale do miłowania Jezusa trzeba dojrzewać przez całe życie przyjmując Łaskę Boga, która jest darem Ducha Świętego i owocem zmartwychwstania. Bóg chce być miłowany, a ludzie będą zdolni Go miłować, gdy skorzystają ze wszystkich owoców Jezusowego zmartwychwstania. Sami z siebie nigdy w życiu nie będziemy w stanie tego miłowania przeżywać w sercu. I oto jest droga Kościoła. Piotr staje na jego czele i prowadzi. Najpierw uczy wierzyć Jezusowi, a i to jest dla ludzi w Kościele często bardzo trudne, bo zły duch podkopuje w nas wiarę. Czyni to tym mocniej, im więcej czasu upływa od dnia zmartwychwstania i im świat staje się bardziej zakłamany, a do tego niewiarygodnego faktu wydaje się mentalnie coraz dalej. Potem tych, którzy mimo wszystko uwierzą, Piotr uczy kochać Jezusa. Chcą i potrafią to przyjąć tylko niektórzy, ci gorętszy. Ale ostatecznym naszym celem jest umiłowania Jezusa a przez Niego Boga, a do tego prowadzi Kościół już nie tylko Piotr, ale mistrzowie miłości tacy jak św. Jan.

Taka jest nauka o Bożym miłosierdziu i naszym powołaniu odpowiedzi na nie. Odpowiedź ta zaczyna się od wiary w Jezusa i w Boga. Od wiary rozwija się ona w kochanie Go. Ale ostatecznie od kochania rozwija się w miłowanie i tu dopiero znajduje swoją spokojną przystań. Taka jest wielka nauka o miłosnych owocach Zmartwychwstania będąca szczególnym darem dla Kościoła płynącym z ewangelii według Świętego Jana.

diakon Jan


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz