piątek, 16 grudnia 2022

GRZĘZAWISKO - REKOLEKCJE LAS BIELAŃSKI - 3 NIEDZIELA ADWENTU

W młodości nasze  życie bywa pełne zapału i różnych ideałów. Chcemy coś osiągnąć, snujemy plany, mamy marzenia, szukamy kontaktów, pragniemy mieć ciekawe życie. Ale przychodzi czas kolejnych przełomów - studia, praca, relacje. Myślimy, jakich dokonać wyborów, zdajemy sobie sprawę, że jest potrzeba rezygnowania z jednych rzeczy dla innych. Co wybierać? Na jakie kompromisy iść wolno, a na jakie nie powinno się decydować, by nie zaprzepaścić czegoś co uznajemy za ważne. Próbujemy sobie  wszystko jakoś układać w odpowiednią kolejność, by przebrnąć przez przełomy bez szwanku. Jednak nie na wszystko mamy wpływ. Ulegamy różnym naciskom, a one zmieniają naszą optykę i ostrość widzenia. Wiele zależy od tego, jaką podjęliśmy pracę, w jakim środowisku się obracamy, kogo spotkaliśmy, z kim się związaliśmy, a w końcu co jest dla nas ważniejsze a co mniej ważne. Piszę to z perspektywy osoby, która już wiele przeżyła i doświadczyła. I piszę, że naprawdę nie od razu, ale dopiero po jakimś czasie uświadamiamy sobie, że tylko w jakimś stopniu siebie widzimy, a wielu rzeczy po prostu w sobie nie dostrzegamy. Nosimy w sobie drogi, rozdroża ale także i bezdroża.

Na tych wszystkich drogach i bezdrożach często potrzebujemy pomocy, bo nie radzimy sobie sami. Dawniej w mniejszym stopniu niż dziś towarzyszył nam nacisk i stres, a przy tym w większym stopniu dziś mieliśmy wokół siebie wsparcie środowiska: sąsiedzkiego, koleżeńskiego, przyjacielskiego, znajomych z duszpasterstwa. Zwłaszcza te ostatnie kontakty dziś silnie osłabły. Pouczające jest zbadanie, gdzie kiedyś kojarzyły się przyszłe małżeństwa a gdzie dzieje się to dziś, jeśli w ogóle dzieje się. Zauważamy w kolejnych pokoleniach postępującą dezintegrację społeczeństwa i atomizację jednostek. Coraz wyraźniej widzimy to, co pokazał Pan Jezus jako uniwersalną prawdę, kiedy zgodnie z Ewangelią wg. św. Jana, przyszedł nad sadzawkę Bethesda i odnalazł sparaliżowanego człowieka, który skarżył się, że nie ma człowieka, który by mu pomógł zanurzyć się w sadzawce. Im jesteśmy słabsi, coraz bardziej chorzy, sparaliżowani, zagubieni, tym bardziej brakuje nam człowieka, który by nam pomógł. Tak dzieje się we wszystkich pokoleniach, ale współcześnie staje się coraz bardziej nabrzmiałe z powodu słabnięcia realnych relacji – żywych i bezpośrednich a rozszerzania się relacji pozornych, na przykład przez media elektroniczne w których poznać człowieka naprawdę jest prawie niemożliwe.  

Generalnie można powiedzieć, że zawsze, a szczególnie dziś, w obliczu destrukcyjnego działania zła i intensywnej doczesności rozpraszającej nas i wytrącającej z jasnego kierunku postępowania. W takim świecie potrzebujemy jakiegoś radykalnego wzmocnienia, rzec można za św. Pawłem – potrzebujemy aby [Bóg] według bogactwa swej chwały sprawił w nas przez Ducha swego, by potężnie wzmocnił się wewnętrzny człowiek. (Ef 3,16). Jest tu wyraźnie napisane, kto nam daje takie wzmocnienie. Jeszcze więcej możemy powiedzieć w świetle całej nauki Pana Jezusa. Otóż wzmocnienie wewnętrznego człowieka daje po pierwsze Chrystusowe uwolnienie od grzechów, a po wtóre owoc tego dzieła – napełnienie nas Duchem Świętym. Realne napełnienie, a nie powtarzanie haseł o napełnieniu.

Duch Święty jest wyjątkową mocą, która może wlać się w nas i zamieszkać w naszych sercach. Dał Go do naszej dyspozycji Chrystus po swojej śmierci i zmartwychwstaniu. Czyż nie powiedział, że On – Duch będzie waszym pocieszycielem, umocni was i wszystkiego nauczy. I rzeczywiście w dniu Pięćdziesiątnicy Bóg wlał w Kościół moc Ducha: spłynął On na Apostołów a przez nich rozszerzał się przez wieki w Kościele działając w sakramentach, przede wszystkim Bierzmowaniu. Jednak na tym nie koniec dzieła Ducha. Św. Jakub w rozdziale piątym Listu pisze, że w czasach po zmartwychwstaniu Pana Jezusa należy oczekiwać przede wszystkim powtórnego przyjścia Pana Jezusa, a przed tym wydarzeniem stworzenie ma oczekiwać deszczu wczesnego i późnego. Dwie fale pory deszczowej zapewniające urodzaj w Palestynie stały się dla Jakuba znakami dwóch wylań Ducha Świętego, bo deszcz jak każde wylewanie się wody jest znakiem Ducha. Deszcz wczesny to Zesłanie Go na Apostołów w dniu Pięćdziesiątnicy, kiedy oni a potem przez nich inni ludzie wierzący w Jezusa otrzymują Ducha w Kościele. Dokonuje się to przez wkładanie rąk - Bierzmowanie oraz inne sakramenty - Chrzest i Eucharystię. Wtedy zawsze działa Duch i umacnia ludzi, jeśli są otwarci i w Niego wierzą.

Ale na tym nie koniec dzieła Ducha w czasach przed ostatecznym przyjściem Chrystusa. Przecież na czasy ostateczne prorok Joel zapowiadał wylanie Ducha na wszelkie stworzenie (Jl 3,1). Jakub więc mówi także o deszczu późnym, jeszcze potężniejszym wylaniu Ducha na świat w okresie bezpośrednio poprzedzającym powtórne przyjście Chrystusa. Tego deszczu późnego świat potrzebuje jak wody, ja powietrza, by doznać oczyszczenia, wypalenia zła i oświecenia sumień. Jakub pisze, że w deszczu późnym Duch przychodzi wtedy, gdy Jezus – sędzia jest już we drzwiach. Deszcz późny bowiem ma przygotować  świat na spotkanie z Chrystusem, aby ludzie, którzy w miarę upływu czasu coraz bardziej masowo odchodzą od Boga i błądzą, nie zostali potępieni. Zarówno z proroctwa Joela jak i z zapowiedzi św. Jakuba, jak również z Apokalipsy wynika owe szczególne staranie miłującego nas i miłosiernego Boga, by ratować ludzi w czasach ostatecznych i doprowadzić ich do życia wiecznego a nie śmierci wiecznej. Tego właśnie jesteśmy świadkami.

Duch będzie odnawiał serca, jak woda pustynię i przemieniał ją w ukwiecony ogród z proroctwa Izajasza (35,1-2). Duch wzmocni kolana omdlałe (Iz 35,3) tych, co będą wychodzić z niewoli grzechu i nawracać się z oddalenia od Boga. On też ich poprowadzi na Syjon, czyli do Pana. Duch doda nam odwagi i choć zły walczy z Duchem przeciwko nam, zły nie przemoże i zostanie przez Ducha strącony. Mamy więc radykalną pomoc Ducha Świętego i potrzebujmy uchwycić się Go, by stać się radykalnymi jak Jan Chrzciciel, by stać się twardymi, by włożyć jak Jan odzienie z sierści wielbłądziej, a nie miękkie szaty wygodnictwa. Potrzebujemy za Janem radykalnego przyjęcia Ducha i wpuszczania Go do serca.

Tymczasem my wciąż oczekujemy tego samego - świąt, zielonej choinki, lampek, tradycyjnych potraw w gronie rodzinnym i niewiele więcej. Bo i czego? Zwątpiliśmy w więcej. A tymczasem choinka jest piękna, ale my potrzebujemy dużo więcej. Choinka nas nie zbawi, tylko Bóg swoim Duchem może nas zbawić - usztywnić nasz kręgosłup, uratować wiarę i zaszczepić miłość. Stanie się to, jeżeli przyjście Ducha Świętego i Pana Jezusa w końcu Adwentu potraktujemy poważnie. Bo Oni mają dla nas rzeczy najważniejsze – odpuszczenie grzechów, uzdrowienie relacji, oczyszczenie serc, a potem zmartwychwstanie naszych ciał, osobiste spotkanie z Panem i na koniec życie wieczne pewne jak świt poranka.  Na to czekamy. To jest jedyna rzeczywistość naprawdę ważna.

Tymczasem, jeśli przyjęcie Ducha przegapiamy i będziemy myśleli tylko o własnych sposobach wartościowego przeżywania obecnego życia, to może się to okazać za mało. Bo jeśli nawet staramy się, to jesteśmy naciskani przez okoliczności i ulegamy kompromisom. Ustępujemy małymi kroczkami pod naciskiem zła i ludzkiej letniości wokół nas, czasem nawet wśród naszych bliskich. Patrzymy na błędy innych i popełniamy podobne, bo nie potrafimy sobie radzić sami ze sobą. Tak właśnie nie wiadomo kiedy i jak nasze życie staje się wchodzeniem na coraz bardziej „grząski grunt” i zdarza się, że dopiero u kresu życia odkrywamy, że tkwimy po uszy w bagnie. Nie jest to wymyślony obraz. To nauka mistrzów duchowych, bo gdy otaczają oni modlitwą osoby w chwili śmierci, mogą zobaczyć w doświadczeniu mistycznym, że niektórzy z nich nagle odkrywają owe grzęzawisko, w którym zapadają się po uszy i nie potrafią się wydobyć, a zły duch tylko czaka by ich zabrać. Ale ich sprawa nie jest jeszcze przegrana, bo jest to moment śmierci. Mogą jeszcze wołać o ratunek, ale czy wiedzą kogo wołać jeśli nie poznali Jezusa a może i Boga, albo zapomnieli o Nim. Lecz wtedy Duch Boży spieszy im na ratunek, a i my, modlący się możemy im pomóc. Możemy prosić, by Duch podsuwał im co mają wołać – Jezu wierzę Ci, Jezu zbaw mnie, wydobądź z sieci zastawionej na mnie przez złego ducha. A Jezus na głos Ducha i naszą prośbę spieszy im na ratunek. Tak wszyscy na granicy światów mamy jeszcze ostatnią szansę poznania swego Zbawiciela. Ostatnią. Bo to grzęzawisko, w którym zaczynamy się zapadać, a do którego szliśmy krok po kroku przez oszustwa złego i nasze ułomnie kompromisy, ono teraz chce nas zawłaszczyć dla siebie. Ale sprawa nie jest przegrana – Jest Jezus i Jest Duch, i jest szansa w chwili śmierci - nie po niej. Ona jest pewna, jak pewne są słowa Jezusa – kto uwierzy będzie zbawiony.  Ale oczywiście wydobyty z grzęzawiska będzie wymagał oczyszczenia w czyśćcu, bo tylko ludzie czystego serca mogą oglądać Boga (Mt 5,8). Jezus po to za nas umarł i dla nas zmartwychwstał, i na nas zesłał deszcz Ducha wczesnego i późnego – u kresu, aby każdy, do końca, do ostatniej chwili miał szansę na odpuszczenie grzechów, zmartwychwstanie ciała i życie wieczne. Amen.

Dk Jan

Brak komentarzy: