Kiedy wam powiedzą oto tu jest albo oto tam - nie wierzcie. Bo jak błyskawica zabłyśnie na wschodzie a świeci aż na zachodzie tak będzie z przyjściem Syna Człowieczego. Bądźcie gotowi, mówią jedni, nie biegnijcie tam, mówią inni, a ogół się śmieje, jak ludzie z czasów Noego. Bo skąd można wiedzieć, kiedy Jezus powtórnie przyjdzie, przecież tego nikt nie wie, nawet sam Jezus – jedynie Ojciec. Ale uwaga! Noe też nie wiedział, kiedy przyjdzie Potop, a jednak, gdy Bóg mu to ogólnie zapowiedział i wezwał go do współpracy, Noe podjął wyzwanie i zaczął budować Arkę nie zważając na ludzkie języki. Jezus też mówił o bliskości królestwa, o tym, że On jest we drzwiach i wzywał do nawrócenia. Wtedy jedni sądzili, że najazd Rzymian w roku 70 n.e. jest spełnieniem tej zapowiedzi, inni postępowali tak jak wspominani przez św. Pawła mieszkańcy Jerozolimy, co sprzedawali majątki i bezczynnie czekali na Jezusa. Z czasem sam św. Paweł nie spodziewał się, że przyjście Jezusa nastąpi wkrótce. A jednak - wkrótce, czy kiedyś - Jezus wzywał do czuwania i gotowości, jakby to miało być zaraz. Jaka więc z tego oczekiwania nauka?
Jezus chciał, by uczniowie zawsze byli gotowi, zawsze żyli tak, jakby On miał przyjść niedługo. Tak samo prorocy Starego Testamentu, zapowiadali przyjście Mesjasza w niedalekiej przyszłości i wzywali do gotowości. Niektórzy Izraelici brali to sobie do serca inni nie. W czasach Jezusa wielu wychodziło na pustynię judzką i tam gorliwie przygotowywali się, dbając o czystość rytualną i studiując Pisma. Później uczniowie Jezusa też niecierpliwie czekali, bo wierzyli, że Jego przyjście jest bliskie i pewne jak świt poranka. Ale lata płynęły, a Pan nie przychodził. Stopniowo zapał gasł, już tak nie czekali w napięciu, nawet nabierali przekonania, że przyjście Pana nastąpi nie za ich życia. Wielu zaczęło korzystać ze świata a dopiero pod koniec życia dbali o gotowość na spotkanie z Bogiem. Często nawet przyjmowano chrzest dopiero w starości. W ten sposób intencja Pana Jezusa o naszej stałej gotowości została w dużym stopniu zignorowana. Dziś też ludzie i Kościół myślą trochę podobnie – Pan przyjdzie kiedyś i nie to Jego przyjście, a bieżące staranie o życie po Bożemu powinno być siłą napędową wiary.
Jednak błąd takiego myślenia polega na tym, że siłą napędową życia wiarą może być tylko realne spotkanie z Jezusem, kontakt z Nim. Jeśli na bieżąco tego kontaktu nie mamy a przyjście Pana ma nastąpić kiedyś, w bliżej nieokreślonej przyszłości, to co nas będzie mobilizowało do wiary? Tylko tradycja. A jeśli tradycję ktoś nam odbierze, to z czego ma się brać w nas wiara, nadzieja i miłość. a także żywa gorliwość. Tradycja jest cenna ale tylko ziemska. Prawdziwą, nadprzyrodzoną siłą do życia z Bogiem jest realność kontaktu z Nim. Tymczasem, gdy ktoś mówi, że spodziewa się bliskiego przyjścia Jezusa, inni go gromią mówiąc, że nie ma do tego podstaw, bo o tym dniu nikt nie wie, nawet Jezus, więc na pewno nie ty. A jednak Noe z grubsza wiedział, że przyjdzie Potop. Jezus stawia go za wzór, bo choć Noe nie wiedział niczego dokładnie, współpracował z Bogiem i narażał się na śmieszność u ludzi.
Jezus mówi, byśmy zawsze byli gotowi, choć nie wiemy, kiedy Jego przyjście nastąpi. I mówi jeszcze więcej – że gotowość przede wszystkim polega na tym, by pragnąć spotkania z Jezusem, czekać na Niego jako na najwyższą nadzieję, chcieć by przyszedł niebawem, choć to Bóg decyduje kiedy przyjdzie. I prosić, jak św. Jan w Apokalipsie – Maranatha, przyjdź Panie Jezu. I czekać z utęsknieniem. Tymczasem dla wielu mowa o przyjściu Jezusa jest straszeniem ludzi. Tak jest dla tych, którzy się Boga boją i Go unikają. Ale Pan mówił do uczniów, że powinni na Jego widok nabrać ducha i podnieść głowę, powinni pragnąć Go, bo jeśli On jest bliski i ważny, to wtedy pragniemy spotkać Go, bo Go kochamy.
A jak jest u nas? Nawet ci pobożni, ci ze wspólnot, ci modlący się, czy nie myślą często tak: owszem czekam na przyjście Pana, ale czy to musi nastąpić teraz, czy nie może na jakiś czas? Tak bym chciał, by jeszcze choć moje dzieci i wnuki przeżyły sobie spokojnie życie. Ale gdy to mówimy, czy słyszymy samych siebie? Spotkanie z Panem i życie z Nim miałoby być dla dzieci gorsze niż życie wśród grzechu na ziemi. Jakiego nieładu potrzeba na ziemi, byśmy bardziej pragnęli nieba niż jej. Teoretycznie my wiemy, że to życie jest pielgrzymka do domu Ojca, ale w praktyce wolelibyśmy tam dojść jak najpóźniej. Wolimy hotele, baraki, namioty niż pałac Ojca. Jest to miara naszej wiary i naszej miłości do Boga.
To co tu powiedzieliśmy nie jest niczego zapowiedzią, ani deprecjonowaniem doczesności. Chodzi na razie tylko o to, by odpowiedzieć sobie na pytanie, czy jesteśmy gotowi na spotkanie z Jezusem, czy nie jesteśmy umoszczeni zbytnio w doczesności i jak łatwo wypowiada się nam słowa z Credo: oczekujemy Jego przyjścia w chwale, gdy tak naprawdę nie chcemy tego przyjścia, boimy się go, Jezus nie jest wcale dla nas aż tak upragniony i umiłowany. Bardzo lubimy bez Niego żyć. I czy do nas nie stosuje się słowo św. Pawła – teraz nastała dla was godzina powstania ze snu, godzina bolesnego odkrycia, jak Pan Jezus nie jest w świecie kochany, odkrycia jakim nonsensem jest się Go bać i robić przed Nim uniki. Bo czyż kontakt z Jezusem nie jest najpiękniejszą częścią naszego życia i życia Kościoła? Więc przyjdź Panie Jezu - choćby jutro, choćby dziś. Amen
dk. Jan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz