Rzeczy. Rzeczy. Rzeczy.
Przywiązujemy się do rzeczy i osób na tym świecie, i nie jest to dla nas dobre. Najczęściej przywiązujemy się do rzeczy, jakich pełno wokół nas i bywa, że to przywiązanie staje się bardzo silne. W takim przypadku mówimy o uzależnieniu. Powszechne są dziś uzależnienia od Internetu, telefonów, pieniędzy, seksu i wielu innych dóbr. Jeszcze powszechniejsze są uzależnienia od osób, które teoretycznie kochamy, a praktycznie zawłaszczamy – od dzieci, od dziewczyny albo żony, od chłopaka albo męża. Mówimy – żyć bez ciebie nie mogę, a po ich stracie bezradnie rozpaczamy. A przecież po stracie Boga, Jego łaski, Jego bliskości nie rozpaczamy wcale. Uzależnienie oznacza, że im do kogoś jesteśmy silniej przywiązani, tym bardziej chcemy tę osobę to ze sobą związać. Nie pragniemy jej ale pożądamy. Musimy mieć ją w jak największym stopniu, posiąść za wszelką cenę, więc skupiamy się na niej i bezwzględnie ją zawłaszczamy. Czy zwróciliście uwagę, że podczas ślubu młodzi nie siedzą naprzeciw siebie, ale obok siebie, zwróceni twarzą do Chrystusa.
Tylko Bóg nie uzależnia od siebie, przeciwnie czyni nas wolnymi. Natomiast ten świat może nas uzależnić, a przez to osłabić, ograniczyć horyzonty naszych pragnień, sprawić, że przestaniemy cenić sobie wolność. Życie w uzależnieniu kręci się wokół jednej sprawy. Wiedzą o tym ludzie, którzy stykają się z narkomanią, alkoholizmem i innymi „-izmami”, jednak o wielu z nich się nie mówi. Nie mówi się też, że Bóg czyni nas wolnymi, a brak Boga nas zniewala. Nie mówi się o tym, choć jest to jedno z podstawowych doświadczeń naszego życia. Uwikłanie nas w niewolę jest podstawowym sposobem działania złego ducha. Niewola niszczy nie tylko naszą więź z Bogiem, ale także nas, naszą wolność, swobodę działania, równowagę psychiczną i zdrowie.
Świątynia Pana. Świątynia Pana.
Jeżeli w swej pobożności szukamy więzi z Bogiem, to muszą w tym pośredniczyć rzeczy materialne, a wtedy także zły duch potrafi wpędzić nas w uzależnienia. Skoro jesteśmy materialni, Bóg daje nam rzeczy materialne, które mają pomagać w poznaniu Go i zbliżaniu się do Niego. Takimi pomocami mogą być budowle, rzeźby, obrazy, ogólnie dzieła sztuki, które wywołują przeżycia estetyczne mające nas zbliżyć do Boga i Jego świętych. W Starym Testamencie Bóg nie pozwalał czynić podobizn osób ani zwierząt, zbyt łatwo mogły się one kojarzyć z pogaństwem, które przecież opierało się na kulcie bóstw upostaciowanych w tych podobiznach. Tymczasem Bóg Izraela był całkowicie inny - nie miał na ziemi wizerunku, a Izraelici mieli tylko jeden przedmiot przybliżający ich do Niego – świątynię jerozolimska. Jednak nawet ta świątynia także mogła stać się przedmiotem ich uzależnienia, ponieważ bardzo jej potrzebowali, gorliwie do niej pielgrzymowali, kochali ją i byli do niej przywiązani. Dlatego, kiedy w wyniku najazdu Nabuchodonozora świątynia runęła w gruzy, a Izrael znalazł się na wygnaniu nad rzekami Babilonu, wówczas straszliwie za nią tam tęsknili i wprost nie mogli uwierzyć w jej zagładę - przecież był to dom, w którym mieszkał Pan. Utracić ten dom znaczyło dla nich utracić Pana, który zdawał się odwracać od nich wbrew Przymierzu. I nie wiadomo, czym by się zakończył ten kryzys ich wiary gdyby nie prorocy.
Zdrowy duchowo Izraelita tęsknił za świątynią nie z uzależnienia od niej, ale dlatego, że była dla niego drogą do poznania Boga i oddawania Mu czci: Jak miłe są przybytki Twoje, Panie Zastępów! Dusza moja usycha z pragnienia i tęsknoty do przedsionków Pańskich. Moje serce i ciało radośnie wołają do Boga żywego. Nawet wróbel dom sobie znajduje i jaskółka gniazdo, gdzie złoży swe pisklęta - przy Twoich ołtarzach, Panie Zastępów, mój Królu i mój Boże! Szczęśliwi, którzy mieszkają w domu Twoim, Panie, nieustannie Cię wychwalają. Szczęśliwi, których moc jest w Tobie, a Twoje ścieżki są w ich sercu. (Ps 84,2-6) A jednak wielu słabych uzależniło się od niej. Pragnęli, by była ich oparciem. A przecież świątynia miała ich tylko przybliżać do Boga. Tymczasem oni w chwili zagrożenia nie wołali – Pan, Pan tylko świątynia Pana, świątynia Pana. Dlatego Jeremiasz piętnował takie wołanie. Bo nie świątynia, a Bóg, miał być ich oparciem i przedmiotem pragnienia. Bóg pozwolił runąć świątyni, bo stała się bałwanem, nie drogą do Boga: Powiedz domowi Izraela: Tak mówi Pan Bóg: Oto Ja pozwalam bezcześcić świątynię moją, dumę waszej potęgi, radość waszych oczu, tęsknotę waszych serc. Synowie wasi i córki wasze, których opuściliście, od miecza poginą. (Ez 24,21) Świątynia była darem, ale okazało się, że nawet przy takim darze można było pominąć Dawcę.
Tylko wola Boża.
Tylko wola Boża jest darem, który nie zniewala. Ona czasem daje człowiekowi pomyślność, czasem dopuszcza trud i cierpienie. Dlatego autor Ps 119 prosi, by Bóg dał mu przede wszystkim tęsknotę za Jego wolą, za Jego przykazaniami: Jestem gościem na ziemi, nie kryj przede mną Twych przykazań! Dusza moja omdlewa z tęsknoty wciąż do wyroków Twoich. (Ps 119,19-20) Tylko wola Boża pociąga nas zawsze do Boga, nigdy do Jego namiastek, do dóbr ziemskich, które łatwo nas uzależniają.
Tylko Bóg.
Dlatego potrzebna jest tęsknota nie za rzeczami ziemskimi ale bezpośrednio za Bogiem, by osobiście spotykać się z Nim, jak pisze psalmista: Boże, Ty Boże mój, Ciebie szukam; Ciebie pragnie moja dusza, za Tobą tęskni moje ciało, jak ziemia zeschła, spragniona, bez wody. W świątyni tak się wpatruję w Ciebie, bym ujrzał Twoją potęgę i chwałę. Skoro łaska Twoja lepsza jest od życia, moje wargi będą Cię sławić. Tak błogosławić Cię będę w moim życiu: wzniosę ręce w imię Twoje. Dusza moja będzie się syciła niby sadłem i tłustością, wargi moje radośnie wołać będą, a moje usta [Cię] chwalić. Gdy wspominam Cię na moim posłaniu, myślę o Tobie podczas moich czuwań. Bo stałeś się dla mnie pomocą i w cieniu Twych skrzydeł wołam radośnie: do Ciebie lgnie moja dusza, prawica Twoja mnie wspiera. (Ps. 63,2-9)
Do takiej tęsknoty wychowuje nas Bóg. Do przywiązania osobiście do Niego. Jeżeli jesteśmy przywiązani do rzeczy, które przecież nie są Nim, wtedy Bóg może dla naszego dobra doświadczyć nas utratą tych rzeczy. On bowiem wie, że nade wszystko potrzebujemy wolności od rzeczy, aby to była wolność dla Niego. O tym właśnie mówi prorok Ozeasz. Mówi, że Bóg da nam doświadczyć głodu i braku, aż w tych doświadczeniach ponad wszystko zapragniemy osobiście Jego i tylko Jego, świadomi, że wszystko inne jest niewystarczające. Pragnienie Boga i tęsknota za Nim jest istotą naszego ostatecznego nawrócenia. By nas do tego nawrócenia doprowadzić, Bóg niejako mówi sam do siebie: Pójdę i wrócę do mojej siedziby, aż zaczną pokutować i szukać mego oblicza i w swym nieszczęściu za Mną tęsknić. (Oz 5,15)
Taką właśnie drogę bolesnego szukania Boga musiał odbyć pobożny Hiob, by u jej kresu wyznać wreszcie bodaj najpotężniejsze w Starym Testamencie słowa pewności wiary i tęsknoty za pełnią życia w Bogu. Lecz ja wiem: Wybawca mój żyje i jako ostatni stanie nad mym prochem. Potem me szczątki skórą przyodzieje, i ciałem swym Boga zobaczę. To właśnie ja Go zobaczę, moje oczy ujrzą, nie kto inny; moje nerki już mdleją z tęsknoty. (Hi 19,25-27)
Nasze życie duchowe pełne tęsknoty.
Jesteśmy duchowi i cieleśni. Takimi stworzył nas Bóg i takimi powołał nas dla siebie. Dlatego potrzebuję jak Hiob obcować z Bogiem najpierw w duszy, a potem w ciele i czekam aż nad prochem mojego słabego, kruchego, obumierającego ciała stanie On – Bóg Najwyższy i Najbliższy, a wtedy ja, proch będę z Panem gadał (A. Mickiewicz, Dziady, spowiedź księdza Piotra). Będę obcował z Bogiem nie tylko w duszy ale po zmartwychwstaniu i w ciele.
W dzisiejszym świecie często punktem wyjścia dla ludzkiego doświadczenia jest niestety niewiara. Nie znam Boga i wydaje mi się, że Go nie potrzebuję. Im bardziej jestem samowystarczalny, silny, zaradny i nastawiony na rzeczy tego ze świata, tym pewniej nie będę Go szukał, mając silne przekonanie, że niczego poza światem nie potrzebuję, bo niczego poza światem nie czuję a wydaje mi się, że czuję wszystko, co mi jest potrzebne. Sytuacja trochę się zmienia, gdy dojrzewam i zaczynam czuć braki, niedostatki i wyższe pragnienia. Wtedy najpierw szukam doczesnego zaspokojenia, nie odwołującego się do Boga i jeśli je znajdę, Bóg nadal nie będzie mi potrzebny. Bywa jednak, że w życiu czuję coraz większy niedosyt, a mimo tego póki co niewiele się we mnie zmienia. Najtrudniej bowiem jest zmienić wieloletni sposób myślenia o sobie i swoim niedosycie.
Jednak, gdy w końcu zostanie przekroczona masa krytyczna moich braków, coś wreszcie ma szansę we mnie pęknąć, coś ma szansę zacząć się zmieniać. Może pojawić się choć śladowe przeczucie, że jednak Boga potrzebuję, że mi Go brakuje, że to, co przeżywam, wynika z zapotrzebowania na Niego, z głodu, a nawet z tęsknoty za Nim. Z początku takim przeczuciom stęsknienia przeciwdziałać będzie energicznie zły duch, popychając mnie do zagłuszania wewnętrznych pragnień hałaśliwą doczesnością i ruchliwą codziennością - własnymi przyjemnościami i roztrząsaniem win nie u siebie a u innych: w ludziach, w Kościele, albo w Bogu, który mnie rzekomo zawiódł dopuszczając zło i nie wysłuchując na czas moich próśb.
Gdyby jednak Bóg zawsze wysłuchiwał naszych próśb natychmiast, znaczyłoby, że to my lepiej od Niego wiemy, co jest człowiekowi potrzebne. A jednak wielkość owej „przygody”, jaką jest obcowanie z Bogiem, polega właśnie na tym, że Bóg jest większy od nas i prowadzi nas nie naszymi drogami ale swoimi i to do czegoś większego niż teraz mamy i co sami moglibyśmy sobie wymyślić. Bóg jest miażdżąco większy od nas, a jednak nas kocha i spotkanie z Nim, zgoda na to, by dać się Jemu poprowadzić, jest najpiękniejszym z możliwych ludzkich doświadczeń. Cały „smak” Boga tkwi w tym, że jest Najwyższy, a jednak kocha wszystkich delikatnie i chce być dla każdego Najbliższy. Czujemy w sercach, że Go potrzebujemy, a jednak sami nie możemy nic uczynić, by Go otrzymać. Możemy tylko Jemu się poddać, prosić pokornie i oczekiwać, aż On sam do nas przyjdzie. I On to rzeczywiście uczyni, uczyni chętnie, bo chce dla nas najwyższego dobra z wielkiej swojej miłości. My potrzebujemy Go tylko oczekiwać pokornie, być wierni i cierpliwi. Nie żądamy nic od Niego, nie domagamy się, tylko prosimy. I nie obrażamy się, gdy otrzymujemy trochę inaczej niż prosimy, lecz poddajemy się, by stało się tak, jak On chce. Moja pokora jest w relacji z Bogiem najważniejsza i najpiękniejsza.
Obcując z Jezusem mogę się do Niego przywiązać jak Matka Boża i apostołowie. Przywiązuję się, ale nigdy nie jestem od Niego uzależniony. On bowiem zawsze się człowiekowi po trosze daje, a po trosze wymyka, tak, że zawsze Go mamy, ale zawsze za mało i tym mniej, im bardziej próbujemy Go zawłaszczyć. Jezus, jak w Pieśni nad Pieśniami (PnP 5,2-6), puka do naszych serc w nocy. Gdy pokonamy lenistwo i wygodnictwo, i wstaniemy, by Mu otworzyć, Jego już za drzwiami jakby nie ma. Odszedł i tylko pozostawił na zasuwie swoje ślady. Tak to jest z Nim. On jest ale się wymyka, mam Go bliżej i znowu jakby się trochę oddala, tak iż dominującym przeżyciem staje się Jego niedosyt i tęsknota za Nim. To nie prawda, że On jest daleko ode mnie, On jest bardzo blisko, coraz bliżej, ale przeszkody są po mojej stronie, a są to przeszkody właściwe doczesności. One sprawiają, że choć za każdym następnym doświadczeniem Bóg jest coraz bliżej, bo ja jestem bardziej otwarty, jednak ciągle nie mam Go jeszcze w pełni. Coraz mocniej Go wyczuwam i jednocześnie coraz bardziej mi Go brak. Mam Go za mało, tęsknię za Nim teraz, ale mam nadzieję niebawem otrzymać Go więcej. Dlaczego tak jest? Bo, gdybyśmy choć przez moment w doczesności spotkali się z Nim w pełni, to po chwili nieunikniona rozłąka i tęsknota za Nim stałaby się nie do zniesienia. Po takim doświadczeniu, jak na Taborze, czy po doświadczeniu powrotu ze śmierci do życia doczesnego, Bóg musi częściowo stłumić w ludziach pamięć przeżytego szczęścia, abyśmy dali radę dalej żyć tu, na ziemi. Dlatego od Jezusa nigdy się nie uzależniamy, bo w relacji z Nim mniej od nas zależy niż od Niego. Zbliżamy się do Niego po trosze, pragniemy Go, a i tak tęsknota w sercu za ostateczną pełnią spotkania pozostaje niespełniona. Ona to, tęsknota za Bogiem, staje się najbardziej przejmującym doświadczeniem doczesności.
Dwa źródła tęsknoty.
Pierwsze jest doświadczeniem wpisanym w serce człowieka u początków i mniej lub bardziej ujawniające się przez całe życie. Drugie może pojawić się w duchowej dojrzałości i napiszemy o nim w następnym akapicie. Otóż pierwszą przyczyną naszej świadomej lub nieświadomej tęsknoty za Bogiem jest to, że Bóg tak nas stworzył, że Go potrzebujemy. Bez Niego nie daje się żyć, ponieważ słabnie się wewnętrznie jak odwodniony organizm. Bóg jest nam potrzebny jak woda i powietrza, jak ludzkie towarzystwo, jak życzliwa osoba. Psalmista wyraził to krótko: Jak łania pragnie wody ze strumieni, tak dusza moja pragnie Ciebie, Boże! Dusza moja pragnie Boga, Boga żywego, kiedyż więc dojdę i ujrzę oblicze Boże? (Ps 42,2-3) To doświadczenie potrzeby kogoś zapewniającego nam niezawodne oparcie zły duch potrafi w nas stłumić i odwrócić od niej naszą uwagę obsypując nas gadżetami doczesności i wmawiając, że skuteczniejsza od konfesjonału i Eucharystii jest profesjonalna pomoc ludzka – lekarska, psychologiczna itp. Wtedy wiele czasu upływa, zanim się przekonamy na własnej skórze, że Boga nikt i nic nam nie zastąpi.
Drugi rodzaj tęsknoty za Bogiem rozwija się wtedy, gdy już Boga znamy i rozwinęła się w nas miłość do Niego. Taką miłość otrzymam w darze, gdy pozwolę jej rozwinąć się w swoim sercu, bowiem sam z siebie nie mam niczego, czym mógłbym Go kochać. Tylko On uczy mnie miłości, a przez otrzymaną od Niego miłość lgnę do Niego i także mam siłę do kochania ludzi. Jednak tą miłością od Boga nie jestem nigdy nasycony ani zaspokojony, raczej przeciwnie, jest ona we mnie w stałym niedosycie, w niekończącym się braku, w niepełności. Na ziemi stale brakuje mi Boga, ale okazuje się, że i w życiu wiecznym dalej będzie mi po trosze Boga brakowało. Jednak między tymi dwoma brakami jest zasadnicza różnica. Na ziemi napotykam na bariery broniące Jego pełnej dostępności, których nie umiem przeskoczyć i nawet Jezus ich doświadczał w kontakcie z Ojcem. Natomiast w niebie takich barier nie ma, lecz człowiek jako istota skończona doświadcza nieskończoności Boga i do coraz intensywniejszej relacji miłości z Nim dojrzewa się przez całą wieczność. Dojrzewa się, ponieważ Bóg jest naszym jedynym celem, źródłem miłości: stale bliskim i stale nie dość bliskim, pełnym życia i piękna, niewyczerpanym i nigdy się nie nużącym.
Diakon Jan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz