Człowiek jest poraniony i
zamknięty. Wszystkie jego nieszczęścia wzięły początek w raju. Tam był młody i rozwijał
się, wszystkiego chciał i bardzo
potrzebował, stale był głodny i spragniony, bez przerwy szukał i poznawał. Pytał,
kogo mógł, by dowiedzieć się co i gdzie znajdzie, czego mu jeszcze potrzeba, co
więcej może. Przemierzał raj w poszukiwaniu jeszcze pełniejszego szczęścia, a
raj był wielki i obfity. Stale wszystkiego głodny pytał, czym jeszcze może się
nakarmić, co jest dobre, co jeszcze lepsze. Najpierw pytał Boga i Bóg mu hojnie
odpowiadał. Ale potem pomyślał sobie, że gdyby zapytał jeszcze kogoś innego zyskałby
więcej i ubogacił się bardziej. Niestety zapytał węża – szatana, niewłaściwej
osoby i otrzymał złą wskazówkę. Przez nią nakarmił się tym, czym nie powinien,
na co Bóg nie zezwalał, bo nie był to pokarm dla człowieka. Ta niewierność Bogu
ugodziła w człowieka i zraniła go śmiertelnie. Od tej chwili jest obolały i
nieszczęśliwy. Powoli wychodzi ze swego nieszczęścia, ale już nie może pozwolić
sobie na byle jakiego doradcę. Potrzebuje doradcy najlepszego, eksperta od jego
chorej duszy i powinien trzymać się Go całym sercem.
Chodzi, zatem, o to, czym
powinien karmić się człowiek, a czego unikać. Tylko Bóg to wie, ponieważ to On stworzył
człowieka i zna zasady jego życia. Przejawem tego życia jest oddech. Bóg dał mu
ten oddech, którym oddycha Sam, dał mu to, czym Sam żyje, napełnił go Swoim
życiem. Oddech stale towarzyszy człowiekowi, ale oddech to wiatr i duch, po
hebrajsku ruah. Dzięki tej
wieloznaczności możemy zrozumieć, że oddech Boży w człowieku to Duch Święty. On
stale ma przebywać w nim i Nim ma człowiek żyć, bo otrzymał Go od Boga jako podstawę
całego życia. W tym Duchu Bóg mieszka w człowieku, a człowiek z Jego mocy żyje.
Niestety Ducha Świętego człowiek stracił i to na własne życzenie, za sprawą posłuchania
złego doradcy. I od tej pory cała historia zbawienia to Boże starania, by przywrócić
ludziom Ducha Świętego, sprawić, by znów
zaczęli oddychać Bogiem, a nie złym duchem. W Starym Testamencie Bóg dawał
Ducha Świętego tylko wybranym, lepiej przygotowanym, bardziej otwartym –
prorokom. Oni dzięki Niemu rozumieli, co mówi Bóg, byli bardziej wrażliwi na
działanie Boga i mieli moc, by głosić o tym i przekazywać Ducha Bożego innym.
Niestety większość ludzi była oporna i słabo poddawała się mocy Bożej, prorocy
doświadczali powszechnego oporu, niezrozumienia, zatwardziałości serca. Bo w
ludziach, którzy mają w sobie puste przestrzenie, z których wygnali Boga,
zostali zajęci w znacznym stopniu przez złego ducha, a on obwarowuje się w tych
pustkach, jak w twierdzach, umacnia i opancerza. Człowiek staje się
zatwardziały i hermetyczny dla Ducha. I tak jest po dziś dzień. Ale wtedy, w
czasach proroków, było to zjawisko szczególnie bolesne. Tak, że Bóg powołując
proroków nieraz z góry uprzedzał ich że idą głosić na zatwardziały ugór, na
pustynię, gdzie nie ma żywego ducha.
Człowiek powinien zrozumieć, co
trzeba mieć w sobie, by być wrażliwym na Ducha Bożego. Przeczytajmy słowa
proroka Izajasza (Iz 61,1-2,10-11) Po pierwsze, trzeba rozumieć, że Ducha
Bożego przyniósł na ziemię Jezus i tylko od Niego albo od Ojca można tego Ducha
przyjąć. Ludzie szukają powszechnie natchnień, ale często miesza się w nich
Duch Boży ze złym duchem. Z tych natchnień pracują, tworzą, a przez to ich
praca bywa inspirowana pychą, miłością własną, wpatrzeniem w siebie, bardziej
złem niż dobrem, bardziej nieczystością niż czystością. Oni są wrażliwi, ale wrażliwość otwiera nieraz na inne duchy,
a nie ducha Bożego. To jest pierwsza choroba duchowa ludzi twórczych.
Drugą chorobą duchową człowieka
jest złudzenie sytości. Nie widzimy tego, że jesteśmy ubodzy, a Bóg powinien ubogacić
nas Sobą, swoim Duchem. Czujemy się pozornie nasyceni światem, jego dobrami, darami
otrzymywanymi od ludzi. Złudzenie sytości trwa w nas dopóki nie przeżyjemy
obdarowania Duchem Bożym i to przeżycie nami nie wstrząśnie. Wtedy widzimy, że
ludzkie dary to miałkość i nicość w porównaniu z Bogiem i zaczynamy widzieć, że
naprawdę jesteśmy ubodzy, dopóki Bóg nas nie ubogaci. A że na ubogacenie przez
Boga trzeba poczekać i o nie zabiegać, przeto czekając i szukając czujemy głód
i brak prawdziwych wartości. Stale niezaspokojone w nas ubóstwo jest dla nas
ratunkiem, bo dzięki niemu pragniemy i szukamy właśnie tego, kogo nam potrzeba
- Ducha Bożego.
Trzecią chorobą duchową człowieka
jest złamane serce. To głębokie złamanie naszego serca nastąpiło w raju, gdzie
ufaliśmy Bogu i On nigdy nas nie zawiódł, a potem nagle, tak samo jak Bogu,
zaufaliśmy złemu duchowi, a wtedy on zawiódł nas i wyszydził okrutnie. I tak
jest do dziś. Dobroć i miłość Boga miesza się nam ze złośliwością i nienawiścią
złego ducha, dobre natchnienia z pokusami. Jesteśmy zagubieni i nasze złamane
serca często nie wiedzą, czy są kochane i przez kogo. Jest to nasz osobisty
dramat, brak pewności co do miłości z jednej strony, a z drugiej tak wielkie
jej pragnienia. To rozdarcie serca niszczy nas i wykańcza. Bóg robi wszystko,
co może, posługując się ludźmi dobrej woli, a zły robi ze swej strony też
wszystko, by to starania sił dobra nie wyglądały wiarygodnie. Czy rozumiemy,
jak straszna toczy się walka o dusze złamane? Straszna.
Czwartą chorobą duchową człowieka
jest zniewolenie wewnętrzne. Odczuwamy nacisk na wolę, na swoje wnętrze, nie czujemy się do końca swobodni,
ogranicza nas świat i ludzie. Jesteśmy z tego niezadowoleni, przeżywamy
dyskomfort, złoszczą nas własne ograniczenia i boimy się niewoli i przemocy innych.
Ale tkwimy w tym i nie umiemy się sami wyzwolić.
Jedyną siłą leczącą te nasze
choroby jest Jezus, który przyniósł na świat Ducha Świętego i rozlał go na nas.
Oczywiście nie dokonało się to łatwo, ale z wysiłkiem Jezusa, po Jego śmierci i
zmartwychwstaniu, za cenę najwyższą - Jego Krwi. Jezus przychodzi do nas, gdy w
Niego uwierzymy i przyjmiemy chrzest. Wtedy wyrzuca z nas złego ducha i Duch
Święty zajmuje jego miejsce. On daje sercu pokój i radość, osłania nas
płaszczem sprawiedliwości, a więc dobra, tym samym płaszczem, który potrzebujemy
my, aby wejść na ucztę weselną (??). Kiedy Jezus przychodzi, siły zła ustępują,
ale potem człowiek musi utrzymać Ducha Bożego, a zły walczy, by Go odsunął na
bok, albo wręcz usunął z serca. Jesteśmy pomiędzy dwoma siłami, wlewającą się ciepło
i miękko Miłością, a atakującą brutalnie złośliwością. Duch Święty działa
delikatnie i pokornie, a złe duchy gwałtownie i złośliwie. Można je na ogół rozpoznać.
Ducha Świętego przynosi nam
każdorazowo Jezus. Trzeba się zwracać po Niego do Jezusa. Nie mieć poczucia własnej
umiejętności robienia czy zyskiwania czegoś. Dobrym wzorem takiej postawy
wrażliwej na Ducha jest Jan Chrzciciel. On wie, kim nie jest, ani Mesjaszem, ani
nawet prorokiem, ale tylko głosem głoszącego. Nie ma więc jakby własnej
osobowości, nie jest kimś kto działa, ale jest całkowicie oddany Duchowi i jest
tylko tymi rzeczami, które Duch czyni i wypowiada. Duch Święty jest podmiotem
działającym, a on narzędziem, ludzkim przejawem Jego działania. Lepiej nie
można było ująć własnej pokory i nicości. Ale z tej nicości rodzi się moc Boża
w świecie, bo nikt jej nie zasłania, nie przeszkadza, nie przywłaszcza. Jest
bardzo ważne i trudne pozwolić Duchowi Świętemu działać samodzielnie, choć
przez nas. Jan też podkreśla, kim jest Ten, kto tego Ducha przynosi. Jest nim
Jezus, a Duch przychodzi z Jego ust i serca jak ogień, podczas gdy w ustach i
sercu Jana jest zaledwie wodą. Woda obmywa z grzechu, aby na obmyte serce wylał
się Duch i zajął je dla siebie, jak ogień zajmuje drewno.
W ten sposób zamyślił Bóg swoje
działanie. Posłał Jezusa by wylał na ludzi Ducha, a kiedy oni staną się głosami
tego Ducha, wtedy Duch będzie tryskał też od nich i zajmował innych. Tak Bóg
obdarował ludzi Duchem, by oni poddali się
Mu i sami innych tym Duchem obdarowywali. To nic, że świat jest pełny istot zamkniętych i opancerzonych. Niech Duch
oblewa ich i stuka do nich. Niech stoi u ich drzwi i kołacze. A czasem ten Duch
potrafi nie tylko kołatać, ale dopuścić gwałtowniejsze uderzenia i wstrząsy.
Cierpienia te sprowadza zły, ale czyni to niebacznie, bo to one potrafią
właśnie rozbić pancerz stworzony przez niego. A wtedy serce się odsłoni, Duch
Boży wejdzie i zajmie wreszcie dostępne Mu serce.
Diakon Jan