Jezus
przychodząc na świat, mówi: Ofiary ani daru nie chciałeś, aleś Mi
utworzył ciało; całopalenia i ofiary za grzech nie podobały się Tobie.
Wtedy rzekłem: Oto idę - w zwoju księgi napisano o Mnie - abym spełniał
wolę Twoją, Boże. (Hbr 10,5-7)
Jeżeli
potrzebujemy czegoś cennego, trzeba to kupić. Jeżeli mamy rzecz
wartościową, możemy ją korzystnie sprzedać. Gdy zarabiamy, stać nas na
to i owo, ale gdy nie mamy pieniędzy, nasze możliwości są nikłe.
Przyzwyczailiśmy się od dzieciństwa, że za dobra trzeba płacić i nic nie
jest za darmo. Dlatego czasami czujemy się niezręcznie, gdy ktoś daje
nam cenny prezent. Wydaje się nam, że powinniśmy się natychmiast
zrewanżować. Bo tak wypada. Bo lepiej nie mieć zobowiązań. Bo, jeśli
ktoś daje, jeśli ktoś nam pomaga, to pewnie na coś liczy. Takie myślenie
mamy we krwi. Taki handel wzajemnymi usługami zdarza się nam w różnych
sprawach, nie tylko materialnych. Był on obecny od początku, można
rzec, od wyjścia z raju, bo stanowi konsekwencję naszej kondycji w
społeczeństwie zatomizowanym, gdzie wszyscy są sobie obcy i każdy jest
gotów zaspokoić potrzeby drugiego o tyle o ile będzie miał w tym także
swój interes. Stąd handel towarami jako sposób na prowadzenie równych
rachunków między ludźmi.
Nic dziwnego, że tak ukształtowani, prowadzimy interesy także z Bogiem.
W naturalnych religiach pogańskich normalne było, że bogu trzeba coś
dać, jakoś go sobie zjednać, by był nam przychylny. Meksykańscy
Aztekowie do początku XVI wieku zabijali codziennie dla boga Słońca
wiele istnień ludzkich, wycinając im serce. Składali te ofiary po to, by
Słońce wzeszło następnego dnia. Bogom składano ofiary z płodów roli, z
pokarmów, ze zwierząt, a żeby były to ofiary naprawdę cenne (bo boga nie
można zbyć byle czym), zabijano czasem pierworodnych synów albo
wrzucano niemowlęta do ognia (np. dla boga fenickiego Molocha). Czego
nie można odmówić takim praktykom - na pewno wiary i traktowania boga
poważnie. A jednak tamci ludzie popełniali wielki błąd. Nie tylko taki,
że Bóg nie chce, żeby zabijać. Problem w tym, czy człowiek jest w stanie
cokolwiek Bogu dać i czy Bóg czegoś od człowieka potrzebuje. A jeżeli
tak, to czego.
Między
Bogiem a stworzeniem rzeczy mają się tak, jak między rodziną a
niemowlęciem przychodzącym w niej na świat. Przychodzi ono nagie, nie
mając niczego, nawet życia sobie nie zawdzięczając. Wszystko, co
później będzie miało otrzymuje za darmo od swojej rodziny: ubranie,
jedzenie, zabawki. Bóg stworzył świat, bo tego chciał. Nadał mu sam z
Siebie mądry ład i piękno. Gdy człowiek czyni zło i niszczy ten Jego
świat, Bóg sam zwalcza w nim grzech, dąży do jego oczyszczenia. Posyła
Syna, poświęca Go, przebacza człowiekowi. Wszystko to czyni bez
najmniejszej naszej zasługi, bez naszej prośby, bez naszego starania. Co
więcej On - szczęśliwy w łonie Trójcy Świętej, niczego nie potrzebuje.
Mimo tego chce zajmować się nami, choć wie, że niczego nie będziemy
mogli Mu dać. Żadne nasze dobro od nas do Niego się nie przedostanie,
tak kompletnie jesteśmy na różnych poziomach.
Czasem
myślimy, że nasza pobożność jest dla Boga, dla Niego czynimy dobre
czyny, wypełniamy przykazania, dla Niego chodzimy do kościoła,
poświęcamy wysiłek, by nie popełniać grzechu. Nic bardziej mylnego.
Przykazania Boże to wskazówki dla nas, jak postępować, by nie szkodzić
sobie, nie niszczyć swojego życia. Jeśli nie zabijam, robię to dla
ludzi, bo co by było, gdyby wszyscy zaczęli zabijać. Jeśli nie kłamię,
to także czynię to, co jest mnie i innym potrzebne jak powietrze. Bo jak
wygląda społeczeństwo zdezorientowane, karmione dezinformacją, możemy
zauważyć także dziś w wielu częściach świata. Jeśli uczestniczę we Mszy
św., to czynię to dla siebie, bo Eucharystia jest źródłem pokarmu
duchowego potrzebnego nam w drodze przez to życie. Naprawdę w naszej
pobożności nie ma niczego naszego, co moglibyśmy zrobić dla Boga, jest
dokładnie odwrotnie, stale czerpiemy od Niego. Co gorsza to, co
czerpiemy, często traktujemy potem jako swoje (moja wiedza, moje
umiejętności, owoce mojej pracy).
Czy
jednak Bóg naprawdę niczego od nas nie potrzebuje? Owszem jest coś, co
musimy Mu oddać do dyspozycji, by Jego starania przyniosły owoce.
Starania Boże dotyczą prowadzenia stworzenia do domu Ojca. Bóg chce nas
zbawić. W tym celu przebacza nam i oczyszcza nas jak dzieci, które
umorusane od stóp do głów wracają z podwórka. W tym stanie nie nadają
się do domu, mama musi je umyć od stóp do głów. To czyni właśnie Bóg.
Usuwa z naszych serc i ze świata zło, a do tego potrzebuje jednego -
naszej współpracy. Zaś współpraca ta polega na naszym włączaniu się w
to, nad czym pracuje Bóg. To włączenie się nazywa się pełnieniem przez
nas woli Bożej. Bóg ma wolę obmycia nas i doprowadzenia do szczęścia ze
Sobą, ale nie może tego zrobić bez naszego współdziałania. Wola Boża nie
jest apodyktycznym nakazem, co mamy czynić. Wola Boża nie ogranicza
nas. Ona jest szeroką rzeką, która płynie z gór - krainy niewoli, do
morza - domu Bożego. I tą rzeką płyniemy samodzielnie, własną łódką,
mając swoje wiosła. Drogę możemy obrać różną: bliżej lewego brzegu albo
prawego, opłynąć wyspę z tej lub tamtej strony, możemy nawet zacząć
wiosłować pod prąd. Jednak najpewniej dopłyniemy z gór do morza
wiosłując tak, jak biegnie nurt woli Bożej. Ona pozostawia nam najwięcej
wolności.
Wszystko,
co Bóg robi na naszych oczach, czyni to więc dla nas, całkowicie bez
naszych zasługi. I daje nam to za darmo. Nikt w świecie nie jest tak
bezinteresowny, jak Bóg. Bogu zależy na naszej współpracy, bo bez niej
nie da się nas zbawić. I to jest pierwsze, na czym Bogu zależy,
pierwsze, co możemy Bogu dać - nasze z Nim współdziałanie w realizacji
zbawienia siebie i innych.
Ta
wola Boża, by nas uszczęśliwić jest darmowa, bo wynika całkowicie tylko
z jednego - z Bożego umiłowania nas. Z tej miłości darowuje On stale
nam wszystkie nasze długi. Nikt tak nie postępuje jak On. Świat w swoim
wyrachowaniu jest ciasny i bezduszny. Nikt o zdrowych zmysłach nie
powinien rezygnować ze skarbów, które Ktoś daje za darmo. My jednak
jesteśmy tak zdezinformowani i zagubieni, że rezygnujemy ze współpracy z
Bogiem, a chętnie ciężkie pieniądze ładujemy w iluzoryczne dobra tego
świata. Straszna jest to ślepota. Bóg przecież chce tylko byśmy
współpracowali, nic więcej.
A kiedy będziemy współpracować, poznamy Go i może... pokochamy. Niczego innego tak naprawdę nam nie trzeba.
Na
czym więc Bogu zależy? Na tym żebyśmy z Nim pełnili Jego wolę i w ten
sposób zbliżali się do Niego stopniowo i narastała w nas miłość do
Niego.
Co zatem możemy Bogu dać, tylko nasze zaangażowanie w Jego wolę.
I nasze zakochane w Nim serce.
Diakon Jan, grudzień 2012