środa, 24 maja 2017

GDY PRZYCHODZĘ DO BOGA PO JEGO MIŁOŚĆ


Ludzie skarżą się, że nie mogą dobić się do Boga. Mają problemy ze sobą, z ludźmi, z którymi żyją, ze światem. Szukają Boga, starają się i zdaje im się, że Bóg nie reaguje: milczy, odmawia, jest daleko. Tymczasem Pismo Święte pokazuje pewien porządek Bożego działania. Bóg przychodzi do swojego stworzenia, które jest dla Niego bliskie, podczas gdy dla stworzenia Bóg wcale nie jest bliski. Z ludzkiego punktu widzenia jest trudny, niezrozumiały i daleki. Bóg mówi, że pierwszy nas szuka, a nam wydaje się, że to my Go szukamy i to z wielkim wysiłkiem, a nierzadko i umiarkowanym powodzeniem. Obie optyki, Boża i ludzka, są prawdziwe, bowiem istnieje przepaść dzieląca stworzenie od Boga i On przychodzi zza tej przepaści. Mimo, że Bóg przychodzi, nadal wydaje się trudny i niezro­zumiały, i tak być musi, ponieważ jest Bogiem nie człowiekiem. W tej sytuacji z naszej strony potrzebna jest odpowiednia postawa i zrozumienie, a wtedy zobaczymy, że Bóg nie utrudnia nam, a przeciwnie, ułatwia. On działa po ludzku, według ludzkich schematów, robi to dla nas, ale dla nas też łamie je nieraz, by dostosować się do indywidualnych potrzeb człowieka. Prawdę tę kapitalnie pokazuje opowieść o wyprawie Jezusa na tereny pogańskie i spotkaniu z kobietą kananejską. Znamy ją z podobnych, choć różniących się w szczegółach relacji ewangelistów Mateusza i Marka. Marek pisząc do Rzymian pomija rozmowę Jezusa z Apostołami na temat misji Mesjasza, za to dodaje istotny szczegół w wersecie 27: Pozwól wpierw nasycić się dzieciom. Poniżej pokazano paralelnie oba teksty.



Mt 15, 21-28
Mk 7,24-30
Potem Jezus odszedł stamtąd i podążył w stronę Tyru i Sydonu. A oto kobieta kananejska, wyszedłszy z tamtych okolic, wołała: Ulituj się nade mną, Panie, Synu Dawida! Moja córka jest ciężko dręczona przez złego ducha. Lecz On nie odezwał się do niej ani słowem. Na to podeszli Jego uczniowie i prosili Go: Odpraw ją, bo krzyczy za nami! Lecz On odpowiedział: Jestem posłany tylko do owiec, które poginęły z domu Izraela.
Wybrał się stamtąd i udał się w okolice Tyru i Sydonu. Wstąpił do pewnego domu i chciał, żeby nikt o tym nie wiedział, lecz nie mógł pozostać w ukryciu.






A ona przyszła, upadła przed Nim i prosiła: Panie, dopomóż mi!
Wnet bowiem usłyszała o Nim kobieta, której córeczka była opętana przez ducha nieczys­tego. Przyszła, upadła Mu do nóg, a była to poganka, Syrofenicjanka rodem, i prosiła Go, żeby złego ducha wyrzucił z jej córki.
On jednak odparł: Niedobrze jest zabrać chleb dzieciom, a rzucić psom.

Odrzekł jej: Pozwól wpierw nasycić się dzieciom; bo niedobrze jest zabrać chleb dzieciom, a rzucić psom.
A ona odrzekła: Tak, Panie, lecz i szczenięta jedzą z okruszyn, które spadają ze stołów ich panów.
Ona Mu odparła: Tak, Panie, lecz i szczenięta pod stołem jadają z okruszyn dzieci.
Wtedy Jezus jej odpowiedział: O niewiasto wielka jest twoja wiara; niech ci się stanie, jak chcesz! Od tej chwili jej córka była zdrowa.
On jej rzekł: Przez wzgląd na te słowa idź, zły duch opuścił twoją córkę. Gdy wróciła do domu, zastała dziecko leżące na łóżku, a zły duch wyszedł.



Jak pisze Marek, Jezus wybrał się w okolice Tyru i Sydonu, by odwiedzić pewien dom. Żydzi nie wchodzili do domów pogan, więc z pewnością był to dom Żyda, mieszkającego na tamtych terenach. Po drodze zauważyła Jezusa miejscowa kobieta, ale oczywiście nie śmiała podejść i porozmawiać, bo wiedziała, że Żydzi nie utrzymują stosunków z poganami. Kobieta jednak znała Jezusa ze słyszenia, wiedziała, że jest cudotwórcą, miała do Niego prośbę i dlatego, zwyczajem ludzi Wschodu, krzyczała z daleka długo i natarczywie. Było to normalne, biorąc pod uwagę mentalność tamtych ludzi, znany po dziś dzień upór i hałaśliwy sposób bycia. Jezus, zawsze tak wrażliwy na ludzkie sprawy, tym razem nie reaguje, a Apostołowie, nie mogący już znieść wielkiej krzykliwości kobiety, dopominają się, by ją odprawił. Dla nich jest oczywiste, że Jezus powinien ją odtrącić.

Jezus jednak nie odtrąca jej, ale pozwala by prosiła. Pozwala, choć nie odpowiada. Gdy Apostołowie są tym zdziwieni, wyjaśnia, że jest posłany do Żydów, Jego misja polega na doprowadzeniu ich do zbawienia. Jaki jest zamiar Boży wobec pogan, nie mówi, choć niczego nie wyklucza. Taki jest, według woli Bożej, porządek działania Mesjasza – jest Mesjaszem narodu wybranego, przychodzi do niego i do niego zwraca się w swoim nauczaniu.

            Kobieta pogańska jednak otrzymała wyraźny sygnał, że nie jest odepchnięta, może prosić, co czyni dalej z wielką wytrwałością. Odszukuje Jezusa tam, gdzie się zatrzymał, zbliża się do Niego i z wielkim uniżeniem, właściwym dla istniejącej dysproporcji miedzy Rabinem żydowskim a poganką, prosi o łaskę dla dręczonego przez złego ducha dziecka. Zły duch w dziecku mógł oznaczać ciężką chorobę lub opętanie, tak czy inaczej z perspektywy dostępnego dotąd Objawienia nie było to nic dziwnego, gdyż poganie, jako nie znający Boga, w naturalny sposób narażeni byli na moc złego ducha, a nawet w jakimś sensie żyli stale w jego mocy. W osobie syrofenicjanki staje przed Jezusem więc jakby cały świat pogański, który wpadł w moc złego i potrzebuje zbawienia. Jednak chwila tego zbawienia jeszcze nie nadeszła. Dla Apostołów pochodzenia żydowskiego było to oczywiste, ale nie dla poganki, która potrzebowała pomocy i czuła się uprawniona, żeby prosić. Marek, piszący do Rzymian, dodaje, że, Jezus powiedział kobiecie: pozwól najpierw nasycić się dzieciom. Poganie zatem czekają w drugiej kolejności, ale nie są bez szans. Taka jest sytuacja na pograniczu Starego i Nowego Testamentu: poganka wyczuwa, że nie jest bez szans, nadal prosi i tym samym przybliża moment nadejścia nowej rzeczywistości, zbawienia także pogan.

            Gdy kananejka naciska, Jezus cytuje przysłowie o tym, że dzieci mają pierwszeństwo przed psami, czym ona wcale nie czuje się zrażona. Godzi się na to, że jako poganka stoi niżej aniżeli Żydzi. Bóg wybrał Izraela, nazwał go swoim dzieckiem, karcił i ćwiczył go jak ojciec dziecko. Żydzi byli dziećmi Boga i czuli się nimi, a Jezus to potwierdził. W porządku Objawienia poganka nie miała tych praw, co oni, dopóki Bóg nie zajął się poganami. Zatem określiła swoją sytuację zgodnie z prawdą. Bóg czyni z człowieka swoje dziecko, a czyn ten należy przyjmować w wielkiej pokorze, jako nienależny dar. Bez tego daru rzeczywiście jestem grzesznikiem, pozbawionym godności przynależenia do Boskiej rodziny. Jezus pokazał pokorę syrofenicjanki jako wzór postawy, w jakiej od Boga należy przyjmować wszystkie Jego dary. Żydzi także byli niezasłużenie obdarowani, a nie wykazywali tej pokory. Dlatego później, stracili dostęp do Bożych darów i sytuacja się odwróciła. Ale i my, poganie także możemy je stracić, jeśli nie wykażemy się właśnie pokorą tamtej kobiety. Wszystkim nam bowiem nie należy się chleb na stole, z którego spożywają dzieci Boże: Bóg ze Swoim Synem. Pozostajemy na zewnątrz, jak te psy. Dopiero Bóg, ponieważ tak chce, zaprasza do stołu Izraela, którego usynowił. A co z nami, poganami? Syrofenicjanka miała odwagę zauważyć, że gdy karmią się dzieci, psy też mogą zbierać resztki z podłogi. Tak dokonał się pierwszy wyłom - poganie też mogą spożyć coś z uczty dla dzieci. Niebawem runie cały mur - Jezus umrze za wszystkich i okaże się, że poganie także mogą zasiąść do uczty w Królestwie Bożym. Syrofenicjanka swoją wiarą zrobiła więc w tym kierunku pierwszy krok.

Co zatem zrobić, by poruszyć serce Boga? Nie wystarczy wołać z daleka. Trzeba z determinacją przyjść blisko. Uniżyć się. Wiedzieć, jak bardzo godność Bożego dziecka mi się nie należy. Jednak mieć wielką nadzieję, bo Bóg jest dobry i małość znajduje drogę do Jego serca.

              Diakon Jan, 2014