U
początku dziejów Bóg stworzył wszechświat, a w nim dał życie
człowiekowi. Człowiek jest istotą podobną do Boga między innymi w tym,
że jest rozumny, zdolny kochać i obcować z Nim jako Jego dziecko.
Człowiek ma również od Boga wolność, która sprawia, że może Go przyjąć
albo odrzucić. Ta możliwość wyboru jest w nas faktem, jednak nie jest
ona całkiem bezproblemowa, ale wskutek grzechu pierworodnego obciążona
naciskami, stale wystawiana na próbę. Spełnieni i szczęśliwi jesteśmy
tylko z Bogiem, zaś bez Boga marniejemy i karłowaciejemy. Jest to
prawda, a jednak często dla nas nieoczywista. Działalność zła przysłania
nam ją i potrzebujemy stale jej szukać i odkrywać. Na to odkrywanie
mamy czas przez całe doczesne życie.
By
umożliwić i ułatwić nam ów obciążony złem "wolny" wybór, Bóg przychodzi
blisko do nas. Staje się nam bliższy bardziej niż my sami sobie.
Najwyższy staje się Bogiem najbliższym i dostępnym. W Jezusie pokazuje,
że choć jest najwyższy i święty, nie stroni od ludzi, lecz wręcz
przeciwnie, z upodobaniem obcuje z grzesznikami. I nie tylko obcuje, ale
chętnie wystawia się na ryzyko ich wyborów.
Pierwszym
takim ryzykiem było zdanie się na wolę ludzi w chwili Wcielenia. Bóg
przychodzi do Maryi w dniach, kiedy jest ona już poślubiona Józefowi i
każe obojgu decydować. Hipotetyczny brak dobrej Świętej Rodziny
uniemożliwiłby Bogu działanie. Zwłaszcza odmowa Józefa naraziłaby Maryję
i poczętego Jezusa na ukamienowanie. Sytuacja była dramatyczna, a
jednak Bóg dopuścił do niej. Dlaczego? Ponieważ szczególnie w takiej
sprawie akceptacja wolnych ludzi, Maryi i Józefa, była niezbędna. I
jeszcze dlatego, że Jezus był synem Boga, nie Józefa i musiał przyjść na
świat w taki sposób, by było to dla wszystkich jasne. Gdy Święta
Rodzina przyjęła Jezusa do swego domu, zbawcze dzieło Boga ruszyło z
miejsca.
Bóg
przychodzi, by poddać się naszym wyborom, pokazać nam ich skutki i w
ten sposób porządkować i uzdrawiać naszą wolność. Bóg leczy naszą
wolność, gdy pokazuje nam szczęście płynące z bliskości ze Sobą oraz
cierpienie płynące z oddalenia.
W
czasie Adwentu Kościół przestrzega, by prostować ścieżki, wyrównywać
drogi, zwłaszcza rozdroża wymagające decyzji. Po co? Czy chodzi o nasze
ścieżki, by były bez grzechu? Otóż nie, bynajmniej. Prostować trzeba
ścieżki dla Jezusa, ścieżki którymi Jezus przyjdzie do świata, by dotarł
On także do nas osobiście, przebrnął przez wertepy, jakie są w nas i
wszedł do naszych serc, naszych domów i by w nich zacząć działać.
Wołanie na Adwent brzmi zatem: pozwól działać Najwyższemu. Czyżby
Najwyższy prosił o pozwolenie? Otóż tak, właśnie tak, ponieważ
przychodzi On do naszej wolności, szanuje ją, by zostać w sposób wolny
przyjętym z miłością. Przychodzi do nas jako nam Najbliższy.
Przyjęcie
Go wymaga uzdrowienia naszego myślenia o Bogu, a tylko Bóg Najbliższy
jest w stanie tego uzdrowienia dokonać. Na to potrzebne jest nasze
zaufanie, nasza pokora, nasze dobrowolne poddanie Bogu swojego życia.
Maryja i Józef właśnie to zrobili. Nawet ona, choć wolna od grzechu,
nie była zwolniona z obaw i wyborów. Też musiała zaufać i powiedzieć –
niech się stanie to, co proponujesz, bo jesteś Najbliższy, Najlepszy i
ufam Ci.
Nas
też nikt nie zwolni z wyborów i decyzji. Na naszych rozdrożach, tak jak
na rozdrożach Józefa i pewnie w jakimś stopniu Maryi, stoi kusiciel i
próbuje zwodzić kłamstwami, by przez błędne wybory utrudniać Bogu
działanie. Takie pokusy widać w lęku Józefa, który bał się, że może, nie
daj Boże, Maryja jednak była niewierna i dlatego zamyślał, by ją
potajemnie oddalić. Gdyby tak się stało Jezus nie miałby ziemskiego ojca
i byłby w oczach Żydów nieślubnym dzieckiem o fatalnej reputacji. Takie
wątpliwości czuć też w pytaniu Maryi, jakże się to stanie, ale ona nie
cofała się przed Bogiem i nie szukała rozwiązań sama, lecz otwarcie
pytała Boga i słuchała Jego wskazówek.
Właśnie
sprawa tego, by się nie cofać przed Bogiem, ale trzymać się Go mocno i
głęboko wsłuchiwać się w Jego Słowo, jest sprawą zasadniczą. Bóg
przychodzi do świata dobrego ale i grzesznego, by z nim być jak
najbliżej. A świat przyjmie Go i posłucha na tyle na ile jest dobry i
cofnie się przed Nim, zabarykaduje i ucieknie na tyle, na ile jest
grzeszny. Im silniej jest w nas wrośnięty grzech, tym mocniej
przeszkadzamy Bogu, a Bóg próbuje nas odmienić, nie łamiąc jednak naszej
wolności. Mówi o tym historia w raju (Rdz 3,1-15).
Imię hebrajskie adam
znaczy człowiek i to, co dzieje się z Adamem, dzieje się także z każdym
człowiekiem. Zatem Adam i każdy człowiek otrzymuje od Boga godność
dziecka Bożego, podobnego do Bożego Syna. Tymczasem szatan jako anioł
pozbawiony ciała i możliwości obcowania w nim ze stworzeniem, zazdrości
człowiekowi jego ludzkiego powołania i godności. W godzinie próby szatan
myśli, że jest gorszy od człowieka i kombinuje, jak pozbawić człowieka
jego godności. Myśli, że może wtedy, gdy zmieni plan Boży, jako anioł
stanie wyżej i będzie mógł rządzić światem zamiast Boga. Sprytnie
przychodzi mu do głowy, że bliskość Boga i godność dziecka Bożego może
uderzyć człowiekowi do głowy tak, iż uwierzy, że ma możność sięgnięcia
jeszcze po coś więcej, po panowanie nad dobrem i złem. Być może człowiek
pomyśli, że Bóg wcale nie dał mu wszystkiego, co jest potrzebne i
będzie próbował dorównać Bogu.
A
okazja do skuszenia człowieka była w zasięgu ręki, ponieważ Bóg nie
odgrodził się od człowieka i zastrzeżone drzewo poznania dobra i zła
umieścił tuż obok niezbędnego do życia drzewa życia. Człowiek więc uległ
pokusie, podobnie jak wcześniej część aniołów, a Bóg dopuścił te pokusy
i to ryzyko, ponieważ bez niego istota wolna nie miałaby szans się
sprawdzić i dojrzeć. My jako wolni ludzie potrzebujemy na własnej skórze
przekonać się, że choć można wybierać i dobro, i zło, to jednak warto
pójść jedynie za dobrem. Za złem, za odepchnięciem Boga, nigdy iść nie
warto, bo kiedy człowiek ulega złu, słabnie, traci Boga i ginie.
Człowiekowi z dala od Boga jest znacznie trudniej niż w Jego bliskości.
Wyraziście pokazują to losy syna marnotrawnego. Syn marnotrawny odszedł i
dzięki temu przekonał się, że najlepiej jest u Boga, bo z dala od Boga
jest się tylko niewolnikiem.
To
samo niewolnictwo przytrafiło się szatanowi. Jako niewolnik człowiek i
szatan jest zakompleksiony i przestraszony. Bóg nie kojarzy mu się z
niczym dobrym, ale na Jego widok odruchowo cofa się. Szatan odrzucony
jest przydeptany do ziemi i pełza po niej jak wąż. Jest już bez szans.
Ale nie człowiek. Bóg przychodzi i woła człowieka po imieniu, a ten
kryje się i nie pozwala zajmować sobą. Opuszcza raj, a Bóg idzie za nim.
Posyła swego Syna, by ten stając się równy człowiekowi we wszystkim
oprócz grzechu i godności Boskiej, mógł wejść we wszystkie zakamarki i
"mysie dziury", gdzie człowiek schował się przed Nim. Tam, na wygnaniu,
Syn stara się zaprzyjaźnić się z człowiekiem i skłonić go do powrotu.
Najpowszechniejszą
chorobą naszego życia w grzechu jest właśnie cofanie się przed Bogiem,
nie pozwalanie Mu na działanie w sobie. Szatan nieustannie nas okłamuje,
że Bóg jest Najwyższy, a ty człowieku, grzeszniku nie możesz z Nim
obcować, ani nawet rozmawiać. Najlepiej żyj z dala od Niego, a jeśli już
próbujesz się z Nim spotkać, wiedz, że nie jesteś Go godzien, bo nie
jesteś nic wart. Szatańskim dziełem jest odciąganie nas od Boga,
dołowanie, wpędzanie w kompleksy, wpajanie nam, że jesteśmy w Bożych
oczach i ludzkich oczach nic nie warci, że nic nam się nie uda, że
świętość jest nie dla nas…Takie poniżanie ludzi jest nam dobrze znane
nie tylko z obszarów życia duchowego, ale także z życia publicznego, z
mechanizmów władzy i polityki. Po nich między innymi poznajemy, co jest
od Boga, a co od szatana.
Tymczasem
rzeczywistość jest zupełnie inna, niż zakłamuje ją szatan. Zgnębiony
człowiek się chowa przed Bogiem, a Bóg w Jezusie chodzi za nim i
przywołuje go – Adamie, gdzie jesteś? Wciąga nas w dialog i próbuje za
wszelką cenę uzmysłowić nam, że nie stroni od nas, mimo grzechów, że
zależy Mu na nas, że chce być z nami, chce przyjść do naszych serc i
domów. Bóg w Jezusie kocha nas i nie czeka aż się nawrócimy, bo sami się
nie nawrócimy, ale, nim się to stanie, zaprzyjaźnia się z nami,
grzesznikami. Rzecz polega na tym, że Bóg jest Najbliższy grzesznikom, a
nie ludziom doskonałym, bo bez Niego doskonali nie staniemy się. On nie
każe nam najpierw się wydoskonalić, zanim przyjdzie, lecz pierwszy
przychodzi do grzeszników i daje im łaskę niezbędną do nawrócenia. Jak
lekarz, dotyka pacjenta chorego a nie zdrowego. Świadomość, że mamy Boga
Najbliższego już teraz, zanim się nawrócimy i oczyścimy, jest dla nas
najważniejszą dobrą nowiną. Ta nowina stale ludziom umyka, nie biorą jej
serio, bo odruchowo głupio im przyznać się do brudu i nędzy i z nimi
stanąć przed Bogiem.
Najważniejsze
i za razem najtrudniejsze jest, by uświadomić sobie, że Jezus jest nam
Najbliższy właśnie wtedy, gdy jesteśmy niedoskonali i niegodni, że
możemy bez oporów i skrępowania lgnąć do Niego brudni i składać na Niego
swoją nędzę. Umiejętność przychodzenia do Jezusa w słabości, bez krycia
się, udawania, czekania, aż będę w lepszym stanie, stanowi podstawę
szczęśliwego życia. Świętymi stają się ci, którzy odważą się przyznać do
grzechu, upokorzyć, a potem zachwycić, że Najwyższy nie wynosi się
ponad nich grzesznych, ale z pozycji Najbliższego zajmuje się nimi.
Jeśli to nas zachwyci, pozwolimy Mu zajmować się nami i leczyć. To jest
jedyna droga. Innej nie ma.
Diakon Jan, grudzień, 2013