środa, 24 maja 2017

NAJWYŻSZY-NAJBLIŻSZY. Nie bój się Boga, pozwól Mu działać w swoim sercu



U początku dziejów Bóg stworzył wszechświat, a w nim dał życie człowiekowi. Człowiek jest istotą podobną do Boga między innymi w tym, że jest rozumny, zdolny kochać i obcować z Nim jako Jego dziecko. Człowiek ma również od Boga wolność, która sprawia, że może Go przyjąć albo odrzucić. Ta możliwość wyboru jest w nas faktem, jednak nie jest ona całkiem bezproblemowa, ale wskutek grzechu pierworodnego obciążona naciskami, stale wystawiana na próbę. Spełnieni i szczęśliwi jesteśmy tylko z Bogiem, zaś bez Boga marniejemy i karłowaciejemy. Jest to prawda, a jednak często dla nas nieoczywista. Działalność zła przysłania nam ją i potrzebujemy stale jej szukać i odkrywać. Na to odkrywanie mamy czas przez całe doczesne życie.

By umożliwić i ułatwić nam ów obciążony złem "wolny" wybór, Bóg przychodzi blisko do nas. Staje się nam bliższy bardziej niż my sami sobie. Najwyższy staje się Bogiem najbliższym i dostępnym. W Jezusie pokazuje, że choć jest najwyższy i święty, nie stroni od ludzi, lecz wręcz przeciwnie, z upodobaniem obcuje z grzesznikami. I nie tylko obcuje, ale chętnie wystawia się na ryzyko ich wyborów.

Pierwszym takim ryzykiem było zdanie się na wolę ludzi w chwili Wcielenia. Bóg przychodzi do Maryi w dniach, kiedy jest ona już poślubiona Józefowi i każe obojgu decydować. Hipotetyczny brak dobrej Świętej Rodziny uniemożliwiłby Bogu działanie. Zwłaszcza odmowa Józefa naraziłaby Maryję i poczętego Jezusa na ukamienowanie. Sytuacja była dramatyczna, a jednak Bóg dopuścił do niej. Dlaczego? Ponieważ szczególnie w takiej sprawie akceptacja wolnych ludzi, Maryi i Józefa, była niezbędna. I jeszcze dlatego, że Jezus był synem Boga, nie Józefa i musiał przyjść na świat w taki sposób, by było to dla wszystkich jasne. Gdy Święta Rodzina przyjęła Jezusa do swego domu, zbawcze dzieło Boga ruszyło z miejsca.


Bóg przychodzi, by poddać się naszym wyborom, pokazać nam ich skutki i w ten sposób porządkować i uzdrawiać naszą wolność. Bóg leczy naszą wolność, gdy pokazuje nam szczęście płynące z bliskości ze Sobą oraz cierpienie płynące z oddalenia.

W czasie Adwentu Kościół przestrzega, by prostować ścieżki, wyrównywać drogi, zwłaszcza rozdroża wymagające decyzji. Po co? Czy chodzi o nasze ścieżki, by były bez grzechu? Otóż nie, bynajmniej. Prostować trzeba ścieżki dla Jezusa, ścieżki którymi Jezus przyjdzie do świata, by dotarł On także do nas osobiście, przebrnął przez wertepy, jakie są w nas i wszedł do naszych serc, naszych domów i by w nich zacząć działać. Wołanie na Adwent brzmi zatem: pozwól działać Najwyższemu. Czyżby Najwyższy prosił o pozwolenie? Otóż tak, właśnie tak, ponieważ przychodzi On do naszej wolności, szanuje ją, by zostać w sposób wolny przyjętym z miłością. Przychodzi do nas jako nam Najbliższy.


Przyjęcie Go wymaga uzdrowienia naszego myślenia o Bogu, a tylko Bóg Najbliższy jest w stanie tego uzdrowienia dokonać. Na to potrzebne jest nasze zaufanie, nasza pokora, nasze dobrowolne poddanie Bogu swojego życia. Maryja i Józef właśnie to zrobili. Nawet ona, choć wolna od grzechu, nie była zwolniona z obaw i wyborów. Też musiała zaufać i powiedzieć – niech się stanie to, co proponujesz, bo jesteś Najbliższy, Najlepszy i ufam Ci.

Nas też nikt nie zwolni z wyborów i decyzji. Na naszych rozdrożach, tak jak na rozdrożach Józefa i pewnie w jakimś stopniu Maryi, stoi kusiciel i próbuje zwodzić kłamstwami, by przez błędne wybory utrudniać Bogu działanie. Takie pokusy widać w lęku Józefa, który bał się, że może, nie daj Boże, Maryja jednak była niewierna i dlatego zamyślał, by ją potajemnie oddalić. Gdyby tak się stało Jezus nie miałby ziemskiego ojca i byłby w oczach Żydów nieślubnym dzieckiem o fatalnej reputacji. Takie wątpliwości czuć też w pytaniu Maryi, jakże się to stanie, ale ona nie cofała się przed Bogiem i nie szukała rozwiązań sama, lecz otwarcie pytała Boga i słuchała Jego wskazówek.

Właśnie sprawa tego, by się nie cofać przed Bogiem, ale trzymać się Go mocno i głęboko wsłuchiwać się w Jego Słowo, jest sprawą zasadniczą. Bóg przychodzi do świata dobrego ale i grzesznego, by z nim być jak najbliżej. A świat przyjmie Go i posłucha na tyle na ile jest dobry i cofnie się przed Nim, zabarykaduje i ucieknie na tyle, na ile jest grzeszny. Im silniej jest w nas wrośnięty grzech, tym mocniej przeszkadzamy Bogu, a Bóg próbuje nas odmienić, nie łamiąc jednak naszej wolności. Mówi o tym historia w raju (Rdz 3,1-15).

Imię hebrajskie adam znaczy człowiek i to, co dzieje się z Adamem, dzieje się także z każdym człowiekiem. Zatem Adam i każdy człowiek otrzymuje od Boga godność dziecka Bożego, podobnego do Bożego Syna. Tymczasem szatan jako anioł pozbawiony ciała i możliwości obcowania w nim ze stworzeniem, zazdrości człowiekowi jego ludzkiego powołania i godności. W godzinie próby szatan myśli, że jest gorszy od człowieka i kombinuje, jak pozbawić człowieka jego godności. Myśli, że może wtedy, gdy zmieni plan Boży, jako anioł stanie wyżej i będzie mógł rządzić światem zamiast Boga. Sprytnie przychodzi mu do głowy, że bliskość Boga i godność dziecka Bożego może uderzyć człowiekowi do głowy tak, iż uwierzy, że ma możność sięgnięcia jeszcze po coś więcej, po panowanie nad dobrem i złem. Być może człowiek pomyśli, że Bóg wcale nie dał mu wszystkiego, co jest potrzebne i będzie próbował dorównać Bogu.

A okazja do skuszenia człowieka była w zasięgu ręki, ponieważ Bóg nie odgrodził się od człowieka i zastrzeżone drzewo poznania dobra i zła umieścił tuż obok niezbędnego do życia drzewa życia. Człowiek więc uległ pokusie, podobnie jak wcześniej część aniołów, a Bóg dopuścił te pokusy i to ryzyko, ponieważ bez niego istota wolna nie miałaby szans się sprawdzić i dojrzeć. My jako wolni ludzie potrzebujemy na własnej skórze przekonać się, że choć można wybierać i dobro, i zło, to jednak warto pójść jedynie za dobrem. Za złem, za odepchnięciem Boga, nigdy iść nie warto, bo kiedy człowiek ulega złu, słabnie, traci Boga i ginie. Człowiekowi z dala od Boga jest znacznie trudniej niż w Jego bliskości. Wyraziście pokazują to losy syna marnotrawnego. Syn marnotrawny odszedł i dzięki temu przekonał się, że najlepiej jest u Boga, bo z dala od Boga jest się tylko niewolnikiem.

To samo niewolnictwo przytrafiło się szatanowi. Jako niewolnik człowiek i szatan jest zakompleksiony i przestraszony. Bóg nie kojarzy mu się z niczym dobrym, ale na Jego widok odruchowo cofa się. Szatan odrzucony jest przydeptany do ziemi i pełza po niej jak wąż. Jest już bez szans. Ale nie człowiek. Bóg przychodzi i woła człowieka po imieniu, a ten kryje się i nie pozwala zajmować sobą. Opuszcza raj, a Bóg idzie za nim. Posyła swego Syna, by ten stając się równy człowiekowi we wszystkim oprócz grzechu i godności Boskiej, mógł wejść we wszystkie zakamarki i "mysie dziury", gdzie człowiek schował się przed Nim. Tam, na wygnaniu, Syn stara się zaprzyjaźnić się z człowiekiem i skłonić go do powrotu.

Najpowszechniejszą chorobą naszego życia w grzechu jest właśnie cofanie się przed Bogiem, nie pozwalanie Mu na działanie w sobie. Szatan nieustannie nas okłamuje, że Bóg jest Najwyższy, a ty człowieku, grzeszniku nie możesz z Nim obcować, ani nawet rozmawiać. Najlepiej żyj z dala od Niego, a jeśli już próbujesz się z Nim spotkać, wiedz, że nie jesteś Go godzien, bo nie jesteś nic wart. Szatańskim dziełem jest odciąganie nas od Boga, dołowanie, wpędzanie w kompleksy, wpajanie nam, że jesteśmy w Bożych oczach i ludzkich oczach nic nie warci, że nic nam się nie uda, że świętość jest nie dla nas…Takie poniżanie ludzi jest nam dobrze znane nie tylko z obszarów życia duchowego, ale także z życia publicznego, z mechanizmów władzy i polityki. Po nich między innymi poznajemy, co jest od Boga, a co od szatana.

Tymczasem rzeczywistość jest zupełnie inna, niż zakłamuje ją szatan. Zgnębiony człowiek się chowa przed Bogiem, a Bóg w Jezusie chodzi za nim i przywołuje go – Adamie, gdzie jesteś? Wciąga nas w dialog i próbuje za wszelką cenę uzmysłowić nam, że nie stroni od nas, mimo grzechów, że zależy Mu na nas, że chce być z nami, chce przyjść do naszych serc i domów. Bóg w Jezusie kocha nas i nie czeka aż się nawrócimy, bo sami się nie nawrócimy, ale, nim się to stanie, zaprzyjaźnia się z nami, grzesznikami. Rzecz polega na tym, że Bóg jest Najbliższy grzesznikom, a nie ludziom doskonałym, bo bez Niego doskonali nie staniemy się. On nie każe nam najpierw się wydoskonalić, zanim przyjdzie, lecz pierwszy przychodzi do grzeszników i daje im łaskę niezbędną do nawrócenia. Jak lekarz, dotyka pacjenta chorego a nie zdrowego. Świadomość, że mamy Boga Najbliższego już teraz, zanim się nawrócimy i oczyścimy, jest dla nas najważniejszą dobrą nowiną. Ta nowina stale ludziom umyka, nie biorą jej serio, bo odruchowo głupio im przyznać się do brudu i nędzy i z nimi stanąć przed Bogiem.

Najważniejsze i za razem najtrudniejsze jest, by uświadomić sobie, że Jezus jest nam Najbliższy właśnie wtedy, gdy jesteśmy niedoskonali i niegodni, że możemy bez oporów i skrępowania lgnąć do Niego brudni i składać na Niego swoją nędzę. Umiejętność przychodzenia do Jezusa w słabości, bez krycia się, udawania, czekania, aż będę w lepszym stanie, stanowi podstawę szczęśliwego życia. Świętymi stają się ci, którzy odważą się przyznać do grzechu, upokorzyć, a potem zachwycić, że Najwyższy nie wynosi się ponad nich grzesznych, ale z pozycji Najbliższego zajmuje się nimi. Jeśli to nas zachwyci, pozwolimy Mu zajmować się nami i leczyć. To jest jedyna droga. Innej nie ma.
Diakon Jan, grudzień, 2013