Przez wiarę. Czy to mało?
Mam problem z Tobą. Kiedy przeżywam trudniejsze chwile, zmagam się, kiedy nachodzą mnie wątpliwości w wierze, kiedy się boję, wtedy sobie myślę: jakże byłoby inaczej i o ileż łatwiej, gdybym zobaczył Ciebie, Boże choć przez chwilę, gdybyś zechciał przyjść bliżej mnie, odsłonić to, co zasłania mi Cię na Ziemi.
Na obecnym etapie mam Cię tylko za pośrednictwem znaków. „Tylko”, czy „aż”? To jest właśnie kwestia, którą chcę z Tobą omówić, zgłębić. Jaki w tym życiu mamy kontakt? Pośredni, w moich myślach, przez moją ludzką naturę. Co mówisz? Wiem, że przez Jezusa. Ale Jezus żył dwa tysiące lat temu, umarł, zmartwychwstał i odtąd znowu nieraz wydaje mi się mało dostępny. W każdym razie nie jest dostępny bezpośrednio, jest obecny w Eucharystii, w Kościele, we mnie, w drugim człowieku… I to wszystko. Taka Twoja obecność jest znowu pośrednia, znowu wydajesz się bardziej ukrywać niż objawiać.
Na czym polega mój problem z Tobą? Na tym, że w tym życiu mam przystęp do Ciebie przez wiarę, zwłaszcza przez wiarę w Jezusa. Wiem, pisze o tym św. Paweł w listach, ale czy to mało, czy dużo? A może możliwe jest inaczej, lepiej? Przecież Apostołowie, mistycy, święci, Faustyna, ojciec Pio… Czy oni nie mieli Ciebie więcej? Czy oni nie widzieli Jezusa? Czy oni musieli wierzyć, czy po prosu wiedzieli?
Przyznam się Wam, że w pewnym momencie życia odkryłem, iż klucz do wyjaśnienia tych kwestii znajduje się w doświadczeniach Piotra, Jakuba i Jana na Taborze, podczas przemienienia. To mistyczne przeżycie zostało opisane w sposób natchniony, iście arcymistrzowski. Pokazano trzyetapowe spotkanie z Bogiem. Najpierw odsłania się wyprzedzająca wydarzenia wielkanocne wizja tkwiącej w Jezusie, ale na razie ukrytej, prawdy, że jest czysty, święty i zdolny do życia z Bogiem. Takie życie okazuje się nie tylko dla Niego, ale i dla nas najwspanialsze i upragnione, ale na razie na dłuższą metę niemożliwe. Zamiast niego Apostołowie przeżywają przez chwilę Pełnię Majestatu Boga skrytego w obłoku. Takie spotkanie z Bogiem okazuje się przerażające. A na koniec znowu mają przy sobie tylko samego, ziemskiego Jezusa. Są więc trzy alternatywy przebywania z Bogiem. Ale czy naprawdę są to alternatywy?
Trzy alternatywy
Najbardziej upragniona jest dla mnie pierwsza z możliwości – Jezus jaśniejący, pociągający potęgą i świętością. Takiego Boga pragniemy: silnego, zwycięskiego, dającego nam zupełnie bezpieczną przystań, do której chcielibyśmy zawinąć na całe ziemskie życie. O takim życiu marzymy. Nawet wielcy złoczyńcy w przypływie szczerości wyznają – o, gdyby świat był inny, ludzie byli inni, to i ja byłbym inny. Czujemy się nieomal przymuszani do zła tym, że życie nie wygląda tak, jak owo spoczywające na dnie naszych serc marzenie. I nie jest to marzenie, ale nagląca potrzeba. Tylko, że nie da się jej spełnić na ziemi, ponieważ wymagałoby to przemiany serc wszystkich ludzi. Apostołowie chcieli zatrzymać ukazującego się już teraz przyszłego, zmartwychwstałego, zbawionego Jezusa, ale było to niemożliwe. Ziemia nie jest do tego przygotowana. Niegotowi są inni ludzie. Niegotowi są oni sami. Wszyscy niecierpliwie czekamy, by zwycięski, jasny, przemieniony Jezus znalazł się z nami już teraz, zaraz, a przecież to wymaga nie tylko Jego, ale i naszej przemiany. Ale my nie chcemy się przemieniać, tylko od razu mieć przemienienie gotowe. To niemożliwe.
No dobrze, myślimy, jeżeli bez osobistej przemiany i przemiany całego świata nie można mieć Zmartwychwstałego twarzą w twarz, to może chociaż dałoby się zorganizować jakieś bezpośrednie spotkanie z Bogiem, żebyśmy wiedzieli, że Bóg jest i jaki jest. Wtedy byłoby łatwiej wierzyć i czekać na przemianę. Czy jest to możliwe? To pokazuje drugi etap widzenia na Taborze. Świetlistego Jezusa przesłania obłok. Jest on starotestamentalnym obrazem obecności na ziemi samego Boga. Obłok był na górze Synaj, szedł z Izraelitami przez pustynię, napełniał namiot spotkania, prorocy widzieli go w świątyni jerozolimskiej. Nawiązaniem do tradycji obłoku są kadzidła w liturgii. Obłok wyraża Boga, który JEST, ale nie ma postaci ani kształtu, okazuje się niewidzialny i niedostępny. Ale nie tylko to. W obłoku, we mgle nie widać nic, znika również to, co jest na ziemi, zostaje przysłonięte, bo Bóg napełnia świat całkowicie Sobą. On jest większy od wszystkiego, wystarcza za wszystko, zasłania wszystko, spala wszystko. Człowiek ogarnięty Pełnią i Majestatem Boga, nie doświadcza niczego poza tym, że prócz Boga nie ma nic. Ale doświadcza też, że i Jego samego nie ma, bo Jego JEST stanowi obecność ponad możliwości naszej percepcji. Gdy widzimy Najwyższego, nie widzimy nic, jesteśmy w absolutnej, totalnej pustce, bez świata i bez Boga, samotni, przerażeni niemożnością kontaktu i poczuciem zapomnienia w bezkresnej przestrzeni nicości. To było właśnie przerażenie Apostołów na Taborze. Jest ono bardzo ważne, dla ludzi nieoczywiste, takie przeżycia miewają mistycy. Bóg jest Istotą nieskończenie nas przewyższającą, co więcej nie mającą postaci, w której moglibyśmy go spotkać. Ten dystans Boga pozostawia nas, stworzonych jako istoty społeczne, przerażeniu bycia zupełnie samym. Jest to najwyższe przerażenie, przerażenie nocy duchowej rozszarpujące trzewia, bo człowiek nie może znieść nicości. Chciałby uciec gdzieś, ale nie ma dokąd, bo nie ma niczego, chciałby umrzeć, ale i umrzeć nie może. Chciałby się z kimś skontaktować, bo jest stworzony do kontaktu, a z Samym Bogiem skontaktować się nie jest w stanie.
Co zatem już wiemy? Że spotkanie twarzą w Twarz z Najwyższym Bogiem to nie dla nas, ludzi. Że najlepiej byłoby spotkać się z Jezusem Zmartwychwstałym, ale tego na razie nie mamy, później mamy obiecane, ale teraz nie. Więc co nam pozostaje? Pozostaje trzecia alternatywa: wstańcie, nie lękajcie się. Gdy podnoszą oczy, nikogo nie widzą tylko samego Jezusa (Mt 17, 7-8). I tak jest najlepiej, choć przedtem to wydało mi się niewystarczające.
Bliskość Jezusa
Bóg mi jawnie pokazuje to, czego nie chce przyjąć, że najlepsza dla mnie bliskość Boga, to bliskość przykryta ludzką naturą Jezusa. Owszem, pragniemy bliskości ze Zmartwychwstałym i do niej dążymy, ale na razie jej nie mamy w pełnym zakresie i na razie pełne zdobycie jej nie jest możliwe, jak postawianie przybytków na Taborze. Na razie Zmartwychwstałego też mam przez pośrednictwo ludzkiej natury i to też jest rozwiązanie najlepsze z możliwych. Dlaczego? Ze względu na grzech. Na tym świecie nie ma i na razie być nie może pełnej obecności Zmartwychwstałego, bez Krzyża, ponieważ świat nie został jeszcze z grzechu oczyszczony. Na takim świecie możliwa jest tylko ludzka obecność Jezusa, przez Kościół, przez wiarę, właśnie ta, która wydawała się nam tak niewystarczająca. Ale ona jest najlepsza. Z jednej strony nie tłamsi nas i nie przeraża, a z drugiej przybliża do upragnionego spotkania ze Zmartwychwstałym, dopóki nie powiemy wreszcie: dobrze że tu jesteśmy! (Mt 17,4).
Mądrość Boga
W tym właśnie wyraża się wielka mądrość Boga, że zaplanował dla nas taką drogę do bliskości ze Sobą: drogę przez pośrednictwo. Ona najlepiej nam służy. Nie niszczy, nie przeraża, a stwarza warunki do rozwoju. I o to właśnie chodzi, by się rozwijać pośród doczesności, w atmosferze wiary. Dlatego ważne jest, by wykorzystać wszystkie możliwości spotykania się ze Zmartwychwstałym na tej drodze. Jest ona dla nas najowocniejsza i można na niej osiągnąć najwięcej, karmiąc się znakami w Kościele: modlitwą, Eucharystią, rozmową z ludźmi, miłością… To pokazuje życie świętych, współpracujących z Bogiem właśnie na tej drodze. Nie mamy powodu czuć się zniechęceni niedosytem przystępu do Jezusa, choć na razie nie ma On szaty białej jak śnieg, ale ubiór zwykłych, współczesnych nam ludzi. Niestety konsekwencją tej zwykłości jest cierpienie z powodu grzechów: cierpienie Jezusa ziemskiego i nasze cierpienie.
Mam problem z Tobą. Kiedy przeżywam trudniejsze chwile, zmagam się, kiedy nachodzą mnie wątpliwości w wierze, kiedy się boję, wtedy sobie myślę: jakże byłoby inaczej i o ileż łatwiej, gdybym zobaczył Ciebie, Boże choć przez chwilę, gdybyś zechciał przyjść bliżej mnie, odsłonić to, co zasłania mi Cię na Ziemi.
Na obecnym etapie mam Cię tylko za pośrednictwem znaków. „Tylko”, czy „aż”? To jest właśnie kwestia, którą chcę z Tobą omówić, zgłębić. Jaki w tym życiu mamy kontakt? Pośredni, w moich myślach, przez moją ludzką naturę. Co mówisz? Wiem, że przez Jezusa. Ale Jezus żył dwa tysiące lat temu, umarł, zmartwychwstał i odtąd znowu nieraz wydaje mi się mało dostępny. W każdym razie nie jest dostępny bezpośrednio, jest obecny w Eucharystii, w Kościele, we mnie, w drugim człowieku… I to wszystko. Taka Twoja obecność jest znowu pośrednia, znowu wydajesz się bardziej ukrywać niż objawiać.
Na czym polega mój problem z Tobą? Na tym, że w tym życiu mam przystęp do Ciebie przez wiarę, zwłaszcza przez wiarę w Jezusa. Wiem, pisze o tym św. Paweł w listach, ale czy to mało, czy dużo? A może możliwe jest inaczej, lepiej? Przecież Apostołowie, mistycy, święci, Faustyna, ojciec Pio… Czy oni nie mieli Ciebie więcej? Czy oni nie widzieli Jezusa? Czy oni musieli wierzyć, czy po prosu wiedzieli?
Przyznam się Wam, że w pewnym momencie życia odkryłem, iż klucz do wyjaśnienia tych kwestii znajduje się w doświadczeniach Piotra, Jakuba i Jana na Taborze, podczas przemienienia. To mistyczne przeżycie zostało opisane w sposób natchniony, iście arcymistrzowski. Pokazano trzyetapowe spotkanie z Bogiem. Najpierw odsłania się wyprzedzająca wydarzenia wielkanocne wizja tkwiącej w Jezusie, ale na razie ukrytej, prawdy, że jest czysty, święty i zdolny do życia z Bogiem. Takie życie okazuje się nie tylko dla Niego, ale i dla nas najwspanialsze i upragnione, ale na razie na dłuższą metę niemożliwe. Zamiast niego Apostołowie przeżywają przez chwilę Pełnię Majestatu Boga skrytego w obłoku. Takie spotkanie z Bogiem okazuje się przerażające. A na koniec znowu mają przy sobie tylko samego, ziemskiego Jezusa. Są więc trzy alternatywy przebywania z Bogiem. Ale czy naprawdę są to alternatywy?
Trzy alternatywy
Najbardziej upragniona jest dla mnie pierwsza z możliwości – Jezus jaśniejący, pociągający potęgą i świętością. Takiego Boga pragniemy: silnego, zwycięskiego, dającego nam zupełnie bezpieczną przystań, do której chcielibyśmy zawinąć na całe ziemskie życie. O takim życiu marzymy. Nawet wielcy złoczyńcy w przypływie szczerości wyznają – o, gdyby świat był inny, ludzie byli inni, to i ja byłbym inny. Czujemy się nieomal przymuszani do zła tym, że życie nie wygląda tak, jak owo spoczywające na dnie naszych serc marzenie. I nie jest to marzenie, ale nagląca potrzeba. Tylko, że nie da się jej spełnić na ziemi, ponieważ wymagałoby to przemiany serc wszystkich ludzi. Apostołowie chcieli zatrzymać ukazującego się już teraz przyszłego, zmartwychwstałego, zbawionego Jezusa, ale było to niemożliwe. Ziemia nie jest do tego przygotowana. Niegotowi są inni ludzie. Niegotowi są oni sami. Wszyscy niecierpliwie czekamy, by zwycięski, jasny, przemieniony Jezus znalazł się z nami już teraz, zaraz, a przecież to wymaga nie tylko Jego, ale i naszej przemiany. Ale my nie chcemy się przemieniać, tylko od razu mieć przemienienie gotowe. To niemożliwe.
No dobrze, myślimy, jeżeli bez osobistej przemiany i przemiany całego świata nie można mieć Zmartwychwstałego twarzą w twarz, to może chociaż dałoby się zorganizować jakieś bezpośrednie spotkanie z Bogiem, żebyśmy wiedzieli, że Bóg jest i jaki jest. Wtedy byłoby łatwiej wierzyć i czekać na przemianę. Czy jest to możliwe? To pokazuje drugi etap widzenia na Taborze. Świetlistego Jezusa przesłania obłok. Jest on starotestamentalnym obrazem obecności na ziemi samego Boga. Obłok był na górze Synaj, szedł z Izraelitami przez pustynię, napełniał namiot spotkania, prorocy widzieli go w świątyni jerozolimskiej. Nawiązaniem do tradycji obłoku są kadzidła w liturgii. Obłok wyraża Boga, który JEST, ale nie ma postaci ani kształtu, okazuje się niewidzialny i niedostępny. Ale nie tylko to. W obłoku, we mgle nie widać nic, znika również to, co jest na ziemi, zostaje przysłonięte, bo Bóg napełnia świat całkowicie Sobą. On jest większy od wszystkiego, wystarcza za wszystko, zasłania wszystko, spala wszystko. Człowiek ogarnięty Pełnią i Majestatem Boga, nie doświadcza niczego poza tym, że prócz Boga nie ma nic. Ale doświadcza też, że i Jego samego nie ma, bo Jego JEST stanowi obecność ponad możliwości naszej percepcji. Gdy widzimy Najwyższego, nie widzimy nic, jesteśmy w absolutnej, totalnej pustce, bez świata i bez Boga, samotni, przerażeni niemożnością kontaktu i poczuciem zapomnienia w bezkresnej przestrzeni nicości. To było właśnie przerażenie Apostołów na Taborze. Jest ono bardzo ważne, dla ludzi nieoczywiste, takie przeżycia miewają mistycy. Bóg jest Istotą nieskończenie nas przewyższającą, co więcej nie mającą postaci, w której moglibyśmy go spotkać. Ten dystans Boga pozostawia nas, stworzonych jako istoty społeczne, przerażeniu bycia zupełnie samym. Jest to najwyższe przerażenie, przerażenie nocy duchowej rozszarpujące trzewia, bo człowiek nie może znieść nicości. Chciałby uciec gdzieś, ale nie ma dokąd, bo nie ma niczego, chciałby umrzeć, ale i umrzeć nie może. Chciałby się z kimś skontaktować, bo jest stworzony do kontaktu, a z Samym Bogiem skontaktować się nie jest w stanie.
Co zatem już wiemy? Że spotkanie twarzą w Twarz z Najwyższym Bogiem to nie dla nas, ludzi. Że najlepiej byłoby spotkać się z Jezusem Zmartwychwstałym, ale tego na razie nie mamy, później mamy obiecane, ale teraz nie. Więc co nam pozostaje? Pozostaje trzecia alternatywa: wstańcie, nie lękajcie się. Gdy podnoszą oczy, nikogo nie widzą tylko samego Jezusa (Mt 17, 7-8). I tak jest najlepiej, choć przedtem to wydało mi się niewystarczające.
Bliskość Jezusa
Bóg mi jawnie pokazuje to, czego nie chce przyjąć, że najlepsza dla mnie bliskość Boga, to bliskość przykryta ludzką naturą Jezusa. Owszem, pragniemy bliskości ze Zmartwychwstałym i do niej dążymy, ale na razie jej nie mamy w pełnym zakresie i na razie pełne zdobycie jej nie jest możliwe, jak postawianie przybytków na Taborze. Na razie Zmartwychwstałego też mam przez pośrednictwo ludzkiej natury i to też jest rozwiązanie najlepsze z możliwych. Dlaczego? Ze względu na grzech. Na tym świecie nie ma i na razie być nie może pełnej obecności Zmartwychwstałego, bez Krzyża, ponieważ świat nie został jeszcze z grzechu oczyszczony. Na takim świecie możliwa jest tylko ludzka obecność Jezusa, przez Kościół, przez wiarę, właśnie ta, która wydawała się nam tak niewystarczająca. Ale ona jest najlepsza. Z jednej strony nie tłamsi nas i nie przeraża, a z drugiej przybliża do upragnionego spotkania ze Zmartwychwstałym, dopóki nie powiemy wreszcie: dobrze że tu jesteśmy! (Mt 17,4).
Mądrość Boga
W tym właśnie wyraża się wielka mądrość Boga, że zaplanował dla nas taką drogę do bliskości ze Sobą: drogę przez pośrednictwo. Ona najlepiej nam służy. Nie niszczy, nie przeraża, a stwarza warunki do rozwoju. I o to właśnie chodzi, by się rozwijać pośród doczesności, w atmosferze wiary. Dlatego ważne jest, by wykorzystać wszystkie możliwości spotykania się ze Zmartwychwstałym na tej drodze. Jest ona dla nas najowocniejsza i można na niej osiągnąć najwięcej, karmiąc się znakami w Kościele: modlitwą, Eucharystią, rozmową z ludźmi, miłością… To pokazuje życie świętych, współpracujących z Bogiem właśnie na tej drodze. Nie mamy powodu czuć się zniechęceni niedosytem przystępu do Jezusa, choć na razie nie ma On szaty białej jak śnieg, ale ubiór zwykłych, współczesnych nam ludzi. Niestety konsekwencją tej zwykłości jest cierpienie z powodu grzechów: cierpienie Jezusa ziemskiego i nasze cierpienie.
Diakon Jan, kwiecień 2014