Ja
jestem prawdziwym krzewem winnym, a Ojciec mój jest tym, który
uprawia.. Każdą latorośl, która we Mnie nie przynosi owocu, odcina, a
każdą, która przynosi owoc, oczyszcza, aby przynosiła owoc obfitszy. Wy
już jesteście czyści dzięki słowu, które wypowiedziałem do was.
Wytrwajcie we Mnie, a Ja będę trwał w was. Podobnie jak latorośl nie
może przynosić owocu sama z siebie - o ile nie trwa w winnym krzewie -
tak samo i wy, jeżeli we Mnie trwać nie będziecie. Ja jestem krzewem
winnym, wy - latoroślami. Kto trwa we Mnie, a Ja w nim, ten przynosi
owoc obfity, ponieważ beze Mnie nic nie możecie uczynić. Ten, kto we
Mnie nie trwa, zostanie wyrzucony jak winna latorośl i uschnie. I zbiera
się ją, i wrzuca do ognia, i płonie. Jeżeli we Mnie trwać będziecie, a
słowa moje w was, poproście, o cokolwiek chcecie, a to wam się spełni.
Ojciec mój przez to dozna chwały, że owoc obfity przyniesiecie i
staniecie się moimi uczniami. Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was
umiłowałem. Wytrwajcie w miłości mojej! Jeśli będziecie zachowywać moje
przykazania, będziecie trwać w miłości mojej, tak jak Ja zachowałem
przykazania Ojca mego i trwam w Jego miłości. To wam powiedziałem, aby
radość moja w was była i aby radość wasza była pełna. (J 15,1-11)
Dwaj
są w ogrodzie: rolnik, który uprawia – Ojciec i krzew winny, który
rośnie i owocuje – Syn. Ojciec kocha Syna i troszczy się o owoce Jego
życia, Syn kocha Ojca i przysparza mu swoim życiem chwały. Staranie Ojca
zmierza do tego, by Syn rozrastał się potężnie i przynosił obfite owoce
- to z miłości do Niego uprawia ziemię i oczyszcza gałązki krzewu. Syn
zaś przyjmuje troskę Ojca z otwartością i jest Mu wdzięczny. Ich Miłość
nadaje sens całej plantacji.
Lecz
tu nie wyczerpuje się sens alegorii, raczej dopiero zaczyna. W niej
bowiem znajduje swe odbicie również akt stworzenia. Okazuje się, że
gałązkami krzewu, na których wyrastają liście i rodzą się winne grona
jest stworzenie, a pośród niego w szczególny sposób my, ludzie. Tych
gałązek Chrystus ma wiele i to one przynoszą plon. Jednak im samym
często wydaje się, że swe owoce rodzą zupełnie samodzielnie: przecież to
na nich wyrastają owoce i to one dźwigają ich ciężar; wtedy rodzi się
myśl, żeby o krzewie całkiem zapomnieć, a widzieć tylko siebie, gałąź
wielce samodzielną, która delektuje się swym owocowaniem. Pokusa takiego
myślenia jest bardzo silna. A jednak żadna gałąź nie ma szans na
owocowanie jeżeli nie jest zrośnięta z krzewem.
Więc
dobrze – myślimy sobie – może jesteśmy gałęziami krzewu, ale wtedy
Chrystus jest tylko korzeniem, albo co najwyżej pniem, tak będzie
bardziej naturalnie, ocaleje moja odrębność...
A
jednak to nie tak. Chrystus jest całym winnym krzewem, z jego
gałęziami, liśćmi i owocami. On jest jedynym dziełem Ojca, rosnącym
wszerz i wzwyż, i przynoszącym owoc obfity. To owocowanie stanowi dzieło
Boże od stworzenia, przez odkupienie aż po kres czasów i jest ono
całkowicie owocowaniem Chrystusa. Moim, ludzkim dziełem staje się z mocy
daru, jako współudział z Bogiem.
Aby
nie ograniczać się do myślenia w kategoriach osobnej gałązki,
potrzebuję szerokiego spojrzenia, świadomości, że jestem częścią winnego
krzewu. Przeżywanie przynależności do tego krzewu stanowi w życiu
duchowym wyzwanie. Rodzi się pytanie, jaki charakter ma trwanie w tym
związku z Chrystusem. Człowiek doszukuje się różnych wyjaśnień, a
tymczasem odpowiedź jest jedna, najprostsza – ja, człowiek, stanowię
wraz z winnym krzewem jedno ciało. Jestem zjednoczony z Synem Bożym
związkiem małżeńskim od chwili stworzenia, kiedy stałem się Jego obrazem
i zostałem umieszczony w ogrodzie Eden. Tam Bóg zapewnił mi dostatek
wody, dał pokarm z drzewa życia, zapewniający nie kończące się
przebywania w bliskości przechadzającego się po ogrodzie w porze, kiedy
był powiew wiatru. Zostałem więc stworzony jako roślina, która może
rosnąć tylko nad płynącą wodą, jako istota przeznaczona do mistycznego
zjednoczenia z Bogiem. Wszystko w życiu zawdzięczam tej więzi i nie ma
niczego, co mógłbym uczynić bez niej. Zawsze czerpię z Boga, zawsze
korzystam z jakichś Jego darów. Nawet wtedy, gdy popełniam grzech,
wykorzystuję Boga, choć do jakże Mu obcych celów. Tak czy inaczej w
każdej sytuacji potrzebuję złączenia z Nim. Zaś łączność ta jest
osiągana tylko jedną drogą - przez zjednoczenie w jednym ciele z
Chrystusem – Oblubieńcem. Więź Syna Bożego i ludzi ma charakter miłości
tak głębokiej, że aż posuwającej się do wzajemnego oddania sobie. Znak
miłości małżeńskiej ma właśnie ten charakter, ochoczego wyzucia się
wzajemnie wobec siebie z barier intymności i całkowitego otwarcia na
współmałżonka, ponieważ znak ten został stworzony właśnie na obraz
duchowego zjednoczenia z Oblubieńcem w jednym krzewie, jednym ciele,
które jest ciałem Zmartwychwstałego.
Moja
więź z Chrystusem, zapoczątkowana z chwilą stworzenia, została
śmiertelnie podcięta przez grzech, przypominający w swej istocie
ucieczkę dziecka z domu Ojca, albo zdradę małżeńska. Ale więź ta została
odnowiona za sprawą chrztu, by znowu rozrastać się w jeden krzew,
pielęgnowany przez Ojca. Moje rosnące i owocujące zjednoczenie z
Chrystusem nie jest teologiczną abstrakcją, ale należy do porządku
rzeczywistości duchowej. Przejawia się przede wszystkim w więzi miłości -
w moim współdziałaniu z Chrystusem. Współdziałanie to oznacza z jednej
strony, że to, co Bóg czyni wśród stworzenia, zostaje powierzone nam i
będzie wykonane przez kogoś z nas. Nie będzie owocu winnego krzewu,
który nie wyrósłby na którejś z jego gałęzi - Nie mam innych rąk oprócz
twoich. Znakiem tego całkowitego zdania się Chrystusa na nas jest Jego
obecność w świecie unieruchomiona pod postacią chleba i wina. Chrystus
skazał się całkowicie na człowieka. Ale z drugiej strony również my,
ludzie jesteśmy całkowicie zdani na Niego. Owocujemy tylko wtedy, gdy
stanowimy Jego część, gałązkę karmioną sokami winnego krzewu. Dlatego
Chrystus mówi o wzajemności - Kto trwa we Mnie, a Ja w nim... Ta
wzajemność jest godnym podziwu zniżeniem się Boga do mnie i zarazem moim
wywyższeniem. Bo, czy kto słyszał, żeby ludzkie dzieła stały się
kiedykolwiek cząstką dzieł samego Boga? Bóg jest całkowicie przy mnie:
Jego dzieła wychodzą z moich rąk i zarazem moje dzieła opierają się na
Jego mocy. Nigdy nie jestem sam, bo nieustannie uczestniczę w jedności
winnego krzewu.
A
co jeżeli jednak gałąź, złączona z Chrystusem, nie wykonuję dzieła
Bożego, działa na szkodę krzewu, popełnia grzech? Wtedy zaczyna marnieć,
jej liście zwijają się, pokrywają plamami, więdną, rodzą się coraz
gorsze owoce i jest ich coraz mniej. A jednak nadal jest to gałązką
krzewu. Mój grzech sprowadza złe owoce na gałąź krzewu Chrystusa, przez
zło „zmuszam” Chrystusa do noszenia chorych gałęzi i rodzenia
zwyrodniałych owoców. Chrystus nie popełnił grzechu, ale zaczyna dźwigać
mój grzech, staje się grzesznikiem moimi grzechami i tak zmarniały stoi
w ogrodzie, krzew oszpecony moją samowolą. Wtedy to właśnie padają o
Nim słowa: Oto człowiek. Tak wygląda człowiek nie rodzący zdrowego
owocu, tak wyglądam ja. Brak owocowania jest źródłem straszliwego bólu
człowieka i Boga: chorujemy my, boleje Matka Boga, cierpi Boży Syn i sam
Ojciec.
Ale
Ojciec, zatroskany o Syna, o krzew chory naszymi chorobami, nie tylko
nie próbuje go wycinać, ale do końca uparcie pielęgnuje. Jednego ma
Syna, którego kocha i wie, że chore gałązki, wyszlachetnieją, ponieważ
stanowią część silnego organizmu Syna Bożego. I nawet, gdy krzew
obumrze, wie, że wypuści Odrośl, na nowo obije, zmartwychwstając do
nowego życia. Znowu będzie miał nas, swoje gałązki, przemienione i już
nie nastręczające problemów z owocowaniem. Bóg odradza swój krzew jednym
aktem wszechmocy.
Oto
jak dar zjednoczenia stworzenia z Synem Bożym stanowi wyraz najwyższego
miłosierdzia Ojca wobec niego. Bo jak bez Chrystusa nie może ono nic
uczynić, tak z Nim może dostąpić wszystkiego.
Jeżeli
jednak jakaś gałązka naprawdę przestaje rodzić i na Słowo Chrystusa
zupełnie nie reaguje, jeżeli, jeśli to możliwe, żadne zabiegi
pielęgnacyjne Ojca już nie skutkują, wówczas jest możliwe, choć wielka
to tragedia całego krzewu, że gałąź Chrystusowa obumiera i taka
pozostaje – odłączona od jedności. Aby do tego nie dopuścić Ojciec i Syn
dają wszystko z siebie – ze swego bogactwa miłosierdzia.
Powróćmy
jednak do jedności krzewu. To zjednoczenie ma swoje daleko idące
konsekwencje w modlitwie. Jestem cząstką Chrystusa, kiedy więc proszę,
prosi Chrystus, a Ojciec miłujący Chrystusa jest o tę prośbę
nieskończenie zatroskany. Co więcej, mogę prosić zawsze i o co chcę, bo
widzę otwartość Ojca, który jak rolnik krząta się koło mnie - cennej
gałązki Chrystusowego krzewu. Czuję, że w Jego oczach mam ogromną
wartość, bo podlegam serdecznej trosce – wraz z Chrystusem jestem Bożym
dzieckiem. A co może być treścią tej mojej prośby, kierowanej do Ojca
razem z Chrystusem? Oczywiście to, co stanowi istotę mojej łączności z
Chrystusem, czyli owocowanie. Jeżeli przedmiotem prośby czynię
realizację dzieła Bożego, dobro owocującego krzewu, to nie ma obawy,
żeby modlitwa rozminęła się z wolą Bożą - żebym nie został wysłuchany. A
jeżeli proszę Ojca o cokolwiek, to Ojciec widzi w mojej modlitwie
potrzeby, które dotyczą mnie jako cząstki owej rozrastającej się
Chrystusowej jedności. I też jestem wysłuchany dla dobra tej jedności.
Modlitwa wypływająca z więzi z Bożym Synem staje się wkładem w rozwój i
owocowanie całego Bożego dzieła, przyczynia się do wejścia stworzenia w
jedność z Ojcem, dzięki jedności z Jego Synem. Natomiast modlitwa
wyłamująca się z jedności krzewu Bożego dzieła zawsze cierpi we mnie na
bolesną samotność. U początku drogi to wszystko wydaje się abstrakcją, z
czasem jednak staje się treścią życia.
Każde
spotkanie daje radość, jednak radość prawdziwa wypływa dopiero ze
spotkania z Ojcem, źródłem wszystkiego co Jest. Dlatego tylko Chrystus
nosi w sobie tę bezgraniczną radość Boga, jedyną, która opiera się złu,
pozwala udźwignąć ciężar wcielenia, czystego życia na tym świecie oraz
mękę zgotowaną przez stworzenie. Przez naszą jedność z Chrystusem ta
Jego radość zostaje udzielona nam i wtedy nasza mała radość życia staje
się pełniejsza. Im bardziej karmimy się Chrystusem i wchodzimy w
jedność z Nim, tym większą mamy szansę na pełnię radości.
Zapytajmy
więc, czym jest w istocie owa niezwykła jedność, dająca pełnię radości.
Jest jednością w łonie Trójcy Świętej. Ten krzew i krzątający się koło
niego z Miłością Ojciec wyraża wewnętrzne zjednoczenie Boga w Miłości.
Ale Ojciec chce, by krzew rozrastał się coraz to nowymi pędami - pragnie
mieć dzieci złączone z Jednorodzonym wspólnym obiegiem Miłości. Ten
wspólny obieg Miłości oznacza ogarniecie wszystkich przez jednego Ducha.
Tak więc z jednej strony Ojciec, stwarzający nas w jedności ze swoim
Umiłowanym Synem, Ojciec, który kocha Syna, a razem z Nim także nas, z
którymi Syn zespolił się w jedno z Miłości. A z drugiej strony Syn,
całkowicie skupiony na Ojcu, zwrócony ku Niemu i oddany Mu, przez Niego
karmiony, uczony, ochraniany. Gdy wpada On w ramiona Ojca, wtedy i my
wpadamy w ramiona Ojca, Ich Miłość doprowadza nas do życia w Bogu.
Doprowadza
nas, jeżeli słuchamy Słowa. Nasze bowiem trwanie w Miłości Chrystusa
jest podtrzymywane przez zachowywanie przykazań Chrystusa, tak jak Jego
trwanie w Miłości Ojca wyraża się w zachowywaniu przykazań Ojca.
Dlaczego przykazań? Bo u Jana przykazania to cała nauka – Ewangelia,
Słowo Boże. Jak Syn uczy się od Ojca, czyni Jego wolę i przez to ma
jedność z Ojcem, tak uczeń Chrystusa słucha Chrystusa, według Niego
postępuje i przez to trwa w Nim. Karmienie się nauką, Słowem, samą Osoba
Chrystusa, Eucharystią jest wyrazem i gwarantem spotkania w Jednej
Miłości. A w tej Jednej Miłości Ojciec Chrystusa staje się moim
osobistym Ojcem, Boży Syn - moim osobistym Oblubieńcem i Boża Matka -
moją osobistą Matką. Ta prawda o moim życiu jest największa. Czegóż
więcej potrzeba?
Diakon Jan, 2013