środa, 24 maja 2017

JEDEN KRZEW WINNY

Ja jestem prawdziwym krzewem winnym, a Ojciec mój jest tym, który uprawia.. Każdą latorośl, która we Mnie nie przynosi owocu, odcina, a każdą, która przynosi owoc, oczyszcza, aby przynosiła owoc obfitszy. Wy już jesteście czyści dzięki słowu, które wypowiedziałem do was. Wytrwajcie we Mnie, a Ja będę trwał w was. Podobnie jak latorośl nie może przynosić owocu sama z siebie - o ile nie trwa w winnym krzewie - tak samo i wy, jeżeli we Mnie trwać nie będziecie. Ja jestem krzewem winnym, wy - latoroślami. Kto trwa we Mnie, a Ja w nim, ten przynosi owoc obfity, ponieważ beze Mnie nic nie możecie uczynić. Ten, kto we Mnie nie trwa, zostanie wyrzucony jak winna latorośl i uschnie. I zbiera się ją, i wrzuca do ognia, i płonie. Jeżeli we Mnie trwać będziecie, a słowa moje w was, poproście, o cokolwiek chcecie, a to wam się spełni. Ojciec mój przez to dozna chwały, że owoc obfity przyniesiecie i staniecie się moimi uczniami. Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem. Wytrwajcie w miłości mojej! Jeśli będziecie zachowywać moje przykazania, będziecie trwać w miłości mojej, tak jak Ja zachowałem przykazania Ojca mego i trwam w Jego miłości. To wam powiedziałem, aby radość moja w was była i aby radość wasza była pełna. (J 15,1-11) 

Dwaj są w ogrodzie: rolnik, który uprawia – Ojciec i krzew winny, który rośnie i owocuje – Syn. Ojciec kocha Syna i troszczy się o owoce Jego życia, Syn kocha Ojca i przysparza mu swoim życiem chwały. Staranie Ojca zmierza do tego, by Syn rozrastał się potężnie i przynosił obfite owoce - to z miłości do Niego uprawia ziemię i oczyszcza gałązki krzewu. Syn zaś przy­jmuje troskę Ojca z otwartością i jest Mu wdzięczny. Ich Miłość nadaje sens całej plantacji. 

Lecz tu nie wyczerpuje się sens alegorii, raczej dopiero zaczyna. W niej bowiem znajduje swe odbicie również akt stworzenia. Okazuje się, że gałązkami krzewu, na których wyrastają liście i rodzą się winne grona jest stworzenie, a pośród niego w szczególny sposób my, ludzie. Tych gałązek Chrystus ma wiele i to one przynoszą plon. Jednak im samym często wydaje się, że swe owoce rodzą zupełnie samodzielnie: przecież to na nich wyrastają owoce i to one dźwigają ich ciężar; wtedy rodzi się myśl, żeby o krzewie całkiem zapomnieć, a widzieć tylko siebie, gałąź wielce samodzielną, która delektuje się swym owocowaniem. Pokusa takiego myślenia jest bardzo silna. A jednak żadna gałąź nie ma szans na owocowanie jeżeli nie jest zrośnięta z krzewem. 

Więc dobrze – myślimy sobie – może jesteśmy gałęziami krzewu, ale wtedy Chrystus jest tylko korzeniem, albo co najwyżej pniem, tak będzie bardziej naturalnie, ocaleje moja odrębność... 

A jednak to nie tak. Chrystus jest całym winnym krzewem, z jego gałęziami, liśćmi i owocami. On jest jedynym dziełem Ojca, rosnącym wszerz i wzwyż, i przynoszącym owoc obfity. To owocowanie stanowi dzieło Boże od stworzenia, przez odkupienie aż po kres czasów i jest ono całkowicie owocowaniem Chrystusa. Moim, ludzkim dziełem staje się z mocy daru, jako współudział z Bogiem. 

Aby nie ograniczać się do myślenia w kategoriach osobnej gałązki, potrzebuję szerokiego spojrzenia, świadomości, że jestem częścią winnego krzewu. Przeżywanie przynależności do tego krzewu stanowi w życiu duchowym wyzwanie. Rodzi się pytanie, jaki charakter ma trwanie w tym związku z Chrystusem. Człowiek doszukuje się różnych wyjaśnień, a tymczasem odpowiedź jest jedna, najprostsza – ja, człowiek, stanowię wraz z winnym krzewem jedno ciało. Jestem zjednoczony z Synem Bożym związkiem małżeńskim od chwili stworzenia, kiedy stałem się Jego obrazem i zostałem umieszczony w ogrodzie Eden. Tam Bóg zapewnił mi dostatek wody, dał pokarm z drzewa życia, zapewniający nie kończące się przebywania w bliskości przechadzającego się po ogrodzie w porze, kiedy był powiew wiatru. Zostałem więc stworzony jako roślina, która może rosnąć tylko nad płynącą wodą, jako istota przeznaczona do mistycznego zjednoczenia z Bogiem. Wszystko w życiu zawdzięczam tej więzi i nie ma niczego, co mógłbym uczynić bez niej. Zawsze czerpię z Boga, zawsze korzystam z jakichś Jego darów. Nawet wtedy, gdy popełniam grzech, wykorzystuję Boga, choć do jakże Mu obcych celów. Tak czy inaczej w każdej sytuacji potrzebuję złączenia z Nim. Zaś łączność ta jest osiągana tylko jedną drogą - przez zjednoczenie w jednym ciele z Chrystusem – Oblubieńcem. Więź Syna Bożego i ludzi ma charakter miłości tak głębokiej, że aż posuwającej się do wzajemnego oddania sobie. Znak miłości małżeńskiej ma właśnie ten charakter, ochoczego wyzucia się wzajemnie wobec siebie z barier intymności i całkowitego otwarcia na współmałżonka, ponieważ znak ten został stworzony właśnie na obraz duchowego zjednoczenia z Oblubieńcem w jednym krzewie, jednym ciele, które jest ciałem Zmar­twychwstałego. 

Moja więź z Chrystusem, zapoczątkowana z chwilą stworzenia, została śmiertelnie podcięta przez grzech, przypominający w swej istocie ucieczkę dziecka z domu Ojca, albo zdradę małżeńska. Ale więź ta została odnowiona za sprawą chrztu, by znowu rozrastać się w jeden krzew, pielęgnowany przez Ojca. Moje rosnące i owocujące zjednoczenie z Chrystusem nie jest teologiczną abstrakcją, ale należy do porządku rzeczywistości duchowej. Przejawia się przede wszystkim w więzi miłości - w moim współdziałaniu z Chrystusem. Współdziałanie to oznacza z jednej strony, że to, co Bóg czyni wśród stworzenia, zostaje powierzone nam i będzie wykonane przez kogoś z nas. Nie będzie owocu winnego krzewu, który nie wyrósłby na którejś z jego gałęzi - Nie mam innych rąk oprócz twoich. Znakiem tego całkowitego zdania się Chrystusa na nas jest Jego obecność w świecie unieruchomiona pod postacią chleba i wina. Chrystus skazał się całkowicie na człowieka. Ale z drugiej strony również my, ludzie jesteśmy całkowicie zdani na Niego. Owocujemy tylko wtedy, gdy stanowimy Jego część, gałązkę karmioną sokami winnego krzewu. Dlatego Chrystus mówi o wzajemności - Kto trwa we Mnie, a Ja w nim... Ta wzajemność jest godnym podziwu zniżeniem się Boga do mnie i zarazem moim wywyższeniem. Bo, czy kto słyszał, żeby ludzkie dzieła stały się kiedykolwiek cząstką dzieł samego Boga? Bóg jest całkowicie przy mnie: Jego dzieła wychodzą z moich rąk i zarazem moje dzieła opierają się na Jego mocy. Nigdy nie jestem sam, bo nieustannie uczestniczę w jedności winnego krzewu. 

A co jeżeli jednak gałąź, złączona z Chrystusem, nie wykonuję dzieła Bożego, działa na szkodę krzewu, popełnia grzech? Wtedy zaczyna marnieć, jej liście zwijają się, pokrywają plamami, więdną, rodzą się coraz gorsze owoce i jest ich coraz mniej. A jednak nadal jest to gałązką krzewu. Mój grzech sprowadza złe owoce na gałąź krzewu Chrystusa, przez zło „zmu­szam” Chrystusa do noszenia chorych gałęzi i rodzenia zwyrodniałych owoców. Chrystus nie popełnił grzechu, ale zaczyna dźwigać mój grzech, staje się grzesznikiem moimi grzechami i tak zmarniały stoi w ogrodzie, krzew oszpecony moją samowolą. Wtedy to właśnie padają o Nim słowa: Oto człowiek. Tak wygląda człowiek nie rodzący zdrowego owocu, tak wyglądam ja. Brak owocowania jest źródłem straszliwego bólu człowieka i Boga: chorujemy my, boleje Matka Boga, cierpi Boży Syn i sam Ojciec. 
Ale Ojciec, zatroskany o Syna, o krzew chory naszymi chorobami, nie tylko nie pró­buje go wycinać, ale do końca uparcie pielęgnuje. Jednego ma Syna, którego kocha i wie, że chore gałązki, wyszlachetnieją, ponieważ stanowią część silnego organizmu Syna Bożego. I nawet, gdy krzew obumrze, wie, że wypuści Odrośl, na nowo obije, zmartwychwstając do nowego życia. Znowu będzie miał nas, swoje gałązki, przemienione i już nie nastręczające problemów z owocowaniem. Bóg odradza swój krzew jednym aktem wszechmocy. 
Oto jak dar zjednoczenia stworzenia z Synem Bożym stanowi wyraz najwyższego miłosierdzia Ojca wobec niego. Bo jak bez Chrystusa nie może ono nic uczynić, tak z Nim może dostąpić wszystkiego. 

Jeżeli jednak jakaś gałązka naprawdę przestaje rodzić i na Słowo Chrystusa zupełnie nie reaguje, jeżeli, jeśli to możliwe, żadne zabiegi pielęgnacyjne Ojca już nie skutkują, wówczas jest możliwe, choć wielka to tragedia całego krzewu, że gałąź Chrystusowa obumiera i taka pozostaje – odłączona od jedności. Aby do tego nie dopuścić Ojciec i Syn dają wszystko z siebie – ze swego bogactwa miłosierdzia. 

Powróćmy jednak do jedności krzewu. To zjednoczenie ma swoje daleko idące konsekwencje w modlitwie. Jestem cząstką Chrystusa, kiedy więc proszę, prosi Chrystus, a Ojciec miłujący Chrystusa jest o tę prośbę nieskończenie zatroskany. Co więcej, mogę prosić zawsze i o co chcę, bo widzę otwartość Ojca, który jak rolnik krząta się koło mnie - cennej gałązki Chrystusowego krzewu. Czuję, że w Jego oczach mam ogromną wartość, bo podlegam serdecznej trosce – wraz z Chrystusem jestem Bożym dzieckiem. A co może być treścią tej mojej prośby, kierowanej do Ojca razem z Chrystusem? Oczywiście to, co stanowi istotę mojej łączności z Chrystusem, czyli owocowanie. Jeżeli przedmiotem prośby czynię realizację dzieła Bożego, dobro owocującego krzewu, to nie ma obawy, żeby modlitwa rozminęła się z wolą Bożą - żebym nie został wysłuchany. A jeżeli proszę Ojca o cokolwiek, to Ojciec widzi w mojej modlitwie potrzeby, które dotyczą mnie jako cząstki owej rozrastającej się Chrystusowej jedności. I też jestem wysłuchany dla dobra tej jedności. Modlitwa wypływająca z więzi z Bożym Synem staje się wkładem w rozwój i owocowanie całego Bożego dzieła, przyczynia się do wejścia stworzenia w jedność z Ojcem, dzięki jedności z Jego Synem. Natomiast modlitwa wyłamująca się z jedności krzewu Bożego dzieła zawsze cierpi we mnie na bolesną samotność. U początku drogi to wszystko wydaje się abstrakcją, z czasem jednak staje się treścią życia. 
Każde spotkanie daje radość, jednak radość prawdziwa wypływa dopiero ze spotkania z Ojcem, źródłem wszystkiego co Jest. Dlatego tylko Chrystus nosi w sobie tę bezgraniczną radość Boga, jedyną, która opiera się złu, pozwala udźwignąć ciężar wcielenia, czystego życia na tym świecie oraz mękę zgotowaną przez stworzenie. Przez naszą jedność z Chrystusem ta Jego radość zostaje udzie­lona nam i wtedy nasza mała radość życia staje się pełniejsza. Im bardziej karmimy się Chrystusem i wchodzimy w jedność z Nim, tym większą mamy szansę na pełnię radości. 

Zapytajmy więc, czym jest w istocie owa niezwykła jedność, dająca pełnię radości. Jest jednością w łonie Trójcy Świętej. Ten krzew i krzątający się koło niego z Miłością Ojciec wyraża wewnętrzne zjednoczenie Boga w Miłości. Ale Ojciec chce, by krzew rozrastał się coraz to nowymi pędami - pragnie mieć dzieci złączone z Jednorodzonym wspólnym obiegiem Miłości. Ten wspólny obieg Miłości oznacza ogarniecie wszystkich przez jednego Ducha. Tak więc z jednej strony Ojciec, stwarzający nas w jedności ze swoim Umiłowanym Synem, Ojciec, który kocha Syna, a razem z Nim także nas, z którymi Syn zespolił się w jedno z Miłości. A z drugiej strony Syn, całkowicie skupiony na Ojcu, zwrócony ku Niemu i oddany Mu, przez Niego karmiony, uczony, ochraniany. Gdy wpada On w ramiona Ojca, wtedy i my wpadamy w ramiona Ojca, Ich Miłość doprowadza nas do życia w Bogu. 

Doprowadza nas, jeżeli słuchamy Słowa. Nasze bowiem trwanie w Miłości Chrystusa jest podtrzymywane przez zachowywanie przykazań Chrystusa, tak jak Jego trwanie w Miłości Ojca wyraża się w zachowywaniu przykazań Ojca. Dlaczego przykazań? Bo u Jana przykazania to cała nauka – Ewangelia, Słowo Boże. Jak Syn uczy się od Ojca, czyni Jego wolę i przez to ma jedność z Ojcem, tak uczeń Chrystusa słucha Chrystusa, według Niego postępuje i przez to trwa w Nim. Karmienie się nauką, Słowem, samą Osoba Chrystusa, Eucharystią jest wyrazem i gwarantem spotkania w Jednej Miłości. A w tej Jednej Miłości Ojciec Chrystusa staje się moim osobistym Ojcem, Boży Syn - moim osobistym Oblubieńcem i Boża Matka - moją osobistą Matką. Ta prawda o moim życiu jest największa. Czegóż więcej potrzeba? 
Diakon Jan, 2013