I
pójdą narody do twojego światła, królowie do blasku twojego wschodu.
Rzuć okiem dokoła i zobacz: Ci wszyscy zebrani zdążają do ciebie. Twoi
synowie przychodzą z daleka, na rękach niesione twe córki. (Iz
60,3-4) Wielka rzesza repatriantów podąża z Babilonu do Jerozolimy.
Wielu przez lata wysiedlenia utraciło więź emocjonalną z ojczyzną, wielu
związało się z obcymi kobietami, ale po Edykcie Cyrusa Jerozolima na
powrót staje się miejscem dostępnym do rozbudowy i zamieszkania. Znowu
tam obecny jest Bóg, a Żydzi mogą iść do Niego, by stać się Jego Ludem.
Wizję wielkiego powrotu ujrzał Prorok Izajasz i zapisał na kartach
swojej Księgi. Ale czy w owym czasie powrót istotnie był tak
entuzjastyczny i masowy, jak wynika ze słów Proroka. Wysiedleni przez
Nabuchodonozora byli ludźmi wykształconymi, fachowymi, w większości
znajdowali oni w Babilonie pracę i niezłe warunki życia. Dlatego nie
zawsze wracali. Nie wszyscy na tyle mocno pragnęli Jerozolimy, by
porzucić dorobek życia i zacząć od nowa. Ale ci, co porzucili Babilon,
znaleźli się w szczególnej więzi z Nim. O jakiej masowości dążenia do
Boga mówił zatem Izajasz? Jeśli nie w piątym wieku, to może odnajdziemy
ją w czasach Jezusa?
Masowy pochód czy strach?
Gdy
Jezus narodził się w Betlejem w Judei za panowania króla Heroda, oto
mędrcy ze Wschodu przybyli do Jerozolimy i pytali: Gdzie jest nowo
narodzony Król żydowski? Ujrzeliśmy bowiem Jego gwiazdę na Wschodzie i
przybyliśmy oddać Mu pokłon. (Mt 2,1-2) Do Jezusa przybyli
przedstawiciele obcych narodów, tak jak zapowiedział Izajasz. Historia
trzech mędrców przepowiada, że do Jezusa niebawem zwrócą się poganie:
Grecy, Rzymianie i cały świat. Jednocześnie jednak Żydzi postąpią
przeciwnie, w większości odwrócą się. Znów dążenie do Boga nie jest
masowe. Ewangelista mówi, że skoro to usłyszał król Herod, przeraził się, a z nim cała Jerozolima.
(Mt 2,3) Dlaczego się przeraził? Otóż z tego samego powodu, co Żydzi w
Babilonie. Ponieważ trzeba będzie porzucić wszystko: król swoją władzę,
kapłani swoje prerogatywy, a faryzeusze swój autorytet religijny. I
wszyscy będą musieli uznać nad sobą władzę i autorytet Mesjasza. Poddać
się Jego panowaniu. Przyjęcie Jezusa, to wyrzeczenie się siebie, a to
jest bardzo trudne, dzieje się wbrew własnym grzechom, przywiązaniom do
świata i słabościom. Prorok Izajasz widzi, zatem całą przyszłość: rzeszę
ludzi na przestrzeni historii mających wielkie pragnienia,
porzucających to, co małe i idących ku większemu. Tak dzieje się przez
wszystkie pokolenia, ale z wielkim trudem. Mesjaszowi poddadzą się ci,
co mają większe pragnienia, niż tego, co się posiada na ziemi. Herod
przyjmie Mesjasza, gdy będzie miał większe pragnienia, niż być królem.
Wysiedleńcy pójdą do Jerozolimy, gdy będą mieli większe pragnienia, niż
dobrze prosperować w Babilonie. Człowiek współczesny pójdzie za Jezusem,
gdy będzie miał większe pragnienia, niż dobrze zarabiać, mieć rodzinę i
święty spokój.
Między Jezusem a Ojcem.
Bóg
ma dla nas zbawienie, to znaczy rzeczy najpiękniejsze z pięknych, życie
w swoim domu, który przed nami otwiera. Jak to czyni? Budując most!
Most do Ojca. Nasze zbawienie najpierw jest przygotowywane tylko między
Jezusem a Ojcem. Jezus otwiera drogę przez most. Reszta należy do nas i
zależy od naszych pragnień, by na ten most wejść i przezeń przejść.
Jezus pyta niewidomego: co chcesz, abym ci uczynił? (Mk 10,51), a
ten odpowiedział, że chce przejrzeć. Po co przejrzeć? Żeby co zobaczyć?
Że rosną drzewa, czy że droga do Boga jest gotowa i miejsce na uczcie
niebiańskiej czeka? Tak naprawdę najbardziej potrzebujemy jednego – by
obudziło się w nas pragnienie Boga, pragnienie większe niż widzenia
świata, niż ciepłego warsztaciku w Babilonie, posadki króla w
Jerozolimie i świętego spokoju w moralnych kompromisach. Pragnienie
słuchania Boga bardziej aniżeli ludzi.
Jezus
z Ojcem ocala nas od grzechu, czyni swoimi dziećmi i przygotowuje
mieszkanie w swoim domu. Jak to robi? Bierze na siebie nas z naszymi
grzechami. Pokazuje to, gdy u progu działalności publicznej przychodzi
do Jana Chrzciciela razem z pielgrzymami wyznającymi swe grzechy i
wyrażającymi pragnienie nawrócenia. On czuje się grzeszny przez nas i
chce nasz grzech usunąć. Nie jest to Jego osobisty grzech, ale grzech
nasz, tym bardziej dojmujący, że niewinnie dźwigany ciężki Krzyż. Jezus
ma w sobie nasz grzech i Ojciec patrząc na Jezusa widzi w Nim ten
grzech, widzi jak ten grzech Go oddala od Niego i zabija, jak Jezus jest
katowany przez nieswoje zło, przez szatana i ludzi, zatem nie z własnej
winy. Będąc czystym czuje obciążenie złem przychodzącym ze świata.
Umiera, ponieważ grzech jest odcięciem człowieka od Boga, a to zabija,
jak pozbawienie rośliny wody. Jezus zostaje zabity przez zło zamiast
nas, a dzięki temu my jesteśmy ocaleni. W Jezusie umiera nasza stara,
grzeszna natura i jej przewinienia, a ze zmartwychwstaniem Jezusa rodzi
się nasze nowe życie zdolne do łączności z Ojcem. Jak to się dzieje?
Tak, że nasz grzech, spadając na Jezusa próbuje oderwać Go od Ojca, ale
nie jest w stanie tego zrobić. Jego synostwo Boże jest silniejsze od
szatańskiego zła. Jezus grzeszny naszym grzechem nie traci Ojca, a gdy
zmartwychwstaje, na powrót w pełni jest z Nim i odzyskuje Go dla nas.
Tyle
Jezus osiągnął dla nas. Osiągnął to zupełnie sam, tylko przed Ojcem. Od
tej chwili nasza wolność i czyste serce jest faktem i czeka w
gotowości. Na co czeka? Na to, aż faktem się staną nasze pragnienia. Aż
zapragniemy zaczerpnąć z Jezusa, a wyrzec się starego siebie. Zaiste
wielka jest mądrość i charyzma w słowach Czepca w Weselu Stanisława
Wyspiańskiego: „A, ja myślę, ze panowie duża by już mogli mieć, ino oni nie chcom chcieć!”
Chcieć „chcieć”, pragnąć tego, co jest gotowe, wykochane Krwią Jezusa i
tylko czeka na naszą wolę, żebyśmy chcieli to wziąć, albo przynajmniej
chcieli „chcieć” to wziąć.
Praca nad pragnieniami.
Poddajmy
ocenie nasze pragnienia. Popracujmy nad nimi. Jakie mamy pragnienia? W
dzieciństwie pragniemy mamy, taty i zabawek. Potem pragniemy coraz
więcej „zabawek”, albo coraz więcej ludzi. Albo skupiamy się na dobrach
materialnych, albo na ludziach, albo po części na każdej z tych rzeczy.
Bardzo lubimy rządzić. Jedni autorytarnie rządzą dobrami materialnymi i
masami ludzkimi, manipulują, wyżywają się, naginają prawo, tworzą złe
prawo. Inni rządzą tylko swoimi podwładnymi w pracy, swoimi dziećmi,
swoim mężem, swoja żoną. Największe szczęście wewnętrzne spotyka jednak
tych, którzy odkrywają, że lepsze jest dawanie niż branie, czynienie
dobra, służenie innym, nie kierowanie nimi, nie narzucanie im swej woli,
nie stosowanie wobec nich nacisku, przemocy. Są jeszcze ci najbardziej
pobożni, którzy pragną kierować się wolą Bożą, by szczęśliwie
przechodzić przez życie, które ich otacza, pragną szczęścia, a Bóg im w
tym „pomaga”, tak myślą, tylko pomaga, pokazuje jak wybierać, decydować,
mieć najtrafniejsze pragnienia. Czy nie tak?
A
jednak taka postawa to nie pełnia pragnień. Brakuje w niej pragnień
największych, najbardziej uszczęśliwiających, a tych pragnień Bóg chce w
nas najbardziej, ponieważ ich spełnień ma dla nas najwięcej. Są to
pragnienia, które miał Jezus. Jego pragnieniami było przebywanie z Ojcem
i to, żeby ludzie też przebywali z Ojcem. Tego pragnął mówiąc z Krzyża:
„pragnę” i za razem nie chcąc pić z gąbki. Pragnął więcej niż
ziemskiego picia. Największym pragnieniem dostępnym ludziom nie jest
pragnienie pomyślności innych, ale pragnienie Boga dla nich. Spełnienie
tego pragnienia spełnia wszystkie mniejsze pragnienia. Dlatego Bóg chce,
byśmy mieli jak największe pragnienia, nie te małe, tymczasowe,
przemijające. Kiedy Ci źle i pragniesz czegoś, pragnij Jezusa. Ucz się
mówić – nie proszę Cię, Boże o nic konkretnie, proszę Cię o wszystko.
Pragnę nie czegoś ze świata, pragnę Ciebie. Można wypowiadać takie
pragnienia, ale jeszcze nie z głębi serca, tylko powierzchownie, nie do
końca szczerze, więc jeśli nie umiesz jeszcze pragnąć Największego,
nastaw się na dążenie w tym kierunku – by najbardziej ze wszystkiego
pragnąć Boga, dla siebie i innych. Pragnąć Go szczerze, z serca,
uczciwie. Chcieć Go „chcieć” ponad wszystko, a nie swoich małych
"pragnionek".
Diakon Jan, styczeń 2017