środa, 24 maja 2017

JEŚLI BÓG Z NAMI, KTÓŻ PRZECIWKO NAM

Mamy problem, że często nie czujemy, a czasem nie wierzymy, że Bóg jest z nami, że jest po naszej stronie, że jest blisko nas. Wtedy nie myślimy o Nim, nie widzimy potrzeby kontaktu. Czasem Bóg przypomina się nam w chwilach bardzo trudnych, ale i wtedy, gdy tylko nie zachowa się w sposób przez nas oczekiwany, zaczynamy Go oceniać i obwiniać o niesprawiedliwość i obojętność. Takie jest myślenie o Bogu wielu współczesnych wierzących. Rzadko mamy prawdziwy obraz Boga, zgodny z Objawieniem. Nie znamy Boga, nie znamy też siebie, swojego wnętrza i swoich potrzeb. To właśnie jest główną przyczyną naszych problemów. Nie wiemy, czego nam brakuje, ani, co czyni Bóg, bo nie interesujemy się Objawieniem, nie znamy Pisma Świętego i nie widzimy potrzeby by poznawać. Sakramenty wydają się nam obrzędem, a nie czerpaniem ze źródła. Sprawy Boże są w naszych oczach „mało praktyczne”, stoją na ostatnim miejscu w hierarchii potrzeb. Żyjemy jak kwiat, który więdnie na stole, a nie wie, że wypadł z wazonika. 

Zasadnicze znaczenie dla człowieka ma świadomość tego, jak jest skonstruowany. Bóg mówi nam, przekonuje i cierpliwie przestrzega, że funkcjonujemy jak drzewo rosnące w pobliżu wody (Ps 1). Jeżeli wyciąga korzenie ku strumieniowi, czerpie z niego, wtedy żyje, jest zielone i nie więdnie. Jeżeli jednak korzenie nie sięgają wody, drzewo usycha. Dokładnie tak jest z nami. Bliskość z Bogiem, jest podstawą naszego życia, oddalenie sprowadza poczucie niedostatku i jest przyczyną cierpienia. Jest to obiektywny porządek, w który jednak nie wierzymy. Sądzimy, że Bóg nas karze, albo jest nam obojętny, a tymczasem karze nas sama nasza sytuacja – straciliśmy kontakt ze źródłem. Na tym polega porządek stworzenia, który Bóg zaprowadził i którego nie zmieni. Wynika on z natury Boga i naszego do Niego podobieństwa. Syn Boży też został zrodzony przez Ojca, jako Istota potrzebująca nieprzerwanego zjednoczenia z Nim. Tylko, że Syn tego zjednoczenia nigdy nie utracił, a my… 

Bóg zaprowadził, więc, pewien stały ład i jest to ład sprawiedliwy: każdy może mieć wszystko i każdy o tym wie (zostało to Objawione i jest głoszone), ale ma to tylko wtedy, gdy wyciąga korzenie ku strumieniowi. Bez udziału świadomości i woli niczego nie otrzymamy. Nieświadomie i bezwolnie jest karmiony tylko świat nieosobowy. Powiemy, więc, że Bóg postępuje sprawiedliwie, bo „za dobre wynagradza, a za złe karze”, ale ta kara nie jest represją, tylko obiektywnym skutkiem naszego oddalenia się od źródła życia. Jednak ta Boża sprawiedliwość jest tylko „małą cząstką” woli i postępowania Boga. Bowiem to zasadnicze, co Bóg o Sobie objawił, polega na tym, że wiedząc, iż człowiek grzeszy i od Boga się oddala, Bóg podejmuje plan zbawienia go, czyli ocalania od skutków tego odchodzenia, które w sposób nieunikniony sprowadza nań śmierć przez odcięcie od Boskiego źródła. Bóg, zatem, zajmuje się chronieniem człowieka, a nie zabijaniem, wybawianiem od skutków grzechu, a nie karaniem. Jest On całym sercem naszym ratownikiem i przychodzi do nas, by pokazać, że jest całkowicie po naszej stronie. Dlatego stał się jednym z nas, nie pokazuje swojej wyższości, uniża się i wchodzi w bliski kontakt, by cierpliwie leczyć rany naszego wnętrza. To właśnie jest miłość Boża, albo inaczej miłosierdzie. Miłość Boża jest najważniejszą prawdą objawioną, a my nie chcemy jej słuchać. Toniemy, a nie słuchamy krzyku ratownika – złap koło ratunkowe, które ci rzucam.

Jedyną istotą w kosmosie, która jest zainteresowana, byśmy tego wołania ratownika nie słyszeli jest szatan. On oszukuje człowieka, by nie widział w Bogu ratownika, czuł się przez Niego odrzucany, a nie kochany. Szatan wpędza nas w fałszywe obrazy Boga, w zaślepienie światem i letniość, która każe „nie przesadzać” w szukaniu Boga. Objawienie Boże służy właśnie prostowaniu tego, co szatan gmatwa. Głosząc Ewangelię, głosimy przede wszystkim, że trzeba poznać Boga, jaki On jest, jaki się pokazał w Chrystusie. Człowiek słuchający Słowa Bożego, też nie odkrywa wszystkiego na raz, ale poznaje Boga stopniowo, gdyż, jako istota oddalona od Niego, nie jest w stanie powrócić jednym susem. Musi długo wędrować do Ziemi Obiecanej jak Patriarchowie i jak Mojżesz. Abraham uwierzył Bogu. To, że Bóg jest wiarygodny i wierny obietnicom, było pierwszą prawdą, jaką poznał. Nie znał jeszcze innych prawd, dopiero zaczynał się ich uczyć. Dlatego, gdy usłyszał wezwanie do złożenia ofiary z syna (Rdz 22,1-18), nie rozpoznał próby, sądził, że Bóg może żądać ofiary z dziecka. Dopiero to, co przeżył, nauczyło go, że Bóg nigdy nie żąda zabijania. Przeciwnie - kocha i zawsze ratuje życie. Dzięki tej wiedzy o Bogu, ofiary z ludzi zawsze były obrzydlistwem w oczach izraelitów i chrześcijan. Kiedy przyszedł Chrystus, wówczas stało się jasne, że tekst o Abrahamie zapowiada także to, iż Bóg tak bardzo nie chce śmierci swoich dzieci, że Sam oddaje swe życie, by nas ratować. Bóg bierze na Siebie większość skutków, jakie sprowadziło na nas odejście od Niego, by dać nam życie wolne od grzechu, szczęśliwe i pełne pokoju. 

Celem Boga jest, więc uszczęśliwienie nas, uwolnienie od ciężaru. Umarł na Krzyżu za nas, by dać nam udział w Swoim zmartwychwstaniu. Konsekwencją tej Jego ofiarnej miłości jest dla nas nowe życie w Bogu, które zaczyna się już teraz. Mimo, że dźwigamy jeszcze ciężar swojego krzyża, mamy już udział w wielkiej pociesze, która może rozlewać się w naszym wnętrzu. Paweł powie, że niewielkie utrapienia obecnego czasu gotują bezmiar chwały. Jesteśmy już wprowadzani w zjednoczenie z Bogiem i uszczę­śliwienie. Jeżeli nie skupiamy się zbyt na sobie i swoim cierpieniu, odrzucamy grzech, a nie skupiamy zbytnio na grzeszności i niegodności, możemy coraz bardziej wchodzić w doświadczenie bliskości z Bogiem, który naprawdę jest z nami, a nie przeciwko nam. On, który swojego Syna i Siebie w Nim nie oszczędził, ale poświecił, aby nam wszystko przebaczyć, ze wszystkiego oczyścić i Swoją bliskością obdarować. Jesteśmy stworzeni do szczęścia z Bogiem i, nie bójmy się tego słowa, przyjemności obcowania z Nim. Tak wyraził się już św. Augustyn w IV w. n.e. Tę przyjemność tak mocno przeżyli Apostołowie na Taborze (Mk 9,2-10), że wyznali, iż dobrze im tu być i chcieli budować namioty, by świetliści dawcy szczęścia, już z nimi na zawsze zostali. Bóg kocha finezyjnie, cudnie i delikatnie, zawsze, niezależnie od naszych grzechów, a my tym mocniej to przeżywamy, im bliżej mu pozwalamy do siebie podchodzić. Odkrycie szczęścia z bliskości z Bogiem sprawia, że człowiek nie ma już wątpliwości, co jest najważniejsze w życiu, choć nadal żyje na tym świecie. Ludzie, którzy odeszli na progi tamtego świata, nie chcą już wracać, choć zdarza się, że zostają zawróceni, na skutek odratowania ze stanu śmierci, w którym się znaleźli. Święci, którzy doszli do pewnego etapu poznania Boga, mimo udziału w cierpieniu, odkrywają, że Bóg bez wątpienia jest i jest najważniejszy, a zanurzenie w Łasce sprowadza pokój, szczęście, radość i przyjemność nie do opisania. Tak się dzieje z nami, im bliżej jesteśmy Boga, a jesteśmy tym bliżej, im bardziej pozwolimy Bogu działać w nas i dokonywać oczyszczenia naszego serca. W takim stanie życia nie jest potrzebne prawo, przepisy, rygory, zasady. Wszystko reguluje miłość.

Niestety jednak, dopóki człowiek do tego etapu nie dojdzie, jego sytuacja nie jest tak wspaniała. Mamy mozoł wiary, zwątpień, szukania, odkrywania i popełniania błędów. Na tym etapie konieczne są przepisy, rygory, dokładne wskazówki, ład społeczny, a nawet nakazy. Na tym etapie wydaje się nam, że Bóg jest daleki i robimy wiele, żeby pokonać opór słabości, zła, pokus, staramy się, ale daremnie, bo nie możemy przeskoczyć poprzeczki. Albo zniechęceni nie robimy nic i pogrążamy się przyjemnościach tego świata. Może też nam się wydawać, że Bóg jest daleki i odwrócił się, a wszystko to przez to, że nie poznaliśmy Go jeszcze, nie próbowaliśmy lub zniechęciliśmy się próbując bez rezultatu. Przez długie lata poznawanie Boga może wydawać się mozołem, tak głęboko tkwi w nas skażenie. A jednak, jeżeli się nie zatrzymamy, jeżeli wytrwale będziemy pokładać ufność w Bogu i szukać oparcia w Nim, a nie w sobie, nadejdzie moment takiego nawrócenia, które życie z Bogiem przemieni w przyjemność. 

Może komuś wyda się podejrzane takie stwierdzenie? Może zbyt idealistyczne? Spokojnie! Dopóki żyję na tym świecie, spotkanie szczęścia na Taborze nie rozwiązuje problemów. Rozkosz obcowania z Bogiem zawsze okazuje się niepełna i tylko pobudza apetyt. Święci mistycy, którzy poznali Boga, żyli do końca w wielkim niedosycie. Bóg jest Szczęściem, ale jest tak Ogromnym Szczęściem, że przeżyć Go w pełni w tym ciele i na tym świecie nie da się. Zawsze pozostaje niedosyt, głód, pragnienie więcej… Chodzi, więc, o to, by nie dać się zwieść szatanowi, kiedy mówi, że większa jest przyjemność z dóbr tego świata niż z Boga. Jeśli nie ulegniemy temu kłamstwu, wejdziemy na drogę, która choć wiedzie pod górę, prowadzi na Tabor. A tam czeka zawód, niedosyt, ale i pewność, że już mam Boga, a będę Go miał jeszcze bardziej. 

Diakon Jan, styczeń 2016