Mamy
problem, że często nie czujemy, a czasem nie wierzymy, że Bóg jest z
nami, że jest po naszej stronie, że jest blisko nas. Wtedy nie myślimy o
Nim, nie widzimy potrzeby kontaktu. Czasem Bóg przypomina się nam w
chwilach bardzo trudnych, ale i wtedy, gdy tylko nie zachowa się w
sposób przez nas oczekiwany, zaczynamy Go oceniać i obwiniać o
niesprawiedliwość i obojętność. Takie jest myślenie o Bogu wielu
współczesnych wierzących. Rzadko mamy prawdziwy obraz Boga, zgodny z
Objawieniem. Nie znamy Boga, nie znamy też siebie, swojego wnętrza i
swoich potrzeb. To właśnie jest główną przyczyną naszych problemów. Nie
wiemy, czego nam brakuje, ani, co czyni Bóg, bo nie interesujemy się
Objawieniem, nie znamy Pisma Świętego i nie widzimy potrzeby by
poznawać. Sakramenty wydają się nam obrzędem, a nie czerpaniem ze
źródła. Sprawy Boże są w naszych oczach „mało praktyczne”, stoją na
ostatnim miejscu w hierarchii potrzeb. Żyjemy jak kwiat, który więdnie
na stole, a nie wie, że wypadł z wazonika.
Zasadnicze
znaczenie dla człowieka ma świadomość tego, jak jest skonstruowany. Bóg
mówi nam, przekonuje i cierpliwie przestrzega, że funkcjonujemy jak
drzewo rosnące w pobliżu wody (Ps 1). Jeżeli wyciąga korzenie ku
strumieniowi, czerpie z niego, wtedy żyje, jest zielone i nie więdnie.
Jeżeli jednak korzenie nie sięgają wody, drzewo usycha. Dokładnie tak
jest z nami. Bliskość z Bogiem, jest podstawą naszego życia, oddalenie
sprowadza poczucie niedostatku i jest przyczyną cierpienia. Jest to
obiektywny porządek, w który jednak nie wierzymy. Sądzimy, że Bóg nas
karze, albo jest nam obojętny, a tymczasem karze nas sama nasza sytuacja
– straciliśmy kontakt ze źródłem. Na tym polega porządek stworzenia,
który Bóg zaprowadził i którego nie zmieni. Wynika on z natury Boga i
naszego do Niego podobieństwa. Syn Boży też został zrodzony przez Ojca,
jako Istota potrzebująca nieprzerwanego zjednoczenia z Nim. Tylko, że
Syn tego zjednoczenia nigdy nie utracił, a my…
Bóg
zaprowadził, więc, pewien stały ład i jest to ład sprawiedliwy: każdy
może mieć wszystko i każdy o tym wie (zostało to Objawione i jest
głoszone), ale ma to tylko wtedy, gdy wyciąga korzenie ku strumieniowi.
Bez udziału świadomości i woli niczego nie otrzymamy. Nieświadomie i
bezwolnie jest karmiony tylko świat nieosobowy. Powiemy, więc, że Bóg
postępuje sprawiedliwie, bo „za dobre wynagradza, a za złe karze”, ale
ta kara nie jest represją, tylko obiektywnym skutkiem naszego oddalenia
się od źródła życia. Jednak ta Boża sprawiedliwość jest tylko „małą
cząstką” woli i postępowania Boga. Bowiem to zasadnicze, co Bóg o Sobie
objawił, polega na tym, że wiedząc, iż człowiek grzeszy i od Boga się
oddala, Bóg podejmuje plan zbawienia go, czyli ocalania od skutków tego
odchodzenia, które w sposób nieunikniony sprowadza nań śmierć przez
odcięcie od Boskiego źródła. Bóg, zatem, zajmuje się chronieniem
człowieka, a nie zabijaniem, wybawianiem od skutków grzechu, a nie
karaniem. Jest On całym sercem naszym ratownikiem i przychodzi do nas,
by pokazać, że jest całkowicie po naszej stronie. Dlatego stał się
jednym z nas, nie pokazuje swojej wyższości, uniża się i wchodzi w
bliski kontakt, by cierpliwie leczyć rany naszego wnętrza. To właśnie
jest miłość Boża, albo inaczej miłosierdzie. Miłość Boża jest
najważniejszą prawdą objawioną, a my nie chcemy jej słuchać. Toniemy, a
nie słuchamy krzyku ratownika – złap koło ratunkowe, które ci rzucam.
Jedyną
istotą w kosmosie, która jest zainteresowana, byśmy tego wołania
ratownika nie słyszeli jest szatan. On oszukuje człowieka, by nie
widział w Bogu ratownika, czuł się przez Niego odrzucany, a nie kochany.
Szatan wpędza nas w fałszywe obrazy Boga, w zaślepienie światem i
letniość, która każe „nie przesadzać” w szukaniu Boga. Objawienie Boże
służy właśnie prostowaniu tego, co szatan gmatwa. Głosząc Ewangelię,
głosimy przede wszystkim, że trzeba poznać Boga, jaki On jest, jaki się
pokazał w Chrystusie. Człowiek słuchający Słowa Bożego, też nie odkrywa
wszystkiego na raz, ale poznaje Boga stopniowo, gdyż, jako istota
oddalona od Niego, nie jest w stanie powrócić jednym susem. Musi długo
wędrować do Ziemi Obiecanej jak Patriarchowie i jak Mojżesz. Abraham
uwierzył Bogu. To, że Bóg jest wiarygodny i wierny obietnicom, było
pierwszą prawdą, jaką poznał. Nie znał jeszcze innych prawd, dopiero
zaczynał się ich uczyć. Dlatego, gdy usłyszał wezwanie do złożenia
ofiary z syna (Rdz 22,1-18), nie rozpoznał próby, sądził, że Bóg może
żądać ofiary z dziecka. Dopiero to, co przeżył, nauczyło go, że Bóg
nigdy nie żąda zabijania. Przeciwnie - kocha i zawsze ratuje życie.
Dzięki tej wiedzy o Bogu, ofiary z ludzi zawsze były obrzydlistwem w
oczach izraelitów i chrześcijan. Kiedy przyszedł Chrystus, wówczas stało
się jasne, że tekst o Abrahamie zapowiada także to, iż Bóg tak bardzo
nie chce śmierci swoich dzieci, że Sam oddaje swe życie, by nas ratować.
Bóg bierze na Siebie większość skutków, jakie sprowadziło na nas
odejście od Niego, by dać nam życie wolne od grzechu, szczęśliwe i pełne
pokoju.
Celem
Boga jest, więc uszczęśliwienie nas, uwolnienie od ciężaru. Umarł na
Krzyżu za nas, by dać nam udział w Swoim zmartwychwstaniu. Konsekwencją
tej Jego ofiarnej miłości jest dla nas nowe życie w Bogu, które zaczyna
się już teraz. Mimo, że dźwigamy jeszcze ciężar swojego krzyża, mamy już
udział w wielkiej pociesze, która może rozlewać się w naszym wnętrzu.
Paweł powie, że niewielkie utrapienia obecnego czasu gotują bezmiar
chwały. Jesteśmy już wprowadzani w zjednoczenie z Bogiem i
uszczęśliwienie. Jeżeli nie skupiamy się zbyt na sobie i swoim
cierpieniu, odrzucamy grzech, a nie skupiamy zbytnio na grzeszności i
niegodności, możemy coraz bardziej wchodzić w doświadczenie bliskości z
Bogiem, który naprawdę jest z nami, a nie przeciwko nam. On, który
swojego Syna i Siebie w Nim nie oszczędził, ale poświecił, aby nam
wszystko przebaczyć, ze wszystkiego oczyścić i Swoją bliskością
obdarować. Jesteśmy stworzeni do szczęścia z Bogiem i, nie bójmy się
tego słowa, przyjemności obcowania z Nim. Tak wyraził się już św.
Augustyn w IV w. n.e. Tę przyjemność tak mocno przeżyli Apostołowie na
Taborze (Mk 9,2-10), że wyznali, iż dobrze im tu być i chcieli budować
namioty, by świetliści dawcy szczęścia, już z nimi na zawsze zostali.
Bóg kocha finezyjnie, cudnie i delikatnie, zawsze, niezależnie od
naszych grzechów, a my tym mocniej to przeżywamy, im bliżej mu pozwalamy
do siebie podchodzić. Odkrycie szczęścia z bliskości z Bogiem sprawia,
że człowiek nie ma już wątpliwości, co jest najważniejsze w życiu, choć
nadal żyje na tym świecie. Ludzie, którzy odeszli na progi tamtego
świata, nie chcą już wracać, choć zdarza się, że zostają zawróceni, na
skutek odratowania ze stanu śmierci, w którym się znaleźli. Święci,
którzy doszli do pewnego etapu poznania Boga, mimo udziału w cierpieniu,
odkrywają, że Bóg bez wątpienia jest i jest najważniejszy, a zanurzenie
w Łasce sprowadza pokój, szczęście, radość i przyjemność nie do
opisania. Tak się dzieje z nami, im bliżej jesteśmy Boga, a jesteśmy tym
bliżej, im bardziej pozwolimy Bogu działać w nas i dokonywać
oczyszczenia naszego serca. W takim stanie życia nie jest potrzebne
prawo, przepisy, rygory, zasady. Wszystko reguluje miłość.
Niestety
jednak, dopóki człowiek do tego etapu nie dojdzie, jego sytuacja nie
jest tak wspaniała. Mamy mozoł wiary, zwątpień, szukania, odkrywania i
popełniania błędów. Na tym etapie konieczne są przepisy, rygory,
dokładne wskazówki, ład społeczny, a nawet nakazy. Na tym etapie wydaje
się nam, że Bóg jest daleki i robimy wiele, żeby pokonać opór słabości,
zła, pokus, staramy się, ale daremnie, bo nie możemy przeskoczyć
poprzeczki. Albo zniechęceni nie robimy nic i pogrążamy się
przyjemnościach tego świata. Może też nam się wydawać, że Bóg jest
daleki i odwrócił się, a wszystko to przez to, że nie poznaliśmy Go
jeszcze, nie próbowaliśmy lub zniechęciliśmy się próbując bez rezultatu.
Przez długie lata poznawanie Boga może wydawać się mozołem, tak głęboko
tkwi w nas skażenie. A jednak, jeżeli się nie zatrzymamy, jeżeli
wytrwale będziemy pokładać ufność w Bogu i szukać oparcia w Nim, a nie w
sobie, nadejdzie moment takiego nawrócenia, które życie z Bogiem
przemieni w przyjemność.
Może
komuś wyda się podejrzane takie stwierdzenie? Może zbyt idealistyczne?
Spokojnie! Dopóki żyję na tym świecie, spotkanie szczęścia na Taborze
nie rozwiązuje problemów. Rozkosz obcowania z Bogiem zawsze okazuje się
niepełna i tylko pobudza apetyt. Święci mistycy, którzy poznali Boga,
żyli do końca w wielkim niedosycie. Bóg jest Szczęściem, ale jest tak
Ogromnym Szczęściem, że przeżyć Go w pełni w tym ciele i na tym świecie
nie da się. Zawsze pozostaje niedosyt, głód, pragnienie więcej… Chodzi,
więc, o to, by nie dać się zwieść szatanowi, kiedy mówi, że większa jest
przyjemność z dóbr tego świata niż z Boga. Jeśli nie ulegniemy temu
kłamstwu, wejdziemy na drogę, która choć wiedzie pod górę, prowadzi na
Tabor. A tam czeka zawód, niedosyt, ale i pewność, że już mam Boga, a
będę Go miał jeszcze bardziej.
Diakon Jan, styczeń 2016